Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   5-1-7 you must be quickly, go! go! go! (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=20048)

Ludwik Perney 19.02.2014 19:01

Ze mną Wilczyca piła browca, więc Wam opowiem:

Po odczytaniu pamięci monitoringu miasta London okazało się, że podczas kradzieży, z pobliskiego okna wysunął się kokon. Pełzał w kierunku amatorów Drki i gwałtownym ruchem podciął im nogi, roztrzaskał czaszki i wciągnął mózgi przez niewielką dziurkę pod zasuniętym śpiworkowym kapturem. Po czym odpełznął w kierunku okna.

graphia 19.02.2014 19:14

Boję się do Ciebie w sobotę przyjeżdżać jednak!

banditos 19.02.2014 19:51

Cial do tej pory nie odnaleziono...

bass 19.02.2014 21:27

i ich nie odnajdą... :D nigdy :umowa:

http://niewygodne.info.pl/ludzie/tus...wsieci_466.jpg

graphia 19.02.2014 21:35

bass Porsze 911..... nie wpychajmy polityki do każdego wątku.... bez niej jest tu fajnie i niech tak pozostanie!

Ludwik Perney 19.02.2014 21:38

o jeżozwierzu, Bass, usuń ten wpis, bo Ci napiszę pogróżki

mygosia 19.02.2014 21:55

Kokonik całkiem, całkiem, co nie???

http://img2.repostuj.pl/20140219135515uid2518.jpg

wilczyca 19.02.2014 22:34

Kokonowe wątki wspaniałe!!! Podoba mi się...
[a tak nawiasem właśnie, to ktoś mi ostatnio powiedział, że największy odzew w tym wątku był, jak zaczęłam o lakierze do paznokci... A teraz? Odkąd napisałam o kokonieniu się też komentarze ucichnąć nie chcą :D Czyżby to gender...? Na forum twardych motocyklistów... Hehehe]

Tych panów z obrazka bassa nie znam, chyba że pracowali w konkurencyjnej firmie kurierskiej...

A mucha liznął rąbek prawdy... Chociaż powodów niepowodzenia było więcej prawdopodobnie...

baggins 19.02.2014 22:46

Wilczyco, warto było tu zajrzeć. Serioserio :brawo:

RAVkopytko 19.02.2014 22:54

Spoko,spoko;), nie tylko lakier jest ważny :D inne rzeczy też.

banditos 20.02.2014 02:25

Zgadywacze polegli wiec mogę napisać czego dowiedziałem sie od policji.

Najwiecej informacji udzieliła mi kobitka przez telefon, Lisa z tego co pamietam.
A bylo to tak;

We wczesnych godzinach rannych, dwóch amatorów cudzej własności przy pomocy kleszczy przecina abusa uwalniając zabezpieczoną DRe. Zapewne z kopa wyłamuja zabezpieczenie kierownicy i wypychają motocykl w nastepną uliczke, gdzie postanawiają uruchomić sprzeta.
W tym celu przecinają wszystkie kable od stacyjki, wyrywają siedzisko z zaczepów mostkując glówny bezpiecznik przy pomocy druta.
Motocykl, który stał kilka dni nie ruszany wydaje przeraźliwy jęk z rozrusznika budząc tym sąsiadke. Ta widząc dziwne zajście na ulicy alarmuje policje, która pojawia sie w minute od przyjecia zgloszenia. Na widok radiowozu zlodzieje pożucaja swój łup i przepadaja w ciemnych uliczkach Londynu. Ot cała historia...

Karolina miała dużo szczęścia ze nie przyjechali po motocykl busem, bo nie byłoby o czym teraz pisać.

Mucha 20.02.2014 03:11

Jak bumcyk trumcyk, przysięgam, ze to była moja pierwsza (1-st) myśl...
Niestety, sam Carlos zbił mnie z tropu swoimi bohatersko-mechanicznymi przechwałkami:

http://africatwin.pl/showthread.php?t=16110

...to wygrałam... chociaż połowicznie?

:)

Brambi 20.02.2014 09:28

A ja sobie to tak wyobrażam:
Grzebią gnoje grzebią w drku skupieni spoceni, nagle ich uwagę przykuwa dziwna aktywność w kilku zakamarkach ulicy. Łapa, ucho, ogon, warknięcie, błysk oka, kły i biała piana ! Zjeżona sierść. Zrozumieli ? hm ? Raczej nie ! Nie zdążyli. I dobrze im tak.

wilczyca 20.02.2014 23:48

17 Załącznik(ów)
:D Kreatywni ci moi czytelnicy :brawo:

Tak, jęczący rozrusznik po nasmarowaniu na chwilę się uspokaja, żeby po jakimś czasie znowu zacząć się żalić przeraźliwym głosem. A niech mu! Już go nigdy nie będę smarować. Niech sobie drze morde, jeśli ma to pobudzić sąsiadki w odpowiednim momencie...

Dodatkowym utrudnieniem był prawdopodobnie też słaby akumulator. Moto stało [wstyd się przyznać] jakieś 2-3 tyg. nieruszane... Przecinając wiązkę zrobili zwarcie i spalił się bezpiecznik. Żeby go znaleźć, albo się tam dostać, ruszyli kanapę, ale ta trzyma się na dwóch śrubach, więc nie dała pod siebie zajrzeć chroniąc tym samym rudą... Za to odgięli delikatnie [na szczęście] boczek i zmostkowali bezpiecznik kawałkiem kabelka.

Strat więc za wiele nie było.
Tak naprawdę… zainwestować musiałam w bezpiecznik [ale tego nie zrobiłam dostając go od Dobrego Człowieka], reszta to czysta przyjemność ;) Będąc taką szczęściarą nie wolno mi narzekać…

No więc na posterunku byłam 3 razy. Pierwszy raz zrobić rozpoznanie i zgłosić się jako właścielka, za drugim razem byłam po pracy, wieczorem, ale umówiłam się na spotkanie z panem odźwiernym, więc poszłam zrobić obdukcję – ujrzałam takiego zmartwionego, acz dzielnego DRaculę:

Załącznik 46142

Załącznik 46144

Tutaj już w świetle dziennym.

Załącznik 46143

Ten ogląd dał mi pogląd ;) Wiedziałam już, że straty nie powalają i wszystko będzie dobrze. I że mogę skorzystać z propozycji Banditosa, który to właśnie zakupił przyczepkę na komarki i nie wahał się jej wypróbować. Tak więc zabezpieczyłam kabelki – pan policjant poszedł ze mną na parking, gdzie pogłaskałam mój motorek, przepchnęłam do światła, żeby widzieć co jest grane. Pocięte kabelki trochę iskrzyły podczas tych przepychanek, więc musiałam użyć taśmy izolacyjnej, którą oczywiście miałam w kuferku hondy… Deszczowa aura nie sprzyjała.

Załącznik 46145

A sam odbiór motocykla? Weryfikacja mojego dowodu osobistego, nie jestem pewna, czy w ogóle chcieli ode mnie papiery od pojazdu… Chwila moment i motorek już w moich rękach… Nie do pomyślenia. [Ostatnio przy skradzionych tablicach rejestracyjnych w większym mieście w Polsce trzeba było swoje odbębnić najpierw na tamtejszym posterunku policji - to była godzina do półtorej, a później następne tyle w urzędzie miasta, żeby ostatecznie stać się o 200zł uboższym… i o kolejne dwie tablice bogatszym.]

Tak więc dzielne combo zostało wpuszczone za bramy policyjnego parkingu… Motorek wprowadzony na przyczepkę i przykotwiczony.

Załącznik 46146

Teraz tylko po drodze sklep z narzędziami… Przy okazji mój klucz do świec przydał się panu od pojazdu z drugiego planu :)

Zestaw:

Załącznik 46147

Plan był mniej więcej taki: został tydzień do mojego wyjazdu… Gdzie zaokrętować na ten czas DRaculę? Może uda mi się przekonać moich 8-miu domowników, żeby postała przez ten czas w domu? Udało się… No to jeszcze na myjnię, żeby pooffowe błotko wykolegować, w końcu motorek miał zajrzeć na salony...

Załącznik 46148

No to DRaculo – witaj w naszych progach. Pierwszy próg – 30-centymetrowy krawężnik na ganek. Nic to.

Załącznik 46149

Drugie utrudnienie… y… kierownica enduro nie przejdzie przez drzwi… Trzeba odkręcić. Korytarz wąski…

Załącznik 46150

Początkowo chciałam wstawić DRkę do kuchni, bo tam jest relatywnie sporo przestrzeni, nie zawadzała by nikomu, a ja miałabym ją w zasięgu ręki [zaraz pod drzwiami mojego pokoiku]…

Załącznik 46151

…albo ewentualnie na moje włości :D Zmieściłaby się?

Załącznik 46152

Jak widać na focie, niestety do kuchni były dodatkowe stopnie [co tam!], ale też zygzak korytarzowy z dodatkowym przewężeniem… To już trochę za dużo.

Załącznik 46153

Ostatecznie więc DRacula został w przedpokoju zaburzając odrobinę przepływ ludności wchodząco-wychodzącej i zanieczyszczając troszkę powietrze sąsiada z widocznych na focie drzwi… a trzeba powiedzieć, że pochodził on ze ślunska i wyjątkowo cenił porządek i ład… Musiałam więc wietrzyć korytarz, aby jego mikroklimat nie uległ zniszczeniu… DRacula lubi przecież sobie pośmierdzieć wachą…

Załącznik 46154

No to… Trzeba wskrzesić motorek, bo przed nami długa droga do domu… do Polski. W korytarzyku nie było na tyle miejsca, aby dokonać rozbiórki przedniego zawieszenia, a złodziejaszki poderżnęły motorkowi gardło w niefortunnym miejscu i mimo wielu starań lutowanie nie powiodło się.

Załącznik 46155

Powiodło się za to zaciskowe skumanie kabli! O… takie właśnie! Dzięki Banditosie.

Załącznik 46156

No i pozostało odpalenie zregenerowanej Suzuki :) Czyli pożyczka prądu po tak wyczerpujących wydarzeniach… Zagadał :D Kochany…

Załącznik 46157

Ze strat większych… został zgubiony jeden z moich handbarów. Ten biedniejszy – który przy glebach odpadał, ale zawsze później dociągnięty przez trytytki wracał do integralności motocykla. Zaginął bezpowrotnie… Tu żółto-czerwone wspomnienie…

Załącznik 46158

kszyyykszyy kszy kszy ależ te kabelki iskrzą! kszy kszy!

mygosia 21.02.2014 09:32

:)

Patent na pobudzanie sasiadek swietny ;)

nicek27 23.02.2014 16:47

Dobra historia.. Niby takie proste wszystko do ogarnięcia ale chłopaki i tak nie dali rady..;)
Coś podobnego robiłem w zeszłym miesiącu.. Tam udało się otworzyć i odpalić nowe BMW M3, ale koleś chyba mocy nie ogarnął i 2km od miejsca kradzieży trzeba było auto zbierać dźwigiem na lawete :D Rachunek na ponad 30 t. Euro.

wilczyca 02.03.2014 14:56

Nie cierpię ostatnio na nadmiar weny, dlatego zakituję dziurę takim oto materiałem filmowym:



enjoy...

ŁukaszBIA 02.03.2014 15:19

Stare wygi, obaj na Hondach. O czymś to świadczy :)

RAVkopytko 02.03.2014 21:08

ST 1100 mniam,mniam :drif:

graphia 02.03.2014 21:55

Cytat:

Napisał Raviking (Post 365558)
ST 1100 mniam,mniam :drif:

A Ty widzę lubisz puszyste? :D

wilczyca 12.03.2014 02:00

6 Załącznik(ów)
Troszkę mnie tu nie było, gdzieś się zagubiłam. Ale czuję, że się odzyskałam na Waszą korzyść/niekorzyść :D

Jak zawsze po dłuższej nieobecności, tak jak po ciężko przebytej grypie, kiedy wracało się do szkolnego świata, powrót do dawnego nurtu bywa utrudniony.
Może więc idąc za radą Kubusia Puchatka:
Cytat:

„Kiedy nie wiesz jak zacząć, zacznij od TU LEŻY KASZTAN a potem się zobaczy, co będzie dalej.”
Tu leży kasztan…

Po krótkiej wizycie w Polsce pewnego jesiennego dnia wróciłam moją osobistą maszyną do Londynu. Zabrałam ją ze sobą, żeby móc trochę pobrusić w terenie. Z jednej strony miałam do dyspozycji nówkę motocykl na co dzień, dobrze przystosowany do terenu, po którym się poruszałam. Miałam też mało czasu na przemieszczanie się poza tym obszarem, a jednak za każdym razem, kiedy ten moment się pojawiał, coś mnie kłuło, a myśli wracały do DRaculi i wspomnień z zimowych przejażdżek po marokańskich nierównych ścieżkach. W końcu zdecydowałam się połączyć przyjemne z przyjemniejszym i skoczyć na chwilę do Polski, zajrzeć do mojego garażu i zobaczyć znajome, uśmiechnięte twarze domowników. A potem, na otarcie łez – bo przecież trudno się wyjeżdża z wilczego ranczo – wskoczyć na DRaculę i przegonić ją po Europie, by ostatecznie nauczyć jazdy „pod prąd”, bo przecież promem już pływała.

Ponieważ nie jestem masochistką [ehm ehm] postanowiłam nie robić maratonu, a zaplanować sobie przyjemną podróż do Anglii. Mój powrót zbiegł się z urodzinową imprezą Jagny, jednak niezupełnie idealnie.

Pierwszy odcinek – z Bielska-Białej do Zielonej Góry, jakieś 430 kilometrów – przebyłam w towarzystwie Rafa. Postanowiliśmy zacząć imprezę wcześnie i pojawić się u Agi już w piątek. Tak też uczyniliśmy, droga była przyjemna, Raf zostawał trochę w tyle, ale to tylko ze względu na jego zawód i mój zawód ;) Zamieniliśmy się nawet maszynami na chwilę, żeby sprawdzić wyrywność DRaculi i ślamazarstwo Afryki, ale nie doszliśmy do żadnej twórczej konkluzji :D Wieczór wigilijny tradycyjnie był długi, smaczny i wesoły. Ciemną nocą dojechał do nas Fassi i rano ciężko nam było wstać, ale ja miałam swoją misję dalszej podróży, oni natomiast swoją – zakupy, przygotowanie sali imprezowej i tym podobne. Drużyna ruszyła w drogę. Zostałam naprowadzona na odpowiedni, zachodni kierunek, pomachaliśmy sobie na rondzie i dwa koła pojechały w jedną stronę, cztery pozostałe z piątym w zapasie w drugą…

Zostaliśmy z DRaculą zdani na siebie :) Było nam bardzo miło – stanęliśmy sobie nawet na Polskiej jeszcze łączce i chwilkę pokontemplowaliśmy ten błogostan…

https://lh6.googleusercontent.com/--...2/DSC09742.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-j...0/DSC09744.JPG

Załącznik 46642

Kolejnym celem był Hamburg i moja ciocia. Niecałe 500 km. Oj, nudy, nudy… Autostrada, nic się nie dzieje… Jedziemy sobie… nic się nie dzieje. W pewnym momencie doganiam jakąś Afrykę :) Fajnie spotkać moturzystę na trasie, tym bardziej Afrykańczyka. Jedziemy tak jakiś czas, po czym wspólnie zjeżdżamy na parking przyautostradowy. Rozbananieni ściągamy kaski i rozmawiamy chwilę łamaną anglo-niemczyzną. Miło, ale trzeba jechać dalej :)
Pogoda nie stara się być przyjemna, opatulam się w plastiki i cieszę się, że moje sakwy są nieprzemakalne. Gdzieś po drodze obchodzimy 55555 urodziny DRaculi. Wszystkiego dobrego, mój drogi. Kolejnych tylu w zdrowiu i dzikości :)

Załącznik 46643

Ocieramy łzy wzruszenia i ruszamy dalej. Drogę do Hamburga znam bardzo dobrze, jeżdżę tam od lat. Wiem, że to zabrzmi nierealnie, ale moja nawigacja aż do Lamansza wygląda tak:

Załącznik 46644

Liczę na to, że jak wjadę do tego pięknego portowego miasta, przypomnę sobie skręty i kierunek na Altonę. Niestety pamięć mnie zawodzi. Wpadam z autostrady do miasta i porywa mnie kurierski pęd – gdzieś po drodze nie skręcam tam, gdzie trzeba i gubię się. Według znaków próbuję wrócić na właściwą ścieżkę, jednak dojeżdżam do celu grubo po ustalonym czasie. Pyszna zupka, gorąca kąpiel, chwilkę pogawędki i trzeba iść spać. W końcu jutro mam osiągnąć cel podróży, a to kilometrażowo trochę więcej… koło 700km do krańców stałego lądu, prom i jeszcze 140 kilosów [90 mil] wyspowo.

https://lh3.googleusercontent.com/--...0/DSC09936.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-8...0/DSC09942.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-d...0/DSC00134.JPG

Bilet na prom kupuję jeszcze w Polsce. Muszę stawić się w Dunkierce na czas, więc ruszam z jego zapasem. Nie mam nawigacji, moja zacznie działać od Dover. Dużo dróg i dużo krajów do przemierzenia. Dużo kilometrów. Coraz dalej od domu. Ale przecież siedząc na motorku takim jak mój, czuję się, jakbym ten dom ze sobą wiozła i go wiozę. Jest przyjemniej niż wczoraj – muszę być czujna – na którą drogę kiedy zjechać. Nie nudzi mi się, a czas płynie ciekawiej podzielony na wiele odcinków. W końcu docieram do Francji, skąd odpływa moja łódka. Prawie trafiam na wcześniejszy prom, jednak ruch motocyklowy okazuje się wzmożony i nie starcza dla DRaculi pasów uziemiających, więc czekam jako pierwsza w kolejce na kolejną turę. Jest dobra pogoda, spokój, pachnie morzem. Wcinam kanapki zapijając herbatką z termosu. Znowu czuję się jak w domu. Jestem wciąż w trasie, nigdzie się nie spieszę.

Załącznik 46645

Parkuję motocykl, zapinam starannie DRaculę w pasy bezpieczeństwa zapewniając go, że podróż będzie przyjemna. Zostaje grzecznie z pozostałymi motorkami na dolnym pokładzie.

Załącznik 46646

https://lh5.googleusercontent.com/-s...0/DSC09755.JPG

Ja przechodzę na górę – kolejna herbatka i podziwianie widoków… Wielka Woda… W końcu piękne klify Dover…

https://lh6.googleusercontent.com/-C...0/DSC09784.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-O...0/DSC09785.JPG


Zachodzące słońce odbija się od białych skał i krew zaczyna się cieszyć w żyłach. Och, jak cudownie byłoby dobić do brzegu i pojechać hen… hen hen hen! A nie tylko he… do Londynu… Krew zaczyna się uspokajać… ale co to? Na brzegu czeka na mnie obstawa!!! To Banditos z Olgą! O jeeeej! I jestem w domu :) Znowu.

Załącznik 46647

Słońce chyli się ku zachodowi. DRacula cieszy się obecnością Olgi, Afryka uczy pojętną Suzę jazdy drugą stroną. Suną zadowolone, coraz bardziej wytrzeszczając reflektory, bo nieuchronnie zapada zmierzch. Zanim jednak zrobi się ciemno, Anglia wita mnie po królewsku… Taki zachód słońca… I już mi dobrze, mimo że jutro kolejny dzień pracy przede mną…

https://lh4.googleusercontent.com/-S...0/DSC09794.JPG



kszyyykszyyykszyyyy 5-1-7 kszyyykszyyykszyyyy
kszyyykszyy 5-1-7 5-1-7 kszyyykszyyykszyyyy
kszykszyyy 5-1-7 Good morning! I’m back! kszyykszyyykszyyy
kszykszyyy 5-1-7 Roger, Roger. kszyyykszyyykszyyyy

RAVkopytko 14.03.2014 22:41

Fajna fota :D

https://lh5.googleusercontent.com/-s...0/DSC09755.JPG

Paluch 14.03.2014 22:57

Ehhhh LP3 i Twoja opowieść. W słuchawkach drugie miejsce - ordinary love U2. Jakoś coraz wyraźniej dociera do mnie to co piszesz. Tak jak bym sam to pisał. Ale nie, tak nie umiem. Nr 1 Rojek i "Beksa". Brawo Karolina.

wilczyca 15.03.2014 01:59

Wykręcam rękawice. Połowa mojego dnia roboczego nasiąknięta jest wkur.niem. Dziś to nie Bill rozdawał karty, ale Karl. Bardzo lubię Karla, gość o ludzkiej twarzy, zawsze uśmiechnięty, po głosie, miły i zabawny. Entuzjastycznie słucha się go na radiu. Bill jest bazą, jestem przyzwyczajona do jego głosu, chociaż ciągle mam problemy ze rozumieniem tego, co mówi. Ale zakładam, że opowiada głupoty i bredzi sobie coś tam pod nosem, jestem jedynie wyczulona na jego wiązankę „fajf-łan-sewen” – wtedy strzygę uszami i całą sobą próbuję zrozumieć, odczytuję wręcz jego mowę ciała z charczącego radia. Da się? Musi się dać.

Dziś w biurze opiekuje się nami, kurierami z centralnego, Karl. Dostaje zestaw prac. Odbierz coś stąd. I stąd. Zaczekaj Fajfłansewen. Jeszcze jedna paczka stąd. I tu zahacz, mam coś dla Ciebie. Lecę w „moim kierunku”, czyli dziesiątki mil, ale jednak na północny-wschód. Poza Londyn, miło. Tylko że robi mi się ciasno czasowo. Jest już popołudnie, a ja ciągle zbieram zlecenia. Spoko, mam do zawiezienia jakieś 4-5 paczek. Luzik. Popołudnie. Luzik?

Trzecia paczka to już coś poza Londynem. Na „maszynie” nie ma normalnego, londyńskiego kodu pocztowego typu: N/E/SE/SW/W/NW… Nie, to CM, CO… a może i dalej? W każdym razie to dzielnice typu Wpizdu. Będę później w domu, trudno.

Leje. Nie pada. Leje. W kufrze termos, w nim wciąż ciepła herbata. Żyjemy. Wskakuję na autostradę, pędzę sobie, bo co mam robić? Późne godziny popołudniowe. Mogę jechać w miarę bezpiecznie i wlec się 40-50 mil na godzinę. Ale czy to bezpieczniej, niż 70? Niekoniecznie. A czy lecę 70, czy 90 to już jeden czort. Lecę więc w tych granicach.

Ledwo dojeżdżam do pierwszego punktu odbioru – jest problem. Jeszcze w Londynie przyblokowała mnie paczka. Trzeba było błądzić i zajęło to trochę czasu. Niestety teraz, w trasie, nie jest lepiej. Adres się zgadza, ale na tej krótkiej ulicy nie ma numeru 17B! Nie ma szyldu z nazwą firmy. Po prostu nie ma. Przejeżdżam usiany kałużami plac trzy razy. W końcu zatrzymuję się i szukam 17ki. No nie ma, po prostu nie ma. Może to coś na kształt czarodziejskiego peronu 9 i ¾? Albo kwatery głównej zakonu feniksa? Nie ma i tyle. Pytam gości z warsztatu opodal. Nie mają pojęcia. Pytam jeszcze dwóch innych człowieków spotkanych w tym miejscu. Nic. Dzwonię do firmy. Dzwonię dobre pół godziny. W końcu odbiera któraś z dziewczyn dyżurująca w godzinach „ponadplanowych”. Nie potrafi mi pomóc. Kontroler poszedł do domu. Nic to, wiem już, że nie wrócę z tego wygnania prosto do łóżka, tylko przez biuro. Bo muszę oddać tę niedostarczoną paczkę, aby ktoś jutro spróbował szczęścia ponownie. Ciśnienie w czaszce rośnie. Ręce ściskają mokrą manetę trochę mocniej. Zęby zaciśnięte. Proszę gostka z biura, żeby sprawdził kolejną firmę, do której mam coś dostarczyć, bo jest już późno i zakładam, że jest zamknięta. Telefon kontaktowy nie odpowiada, co potwierdza tylko moje obawy. Może mogłabym odpuścić przejażdżkę tam? W biurze mają mnie w poważaniu i każą jechać. Muszę pocałować klamkę. Po prostu takie jest moje zadanie.

https://lh6.googleusercontent.com/-_...2/DSC00354.JPG

Jadę więc. Kolejny punkt odbioru. Firma. Zamknięta. Dziwię się? Nieee… przecież już po 19-tej. Jakim cudem może być otwarte? Ale muszę dać znać do firmy, że jest zamknięte. Dzwonię… Kolejny raz ten sam dźwięk w słuchawce.
„Dodzwoniłeś się do firmy Courier Systems, niestety Twój kontroler i wszyscy z ekipy pomocniczej nie mogą odebrać telefonu. Proszę czekaj, albo zadzwoń pod…..” Czekam więc. Od czasu tej formułki naliczają się minuty i pobierana jest opłata z mojego komórkowego konta. A co! Znowu trwa to z pół godziny. Jestem przemoczona, zrobiło się ciemno, telefon zaraz odmówi posłuszeństwa, wilgoć jest wszędzie. Podobnie z maszynką do odbierania podpisów. Bateria prawie rozładowana. Stoję pod jakimś daszkiem. Sięgam do kufra po termos z herbatą. Wszystko mokre. Druga para rękawiczek też przemoczona. Ciepłe picie się kończy. A ja mam jeszcze paręnaście mil do ostatniego celu. I wizję powrotu do biura. W końcu ktoś odbiera telefon i średnio grzecznie daje mi dalsze wytyczne.

Ostatnia paczka leci do prywatnej osoby. Docieram tam koło 21. Maszyna padła. Przegrzebuję przedni schowek i odnajduję kawałek papieru i długopis. Muszę odebrać potwierdzenie odbioru ręcznie. W drzwiach ciepłego, wielkiego domu z drewnianą podłogą ktoś z uśmiechem na twarzy obdarza mnie suchą karteczką ze swoim nazwiskiem i podpisem. Od razu mi trochę cieplej widząc normalnych ludzi :)

Wracam. Wciąż leje. Jest ciemno. Jest już noc. Jestem przemoczona i zmarznięta. Nie mogę jednak o tym za dużo myśleć. Przecież to nie ma sensu. Myślenie. Marznięcie. Woda w butach. Przede mną jakieś 2 godziny jazdy do biura. Cóż robić? Zapinam piątkę i jadę. Różne myśli krążą mi po głowie. Nie skupiam się na technice jazdy, na zachowaniu bezpieczeństwa. Myśli mam ciężkie, pogoda to potęguje. Ciemność w mojej duszy dorównuje tej na trasie. Nie ma lamp, odblaski między pasami pourywały się gdzieniegdzie. Leje cały dzień, więc woda przyzwyczaiła się do obecności na asfalcie i wcale nie rozstępuje się pod kołami. Czasem zaskoczy ją TIR i wtedy rzuca się na mnie bezwładnie i bezładnie. Nieładnie… Co mi tam. I tak mało co widzę – szyba musi być w przyłbicy zamknięta, widok zalany, zamazany. Woda w rękawiczkach nie jest za bardzo zimna. Ta w butach trzyma się dzielnie. Dopiero kiedy nadejdzie czas redukcji biegu da o sobie znać. Przeleje się z palców w kierunku pięt, chlupnie sobie. Lecę prędkością standardową – 70-90 mil/h. Trochę bliżej tej wyższej wartości. Bez różnicy. Czasem moje myśli starają się być mądrzejsze niż chcę i mózg ocenia sytuację z innej perspektywy niż: „obojętne, pieprzyć to, byle do domu, jeszcze godzina i 40 minut, zrobię im kałuże w biurze i pozabijam wzrokiem, w dupie, co z tego że gówno widzę, jutro sobota”. Próbuje przemycić myśli typu: „zapieprzasz… jest mokro, ślisko, wyprzedzasz TIRa, który zalewa ci obraz. Widzisz te barierki z prawej strony? A widzisz te kałuże, przez które przelatujesz? A widziałaś te zwłoki zwierza, które ominęłaś tylko przypadkiem jakiś czas temu? Wtedy ich nie widziałaś. A wiesz, co mogłoby się stać, gdyby…?”
Mokrość i zimność skutecznie hibernują wszelkie myśli. Docieram do miasta – wszędzie mnóstwo wody. Wszędzie mnóstwo ludzi! Uwaga! Oni też mniej widzą w tę pogodę… Docieram do biura, zabijam wszystkich wzrokiem i zostawiam tam deszczową kałużę. Wyciągam mokrą karteczkę z podpisem, kilka paczek. Wychodzę. Jeszcze tylko pół godziny i jestem w domu. Dochodzi północ. Zrzucam moje ciuchy do miski i po rozgrzewającym prysznicu padam do łóżka… Jestem wyprana.


...w następnym odcinku więcej fotek, mniej literek...

nicek27 15.03.2014 02:08

Super się czyta, więc jeśli wena jest to pisz pisz.!
:)

trzykawki 15.03.2014 04:03

chapeau bas

niezłe są te literki.

RAVkopytko 15.03.2014 08:31

Cytat:

Napisał wilczyca (Post 367952)
Woda w rękawiczkach nie jest za bardzo zimna. Ta w butach trzyma się dzielnie. Dopiero kiedy nadejdzie czas redukcji biegu da o sobie znać. Przeleje się z palców w kierunku pięt, chlupnie sobie.

Poczułem tę wode na własnych stopach :cold:


Może być wszystkiego duż,i fotek i literek

graphia 15.03.2014 10:07

Ja na Twoim miejscu po takim dniu pieprznął bym tą pracą i wracał do gawry.... :)

baggins 15.03.2014 10:45

Pięknie...

Ludwik Perney 15.03.2014 13:59

dobrze że wróciłaś :-)

wilczyca 15.03.2014 18:18

2 Załącznik(ów)
Dzięki, dzięki... Jakoś Lista ostatnio mija się ze mną, Paluchu. Dobrze, że słuchałeś za mnie. :)

To był chyba najgorszy dzień w mojej kurierskiej karierze. Nie był najzimniejszy, choć i tak był za zimny. Mocno zrył mi psychikę - zapaliła się ostrzegawcza lampka. Dzień jak dzień, sytuacja znana pewnie większości z nas... Jedziesz do upragnionego celu. Nie rozglądasz się wokół, nie chcesz się rozdrabniać. Masz klapki na oczach, bo tak bardzo pragniesz mieć tę drogę za sobą. To światełko w tunelu prowadzi Cię, nie zauważasz dzięki niemu niebezpieczeństw, które często muskają Twoją kurtkę, wpadają w wir powietrza tworzący się za motocyklem. Ciało spina się, odcina od nieprzyjemnych bodźców. Mięśnie działają automatycznie, jedziesz na autopilocie. Jest Ci obojętne. Wszystko. Oprócz celu. Cel uświęca środki, jakoś tak, prawda?
Ale, ale, ale... :) Ale niektórych może nie uświęcić. Jedna sprawa to moje bezpieczeństwo. Druga - bezpieczeństwo potencjalnych ofiar.

Nie lubię motocykli zaopatrzonych w zegarki.

Wnioski do dyspozycji Waszych Umysłów. :)


Żeby znowu nie było tak łyso - jedno z moich zleceń :) Instrukcja obrazkowa dla Mało-Kumającej-Po-Angielsku :P

Załącznik 46671

Załącznik 46672

kszyykszykszyyy 5-1-7 5-1-7 kszyyykszyykszy
kszy kszyyyy 5-1-7 kszyyyyy
kszykszyyyy 5-1-7 Are you ready? kszyyy kszyyy
kszykszyyyyyy JES AJ EM! :D kszyyykszyyyyyykszyyyyyyyyyyyyy

baggins 15.03.2014 23:46

:Thumbs_Up:

Johnny_KTM 16.03.2014 01:59

przeczytałem jednym tchem. fajne. pozdrawiam. j.

ŁukaszBIA 16.03.2014 10:52

Strasznie wciągające :D Zawsze zaczynam lekturę nieprzeczytanych postów od Twego wątku. Mam nadzieję że poopowiadasz trochę na IzIm.

wilczyca 17.03.2014 00:45

1 Załącznik(ów)
:) Miło mi.

Opowiadam tutaj, na Izim mogę się co najwyżej się z Wami napić :P

Z deszczowych klimatów fotka nie mojego autorstwa, ale fajnie odzwierciedlająca... hm... stany kuriersko-deszczowe?

Załącznik 46694

Mamy tu kuriera-weterana z parasolem, który też swoje przeszedł. To K57, czyli Kiloł-fajf-sewen. Dzierży w ręku swoją przyszłą energię... Coffee... Ponieważ obie ręce ma zajęte, nie pali w tej chwili. Ale szczękowy kask wskazuje na ten nałóg. Jeździ standardowym motocyklem - honda nc700s, rocznik 2012 sądząc po kolorze. Są też nowsze maszyny kurierskie, ten sam model, ale rocznik "teraźniejszy", wtedy-teraźniejszy, 2013. Szary osobnik z pomarańczowymi skrzelkami i fioletowym kufrem. Ten egzemplarz jest po przygodach wnioskując po obdartych kanciastych elementach kufra. To musiał być niewielki szlif. Nie pamiętam imienia tego jegomościa. Był z kręgu zachodniego, spotykaliśmy się czasem naprzeciw kawowego baru PRET, gdzie stacjonowaliśmy czekając na kurs z biura wizowego CIBT - dostarczaliśmy paszporty, częstokroć bezpośrednio na lotnisko. CIBT mieściło się na piętrze -1. Trzeba było zaparkować motocykl przy pojedynczej, żółtej linii, przelecieć przez skrzyżowanie i popędzić chodnikiem mijając ARGOSa, elegancką restaurację, wpadając przez ruchome drzwi do hallu zahaczyć o kontuar, za którym siedzieli groźni panowie pilnujący, czy wpisujesz się na listę odwiedzających budynek. Szybki wpisik: godzina, nazwisko, firma, dokąd zmierzam... I rura do windy: zjeżdżamy do LG.
W podziemiach czekał na nas ciemnoskóry Lynden z szarymi kopertami, w które zapakowane były paszporty :) Stamtąd jeździły tylko deadline'y.

wilczyca 17.03.2014 21:45

1 Załącznik(ów)
Historia pewnego mycia...

Czyli pierwszy lajtowy off wyspowy!!!

W Anglii, jak w wielu cywilizowanych miejscach świata, nie można sobie ot tak wpaść w krzaki i porozrzucać błota za pomocą motocykla. Można zrobić to tylko tam, gdzie można, czyli na ścieżkach specjalnie do tego przeznaczonych. Ścieżkach do terenowania. Są to tak zwane grinlajny. I te właśnie były zaznaczone na mapie Banditosa, dla której skonstruowany został profesjonalny mapnik...

Załącznik 46732

Pogoda trochę nas straszyła, chmury wisiały na horyzoncie, ale po przytaszczeniu DRaculi do Londynu nie można jej było nie użyć do celów odpowiednich. Nic to, że ogumienie odbiegało dalece od off-roadowego. Jedziemy w teren i już.

To nie był jakiś spektakularny dzień - bardziej oswajanie się DeeRki z XeRką. Początkowo dojazd asfaltem, później rozkminianie mapy... Jest ścieżka! To tu! No to lecimy po szuterkach, kamykach... Znowu asfalt. Gdzie jesteśmy? Chyba tu... No to teraz tędy i na drugiej krzyżówce w lewo, a potem zaraz w prawo powinna być kolejna ścieżka. Jest! I tak... udało nam się tą samą dróżką przejechać chyba ze trzy razy, w tym jeden w przeciwnym kierunku :) Ale była wymiana sprzętów i zmiana nawigatorów :D Po prostu było wesoło! A na koniec Wielka Atrakcja... Brody! :D

Pierwszy z nich:

https://lh6.googleusercontent.com/-b...0/DSC09816.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-w...0/DSC09820.JPG

A tu zabawa w drugim, nieco dłuższym.

https://lh3.googleusercontent.com/-f...0/DSC09833.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-D...0/DSC09839.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-K...0/DSC09857.JPG

Czysta DRaculka.

https://lh3.googleusercontent.com/-5...0/DSC09855.JPG

Czysta IkseRka.

https://lh4.googleusercontent.com/-e...0/DSC09861.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-4...0/DSC09853.JPG

W butach mokro, słońce zachodzi, dzida do domu!


P.S.
Skoro to forum afrykańskie, a ja tu na nielegalu, tylko z wyglądu czarnym motorem się przemieszczam, dodam jeszcze, że bywały i krótkie lajtowe offiki w towarzystwie Zacnej Królowej!

https://lh4.googleusercontent.com/-G...0/DSC09941.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-_...0/DSC09938.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-V...0/DSC09942.JPG

W końcu trochę obrazów, fajfłansewen, w końcu!

wilczyca 25.03.2014 02:02

4 Załącznik(ów)
Kiedy ostatnim razem sprawdzaliście stan swoich tarcz hamulcowych? A objętość klocków? A poziom płynu hamulcowego? Hm? :)

Załącznik 46912

Kiedy jesteś kurierem motocyklowym musisz pamiętać, że kilometry wytrzepujesz z rękawa bez końca… Chyba że zatrzymasz się na TIRze, albo niedajboże TIR się na Tobie nie zatrzyma. Jeśli zamiast dużego obiektu zidentyfikowanego w zbyt ostatniej chwili masz szczęście i trafisz - albo trafi Ciebie - taksówka, może coś się kiedyś jeszcze nakręci kilometrażowo. Ale to będą już kilometry wypadające z drżących z obawy spodni.

A propos obaw – zauważyłam zmiany w moim zmotocyklowanym mózgu. Jeżdżę dynamicznie, ale bardzo czujnie. Nawet teraz, po dłużej przerwie i w zupełnie innych warunkach. Skanuję przestrzeń daleko przede mną, każdy dojeżdżający do skrzyżowania pojazd jest wielce podejrzany i często korzystam raptownie z hamulca, zanim zaufam jego niechęci do wyjechania mi przed koło. Podobne odruchy mam poruszając się samochodem, co może dawać wrażenie nerwowości ;)

W dużym mieście, takim jak Londyn, ruch jest dosyć przewidywalny. Kierowcy raczej nie łamią prawa [a może w Anglii – lewa? ;) ], nie poruszają się szybko, z reguły przemieszczają się od świateł do świateł. Jako motocyklistka robię podobnie: raczej nie łamię prawa tam, gdzie ktoś może patrzeć, ani tam, gdzie logicznie jest to głupie, nie poruszam się szybko w miejscach zafotoradzonych, ani tam, gdzie realnie rzecz ujmując byłoby to niemądre [są wyjątki, mózg czasem ustępuje porywom manetki], z reguły przemieszczam się od świateł do świateł… znaczy do miejsca sygnalizacji świetlnej. Na tym mniej więcej polega moje zadanie jako kuriera – szybszego dostarczyciela. Sztuką nie jest zasuwanie po prostej [wtedy każdy doświadczony kurier przyjmuje prędkość optymalną - czas dostarczenia przesyłki a spalanie paliwa], ale lawirowanie między puszkami i – uwaga! – innymi jednośladami oraz pozycja zajęta przed kolumną samochodów, właśnie na czerwonym świetle.

Oj, szczególnie teraz, kiedy sezon motocyklowy się rozkręca, wydaje nam się, że jesteśmy jedynymi motocyklistami na świecie ;) Ani odmachiwanie nam nie wychodzi: „O, motocyklista mnie minął! Aha, trzeba by było podnieść lewą w górę… Następnym razem…”, ani uważność na pozostałych zmotocyklizowanych. Tam trzeba było ciągle kontrolować lusterka – było wielu szybszych i sprytniejszych, a zajechać kumplowi drogę było łatwo. Albo wyplątując się ze środka dwusznurkowego, jednokierunkowego korka podłożyć się pędzącemu już prawą stroną skutermanowi… Udało mi się niechlubnie spowodować kiedyś nagłą panikę i awaryjne hamowanie z awaryjnym wymijaniem mojego przedniego koła. Sorry buddy… Zdarzało się i utknąć w podobnym korku za niewierzącym w swoją smukłość motocyklistą i wtedy należało właśnie wcisnąć się w lukę poprzeczną między maską a tylnym zderzakiem i zazygzakować konkretnie, co kończyło się czasem manewrem na kilka razy ;) Trzeba było przeanalizować szybko przestrzeń, kąt, możliwości skrętne hondy, wymierzyć i sprawnie operując sprzęgłem prześliznąć się bezdotykowo. W korkach autostradowych było tym fajniej: auta stojące albo sunące leniwie o zmierzchu… Motocykliści między drugim a trzecim pasem od lewej. Dużo miejsca, czasem jakieś przewężenie między lusterkami, redukcja, zwolnij, przemknij, odkręć manetę. Patrz na światła stopu i kierunkowskazy. Patrz na wszystko, przecież potrafisz. Ale kiedy zaczynało się patrzeć na tylne światło pozycyjne innego jednośladowca, szczególnie kiedy mrygało często mocniejszym światłem stopu, należało przekalkulować odstępy między autami z lewej przede mną i wybrać najdogodniejszą lukę do przepłynięcia na dodatkowy pas motocyklowy ;) Jeszcze tylko kontrola lusterkowa, czy nie leci nim właśnie inny chudy uczestnik ruchu i siup, bierzemy wolniejszy motocykl lewą stroną w odległości ciągu samochodów. Często zdarzały mi się takie powroty do domu, z dalsza, z zachodem słońca w tle, z setkami kilometrów w dupie. Z tym wyostrzonym do granic postrzeganiem i tym kreowaniem sobie planu „lotu”. I z wizją zapółgodzinnego dotarcia pod gorący prysznic i zjedzenia czegoś dobrego, ciepłego… gorącej herbaty… Albo ciepłego kaloryfera… mmm… Co za marzenia!

Ale o czym ja to chciałam… Chyba o tym, co się lubiło sypnąć w motocyklu z powodu ignorancji stanu technicznego użytkowanego pojazdu. Często „coś” zaczynało nawalać w drodze do ulubionej i daleko położonej miejscowości Wpizdu. Na przykład tej oddalonej od Londynu o 300 kilometrów. Po jakiś 150 dociera do moich uszu hałas nie tyle przenikliwy, co chrzęszczący… Taaak, to niewątpliwie napęd… A może łożysko? W sumie nie jestem aż tak doświadczona, żeby od razu zdiagnozować problem…

Zjeżdżam na tzw. servis, czyli przyautostradową przystań dla puszek i rumaków spragnionych świeżego oleju napędowego, benzyny, płynu do spryskiwaczy bądź chcących nakarmić, odsikać, odpocząć lub wybiegać swoich jeźdźców.

Tutaj przykład przystani przyautostradowej, przyjemnie, prawda?

Załącznik 46914

Zjeżdżamy z hondą i zwalniamyyy…. Podnoszę przyłbicę, nasłuchuję… Teraz do dopiero rzęzi… Toczę się… Rzęch, rzęch, ciiiiszaaa, rzęch, rzęch, rzęch, ciiiiszaaaa…. Cholerka. Zsiadam, sprawdzam łańcuch… No tak, nieźle naciągnięty – czasem wporzo, czasem zwisa smętnie. Nic to, jadę, jeszcze – bagatela – 150 do celu i 300 z powrotem. Obliczam czas, może jeszcze dziś zdążę do serwisu na wymianę. Ruszyłam, dotarłam do celu, zrzuciłam paczkę, wracam. Wciąż ze zgrzytem w uszach, wyczuleniem ciała na wszelkie możliwe do pojawienia się nowe odgłosy, z wyobraźnią na uwięzi. W końcu nie wytrzymuję, wręcz czuję wibracje na podnóżkach, przenoszą się do mózgu. Znowu staję na jakiejś przystani, przy dużym sklepie. Muszę podciągnąć ten łańcuch, bo go zgubię! Wyciągam klucze z kuferka, ściągam kask, kurtkę, rękawiczki. Gorąco, a tu nie ma gdzie się schować przed słońcem. Co chwila mijają mnie ludzie, spoglądają z zaciekawieniem kto to i co robi? Lepiej się nie zatrzymywać i nie oferować pomocy. Gościówa wygląda podejrzanie. Klęczy przy motocyklu i paprze sobie ręce smarem, brudne to to i jakieś takie odstraszające. Mi to na rękę, nie lubię jak mi się przeszkadza przy pracy ;) Naciągam trochę łańcuch i dzwonię do biura, a właściwie ono dzwoni do mnie [„5-1-7 Dlaczego stoisz? Coś się stało?”] i zgłaszam chęć jazdy wprost do workshopu.

- Yyy, ale już nie zdążysz, 5-1-7. Może jutro rano? Jest aż tak źle?
- No nieee, dojadę jakoś. – odpowiadam opowiadając, że mój chain jest little broken, ale not so bad.
- OK, 5-1-7, więc możesz odebrać jeszcze jedną paczkę… - skoro żyjesz i motocykl się porusza, to znaczy, że możesz przyjąć jeszcze ze trzy zlecenia, oczywiście w Twoją stronę ;)
- Yes, Bill, I can…


Niestety po ruszeniu w trasę łańcuch szaleje i tam, gdzie mu ulżyłam, jest dobrze, natomiast we wcześniej nie narzekających ogniwach rodzi się napięcie nie do zniesienia dla moich uszu. Jest gorzej. Dużo gorzej. Ręka z manety, kolejnych kilkanaście mil do pierwszego zjazdu i ponowna procedura przesuwania tylnego koła. Nadmiar zapału mnie zgubił. Za to posmarowałam biedny dogorywający łańcuszek smarem i zrobiło się jakby łagodniej. Oczywiście dojechałam, zrobiłam jeszcze paręset kilometrów i oboje przeżyliśmy tę chorobę lokomocyjną…

Załącznik 46913

Innym razem na trasie „do” zaobserwowałam raptowne, jak to zwykle bywa, skończenie się przednich klocków. Ale od czego ma się tylni hamownik? No na zaaapaaaaas! No to używałam zapasu, zmieniając tego dnia styl jazdy na bardziej łagodny i asekurancki. I przypominając sobie jak się używa zadniego spowalniacza. W mieście można się oduczyć… Też przeżyłam, a przejeździłam na tym braku chyba ze dwa dni, bo akurat ciągle nie po drodze było mi do chłopaków od napraw.

Jeszcze jednym fajnym przypadkiem była mała awaria, która przyprawiała mnie o porządne dreszcze… Mianowicie przy redukcji, najczęściej na niskich biegach [wtedy słyszy się więcej], coś potwornie strzelało, dźwięk dochodził jakby z silnika – na bank ze skrzyni biegów. Podjeżdżam do serwisowni, wiem już, że sprzęgło to „clutch”, biegi to „gear”, zepsute to „broken” i tłumaczę za pomocą tych kilku specjalnych słów, że jak „change” te „gear” z „two” na „one” to wtedy jest „noise” i na pewno coś jest „broken” w „engine”.
A gościu z uśmiechem przygląda się motocyklowi i mówi [pokazując], że tu, czyli ślizg łańcucha od dołu jest zużyty i to na pewno tak hałasuje. A ja się upieram i mówię: „no!” na pewno nie… To musi być coś w silniku, z biegami. A on dalej się uśmiecha. Ja doznaję już wkurzenia, bo widzę, że się ze mnie w duchu nabija i myśli: głupia dziołcha, znowu wymyśla. Więc każę mu się przejechać i posłuchać. Oczywiście najpierw niby niczego nie słyszy, nie zmienia biegów jak mu sugerowałam, w końcu jednak dostrzega problem. Bierze moto na podnośnik, wymontowuje stary ślizg, idzie do umieralni rozbitych hond i demontuje z jednego trupa lepszy kawałek plastiku. Przykręca. Robi kolejną rundkę i… cholera, miał rację! E… i tak go nie lubię. Burak ;) [miałam podstawy do nielubienia ekipy garażowej, o tym w jednym z przyszłych odcinków, o ile jeszcze macie ochotę na wspomnienia pewnej kurierki].

Tyle na dziś.

Załącznik 46915

Kszyyykszyyykszy 5-1-7 5-1-7 kszyykszyyy why are you standing? Kszyykszy
Kszykszy I have a problem… kszykszyyykszy
Kszyykszy oh… [worried] What’s wrong? kszykszyyyyy

banditos 25.03.2014 02:12

Mamy, mamy...dawaj dalej;)

RAVkopytko 25.03.2014 02:22

Cytat:

Napisał wilczyca (Post 370091)
o tym w jednym z przyszłych odcinków, o ile jeszcze macie ochotę na wspomnienia pewnej kurierki


Tak,mamy

tmarc 25.03.2014 02:32

się coś o łańcuchu dowiedziałem;)

Brambi 25.03.2014 09:22

Czekam !!!!

Zet Johny 25.03.2014 09:38

Mam i ja :)

baggins 25.03.2014 09:49

i ja czekam :)

zipo 25.03.2014 09:50

Poprosze ostro przyprawiona,niezbyt scieta przypowiesc ;)
Sluchamy...

ŁukaszBIA 25.03.2014 16:24

I ja czekam z niecierpliwością...

luzMarija 26.03.2014 00:14

Dajesz Koralina, czytałem Twój opis filtrowania i nic więcej bym nie dodał, tak się.jeździ. Oczywiście jeszcze jest ta mała gra, żeby nigdy nie stanąć pomiędzy światłami, nie podeprzeć się. Już kiedyś zauważyłem jak śmigają starzy kurierzy - nie zasuwają, oni cały czas jadą na tych uwalanych bajkach;)
W sobotę mieliśmy małe spotkanie z Magdą i Arturkiem, było niespodziewanie wesoło ;) "niespodziewanie" to dobre określenie.

banditos 26.03.2014 01:18

Niespodziewanie jeden z nas wyskoczyl do sklepu za rogiem - to raptem 2 minutki... i zaginal na ponad 20 min hehe
Karola szkoda ze Ciebie nie bylo;(

PS. LuzM... ciacho smakowalo co? ;)

wilczyca 26.03.2014 01:28

No właśnie słyszałam że jedliście niespodziewanie smakowite ciasteczka :D nawet przez chwilkę pożałowałam, że mnie nie było, ale zaraz potem miałam wątpliwą przyjemność kilkugodzinnego powrotu moturrem do domu w ciągłym deszczu i szybko wybaczyłam sobie nieobecność. :)

Luzie, chciałabym Cię zobaczyć na IZI meetingu :)

wilczyca 26.03.2014 22:23

E… no dobra… przyznam się. Niech stracę. Test na kuriera motocyklowego nie był tak prosty, jak go przedstawiłam… Planowałam początkowo zostać kurierem na small bike’u, przecież to bardziej opłacalne i mniej wymagające. Ale jazdy kwalifikacyjne okazały się bardzo trudne. Niewielu dawało radę. Niewielu wychodziło z nich bez szwanku…



W zastępach kurierów-skutermistrzów lądowali najtwardsi: ci, którzy –cokolwiek by się działo - nigdy nie odpuszczali manety… Wielki szacunek, panowie…

Tu oglądać :| [przepraszam niefejbukowiczów, nie umiem tego inaczej podpiąć]

Po przeanalizowaniu rynku pracy zdecydowałam się spróbować swoich sił na big bajku. Egzamin poszedł jak z płatka. :)



kszyyykszyyy 5-1-7 5-1-7 Dlaczego się nie przemieszczasz? kszyykszyyy
kszykszyyy It’s 5-1-7 Utknęłam w korku. kszykszyyy
kszyykszyyy Ale przecież jedziesz motocyklem! kszykszyyyy
kszykszyyyyy Sorry, stoję między autobusami. [30 stopni Celcjusza…] kszyyykszy

luzMarija 26.03.2014 23:54

Niestety w tym roku na Grodziec nie dojadę, w sobotę Eryk ma urodziny a w niedziele jest Oli komunia, tego nie mogę i nie chcę przeskoczyć.
Ale wracam w tym roku już na stałe do Polandu, będą więc i inne okazje ;p


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:28.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.