Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Xinjiang 2008 czyli dlaczego nie zobaczymy olimpiady... (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=862)

ATomek 15.10.2008 17:23

Podos. A nie masz czasem przepisu na to kirgiskie spaghetti?
Zrobiłbym teściowej.

kajman 15.10.2008 17:48

Podos - nie zapomnij wspomnieć o jedynym osobniku/stworzeniu które płakało po śmierci barana - i dlaczego tak przejmująco :haha2:

wieczny 15.10.2008 18:35

No co no... Dla mnie też by to był niemiły widok. Co prawda jak wpieprzam szyneczkę nie żałuję zwierzaka, z którego ona jest, ale tak na żywo na pewno daleko by mi było od obojętności jeśli chodzi o odczucia.

kajman 15.10.2008 18:45

ale najlepsze kto - i dlaczego (to czywiście nasza interpretacja) - i jak głośno płakał/protestował.
Ale to niechPodos opowie - nie bedę się wcinał - chętnie poczytam;)

podos 16.10.2008 10:17

Ależ wcinaj sie wcinaj - zwlaszcza ze nie za bardzo wiem o co chodzi.

Pastor 16.10.2008 10:28

Cytat:

Napisał podos (Post 27698)
Ależ wcinaj sie wcinaj - zwlaszcza ze nie za bardzo wiem o co chodzi.

A nie o kolesia przywiązanego do tego samego słupka...? :)

Zdrowia!
:hello:

podos 16.10.2008 10:31

no chyba tak ale jedno zdanie potrafie raptem sklecic na ten temat, wiec zachecam do szerszej wypowiedzi.

Marcin z Zakopanego 16.10.2008 12:43

2 Załącznik(ów)
Podos - tak fajnie piszesz, że sam z przyjemnością czytam, mimo że brałem w tym udział :)
Jako suplemencik wklejam dwie fotki z rannej wycieczki nad jezioro o której wspominasz przed wgryzieniem się w barana...

podos 21.10.2008 16:48

31 Załącznik(ów)
Kirgizja cd.

9 sierpnia cd.


Rozgryzione oko pękło, Agnieszka odwróciła głowę, a Jojna, odpuścił poszukiwanie soczewki językiem, nie rozsmakowując się w ciele szklistym, przełknął całość i zapił kielonem czyściochy. Przez jurtę przeszło westchnienie ulgi. Nie było już więcej oczu.

Wypity alkohol uderza do głowy, rozochocamy się. Rzucam pomysł by dobrać się do mózgu. Na ten pomysł, połowa sali uznaje imprezie za skończoną. Nie dają się skusić nawet na plastry gotowanej wątroby przekładane baranim tłuszczem. Niech żałują, – bo to danie było całkiem, całkiem…

Załącznik 1698

Ale wracając do głowy, bo to wokół niej oscylują nasze dywagacje. Wezwaliśmy na pomoc gospodarza, aby pomógł nam rozłupać czaszkę. On zaś fachowo przyłożył kosę w okolicach potylicy i uderzył w trzonek nasadą dłoni. Odłupany kawałek otworzył drogę do dalszej części uczty, w której tym razem to ja miałem zagrać pierwsze skrzypce. Biorę wiec głowę w dłoń i zanurzam palec w dziurę w czaszce. Mózg w konsystencji ciepłej szarlotki daje się zakręcić palcem i wyciągnąć na światło dzienne. Smakuje… jak to mózg. Kto jadł ten wie. Kłamię, że dobre i przekazuję głowę dalej. Nieliczni próbują, również kłamią i zachęcają do spróbowania.

No i tak się skończył kolejny długi dzień pod słońcem Kirgizji.

Załącznik 1710

10 sierpnia

Rano zwijamy obóz, śniadanko jeszcze raz serwowane przez gospodarzy i ruszamy w dalszą trasę. Przed nami objazd jeziora w koło, trasą, którego poprzedniego dnia wybraliśmy się na poranny offroad, oraz odszukanie skrzyżowania drogi gdzieś w kierunku na Beatowo i dalej na granicę chińską na przełęczy Torugart. Ciągle krążymy w jej pobliżu, tak, aby na dany sygnał najechać ziemię chińską całym naszym regimentem w sile, hmmm, niech policzę…, około siedmiuset koni…mechanicznych. Drogą tą jeszcze nikt z nas nie jechał, ani na tej, ani na poprzedniej wyprawie, więc zupełnie nie wiemy, czego się spodziewać. Liczymy na jakąś stacje przed Baetowem, inaczej będzie cienko…O żadnej niestety nie wiemy.

Załącznik 1706

Ruszamy, zatem w szyku bojowym z przykazaniem okrążenia jeziora i spotkani się na rzeczonym skrzyżowaniu. Przelatujemy znany kawałek, słuchając ochów i achów zachwyconych pasażerek. Fakt jazda z pełnym obciążeniem to inna bajka, ale i tak jest fajnie. Mijamy znany nam teren i wjeżdżamy nieznane! Peleton rozciąga się na przestrzeni wielu kilometrów, teren całkowicie się wygładza, w koło tylko pofalowane pagórki pokryte krótką trawą, gdzieś w oddali widać jezioro, wiec przynajmniej wiemy, że jedziemy w dobrym kierunku. Wkoło ogromna przestrzeń, gdzieniegdzie widać pojedyncze pasterskie jurty i czarne kropki inwentarza. Żółto-zielone pagórki pagórki uniemożliwiają obserwację i utrudniają nawigację, wkoło różne ścieżki prowadzące do jurt albo Bóg raczy wiedzieć gdzie. Chwila nieuwagi i zostaliśmy sami. Jeszcze przed chwilą widziałem trójkę motocyklistów po swoje prawej, a teraz zniknęli. Każdy z nas grzeje na azymut, w grubsza określonym kierunku, w znacznym oddaleniu od jeziora, gdyż obawiamy się podjechania zbyt blisko ze względu na możliwy teren podmokły. Zmieniam kurs i rozległą łąką atakuje pobliski wzgórek, z którego mam nadzieję wyśledzić naszą ekipę. Afri jak po stole osiąga szczyt i … Nikogo nie ma… Wokół bezkres wzniesień aż po horyzont.

Załącznik 1692

Kurew-myślę- jeszcze tego brakowało żebyśmy się tu pogubili. W tyle, na horyzoncie dostrzegliśmy ekipę samochodową, która, jak małe żuczki, ciągnąc za sobą chmurę kurzu, przecinała tą wielką łąkę. Ustawiamy się światłami do nich i dajemy znaki długimi. Z chwilę odpowiadają dachowymi halogenami potwierdzając zmianę azymutu. Za chwilę już są z nami, widać ulgę na ich twarzach, jakoś tak nieswoja się czują bez map, GPSów, z ogólnym tylko zarysem planu dnia. Niby zadanie proste objechać jezioro, ale niepokój w sercu narasta. Znowu czuję że dupa jestem, bo nie lubię jeździć w nieznane.

Załącznik 1697

Tak czy inaczej czuję ze jesteśmy w sercu dziczy, a no ściska mnie za żołądek. Za kolejnego pagórka wyskakuje Jojna z Agą, też gdzieś się pogubili w tym pustkowiu. Wspólnie obieramy kierunek, który wydaje nam się dobry, w pewnym oddaleni od jeziora, ale ciągle jednak dookoła. My pełnimy funkcję forpoczty, wjeżdżając szybko na wzgórza i wynajdując przejazdy przez wyschnięte rzeki, a auta, majestatycznie je przekraczają.
Podczas jednego z postojów widzę konia a na nim dwóch Kirgizów jadących w naszym kierunku. Odpalam Afri i jadę w ich kierunku, aby zapytać o drogę. W miarę jak zbliżam się koń wyraźnie się płoszy, by w końcu przejść w galop i zrzucić swoich jeźdźców. 2:0 dla Afryki. I to od jednego strzała… W tłumik. Ubaw mamy nie z tej ziemi, wspominam, że przecież Kirgizi to najlepsi jeźdźcy na ziemi, i a Afri gonimy spłoszonego konia po „stepie”. Nie wiem jak wygląda step, ale to miejsce na ziemi właśnie tak mi się kojarzy. W końcu jakoś dotarliśmy do reszty ekipy na wspomnianym szutrowym skrzyżowaniu.
Po chwili odpoczynku ruszamy drogą, by za chwilę dojechać na skraj ogromnej przepaści!
Jezioro Song kul jest przecież położone przecież wysoko w górach. Wjechaliśmy tutaj pokonując przełęcz 3500m od wschodu, na południowy wschód, droga pięknymi serpentynami przez masyw Moldo-Too zjeżdża do Narynia, a tutaj na południu, równie przepaścicie, zygzakiem wyrżniętym w zboczu, opuszczała się gwałtownie z przełęczy Uzun–Bulak 1100 metrów w dół. U naszych stóp, w dole, majaczy kreska drogi biegnąca dnem doliny.

Załącznik 1704

Irma nie pozwala parkować przy skraju przepaści, z jej lekiem wysokości takie spektakularne dziury musza być traumatycznym przeżyciem. Pewnie jeszcze ma w pamięci ostatnią przełęcz w indyjskich Himalajach, gdzie o mało nie zepchnęła nas z drogi ciężarowa TATA, zostawiając ślad opony na kufrze naszej Afryki. Irma oswaja się więc z myślą o konieczności zjechania tą drogą a my idziemy popstrykać fotki.

Załącznik 1708
Załącznik 1709


Rura na dół, kilkanaście zakrętów szutrówką, z 20 minut jazdy bez większych przeszkód sprowadza nas na sam dół. Po godzinie jazdy przekraczamy rzekę Naryń i za chwilę jesteśmy w miejscowości Ak-Tal, gdzie dojeżdżamy do pierwszego od dawna asfaltu. Od razu zrobiło się bardzo gorąco, ubieramy się na lekko, bo jest już ze 30 stopni.
Mamy wszyscy już ponad 300km od ostatniego tankowania wiec podejrzewamy, że jedziemy na oparach albo siłą woli. Na szczęście Allach nas wysłuchuje i ukazuje nam się stacja. 80 znaczy, że mało oktanów, ale lejemy to z zardzewiałego dystrybutora. No i jak to mawiają starożytni rzymianie, „Kurwa cud!” Wszystkim wlewa się do baku więcej niż mamy pojemności…

Załącznik 1711

Po kilkudziesięciu km docieramy do Baetowa, reliktu poprzedniej epoki komunizma. Senne, zapyziale, miasteczko, środkiem betonowy, dwupasmowy hajwej z centralnie posadowionym słupem z latarniami w pięciu kierunkach i górującym nad tym sierpem i młotem. Wszytko szare, zakurzone, zniszczone. Całość beznadziejnego obrazu dopełnia niska zabudowa rodem z lat 70 i 80 i siedzący bezczynnie ludzie. Przygnębiające miejsce. Ale jest sklep, jest i piwo! Allach Allachem, nawaleni wszyscy wkoło chodzą.

Załącznik 1700

Zjadamy nawet niezły obiad w „restauracji” rodem z Alternatywy 4, uzupełniamy zapasy wody, browary lądują w lodówkach dzipów i jesteśmy gotowi do kontynuowania podróży.
Rozdzielamy się na dwie ekipy. Jedziemy dwiema trasami – górską i nizinną. Motocykle oczywiście pomykają górską. Na cholerę żeśmy tu w końcu przyjechali, no bo co, kurcze blade - jak mawia Mikołajek.
Sobie tak jedziemy w kierunku na Torugart, dnem doliny, którą płynie od czasu do czasu wielka okresowa rzeka i oglądamy urzekające widoczki w prawo i w lewo.

Załącznik 1712
Załącznik 1703
Załącznik 1696

Zostajemy ostatni w szyku, stajemy raz czy dwa razy na zdjęcie, Az tu nagle JEEEEEEEEEEEB!
Coś za długo bez awarii… Motor zrobił BUUUUUUUUU i zgasł. No zajebiście. Pewnie znów ta pieprzona pompa Mikuni. Cale 2000km wytrzymała. Z mną nikogo już nie ma, ciekawe, kiedy się skapną, że trzeba mnie holować… W dodatku w rezerwie tylko spalona już w Kazachstanie pompa elektryczna… Dobra, nie ma co dywagować, przekręcam na rezerwę, chwilę kręcę rozrusznikiem i zapala. Jadę. Szybki teścik jeszcze przeprowadzam, przekręcając z rezerwy i po wypaleniu benzyny z komór pływakowych silnik przerywa. A więc jedziemy na zasilaniu grawitacyjnym. Dobrze, że w baku pełno, nie wiadomo na ile jednak starczy. Doganiam ekipę i informuje o awarii. Nie jadę już ostatni.
A wokoło tak pięknie, że dech zapiera, widok wstecz na dolinę, przeciętą głebokim kanionem rzeki Naryń, warta wszystkie pieniądze.

Załącznik 1699

Po drugiej stronie przełęczy Bieurajlju (wg ruskiej sztabówki) jest równie urzekająco, droga z czerwonej ziemi wycięta jest w zielonej górze, i tak kreci się przez wiele fantastycznych kilometrów.

Załącznik 1693
Załącznik 1694
Załącznik 1695


Na horyzoncie widać wielką samotnie stojąca górę, Marcin twierdzi, że ta góra zbudowana jest z ziemi, i jako alpinista, że się na tym zna. Szanujemy go z to, ale wciąż uważamy ze góra była ze skały. Zdjęcie do wglądu i oceny pozostawiamy Wam:

Załącznik 1701
Załącznik 1702

Pogoda jednak się psuje, widać ciemne chmury nad górami Tien Shanu, zaczyna nawet mżyć. E no, co jest? W Kirgizji miało nie padać! Sambor masz wpierdol!
Groźba poskutkowała, bo jak tylko się ubraliśmy, przestało padać i jeszcze załapaliśmy się na cudne widoki:

Załącznik 1720
Załącznik 1721
Załącznik 1722


Tak w spokoju dojechaliśmy do głównej drogi Naryń – Torugart. Droga międzynarodowa – główny szlak transportowy towarów z Chin do Kirgizji i dalej – jak przystało –droga szutrowa.

Załącznik 1713
Załącznik 1714

Zaraz od niej jest zjazd na bocznicę niegdysiejszego Jedwabnego szlaku. Dla średniowiecznych karawan z Europy stanowiło miejsce spoczynku strudzonych wędrowców – i w tym najsłynniejszego włoskiego kupca i podróżnika - Marco Polo.
To karawanseraj Tash Rabat.

Załącznik 1715
Załącznik 1716

Ulokowany 15 km wgłębi doliny, wysoko w górach, ponad 3500m powitał nas zimnicą, wiatrem, chmurami przewalającymi się nad głową. Nad nami 4500 szczty jednego z pasm Tien Shanu. Zaliczamy zwiedzanie karawanseraju wewnątrz i na zewnątrz i stawiamy namiot pod jutrami. Uważam ze w namiocie będzie cieplej nieco niż w jurcie, inni uważają inaczej, więc zakładamy bazę jurtowo – namiotową.

Załącznik 1717Załącznik 1719
Załącznik 1718


Jeszcze tylko ostatkiem sił decyduję się na rozbiórkę pompy Mikuni i potwierdzenie swojej pohimalajskiej teorii „Dlaczego Pompa mikuni jest do dupy w Afryce” Wiernie mi w tym towarzyszy grono pomagierów.

Załącznik 1707

Teoria szybko się potwierdza, membrana zalana benzyną pociągniętą wprost z podciśnienia, blokuje ruch membrany, stąd brak zasilania. Uwalniam więc benzynę, skręcam całość i jadę z Prezesem, Oberżyświatem i Samborem do bani (czyli sauny) w której napalił nam kirgiski gospodarz. Wrażenia bezcenne, dość syfiaście było w tym lokalu 2 na 3 m. Ciągle numerem jeden pozostanie opalana drewnem sauna nad jeziorem w Finlandii gdzie po wyjściu z sauny wchodziło się po oblodzonej drabinie wprost do przerębla w skutym lodem jeziorze.
Ciekawostką był zaś właściciel bani – nauczyciel matematyki, który oprócz rosyjskiego władał również językiem angielskim. Nauczył się go sam, z książki do angielskiego. Nie miał do niej taśmy ani tym bardziej płyty, prawdopodobnie nie słyszał tego języka nigdy życiu na żywo, od nikogo. Z trudem łapaliśmy pojedyncze słowa, w końcu daliśmy za wygraną i wrócili do rosyjskiego. Samozaparcie godnie podziwu! Po francusku tez podobno umiał, ale nie odważyliśmy się sprawdzać.
Obaliliśmy jeszcze sfermentowane kobyle mleko zwane tu kumys, oraz, dla detoxu - piersióweczke koniaku Kirgistan i wskoczyliśmy do zimnego namiotu, zasypiając wśród świstów wiatru i dudnienia deszczu o poły namiotu..

Załącznik 1705

Nie przyśniło nam się niestety to, co by ochroniło nas przed tragicznymi w skutkach wydarzeniami dnia następnego…

Gradient 21.10.2008 17:15

Ale widoki. Tam to są dopiero puste przestrzenie.
Ostatnie zdanie trzyma w napięciu przed następnym odcinkiem.:)

Czekam z ogromną ciekawością co będzie dalej.:):dizzy::)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:00.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.