![]() |
Dredd ja to chyba mam takie szczęście ;)
Nad Odra spotkałem pieska preriowego w LUTYM - na spacerze ze swoją pierdolnieta panią a moimi pierwszymi i jedynymi pasażerami w blablacarze były cztery jeże pigmejskie :) Zaś dzisiaj, ze zagaje w temacie, popatrzyłem na rozmiar Algierii. Ja ignorant ech... ależ to wieeeelki kraj! Pisz chłopaku bo tu wszyscy jak w poczekalni, piernicza głupoty czekając na właściwy pociąg ;) M |
23 Załącznik(ów)
Skoro tak to pisze się ;)
3 sierpnia Dzień kolejny. Opuszczamy dolinę M’Zab. Dziś zamierzamy pokonać 660km - do Ajn Salah. Na pewno się nie zgubimy – należy jechać prosto. Jeśli nie odbijemy w jedyny na całej trasie skręt w prawo to dotrzemy do celu :) Wyruszamy przed świtem. Nie ma co się oszukiwać – jeśli chcemy jechać – trzeba robić to skoro świt, i wykorzystać kilka godzin w miarę znośnej temperatury. Na razie jest tylko 33 stopnie, więc da się życ. Abdou uparł się, że nas odprowadzi do granic miasta i specjalnie wstał wcześniej. Jeszcze tankowanie. Pracownik stacji nie bardzo chce wlać paliwa do plastikowego kanisterka – ponoć nie wolno. Pomogło dopiero tłumaczenie, że jedziemy do Ajn Salah i inaczej może nam nie starczyć. Jeszcze pożegnalna kawa z Abdou i w drogę. Wzruszyło nas jego zachowanie. - Żegnaj, bardzo się cieszymy, że na naszej drodze pojawiłeś się Ty. Może uda nam się jeszcze kiedyś spotkać? - In sha Allah. Abdou przełamuje się i na pożegnanie ściska Anię. Jedziemy na południe. Nad horyzont wyskoczyła już czerwona piłka. Świt jest tu dość zaskakujący. W ciągu kilku chwil robi się jasno, zaś ogniste, palące słońce wyłania się zza widnokręgu z prędkością tak dużą, jakby ktoś je kopnął. Załącznik 113409 I oto ona: صَحْرَاء As- sahra. Słowo to oznacza w języku arabskim po prostu pustynię. Pokazała nam pierwsze ze swoich tysiąca oblicz. Jest piękna. Załącznik 113410 Załącznik 113411 Załącznik 113412 Załącznik 113413 Bóg dał ludziom kraje bogate w wodę, aby byli szczęśliwi i dał pustynię, aby mogli odnaleźć swoją duszę (przysłowie tuareskie) Załącznik 113414 Załącznik 113415 Załącznik 113416 Mijamy właśnie bokiem oazę El- Menia. Gość z autobusu mówił nam, że tam jest niebezpiecznie i jeśli nie musimy, żeby nie zjeżdżać z trasy. Skoro jest stacja benzynowa, a na niej „maqha” czyli kawiarnia – nie wybrzydzamy. Tankujemy i pijemy kawę. Przez kolejne 400km nie będzie takiej okazji. I tego jesteśmy pewni. Załącznik 113417 Załącznik 113418 Załącznik 113419 Załącznik 113420 Załącznik 113421 Trans Sahara Highway biegnie dalej do Ajn Salah. W prawo możemy odbić do Timimun. Są to najbliższe osady ludzkie. Potwierdziło się, że stacja przed skrzyżowaniem jest nieczynna. Paliwa powinno starczyć, ale na styk. Na szczęście w kanisterku „złotego” płynu pod korek. Dziwnie się czuję wiedząc, że przed nami tylko pustka. Tu można poczuć, co to słowo naprawdę znaczy. Załącznik 113422 Załącznik 113423 Załącznik 113424 Nagle… Dochodzę do wniosku, że tu słowo „nagle” jest nie na miejscu. Ono tu po prostu nie pasuje. Tu nic nie dzieje się nagle. Tu wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Dobrze więc – powiem lepiej „w pewnym momencie”. W pewnym momencie dostrzegam napis „Deviation”, co - a i owszem - oznacza zboczenie, ale z trasy. Czyli objazd. Znam to oznaczenie i wcale go nie lubię. Przejechać się da, ale równo nie jest i ledwo co wrzucam dwójkę. Trzeba kontrolować temperaturę oleju, żeby nie było przypadkiem przymusowego postoju dla schłodzenia silnika. Włączam wobec tego wiatrak – niech robi swoje. Nasza dewiacja okazała się na szczęście tylko kilkukilometrowym odcinkiem offroadowym. Załącznik 113425 Załącznik 113426 Załącznik 113427 Jedziemy, interkom wyłączony. Każde z nas pogrążone w swoich myślach. Nie wiem jak moja Żaba, ale ja niesamowicie cieszę się, że tu jestem. Chłonę pustynię. Jestem szczęśliwy. Przypominają mi się słowa Jacka Pałkiewicza: „Żaden człowiek, który ją poznał (pustynię), nie pozostanie takim samym. Będzie na zawsze nosić w sobie jej ślad i nigdy nie opuści go pragnienie powrotu. Kto raz uległ jej czarowi, nie oprze się wyzwaniu i zawsze tam wróci, bez względu na to, jaką miałby zapłacić cenę i na jakie narazić się wyrzeczenia. Tutaj razem z powietrzem wdycha się spokój, mądrość i szacunek.” Mądre to i prawdziwe słowa. Chyba nie da się tego lepiej powiedzieć. Załącznik 113428 Załącznik 113429 Od ostatniego tankowania minęło około 250km. Na poboczu spostrzegłem jakieś zabudowania oraz ludzi. Zabudowania, to może określenie na wyrost, ale żadnego innego nie potrafię znaleźć. Na Saharze Zachodniej w takich miejscach dało się kupić benzynę. Może i tutaj się uda? Paliwa powinno nam starczyć, ale czułbym się lepiej wiedząc, że mamy spory zapas. Stajemy. Podszedłem do stojących obok ludzi. - As salamu alajkum. - Wa alajkum as salam. - Macie może benzynę? - Nie, ale nie ma problemu. Pojedziemy samochodem i kupimy. Do najbliższej stacji benzynowej było 150 kilometrów. Cóż, tacy są Algierczycy… Pamiątkowa fota i w drogę. Załącznik 113430 Załącznik 113431 |
Rozmarzyłem się jazdą, A tu zima za oknem.
|
Oj, czyta się i marzy się!
|
O kontynuowanie relacji grzecznie proszę :bow:
|
51 Załącznik(ów)
Nie ujechaliśmy daleko, może z 50km. Mijamy drogowy posterunek żandarmerii. Niestety, zatrzymali nas. Sprawdzają dokumenty, dzwonią gdzieś, czekają na instrukcje.
- Dalej nie pojedziecie. Musicie czekać na eskortę, która przyjedzie z Ajn Salah. Wszystko w bardzo miłej atmosferze, ale nie ma żadnej dyskusji. Nie udało się przeforsować opcji, że spotkamy się z eskortą na trasie. Przecież nigdzie nie skręcimy po drodze. Trudno, czekamy. Siedzimy wraz z żandarmami na posterunku przy drodze zbudowanym z palet i plandeki. Siedzimy na jedynej, zbitej z nieheblowanych desek ławce. Ławka trochę się klei, ale położyłem na niej kurtkę. I tak jest brudna jak święta ziemia, a skórę łatwo wyczyścić. Dobrze, że nieco dalej stoją kontenery, bo inaczej to warunki pracy by były nieszczególne. Chłopaki z żandarmerii częstują nas wodą, którą mają w wielkim 30- litrowym termosie, sokiem. Picie odbywa się z jednej szklanki. Na razie grzecznie odmawiany. Dopiero, gdy w szklance zostanie przyniesiona herbata miękniemy. Szklanka krąży między obecnymi, każdy pije po trochu. Trochę klei się do rąk, ale herbata smaczna. Na końcu pije moja żona. Choć bariera językowa duża, jakoś rozmawiamy: - Gdzie dalej jedziecie? - Do Ajn Salah, potem Adrar i Timimun. - A w Ajn Salah na długo? - Nie, prześpimy się i jutro dalej. - A gdzie będziecie spać? - Znajdziemy jakiś hotel. - Tidikelt? (dla informacji czytających – to porządny, drogi hotel) - Nie! Tidikelt jest bardzo drogi! Myśleliśmy o hotelu Badjuda albo Łast Almadina. Na twarzach chłopaków zagościł uśmiech. - Dobrze. Przybijcie piątkę. Tego drugiego już nie ma, został jedynie Badjuda. Widać, że inaczej traktują ludzi, którzy sypiają w normalnych hotelach, niż bogatych, którym nawet nie przyjdzie do głowy, by spać w innym hotelu niż Tidikelt. Mamy okazję obserwować jak wyglądają kontrole przejeżdżających samochodów. Choć czynności służbowe wykonywane są sumiennie, to wszystko odbywa się z uśmiechem, w przyjaznej atmosferze. Z nudów patrzę na termometr: ciepło. Ponad 40 stopni. Jest niewielki wiatr, więc jakoś da się funkcjonować. Na pustyni widać całkiem spore trąby powietrzne. Po półtorej czy dwóch godzinach przyjeżdżają z Ajn Salah 2 samochody żandarmerii. W każdym z nich 4 chłopa z kałachami. Możemy jechać. Od tamtej pory jeden z samochodów jedzie przed nami, drugi z tyłu. Wcale nam się to nie podoba. Psują widok i trochę śmierdzi spalinami, ale co zrobić. Chłopaki z eskorty oczywiście wyluzowani. Często nas nagrywają ;) Nieraz robimy sobie nawzajem zdjęcia, choć generalnie nie pozwalają na to – wiadomo, są na służbie. Ania wzięła się na sposób – jeśli chciała zrobić zdjęcie, wyciągała aparat i wysuwała obiektyw. Samochód żandarmerii oddalał się, żeby im nie pyknąć fotki, a my dzięki temu mieliśmy niezmąconą perspektywę ;) Załącznik 113433 Załącznik 113434 Załącznik 113435 Załącznik 113436 Załącznik 113437 Wreszcie docieramy do Ajn Salah. Wypadałoby zatankować, bo wykorzystałem już rezerwę z kanisterka. Ale na stacji nie ma benzyny. Żadnej. Jedziemy dalej. Żandarmeria odstawia nas na komisariat policji. Tam odbywają się, wydające się nie mieć końca formalności. Gdyby nie czas, który to zajęło, było bardzo sympatycznie. Jeden gość rozmawia z nami po angielsku, dwóch wypełnia jakieś formularze. - Czy to jest twoja siostra? - Nie, to moja żona. - Na pewno? Przecież macie takie samo nazwisko. (W Algierii kobieta nie zmienia nazwiska wychodząc za mąż). - Na pewno. Hija załżati (ona jest moją żoną) - odparłem po arabsku, żeby nie było wątpliwości. - A może to jednak twoja siostra? … Po czym rozpoczęło się wpisywanie danych do komputera. To już nie poszło szybko… Nagle pada pytanie: - Macie dzieci? - Nie!! – prawie wrzasnęliśmy chórem, mając w perspektywie wypełnianie kolejnego formularza. Gość, który mówił po angielsku zapytał czy chcemy wody. Gdy potwierdziliśmy, wyjął pieniądze z kieszeni i wysłał kogoś aby ją dla nas kupił. Przypomniałem sobie, że wypadałoby zatankować. Pytam policjanta czy gdzieś da się kupić benzynę. Po konsultacji telefonicznej z kimś, wysyła kolejnego, aby zaprowadził mnie na stację i przyprowadził z powrotem po zatankowaniu. Żona zostaje na komisariacie. Biorę kask i kurtkę. - Po co to bierzesz? – wskazuje na kurtkę - Przecież jest gorąco. - Zawsze to jakaś ochrona jakbym się wywrócił. - Tu nie musisz tego zakładać. Tu Allah cię chroni. Dojeżdżamy na stację. Benzyny bezołowiowej nie ma. Nawet takiego dystrybutora nie ma. Benzyny super 96-oktanowej też nie ma. Dobrze, że jest chociaż zwykła. Szybko przypominam sobie instrukcję, na jakiej minimalnej liczbie oktanowej pojedzie Harley. Dobra, da radę. Dobrze, że Road King ma w dupie, czy jest to bezołowiowa. Zresztą – jakie mam wyjście? To jedyna stacja z paliwem w promieniu kilkuset kilometrów. Do dystrybutora kolejka kilkunastu samochodów, ale policjant z którym przyjechałem wysiadł z radiowozu, pokazał mi, że mam podjechać między samochodami pod dystrybutor. Pracownik stacji szybko nalał paliwo. Oczywiście na stacji asfaltu nie było, ale zamiast niego był piasek. Ledwo wjechałem, ale o wycofaniu o własnych siłach nie było mowy. Dobrze, że dwóch chłopa wypchnęło mnie „na wstecznym”. Gdy zakończyliśmy formalności na policji było już ciemno. Jedziemy do hotelu. W Ajn Salah są aż dwa. Tidikelt – porządny, z ochroną i parkingiem, ale drogi. Drugi – Badjuda, prawdopodobnie tańszy i bardziej „swojski”. Ponieważ Tidikelt był dosłownie za rogiem komisariatu, decydujemy się pojechać do niego. Jest już ciemno, a my nie mamy już siły i czasu na szukanie Badjudy. Ciekawostką jest, że dostajemy policjanta w cywilu, który ma zadanie chodzić z nami wszędzie – „for your security”. Hotel Tidikelt przygotował nam psikusa – cena, choć i tak przekraczała nasz budżet - okazała się o 1/3 wyższa niż podana na stronie internetowej… Poza tym był naprawdę przyjemny. Za to policjant który nas pilnował okazał się wyluzowany. Nie mówił w żadnym innym języku niż arabski, ale bez problemu nawiązaliśmy kontakt. Zaprowadził nas do fajnej, lokalnej knajpki na obiad, choć pora wskazywałaby raczej na późną kolację – było grubo po 22. W drodze powrotnej do hotelu nie mogliśmy odmówić sobie wypicia herbaty i zakupu lokalnych ciastek. Zaraz potem do łóżek. Byliśmy padnięci, a jutro start skoro świt – z żandarmerią umówiliśmy się na 5:40. Załącznik 113485 Załącznik 113438 Załącznik 113486 Załącznik 113440 Załącznik 113441 Ajn Salah to oaza znana już w X wieku jako… targ niewolników. Nazwa wzięła się od smaku wody, która jest słonawa. Herbata robiona z niej jest niesmaczna, kawę idzie wypić. W osadzie dominuje budownictwo w stylu sudańskim. Zapachniało prawdziwą Afryką. Z tego co zaobserwowaliśmy to ponad 80% ludności miało czarny kolor skóry; Arabowie stanowili ewidentną mniejszość. Jednak poza położeniem na pustyni nie ma tu nic spektakularnego. 4 sierpnia Allah akbar, Allah akbar! Aszhadu ana la illaha il Allah Aszhadu ana Muhammadan rasulu Allah … Wołanie muezina powoli przepędza sen: Bóg jest wielki! Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen… Muszę przyznać, że bardzo lubię to wołanie. O ironio, wcale nie przeszkadza mi też, że nieraz nie pozwala pospać :) Wstajemy o 4:30. Jesteśmy w sercu Sahary. Aby móc tutaj jakoś funkcjonować dzień rozpoczyna się ze wschodem słońca. Nawet śniadanie w hotelu serwowane jest od godziny 5:00. Gdy zeszliśmy na nie o 5:15 niektórzy goście już skończyli jeść, a niektórzy byli w trakcie. Ludzie tam nocujący także przedstawiali ciekawy dla nas obraz – przykładowo było dwóch mężczyzn, bardzo szykownie ubranych w tradycyjne galabie z chustami a’la arafatki na głowach. Pomimo przyzwoitej klasy hotelu i ceny, śniadanie nie odstaje od standardu: jajko, babka, dżem, margaryna, croissant, mleko, kawa, kakao. Zapraszamy naszego anioła stróża – niech także coś zje. Skoro hotel oszukał nas na cenie noclegu, niech zrewanżuje się chociaż dodatkowym śniadaniem. Żegnamy się z „naszym” policjantem, machamy sobie na pożegnanie. Start zgodnie z planem o 5:40. Żandarmi zjawiają się punktualnie, tak jak się umówiliśmy. Trochę się tego baliśmy. Ponoć zdarzały się takie sytuacje, że żandarmeria potrafiła umówić się na 8, a przyjechać o 9 czy 10. Przypuszczam, że my mieliśmy tę przewagę, że jako jedyni byliśmy latem i nikogo z żandarmerii nie rajcowała jazda w upale w samo południe :) Załącznik 113442 Piach leżący na ulicach nie pozwala zapomnieć gdzie jesteśmy. Załącznik 113443 Opuszczamy już Trans Sahara Highway i drogą N52 kierujemy się na zachód. Załącznik 113444 Załącznik 113445 Załącznik 113446 Załącznik 113447 To co nam wydaje się mazgajem na ścianie, niesie ze sobą przesłanie, lecz w języku tamazigh… Załącznik 113448 Załącznik 113449 Załącznik 113450 My tymczasem opuszczamy Ajn Salah. Znów jesteśmy na pustyni. Choć w sumie wcale jej nie opuściliśmy… Załącznik 113451 Załącznik 113452 Załącznik 113453 Jedziemy. Otacza nas bezruch. Także krajobraz zmienia się prawie niedostrzegalnie. Jedyne postoje to tankowanie i zmiany eskorty. Kolejne patrole żandarmerii witały się z nami uprzejmie, co bardzo ciekawie wyglądało w przypadku Ani. Niektórzy podawali jej rękę, a inni kładli ją na sercu. ( oczywiście sobie ;) ) Udaje nam się namówić szefa jednej z eskort na wspólne zdjęcie. - Foto? – pytam wskazując na nas i niego. - Turist, normal! – odpowiada z uśmiechem. Załącznik 113454 Załącznik 113455 Załącznik 113456 Załącznik 113457 Załącznik 113458 Załącznik 113459 Załącznik 113460 Stacja benzynowa. Nie jestem zachwycony brakiem asfaltu na wjeździe. Zawsze mam wątpliwości wjeżdżając na piasek moim motocyklem. Pomimo tego, iż bardzo go lubię, to muszę przyznać, że do jazdy po nawierzchni innej niż asfalt, to za bardzo się nie nadaje… W najlepszym wypadku możemy zakopać się, w gorszym – glebnąć. Ale skoro jest paliwo – nie wybrzydzamy. Okazało się, że – jak zawsze – strach ma wielkie oczy. Pod cienką warstwą piachu była jakaś twarda powierzchnia i przejechaliśmy bez problemu. Skoro już się zatrzymaliśmy, pomyślałem, że skorzystam z toalety. To co zastałem w środku przeszło moje wyobrażenie o syfie (a już trochę widziałem :) ) Dobrze, że kiedyś nurkowałem i potrafię wytrzymać dłuższą chwilę na bezdechu. Widząc, że żona również wybierała się w to samo miejsce, stanowczo jej odradziłem. Na szczęście posłuchała. Załącznik 113461 Pustynia co i rusz pokazuje swoje inne oblicze. Zupełnie martwa skorupa przeplata się z piaskiem w przeróżnych odcieniach, kiedy indziej to kamienie. Nieraz płasko jak okiem sięgnąć, za chwilę pagórki. Każde z tych wcieleń jednakże piękne, inne, fascynujące. Obserwuję ją i myślę sobie: a więc to tak wyglądasz, pustynio? Sahara. Wielu próbowało ją opisać, ale czy komukolwiek to się udało? Załącznik 113462 Załącznik 113463 Załącznik 113464 Załącznik 113465 Załącznik 113466 Przydrożna kawiarnia wygląda zaś tak: Załącznik 113467 A tak przystanek autobusowy Załącznik 113468 Handel przydrożny także kwitnie Załącznik 113470 Natomiast kobiety są zdecydowanie bardziej kolorowe Załącznik 113471 Raz na jakiś czas zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na kawę albo żeby napić się czegoś zimnego. Rzadko kiedy udaje nam się zapłacić – z reguły chłopaki z żandarmerii stawiają nam napoje. Pytają kilka razy, czy nie chcemy zjeść obiadu, ale dziękujemy. W stolicy prowincji Adrar mijamy kampus uniwersytecki: „Universite Africaine”. Załącznik 113472 Załącznik 113473 Załącznik 113474 Załącznik 113475 Załącznik 113476 Załącznik 113477 Załącznik 113478 Za Adrarem mamy pierwszą awarię. Ułamał się uchwyt do GPS-a. Na szczęście mamy pilota w postaci żandarmerii, więc GPS tymczasowo ląduje w sakwie. Po dotarciu do Timimoun blachowkręt załatwia sprawę. Dobrze, że chociaż pogoda dopisuje i jest względnie ciepło, co potwierdza pokładowy termometr :) W sumie na temperaturę nie możemy narzekać. Jesteśmy wszak w najcieplejszym obszarze Sahary, tzw. trójkącie ognia: Adrar – Timimoum – Ajn Salah, a jakoś żyjemy. Pewnie to zasługa niskiej wilgotności powietrza. Inną sprawą jest, że oboje lubimy ciepło… Choć mamy w planie kontrolę temperatury i odnotowanie jej najwyższego punktu, idzie nam to słabo. Z reguły żadne z nas nie ma siły na zerkanie na termometr. Załącznik 113479 Załącznik 113480 Na przedostatnią zmianę żandarmerii przed Timimoun musieliśmy trochę poczekać, potem nie mogliśmy się z nimi dogadać co do prędkości jazdy. Ja chciałem – tak jak dotychczas - jechać stówką, czy ciut szybciej. Ci uparli się, żeby jechać 70-80 km/h, bo niebezpiecznie. Może miałoby to sens, gdybyśmy nie jechali prostą drogą przez pustynię, na której ruch był praktycznie zerowy… Po kilkunastu kilometrach stanąłem. - Musimy poczekać, aż silnik ostygnie. Zobaczcie na wskaźnik temperatury – prawie 100 stopni… Wskazałem oczywiście na temperaturę oleju. Fabryka mówi, że normalna temperatura pracy to do 110 stopni ;) Trochę im to nie w smak, bo ciepło, a klima w ich samochodzie nie działa. - Co ja na to poradzę? Tak się wleczemy, że silnik mi się nie chłodzi. - It’s your problem! Szczęście nas jednak nie opuściło. Z uwagi na temperaturę nie zdejmujemy kasków ani kurtek. A tu nagle… jak nie walnie mi krew z nosa! - Co ci się stało? – pyta żona. - Nic – zaswędział mnie nos w środku, a ja się nieopatrznie podrapałem. Krwawienie szybko nie ustępowało. Chłopaki z żandarmerii próbowali jakoś pomóc. Dowiedziałem się, że należy ochłodzić kark i to faktycznie zadziałało. - Nie wiem jak wy, ale ja jadę szybko do miasta, na wypadek, gdybym potrzebował pomocy lekarskiej. Nie protestowali, więc pojechaliśmy przodem z prędkością jaka faktycznie nam pasowała. Zostali gdzieś z tyłu. Z drugiej strony wiedzieli, że przecież im nie uciekniemy :) Krwawienie z nosa to kara za zignorowanie przeze mnie prastarej mądrości ludzi Sahary. Tuaregowie owijają głowę kawałem materiału, robiąc z niego turban, dodatkowo zasłaniając twarz i szyję. Stosowne materiały zakupiliśmy już w Ghardai i moja żona jechała mając zasłoniętą całą twarz i szyję. Ja zaś przycwaniakowałem i gorące i suche powietrze wysuszyło mi śluzówkę nosa. Wystarczyło lekko się podrapać i psikus gotowy – krew lała się jakbym solidnie dostał w pysk. Od tego momentu już zasłaniałem twarz. Okazało się, że para wodna osadzająca się na materiale tworzy specyficzny mikroklimat, powodujący, że wydaje się, że wdychane powietrze jest chłodniejsze. Dodatkowo szyja osłonięta jest od gorących podmuchów wiatru. Jeśli dobrze się zastanowić, to używany w Polsce szalik działa tak samo, z tą różnicą, że chroni szyję od zimna :) :) :) Z kolejną ekipą żandarmerii nie ma już problemów. Zajeżdżamy do Timimoum – czerwonego miasta. Muszą nas odstawić do hotelu. Pod jedynym adresem pensjonatu jaki mieliśmy nikt nie otwiera… Wobec tego muszą zawieźć nas na policję. Tylko nie to!! Prosimy, aby zaprowadzili nas do jakiegokolwiek hotelu. Niestety, droga do jednego jest zasypana piachem. Mówię, że po piachu to nie damy rady. Dobrze byłoby znaleźć hotel do którego da się dojechać asfaltem lub chociaż pistą. - Jest jeden hotel, ale drogi. Ile macie pieniędzy na nocleg? - Pięć, no maksymalnie siedem tysięcy dinarów. - To trochę za mało. Ale spróbujemy coś ponegocjować. Zajechaliśmy. Hotel fajny. Żandarmi poszli gadać z recepcjonistą. - Dobra, możecie zostać za pięć tysięcy za noc. Pasuje? - Pewnie! Dzięki! Jak się później okazało, hotel kosztował 9000 za noc. Fajne chłopaki! Recepcjonista w hotelu został jedynie zobowiązany do informowania służb, gdzie jesteśmy i co robimy. Nie widzę najmniejszego problemu w informowaniu, gdzie jedziemy, o ile możemy jeździć sami! Hotel bardzo przyjemny. Wybudowany w stylu charakterystycznego ksaru – pustynnego „zamku”. Generalnie klimat niezły – na ścianie wisi mapa Afryki z lat 40 czy 50, w holu stoją stylowe regionalne meble z wyrzeźbionymi symbolami różnych religii i kultur. Załącznik 113481 Załącznik 113482 Załącznik 113483 |
:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:
|
super się czyta!:bow:
|
Wspaniala relacja ! Codziennie rano spogladam czy jest nowa czesc, jakos tak.. "robi moj dzien" :)
To mnie urzeklo: - Po co to bierzesz? – wskazuje na kurtkę - Przecież jest gorąco. - Zawsze to jakaś ochrona jakbym się wywrócił. - Tu nie musisz tego zakładać. Tu Allah cię chroni. :D |
Mnie to :
"Za Adrarem mamy pierwszą awarię. Ułamał się uchwyt do GPS-a" :D:Thumbs_Up: |
Ja narazie przejrzalem watek i cos tam przeczytalem.Tylko nabralem apetytu i ciesze sie ze w kolejnych dniach bede miec wiecej czasu.
|
31 Załącznik(ów)
5 – 6 sierpnia
Śniadanie mamy w hotelu w cenie noclegu. Jak to w Algierii – w stylu francuskim, tzn. na słodko. W ogóle nam to nie odpowiada. Jakby muffinki czy hałwa była dla nas za mało słodka, zamiast pieczywa dostajemy piernik z dżemem :) Ubłagałem kelnera, żeby dał nam zwykłe bagietki. Po tych słodkościach marzą nam się warzywa i owoce… Podejmujemy solenne postanowienie, żeby kupić arbuza i melona! Po raz kolejny skończyły nam się czyste ciuchy. Z racji tego, że zostajemy tu na 2 dni, jest czas, żeby zrobić pranie. Dogadałem się z recepcjonistą, że hotel zrobi to za nas. Fajnie, bo wcale nam się nie chciało. W tej temperaturze jakakolwiek aktywność fizyczna wymaga sporego wysiłku… W dzień temperatura dochodzi do 47 stopni, w nocy spada do 37. Załącznik 113546 W Timimoun spędziliśmy 3 dni, a raczej noce. Trochę odespaliśmy i odpoczęliśmy. Połaziliśmy też po miejscowym suku (tj. targu). Uwielbiam ten koloryt. Dużo czarnej ludności, kobiety poubierane w hidżaby, mężczyźni w galabije. Sam suk również ma swój niepowtarzalny klimat. Kupiliśmy warzywa i pyszne, marynowane oliwki nabierane chochlą z wielkich metalowych wiader (niczym po farbie). Są super, nie wytrzymujemy i podjadamy trochę po drodze! Pojeździliśmy również po okolicy, aby nacieszyć oczy pustynią :) Załącznik 113547 Załącznik 113548 Załącznik 113549 Załącznik 113550 Załącznik 113551 Załącznik 113552 Załącznik 113553 Załącznik 113554 Załącznik 113555 Na obiad szukamy lokalu kierując się starym zwyczajem: gdzie najwięcej ludzi – tam najlepsze jedzenie. Tym sposobem – jak powiedział nam potem recepcjonista w naszym hotelu - znaleźliśmy najlepszą knajpę w „mieście”. Chłopaki nie chcieli nam sprzedać sałatki z lady chłodniczej, bo nie jest wystarczająco świeża. Według nas – wyglądała dobrze. Musieliśmy poczekać, aż zrobią świeżą porcję. W międzyczasie obowiązkowa sesja na motocyklu stojącym przed lokalem :) Jak to w Algierii – menu brak. W ladzie chłodniczej leży surowe mięso, przyrządzone na kilka sposobów. Wobec tego pokazujemy na dwa rodzaje, mówimy, że chcemy jeszcze zupę i sałatkę i jakoś się udaje. Zasadniczo, w knajpach do wszystkich dań – bez względu na to czy pasują, czy też nie - dostaje się bagietki. Z reguły są one darmowe, tzn. nie doliczane do rachunku. Załącznik 113559 Następnego dnia znów zawitaliśmy na obiad do znajomego lokalu. Pomimo tłumów, znalazło się dla nas miejsce. Algierczycy naprawdę traktują gości bardzo przyjaźnie – „po królewsku”. Znowu nie bardzo wiemy co zjeść… Zaglądamy więc innym gościom do talerzy i pokazujemy kelnerowi :) Zauważyliśmy, że jedzą tutaj mało warzyw i owoców. Głownie kasze, ryż, mięso i daktyle – jak to na pustyni. Żeby nie było, że jadamy wyłącznie w knajpach – tak też wyglądały nasze posiłki. Musi być jakiś rumuński akcent ;) Załącznik 113557 Z Timimun widać w oddali piękne, czerwone piaskowe wydmy. Niestety, podejmowane w ciągu dnia próby dojechania do nich asfaltem spełzły na niczym. Jedyną możliwością jest jazda po szutrówce, czy raczej „piście”, która z racji dużej ilości piachu na niej i posiadanego przez nas motocykla nie wchodzi w rachubę. Wobec tego, bierzemy taksówkę i jedziemy na zachód słońca. Ma nas to kosztować 1000 dinarów, czyli jakieś 20zł. Daćką Logan - z klimą i świecącą się kontrolką „check engine” dojeżdżamy pod same wydmy. Klima działa, to nasza pierwsza tak komfortowa podróż w Algierii ;) Taksówkarz czeka na nas, a my w tym czasie próbujemy wdrapać się na górę piasku. Niestety, zapomnieliśmy, że słońce zachodzi tu równie szybko jak wschodzi i przyjechaliśmy trochę za późno. Na wydmach jest parę osób: jedni jeżdżą samochodem terenowym, ktoś inny pierdopędem, inni spacerują. Gdy ognista piłka schowała się za horyzontem, ludzie zaczęli się modlić. W oddali widzimy, że nasz taksówkarz także. Po powrocie do hotelu dałem kierowcy umówioną sumę. Chyba jest to duża kwota, bo odnieśliśmy wrażenie, że jest bardzo zadowolony. Załącznik 113558 Z Timimoum zamierzaliśmy wrócić z powrotem do trasy N1, czyli Trans Sahara Highway i kierować się w stronę El Oued by zobaczyć Wielki Erg Wschodni. Harley nadal otwiera niemało drzwi i serc. Ponieważ wiele osób chciało zrobić sobie z nim/na nim zdjęcie, z wieloma osobami dzięki temu zamieniliśmy kilka słów (albo gestów ;) ). Jeden z rozmówców powiedział nam, gdzie jechać, aby przejechać Harleyem w poprzek (!!!) Wielkiego Ergu Zachodniego. Nie wierzyłem własnym uszom. Wszystko ładnie, pięknie, ale na naszej mapie nie ma drogi o której on mówił. Na drugiej, kupionej już w Algierii też nie. Ale od czego jest internet?! Sprawdzę ją na google earth! I co? Nie ma takiej drogi… Pewnie chłopu się coś pomyliło. Perspektywa jednak zbyt kusząca, żeby tak łatwo odpuścić. Następnego dnia skoro świt postanawiamy pojechać na zwiad (i tak nie mamy co robić ;) ). Z mapy wynika, że Wielki Erg Zachodni jest blisko; do obiadu powinniśmy wrócić. Po powrocie decyzja mogła być tylko jedna – zmiana planów. Nie jedziemy Trans Sahara Highway na północ, lecz na Wielki Erg Zachodni, a później się zobaczy! Już nie mogliśmy doczekać się następnego dnia. Zresztą, zobaczcie sami. Żal nam jedynie, że nie spotkamy się z Hulud i z Kadarem, bo mamy do zrobienia dodatkowo 600 -800km, więc na odwiedzenie ich na pewno nie starczy nam czasu. 7 sierpnia Tego poranka nie było grymaszenia ze wstawaniem. Większość bałaganu spakowana w worze, wystarczy tylko wrzucić na motocykl. Jedyny psikus taki, że nasz kanisterek na benzynę trochę przecieka, więc benzynę trzeba przelać do butelek po wodzie mineralnej. Więc zamiast o 5:40 startujemy o 6:20. Śniadanie odpuszczamy, wolimy zjeść własne kanapki na ergu! Niestety, butelki z benzyną zabrały nam miejsce przeznaczone na melona, którego z wielkim żalem musimy zostawić w hotelu. O ironio! My odjeżdżamy, a w naszym hotelu – basen jest napełniany wodą ;) Załącznik 113565 Dzień zapowiadał się ciepło… Załącznik 113566 Zaś wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czeka nas coś wspaniałego. Załącznik 113567 Załącznik 113568 Załącznik 113569 Załącznik 113570 Liczyliśmy się z taką ewentualnością, że droga będzie zasypana przez piach i trzeba będzie zawracać. Pomimo, że zabraliśmy dodatkowe paliwo, obliczyłem ile kilometrów możemy przejechać bezpiecznie, żeby dać radę wrócić. Mieliśmy do pokonania 350km bez stacji benzynowej, bez osady, bez niczego. Na niewielkie zaspy byliśmy przygotowani – jako saperki mieliśmy mocne, plastikowe talerze :) :) :) Załącznik 113571 Załącznik 113572 Załącznik 113573 Załącznik 113574 Załącznik 113575 Usiedliśmy na jednej z wydm. Milczymy. Wkoło cisza. W zasięgu wzroku żywej duszy. Tylko wiatr delikatnie przesypuje piasek. Słońce świeci tak samo jak dwa tysiące lat temu. Poza maleńką nitką drogi nic się tu nie zmieniło. Widzi nas tylko Bóg… Załącznik 113576 Załącznik 113577 Załącznik 113578 Załącznik 113579 Załącznik 113580 Pustynia. Jej piękno uspokaja, przenosi w dziwne metafizyczne stany świadomości. Myślę, że w tym stwierdzeniu jest sporo racji. Jadę sam na sam ze swoimi myślami. Mijany krajobraz sprzyja kontemplacji. Ktoś mógłby się zapytać: jaka jest przyjemność w jeździe po pustyni i do tego po asfalcie, tzn. nie musząc zmagać się z tym, co pod kołami? Uważam, że jest i to duża. Niewielka ilość rzeczy, na których trzeba skupiać swoją uwagę pozwala na spokojne myślenie. Uważam, że ma to trochę wspólnego z medytacją (choć nigdy jej nie próbowałem na poważnie). Jednak w tym przypadku myśli nie skupiają się na własnym ciele, np. oddechu, lecz na otaczającej rzeczywistości. Ta zaś jest na tyle spokojna i nieruchoma, że nie rozprasza, lecz wprost przeciwnie – pozwala na wyciszenie. Załącznik 113581 A co jak piach całkowicie zasypie drogę? Jak widać, zdarza się to chyba dość często, ale okazało się, że grasują tam ładowarki algierskich służb i przerzucają piach na „pobocze”. Załącznik 113582 |
hahaha wyobbrazilem sobie jak u na odgarniają śnieg. Jest bosko :)
|
Bajkowe widoki :)
|
Cytat:
|
Wspaniale się czyta i ogląda,
Widoki pustynne super sprawa, |
Hej,
mój brat wybiera się za kilka miesięcy na Tuareg Rallye i mam pytanie odnośnie waluty, Czy wymieniałeś na miejscu na ichniejsze DA, czy może płaciłeś walutą zachodu? Jeśli możesz to napisz proszę kilka przykładowych cen - woda, jedzenie, etc. |
Cytat:
Tymczasem wysłałem Ci pw. |
27 Załącznik(ów)
Jedziemy w swoim tempie, cieszymy oczy. Co jakiś czas postój na zdjęcie, łyk wody czy kanapkę. Nieraz miniemy się z jakąś ciężarówką. Ale niezbyt często – co pół godziny, nieraz nawet rzadziej. W sumie to przywykliśmy już do małego ruchu na drodze i mnie osobiście to odpowiada. Dobrze, że nie ma już z nami samochodów żandarmerii – nie psują widoku i nie burzą poczucia swobody. Zastanawia mnie od czego zależy, że dostaje się eskortę? Od nielicznych osób, które odwiedziły ten kraj na motocyklach mam na tyle sprzeczne informacje, że nie pozwalają na zbudowanie żadnej reguły. Dwie grupy już od wjazdu do kraju musiały mieć obstawę, jedna dziewczyna aż do Timimunu podróżowała sama, zaś małżeństwo na dwóch motocyklach już od momentu opuszczenia promu jechało w konwoju. Nam przez długi czas się udawało, a i teraz dali nam spokój.
Pustynia zaczęła zmieniać swe oblicze. Wyjeżdżamy z ergu, piachu coraz mniej. To znaczy, że droga dalej powinna być przejezdna. Pojawia się coś na kształt wyschniętego jeziora pokrytego kamieniami. Dopiero teraz zwróciliśmy uwagę, że piach na wydmach także miewa różne odcienie. W Timimoun wydmy miały kolor najbardziej zbliżony do czerwonego, Wielki Erg Zachodni zaś na początku był żółty, a pod koniec bardziej różowy. Oczywiście (jak dzieci) zabieramy do butelek po jogurcie piasek z Sahary na pamiątkę :) Załącznik 113843 Załącznik 113844 Załącznik 113845 Załącznik 113846 Załącznik 113847 Nadszedł czas, by dolać rezerwy paliwa, które wieźliśmy w butelkach po wodzie. Załącznik 113848 Nasza mapa Algierii zawierała intrygujące punkty legendy jak: pustynia piaszczysta, pustynia kamienista, słone jezioro okresowe, solnisko. Ale najciekawszym z nich był: studnia :) . Gdy takową dostrzegliśmy na pustyni, zajrzeliśmy czy faktycznie jest w niej woda. Coś tam było, ale napiłbym się jej wyłącznie w ostateczności… Załącznik 113849 Dojechaliśmy do cywilizacji i stacji benzynowej. Nawet był na niej bar z 1 daniem do wyboru ;) Czymś na kształt golonki z baraniny. Ale była kawa i sympatyczni ludzie, więc było bardzo przyjemnie. Rachunek wyniósł 1040 Dinarów, tj. 21zł. Na odchodnym zamieniamy kilka słów z kierowcą ciężarówki i oczywiście robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Najpierw jednym telefonem, potem drugim. Na koniec naszym aparatem. - Zdjęcie rób tak, żeby było widać moją ciężarówkę w tle. Załącznik 113850 My tymczasem uderzamy w stronę Al – Bajad, gdzie zamierzamy znaleźć nocleg. Teren robi się coraz bardziej górzysty, pojawiają się nawet jakieś baranki na niebie. Jest też więcej roślin, tzn. krzaków i drzew, zaś w oddali majaczy pasmo górskie. Po jakimś czasie wjeżdżamy trochę wyżej, robi się także wyraźnie chłodniej, tzn. blisko 30 stopni ;) Załącznik 113851 Załącznik 113852 Załącznik 113853 Nieraz można spotkać takie „socrealistyczne” rzeźby przy drodze. Załącznik 113854 Widać także zwierzony. I nie tylko. Załącznik 113855 Załącznik 113856 Załącznik 113857 Zwróćcie uwagę na drogę na poniższym zdjęciu. Widać na nim 3 garby zwalniające na odcinku max. 300 metrów. Żeby było jasne – jedziemy po drodze krajowej. Garby zwalniające to horror w Algierii. Jest ich tyle, że nie sposób zliczyć. Nieraz wiocha to prosta droga - 1,5 kilometra i 10 garbów. Nic nie dało mi tak w kość jak te garby. Upał nie jest męczący, ale garby są. Mogą być wszędzie! Jeden trafiłem nawet na autostradzie. Bardzo często pojawiają się bez żadnego oznakowania. Z reguły też nie są tak ładnie pomalowane jak te poniżej. Na szczęście już na promie zostaliśmy o tym uprzedzeni i tylko raz zaliczyliśmy „lot”. Dobrze, że na południu kraju jest ich mało. Albo raczej mało jest miejscowości :D Załącznik 113858 Spuściznę postkolonialną widać w całej Algierii. Na szczęście ludzie tu mieszkający nie przejęli pędu właściwego dla krajów Europy. Życie toczy się tu powoli, w swoim tempie. Handel kwitnie. Kobiety rozprawiają, nie zważając na dziejący się obok ruch uliczny – nawet nie zareagowały na nasz, wcale nie cichy motocykl. Załącznik 113859 Załącznik 113860 Załącznik 113861 Nie licząc emocji jakie towarzyszyły podróży po ergu, dają o sobie znać pokonane kilometry i temperatura. Zrobiliśmy już ponad 450km, a od celu podróży jakim jest Al Bajad, dzieli nas około 150. Sen zmorzył mnie do tego stopnia, że prawie nie jestem w stanie jechać. To dobry pretekst na kawę. Dobrze, że jedziemy przez bardziej cywilizowane tereny, więc i na knajpkę można liczyć. Wcześniej trzeba by wyciągać kocher z sakwy. Udaje się namierzyć dymiący przed lokalem grill, więc będzie ok. Miała być kawa, a skończyło się na pełnym posiłku. Mięso z grilla, sałatka i szukszuka. Załącznik 113862 Załącznik 113863 Dojechaliśmy do Al- Bajad, zakotwiczając w hotelu o polsko brzmiącej nazwie: „Nadjem”. Ciekawe co znaczy po algiersku? ;) Cena przyzwoita, bo 4000 Dinarów, czyli ok. 80zł. A w cenie – uwaga! – podziemny parking hotelowy! Motocykl nie musi wreszcie parkować w holu :) Na recepcji dłuższą chwilę zajęło nam wytłumaczenie, że jesteśmy małżeństwem i możemy dostać pokój z 1 dużym łóżkiem :) Tymczasem w hotelu klimat z lat 60-tych, ale jest wszystko czego dusza zapragnie: klima i łazienka. Do tego przyzwoicie czysto. Na wyposażeniu pokoju był tez egzemplarz Koranu. Na korytarzu zostaliśmy zaczepieni przez mówiącego po angielsku chłopaka, który również przyjechał do hotelu. Chwilę rozmawiamy. Dowiedzieliśmy się, że jest w podróży służbowej i jest pracownikiem banku. Oczywiście na koniec dostaliśmy numer jego pokoju i telefonu oraz ofertę pomocy w każdej sytuacji. Miło na nowo odkryć piękno ogólnoludzkich relacji. Tu zawsze najważniejszy jest człowiek! Gdy wyciągnęliśmy się na chwilę w łóżkach, aby odsapnąć, dzwoni podminowany Abdou. - Gdzie wy jesteście? Żandarmeria wydzwania do mnie co się z wami dzieje, bo nie mogą was namierzyć! Może to trochę nasza zasługa :D? Wczoraj gadając z recepcjonistą marudziłem trochę, że droga do Ghardai jest nudna, bo już nią raz jechaliśmy, zaś o naszym planie jazdy przez erg wspomniałem dopiero rano jak wyjeżdżaliśmy. Na recepcji był inny i trochę niekumaty chłopak, więc nie jestem pewien, czy przekazał tę informację służbom. W sumie to dobrze, że się nami interesują. Po krótkiej drzemce postanowiliśmy jeszcze przejść się chwilę po mieście. Po drodze odebraliśmy paszporty z recepcji, pomimo, że recepcjonista twierdził, że muszą być w hotelu. Na razie dostał kserówki. Mamię go zapewnieniem, że jak wrócimy, to mu je na pewno dam. Po przejściach z żandarmerią wiemy dobrze, że dopóki mamy paszporty w kieszeni – jesteśmy wolni. A do naszego powrotu zapomni… Płacę od razu za nocleg, więc paszporty mu nie będą potrzebne. A teraz – kawa! Znajdujemy przyjemny lokal pozwalający z okien obserwować toczące się na ulicy życie. Żebyśmy przypadkiem ani przez chwilę nie zapomnieli w jakim kraju się znajdujemy, ktoś z gości kupił nam kawę i ciastko :) Załącznik 113870 Załącznik 113864 Załącznik 113865 Przechadzając się po mieście zostaliśmy wciągnięci do sklepu z „tronami ślubnymi”, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie. Chyba chłopaki wiedzieli, że będziemy mieli niezłą bekę i dlatego nas zaprosili :P Śluby wyglądają zaś tak, że kobiety bawią się z kobietami, a chłopy z chłopami. Ania chciała zrobić sobie zdjęcie z chłopakiem ze sklepu, ale za żadne skarby nie chciał z nią usiąść na jednym „tronie”. Może się chłopak przeraził, że chcę mu ją zostawić ;). Kupujemy warzywa na lokalnym straganie – będzie sałatka na kolację! Załącznik 113866 Załącznik 113871 Załącznik 113868 Załącznik 113872 Po powrocie do hotelu udaje nam się niespostrzeżenie przemknąć obok recepcji i uniknąć głupiej gadki o paszportach. Jak się okazało - nie na długo… Około 23 przyszedł chłopak z obsługi i poprosił o paszporty, rzekomo pod pretekstem konieczności pokazania ich w oryginale na posterunku policji – kserówki nie wystarczą. Trochę mnie to zmierziło, bo do tej pory nikt od nas tego nie żądał, a poza tym już w hotelu legitymował nas policjant! Powiedziałem, że nie dam nikomu do ręki naszych paszportów; mogę ewentualnie sam je pokazać policji. Gość w takim razie poprosił kelnera z restauracji, który zawiózł mnie na drugi koniec miasta – na posterunek. Komisariat w niczym nie różnił się od naszych polskich – taka sama nędza. Faktycznie zostaliśmy gdzieś tam odnotowani. Trochę głupio mi się zrobiło, bo chłopak z recepcji mówił prawdę. Do tego zostałem zawieziony na komisariat prywatnym samochodem kolegi… Po powrocie, chcąc się zrewanżować zostawiłem recepcjoniście jakieś pieniądze za fatygę (i trochę w ramach przeprosin). Nie bardzo rozumiał dlaczego w ogóle daję mu gotówkę. Po chwili przybiegł za mną do pokoju obrażony, oddając pieniądze. Przecież to jego praca! Chwilę zajęło przekonanie go, że to w ramach podziękowania, a tylko w taki sposób możemy się odwdzięczyć. |
Dredd. Twoja relacja wymiata!
:D |
Mogę tylko przytaknąć....
|
Bomba. Zamiast kolacji wciągnąłem Twoją opowieść i jestem prawie syty.
A może by tak jeb....ąć wszystko i kupić Harego? E... . Poczekam do końca. Pisz Pan Proszę. |
Cytat:
|
Kupse kufajkie i weź dwa miechy urlopu zamiast myśleć o hd :)
Wiem, wiem jakie to prawdopodobne... :( Ale z hd rozumiem Cię Cynciu doskonale i bardzo chciałbym electre albo chociaż sportstera kiedyś. Ot tak. M |
Wspaniały klimat opowieści!
Na tym zdjęciu aż usłyszałem oddalający się bulgot harleya… Cytat:
|
Widzę odzew czytających, a to znaczy, że moje "męczarnie literackie" nie idą na marne :D
Cytat:
Co do bezpieczeństwa - nie zagłębiałem tematu, ale wydaje mi się tak: -zwierzęta na pustyni - największym drapieżnikiem Sahary jest fenek, więc tu strach się bać :D Na wipery rogate i skorpiony powinna wystarczyć moskitiera. - ludzie... To trudny temat. Z naszych doświadczeń oraz relacji wszystkich, którzy byli w Algierii wynika, że mieszkają tam naprawdę dobrzy i serdeczni ludzie. My czuliśmy się bardzo dobrze i nic nas nie zaniepokoiło. Trzeba jednak wiedzieć, że w Algierii ok. 2002r. zakończyła się wojna domowa z radykałami muzułmańskimi. Przy czym zakończyła się tak: rząd nie dawał sobie rady i zdecydowano się na ogłoszenie amnestii pod warunkiem złożenia broni przez bojowników islamskich... Czyli - są tam też ludzie, którzy mają krew na rękach. W tych rejonach, gdzie dostaje się eskortę, raczej nie pozwolono by na spanie samopas pod namiotem. Natomiast słyszałem, że gdy jedzie się z przewodnikiem w pustynię, wszyscy obozują pod namiotami i nie ma z tym problemu (to informacje zasłyszane i przeczytane w necie). Co do karawan wiem tylko tyle: karawany nie chodzą latem, lecz w zimie. Wtedy temperatury potrafią osiągać w południe 30 stopnie, ale nocą bywa nawet około 0. Ale taka wyprawa z karawaną musi być świetna:rolleyes::rolleyes: |
Na pustyni śpisz w namiocie, jednak trasa musi zostać zaakceptowana przez biuro gubernatora bezpieczeństwa regionu i wydane imienne pozwolenia, przewodnik licencjonowany i zaufany aby mógł prowadzić grupy obcokrajowców. Biwaki pustynne zaplanowane, dokładne pozycje gps, przed zmierzchem wszyscy na miejscu. Czasem wojsko czy guardia natinale robią odwiedziny. To tylko złudne wyobrażenie że jesteś sam, z reguły jesteś dyskretnie obserwowany a czasem eskortowany na niektórych obszarach. Oczywiście wojsko nie jedzie za Tobą po wydmach, ale widać ich obecność. Na dwóch biwakach byli z nami przez cała noc, nawet przewodnik nie widział dlaczego, albo nie chciał lub nie mógł powiedzieć.
Pomijając wojnę domową w Algierii od lat występują konflikty na tle plemiennym, grup domagających się autonomii i równego traktowania przez rządzących. Wiele lat temu w porozumieniu z zachodnimi koncernami naftowymi sporo tych ziem zostało im przez państwo zabrane ze względu na duże złoża ropy, mieszkańcy wysiedleni bez grosza rekompensaty. Tam koncerny francuskie i włoskie dyktują reguły gry, podobnie jak oligarchowie na Ukrainie. Czasami coś dupnie i wojsko zamyka dostęp do tego regionu robiąc czystkę aby nie dopuścić do eskalacji, smutne to ale tak jest od długiego czasu że ludzie idą w pioch, algierczycy maja najbardziej chronioną granicę z krajów afrykańskich. Ze względu na taką akcję nie pozwolono nam na wjazd, dowiedzieliśmy się o tym dopiero na granicy w Hazoua. Dla algierczyków turystyka nie jest w interesie, dlatego bardzo trudno o takie pozwolenia. W mniemaniu rządzących każde porwanie turystów zagranicznych a kilka lat temu zdążyły się w okolicach Eferi czy Amsel to obraza i oskarżenia o brak bezpieczeństwa przez inne państwa. Skoro wydajesz pozwolenia to oznacza że jest bezpiecznie. Porwań dokonują przeważnie dyskryminowani, dla okupu lub szantażu w konfliktach lub is dla poklasku i demonstracji siły. Może nie wiecie ale w Syrii walczyło wielu Algierczyków w is, którzy wrócili i zapewne nie zajęli się hodowlą cameli. |
A propos obserwacji w tych regionach, mam podobne doświadczenia z Libii, gdzie mieszkałem z rodzicami jako dzieciak. Często wybieraliśmy się na dzikie plaże daleko od Trypolisu, czy innych miast, spacery w pustynnych górach, czy przejażdżki na skraju Sahary. Zawsze w pierwszej chwili wydawało się, że jesteśmy sami, no bo kto niby miałby się szwendać po totalnym pustkowiu i po co? Ale w najmniej oczekiwanych chwilach w każdym przypadku dawało się dostrzec postać, która z oddali nam się przyglądała przez lornetkę. Czasem bardziej, a czasem mniej dyskretnie.
|
Ja miałem taki przypadek w Iranie, plaża na zadupiu, zjechaliśmy z głównej drogi jakieś 2km i nim zdążyłem ściągnąć buty, żeby się wykąpać podjeżdża nie wiadomo skąd policmajster na pierdzipiętku z wiadrem pytań :vis:
Po uzyskaniu od nas info i lukaniu w paszporty nas zostawił - tak nam się chyba zdawało :-) |
Przy okazji mojej opowieści chciałbym podzielić się z Wami jeszcze jedną refleksją. Właśnie wpadła mi w ręce książka Emilio Scotto, Argentyńczyka, który objechał świat Hondą Gold – Wing. On także jechał przez Saharę, tylko zdecydowanie dalej niż my. Przytoczę fragmenty jego opisu odcinka Ghardaia – El Menia, z książki „Najdłuższa podróż” :
„W końcu, gdy zapada już noc, zatrzymuję się w Ghardaia, barwnym mieście, uważanym za bramę pustyni. […] Dziś jest czwarty kwietnia, godzina piąta rano. Wybieram się w kierunku południowym. Aby przedsięwzięcie pokonania Sahary mogło się udać, dodaję do motocykla jeszcze dwa kanistry na osiem galonów paliwa i jeden plastikowy pojemnik, mieszczący osiem galonów wody. Z tyłu przymocowuję specjalną tylną oponę, do użycia na pustyni. Wyjeżdżając już z miasta Ghardaia, napotykam trzech Włochów w czerwonym fiacie, którzy zatrzymali się na poboczu. Zdają sobie sprawę, że droga pokryta jest asfaltem tylko na tylko na odcinku kilku najbliższych mil, po przejechaniu których rozpoczną się problemy. […] Jedziemy już ze trzydzieści mil, gdy niespodziewanie kończy się asfalt. Przed nami odludna i sucha kamienna przestrzeń. O północy docieramy do El Golea (El Menia – dopisek mój), ostatniej oazy Wielkiego Wschodniego Ergu. Jesteśmy zmęczeni, brudni, spragnieni i wysuszeni od gorąca.Włosi są wyczerpani znacznie bardziej, niż się spodziewali. Dziewiętnaście strasznych godzin zajęło nam pokonanie stu pięćdziesięciu mil, ze średnią prędkością ośmiu lim na godzinę.” To ciekawe jak kawałek asfaltu zmienia dostępność danej krainy. Ja z żoną przejechałem ten sam odcinek w 3 – 4 godziny, a Emilio zajęło to caluteńki dzień i przypłacił jego pokonanie obdartym ramieniem i poobdzieranym motocyklem (zaliczył glebę gdzieś na bezdrożu). Nasze podróże dzieli jedynie 30 lat. A może to aż 30 lat? Nie wszystko jednak się zmienia - on także miał pod kaskiem założony na nos i brodę kawałek materiału i jak pisze - nie dało się bez tego jechać. |
32 Załącznik(ów)
Wrzucam kolejny odcinek.
8 sierpnia. Wstajemy o 4:30. Jest zimno – tylko 22 stopnie. Żona zakłada na siebie kilka warstw ubrań – oprócz swojej skórzanej kurtki z dziurkami - „ortalion” na wierzch i bluzę pod spód. Mnie trochę telepie, ale lenistwo zwycięża – i tak za chwilę trzeba będzie się rozbierać. Jedyne co robię to zakładam osłonę na chłodnicę oleju. Miasto jest jeszcze opustoszałe, z rzadka spotykamy ludzi czy samochody. Pracę zaczynają już sprzątacze i dostawcy pieczywa. Pomimo, że jadę spokojnie pokonujemy bokiem w pięknym uślizgu skrzyżowanie, co pozwala mi uświadomić sobie, że bywa tu bardzo śliski asfalt i należy mieć to na uwadze. Kolejny nasz dzień w Algierii. A skoro tak – kolejny przepiękny wschód słońca. Tego dnia jedziemy na wschód i zamierzamy dotrzeć do oazy El Oued położonej na Wielkim Ergu Wschodnim. Do pokonania mamy około 700km, a to dużo jak na warunki algierskie. Szczęście, że to nie gęsto zaludniona północ kraju i na trasie nie mamy do pokonania wiele miejscowości, lecz duża część drogi to pustynia. Dziś planujemy dojechać do Wielkiego Ergu Wschodniego. Po wrażeniach z ergu zachodniego moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach i już nie mogę się doczekać tych wspaniałych, ogromnych formacji piachu stworzonych przez wiatr i Boga. Nadzieję na niesamowite widoki podsyca fakt, że droga wiedzie przez erg, zaś – jak wskazuje nasza mapa - w pewnym momencie w poprzek drogi przebiegają Grandes Dunes (Duże Wydmy). Na razie jednak towarzyszy nam pasmo górskie. Załącznik 113915 Mijamy kolejne, typowe miasto algierskie. Dominuje kolorystyka ziemi, „pudełkowe” domy podobne do poprzednio widzianych, są bardzo często niewykończone, lub wręcz niedokończone – z wystającymi drutami zbrojeniowymi kolejnej kondygnacji. Właśnie w tym mieście pierwszy raz mamy możliwość na własne oczy doświadczyć, że tu także pada deszcz! Sądząc jednak po bawiących się w kałuży dzieciach, nie jest to zjawisko częste. Załącznik 113916 Załącznik 113917 Deszcz, deszczem, ale cień nadal jest na wagę złota :) Ludzie nauczyli się wykorzystywać każdy jego skrawek. Załącznik 113918 W mijanej, bardzo ładnie utrzymanej wiosce zatrzymujemy się na kawę i ciastko. Wypijamy po dwie „cafe au lait” (kawa rozpuszczalna robiona na mleku) i po tutejszej, mocnej „espresso”. Do kawy – ciastko. Od właściciela dostajemy sok w prezencie. Rachunek to około 3,20zł. Załącznik 113919 Załącznik 113920 Przy wjeździe na tereny pustynne zostajemy zatrzymani do kontroli. Żandarmeria ewidentnie nie jest zadowolona, że chcemy jechać dalej. Dopytują co mówię żonie, szarpią gps do tego stopnia, że zastanawia mnie, czy uchwyt wytrzyma, macają nasze bagaże. Mój stoicki spokój chyba ich przekonuje i w końcu nas puszczają. Otaczająca przyroda nie pozwala wątpić, że jesteśmy na Saharze. Jeśli tylko taką możliwość to na postój obieramy zacienione miejsce. Załącznik 113921 Załącznik 113922 Załącznik 113923 Załącznik 113924 Załącznik 113925 Nagle w interkomie słyszę: - Zatrzymaj się jak możesz. Za dużo wody wypiłam i muszę do toalety. Najlepiej, jakby była jakaś górka, żebym mogła się za nią schować. Weź teraz i górkę wyczaruj :) Płasko jak na stole. - Musisz jeszcze chwilę wytrzymać. I po 100 km... Udało się. Jest górka. Trzeba było do niej dojść jakieś 10 minut od drogi, ale jest. Żaba poszła, a tu nagle zbliża się bus. Podejrzanie wolno jedzie. W środku dwóch chłopa. Z busa wychyla się facet i pyta, czy wszystko w porządku. Tak, w porządku. Pojechali. Po kilkunastu minutach bus znowu podjeżdża do mnie, jednak z przeciwnego kierunku. Z tego wniosek, że zawrócił. Trochę mi się to nie podoba. O co chodzi? Jeśli chłopaki chcieli pogadać, czy zdjęcie, mogli to zrobić od razu. Tymczasem z busa wyskoczył gość i… wręczył mi wodę i daktyle :) :) :) To nie pierwszy nasz dzień w tym kraju, a ja ciągle czuję się zaskoczony zachowaniem miejscowych. Witamy w Algierii! Pyszne! Obżarliśmy się już tych owoców od początku podróży, ale te były wyjątkowe. Dopiero w Algierii dowiedziałem się, że jest ok. 60 gatunków daktyli. W Ghardai mieliśmy okazję jeść je zanim zdążyły się całkowicie skarmelizować. Smakują zupełnie inaczej. A wyglądają tak: Załącznik 113926 Na mijanej po drodze na budzie a’la przystanek autobusowy dostrzegłem mazgaj. Napis sprayem głosi: Czcijcie Allaha (jeśli dobrze przetłumaczyłem pierwszy wyraz). Myślę sobie: jak bardzo ci ludzie muszą wierzyć w Boga, że wypisują sprayem takie rzeczy? Jak widać, tu kwestie wiary traktowane są bardzo poważnie. Załącznik 113927 Pustynia po raz kolejny zmienia swoje oblicze, aż w końcu wjeżdżamy w Wielki Erg Wschodni. Mijamy studnię. Niestety, wydmy nie są tu zbyt wysokie, zaś zabudowa dość intensywna. Miałem nadzieję, że znowu spotkamy widoki podobne do tych na Wielkim Ergu Zachodnim, a tu rozczarowanie. Żałuję tym bardziej, że po szumnych zapowiedziach na mapie „Grandes Dunes” napaliłem się jak szczerbaty na suchary. Może są one na tyle daleko, że po prostu nie widać ich z drogi? Piach ma tu zdecydowanie jaśniejszy kolor – na zdjęciach wydaje się on nawet intensywniejszy niż w rzeczywistości. Do tego stopnia odbijał słońce, że blenda w kasku okazała się niewystarczająca i musiałem dodatkowo założyć ciemne okulary. Załącznik 113928 Załącznik 113929 Załącznik 113930 Załącznik 113931 Załącznik 113932 Gorąco, jak zwykle. Fakt faktem, nie mogę narzekać, bo sam wybrałem najgorętszą porę roku na odwiedzenie najcieplejszego miejsca Sahary. W sumie to lubię ciepło. I – o dziwo – zupełnie dobrze je znoszę, choć przed wyjazdem zdecydowanie się go obawiałem. W ostatnim roku przybrałem parę kilogramów i w maju dotarła do mnie myśl: przecież ja sczeznę w tej Algierii taki gruby. Próbowałem zrzucić zbędne kilogramy, ale co można zrobić przez 2 miesiące :) Nie do końca wiemy, jaki był rekord temperatury, bo w krytycznych momentach żadnemu z nas nie chciało się patrzeć na termometr. Zauważyłem natomiast pewną prawidłowość odnośnie temperatury. Organizm zaskakująco szybko potrafi się do niej przyzwyczaić. Ponieważ jechaliśmy do Algierii na kołach, powolutku, z każdym dniem temperatury rosły. Nie był to dla organizmu szok, że z 10 czy 15 stopni w Polsce przenosimy się w 30 czy więcej, lecz każdego dnia zwyżka o 2-3 stopnie. Przy tym punktem początkowym było gorące lato w Polsce. Dlatego też moje obawy okazały się nieuzasadnione – dawałem radę funkcjonować także na południu Algierii. Natomiast nadspodziewanie dobrze temperaturę znosił Harley. Co prawda dokonałem dość konkretnych modyfikacji w silniku (konkrety na końcu relacji), ale nie byłem pewien czy będą one wystarczające. Inna sprawa, że nic więcej zrobić się nie dało ;) Tymczasem, temperatura oleju bardzo rzadko osiągała 110 stopni, czyli normalną temperaturę pracy. Załącznik 113933 Załącznik 113934 Załącznik 113935 Załącznik 113936 Załącznik 113937 Załącznik 113938 A teraz ciekawostka: piękne, duże diuny za ogrodzeniem luksusowego ośrodka. Załącznik 113938 Jesteśmy już w El – Oued. Hotel jaki udało nam się znaleźć okazał się bardzo sympatyczny. Przed wejściem rośnie krzew z bawełną. Wyjątkowo motocykl parkuje na zewnątrz, bo… krawężnik był za wysoki, żeby go pokonać :) Za to stoi zaraz obok budki dozorcy. Jestem trochę zmęczony, ale klima działa, jeszcze tylko kąpiel w chłodnej wodzie i za pół godziny będę jak nowonarodzony. Odkręciłem kran i o mało się nie poparzyłem! Pewnie odkręciłem ciepłą wodę. Ale nie… kurek właściwy – powinna lecieć zimna. Pewnie jest odwrotnie podłączony. Jednak zawór „z czerwoną kropką” także podaje gorącą. Ponieważ rury są puszczone po ścianach upewniam się, że ta do „zimnej wody” zasila również WC. A tymczasem w kranie leci z niej wrzątek !? !? !? Zasuwam do recepcji, bo nie wiem o co tu chodzi… Może rury w całym hotelu są źle podłączone? - Jesteście na pustyni. Tu woda w rurach się nagrzewa. Obok prysznica stoi kubeł. Wlejcie do niego wodę i poczekajcie aż się ochłodzi. Później można jej używać. Załącznik 113939 Załącznik 113940 Załącznik 113941 Widoczne na zdjęciu budynki to charakterystyczne dla saharyjskiej zabudowy tzw. domy kopułowe. Ponoć taka konstrukcja powoduje, że mniej się nagrzewają. Załącznik 113942 Idziemy jeszcze przejść się po mieście, wymienić pieniądze i oczywiście coś zjeść. Załącznik 113943 Załącznik 113952 Załącznik 113945 Tak wygląda brama do miejscowego suku. Załącznik 113946 Po powrocie do hotelu - zimne piwko i padamy na twarz. To zimne piwko to oczywiście żart :D:D:D |
Kurde bez browara po takim dniu ciężko :)
Co do tych domów kopułowych to w sumie racja jak się zastanowić - promieniowanie pada prostopadle /najefektywniej/ na bardzo niwieilki procent powierzchni w danym momencie. Jak zwykle w takich przypadkach - genialne w swej prostocie. Każdy odcinek zaciągam jak koń nosem dropsy ;) M |
Ale że co? 22 stopnie i zimno ? ;)
|
czytałem kiedyś wywiad z Kaminskim, który mówił ze musiał się w pizdiec porozpinac jak się nagle po paru dniach naprawdę ciężkich warunków zrobiło -35.
M |
Cytat:
Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie, jak smaczna może być zwykła chłodna woda! Co do zasady działania domów kopułowych -mała dygresja. W dolinie M'Zab przewodnik mówił nam, że domy dlatego są obrzucone tynkiem a'la baranek, żeby zwiększyć powierzchnię, na którą nie pada bezpośredni słońce, a która może oddawać ciepło. Choć akurat Twoje wytłumaczenie bardziej do mnie przemawia. Cytat:
Ale dzięki. Cytat:
|
Z temperaturą miałem podobnie na Węgrzech wracając do Polski gdzie było ok. 20 stopni, a parawie całe wakacje na bałkanach było powyżej 40. Wszystko co było w kufrach wylądowało na mnie i żonie. Pamiętam, że nawet kłuciliśmy się kto ubierze jedną ze szmatek, a że była damska to odpuściłem. :D
|
ło Boże .... PISZ!
|
37 Załącznik(ów)
9 sierpnia
Startujemy. Rano, jak zwykle życie kwitnie. Handel. Baranek właśnie został sprzedany… Załącznik 113953 Załącznik 113954 Załącznik 113955 Znak wskazujący „Tunezję” uświadomił nam, że właśnie złamaliśmy kolejne z ostrzeżeń naszego MSZ odradzające podróżowanie po obszarach przygranicznych m.in. z Tunezją. Pozostałe kategorycznie zakazane rejony to: tereny na południe od miasta Adrar i miasto Konstantyna. Czyli do złamania został nam już tylko ostatni z zakazów… Skoro już tu jesteśmy, to jedziemy przez chwilę w stronę Tunezji w poszukiwaniu bardziej spektakularnych wydm. Nic specjalnego tam nie zobaczyliśmy, wydm także nie było. Załącznik 113956 Celem na ten dzień był Timgad, zaś atrakcjami po drodze - tzw. tarasy Ghoufiego, czyli malowniczy kanion oraz tzw. szoty, czyli słone jeziora: Chott Felhrir oraz Chott Melghir. Tymczasem zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pochodzić po diunach i poczuć klimat pustyni. I tu rozpoczęła się nasza przygoda z „prawdziwymi piochami” :) Zjechałem z drogi ze 20 cm za daleko i czuję, że motocykl zwalnia, mimo, że nie odjąłem gazu. Spod tylnego koła leci piach. Harley stanął o własnych siłach bez rozkładania stopki. Nazwijmy rzecz po imieniu: eksplorowaliśmy Harleyem piachy Wielkiego Ergu Wschodniego :D Mówiłem przecież, że Harleyem też się da, tylko trzeba umić ;) ;) ;) Po raz pierwszy przydały się nasze saperki (tzn. plastikowe talerzyki). Odgarnąłem piach spod kół, zaś Żabsko przyniosło znalezione nieopodal kawałki asfaltu i kamienie. Podłożyłem je pod koła, żona pchnęła motocykl i udało się wyjechać. Zadowoleni poszliśmy sobie zrobić zdjęcie, siedząc na wydmie. Tym razem psikus spotkał moją małżonkę. Odgięły jej się spodnie z tyłu i wstając nasypał jej się wspaniały saharyjski piaseczek… Problem byłby żaden, gdyby nie to, że jesteśmy w kraju muzułmańskim, droga biegnie zaraz obok nas, a wydmy jak okiem sięgnąć malutkie, oj malutkie… A z racji ciepełka człek cały czas lekko spocony i wytrzepać piach nogawką nie było tak łatwo. Jak sama wspomina: „oj miałam peeling ;) ” Ale zdjęcie jest ;) Załącznik 113957 Załącznik 113958 Załącznik 113959 Załącznik 113960 Stanęliśmy cos zjeść i napić się kawy w przydrożnym lokalu w stylu bistro. Byliśmy trochę za wcześnie i jedzenie jeszcze nie było gotowe. Ale Algierczycy nie pozwolą podróżnemu odjechać głodnym. Kelner skoczył na kuchnię i specjalnie dla nas przyniósł te dania, które już były gotowe. Jedzenie tradycyjnie – super, choć bezimienne. Wypiliśmy kawę i pogadaliśmy chwilę z kelnerem, ponieważ bardzo dobrze mówił po angielsku (i jeszcze w 2 innych językach). Skończył studia i wyjechał do Emiratów Arabskich, żeby znaleźć pracę. Niestety, nie udało mu się i wrócił w rodzinne strony. Pracuje w restauracji. W międzyczasie – tradycyjne zdjęcia na motocyklu – z nami i bez nas. W tym listonosz, który pożyczał czapkę i torbę chłopakom do zdjęć. Chyba zdjęcie w „umundurowaniu” będzie lepsze. Gdy przyszło do uregulowania rachunku usłyszeliśmy znane nam już: - Ale wy nic nie płacicie. Jesteście gośćmi w Algierii. Mogliśmy zrewanżować się skromnymi suwenirkami, których jeszcze kilka nam zostało. Na koniec w drzwiach stanął szef z dwoma ogromnymi ciastkami z kremem – oczywiście dla nas. Szczęśliwie, udało się wymigać, bo byliśmy już pełni po brzegi. Szef się uśmiechnął, po czym pochłonął sam jedno ciastko. Fota z całą obsługą lokalu, w tym z szefem. Załącznik 113961 Załącznik 113962 Załącznik 113963 Zapomniane u nas zajęcie pastuszka, tu nadal jest praktykowane. Załącznik 113964 Ciekawe nazwy miejscowości to nie tylko nasza specjalność. Algierczycy także mają poczucie humoru. W napisie arabskim też dodana została pierwsza litera. Z racji tego, że w alfabecie tym nie ma „p”, zapisano „b”. Na marginesie Polska po arabsku to „Bulanda” (w arabskim brak także litery „o”). Załącznik 113965 Krajobraz znowu się zmienia – robi się coraz bardziej górzyście. Załącznik 113966 Załącznik 113967 Załącznik 113968 Tymczasem dojeżdżamy do Tarasów Ghoufiego. Od samozwańczego przewodnika, będącego jednocześnie sprzedawcą pamiątek, dowiadujemy się co nieco o tym miejscu. W dolinie kiedyś płynęła rzeka i żyli Berberowie. Ponieważ dolina jest długa na kilkadziesiąt kilometrów, woda tworzyła w niej specyficzny mikroklimat umożliwiający uprawę roślin śródziemnomorskich. Z powodów - których nie poznaliśmy z uwagi na nasz słaby francuski - rzeka już nie płynie i ludzie wynieśli się z doliny. Pozostały po nich jedynie zabudowania opuszczonych wiosek. Obecnie przy „tarasach” jest kilka sklepików z pamiątkami. Algieria jest krajem nieturystycznym i niekomercyjnym, wobec tego znalezienie ciekawej pamiątki, a do tego takiej, która przetrwa trudy podróży motocyklem jest nie lada wyzwaniem. Kupiliśmy jakiś kamień z minerałami, zaś sprzedawca chciał nam dorzucić w gratisie ogromną różę pustyni. Pomijając, że jej wywóz jest zabroniony, była ona o wiele za duża i problematyczna do przewiezienia. Z żalem odmówiliśmy. Za to Ania została ubrana w tradycyjny strój z tamtego rejonu. Zostaliśmy także poczęstowani kawą z termosu oraz herbatą gotowaną na miejscu. W herbacie było kilka niespodzianek w postaci mrówek, ale cedzenie przez zęby okazało się dobrą metodą i herbata okazała się całkiem smaczna :) Załącznik 113969 Załącznik 113970 Załącznik 113990 Jedziem dalej. Ponieważ jesteśmy w całkiem wysokich górkach, przyroda bardziej przypomina naszą, polską – zielono, pola uprawne, jeziorka. Klimat też bardziej znośny. Nawet w oddali widać burzowe chmury, ale nam nie tęskni się za deszczem. Tymczasem nasz „żepees” (jak nazywają go Algierczycy) zrobił nas w balona i wyprowadził w jakąś boczną, mocno podrzędną drogę, która śmiało mogłaby nazywać się trasą 1000 garbów zwalniających. Żabsko jak na złość czuje się nietęgo i chyba nie symuluje, bo lata do toalety, a co najbardziej przekonujące - nie chce jeść… Z tego też powodu brak zdjęć z tego fragmentu trasy. Załącznik 113972 Załącznik 113973 Osiągamy cel podróży – Timgad. Gdzieś tu, niedaleko ruin ma być jedyny w mieście hotel Al - Kahina. Dobrze, bo Żabę faktycznie trapią sensacje żołądkowe i bliskość toalety wskazana. Tymczasem hotel nieczynny - w remoncie… Ale we wsi oprócz tego jest hostel. Poszedłem zobaczyć pokój. Są tylko 6-osobowe, z podziałem na płeć (damskie lub męskie). Standard średni, ale do przeżycia. Cena taka, że możemy pozwolić sobie na wynajęcie całego pokoju, więc damy radę. Po raz pierwszy problemem okazał się motocykl… Gość z hostelu za nic nie chciał zgodzić się, żeby stał na ulicy. Wjechanie do budynku z racji schodów nie wchodziło w grę. Nie mam jednak do Harleya żalu, bo tu jedynie lekka, trialowa maszyna dałaby radę :) :) :) Stoimy na ulicy, debatujemy. Zaraz zjawia się lokalny policjant, który popiera całym sercem recepcjonistę. Uradzili, żebyśmy pojechali do pobliskiej miejscowości Hmora, gdzie jest hostel tej samej sieci, dodatkowo stojący blisko komisariatu. GPS takiej miejscowości nie znajduje, ale dostajemy bardzo szczegółowe wskazówki, z których rozumiemy wyłącznie pokazany ręką kierunek. Azymut obrany. Jedziemy. Hostel w Hmorze okazał się całkiem, całkiem. Mieli nawet pokoje 2-osobowe. Mamy wrażenie, że jesteśmy tam jedynymi gośćmi. Różnice pomiędzy tym hostelem, a większością odwiedzanych przez nas hoteli są następujące: brak ręczników, klima ustawiona na 25 stopni bez możliwości regulacji i cena – coś około 20zł. Ania zostaje w pokoju, ja zaś ruszam z misją zdobycia czegoś do jedzenia i zrobienia zakupów. Pytam recepcjonistę stojącego przed hostelem, a ten zatrzymuje jakiegoś przechodnia, który prowadzi mnie do knajpki. Tam zostałem przedstawiony obsłudze i kupiłem jedzenie na wynos. Gość odprowadził mnie z powrotem, żebym nie zgubił drogi i dopiero wtedy poszedł w swoją stronę… Obiad spożyłem sam, bo żona nie chciała ryzykować. Gdy… hmm… no, tego, ten… „powiedziała co miała do powiedzenia” poszliśmy się przejść. Usiedliśmy na ławce obserwując codzienne życie mieszkańców miasteczka. To bardzo ciekawe doświadczenie. Odnieśliśmy wrażenie, że ludzie są tam dla siebie bliscy i serdeczni. Starsi mężczyźni w wieku naszych dziadków siedzieli na ławeczkach i grali w jakąś grę… Wiele osób przychodziło, witało się, chwilę porozmawiało. Do nas też ktoś zagadał, ale niestety bariera językowa nas pokonała. Załącznik 113974 Załącznik 113975 10 sierpnia Tym razem niespodzianka. Nie wyruszany o świcie :) Do Timgadu mamy ok. 40km, a muzeum otwierają o 9:00, więc możemy trochę poleniuchować. Przyjeżdżamy chwilę przed otwarciem i penetrujemy jedne z bardzo nielicznych w Algierii stoisk z pamiątkami, ale dominują w nich tandetne gipsowe odlewy łuku triumfalnego. Część z nich już jest poobijana. Nie sposób kupić niczego sensownego. Czekając na otwarcie kasy zostaliśmy skontrolowani przez tajniaka, który niesamowicie ucieszył się z fiszek, które mu wręczyłem. Taka kontrola wygląda o tyle nietypowo, że… trzeba dać wiarę, że kontrolujący faktycznie jest policjantem. O sprawowanej funkcji świadczy wyłącznie władczy ton i żądanie dokumentów, bo nie okazuje nigdy żadnej legitymacji. Mieliśmy dwa wyjścia: albo żądać wylegitymowania się, ryzykując, że zabierze nas na komisariat, gdzie ktoś zaświadczy jego funkcję, albo – nie tracąc czasu - dać kserówki naszych paszportów fałszywemu policjantowi. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie. Timgad to ogromne ruiny rzymskie, figurujące od 1982 na liście dziedzictwa Unesco. Choć brak jest zachowanych kompletnych lub dobrze zachowanych budowli, ogrom ruin robi wrażenie. Zachowane toalety świadczą o poziomie rozwoju cywilizacyjnego rzymskiego społeczeństwa. Załącznik 113976 Załącznik 113977 Załącznik 113978 Załącznik 113979 Załącznik 113980 Po obejrzeniu ruin walimy do Konstantyny. Znana już od starożytności nazywana jest również miastem mostów. Położone na dwóch brzegach zjawiskowego wąwozu pospinane jest wieloma mostami. Jeśli wierzyć naszemu MSZ w 2015r. właśnie w tym mieście miały miejsce ataki terrorystyczne, dlatego podróż tam jest odradzana. Nasz plan to przede wszystkim: odpocząć! Jesteśmy koszmarnie zmęczeni. Wstawanie przed świtem, duże przebiegi dzienne, temperatura i garby zwalniające (!) dały nam solidnie w kość. Nazywając rzeczy po imieniu: mamy mały kryzys. Dlatego postanawiamy wynająć pokój w czyściutkim, komfortowym hotelu i trochę poleniuchować. Pomimo niezbyt życzliwego przyjęcia w Ibisie, decydujemy się na nocleg w tym hotelu. Cena przekracza założony budżet, ale co tam! Docieramy do Konstantyny wczesny popołudniem i od razu walimy do Ibisa. Niestety – jak mówi recepcjonista – w mieście jest awaria wodociągu i do 18 nie będzie wody. Za tę niedogodność oferuje nam 2 butelki wody. Cóż zrobić – w innym hotelu byłoby to samo, więc zostajemy. Chętnie wskoczylibyśmy pod prysznic, a potem na godzinną drzemkę… Zamiast tego idziemy poszwendać się po medynie i okolicach. Jest piątek (dzień wolny w Algierii) więc większość sklepów i suk pozamykane, ludzi na ulicach niewielu. Gdy przechodzimy obok banku, wychodzi z niego strażnik i wręcza nam butelkę wody. Jest gorąco, a wy bez wody! Wydaje nam się, że już trochę poznaliśmy Algierczyków, a ja ciągle nie mogę się im nadziwić! Z czego wynika to zachowanie? Czy to tylko dla nas Europejczyków (lub nie daj Boże – Polaków) jest takie dziwne, zaś ludzie w reszcie świata są dla siebie po prostu bardziej życzliwi? Nie wiem… Wróciliśmy do hotelu kilka minut po 18 i hops do łazienki. A tam - lipa! Wody cały czas nie ma… Zdecydowaliśmy: pakujemy się. Znalazłem niedaleko 4- gwiazdkowy hotel z sieci Marriott – Protea w cenie o 40% niższej niż Ibis (była jakaś proma). Za różnicę w cenie kupimy w 200 butelek wody i się wykąpiemy! Zeszliśmy do recepcji, a tam tłum. Ludzie „pyszczą” na obsługę ile wlezie. Na ladzie pojawiła się kartka (z wczorajszą datą), że wody ma nie być do jutra rana do godziny 9:00. Jak meldowaliśmy się kilka godzin wcześniej na pewno jej nie było, recepcjonista też mówił co innego. Dostajemy zwrot pieniędzy, lecz o 1000 dinarów mniej niż zapłaciliśmy. - Proszę pana brakuje 1000 dinarów. - Ale tyle kosztuje pokój, proszę zobaczyć na cennik. - Zgadza się, lecz podczas meldowania się zapłaciliśmy więcej, łącznie z podatkiem. Proszę o zwrot pełnej zapłaconej kwoty. Wtedy recepcjonista sięgnął do swojej kieszeni, a nie do kasetki z pieniędzmi i dołożył brakujące 1000 DA. Muszę jednak powiedzieć, że to był jedyny taki przypadek w Algierii i wcale nie zepsuł nam obrazu tego kraju. Natomiast Ibisa w Konstantynie zalecam omijać szerokim łukiem! Załącznik 113981 Załącznik 113991 Załącznik 113992 Załącznik 113993 Załącznik 113984 Załącznik 113986 Załącznik 113987 Załącznik 113988 Załącznik 113989 Po dotarciu do nowego hotelu okazało się, że nie było żadnych problemów z bieżącą wodą… Tutaj obsługa była wyśmienita i pomocna. Dostaliśmy świetny pokój z widokiem na mosty Konstantyny. |
Sieci Ibis, jak widzę, to wszędzie należy unikać.
Most wiszący - piękny! Masz może jeszcze jakieś jego zdjęcie z bliska? Trochę przypomina mi Most Grunwaldzki we Wrocławiu. |
Oj, dzięki. Najadłem się znów twojej opowieści. Teraz muszę wytrwać do cd.
|
Cytat:
Cytat:
https://lh3.googleusercontent.com/5g...P=w949-h632-no https://lh3.googleusercontent.com/x8...z=w949-h632-no https://lh3.googleusercontent.com/dT...V=w948-h632-no I trochę danych o moście: https://lh3.googleusercontent.com/gY...l=w949-h632-no |
Cytat:
Dodatkowo mój dobry kolega opowiadał też o swoim doświadczeniu. Jeśli nie ma nic innego to i ten Ibis przejdzie, ale raczej szkoda nerwów. Dziękuję za dodatkowe zdjęcia - piękna budowla i miejsce! |
Czy uporczywa cisza w temacie oznacza, że wycieczka dobiegła końca, czy to tylko celowe budowanie napięcia i potęgowanie uczucia oczekiwania w narodzie?
Jeśli to drugie, to uprasza się o kontynuację relacji - napięcie jest, a nawet natężenie. |
Cytat:
Ale skoro tak, to postaram się w weekend coś skrobnąć, coby niezdrowego zespołu napięcia nie tworzyć ;) |
1 Załącznik(ów)
Ty Jochen nie podkapcaj bo znalazłem dla Ciebie coś naprawdę super ;)
|
Cytat:
|
No nie mówiłem? ;) hyhyhyhyhy
|
13 Załącznik(ów)
11 sierpnia
Tradycyjnie budzę się wcześnie, ale nie wstaję z łóżka. Czuję, że odpoczynek jest mi potrzebny. Ostatnie dni, choć naładowały baterie pozytywną energią, fizycznie nieźle dały mi w kość. Za oknem zaś odbywa się wspaniały spektakl natury w postaci narodzin nowego dnia. Zanim na dobre wygramoliliśmy się z pościeli, zdążyliśmy zjeść śniadanie. Wcale nam jednak niespieszno do opuszczenia hotelu. Gdy już trochę odpoczęliśmy, wybieramy się poszwendać po mieście oraz zobaczyć meczet Abd el Kader. Jest to drugi największy meczet w Afryce. O ile pamiętam większy jest jedynie meczet Hassana II w Maroku. Faktycznie jest on przepiękny. Do środka wejść można bez najmniejszego problemu (kobiety oczywiście w chustach). Zanim zdążyliśmy przekroczyć próg podszedł do nas tajniak i zaczął o coś wypytywać. Wszystko szło gładko do momentu, aż zaprosił nas na komisariat. Tylko nie to! Już raz zmarnowaliśmy na posterunku całe popołudnie! Gdyby nie to, że byliśmy na środku dość dużego placu, zaczęliśmy rozważać czy najzwyczajniej nie wziąć nóg za pas. Tymczasem za każdym razem, gdy - idąc przed nami - odwracał się plecami, natychmiastowo traciliśmy orientację w terenie i zmierzaliśmy w innym kierunku niż domniemany komisariat. Żona w międzyczasie wyciągnęła chustę z plecaka i narzuciła sobie na ramiona. W pewnym momencie promienny uśmiech zagościł na facjacie gościa, który ruchem ręki pokazał żonie, że powinna założyć chustę i możemy wejść do meczetu. Odetchnęliśmy z ulgą i wreszcie zmierzamy do świątynii. W środku miękkie dywany, przyjemny chłodek klimatyzacji. Część osób się modli, ktoś czyta Koran, inny śpi, dzieci biegają. Siedliśmy na podłodze chłonąc spokój i ogrom tego miejsca. Gdy Ania oglądała kopułę meczetu podeszła do niej kobieta usilnie tłumacząc jej coś po arabsku i po francusku. Gdy żona wreszcie załapała, że na kopule jest napisanych 99 imion Allaha, kobieta tak się ucieszyła, że ją wyściskała i wycałowała :) Ciekawi mnie ta bezpośredniość w kontaktach kobiet. Na wyświetlaczu widać godziny modlitw. Z tego co wiem, muzułmanie modlą się 5 razy w ciągu doby. Dlatego zupełnie nie potrafię wytłumaczyć 6 godzin na wyświetlaczu… Tymczasem na zewnątrz zaczął padać deszcz. Właściwie to lało jak z cebra. Nie spieszymy się zatem, żeby opuścić świątynię. Zresztą, w środku jest fajnie, można było popatrzeć na ludzi: śpiących na podłodze, odpoczywających i modlących się czy brykające dzieci, które przyszły do szkółki koranicznej uciszane przez swojego nauczyciela. Zastanowiło nas jedynie jak się ma nasze pranie rozwieszone na hotelowym balkonie na lince pociągniętej od balustrady do klimatyzatora... Załącznik 113994 Załącznik 113995 Załącznik 113996 Załącznik 113997 Później trafiamy na uliczkę, przy której zlokalizowane są tradycyjne, maleńkie warsztaciki wytwarzające mosiężne, ogromne tace. Praca odbywa się w całości ręcznie. Nie do pomyślenia, co ci ludzie byli w stanie wyczarować z kawałka blachy! Oczywiście, przyjęcie – jak zawsze w Algierii – miłe. Pozwolono nam zrobić zdjęcie przy pracy, lecz bez utrwalania twarzy. Z racji wymiarów tac, nie byliśmy w stanie zabrać żadnej ze sobą, więc o zakupie jej jako pamiątki raczej nie było mowy. W międzyczasie od lokalnego sprzedawcy, którego stragan stał wśród warsztacików kupujemy bułę z gotowanym jajkiem, harisą i jeszcze jakimiś innymi dodatkami. Bułkę pochłaniamy siedząc na schodach i obserwując to co dzieje się na uliczce. W jednym z warsztacików znalazłem mosiężną tabliczkę z arabskim tekstem. Jednak nie była na sprzedaż. Gdy z kolei zapytałem o oprawioną w ramki wykaligrafowaną surę z Koranu, pracujący tam starszy pan wręczył mi ją jako prezent! Następną rzeczą, jaką usiłujemy kupić jest mała prostokątna taca (idealnie zmieściłaby się do motocyklowego kufra). Okazało się, że została zrobiona na jakiś festiwal i za żadne skarby nie chciano nam jej sprzedać. Możemy dostać identyczną, ale na jutro albo za 3 dni. Na nic zdały się przekonywania, że tą nową mogą zachować dla siebie, a tę gotową sprzedać nam… Kolejna mosiężna tabliczka z napisem arabskim, którą wypatrzyłem w innym warsztaciku także nie była na sprzedaż… Próbuję ją rozczytać: Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim… Gdy sprzedawca to usłyszał zmienił zdanie i sprzedał mi ją za jakieś niewielkie pieniądze. Uparł się jedynie, żeby ją wypolerować :) Tacy są Algierczycy! Jak okazało się na koniec, w jednym z warsztacików wytwarza się głowice wież do meczetów. Załącznik 113998 Załącznik 113999 Załącznik 114000 Wracamy do hotelu. Pranie, które wisi na balkonie pewnie już wyschło. Po wejściu do pokoju przeżywamy lekką konsternację. Bałagan, który wychodząc zostawiliśmy ogromny, jest jakby mniejszy. Łóżko wygładzone, ręczniki wymienione… Na balkonie rozwieszona przez nas linka od klimatyzatora do barierki i w drugą stronę, a na niej suszące się pranie. Co za rumuniada! Ale wstyd! Obsługa hotelu musiała mieć z nas niezły ubaw ;) Raczej na 100% zrobiono fotę do hotelowej kolekcji. :D Po jakimś czasie - po raz drugi zaczyna padać deszcz. Znowu lało jak z cebra przez 2 może 3 godziny. Przyjemnie jest patrzeć na te strugi deszczu wylegując się w hotelowym łóżku w białej, czystej pościeli. Czułem się po prostu bosko. Taka mała rzecz, a jak potrafi ucieszyć! Załącznik 114001 Wieczorem poszwendaliśmy się jeszcze trochę po mieście. Piękne są pamiątki po epoce kolonialnej, choć trzeba przyznać – mocno już zapuszczone. Widać wyraźnie jednak ślady dawnej świetności. Secesyjna fasada hotelu De Paris zachęciła nas do wsadzenia głów do środka. Wewnątrz piękna stara winda i robiąca wrażenie klatka schodowa. Tu czas się zatrzymał. Uwielbiam takie klimaty. Tego dnia czekało nas jeszcze ważne zadanie bojowe – kupienie i wysłanie kartek pocztowych. Wcześniej kupiliśmy już kilka sztuk oraz znaczki. Niestety kupno pocztówek w Algierii nie jest – podobnie jak i pamiątek – łatwą sprawą. Jeśli już jakieś się trafią, wybranie wyglądających przyzwoicie nie jest wcale proste. Przechodząc obok knajpki, zauważamy przez okno, jak kucharz przyrządza coś ciekawego z mięsa mielonego, które piecze się na czymś w rodzaju dużej płyty grzejnej. Wchodzimy do środka i pokazujemy palcem, że chcemy to samo + jakąś sałatkę. Upieczone i przyprawione mięso ląduje w wydrążonej bułce. Jest super! Wszyscy na nas patrzą czy nam smakuje. Z pełnymi brzuchami uderzamy na dalsze poszukiwania. Szczęście nam dopisuje, bo znajdujemy księgarnię, w której stoi wielki stojak z pocztówkami. Choć sklep już zamknięty, facet, który zmywał podłogę widząc nasze twarze przyklejone do szyby, otworzył i sprzedał nam kilka kartek. Korzystając z okazji kupiliśmy także Koran. Ponieważ zrobiło się późno, nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do hotelu. Konstantyna zaś tonie w niesamowitej purpurze zachodu słońca. Załącznik 114002 Załącznik 114003 Załącznik 114004 Załącznik 114005 Załącznik 114006 |
Cytat:
|
Dredd pięknie opisane, pięknie pokazane. Mam wrażenie, że tam czas płynie dużo wolniej.
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:15. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.