![]() |
SUPER się czyta i ogląda:brawo:
|
Odpuszczanie, trzeba to sobie wytatuować chyba. Pisz Pan. Się czyta..:Thumbs_Up:
|
Super się czyta, dzięki :Thumbs_Up:
Cytat:
|
Ja tylko przypminam, że najlepszy, najdroższy Malarone w składzie to mieszanka Arechinu z Proquanilem czyli Paludrine i można to kupić 1/10 ceny niż Malarone. Malarone ma mniej skutków ubocznych niż Lariam.
Tańszym od Malarone jest także Falcimar. |
Brałem :):):)
Przez ponad półtora miesiąca. Falcimar. Może to kwestia mojej adaptacji albo predyspozycji organizmu. Nie czułem żadnych dolegliwości. Wszystko było ok. Może badania coś pokażą? Póki co jest git. |
37 Załącznik(ów)
Jak dobrze pójdzie mogę być dzisiaj w Boke. A później już tylko spacerek do Conakry. Plan jest ok.
Oj zapomniałem. "This is Africa". :):):) Sprawnie mi ta droga szła. Na tyle, że zostało mi kilkanaście, może nawet kilka kilometrów do granicy. Spoczko. Nawigacja coś zaczęła świrować i wpuszczała mnie w jakieś dziwne miejsca. Pytam lokalsów, jak do granicy? Chyba znają temat, bo owszem, chcieli mnie tam nawet przetransportować. Za kasę. Pojechałem dalej i pytam innych którędy do granicy. I oczywiście droga jest. Tutaj. Droga gruntowa. Tak mówi nawigacja. I wszystko pasuje nawet. To jadę. Granica powinna być za chwilę. Jedzie się fajnie. Gorąc, ale fajnie. Kilometry się przewijają a granicy nie ma. Nawigacja się wygłupia. Mówi: "Zawróć". I to nie jeden raz. Pytam tutejszych o immigration. "Tam zaraz będzie". Coś tu nie gra. Już dawno powinna być granica. Sprawdzam nawigację pod kątem tego, gdzie jestem? Ou nou! Jestem w zupełnie innym miejscu. Nawrotka. Tym razem zaciekawiło mnie co chce powiedzieć mi nawigacja. Trzymam się tego. Myślę, że nadrobiłem jakieś 60 km. Zeszło mi dość dużo czasu na tych poszukiwaniach. A tymczasem nawigacja znowu oszalała. Pokazuje mi skręt w prawo. Jaki skręt w prawo skoro są tu jakieś domy i za nimi jakieś krzaki. Owszem, jest też jakaś ścieżynka, ale to nie może być droga do granicy! O! Jakiś obładowany motorek tam wjechał. I drugi. To sprawdzam. Dokąd tak jadą? Nawigacja wskoczyła precyzyjnie. Tych motorków pojawiło się więcej w jedną i drugą stronę. Nie dowierzałem. Wąska ścieżka. Gdzieś między krzaczorami. To jest droga do granicy? Umordowałem się tą jazdą. Był to test moich offroadowych umiejętności. Motocykl 300 kg z bagażem na tych wąskich ścieżkach wymaga dobrego prowadzenia. Szutry to pikuś przy takiej jeździe, gdzie trzeba na małych prędkościach trafiać w wąski ślad wyjechany przez inne motorki. Jechałem, żeby dojechać. Dojechałem wreszcie. Punkt graniczny typu "Pod strzechą". W sumie to jaki ma tu być? Marmury? Klima? Na szczęście szybko poszło. Pytam jeszcze o carnet. Dokument celny potwierdzający wywóz motocykla z Bissau. "A to tam dalej". Jadę zatem. Droga nie rozpieszcza. Jest gorąco. Już niefanie. Jestem wykończony samą jazdą i manewrami. Pojawił się następny posterunek. Dostałem pieczątkę w carnecie. Umęczony ruszyłem dalej. Po kilku kilometrach następny chceck. Tutaj powiedziałem sobie: "Stop!". Odpoczywam. Nie jadę dalej. Chłopaki z posterunki byli ok. Dali mi wodę. Matę, żebym mógł się położyć. I uderzyłem w regenerację. 30 minut drzemki zrobiło robotę. Wstałem i powiedziałem coś w stylu, że jadę dalej. Tylko spojrzeli dziwnie. "Promu nie ma". Jak to? "Są tylko małe łódki". To ładnie. Wizja powrotu była bolesna. Dojechałem do rzeki i rzeczywiście. Prom może kiedyś tu był. Po przystani zostało wspomnienie. Są za to łódki. Liczę szybko patrząc na transport jednej z nich. Dwa motorki. Piątka ludzi. To będzie ponad 300kg. Nie wracam. Nie ma mowy. Chłopaki spojrzeli na mój motocykl. Ze spokojem zabrali się do ładowania. Łódka lekko się przechyliła i dała radę. Krótko to trwało I byłem na drugim brzegu. Następny kroczek za mną w drodze do Boke. Tylko jakie Boke dzisiaj? Jest po 17. Za moment zgaśnie światło tutaj. Ja zmęczony. Potrzebuję jakiegoś noclegu. Na hotel nie ma szans. Jedyna opcja to jakaś wioska. Może będą mieli studnię i wodę? Widziałem już w wyobraźni jak rozbijam namiot I rzucam się do środka. Dojechałem do jakiejś wioski i zacząłem migowym mówić o co mi chodzi. I pstryk. W tym momencie zgasło światło w Afryce. Ciemność. W wiosce zrobiło się poruszenie. Ludzie zaczęli się schodzić. A jeden z tutejszych pokazał, żebym poszedł za nim. "Dorm". Prawie jak "dom". Skojarzenie miałem z dormitorium. Rzeczywiście. Był dom i dormitorium. Pokój, łóżko i nawet mogłem się umyć. Cudnie. I jeszcze mnie nakarmili. O rany! Jak bardzo tego właśnie potrzebowałem. Zasnąłem w minutę. |
Widzę, robi się już równikowo (kolor ziemi, który dobrze pamiętam i roślinność). Niedługo jak nic będzie o wilgotności :p
Czy mi umknęło czy nie pisałeś w jakim okresie (miesiąc / rok) jechałeś? |
Cytat:
Pisałem, że właśnie wróciłem. Dwa tygodnie temu mniej więcej. To podróż z tego roku. W lutym wystartowałem. |
Long Way Down.
Zapiera dech. |
7 Załącznik(ów)
Conakry. Teraz to już na pewno spoks dojadę.
Aha..This is… Tak. Już pamiętam. Na nic się nie nastawiam. Po proste chodzi o to, żeby się przesuwać. Tak na świeżo i z nowymi siłami off był duuużo łatwiejszy. I droga trochę lepsza też. Nawet na czwórce mogłem sobie jechać. Wyluzowałem. Ja tak, a off nie. Na żwirku wyjechało mi przegnie koło i gleba. Ja w całości. Moto chyba też. Czekałem na jakichś ziomków i pomoc. Nie podniosę 300kg. Trzeba było ćwiczyć martwy ciąg na siłce. Tutaj w Afryce ludzie pojawiają się nagle i nie wiadomo skąd. I jest człowiek. Dźwigamy to żelastwo i jest git. Odpalam. Wszystko działa. Silnik odpala. To jazda. Jedynka. Gdzie jest jedynka? Nie ma jedynki. A dokładnie, nie ma jak jej włączyć. Urwana dźwignią zmiany biegów. To jestem załatwiony. Jakaś część jednak została. Ruszyłem z trzeciego biegu i tak dobrnąłem do Boke. Lubię takie kraje gdzie nie ma nic. Jak nie ma to trzeba wytworzyć. Znalazłem. Może mechanika? Może ślusarza? A ten na spokojnie wziął się na naprawę. W stosie różnych gratów znalazł coś co mogło pasować. Szlifierka. Młotek. Śruba. Gotowe. To działa. Jadę dalej. Do Conakry około 200km. Tylko ten gorąc. Masakra. Temperatura przekroczyła magiczne 40 stopni. Pomyślałem sobie, że może zrobię taki test. Pojadę bez kurtki. Tylko z ochraniaczami na sobie. To był zły pomysł. Powietrze w temperaturze wyższej od temperatury ciała po prostu zaczyna parzyć. Nic to nie daje. Wróciłem do znanego mi patentu. Zapiąłem kurtę na wszystkie zamki. Dziwne? Chodzi o to, żeby zablokować wymianę termiczną. Ciało 36,6. Powietrze 40. I jest jeszcze druga część. Wystarczyło się rozejrzeć. Tam! Przy jakimś straganie coś przepłukują w miskach. Mają wodę. Podszedłem i migowym powiedziałem: "Lej chłopie". Najpierw na głowę a później pod kurtkę. Na plecy i klatę. Sorry. Miejsce ma klatę. Od razu lepiej mi się zrobiło. I taką akcję powtarzałem co 50km. Jestem w Conakry. I od razu mówię. To nie jest to miejsce na wakacje. Tu się nie jeździ. Tu się rusza i zatrzymuje. Ruch jest jakiś dramatyczny. W końcu dobiłem na moją miejscówkę. Nie ma prądu. Woda z wiadra. Ale…gospodarz jest spoko. Abdullay. Opowiedziałem mu o co chodzi z wizami do Nigerii i Liberii. I, że potrzebuję wyprać ciuchy. I jeszcze pieczątka w paszporcie do potwierdzenia wizy. Dużo się nazbierało. "Nie ma sprawy. Jutro to załatwimy. Pojedziemy moim samochodem". Abdullay, mój wybawco. Jutro, czyli w poniedziałek zaczyna się cała operacja. Regeneracja sił i logistyka. |
1 Załącznik(ów)
Skąd mi się to bierze?
Regeneracja sił i logistyka. Co za pomysły? Potrzebuję przesłać aplikację online, zrobić płatność, wydrukować papiery i pojechać do ambasady. I jeszcze zmiana wizy online na paszportową. To też potrzebne do wniosku wizowego do Nigerii. Proste? Tak, jeśli jest prąd. A prądu nie ma. Technologia jest fajna. Tęsknię za analogiem. Tymczasem. Analizator włączony. Gdzie może być prąd, internet itd? Jest takie miejsce. Lotnisko. Tylko tam. Ruszyliśmy z Abdullayem właśnie tam. Prędkość internetu jest taka, że można spokojnie UFC oglądać i nie przegapić żadnej akcji. To co w WWA zrobiłbym w 10 minut tutaj trwa godzinę. Jednak jest. Mam wszystko. Wydruki, potwierdzenia i inne papiery. Jeszcze tylko ambasada Nigerii. Jazda przez miasto…już pisałem. Chciałem zrobić jakieś foty, ale Abdullay lekko się wystraszył. "Polis. No,no…". Dojazd samochodem zajął nam jakieś dwie godziny. I z tego co pamiętam chyba trafimy na przerwę w pracy. Ambasada wyłoniła się zza innych budynków, a przerwy nie ma na szczęście. Pani sprawdziła moje dokumenty. Jest ok. Zamówiłem wizę w wersji ekspres. Naprawdę już czas nam mnie. Dziwnie się czuję będąc w jednym miejscu. Wiza do Nigerii to chyba mój największy wydatek w tym temacie jak do tej pory. Czekam na telefon. |
6 Załącznik(ów)
Czekam na telefon.
Na drugi dzień ruszyliśmy w ciemno do ambasady. Nie wiadomo czy wiza jest, czy jej nie ma. A czas nagli bo czeka na mnie jeszcze wizyta w ambasadzie Liberii. Tutaj też potrzebuję wizę. I dzwoni telefon. Abdullay podniósł kciuk do góry. JEST!!! Mam wizę do Nigerii. Droga otwarta. I w stylu angielskim pozdrawiam ambasadę Nigerii w PL. Nic tam nie załatwiłem pomimo mocnych papierów. Tu papierów miałem mniej i nikt mi dziwnych pytań nie zadawał. W PL zażyczyli sobie nawet zaświadczenie o niekaralności. Odczapione to!!! Później Liberia. Było już popołudnie a czas dojazdu coraz bardziej się wydłużał. Już mnie to zaczęło irytować. Abdullay chciał dobrze. Auto tutaj nie daje rady i koszty samego paliwa robią się absurdalne. Czas na zmianę. Jedyna rozsądna opcja to mototaxi. I tak uczyniłem. Jazda zajęła może 10 minut. Przyznam, że byłem czujny, żeby noga nie została mi na zderzaku jakiegoś autozłomu. Chłopak jednak sprytnie się przemieszczał. Na miejscu byłem około 13.00. Ma bramie strażnik powiedział miło: "Daj kasę, dwa zdjęcia i przyjdź o 16.00". Zapytałem, czy frankami tutejszymi mogę zapłacić. Nic z tego. Tylko USD. Ok. Byłem przygotowany. To idę sobie. Uszedłem kilka kroków. Dzwoni telefon. Strażnik: "Wracaj". Po co? Już wiza? "Daj franki i masz USD z powrotem". Ok. To chyba jednak prywatna wymiana, a nie konsularna. "I przyjdź o14.30". Jasne. To idę sobie. Wymieniłem resztę pieniędzy. Kupiłem banany i je sobie zjadałem. Głodny byłem. Ludzie jakoś tak spode łba na mnie patrzyli. Później załapałem. Telefon: "Przyjdź po paszport. Gotowe". No moment, bo jem banany. Całość operacji zajęła może 45 minut. Mam wizę do Liberii. Mototaxi wróciłem sobie na miejscówkę. To dużo lepsze niż samochód. I poszedłem sobie jeszcze na targ. Próbowałem nagrać metodą partyzancją. Jednak czujność tutaj była duża. "E…filming!?". Nou. I pokazałem telefon. Jest to prawda. W tym momencie nie było "filming". Kupiłem sobie sok i popijam rozglądając się dookoła. Takie targowiska zawsze wydają mi się ciekawe. Ludzka energia. Jakiś tutejszy coś zaczął do mnie mówić. Nic nie rozumiałem oczywiście. "Englisz?". Tak. "Czemu pijesz?" "Bo jestem głodny" Śmiech "U nas w kraju teraz się nie je" Hmmm??? Błysk. Zaczął się ramadan. No tak. I tak sobie rozmawiamy. Nie potrafił zrozumieć czemu jadę przez Afrykę. Doszukiwał się jakiegoś powodu. Jakby nie można było robić czegoś z pasji. "A jakie Ty masz hobby?" Cisza. "Kiedyś śpiewanie" Cisza. Wyglądało to jakby wspomnienia wróciły. "Studiowałem prawo. Ale jest jest ciężko. Teraz moje hobby to kupno sprzedaż" Jego miejsce pracy to mały stolik i parasol chroniący przed słońcem. Sprzedaje gotowane jajka, fasolę i coś tam jeszcze. Kupiłem kilka.na drogę jutro i się rozstaliśmy. Każdy do swojego hobby. Oj Abdullay. Ty nie przeginaj. Nawet trochę do rymu. Abdullay bardzo mi pomógł. Szczególnie z całą akcją lotniskową i jazdą do ambasady. Na bookingu znalazłem spanie u niego i ponieważ był lowcost to wziąłem. Mam pokój u niego z domu. Jego żona robi obiady i nawet wdzianko motocyklowe mi wyprała. Jest super. O obiady i całą obsługę nie prosiłem. Abdullay mówił: "Czuj się jak w domu. Pomogę Ci tylko za paliwo do auta. Jesteś moim amigo, a ja twoim. Nic się nie martw. Będę z tobą, bo jesteś biały i będą cię tutaj naciągać ". I jak do tej pory było ok. Tymczasem Abdullay zaczyna się rozprzestrzeniać finansowo. Mimochodem rzuca coś w stylu, że cena za nocleg to za dzień była a nie za trzy chyba. I patrzy na mnie. Pokazuję mu rezerwację i ok, hamuje. Trochę później. "No wiesz, zawiozłem cię, ale to cały dzień pracy. To jakaś zapłata mi się należy". Jedziemy samochodem a on, że trzeba zatankować. Chwila. Dzień wcześniej dostał pieniądze na paliwo. I tak chciałem mu zapłacić ekstra. Mam tu dobrą opiekę i bardzo mi pomógł. Jednak takie podchody mi się nie podobają. Zatem rozpoczynamy negocjacje. Było w sam raz tyle ile chciałem mu dorzucić. Temat zamknięty. Na godzinę. "A jeszcze restaurant?". Chodzi o obiady w domu. To się nazywa "metoda salami" często stosowana w negocjacjach. Ja mówię "all". On wycenia wszystko po plasterku. No nic. Już stoję obiema nogami na gruncie i wiem co dalej. Przecież: "Jesteśmy amigo" "Czy sięgasz mi do kieszeni, bo jestem biały?" "Czy pamiętasz co mi mówiłeś o pomocy?" "Money over amigo" Czuję, że musi poczuć zdecydowane stop. Szkoda. Atmosfera lekko siadła przez to. Z drugiej strony tutaj to normalne. Tylko czasem zapominam. Mototaxi na przykład. "Zawieziesz mnie tam?" "Tak. Wiem gdzie to jest" "Za ile?" "200" Dojeżdżamy na miejsce. "200 to za mało. Było dalej" Cudownie. Był taki gość co słynął z zakrzywiania rzeczywistości. Fakt. Apple to potęga. Tutaj wystarcza to na mototaxi i tylko jak się biały pojawia. Jutro w drogę. |
Fajna relacja. Łyknąłem na raz. Pisz dalej!
|
22 Załącznik(ów)
Sierra Leone jest topem
Uff. Wyjechałem z Conakry. Rano o 07.00 byłem już w siodle. Wszystko tylko, żeby nie wpakować się w ruch uliczny. Jechałem w przeciwną stronę do głównego ciągu porannego i sukces. Wyjechałem sprawnie. Na granicy Sierra Leone jakoś pojaśniało. Energia jakaś inna przyszła. Pogranicznicy uśmiechnięci. Zapraszają z paszportem. Idzie wszystko na miło i z pomocą. Jakbyśmy się znali od dawna i przy kawie załatwiamy jakieś lekkie tematy. Jest bananowo. Pani z immigration mówi: "Hmmm…masz wizę online z miejscem wjazdu airport. No dobra. Przecież robisz tranzyt do Liberii. Have a good journey" Drogi w SL są równe. Bez dziur. Tylko nie ma co się zatrzymywać na "panowie na prawo". Są informacje o minach. To jeszcze pozostałości po wojnie domowej zakończonej w 2002 roku. Są działki do kupienia. Dobra cena. Ruch jest niewielki. Nie wiem jak z przepisami. Sprawdzam. Pewne jest to, że 270 km, które miałem do przejechania przewinęło się tak, że o 11.30 byłem w mojej nowej miejscówce. Bureh Town. Nie wiem skąd Town? To jest totalna wieś. Jest BOSKO!!! To jest TOP!!!! Z dala dużych miejsc. Kilka domów zaledwie. A ludzie ultramili. Gospodarzem jest mega koło. Natural rasta. Tak przynajmniej wygląda. Miejsce nazywa się Robinson's Hat. Budżetowo. Jak dla mnie luksusowo. Nie ma prądu i wody w kranie. To w ogóle nie jest temat. Ocean szumi sobie. Nie huczy, jak to czasami bywa. Lekki, ciepły wiatr sprawia, że temperatura 33 stopnie jest przyjemna. Jest totalna cisza osiągnięć cywilizacji. Radio, TV brak. Woda klarowna i cieplutka. Fale załamują się delikatnie i można mieć frajdę z kąpieli. I oczywiście świeżo zerwany kokos też musiał być. Widziałem jak chłopak wspina się na drzewo, żeby kilka zerwać. I jeden dla mnie poproszę. Ile?". W przeliczeniu 3 PLN'y. Zbieram siły na następne dni w Afryce. |
26 Załącznik(ów)
Celnik na moment zastygł w bezruchu
To było wtedy, kiedy przekraczałem granicę Liberii z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Zaczęliśmy zwykłą pogawędkę. On był ciekaw mnie. Skąd jadę? Dokąd i po co jadę? Nie były to pytania z kategorii przesłuchanie. Po prostu ludzkie zaciekawienie inną osobą. Nie wiem w jaki sposób, natomiast przeszliśmy do tematu wojny w Liberii. Działa się w 1999 roku. A w zasadzie to on o tej wojnie przede wszystkim opowiadał. Mówił o tym jak brat zabijał brata. Ile było w tym wszystkim okrucieństwa i śmierci. Całe państwo było pogrążone w chaosie. Widać było że bardzo mocno to przeżywa jeszcze teraz. A Liberia dzisiaj jest bardzo przyjaznym państwem. Wystarczyło że się na chwilę zatrzymam i od razu zbierała się gromadka ludzi. Zostawiałem wszystko na motocyklu. Telefon, kask z kamerą, kurtkę. Nic, kompletnie nic się wokół tego nie działo. Nie miałem poczucia jakiegokolwiek zagrożenia. Wręcz odwrotnie czułem się świetnie. Po Sierra Leone mam poczucie że Liberia jest następnym bardzo przyjaznym krajem. Na obu granicach totalny luz, Wszyscy są bardzo pomocni. Odprawa idzie sprawnie bez żadnych komplikacji. Może chodzi o to że mają tutaj dużo zieleni? Bo rzeczywiście jadąc przez Sierra Leone i Liberię cały czas rozglądam się na boki podziwiając to co jest dookoła. To nie jest Afryka Pustynna. Wręcz odwrotnie. Mnóstwo tutaj zieleni. I może o to chodzi? Jak ludzie mają dużo zieleni to są jacyś tacy bardziej spokojni. Aczkolwiek możliwe że to jest lekko przesadzona koncepcja. Tylko wieczorem straciłem czujność. Wjechałem do pierwszego tzw. hotelu i była wtopa. Szok w każdym wydaniu. Zrobiło się już ciemno i byłem skazany ma to miejsce. Do rana wytrzymam. Za to gospodarz był bardzo zaangażowany. Powiedziałem, że potrzebuję internet. Pojechał do "miasta", kupił slzdrapkę z numerem i dał mi swoją SIM. Bardzo mnie to ujęło. Dzięki Ci Gospodarzu. Szkoda, że internet nie zadziałał. A teraz jestem już w Wybrzeżu Kości Słoniowej. I ludzie tutaj też są super. Zbijamy sobie piątki ze strażnikami na check pointach. Tak samo jak w Liberii w momencie, kiedy się zatrzymuję zawsze znajdzie się jakaś gromadka ciekawskich. Na stacji benzynowej.: "Czy mogę zapłacić w euro?. Ogólnie to nie. Przyjęli jednak ode mnie kasę i wszystko było na spoko. Przy okazji zapytałem człowieka na stacji o to, gdzie jest hotel? Wsiadł do swojego samochodu i zawiózł mnie pod drzwi. Jeszcze mi się takie wspomnienie ze wzruszeniem pojawiło. Jechałem sobie drogą w tym pięknym kraju. Coś mnie tknęło, bo pojawiło mi się jakieś podobieństwo. Coś znanego we mnie ożyło. Przez moment się zastanowiłem i już wpadłem na to o co chodzi. Droga tutaj wygląda dokładnie tak samo, jak droga z Sochaczewa do Kutna. Jest dość szeroka, z wymalowanymi pasami i z poboczami. Oczywiście są też pewne różnice. Czuję, jakby ta droga prowadziła przez środek ogrodu botanicznego. Dookoła palmy, bananowce i inna jeszcze roślinność której nazwy nie znam. Poza tym ruch jest znikomy. Mijam zaledwie po kilka aut. A to oznacza że mogę ustawić sobie manetkę w jednej pozycji. I w zasadzie jechać jak na autopilocie. Różnica też jest taka, że nie ma fotoradarów. Ani w ogóle radarów. Nie przesadzam jakoś specjalnie z prędkością. Natomiast jedzie się bardzo komfortowo. I właśnie dlatego mogę pokonywać też duże odległości. A już wisienką na torcie była restauracja "Pod Palmami". Nie wiem, czy rzeczywiście tak się nazywa? Natomiast było genialnie. Chatka umiejscowiona wśród palm. Klimat odlotowy. Musiałem tam coś zjeść. Właścicielka zrobiła przepyszną rybę. Rzuciłem jeszcze kurtkę na trawę. Słońce delikatnie przebijało się przez liście palm. A ja tymczasem uciąłem sobie delikatną drzemkę. Regeneracja. Pomogło. Następnych 300 km zrobiłem na jednym gazie. Ta Afryka tutaj jest jakaś inna. |
15 Załącznik(ów)
Jechałem do Ghany bez wizy.
W ciemno do granicy i zobaczymy. W razie czego mogę jechać do Burkina Faso. Przecież mam wizę. Tylko, że byłoby to dodatkowo pewnie 800km. Trochę dużo a czas ma znaczenie. Mam taką obserwację, że immigration police ma duże możliwości w temacie przepuszczania przez granicę. Na granicy: “A gdzie masz wizę?” “Nie mam. U Ciebie chcę kupić” “U mnie?” “Tak. Słyszałem, że można. Potrzebuję tranzyt. Mam paszport europejski ze strefy Schengen” Skąd ten pomysł i to gadane??? Samo przyszło. “A, ok. 50$” Mam wizę. I jadę. Do miejsca, które jest możliwie najbliżej od granicy. Trafiłem do Axim. Złapałem miejscówkę pierwszą jaką spotkałem. Temperatura, niewiadoma na granicy, kilka godzin jazdy. Byłem skonany. Wbijam i…no nie. Znowu rajsko. Przepiękna plaża. Myślałem, że Sierra Leone to już max. Ale tutaj jest max+. Miejsca dla total chillerni. Jest bajkowo i pocztówkowo. Pełen zachwyt okolicznościami. Przepięknie. Smuteczek pojawił mi się na myśl, że jutro wyjeżdżam. Echhh. Ten czas. I rzeczywiście tak się stało. Z samego rana ruszyłem do Lome w Togo. Drogi się pogorszyły. Jest znowu walka. Normalnie to bym szukał jakiegoś objazdu, żeby nie wjeżdżać do miasta. Niestety. Potrzebuję wizę do Kongo. Mógłbym próbować na granicy tyle, że podobno jakieś dziwne stawki dla białych tam proponują. Czyli Togo. Niestety. Przyjechałem tu już po 18.00. Czyli ciemność. Miałem wcześniej rezerwację pokoju, więc na spokojnie. Jechałem na GPS. Jestem w punkt. Tylko tego miejsca nie ma. Mam na myśli guesthousu. Pytam ludzi dookoła i nic. Pół ulicy się zaangażowało w poszukiwania. Dwóch chłopaczków chodziło ze mną od bramy do bramy i nic. Podany telefon nie odpowiada. Nic. Załamka. Jeden z miejscowych powiedział, że w razie czego może mnie przenocować. Tego nie lubię. Totalne zmęczenie po dniu orki i jeszcze taka akcja. Ale, tam mieszka jakiś biały to może coś wie i pomoże. Ok. Trafiłem do misjonarza. To będzie mój nocleg na dwa dni. Idę spać. |
12 Załącznik(ów)
Nie w parcianym worze.
Tylko normalnie. W spodniach chodzi. Misjonarz, bo o nim piszę. Kiedy się spotkaliśmy padło magiczne “Where are you from?”. Odpowiedź wiadomo jaka. A on na to “Me to”. Nie no. Żart jakiś. Tak, to był żart. Joe pochodzi z Danii. A Polskę zna z portów głównie. Szczecin, Gdynia, Gdańsk. Tu bywał pracując jako marynarz i miał wtedy 17 lat. Czyli czasy głębokiej komuny. I cały czas pamięta kilka polskich słów. Podstawowe to “na zdrowie”. Długo opowiadał mi swoją historię. Wyrzucili go ze szkoły jak miał 13 lat. Był tam bity, poniżany, nazywany głupkiem. Masakra jakaś. A to dlatego, że było mu trudno przeczytać tekst z książki. Cała klasa się z niego śmiała. Doszło do tego, że pobił go nauczyciel. Krew leciała mu z nosa. Wylądował u dyrektora a ten jeszcze poprawił. Niby, że sobie drwi z nauczyciela i buntuje klasę. Po latach okazało się, że ma dysleksję. Nikt tego nie diagnozował ponad sześćdziesiąt lat temu. To był długi wieczór i można by książkę napisać albo dobry scenariusz na film. Tutaj zajmuje się pomocą. Głównie dla dzieci z dysleksją. Uruchomił program edukacyjny dla nauczycieli. Jak diagnozować i pracować z dysleksją. Robi to wszystko w ramach organizacji pozarządowych ze wsparciem spnsorów i innych organizacji. Mega spotkanie. Może tak właśnie miało być. A tymczasem pracowałem nad wizą do Konga. Miałem dużo czasu więc zrobiłem POM wokół ambasady. I to jest to czego chciałem i mam w tej podróży. W biurach turystycznych tej oferty nie ma. Mały bar gdzieś przy ulicy. Widzę jak trzy kobiety walą drągalami w michę. Oczywiście, że idę zobaczyć. Robią jedzenie. Coś w rodzaju ciasta na makaron. To ja poproszę z sosem. I widelec. Nie ma. Łyżka. Nie ma. A co jest? Ręce. Własne oczywiście. Ale, żeby nie było. Jest też płyn i woda do mycia. Pyszne to było. Oj bardzo. I śmiechy, foty, gadane na anglopółsłówka. Super spotkanie. O potem to już proza podróżowania. Padł mi kabelek od mikrofonu kamery. No to dead end. Objazdowe nieme kino. Zacząłem pytać w różnych miejscach. Ktoś? Coś? Nic. Smuteczek. Jeden taki był co stwierdził “Damy radę”. Albo przyjąłem, że tak jest. To pojechaliśmy motorkiem na stragany. Tam nie ma. W innym miejscu też nie. Znowu smuteczek. Nic. Spadam stąd. Ale. Pojawił się kolega i stwierdził, że naprawi to. Akcja toczyła się do nocy i…mam kablek. Człowiek pół miasta zjeździł, żeby znaleźć mini jack. I jest. I pięknie. |
17 Załącznik(ów)
“I am taking a ride with my best friend”
W kasku leci sobie piosenka Depeche Mode. A ja rano i wieczorem poszukuję mojego best friend w Afryce czyli Ketonal. Coś z plecami. “Jakby mnie ktoś kijem golfowym zajechał”. Szkoda mi było opuszczać Lome. Fajna miejscówka i fajni ludzie. To był dobrze spędzony czas. Pojechałem sobie wzdłuż Togo zamiast od razu do przejścia z Benin.Tak po prostu chciałem zobaczyć jak wygląda to państwo. Kto wie? Może mnie coś zaskoczy? Na straganach można kupić tanie paliwo z Nigerii. Kwitnie tu prywatna inicjatywa związana z importem paliwa zza granicy. Jeśli ktoś ma baniak i motorek wozi paliwo, które można tu kupić za niską cenę. W Nigerii kosztuje jakieś 1,80 zł. Tutaj na stacjach około 6 zł. Jest więc Przestrzeń ma robienie biznesu. Podziwiałem logistykę, pomysłowość i pomysły na zwiększenie “capacity”. Ale maciora na motorku? To już mistrzostwo. Jednak mam poczucie, że zrobiło się powtarzalnie. Mijałem podobne klimaty jak w innych miejscach. Ok. To skręcam w prawo sobie. Do Beninu. Było też dość podobnie. To w takim razie do Nigerii. Już czas. Odległości nie były duże. To zaledwie 60 km. W sam raz, żeby na spokojnie przekroczyć granicę, znaleźć jakiś nocleg i się przespać. Naiwny ja. Jakieś 20 km przed granicą poczułem że wieje mocniejszy wiatr. Dodatkowo był to chłodny wiatr. W oddali widać było chmury. Będzie ulewa. I rzeczywiście ledwo pomyślałem a już zaczęło lecieć z chmur jak z wiadra. Nie ma zmiłuj się. Poszła taka pompa, że nie ma szansy na jazdę. Czekam. A czas sobie płynie. Droga do granicy była dziurawa. Tradycyjnie jechałem za motorkami i podpatrywałem ich ślad jazdy. Dojechałem wreszcie i czułem już presję czasu. Jeszcze trochę zapasu miałem. I tu się zaczęło. Pierwszy posterunek immigration nawet jeszcze okej. Zapytałem o to gdzie mogę podbić papiery celne na motocykl? “A to nie tutaj” “A gdzie?” “Tam w miasteczku” “Żartujesz. Wiem że żartujesz” “Nie nie żartuję. Tam jest celnik” To było dokładnie to miasteczko, w którym przeczekałem ulewę. Rozpocząłem więc drogę powrotną znowu mijając dziury i uważając żeby w żadną z nich nie wpaść. Jechałem już na niezłym wkr… Rzeczywiście. Urząd celny był zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie przeczekałem ulewę. Pieczątka w pięć minut i wracam. Cały czas jechałem na wkr… to chyba właśnie dlatego byłem przy przy niż motorki. Prawie jak na Ahorn (traska narciarska). Gdzie jest immigration Nigerii? Nie ma. Posterunek był wyrzucony gdzieś poza główną drogę. Zacząłem pytać ludzi Gdzie mogę znaleźć biuro. Na szczęście zgłosił się do mnie motorkowy No to dawaj. Jedziemy chłopie bo się ściemnia. Dojechałem wreszcie. Pieczątka. Gdzie jest celnik? Nie ma. To nie tutaj. Nawet motorkowy nie wiedział. Po instrukcjach załapał. Pojechaliśmy w jakieś zupełnie inne jeszcze miejsce. I przyszła ciemność. Bardzo tego nie lubię. Na szczęście mój przewodnik znał hotel tuż obok. A Nigeria? Przede wszystkim kompletnie to nie jest to co można słyszeć o tym miejscu. To nie jest tak, że za każdym rogiem czai się bandyta z gotowym tekstem: “Give me your many or I will kill you”. Czuję się tu normalnie i bezpiecznie. Nic się nie dzieje. Jest wręcz nudno. Jedyna różnica jest taka, że pierwszy raz usłyszałem: “Give me one dollar” “Buy me something” Wcześniej tego nie było. Tutaj jakoś się zaczęło. Poza tym robi się już dość powtarzalnie. Drogi z dziurami, drogi bez dziur. Mijam podobne wioski i miasteczka. Trochę inne są też checkpointy. Tutaj żołnierze są uzbrojeni po zęby. Każdy stoi z kałachem. I rzeczywiście czasami dokładnie przeglądają samochody. Mnie zostawiają w spokoju. Jedyne co można zrobić to po prostu jechać cały czas przed siebie. Myślałem że trochę dłużej zabawię w Nigerii. Okazuje się jednak że chyba niedługo będzie już Kamerun. A...Jeszcze Artemesia. Zioło. Tutaj to podstawowa ochrona przed malarią. W Europie niedostępna i zakazana. Czemu? Bo kosztuje kilkanaście złotych. I można sobie w domu zasiać. A tabletki? To konkretna kaska dla koncernów. |
Pisz pisz :)
To że nikt nie komentuje, nie oznacza, że nie czytają. |
Jak się czyta to się nie komentuje by piszącemu nie przeszkadzać :Thumbs_Up:
|
Oj czyta się czyta :).
|
:lukacz:
|
17 Załącznik(ów)
Jak to szło? Coś w stylu:
“Biało czerwone To barwy są Niezwyciężone!!!” Ta Nigeria to wcale nie taka nudna jak mi się wydawało. Rozboje są na drogach. Na własne oczy widziałem jak dwóch kolesi próbowało zrabować z jadącej mini ciężarówki chyba zgrzewkę wody, która była na pace z tyłu. Wywiązała się lekka wojenka. Nie wiem co dalej. Pojechałem i tyle. Była walka. To pewne. I tak sobie jechałem z myślą, że nic więcej się nie wydarzy. “This is Africa”. W pędzie coś mi mignęło. Kolory. Jakieś znane mi. Zatrzymałem się dwa kilometry dalej i zaduma. Co to było? Wracam i patrzę. Barwy biało-czerwone. Taka mała ojczyzna w Nigerii. Dużo tego. Jakby 300 chodzących flag. Czytam co na tablicy było napisane: “High School”. To oczywiście, że wbijam. Zobaczymy co się wydarzy. Widziałem po drodze kilka szkół. Ta była jedyna taka. Dzieciaki ubrane w kolory biało-czerwone właśnie. Niesamowity widok. Zacząłem poszukiwania dyrektora i niestety nie znalazłem. Aczkolwiek inna Pani zezwoliła na krótki wywiad z dzieciakami. Cudne były. Giga energia. Widać, że było to zjawisko dla nich i ciekawostka zobaczyć takiego kosmitę. Była sesja pytań i odpowiedzi. “Kim chcesz być?” “Prawnikiem, doktorem, nauczycielem…” Wszystkie fajne zawody. Nikt nie wymienił “psychoterapeutą”. To chyba niefajny zawód tutaj. :) Raczej dziwaczna to sytuacja. Patrzę na Panią. “Kocham ich. To są moje dzieci”. Jeb. Z liścia. “Gdzie tu łazisz? Do klasy. Już”. Taka miłość afro-liściem okraszona. Ja z interwencją. “Daj spokój. Nie trzeba. Jest ok”. Aha…niby rozumie. Jeb. Liść poszedł. To jednak dłuższa robota. Zmieniłem swoje plany i pojechałem w kierunku Oron. Pierwotnie chciałem przekraczać granicę w Gembu. To jednak dodatkowe 600 km do przejechania. Wszystko dlatego, że główne przejście graniczne zostało zamknięte dla turystów. Zaczęli strzelać w Ambazonii w Kamerunie. Chodzi o to, że jest to taka anglojęzyczna enklawa tutaj. Kiedyś mogli zdecydować czy chcą być w Kamerunie, czy może w Nigerii. Wybrali jak wybrali. Tymczasem rząd frankojęzyczny zaczął ich spychać na margines. Jakość życia spadła i stąd klimaty separatystyczne. Tu jest zasada “Najpierw strzelamy, później rozmawiamy”. Taaa….oby było z kim? Czyli, jeśli nie Gembu, to Oron albo Calabar. Łodzią. Zanim jednak łódź to jeszcze w konsulacie w Calabar muszę zamienić wizę online na wklejaną do paszportu. I wtedy do Kamerunu. A Oron to jakaś inna Nigeria. Jest super po prostu. Zatrzymałem się gdzieś tam. Podchodzą ludzie delikatnie uśmiechnięci. Żadne “one dollar”. Czuć właśnie taką ludzką, życzliwą energię. Pięknie. I znowu mam rozkminę. Tu jest zielono wszędzie. Zero tego afro-dust'u. Może o to chodzi? Jest popołudnie. Idealna pogoda. Chmury i lekko wieje. Nie ma tego…słońca. Czas na POM (Powolny Obchód Miasta). Wyszedłem sobie z hotelu i zacząłem przechadzkę. Patrzę biegnie. Ochrona hotelu. Dzisus. Ręcznik jest cały czas w pokoju. Nic nie zabrałem. “Sir. Gdzie idziesz?” “Na POM” Duże oczy ze znakami zapytania. “Take a walk” “O nie. Tu jest niebezpiecznie”. Tutaj? Przed chwilą poznałem bardzo miłych ludzi. Niemożliwe. “Tu porywają dla okupu” "Mnie też?" :) Pytanie gwóźdź. Totalnie z d... Jeszcze trochę to trwało. Ok. Idę. No i…no i cześć. Spotkałem jakichś lokalesów i sobie gaworzymy. Pomyślałem, że sobie zażartuję z ochrony hotelu. “I wiecie co? Ochrona powiedziała mi, że tu porywają dla okupu” Hahaha…ha…a. Sam się śmiałem. “Tak. Ostatnio w styczniu. Tu jarają zioło i pewnie dlatego”. Trochę mnie to zastanowiło. Ale…idę dalej sobie. Robię foty. O! Super dzieciaki. Biegnie. Ochrona. “Wreszcie Cię znalazłem. Menedżer hotelu chce z Tobą rozmawiać?”. No byli tu…zrobieni po nogawki. “This is Nigeria”. Mimo to, dzisiaj lubię i podoba mi się bardzo |
Jak wstawiać zdjęcia, żeby się nie przekręcały?
|
3 Załącznik(ów)
“Bunkrów nie ma”
Cały dzień jazdy. Spocony, zmarnowany, mam dość. Mózg na zero. Dojeżdżam do miejscówki. Mam rezerwację. “Mam rezerwację tutaj”. “Możesz pokazać, bo nie wiem” Wkr @#€%%^&$££¥₩/`¤°♡♡ “To se zobacz w swoim telefonie” Ma granicy. Żółta książeczka szczepień jest potrzebna. Gdzie ją mam? Nie wiem. Może w bagażu. On fak. Tyle roboty. Robię. Fak. Nie ma. Mam ksero. Jakoś przeszło. Sięgam do kieszeni. Fak. Jest. Po prostu w kieszeni. Echhhh! Spakowany. A gdzie kasa? Fak. W spodniach. Jeszcze raz. Od nowa Wkr. Wszystko do wypakowania i spakowania jeszcze raz. Siatka na motocyklu. Rwie się. No nie. Potrzebuję jej bardzo. Już wiem co będę robił wieczorem. Mam dratwę. Te cholerne plecy. Ketonal nie pomaga. Słabe to jest. Jakoś wytrzymam. Torba rozerwana. Dobrze, że mam powertape. Na razie trzyma. Muszę mieć visa sticker do Kamerunu? A czemu nie eVisa? Nigdzie tego nie chcieli. Dżizas. Nowy temat do ogarnięcia. Co tak się lepiej w torbie? Zalane ciuchy. Etui komputera. O No! Szampon się wylał. Ale gluty!!! Wytrę sobie ręcznikiem. Teraz jak wycieram twarz to mam pianę w nosie. Podłączam dysk, na który zgrywam filmy. Jest ich kilkadziesiąt. Zarejestrowanych wspomnień. Komunikat “Folder jest pusty”. Załamka. To niemożliwe!!! Dysk ma zajęte miejsce. Gdzie są moje filmy?! Dysk ma.je gdzieś. W swojej pamięci. Spece będą nad tym pracowali. Gdzie moja karta SIM? Przepadła. Nie ma. Już zrezygnowałem pomimo prób. Nawet Mirka zaangażowałem. Pięć dni później w barze. “A to Twoje? Bo z pieniędzy wypadło?” Jak to? Zrobiłem poczwórny doublecheck. Jak to możliwe jest? Mam kartę. Docisnąłem kufer, żeby do zamknąć. Fak. Teraz nie otworzę. Wołam dwóch chłopów, bo sam nie dam rady. Sam sobie robotę zrobiłem. Podły Guesthouse. Wieczór. “Jest woda do umycia?” “Jest” Bezruch “”Gdzie?” “Tam” Bezruch “”A jakieś wiadro?” Bezruch Człowieku wkr @#€€%^*()!!!!!!&^%€ To może naładuję sobie sprzęty. Telefony, GoPro, M5 itp. Wkr. Wszędzie jest prąd. Tylko nie w moim gniazdku. Why ??? Kabelek. To już było grane. Załamka. Mikrofon nie działa. I jak tu robić relację? Manetkę się przetarła. Widać druty od grzałki. Rwie się coraz bardziej. Gdzie jest powertape? Oj! Coś mi w brzuchu bulgocze. Gdzie stoperan? Lusterko coś mi się składa. Echh. Pęknięte mocowanie. Już wiem gdzie jest powertape. Coraz częściej jest w użyciu. Mogę tu napisać całą litanię. Każdego dnia jest coś do zrobienia. Czasami duże rzeczy. Czasami banalnie. Te banalne urastają w znaczeniu wraz z poziomem wyczerpania. Tolerancja się zmniejsza. Prozak takiej podróży. Tylko…., że FAK IT!!! :):):) ALL :):):) To bez znaczenia. Znaczenie ma to, że jestem w podróży życia. Spełniają się moje marzenia. Mogę się cieszyć wszystkim tym co jest wokół mnie. Jest po prostu pięknie. Czasami łapię się na takich myślach: “Jestem gdzieś w środku Afryki. To jakieś irracjonalne i kosmiczne! Oderwane od wszystkiego co znam. Jednak jestem tu!”. Wszystko jest niesamowite po prostu. Chłonę i chłonę. Chyba jestem w manii. “Bunkrów nie ma, ale i tak jest ZAJEBIŚCIE!” |
12 Załącznik(ów)
Zasiedziałem się w Oron w Nigerii.
Jak to brzmi? Jestem tu dopiero drugi dzień. Trochę wymuszony postój przez procedury wizowe. Potrzebuję wizę wbitą w paszporcie do przekroczenia granicy z Kamerunem. Niestety konsulat jest po drugiej stronie Nigru w Calabar. Namierzyłem agencję, która pomaga w całej organizacji i załatwia wszystkie papiery: wiza, carnet, immigration, transport motocykla. Komplet. We wszystkim asystuje mi Jennifer. Jest tutejsza i zorientowana. Z samego rana ruszyliśmy do portu, żeby złapać łódź do Calabar. I ciekawe jest to, że trzymają standard. Wszyscy mają założone kamizelki ratunkowe. Przy łodzi pojawił się jakiś kaznodzieja i wygłosił kazanie. Czy to coś oznacza? Już nie chcę wchodzić w szczegóły procedur. Są łatwe I było śmiesznie. Padło: “Poland. Lewandowski”. “Yeah. I'm his uncle”. Cisza, znaki zapytania w oczach, niedowierzanie. “Ale nikt o tym nie wie. Nawet on sam”. Beka 😀 Taki śmieszek był. A później lokalne klimaty. Pyszne jedzenie w jakimś zaprzyjaźnionym barze. Pogaduchy, śmiechy. Jest w tym dobra energia. Banan emocjonalny. I znowu te myśli: “To jakieś odjechane i irracjonalne. Jednocześnie namacalne i prawdziwe”. Niesamowite. Mam nadzieję, że jutro przywita mnie Kamerun. P.S. Wyleczyłem sobie ból w plecach. Pomógł zwis swobodny. Złapałem rękami za kratę w bramie wysoko nad głową i pozwoliłem ciału swobodnie opaść. Tak rozciągnąłem kręgosłup. Na razie działa. |
17 Załącznik(ów)
Jestem Oibou
Był już najwyższy czas, żeby ruszyć z Oron do Kamerunu. Konkretnie do portu Ideano. To legitne przejście i port, chociaż mogłem też wybrać lądowanie gdzieś na dziko. Tylko bez pieczątki. Przemyt tutaj ma się dobrze. Ludzie i towary nie, bo są rabunki i napady. Łodzie już przerabiałem, więc podchodziłem do całej operacji ze spokojem. Zawsze zastanawiam się, co odpowiedzieć na pytanie: “Czy zdarzyło ci się coś zagrażającego?”. Teraz już wiem. To była ta przeprawa. Różnica w porównaniu do innych jest taka, że trwa trzy godziny na wodzie i wypływa się na ocean. Przeprawa przez rzekę to nic. Mieliśmy wypłynąć o 10.00. Nic z tego. W porcie jakieś kłótnie, przepychanki. Zeszło prawie do 12.00. Ruszyliśmy w końcu. Na chwilę. Nawrotka. Łódź jest za ciężka. Wracamy. To jeszcze raz. I znowu wracamy. Już sobie zacząłem wyobrażać jak przeciążona łódź nabiera wody gdzieś na oceanie i leci pod wodę. W końcu wypłynęliśmy. Łódź nabrała rozpędu, jednak stajemy. WTF!? Celnicy. Coś im się nie podoba i stoimy. Leci łapówka i już wszystko im pasuje. Pięć minut później immigration police. Kontrola dokumentów. Oj też im się nie podoba. Łapówka i już im się podoba. I tak jeszcze kilka razy. Totalna KORUPCJA i wymuszanie haraczy przez służby. Każde służby z karabinem to robią. Ja nic nie dałem. Sam się nie prosiłem o to a i mnie nikt nie zaczepiał. Płynęło ze mną jeszcze dwóch pasażerów i oni cały czas płacili. To tutejsi. A jeszcze wcześniej w immigration Jennifer też zapłaciła za pieczątkę w moim paszporcie. Zapytałem ją o to. Czemu? “This is Nigeria”. Mało co wyjechałby stąd z przekonaniem, że o tej korupcji to jakieś bajki ktoś opowiada. Niestety to nie bajki. Prawdziwa prawda i fakt. A jak już ruszyliśmy to kapitan chciał chyba nadrobić stracony czas. Silnik ryczał jak wściekłby byk. Ciął śrubą wodę całą swoją mocą. Nie odpuszczał ani na chwilę. Woda z uderzanych fal wpadała na pokład zalewając nas całych. Na szczęście było gorąco i czasami dawało ochłodę. Łódka w swym pędzie przeskakiwała z fali na falę. Podskakiwałem tylko na twardej ławce tak, że w pewnych miejscach na ciele stało się to odczuwalne. Z każdym takim podskokiem łódź wydawała dźwięki jakby pękał drewniany kadłub. Myślałem wtedy: “Następnego skoku już nie wytrzyma”. Trzask, trzask, trzask łamanego drewna. Co jakiś czas widać było kawałki drewna pływające wokół. Wyobraźnia w takich momentach pracuje i nie pomaga. Czy będziemy następni? Motocykl 300 kg podskakiwał na łodzi. Już widziałem, jak wpada w głębię. Kapitan chyba też. Kazał pomagierowi usiąść na nim i większość drogi tak płynęliśmy. To była ulga jak już dopłynęliśmy. Duża big ulga. W porcie jakiś totalny chaos jak dla mnie. Tutejsi jakby byli rozeznani. Totalna kolejka łodzi. Nie wiedziałem, która najpierw? Która później? Uznałem, że załatwię sobie dokumenty najpierw. Poszedłem po wodę. Usłyszałem: “Hej Oibu! Your motorbike is ready”. Kiedy, jak, co? Przeciągnęli łódź w zupełnie inne miejsce w porcie i tam rozpoczęli wyładunek. Całe szczęście, że tak się do odbyło. Mam do przodu…Nawet nie wiem ile godzin. Jestem Oibou. Biały człowiek. |
Chłonę, zachwycony..... :bow::bow::bow:
|
Dzięki, że piszesz :Thumbs_Up: Odzywają się we mnie wspomnienia, bo 'mama Africa' to coś wyjątkowego.
Cytat:
|
13 Załącznik(ów)
Ape Action Africa
Tak brzmi nazwa inicjatywy w Kamerunie, która ma służyć odbudowie i ochronie zagrożonych gatunków małp. Chciałem zobaczyć koniecznie to miejsce. Jest położone z dala od większych miast z wiadomych względów. Jechałem bezdrożami i dojechałem. Chociaż droga nie jest łatwa. Na starcie dostałem maseczkę. Przypomniały mi się smutne czasy COVID i całe zamieszanie wokół maseczek. :):):) “Jeżeli nie zabije cię twoja własna maseczka jednorazowa, którą nosisz już trzy miesiące, to nic cię nie zabije”. Tak mi się przypomniało właśnie. Tutaj niezbędny wymóg bezpieczeństwa. Ośrodek działa od ponad dwudziestu lat i jest to mozolna praca. Natury nie przyspieszysz. Małpy mają swoje przestrzenie w nich mogą poruszać się swobodnie. Jeszcze daleka droga do tego, żeby mogły żyć na wolności. Ośrodek czeka na decyzję rządu odnośnie wygospodarowania odpowiedniej przestrzeni na park. Niestety mozoli się to. Środowisko nie jest priorytetem. Inna kwestia to bushmani. A inaczej mówiąc kłusownicy. Oni bardzo chętnie wyłapują albo zabijają zagrożone gatunki. Swego czasu zabijano goryle tylko dlatego, że ich dłonie były w cenie. Goryle w naturze można spotkać w Ugandzie i DRK. Goryle Leśne chyba w Gabonie. Miałem sposobność, żeby widzieć je w Ugandzie. Warto. Tutaj też są goryle. Kilka zaledwie. Bardzo mała populacja. Nawet tych kilka sztuk robi jednak ogromne wrażenie. To są potężne zwierzęta. I do tego bardzo czujne. W pewnym momencie rozległ się jakiś trzask. Wszystkie zastygły i nasłuchiwały. Samiec ruszył w krzaki i jak upewnił się, że wszystko jest ok stado się uspokoiło. Poszliśmy dalej a goryle były cały czas uważne. Ruszył na nas samiec i zaczął uderzać dłońmi w klatkę piersiową. Ależ zadudniło. Wcześniej tego nie widziałem. Huk, jakby uderzał w jakiś bęben. Niesamowite wrażenie. Weszliśmy jeszcze do dżungli. Te splątane rośliny uruchamiają wyobraźnię o podróżnikach odkrywcach Afryki. Jakie to musiały być olbrzymie przedsięwzięcia, żeby przedzierać się przez tak dziewicze tereny. Coś niesamowitego. Warto odwiedzić to miejsce. Trzymam kciuki za całą Inicjatywę. |
12 Załącznik(ów)
Zlało mnie konkretnie
Kamerun to jednak zaskoczenie. Inaczej się tu jechało w porównaniu do innych miejsc. Przede wszystkim nie istniało przeciskanie się przez zatłoczone wioski, czy miasteczka. Zupełnie nie rozgryzłem tego systemu. Może wiąże się to z tym, że droga, którą jechałem była totalnie pusta. Nawet miałem taką myśl: “Może jadę do nikąd? Może droga kończy się przepaścią?”. Nawierzchnia gładka jak stół. Ruch, żaden. Minęło mnie może pięć samochodów. Nic nie rozumiałem. GPS obstawał przy swoim. Ok. Słucham grzecznie choć podejrzliwie. Piękna jazda i piękna zieleń wokół. Pełen zachwyt. Pusta świetna droga, cudne okoliczności przyrody. Pełen relaks. Trans i luz. Jednak bang! Obrazek daje do myślenia. Zobaczyłem ciężarówkę przewróconą na środku drogi. Czy driver też jechał jak w transie? Brrr. Koncentracja mi niechętnie wróciła. Później druga ciężarówka w rowie. Trzecia i czwarta. A może to przeklęta droga? Dlatego nikt nie jeździ tędy? Hmmm. Smutny to był widok. Ktoś stracił być może dorobek życia. Wątpię, żeby ubezpieczenie wypłaciło kasę. Oj! Teraz mi się połączyło. A ja mam również swoją rocznicę samochodową. To już rok czasu minął od kiedy na A2 płonęło ognisko z mojego auta. 😀😀😀 Było minęło. I jestem w KONGO. A w Kongo jest zajebongo. Totalny zaskok. Myślałem, że zacznie się za granicą jazda off po dziurach i dołach. Nic z tego. Podobnie jak Kamerunie. Droga gładka i przyjemna. Zieleń bije po oczach. Pięknie po prostu. Widać jednak jak natura upomina się o swoje i wbija się zielenią na drogę. Ma to swój urok. Wjeżdżam właśnie w tę część Afryki, gdzie zaczyna być mokro. Opady deszczu są tu częste i rzeczywiście widziałem, że coś zaraz będzie grane. Pomyślałem, że będę szybki i ucieknę przed burzą. Na początku nawet mi to nieźle wychodziło. Owszem kilka kropli na mnie spadło. Nie robi to na mnie wrażenia. Ale kiedy pojawiła się przede mną zapora deszczowa to już było za dużo. Zlało mnie po prostu. Jeszcze zdążyłem wbić do jakiejś wioski pod dach i to mnie po części uratowało. A w wiosce, jak w wiosce. Dzieciaki i inni ciekawscy. “OIBOU przyjechał. Chodźcie zobaczyć cudaka”. Chyba zacznę sprzedawać bilety. Kongo. I zajebongo! :) |
16 Załącznik(ów)
Kiedyś to się musiało wydarzyć
Kongo niezmiennie mnie czaruje. Myślałem, że będzie jakaś orka na motocyklu. Doły i przeprawy drogowe. Tymczasem nic. Pięknie się jedzie po prostu. Jak po szynie. I cały czas zielono. Jest bajkowo. Samochodów i ruchu drogowego brak. Taka transowa jazda. Zgubna czasami. Owszem czujność musi być. Kilka razy zdarzyło mi się awaryjnie ominąć dziurę. Wszystko jednak jest pod kontrolą. Minąłem po drodze kilka wiosek a jedna z nich mnie w jakiś sposób zauroczyła. Tak po prostu. Bez jakiegoś większego powodu. Zatrzymałem i zaczęła się rozmowa. Śmieszna taka. Franko-anglo-migowy. Dogadaliśmy się jednak. Mi chodziło o zdjęcia a jemu, że spoko. Minimum chęci i da się. 😀 Oczywiście przybiegły wszystkie dzieci. Wrzawa, śmiechy, pozy do zdjęć. Była zabawa i frajda. Mogłem też swobodnie poruszać się po ich domach. Ciekawe są te konstrukcje. Stelaż z drągów i lian wypełniony w środku gliną. Prostota konstrukcji. Ciekawe ile czasu zajmuje im postawienie czegoś takiego. W domu jest tylko klepisko i ono właśnie służy do spania. Nie było tam, żadnego lóżka czy innego posłania. I mam wrażenie, że dom to raczej schronisko na noc i przed deszczem. Życie toczy się na zewnątrz. Szef wioski zaczął mnie po niej oprowadzać i jednocześnie pokazywał co tu mają. “Z tego drzewa mamy owoce do jedzenia”. Coś jak daktyle. “Tu mamy trzcinę cukrową. A tam citron”. Niesamowity ekosystem. Kilka roślin wokół wioski daje im możliwość przeżycia na poziomie minimum. Nie widziałem tam nikogo głodującego. Towarzystwo wesołe i uśmiechnięte. Czy tak jest zawsze? Tego już się nie dowiem. Czysta przyjemność to spotkanie. Ruszyłem sobie beztrosko dalej. Wokół cały czas pusto. Mijałem pojedyncze zabudowania. I tak przewijały się kilometry. A, no właśnie. Nic tu nie ma. Paliwa też. Przejechałem już ponad 500 km i nic. Owszem, miałem jeszcze zapas w baku. Jednak zwolniłem, żeby zmniejszyć spalanie. Człowiek jednak potrafi wymyśleć różne strategie dostosowawcze. Zatrzymałem się przy pierwszych z brzegu zabudowaniach i zapytałem o benzynę. Po francusku 😀😀😀 A jak!!! Akurat tego słowa jako użytecznego się nauczyłem. I jest. W butelkach oczywiście. Przyszedł ten moment. Tankuję paliwo, ze straganu. Woda chyba się nie miesza z benzyną i nic w butelce nie pływało. Czyli gra. I myślę, że paliwo kupują tutejsi. Jeśli byłoby coś nie tak to zareagowałby lokalny sąd. Mam na myśli obrzucenie handlarzy kamieniami. Może jakiś kałach, czy coś takiego. To się nazywa gwarancja jakości. |
12 Załącznik(ów)
A było tak miło
Zgadza się. Było i zmieniło się na moje własne życzenie. Jechałem świetną drogą. Dwupasmową, równą i gładką. W głowie układał mi się plan. Aha, to może jeszcze będę w Angoli dzisiaj. Jest dobrze. I google fajnie mi podpowiada drogę. To tylko 300 km. A jest dopiero 12.00. Luz. Skoro google mówi, że droga jest płatna to pewnie dobrej jakości. Tak się nastawiłem. Dojechałem do skrętu w drogę “dobrej jakości”. Dziwne. To droga szutrowa z dziurami. Ale, może zaraz będzie ta właściwa. A to taka dojazdówka. Jadę dalej i nic. Ale, za 20 km skręt w prawo. To może tam? Coś mi nie pasowało. Jadę jednak. Robi się coraz gorzej. Droga jeszcze bardziej zmasakrowana. Taka droga rynnowa. Poprzecinana rynnami, którymi spływa woda, gdy pada deszcz. Zaczynają się rozlewiska i błoto. Czyli całe tafle wody, a w zasadzie brei której nie da się ominąć. Gdzie ta droga? Google cały czas się upiera, że to tutaj. Przebrnąłem tak 50 km. Nic. Żadnej drogi i lepiej już nie będzie. Pozostał mi tylko powrót. Dużo dowiedziałem się o motocyklu. Okazuje się, że jest także przeprawowy. Wjeżdżałem w to błoto na ostro. Buty, spodnie, wszystko było oblepione błotem i gliną. GS wszystko wytrzymał. Zuch. I dźwigałem to żelastwo, kiedy leżałem w błocku. Nie było nikogo a jechać trzeba. To była przeprawa. Na początku się wściekałem na całą historię z google. Później coś mi kliknęło. Jakby zwrotnica się przestawiła. Walka z drogą i wszystkimi przeciwnościami. Zacząłem mieć nawet po części frajdę z tego wszystkiego. Pomyślę o tym. Ciężarówka na drodze. Tego jeszcze nie było. Nie dość, że jazda jest przeprawowa, to jeszcze to. Auto zablokowało przejazd. Został tylko mały przesmyk po głazach. Ok. Do przodu. Nie ma odwrotu. Trwało to trochę i motocykl oporował. Jednak przedostałem się. Przejazd 100 km zajął mi kilka konkretnych godzin. A teraz pojadę do Porte Noire, żeby tam przekroczyć granicę. I tak zrobiłem sobie dzień. |
9 Załącznik(ów)
Idzie jak po grudzie
Coś się popsuło w tej trasie. Jakby Kongo i teraz Cabinda nie chciały mnie puścić dalej. Teraz myślę, że mogłem jechać przez Kinszasę. Pewnie byłaby tam trudna przeprawa, ale kilometrowo dużo mniej. Teraz mam poczucie, że mielę kilometry i tracę niepotrzebnie czas. Choć przyznam, że część przeprawową będę wspominał dobrze. To była całkiem fajna jazda. Taki sprawdzian tego co w głowie i w sprawności ogólnie. Było warto. Bardzo. Dojechałem do granicy z Cabindą. To taka enklawa Angoli pomiędzy Kongo i DRK. Angola trzyma ten kawałek ziemi dla ropy. Przejście przez granicę to jakaś porażka. Ilość pieczątek, papierów jakaś odjechana. Każdy chce być ważny. I jeszcze kolejka do banku, żeby zapłacić za temporary import moto. Carnet tutaj nie działa. I jeszcze ksero paszportu i książeczki szczepień. Wszystko to trwa i trwa. I zdziwienie. Myślałem, że Cabinda będzie jak Las Vegas. W końcu jest tu ropa i Angola na tu swoje interesy. Nic z tego. Nawet paliwa tu brakuje. Kolejki do stacji benzynowych. O 19 pstryk. Nie ma prądu. A ja mam sprzęty do naładowania. Nic. Ciemność i koniec. Jakieś jedzenie? Zapytałem w “restauracji”, czy mają ryż. Jakby kosmitę zobaczyli. “A co macie?” Odpowiedź: “Banany”. Ok. Banany. Na szczęście był sklep. Na dzisiaj bułka i tuńczyk z puszki będą w sam raz. Fakt. Ludzie są życzliwi. Do tego stopnia, że mój motocykl wjechał na noc centralnie do recepcji. “Tutaj nic się nie stanie”. Nie sądzę, żeby ktoś chciał go ukraść. Natomiast jest tu trochę nocnych pijaczków. I raczej mogliby chcieć na nim siadać i mógłby się przewrócić. Różne takie. Myślę, że Cabinda jest totalnie opuszczona. Tylko ropa się liczy. Nic więcej. Inwestycji tutaj brak. Rano o 6 ruszyłem do granicy. To tylko 18 km. Może jakoś sprawnie się odprawię i jadę dalej przez DRK do Angoli. Pewnie już dzisiaj będę. Takie miałem myśli. Dojechałem dość szybko i łatwo. Nie ma ruchu, czyli jest dobrze. Taaa. Brama zamknięta. Co jest? Strażnicy coś mi tam po portugalsku tłumaczą. Chyba rozumiem, choć trudno mi to przyjąć. Jednak tak jest jak mówią. Otwierają o 8. Mam zaczekać na parkingu. Dżizas. No nie wyjadę stąd. Co robić? Napiszę post. Ten właśnie. “A wtedy zaczął padać deszcz”. Q…a 😀 |
10 Załącznik(ów)
Dalej się działo
Wreszcie wjechałem na granicę. Ten co miał być w immigration o 08.00 to go nie ma. Nic się nie dzieje. Czekam i nic. Poszedłem sobie dograć papiery motocykla. Jest człowiek. I nic, bo ksero nie może odpalić. Zmowa jakaś. Już nie będę wchodził w szczegóły. W końcu wydobyłem się z Cabindy do DRK. I fajnie jest, bo od razu przekierowano mnie do immigration. I kolega z immigration przekierował mnie do celników. A miły celnik na to: “Przyjdź jak już będziesz miał pieczątkę w paszporcie”. Patrzę na kolegę z immigratiom. “Nie ma boss’a. Będzie za 45 min”. Czuję jak energia ze mnie schodzi. Czekam, czekam, czekam. W końcu jest pieczątka. To celnicy jeszcze. “Nie ma boss’a. Będzie za 45 min”. No nie. To samo!!! W momencie, kiedy to piszę minęły trzy godziny. I dalej nic się nie dzieje. Mam przynajmniej kumpla niedoli. Jest tu Sebastian z Monachium. Czekamy sobie razem. Spoks gość. Wymieniliśmy sobie różne informacje o drodze. I już wiem, że w Angoli nie będzie stacji benzynowej przez około 600 km. A Sebastian zajmuje się produkcją filmową i ma na koncie kilka filmów Netflixa. I jest też polski akcent w jego dorobku. Czy ktoś pamięta reklamę MC.D z Szycem i Żmijewskim? Taka ma stoku narciarskim. Była kręcona w Austrii przez ekipę z Niemiec. Sebastian Brał udział w kręceniu klipu. I jeszcze inny polski akcent na granicy DRK-Angola. Sebastian mówi: “Hej, Polacy jadą”. Spojrzałem na auto i rzeczywiście. Toyota na blachach OST. Szok! Patrzę sobie dalej. Sami czarni ci Polacy. Ja do nich w ojczystym. Prozą i basem. A oni….duże oczy i w zasadzie to czego ja chcę? Było trochę śmiechu jak zobaczyli moją rejestrację. Zabawne. Wreszcie jest człowiek od pieczątki. Załatwił wszystko w dziesięć minut i mogłem pojechać. Nie ma lekko. Jakbym przeżywał od nowa to samo co kilka dni temu w Kongo. Droga to piach poprzecinany od czasu do czasu taflami wody. Znowu przeprawa. Mijamy się z Sebastianem. I w ten sposób się pożegnaliśmy. Było już późne popołudnie a do Matadi 270 km. Na wjazd do Angoli nie miałem szans. Kupiłem jeszcze SIM. Stałem się już ekspertem od instalki. Jest chellendżu. Sprint do Matadi. I tak właśnie było. Jeżdżę tu już jak zawodowiec. I na tym zwierzeniu poprzestanę. I znowu lało po drodze, ale nie. Kongo mnie nie pokona. Jechałem w zaparte i prawie dojechałem. Prawie, bo jeszcze fotkę panoramy miasta chciałem zrobić. I nie tylko ja. Jest Sebastian. Mieliśmy następne pogaduchy przy grillu w jednym z lokalnych barów. Spoko kolo. I znowu nie przebiłem się do Angoli. Ale jutro to już na bank. |
8 Załącznik(ów)
Jednak. Stało się! 😀
Jestem w Angoli. Niedaleko Luandy. Później coś jeszcze napiszę. Powoli się zbieram I jadę dalej. Ale się cieszę, że w końcu się przebiłem przez te wszystkie granice. To jest Kakuakos Camp. Luis & Juliet dziękuję za wspaniałą atmosferę. |
7 Załącznik(ów)
Jest BOSKO. Sorry 😀
Mam jakiś niespodziewany strzał energetyczny. Ultra przypływ energii. Trudno mi to jeszcze pojąć. Pomyślę o tym sobie. Porozmawiam z kimś o tym może? Z towarzyszem podróży, czyli że swoim alter ego. Ok. Starczy. Bo się rozkręcam w opowieściach bez treści. Jestem już w Benguela. Baaardzo przyjemne miejsce. Trochę taki Sopot może? Są tu pozostałości kolonialne w postaci urokliwych budynków. Kościoły mają się dobrze. A w Sopocie stare kamienice. I jest też plaża a dzisiaj jest niedziela przecież. mnóstwo Ludzi dookoła I generalnie chill klimat. Wieje ciepły przyjemny wiatr od oceanu. Echhh. Ta moja miejscówka. 😀 TIA dialog style: Ja: “Czy tu jest hostel?” “Nie ma” “Mapa pokazuję, że tu. Expat hostel” Pokazuję na mapie. “Nie nie ma” “A pokoje są?” “Tak, pokoje są” “To ja chcę” “Ok. To pokażę” Tak jak kiedyś w Afryce. “Czy jest w pokoju prysznic?” “Jest” Odkręcam kran i nic. Spoglądam na człowieka. “Prysznic jest. Wody nie ma” TIA This Is Africa 😀😀😀 Czuję, że jestem trochę zmęczony. Tylko to takie dobre zmęczenie. Inne niż wyczerpanie. Coś się zmieniło. Bywałem tutaj już kompletnie wykończony. Może ciało się adoptowało? Może świadomość tego, że jestem bliżej celu daje jakiś dodatkowy napęd? I nawet rzeka, która przelewała się przez drogę mnie rozbawiła. Bez sensu. Ale tak było. Padają ostatnio w Angoli deszcze. Do tego stopnia, że przede mną pojawiło rozlewisko przewalające się przez jezdnię. Rzeka płynie sobie. Jest normalny nurt. Były dwa takie momenty. Pierwszy przejazd to luz. Drugi jednak…Woda zakryła silnik w całości. Fala, którą sam stworzyłem wystrzeliła metr nad szybą przednią i centralnie spadła na mnie. I tak cały czas dopóki nie wyjechałem z tego po około stu metrach. Zatrzymanie moto byłoby surowo ukarane przez prąd rzeki, który pewnie by mnie zabrał z sobą. Pozostawał tylko jeden kierunek i ciągły ruch. Echhh, ale wesoło. No boki zrywać po prostu. Jakąś strategię na granicę z Namibią będę jeszcze obmyślał. Off sto kilometrów? Dłuższa droga i trochę lepsza? Myślę właśnie o tym. |
16 Załącznik(ów)
T34 z kumplem
Namibia jest już tuż za rogiem prawie. Zostało mi około 140 km. To bardzo mało. Miałem w planie tylko jazdę i przekroczenie granicy. Jakby się udało to jeszcze przyjazd do Opuwo. Zobaczymy. TIA i nigdy nic nie wiadomo. Zimno się zrobiło. Spojrzałem na temperaturę i było 21 st. Czyli zimno. 😀 To była przyjemna jazda. Piękne widoczki, mało samochodów, trochę dziur. Ogólnie przyjemnie. Mijałem checkpointy ze spokojem. Nic się nie działo specjalnego. Chociaż…? Coś zamajaczyło w oddali i nie przystawało do otoczenia. Czołg. Ruski T34 jak nic. Stał tam od lat. Pewnie tylko dlatego, że nasi złomiarze go jeszcze nie namierzyli. Stoi tutaj pewnie dwadzieścia kilka lat. Pozostałość po wojnie domowej. Taka średnio domowa, bo ruscy chcieli tu komunizm wprowadzać. Taki ruski mir z czołgowym wsparciem. Nie tylko oni tu byli. Kubańczycy też. Jak zaczęli się podlizywać ruskim, ponieważ amerykanie nałożyli sankcje na Kubę. A Kuba i tak zbankrutowała, kiedy ruscy zalali świat cukrem z buraka. Nikt nie potrzebował cukru z Kuby. Nawet z Agą spotkaliśmy w Hawanie weterana tej wojny. To był bardzo lokalny bar. Spodnie kleiły się do drewnianych ławek. Dosiadł się do nas człowiek i opowiadał swoją historię. Najbardziej zrozumiałem: “Angola. Dadadadadada”. I pokazuje jak strzelał z karabinu. Wracając jednak. Wojna skończyła się w 2002 roku i pozostały takie pamiątki. Kawałek dalej brat T34. Wóz opancerzony. Też widać, że z czasów wojny. Ogólnie w Afryce Zachodniej panuje w miarę spokój od jakichś może 20 lat. Wcześniej rzeczywiście było tu słabo. Wrzucam focie z widoczkami. Ładnie jest po prostu. Bardzo ładnie. Dojechałem już do granicy i bardzo chciałem jeszcze zatankować moto w Angoli. Paliwo kosztuje tu 1,54 zł. To jednak warto się zatrzymać. Zobaczyłem jedną stację. Jeszcze nie otwarta i sznur samochodów i motorków. Następna stacja tak samo. Następna podobnie. Ale koniec z tym. Zatrzymałem się jako ostatni i tak dumałem co by tu zrobić. Nic nie wymyśliłem. Fart za mnie popracował. Na stacji była policja. Zaczęli do mnie machać. Chyba, żebym podjechał. Uczyniłem manewr. Patrzę a człowiek przebija się przez kolejkę motorków. Każe im się rozstąpić niczym Morze Czerwone i daje sygnał, że mam jechać. Klepie w ramię zucha od, jak to było (?), intrudytora 😀 i jestem pierwszy w kolejce. Ale mi głupio było. Czułem na plecach ciężki chemicznie wzrok motorkowców. Jak nic zaraz dostanę bananem w kask. Zatankowałem na full i jeszcze na chwilę podjechałem do policjanta. Wzrok motorkowców był skupiony na mnie. Jeden coś zaczął wymachiwać rękami. Banana brak. Chyba chciał podejść. To ok. Podchodź chłopie. Tak się stało. Podszedł i…”Czy mogę fotkę?”. Jasne, że tak. Zrobił się festyn. Coraz więcej chętnych się zbierało. A jak zdjąłem kask do zdjęć tłum oszalał z zachwytu. Normalnie czułem się jak Russel Crowe w Gladiatorze. W końcu policjant zainterweniował i nakazał mi odjechać. Szalony szał po prostu. |
13 Załącznik(ów)
Chyba to Himba
Jestem w Namibii. Niby taki porządek a tu takie…”No gdzie jedziesz?!”. Prosto na mnie. I następny też. Zawzięli się czy co? O shit! Zmiana pasów ruchu. To ja jadę pod prąd. Oj! Sorki dla Pana. Dla Pani też się należą. Już się naprawiam. Spojrzałem na mapę i tak mi się ckliwie zrobiło. Nostalgiczne z nutą melancholii w okrasie emocjonalnego poruszenia. 😀 No bierze mnie czasami ten odjazd. To już Namibia. Zbliżam się do finału. Echh. Te marzenia i zanurzanie się w nich. Jednak dojechałem do Opuwo. Zatrzymałem się na pierwszej stacji benzynowej i idzie kobieta. Chyba to Himba. Przedstawicielka plemienia, które chcę odwiedzić. Miałem kilka opcji, żeby to zrobić. Po konsultacjach z Bartkiem chciałem zobaczyć, czy to jest ok miejsce. Można jeszcze jechać do wodospadów Epupa. Tymczasem Himba sama przyszła. Zapytałem o wioskę Himba. Gdzie, co i jak? A ten, co go pytałem zaczął pytać innych. Finalnie po kilkunastu minutach znalazł się tutejszy, który powiedział, że pokaże mi gdzie to jest. To jedziemy. Od terenówką a ja na moto. Wyjechaliśmy za miasteczko kilkanaście kilometrów w góry. I jest. Wioska. Bardzo skromna a w niej ludzie Himba żyjący od pokoleń w taki sam sposób. Himba można rozpoznać po kilku elementach. Włosy są splecione i sklejone mieszanką z czerwonej ziemi Afryki i wody. Stroje są starannie wykonane ze skóry i metalu. Widać, że nie ma tutaj przypadku. Ma to swój ład i porządek. Akurat trafiłem na moment, kiedy zaczęły się tańce. Pięknie to wyglądało. Rytm i ruch. Plemienna wspólnota. Jest w tym jakiś czar. Nie sądziłem, że tak szybko to się zdarzy. Jednak się zdarzyło. To był jeden z najważniejszych punktów całej podróży. A w Namibii to już szczególnie. Jestem oszalały z radości. |
Czołg to T54/55 czyli młodszy krewniak T34 ;) Ale to w sumie nie ma znaczenia w tej opowieści :Thumbs_Up:
|
@Piast, czytając Twoje posty z tej wyprawy, przypomniał mi się Wasz wyjazd sprzed 11 lat lat do Iranu. Na pewno film będzie równie ciekawy jak relacja pisana. Nawet jak "Korka" w nim nie będzie :)
|
A mnie przypomniał się film z Afryki wschodniej, jak jechałeś z Zibim. Po latach, przypadkiem trafiłem na relacje Zibiego. Ciekawe spojrzenie na tą samą przygodę z dwóch różnych stron
Wysłane z mojego SM-G991B przy użyciu Tapatalka |
35 Załącznik(ów)
"Czy są tu jakieś foczki?”
“Są, ale nie dla ciebie” Piszę ekspresowy post. Bardziej sprawozdanie z dnia lub dwóch. Z Opuwo ruszyłem w stronę Skeleton Coast. Kurcze, no umordowałem się tą drogą. Ponad 200 km off takiego, który bardzo nie podoba się moto. Luźny żwir i piach. Oj nie podoba się. Mi Też. Koło przednie uciekało mi to lewo to w prawo. I jeszcze zaczęło wiać i też mnie znosić z drogi. Cały czas w stójce. Po kilkudziesięciu kilometrach podbicia stóp zaczęły mnie piec z bólu. Barki, jakby mi ktoś szpile wbijał. Całe ciało cierpiało. Choć widokowo było pięknie. Nawet bardzo. Przestrzenie i widoki fantastyczne. Jak w Dolinie Śmierci tylko, że ładniej jeszcze. W końcu dobiłem do bramy Skeleton Park. A brama zamknięta. Wpuszczają do 15.30 a ja byłem już po czasie. A do tego motocykle nie mogą wjeżdżać do parku. Powód jest banalny. W parku są lwy i przemieszczają się swobodnie. Spojrzałem dookoła. Pustynia. Fakt. Coś jeść trzeba. Ok. I co teraz? Mogłem dostać jedynie permit na tranzyt. Słabo, ale nie mam wyjścia za bardzo. A spanie? Dostałem jakiś pokoik na strażnicy. Z materacem podłogowym. Dawno tak dobrze nie spałem. I nie ważne, że podłoga. Spać…! A rano strzała dalej. Wszystko mnie bolało jeszcze. To nic. Jadę. Tylko, że…paliwo. A w zasadzie jego brak. Kalkulowałem, że zatankuję w parku, a z parku miałem wyjechać. Namierzyłem na mapie stację za jakieś 170 km a paliwa miałem na 200. Jechałem na szóstym biegu 40 km/h. W samym parku droga była spoks i jechałem na luzie. Zostało mi 30 km do stacji. Tak zeznawała mapa. Dopytałem jeszcze na wyjeździe o to. “Nie, nie ma tu stacji” Co!!! “Jest za 100 km” Nie ma szans. Zostało mi paliwa na maks. 45 km. Ruch samochodowy był żaden. Nie było wyjścia. Ruszyłem i będę zatrzymywał samochody jeśli jakiś się pojawi. Nic się nie zdarzyło. Jednak wypatrzyłem jakąś tablicę. Lodge była w pobliżu. To jedyna szansa. Ruszyłem w tamtą stronę i stanąłem na żebry przy drzwiach. Pani była miła z uroczym uśmiechem i odpowiedziała: “Nie mamy benzyny. Mamy tylko diesel”. Ach ten uśmiech. Tak mi nie pasował do mojej sytuacji. Ale było miło. Załamka. “Ale poczekaj. Mamy tu gości. Może od nich pozbieramy”. Jest nadzieja. Po kilkunastu minutach nadeszło wybawienie. Uzbierali 10 litrów. Bosko. Ruszyłem dalej. Droga była bardzo dobra i mogłem sobie pozwolić na odrabianie czasu. Z przodu zamajaczył mi znak “wreck”. O fajnie. To strzała w bok. Dojechałem już do oceanu i zrobiło się miękko pod oponami na tyle, że tylne koło wpadło po oś. I po co mi to było? Czy już za mało miałem przygód? Zacząłem odkopywać rękami moto. Próbowałem się wydostać i nic. Było jeszcze gorzej. Jedyna opcja to położyć moto, przekręcić je po piachu i podstawić na nowo. I miałem fart. Człowiek jechał na ryby i mi pomógł. Wyjechałem. Przede mną pojawił się rezerwat z kolonią uchatek. Oczywiście chciałem je zobaczyć. Trochę bez przekonania. Może jednak będzie fajnie. Jakaś atrakcje z normalnym dojazdem. Zatrzymałem się przed bramą i zapytałem o wjazd. “Czy są tub jakieś foczki?”. Tak naprawdę uchatki. “Są, ale nie dla ciebie”. A dokładnie. Motocykle nie mogą tu wjeżdżać? Znowu? Najpierw Sekeleton i teraz tu. Pani wyczuła moje osłabienie. “Ok. Możesz jechać, tylko wolno. Bo zwierzęta się spłoszą”. Uff. I warto było. Duża ta kolonia i robi wrażenie. To było bardzo fajnie doświadczenie. Było jeszcze trochę czasu, więc ruszyłem w stronę Spitzkoppe. Tyle tylko, że to daleko i pomyślałem, że raczej już nie dojadę. Tymczasem kilometry same znikały i coraz bardziej się przybliżałem. Kurcze, skręt w lewo i za 30 km będę. Spoks. A droga znowu masakra. Tarka z piachem i luźnym żwirem. A jednak jestem na miejscu. To piękne miejsce. Bardzo. Dzisiaj światło było bardzo słabe i zdjęcia mi się nie podobają. Może rano będzie lepiej. Zostaję tu na noc. Dobranoc |
30 Załącznik(ów)
“I ja też tu byłem”. A jak!
Ten Tony Halik za mną chodzi. “Tu byłem” Tony Halik. “I ja też” RM. Tony był mistrzem i tyle. Narodowy hero. A u mnie nostalgia. Powoli wyjazd dobiega końca. Jak żyć? Smuteczek mi się pojawia i spełnienie. Ruszyłem z Spitzkoppe w stronę Sossusvei i w myślach miałem jakiś nocleg po drodze. To ponad 500 km z czego większą część to droga gruntowa. Znając tutejsze przejazdy mogłem sobie wyobrazić jak będzie. Po drodze zahaczyłem o Dune 7. Podobno najwyższa na świecie. Ma 383 m wysokości. Fajna. Warto było podjechać tutaj. Droga jak droga. Muszę przyznać, że się wytrenowałem w jeździe po tym żwirze, tarkach, piaskach i całym tym dobrodziejstwie. Mogę cały wykład napisać o technikach, które sobie wypracowałem. Od stóp po myśli w głowie. Całościowo. Jednej rzeczy nie opanowałem. Tych….złoczyńców w 4x4. Co za…złoczyńcy! Widzą, że jadę na moto i co robią? Nic. Cały czas na pełnym gazie. Za nimi idzie kurzawa, która leci centralnie na mnie. Nic, kompletnie nic nie widziałem a moje zęby wyglądały jak w zaawansowanym stadium próchnicy. O oczywiście złapałem ślizga. Nic poważnego, tylko zaczyna mi już brakować trytytek, czyli pasków zaciskowych. Halogen, szybą, torby boczne. Wszystko już jest opaskowane. Andrzej (Motomotion) będzie miał robotę. A przy okazji dzięki za włącznik świateł. Cały czas działa. Wracając do wątku. Złoczyńcy już dawno pojechali a moto leży. Nie ma nikogo czyli będzie dźwigane. I tak się stało. Wyrobiłem sobie technikę o nazwie “skosomarsz”. Skoro się zastanawiacie o co chodzi to odpowiadam w skrócie. Najpierw przysiad i mocny chwyt za kierownicę motocykla. I z tego przysiadu nie ruch w górę, tylko po złapaniu odpowiedniego kąta wygląda to jakbym pchał motocykl. Jeśli koło jest zablokowane motocykl zaczyna się podnosić a ja wraz z nim. Dojechałem wreszcie do Sesriem. To jakieś 60-70 km przed wydmami i BANG! Dalej motocykle nie mają wstępu. Co jest? Znowu taka akcja? I tak chciałem tu złapać nocleg, ale co dalej? Pomyślałem sobie, że ma drugi dzień stanę u bram parku na żebry. Może Niemcy mnie przygarną. Takie reparacje dla polskiego narodu. Tymczasem potrzebowałem znaleźć jakiś nocleg. I były takie dwa miejsca z pokojami. W jednym zero wolnych miejsc. W drugim były pokoje i tak wypaśnie ogólnie. Z basenem na zewnątrz. Pełny bajer dla bogatych…wiecie kogo 😀😀😀. I rzeczywiście cena za pokój na bogato. To jedziemy. Oczy Kota W Butach ze Shreka. Kontakt? Jest. “A jakiś discount?”. Oczy kocie. A w myślach “Nigdzie się stąd nie ruszam”. Wyczekuję, sapnięcie i “No chyba, żebym policzył jak dla guide'a”. Oczywiście, że jestem nim. Na przykład…i tu szukałem czegoś, jakiegoś sprytnego kamuflażu. Nic. Pusto. Jednak warto było się nie odzywać, bo padło: “I gotówka”. To było kluczowe. “Gotówka yes t”. Kończąc temat, połowa ceny. Dogadane. A pokój na wypasie. Poszedłem torby do moto i mnie przytkało. Zobaczyłem samochód 4x4 a na nim dwie naklejki w kolorach PL z imieniem Ania i Radek. Poczułem się jak Stuhr w Seksmisji: “Albercik, jesteśmy uratowani!!!”. Jeszcze nie wiem o co chodzi. Kilka razy już o tym wspominałem. Ja to mam jednak farta w tej Afryce. Próbuję sobie to jakoś ponazywać i robię różne rozkminy. Nic mi się nie wyłania. No może jedna rzecz. Wspiera mnie moc zjednoczonej energii z kosmosu. Kosmiczna energia, taka z kosmosu. To jedyne wiarygodne i racjonalne wytłumaczenie. Może ktoś ma inne pomysły? Spędziłem z Anią i Radkiem mega miły wieczór przy kolacji na tarasie z widokiem na pustynię. Delikatny ciepły wiatr i atramentowe niebo z milionami gwiazd nad głową. Pięknie po prostu. Jakby ktoś potrzebował spania w Poznaniu polecam AP Apartments na Starym Mieście. To ich hotel. A rano ruszyliśmy do Sossusvlei zobaczyć wydmy. O jaaaa! Klimatyzacja. I tak miło i lekko się jedzie. Jaka cisza. Ania: “Tam masz taką kiełbaskę to sobie zjedz. I picie tam jest”. Radek: “A może wolisz z lodówki? Bo mam tutaj”. Dziki człowiek. Ja. No dzicz. Jakbym zapomniał, że o tych wszystkich luksusach. To się porobiło. Wjechaliśmy w kierunku Deadvlei. Napęd 4x4 robi dobrą robotę. Auto tnie piach aż miło. A później to już spacerek na wydmy i jeszcze kawałek dalej. I jednak dobrze, że tu przyjechałem. Przez moment miałem lekkie wahnięcie. Już trochę wydm w swoim życiu widziałem. Jest tu bardzo fajnie. I jazdą po piachu daje frajdę. Trochę sobie pojeździłem autem Ani i Radka. Jest dobrze. A później już powrót. Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę. Ja do RPA. I nie jadę do Cape Town. To nie mój cel. Przylądek Igielny. To tam się wszystko zaczęło kiedy jechałem przez wschodnią Afrykę. Domknięcie afrykańskiej pętli będzie właśnie w tym miejscu. |
8 Załącznik(ów)
Taaaaak!!! Dalej już się nie da 😀😀😀
Próbuję to wszystko poukładać sobie w głowie. Może potrzebuję jeszcze kilka chwil. Teraz po prostu pozwalam sobie na bycie w tej magii podróżowania. Ten “stan bycia w podróży” sam w sobie jest magią, czymś jedynym i niepowtarzalnym. Teraz zazdroszczę poetom. Taki tekst na przykład: “Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu”. Jak on to wymyślił? Nie było wtedy GPT. Dobry był skubany. Albo tacy filozofowie: “Per aspera ad astra”. I pozamiatane. I co ja teraz mam wykombinować? Z takiego bla, bla, bla psychologicznego to bym coś jeszcze wykombinował, ale nie o to chodzi. Może tak najprościej. Wrócę do wątku, który kiedyś był już tu grany. “Pierwiastek życia”. Można codziennie jeść obiad nie czując jego smaku. Można spotykać ludzi i mijać się z nimi “To co? Zdzwonimy się”. Można przejść przez życie odliczając dni, czekając na następne rocznice, święta, urlopy. A może tak być, że obiad, spotkani ludzie, rocznice, święta, urlopy mają swoje aromaty i kolory. Cieszą i są wartością tak po prostu. Wzbogacają nas wszystkich. “Pierwiastek życia”. O to chodzi w tym “stanie bycia w podróży”. Mam poczucie, że każdy dzień był wypełniony takimi przeżyciami. Jak żyć jak wrócę? Właśnie tak. Aromaty I kolory są obok. Wszędzie dookoła. Wystarczy na chwilę przystanąć. |
Super, mam nadzieję, że będzie się można z Tobą spotkać na IZI-M. Gratulacje z wyprawy, mega wyczyn :)
|
Wielki dzięki za tę opowieść, magiczna.
Pzdr L. |
Dzieki, swietnie sie czytalo.
|
Cytat:
|
Nic dodać, nic ująć. Pięknie!!!
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:49. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.