![]() |
Marcin sie nie daje namówić, to może ja?
|
pisz dalej i nie oszczędzaj na kulinariach i innych pikantynych historyjkach CZEKAMY
|
27 Załącznik(ów)
Kirgizja cd.
11 sierpnia Poranek przywitał nas mgłą i przenikliwym zimnem. Podczas gdy wrzątek na kawę dochodził na kuchence, Irma likwidowała wnętrze namiotu. Taki podział nam się wykluł, że ja brałem się za kuchnię a Irma za mieszkanie. Zatem gdy okolicę przeszedł aromat świeżo parzonej kawy, therm-a-resty i śpiwory były już zwinięte, i poszczególne elementy ekwipunku wylatywały już z namiotu. Kawkę wypijaliśmy głównie na stojaka, zagryzając kawałkiem oderwanego kirgiskiego chleba-lepioszki - i wyjadając widelcem różne fajne wynalazki z puszek wydobytych z dna kufra. Mała dygresja dotycząca pakowania. Wewnętrzna torba do kufra alu spełnia swoje zadanie, jeśli jest wykonana z wytrzymałego materiału (cordura) a kufer nie jest zawinięty do wewnątrz, uniemożliwiając wyjęcie torby bez jej uprzedniego wypakowania. Takie zawinięcie powoduje znaczne usztywnienie konstrukcji kufra oraz – w razie dzwona i klepania kamieniem nie traci tak bardzo na szczelności jak np. dość ściśle spasowana Zega. Coś za coś. Dodatkową zaletą torby będzie, jeśli będzie niższa niż wysokość kufra. Na samo dno kufra można wtedy dać te mniej potrzebne szpeja, do których dostęp będzie dopiero po wyjęciu torby. Tak wiec na dno poszło kilka paczek chusteczek pampers, kilka kwadratowych konserw, miernik elektryczny itp. Wszytko jak puzzle ładnie się poukładało, wypełniając szczelnie dno. A to dopiero poszła podpinka od kurtki (nigdy nie użyta) i dopiero na wierzch torba kuchenna. Czyli pozostałe żarcie, sztućce, kubki menażki i kuchnia. Torba po zamkniecie wystawała nieznacznie ponad kufer i pozwalała na szczelne dopakowanie jakimś niepotrzebnym elementem ekwipunku denka kufra. Całość w środku nie latała luzem, więc i nie brudziła się o aluminiowe ścianki. W drugim kufrze zasada była identyczna. Na samo dno poszła rozłożona na dnie materiałowa rolka z narzędziami, w tym łyżki i pompka. A na wierzch szła znacznie lżejsza torba z kosmetyczką, adidasami, najmniejszymi możliwymi klapkami i różnymi drobnymi szpejami w jednej zgrabnej cordurowej kosmetyczce. Luźne miejsce ponownie wypełniało się jakimiś wierzchnimi ciuchami (w upały) a w zimne np. butelka mineralnej lub coli. Ten kufer, jako nieco lżejszy, był zamontowany po stronie ciężkiego tłumika. Kufry są oczywiście ze ściąganymi klapami, bez zawiasów, co umożliwiało dostęp do ich zawartości bez kłopotliwego demontażu poprzecznie leżącego worka - torby z Prokajaka. Torba ta mieściła wyłącznie lekkie ciuchy i bieliznę osobistą. Na deklach kufrów z jednej strony znajdował się namiot, z drugiej strony większa mata samopompująca Therm-a-rest. W sakwach Ortlieb Front Roller zamocowanych na gmolach, znajdowały się dwa śpiwory i mniejszy Therm-a-rest oraz dwa piwa lub para grubszych rękawiczek. W Tankbagu miejsce znalazły telefony, aparat fotograficzny, jakieś słodycze do przegryzienia, ew. rękawiczki, arafatka lub kominiarka. Obrazu wielbłąda dopełniała mini torebka na kierownicę mieszcząca mały zestaw podręcznych kluczy i imbusów, manometr, mini psikaczka do szybki kasku i ładowarkę do komórek. Załącznik 1809 Nie było szans na wysuszenie namiotu, więc spakowaliśmy mokry do worka i ubrani we wszystko co mamy, opuściliśmy niegościnne Tash Rabat. Nie ujechawszy 15 km, od razu widać, że brzydka pogoda dotyczy tylko wysokości 3200 a poniżej jest ciepło i słoneczne. Znów dzielimy się na dwie grupy, jedna jedzie w drogę powrotną do Baetowa a druga grupa, potrzebująca kasę z banku i dostęp do neta, przez miasto Naryń, Kazarman w kierunki na Jalalabad. Prawie 400 km, wiec ambitnie jak na Kirgizję. W dodatku chcemy sprawdzić drogę z Narynia do AK-Tal (gdzie jechaliśmy znad Song kul) a nic o niej nie wiemy. Okazała się być zwykłym asfaltem. Załącznik 1806 No, ale wracając do międzynarodowej szutrówki Kirgizja – Chiny, zapięliśmy czwórkę i grzejemy w kierunku Narynia. Za chwile jest już asfalt. Dość kiepski, bo duże wyrwy i trzeba uważać żeby nie wpaść, ale ogólnie tragedii totalnej nie ma. Po około 100 km najwyraźniej zbliżamy się do Narynia – jednego z większych miast Kirgizi. Załącznik 1811 Załącznik 1808 Co charakterystyczne dla osad kirgiskich, a raczej muzułmańskich, groby i cmentarze lokowane są na obrzeżach miasta najczęściej na niewielkim wzgórzu. Grobowce, często przybierające kształt domów, zbudowane z tego, co jest pod ręką, czyli z wypalanej na słońcu gliny, stanowią ciekawy akcent architektoniczny w zróżnicowanym i tak krajobrazie. Nie da się tu nie zauważyć podobieństwa z sąsiednim Kazachstanem. Załącznik 1790 Załącznik 1791 Załącznik 1792Załącznik 1793 W naszej skali Naryń to coś mniejszego od Zakopanego. Dwie ulice na krzyż, bazar, parę banków, sklepów, trolejbusy i dostęp do internetu w jakiejś pokomunistycznym wiejskim domu kultury. Zero napisów, trzeba wiedzieć… Nadszarpnięte dolarowe budżety zostały uzupełnione w jednym z banków, obiad zjedliśmy w jakiejś wypasionej restauracji ze złotymi krzesłami i obrusami, na sekundę wpadłem na neta – powiedzieć Wam, że żyjemy, potem tankowanie i pomknęliśmy wzdłuż rzeki na zachód. Jak wspomniałem droga z Narynia do AK-Tal to asfalt, w bardzo dobrym stanie, zatem dość szybko się z nim uporaliśmy, nie licząc przerwy na rozebranie się z gorących motocyklowych ciuchów. Tutaj daje się już we znaki klimat kontynentalny suchy. Sprawę pogarsza fakt ze jedziemy dnem doliny od wschodu i zachodu zamkniętej pasmami górskimi Tien-Shanu, i gdyby nie rzeka, z której pobierana jest woda kanałami irygacyjnymi, byłaby to z pewnością zapomniana pustynia. A tak po prawej i po lewej stronie drogi widać pola i poletka z różnymi uprawami. Po dojechaniu do AK-Tal skręcamy z asfaltu na szuter i przekraczamy Naryń. Pierwszy jedzie Sambor za nim ja i potem reszta motocykli. Droga prowadzi lekko pod górę a przed nami wołga ciągnie niewiarygodny warkocz kurzu. Do wyprzedzania zabiera się Sambor… JEEEEEEEEEB!!!! Widzę światła stopu hamującej Wołgi, i tumany białego pyłu, z którego raz po raz widać ręce, nogi, kręcący się wokół własnej osi motocykl i odpadające elementy owiewek… - Ja pierdole, ale wypieprzyli...- powiedziałem do siebie. To już po niespełna 8 dniach wyprawa ma się zakończyć? Z wrażenia aż zdjąłem rękę z gazu i zwolniłem tocząc się po wyjątkowo głębokim i luźnym tutaj szutrze. Wyprzedza mnie na pełnym gazie Jojna, co otrzeźwia również i mnie i podjeżdżamy razem na miejsce katastrofy. Sambor masz wpierdol! Za to, że 2 lata temu nie wyjąłeś sobie tytanowej blachy z nadgarstka, co Ci ją musieli wstawić po glebie na zlocie AT. Oczyma wyobraźni widzę jak wkręty połamały Ci kość i wystają teraz z rany! Chmura kurzu zaczyna opadać i widzimy, że Sambor i Martą podnoszą sięz drogi, w szoku, zakurzeni… Dobra jest, żyją! Kątem oka widząc jak opłakany stan prezentuje sobą Babcia – Samborowa Afryka, rzucamy się na pomoc poszkodowanym. Załącznik 1785 Załącznik 1786 Na szczęście Sambor komunikuje brak obrażeń u siebie. Gorzej z Martą, trzyma się za dłoń, Sambor masz wpierdol, palce po natychmiastowym zdjęciu rękawiczki puchną w oczach. Alez z niej twarda babka. Uratowała=a nas swoim spokojem. Każdy facet by już dawno umarł z bólu. Dalej akcja jest już błyskawiczna. Nie pamiętam kto i co, ale w po chwili znajdujemy się już obok drogi w cieniu drzew, Marta, po dwóch ketonalach, leży sobie na kurtce, z palcami usztywnionymi śrubokrętem ze standardowego zestawu narzędziowego Afryki. Załącznik 1807 Załącznik 1788 Technologia Rejli, chciałoby się rzec, lecz nie jest nam do śmiechu 1. Marta ma złamane palce w prawej ręce a my jesteśmy 100km od Narynia i tyleż samo od Kazarmanu. Obydwa są raczej zapyziałymi dziurami. Tyle, że Kazarman jest w kierunku Dżalalabadu i Osh- trochę większych miast gdzie można spodziewać się pomocy. 2. Babcia ma połamane plastki, szybę, zmasakrowany kufer, poobrywane kable zwisają smętnie spod owiewki. Więcej strat nie widać na razie. 3. Samochodami pojechały inna drogą, nie ma z nimi kontaktu, za nami jedzie tylko Qśma, o ile nie zmienił planów i nie pogonił za chłopakami. 4. Nasz wieczorny biwak z dżipami w Jalalabadzie, raczej będzie niemożliwe. Na podstawie powyższych punktów powstaje plan dalszej akcji. Ad 1. Jedziemy dalej. Ad2. Babcie reanimujemy na miejscu Ad3. Na szczęście u nas jest jeszcze zasięg GSM, do Qśmy dzwonię i za drugim razem odbiera - Słuchaj, mamy tu takiego małego dzwona, daleko jesteś za nami? – zagajam - Około 60 km za Naryniem, Stało się coś? – słychać ze słuchawki - Nieeee – kłamię - ale Martę trzeba by wziąć do auta. To jedź spokojnie, czekamy na Ciebie – kończę swój wywód, mając na dzieję nie będzie teraz gnał na sygnale. Ad4. Udaje mi się wysłać SMSa do aut, że mamy „nieprzewidziane opóźnienie” i żeby na nas nie czekali w Kazarmanie, tylko szukali sami noclegu. No to pora na remont generalny babci. Brygada TT, czyli Taśma –Trytka w osobie Jojny i Marcina, przy użyciu srebrnej taśmy zbrojonej oraz kilku długich plastikowych „Legrandów” powoduje, że z opłakanego złomu, jakim była babcia, wyłoniła się z powrotem królowa. Trochę po przejściach, ale i tak dumna. Załącznik 1789 Zdecydowanie gorzej jest z kufrem. Ten jest mocno odkształcony, zerwane nity uchwytów do stelaża, zdeformowane ściany. Klapa nie Mo opcji żeby się zamknęła. Pancerny stelaż-wydumka ala’Pastor, bez śladu uszkodzenia, leciutko minimalnie odgięte jedno ramię. Widać rękę mistrza. Ręki Marty nie widać, bo spuchła. Brygada KK- czyli Kufer-Kamień, w osobie mojej i Waldka zabiera się za kufer. Kilka otoczaków + doświadczenie w prostowaniu himalajskich ZEG – za 15 minut – kufer ponownie przykręcony i spakowany wisi na motocyklu. Wprawdzie teraz już nie rozstanie się z taśmą transportową trzymającą wszystko do kupy – ale jechać się da. Załącznik 1787 Ani się oglądamy a tu ze skarpy nad nami woła do nas Qśma. Nie uwierzył, i grzał chyba na złamanie karku, bo w 15 minut nie da się przejechać Patrolem 40 km… Wszystko gotowe, pora jechać - Martę wsadzamy do Patrola, Sambor grzeje do przodu szukać lekarza w Kazarmanie, a reszta normalnym tempem podąża za nim. Sambor – w ramach przełamywania stresu pourazowego – zostawił za sobą tuman pyłu i zniknął za zakrętem. Teraz w spokoju musi poćwiczyć swobodne pokonywanie zdradzieckich szutrowych kolein. To własnie jedna taka bura suka go obaliła, najpierw powoli składając cały motor na bok, a potem, w reakcji na gwałtowne skręcanie kierownicą napierłą całą siłą na bok opony i obaliła dzielnego jeźdźca. Nie ma co dywagować, my zaś, sztywni jak nie wiem co, ruszyliśmy za nim. Załącznik 1804 Żaden szuterek już nie był taki sam. Jechaliśmy jak ostatnie dupy, wykonując w koleinach ewolucje, które tylko pogarszały sprawę. Baliśmy się jechać szybciej, co ustabilizowałyby motocykl, w efekcie jechaliśmy wolniej, i co rusz, przednie koło łapało jakiś uślizg na bok, i było jeszcze straszniej. Próg odporności Irmy na moje szutrowe wygibasy wyraźnie się obniżył, nie miała ochoty na spotkanie z matką ziemią mimo kompletu ochraniaczy które mamy na sobie. Obiecujmy sobie, że nawet w chwilach największej słabości nie ruszamy się na motocyklu bez odpowiedniego stroju. Było to chyba najgorsze 140 km przejechane po jednym z najpiękniejszych terenów, jakimi w życiu jechałem. Załącznik 1797 Załącznik 1805 Załącznik 1798 Załącznik 1799 Zwłaszcza przełęcz Kara- Koo, z widokiem na dolinę Narynia, w popołudniowym świetle, nie pozwoliła nam przejechać bez wyciągnięcia aparatów. Załącznik 1800 Załącznik 1801 Załącznik 1802 Załącznik 1803 Za przełęczą lokals informuje nas, że do Kazarmanu jeszcze z 2h jazdy, choć odległości w km nie potrafi określić. Jakoś nie chcemy w to uwierzyć, bo ta droga miała być na skróty, ale ziarenko niepewności zostało zasiane. Niestety sprawdziło się w całej rozciągłości. Kolejne bite dwie godziny mordęgi i nieskończonej ilości zakrętasów, zjazdów i podjazdów miedzy górskimi przełęczami uświadamiają nas, że skrót był o 40 km dłuższy od normalnej drogi doliną. Gdyby nie dzisiejszy wypadek, mogła to być jedna z ładniejszych dróg, z jakimi dane nam był się zmierzyć w Kirgizji. A tak w pamięci pozostanie jako istna mordęga. Mama nadzieję że ktoś tam jeszcze pojedzie i doceni ją jakimś miłym opisem – bo jest tego warta. Załącznik 1794 Załącznik 1795 Załącznik 1796 W końcu, późnym popołudniem zjechaliśmy z gór i ponownie przekraczając rzekę Naryń, wjechaliśmy na przedmieścia Kazarmanu. Przy Naryniu to dopiero jest dziura. Jedna Głowna droga i cała cywilizacja wzdłuż niej, ot kilka sklepów stacja benzynowa, szkoła. Nic! Zatrzymaliśmy się na poboczu i postanowiliśmy poczekać na pozostałych uczestników. Jojna z Anieszką już byli, Waldek z Kubą jechali tuż za granicą naszego kurzu, ale z kolei zgubili gdzieś jadącego za nimi Marcina z Kasią. Trochę byłem zły, za nie trzymanie szyku i gnanie na złamanie karku bez oglądania się za siebie, zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy Marcin „się zgubił”. To było długie pół godziny, i tylko dlatego nie zaczęliśmy się wracać, bo wiedzieliśmy, że Qśma z pewnością zamyka pochód swoją patrolową karetką. I dlatego jak zobaczyliśmy ich auto na horyzoncie, miny nam zrzedły. Ostatnie kilkaset metrów zanim do nas dojechali, poświeciliśmy na snucie czarnych scenariuszy, co tez takiego się stało z ostatniem motocyklem w szyku? - To nie jest jeszcze koniec dnia – oznajmił Qśma grobowym głosem – a nam kolek stanął w gardle. - Złapali gumę 8 km stąd – oświadczył żartowniś – a w oddali echo poniosło łomot kamienia spadającego nam z serca. Na szybko ustaliliśmy, że Qśma jedzie znaleźć Sambora, a reszta szuka miejsca na biwak w maks 20km za Kazarmanem. Ja wracam do Marcina z łyżkami i szpejami do opon. Równiutko po 8 km, stoi przy drodze jego Afryka, trochę już rozgrzebana. Tutaj mała uwaga na przyszłość - śrubokręt z zestawu standardowego niezbyt nadaje się do odkręcania plastikowych osłonek lag. Wypada mieć większy. Do zdjęcia przedniego koła wystarczy odkręcić tylko dół plastikowej osłonki i tylko z prawej strony motocykla. Załącznik 1810 Podczas gdy ja instruuję Marcina jak dokonać wymiany dętki, dziewczyny robią kawę próbując przy tym wzniecić pożar naszym MSR-em (odpalanie jest bardzo podobne do ruskiego Szmiela) i spalić otaczające wkoło chaszcze. Dymu nie starcza jednak na komary, które na odchodne jeszcze nas popróbowały. Jadowite placki z tego wieczora nosiliśmy jeszcze po powrocie do Polski. I było by już prawie cacy, gdyby nie Afri, która bez przedniego koła wyważona była za pomocą bagażu i centralnej podstawki. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę wiatru od rufy, który jednym małym szkwałem uziemił nasza królową. Po zmroku dojechaliśmy wreszcie do Kazarmanu, gdzie na stacji czekał już na nas Sambor z zagipsowaną Martą. To, co zobaczyli w „bolnicy” zasługuje na ich osobną opowieść, ja ograniczę się do przytoczenia diagnozy – jeden palec złamany, drugi wybity. Marta kontynuuje podróż w dzipie, my tankujemy siano i piwo, ponieważ mamy ogromną ochotę się dzisiaj napierdolić. Po 16 km za Kazarmanem widzimy migającą czołówkę Petzla, nasz znak rozpoznawczy, i za chwilę, po małym offroadzie w kompletnych ciemnościach rozbijamy namioty. Jakże byliśmy szczęśliwi, że ten dzień się już skończył. Tak więc powoli oddawaliśmy się we władanie trzeciej furii afrykańskiej – Najepce. |
:)...Postarał sie...
|
:drif:
:lukacz: :Thumbs_Up: |
ŁOOOOOO piękne, bolesne i prawdziwe, tak się zaczytałem,że się spóźnie do pracy :D
|
Niezła jazda, jak się ma teraz Marta ? Czy następna (wg zapowiedzi) opowieść będzie o tym szpitalu ?
|
No to zapodawaj dalej...
I nie za miesiąc bo będzie wpierdol A swoją drogą, jak ja bym zaczął pisać co miałem w kufrach albo zwłaszcza Piotr, to wyczerpałaby się pojemność tego serwera. |
Mam nadzieję, że limit taaakich przygód już wyczerpaliście!
|
To musial byc piekny dzien z serii o zesz qurfa. Zajebioza
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:20. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.