![]() |
Bo to świetny kierunek. Ostatnimi laty jestem średnio 2 razy w roku. No i można jeździć praktycznie wszędzie poza parkami narodowymi i nikt się nie czepia bo to legalne. Jest droga to możesz jechać. We wrześniu polecieliśmy z chłopakami trasą wyznaczoną z partyzanta , palcem po mapie i TET się po prostu chowa.
|
9 Załącznik(ów)
Cytat:
Jeszcze słów kilka o Windawie i będziemy pędzić dalej. To bardzo ładne miasto. No, miasteczko bardziej. Jako największe miasto w okolicy może się poszczycić powierzchnią połowy Kielc oraz liczbą ludności stanowiącą jakieś 20% tego pięknego polskiego miasta. Ale za to mają bardzo dużo figur krów oraz całe mnóstwo pięknych domków - ceglanych, drewnianych, kolorowych, wszystkie piękne i nawet jeśli nikt w nich nie mieszka, to trawniki przystrzyżone.... W ogóle dużo budynków pustych, ale my akurat lubimy takie klimaty lekkiej zgnilizny, więc byliśmy zachwyceni. A jednocześnie przy głównych trasach widać, że nawet te puste budynki utrzymywane są w ładnym stanie, żeby było ładnie. W ogóle do Windawy (czyli opcja minimum naszego urlopu) dotarliśmy już w sobotę 16 lipca i wiedzieliśmy już, że uda się osiągnąć wymarzony cel, czyli przylądek Kolka. Najbardziej w połowie drogi między tymi punktami był akurat darmowy kemping przy ujściu rzeki Irbe. Ja chciałam skorzystać z komercyjnego kempingu z wodą i w ogóle, ale do niego mieliśmy jakieś 20 km i Maciek wyraził stanowczy sprzeciw. I dobrze! Trochę było zamieszania z dojazdem do punktu, bo dojechaliśmy do kropki wskazanej przez Googla, ale był tam tylko las. Zresztą nie tylko my tam krążyliśmy szukając dojazdu, bo co chwila mijaliśmy się z ludźmi w kamperze, którzy nas wyprzedzali, potem my wychodziliśmy na prowadzenie, bo zamiast drogą łagodnie schodzącą serpentyną znieśliśmy rowery po zboczu górki, i znów oni nas musieli wyprzedzać. Między asfaltem a tymże kempingiem było sporo piachu, co nie pomaga w pedałowaniu, ale w końcu znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Gości było nawet sporo, tu jakiś namiot, tam kamper, przejechaliśmy więc na koniec terenu, stanęliśmy obok jednego ze stołów, skąd wprawdzie widać było obóz jakichś kamperowiczów, ale Maciek upadł na ławę i powiedział, że on dalej się już na pewno dziś nie ruszy. Ja poszłam zajrzeć kawałek dalej za drzewa, żeby zobaczyć morze i tonem nieznoszącym sprzeciwu zarządziłam, że sorry, ale jeszcze kawałek musi się ruszyć, gdyż może i wieje tak, że jest wielce możliwe, że w nocy zdmuchnie nas razem z namiotem do wody, ale miejscówki z takim widokiem możemy już nigdy nie trafić. I tak oto nasz namiot stanął na skraju mini-klifu z widokiem na ujście rzeki Irbe do Bałtyku. Załącznik 121500 Załącznik 121501 Namiot stoi, a my na spacer. Załącznik 121502 Załącznik 121504 Ta kropka na środku to Maciek idący sobie w wodzie do połowy łydki ;) Załącznik 121508 W ogóle śmieszna sprawa z tymi rzekami na Łotwie, bo one mają kolor coca-coli i tam, gdzie wpływają do morza, zmieniają też jego kolor. Fajny efekt, na żywo dużo wyraźniejszy niż na zdjęciach. Załącznik 121503 Załącznik 121505 A później wiatr ustał całkowicie i stało się to: Załącznik 121506 Załącznik 121507 Muszę przyznać, że ten widok - mimo, że podziwiany w samotności, bo mój kompan stracił przytomność i nie dał się ocucić na podziwianie widoków - w pełni zrekompensował brak bieżącej wody (wiwat, mokre chusteczki!) oraz mocno traumatyzujące wychodki. Ale za to na terenie kempingu były zapewnione stoły z ławami, kosze na śmieci (puste, a nie że opróżniane raz w sezonie), miejsca na ognisko z przygotowanym opałem!, no i te straszne wychodki. Za. Darmo. |
Ujście Irbe jest zajebiste. Problemem są dzikie tłumy w sezonie.
https://i.ibb.co/42bGnSn/irbe.jpg https://i.imgur.com/eXcovky.jpg BTW. Nad Irbe w zasadzie obok jest jeszcze jedna fajna miejscówka z tym że nie nad morzem. Da się podjechać autem. https://goo.gl/maps/G16fRvFnBWDAmk267 |
Cytat:
|
1 Załącznik(ów)
Cytat:
A tymczasem dostałam od Googla podsumowanie roku 2022 :eek: Załącznik 121509 |
Cytat:
|
Cytat:
|
Beczki fajne, takie przypominają nieco zapachem domki z Białej.
Drogie jak cholera, a klimat dookoła taki sobie. Parę kilometrów dalej wbiliśmy się w las i spaliśmy za wydmą z widokiem na morze z namiotu. Było lepiej. |
Pewnie ci chodzi o te beki.
https://i.imgur.com/GFWtlZI.jpg One są tam w kilku miejscach i są duże na 4 osoby i małe na 2 osoby. Nie spałem bo poruszaliśmy się camperem ale duża beka na 4 osoby (wewnątrz 2 pojedyncze łóżka i jedno podwójne) kosztowała 75 juri za dobę. To jest na campingu Melnsils https://goo.gl/maps/S8DBY6h6ckpYtzDT7 A jeszcze widziałem na Kolce jak się idzie w stronę półwyspu od tego parkingu , który jest darmowy i te kosztowały 50 juri. Niestety drogo a jedyny plus to, że są nad samym morzem. Jak byliśmy na motkach to spaliśmy we wsi niedaleko sklepu Guest House Vītoli. |
22 Załącznik(ów)
Cytat:
My trafiliśmy na te: https://goo.gl/maps/nkEMQ4pEQ8jpMCsDA Na samym, samiutkim czubku. I tak prawdę mówiąc to przeżyliśmy lekki szok, bo po tych 9 dniach, gdzie - nie licząc Lipawy i Windawy - napotykaliśmy bardzo mało cywilizacji, a nachalnej cywilizacji to już w ogóle, dojechaliśmy do Kolki i wjechaliśmy prosto na czubek. A tam szlaban, płatny parking, kiosk z pamiątkami, restauracja, mnóstwo ludzi. No taki minisopot! Wzięliśmy rowery pod pachę i na plażę, żeby zaliczyć czubek. Załącznik 121518 Załącznik 121519 Śmiesznie w ogóle, bo między otwartym morzem a Zatoką Ryską jakby ktoś narysował kreskę i morze się do niej dostosowało - na otwartym morzu fale, a zatoka płaska jak jezioro, choć tak naprawdę przecież nic się w miejscu tej kreski nie zmienia drastycznie. No ciekawostka taka. Ale, ale! Jeszcze zanim dojechaliśmy do Kolki, to zrobiliśmy sobie postój w Mazirbe, gdzie też jest rzeka barwiąca morze na brązowo oraz spotykam po raz pierwszy w życiu normalną dziką fokę! Załącznik 121520 Załącznik 121521 Załącznik 121522 Załącznik 121523 Tak, na łotewskich plażach rosną grzyby Załącznik 121524 Foka niestety była martwa i leżała na plaży zdecydowanie od bardzo dawna i jej aromat szybko nas przegonił. Taki chyba jedyny niefajny akcent urlopu :( Spokojnie, zdjęć z tego incydentu nie będzie. Choć w sumie to jeszcze jednego żałuję. Jak jechaliśmy tym asfaltem, to co jakiś czas były znaki na atrakcje turystyczne. Takie, do których było powyżej 3 km to w ogóle nie rozważaliśmy, ale te bliżej trasy sprawdzałam podczas jazdy na googlu i nigdy nie były to rzeczy, które by nas zainteresowały (na przykład muzeum rogów :confused: ), ale mijaliśmy też znak na coś, co brzmiało jak jakieś obserwatorium i było 700 m od drogi. Maciek stwierdził, że to pewnie po prostu jakieś planetarium i że można iść oglądać gwiazdy albo w ogóle tylko budynek z zewnątrz. A ja akurat kompletnie nie miałam tam zasięgu i nie miałam jak sprawdzić. Kilkanaście kilometrów dalej złapałam zasięg i okazało się, że minęliśmy TO: https://goo.gl/maps/qgUZKWCnCoLzATFaA Nadal jest mi smutno, że nie skręciliśmy i mam nadzieję, że kiedyś może będzie okazja naprawić ten błąd. Ten wielki błąd :mur: W każdym razie wracając do Kolki. Ulokowaliśmy się na polu namiotowym, z całkiem sporą liczbą ludzi jak na łotewskie standardy. Później okazało się, że sytuacja zagęściła się jeszcze bardziej, ale trudno, to tylko jedna noc, a i tak jest w miarę przyzwoicie. Wszyscy rozłożyli się po obwodzie, więc na środku pusto i można spokojnie chodzić nie potykając się o ludzi i linki od namiotów. Jest też prysznic. Podobnie jak na pierwszym polu namiotowym, na którym nocowaliśmy, prysznic to zbiornik na deszczówkę i wodę z pobliskiego kanałku. Podgrzewacza brak. Przyjemność wątpliwa ;) Dzięki temu teoretycznie powinno być ekologicznie, bo długa kąpiel nie wchodzi w grę, ale jednak dobre kilkadziesiąt sekund stałam trzymając słuchawkę prysznica i zbierając się na odwagę, żeby wejść pod strumień lodowatej wody :haha2: Postanowiłam też, że życzę sobie zjeść normalny ciepły obiad. Bo wiedzieć Wam trzeba, drogie dzieci, że przez większość urlopu żywiliśmy się ciastkami, smażonymi skórkami chleba w plastikowych wiaderkach, kanapkami i lokalnymi słodkimi napojami. No to udajemy się do restauracji, Maciek mówi, że on nic nie chce, ja zamawiam przystawkę w formie smażonego ciemnego chleba, rybę z pieczonymi ziemniaczkami i piwo. Dobrze, że Maciek nic nie chciał, bo i tak kosztowało nas to jakieś 120 zł ;) Do tego na kolana nie powaliło, a do tego porcja taka, że ledwo poczułam, że coś jadłam, ale było całkiem ok. Zwłaszcza chleb i piwo. No i było ciepłe i niesłodkie :D Załącznik 121525 Załącznik 121526 Zwiedziliśmy zapomniane molo "techniczne", zrobiliśmy zakupy, a potem rowery na pole namiotowe, a my browarek do plecaka i z buta na przylądek oglądać zachód słońca. Konkretnie to chcieliśmy zachód oglądać z wieży do obserwacji ptaków, ale na górze okazało się, że z wieży widać głównie drzewa, więc biegiem na dół, żeby zdążyć wydostać się z lasu przed zachodem ;) Załącznik 121527 Załącznik 121528 Załącznik 121529 Załącznik 121530 Załącznik 121531 Załącznik 121532 Załącznik 121533 Załącznik 121534 A następnego dnia czeka nas najtrudniejsze zadanie całej wyprawy: musimy uprosić kierowcę PKSa, żeby zabrał nas z rowerami do Rygi. Zgodnie z planem (i kupionymi wcześniej za spory mieszek złota biletami ;) ) odjazd z Rygi do domu będzie wieczorem 22 lipca, teraz jest 20, więc mamy lekki zapas, ale kompletnie nie wiemy czego się spodziewać po tych autobusach, więc noclegu w Rydze nie ma, bo nie wiemy kiedy (i czy w ogóle ;) ) dojedziemy. Czekamy więc w lekkim stresie na przystanku. No dobra, ja czekam w lekkim stresie, Prince, jak to Prince, czekan a totalnym luzie :haha2: Załącznik 121535 Podjeżdża autobus, pytam po angielsku czy zabierze nas z rowerami, Pan nie bardzo zna język, ale mówi coś w stylu "wielosipedy, jes, jes" i wysiada z autobusu. Oddycham więc z ulgą, a Pan podchodzi do luku bagażowego, otwiera go i pokazuje nam upchnięte tam przez innych podróżnych dwa rowery. No sory, kolejne dwa się nie zmieszczą. Szlag... Generalnie jeszcze nic straconego. Z Kolki jadą 3 autobusy: pierwszy i ostatni bezpośrednio do Rygi, a środkowy z przesiadką w Talsi. Do kolejnego autobusu jest kilka godzin (a do Rygi 150 km i zdecydowanie wolelibyśmy uniknąć pedałowania, zwłaszcza, że Maciek przez większość urlopu narzeka na ból kolan, ale nie daje się namówić na magiczne tabsiki z ketonalem). Postanawiamy zamiast siedzieć w miejscu wyruszyć w drogę - na wypadek jakbyśmy jednak musieli przypedałować te 150 km, to lepiej zacząć już teraz :dizzy: Ostatecznie dojeżdżamy do ostatniego przystanku, który jest wspólny dla autobusów do Rygi i do Talsi. Załącznik 121536 Jakąś godzinę musieliśmy tam poczekać, ale na szczęście było warto. Kierowca jest przesymapatyczny. Bez kitu było to strasznie miłe, bo upchnięcie obładowanych rowerów w luku bagażowym nie było proste. To trzeba było odpiąć sakwy, to jeszcze coś poprawić w rowerze... Razem z Maćkiem powalczyli dłuższą chwilę i kiedy w końcu udało się wszystko ułożyć, to Pan był bez kitu równie zachwycony jak my :) W ogóle śmieszne jak mózg działa. Bo ja do Pana po angielsku mówiłam, on do nas mieszaniną angielskiego z łotewskim, ale kiedy zapłaciłam za bilety i powiedziałam "thank you" to dopiero jak dotarłam na fotel dotarło do mnie, że Pan mi odpowiedział "dziękuję" i bardzo był z tego powodu zadowolony. Załącznik 121537 Na dworcu w Talsi kiedy pomógł nam wypakować rowery naprawiam swój nietakt i też mówię Panu "dziękuję" i on znowu bardzo się uciesza. Jeszcze odjeżdżając pomachał nam przez szybę, więc bez kitu, świat potrzebuje więcej takich pozytywnych ludzi <3 Z Talsi do Rygi było mniej komfortowo i miło. Kierowca mówi, że on nie ma miejsca w luku bagażowym. Mówi to zresztą po łotewsku, bo nie mówi po angielsku - o co nie mam pretensji, bo przecież jest u siebie. Jakiś miły pasażer robi za tłumacza. W końcu kierowca wpuszcza nas do autobusu z rowerami, które mamy postawić w miejscu dla wózków. Jest ciasno, Maciek musi stać cały czas i trzymać rowery. Załącznik 121538 Autobus szybko robi się zatłoczony, ludzie muszą się przeciskać przez rowery, żeby dotrzeć do miejsc z tyłu. Jeszcze na jednym z przystanków wsiada kobieta z dzieckiem w wózku :dizzy: Maciek pomaga jej wnieść wózek i jakimś cudem ustawia wszystko tak, że się mieści. A skoro już wiemy, że do Rygi uda się dotrzeć, to pora zacząć rozglądać się za noclegiem. Booking jest bezlitosny. Najtańsza opcja dla 2 osób za 2 noce, to jakieś 400 czy 450 zł za 2 łóżka w sześcioosobowym pokoju koedukacyjnym. No to ja jednakowoż podziękuję. Ale! Okazuje się, że w Rydze są pola namiotowe na wyspie Kipsala. No to jedziemy sprawdzić. Nie bez trudu przedostajemy się z dworca autobusowego na wyspę. Podjeżdżamy na jeden kemping, ale jest raczej strasznie. To parking za jakimiś halami magazynowymi. Dla kamperów, których stoi tam kilka, opcja spoko, ale jak tu wbić śledzie w asfalt? No to jedziemy na drugie. Tu na szczęście o niebo lepiej. Ludzi sporo, ale hej, to stolica państwa, więc oczywiście, że turystów będzie dużo. Namiot rozbijamy dość blisko brzegu i pod jedynym drzewem na placu, żeby mieć o co oprzeć rowery. Później okaże się, że to nie była najmądrzejsza decyzja. Bo nie zgadniecie jakie stworzenia lubią siadać na drzewach i co im wypada spod ogona ;) Załącznik 121539 Zresztą na tej wycieczce miałam pecha do ptaków i ja i mój rowerek zostaliśmy osrani w sumie 4 razy - pierwszy raz podczas traumatycznej podróży do Lipawy, kiedy walcząc o życie podczas jazdy pod wiatr nagle poczułam na dłoni jakiś rozbryzg. Nie wiem czemu, ale pierwsza myśl, to było, że ktoś splunął z auta, które właśnie mnie wyprzedzało. W sumie takiej sytuacji to nawet z ulgą przyjęłam informację, że to jednak tylko srak naptakał. Pozostałe ataki na szczęście dosięgały jedynie pojazdu, a nie jego kierowczyni :D A o Rydze jest dużo do napisania, więc o tym w następnym - ostatnim już - odcinku. P.S. Natomiast to, dlaczego znowu mi się pionowe zdjęcia wklejają w poziomie, to ja nie rozumię :( |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:58. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.