Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Sześć miesięcy w siodle - przygodę czas zacząć (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=3148)

PARYS 23.07.2009 11:26

Hehe - teraz z Jurek z jakimś małym skośnym będzie jeździł za plecak!

Szacun WIEEEELKII

rambo 23.07.2009 11:44

To chyba w nepalu mają mieć pasażerów.. ;) zamiast opon

kamil 23.07.2009 18:24

GRATULEJSZON!!
Teraz Tybet czeka.....
Teskno nam za klimatem i widokami, bo u nas nie dosc ze plasko i upalnie, to kazdy wyciaga reke i drze morde "bialy dawaj hajs".... powoli mamy juz tego dosyc.

szerokiej!

sambor1965 24.07.2009 01:15

O Kamil zyje... Wlasnie to mi sie w Afryce nie podoba, w Azji ludzie sa ciekawsi swiata, nie patrza na Ciebie jak na portfel.
Ola, Jurek - Kalkuta czeka!

Lupus 24.07.2009 11:18

Taa, sępy są integralną częścią tego kontynentu. Można to jedynie zaakceptować, trudno polubić. Heban Kapuścińskiego odpowiada na wiele pytań dotyczących Afryki - na to również. Lektura obowiązkowa!

ucek 28.07.2009 18:42

dali znaka z Tybetu :D :drif::drif::drif:

jurek 30.07.2009 17:28

Witam Forumowiczow,

UDALO sie jestesmy w Chinach a wlasciwie w Tybecie!!!!!!. Jest niesamowicie, pelen off, przeprawy przez rzeki, przelecze powyzej 5000 m, wspaniale gory i zadnych ale to zadnych turystow.
Nasi przewodnicy twierdza, ze oni nie znaja nikogo kto przejechal ta droga na motocyklu. Mysle ze napewno kilku by sie znalazlo:).
Sprzety jada super chociaz powyzej 5000 troszke slabna:):at:
Wczoraj u Oki padl regulator ale to nic dziwnego, zreszta przez ostatnie kilka dni motki dostaly mocno w kosc.

Niestety "komercha" juz nadchodzi poniewaz chinczycy buduja droge asfaltowa zarowno od strony Lhasy jak i Kashgaru a wtedy bedzie znacznie latwiej tutaj dotrzec.

Nasza stronka zaktualizowana wiec zapraszam na www.worldonbikes.pl - juz 103 zdjatka!!!

Dla bardziej leniwych ponizej relacja z przekroczenia granicy kirgisko-chinskiej. A naprawde bylo emocjonujaco.

Pozdrosy

Ostatnia noc w Kirgistanie była raczej bezsenna. Chyba udzieliły nam się nerwy. W końcu przekraczanie kirgisko – chińskiej granicy przez przełęcz Tourguart i jeszcze w czasie zamieszek w Chinach nie należy do najprostszych i oczywistych przedsięwzięć. Rano szybko zjedliśmy śniadanie (kaszka na mleku jak za dawnych lat) i ruszyliśmy w drogę. Na szczęście pogoda była całkiem niezła i mieliśmy szanse przejechać przełęcz bez śnieżycy i deszczu. Na początek musieliśmy pokonać rzekę, w której dwa dni wcześniej się zakopałam. Mieliśmy nadzieję, że rano będzie mniej wody niż po południu, kiedy ostatnio przekraczaliśmy rzekę. Tak tu normalnie jest. Jednak nocne deszcze zaburzyły tę regułę: wody było jeszcze więcej. Wybraliśmy trochę inny tor jazdy niż poprzednio i ... udało się. Przejechaliśmy bez kąpieli (tylko buty się pomoczyły, bo było na tyle głęboko). Do pierwszego kirgiskiego punktu kontorlnego mieliśmy około 90 km okropnie dziurawej, szutrowej drogi. Kurzyło się strasznie. Ponieważ jechałam druga, wyglądałam jak obsypany mąką ludek. Po drodze mieliśmy jeszcze jedną „rzeczną” niespodziankę: jedna z górskich rzek przecięła drogę i zrobiła w niej kilkumetrową wyrwę. Nie dało się pzejechać, musieliśmy objeżdżać drogę przez rzekę. Coś tego dnia rzeki nas mocno ćwiczyły, a czas uciekał...Musieliśmy się spieszyć bo wszystkie kirgiskie i chińskie graniczne punkty kontrolne są porozciągane na przestrzeni 160 km. Łączy je oczywiście fatalna droga, na której często występują błotne osuwiska i wtedy jest zablokowana na niewiadomy czas. Drugą rzekę też udało się pokonać „bez kąpieli”, choć Jurek był naprawdę blisko. Do kirgiskiego punktu kontorlnego dotarliśmy o 9. Papierologia poszła sprawnie i bez problemów. Na szczęście kilka dni wcześniej w Naryniu załątwiliśmy ostatnie papiery, o które akurat pytali pogranicznicy. Po pierwszej kontorli zostało nam 70 km do kirhiskiej granicy. Znowu walka z szutrem i kurzem. Zaczęły się pojawiać pierwsze tiry. Ich wyprzedzanie to była niezła ruletka: tiry zostaiwały za sobą taką zasłonę kurzu, że nic nie było widać. Także wyprzedzaliśmy trochę po omacku. Cały obszar pomiędzy ostatnim punktem kontorlnym, a granicą jest ściśle chroniony i trzeba mieć specjalne zezwolenia żeby tu się poruszać. Jeżeli jedzie się tylko do granicy (bez „zbaczania” i zwiedzania okolicy) wystarczy tylko jeden papier potweirdzający tranzyt. W ogóle przekraczanie granicy przez przełęcz Tourugart wymaga trochę gimnastyki przy organizacji. Trzeba mieć potwierdzenie od chińskiego przewodnika (agenta), że pojawi się na chińskim punkcie kontrolnym (100 km za kirgiskim) i odbierze podróżujących. W ogóle nie można tej granicy przekraczać bez asysty. Bardzo mało turystów decyduje się na pokonywanie granicy tym przejściem. My nie spotkaliśmy nikogo. Jest to przejście głównie dla kirgiskich i chińskich tirów (rzeczywiście było ich mnóstwo). Główna granica kirgiska też poszła sprawnie. Jedynie celnik domagał się „upominka”. Skończyło się na polskich monetach, które dostał na pamiątkę i na szczęście. Z Kirgiztanu wyjechaliśmy – pieczątki w paszporcie przystawione. Czy do Chin wjedziemy – tego nie byliśmy pewni, a wizy na powrót do Kirgistanu nie mieliśmy... Na samej przełęczy znajduje się „szlaban przyjaźni” rozdzielający dwa kraje. Akurat trafiliśmy na jakieś oficjalne spotkanie chińskich i kirgiskich pograniczników. Były przemówienia, zastawiony stół na środku drogi itp. Musieliśmy trochę poczekać (a wraz z nami stado tirów). Jak już skończyły się wymiany pokłonów i poczęstunek zostaliśmy pierwszy raz spisani przez Chińczyków. To był nasz pierwszy kontakt z Chińczykami – oczywiście ciężko było się dogadać (ani angielski, ani rosyjski nie bardzo działały). 30 km za granicą znajdował się chiński punkt celny, gdzie mieliśmy się spotkać z naszym przewdnikiem – agentem. Ponieważ byliśmy wcześniej niż się umawialiśmy, znowu musieliśmy trochę czekać. W tym czasie pogranicznicy obejżeli cały nasz bagaż (pierwszy raz – do tej pory na granicach nikt nic nie chciał oglądać). Wszytsko poszło sympatycznie i bez nerwów. Niektórzy celnicy mówili po rosyjsku, więc mogliśmy jako tako się porozumieć. Tak naprawdę jedyne rzeczy jakie interesowały celników to mapy i książki – wszystkie przejżeli bardzo dokładnie. Reszta ich mniej interesowała. Z powodu blokady telefonicznej jaką nałożono na Xinijang po zamieszkach w Urumqui cały czas nie mieliśmy kontaktu z naszym przewodnikiem. Mogliśmy tylko liczyć, że przyjedzie tak jak się umawialiśmy. Umówiona godzina minęła i zaczęliśmy się trochę denerwować: bez przewodnika i wszystkich papierów, które miał załatwić i przywieźć ze sobą nie było szansy jechać dalej. Chińczycy zaprosili nas do sowjego pomieszczenia biurowo-mieszkalnego, poczęstowali herbatą i włączyli jakis amerykański film. Nam czas zaczął się dłużyć... W koncu pojawił się przewodnik. Odetchnęliśmy z ulgą. Szybko pozałatwiał papierowe formalności i mogliśmy ruszyć dalej do właściwego punkty granicznego, który był oddalony o jakieś 100 km. Oczywiście droga była fatalna. Daleko jednak nie zajechaliśmy – Jurek złapał gumę. Co za pech nasprześladował z tym wjazdem do Chin. Mieliśmy jednak trochę szczęście w tym nieszczęściu, bo niedaleko był wulkanizator. Załataliśmy dętkę i w miarę szybko uinęliśmy się zezmianą wszystkiego, teraz już mogliśmy jechać. Ponieważ na szutrach jesteśmy sporo szybsi od samochodów, umówiliśmy się z przewodnikiem na punkcie granicznym za 100 km. Znowu musieliśmy walczyć z wyprzedzaniem tirów po omacku. Po jakimś czasie droga zrobiła się bardziej mokra, więc przynajmniej było coś widać. Niestety pył zmieniał się w coraz większe błoto – gigantyczna rzeka płynąca doliną wylewała na gliniastą drogę, a poza tym co jakiś czas padało. Zrobiło się ślisko, ale na szczęście jeszcze dało się jechać. Po którymś z setek zakrętów zobaczyliśmy kolejkę tirów. Myśleliśmy, że to już może do punktu granicznego. Niestety okazało się, że nie. 20 km przed granicą, jak już pojawił się asfalt runęła z gór na drogę lawina błotno – kamienista. Droga była zasypana na odcinku 50 metrów i nie było szan przejechać. Oczywiście od razu zebrał się tłum z okolicznej wioski. Wszyscy stali i patrzyli, ale jakoś nikt nic nie robił. Kilka małych ciężarówek próbowało jakoś przejechać, ale się zakopały. Tubylcy pokazali nam jakąś scieżkę przez wioskę i machnęli, że damy radę przejechać. Nic nie mieliśmy do stracenia – trzeba było spróbować. Musieliśmy przedrzeć się przez strumyki i błotne podwórka przy lepiankach. Było emocjonująco, ale się udało. Wyjechaliśmy na drogę zaraz za osuwiskiem. Na drodze od razu zatrzymał nas jakiś wojskowy pytając, gdzie nasz przewodnik. Na migi wytłumaczyliśmy mu, że stoi w kolejce za osuwiskiem (choć pewnie tam jeszcze nie dojechał). Zabawne, od prawie 100 km jechaliśmy przez Chiny, ale formalnie w paszporcie nie mieliśmy jeszcze żadnej pieczątki, tak jakbyśmy w ogóle nie wjechali na terytorium Chin. Czyli byliśmy „nigdzie”. Wojskowy pozwolił nam pojechać do najbliższego punktu kontorlnego (który jeszcze nie był granicą). Tam musieliśmy poczekać na przewodnika. Na punkcie kontorlny nas spisano – standartowa procedura, do której już się przyzwyczailiśmy. Młodzi żołnierze robili sobie zdjęcia na naszych motocyklach. Atmosfera była raczej luźna i przyjazna. Po pół godzieni pojawił się przewodnik. Jakoś odblokowano przejazd (na szczęście). 10 km do granicy jechaliśmy już grzecznie za samochodem przewodnika. Baliśmy się, że zamkną przejście graniczne zanim do niego dojedziemy – była już 19 czasu lokalnego (a 21 czasu pekińskiego). Tutaj operuje się w dwóch strefach czasowych jednocześnie: formalnie (np. granice) stosują czas pekiński, ale życie toczy się według czasu lokalnego. W każdym publicznym misjecu wiszą dwa zegary. Na szczęście granica była otwarta i wcale nie wyglądał, że mają ją szybko zamykać na noc. Jak dojechaliśmy do pierwszego szlabanu (dezynsekcja) znowu musieliśmy trochę poczekać – tym razem była przerwa obiadowa. Motocykle zostały spryskane jakimś płynem i mogliśmy jechać do punktu sanitarnego, odprawy paszportowej i właściwej odprawy celnej. Na punkcie sanitarnym zmierzono nam temperaturę J i musieliśmy wypełnić kilka papierków. Uznano nas za zdrowych. Potem przyszedł czas na odprawę paszportową. Tu kilka razy zawiesił się system komputerowy, ale w końcu dostaliśmy pieczątki do paszportów. Na koniec celnicy jeszcze raz obejżeli nasze bagaże (znowu głównie mapy). Na szczęście tym razem już nie musieliśmy otwierać wszystkiego – tylko część bagażu została prześwietlona. W tym samym czasie nasz przewodnik załatwiał wszystkie formalności związane z motocyklami. Musieliśmy mieć przyklepane czasowe tablice rejestracyjne i wszystkie pozowlenia na poruszanie się na motocyklach po prowincji Xinijang (wydane prze nie wiem ile władz lokalnych). Po godzinie wszystko było załatwione. Udało się!!!! Wjechaliśmy na naszych kochanych motocyklach do Chin!!! Do Kashgaru było jakieś 60 km, już asfaltowej drogi. Minęliśmy kilka punktów kontrolnych. Na wjeździe do miasta zaczęły się pojawiać ciężarówki z żołnieżami – to w związku z demonstracjami Ujgurów. Przed samym miastem wojsko przeszukiwało samochody. Niektórych nie wpuszczano. Do miasta wjechaliśmy już o zmierzchu. Na ulicach panował irańsko-azjatycki styl jazdy, czyli wolna amerykanka. Byliśmy wykonczeni całym dniem (wrażeń i przygód było aż nadto) i nie mieliśmy już za bardzo sił walczyć z ruchem ulicznym. Jakoś przedostaliśmy się do naszego hoteliku. Motocykle były tak brudne, że aż nam było wstyd. My nie wyglądaliśmy wiele lepiej... Wzięliśmy najpotrzebniejsze rzeczy do pokoju i odstawiliśmy maszyny na tylny parking za hotelikiem. Po prysznicu poszliśmy do jakiejś lokalnej, ulicznej jadłodajnie na jedzonko – szaszłyki ze wszystkiego co możliwe. Pyszne było. Najgorsze, że nie mieliśmy żadnego kontaktu ze światem: wszystkie zagraniczne połączenia telefoniczne były poblokowane, smsy też, internet nie działał w całej prowincji. Nawet telefon satelarny był zagłuszany. Nie mogliśmy nikogo powiadomić, że udało nam się wjechać do Chin.

zombi 30.07.2009 17:48

Fajnie, że generalnie wszytko jest OK.
Super wyprawa i relacje - trzymam kciuki, co by Wam szczęście dopisywało dalej.

Lupus 30.07.2009 18:32

Życzę szczęścia, gratulacje!

PARYS 02.08.2009 14:57

No i znowu zamieszki wywołują!
Gdzie nie jadą to jakiś stan wojenny tylko.

I teraz nie wiem czy relacja jest tak napisana czy przejazd przez granicę w sumie nie jest problematyczny?

Pozdro

podos 03.08.2009 13:09

No i swietnie - ciesze sie, ze chociaz Wam sie udało. Bedziecie zachwyceni.
Czekam na dalszy ciag relacji.

Marcin SF 03.08.2009 14:41

nie no przefantastycznie :) śledzę i stronę i forum

ucek 05.08.2009 22:11

info od Oli i Jurka:
Buziaki z Lhasy. Droga dała nam popalić - 1700 km offa, kawałkami ciężkiego, piach, góry i błoto
:)

PARYS 06.08.2009 13:03

Pany spójrzcie na mapę gdzie to jest w ogóle!
W pizdu DAAALEEEKOOOO!

Ola 06.08.2009 15:46

Cytat:

Napisał PARYS (Post 68712)
No i znowu zamieszki wywołują!
Gdzie nie jadą to jakiś stan wojenny tylko.

I teraz nie wiem czy relacja jest tak napisana czy przejazd przez granicę w sumie nie jest problematyczny?

Pozdro

Heja i ucalowania z Lhasy. Udalo sie - HURRRRRA :-) Tym razem zamiezki w Urumqui byly przed nami - he, he wiec to nie my. Bylo blisko zebysmy w ogole nie wjechali....

Za Ali zaczal sie prawdziwy Tybet - wczesniej jechalismy po Xinjiang. Poczatek byl leciutki i nawet 60 km asfaltu mielismy. No ale potem.... Powiem tyle - jeszcze nigdy Afryczka po takich terenach nie jezdzilam. Najpierw zaatakowaly nas dwie rzeki. Potem trzy przelecze po ponad 5000 metrow z ciasnymi podjazdami. Potem iedy dojechalismy do doliny i wydawalo sie ze bedzie latwo zaczal sie Paryz - Dakar, tzn. jeden wielki piach i do tego plac budowy. Pod wieczor bylismy wykonczeni. Myslelismy, ze to byl max, ale gdzie tam. Nastepnego dnia piach byl jeszcze wiekszy, maszyny budowlane zostawily po sobie totalna rozpierduche, a do tego wszystko dzialo sie na serpentynach (juz nie w dolinie). Musielismy tez lawirowac miedzy zwalami piachu, gruzu, koparkami, spychaczami itp. Nastepnego dnia piach zmienil sie w... bloto. echalismy pol dnia korytem rzeki, bo droga na zboczu sie nie dalo. Znowu bylo emocjonujaco. W trzy dni nastualismy 1100 km... Afryczki dostaly mocno w kosc, tak jak i my. Po tych dniach jazdy non stop na stojaco (raz ylo 12 godzin i troche po nocy) barki mi sie tak rozrosly, ze moge chyba startowac w zawodach plywackich w stylu motylkowym... Wiecej szczegolow i wrazen umiescimy na stronie. Dzis postaramy sie zebrac i wszystko spisac. Zdec z najbardziej hardocorowych miejsc niestety nie ma - nikt wtedy nie myslal o wyciaganiu aparatu.

Takze Parys odpowiadajac na Twoje pytanie - nie zawsze jest tak latwo, ale wszystko jest do zrobienia. Trzeba byc tylko na maxa zdeterminowanym i pozytywnie nastawionym do ludzi i swiata. Wtedy jakos wszystko dziala.

Buddyjskie pozdrowienia
Ola

rambo 06.08.2009 15:57

ooo jaaaaa :drif::drif::drif::drif:

jurek 06.08.2009 16:06

Hej wszystkim,

Afryczki spisaly sie ogolnie bardzo dobrze, chociaz 5500 m n.p.m. to juz troche im mocy brakowalo:( no i milelismy tez problem z reglerem u olki, ale to nic nadzwyczajnego.

Rambo miales racje trzeba bylo polutowac.

Wertepy ogolnie byly zacne, jak Olka napisala: rzeki, piach, bloto, zajebisty kurz no i zajebista czasami tarka.

Zachecamy wszystkich do jak najszybszego odwiedzenia tej czesci Chin poniewaz za 2-3 lata wszedzie bedzie nowy asfalt a co za tym idzie miliard turystow.

Pozdrosy

Marcin SF 06.08.2009 16:07

czadzior !

tango 06.08.2009 16:29

Rambo chyba dobrze to podsumowal :) :drif:
Pelen podziw :) :Thumbs_Up:

PARYS 07.08.2009 14:01

Cytat:

Napisał tango (Post 69269)
Rambo chyba dobrze to podsumowal :) :drif:
Pelen podziw :) :Thumbs_Up:

No raczej trudno tu o jakikolwiek inny komentarz.

jurek 08.08.2009 11:13

Witam Forumowiczow Szacownych,

Na naszej stronce kolejne relacje i duzo duzo zdjec. Milej lektury.

Jutro wyruszamy dalej w kierunku granicy tybetansko-nepalskiej.

Pozdrosy

Ola 15.08.2009 11:15

Aloha,
zglasza sie Kathmandu :-) Totalna zmiana krajobrazow, klimatu i ludzi. Juz nie jest such, tylko poludniowo-azjatycka dzungla. Co chwila musimy pokonywac jakies landslidy - czsami calkiem blotniste i glebokie. Na stronce troche nowoscie z ostatnich dni w Tybecie i pierwszych w Nepalu (ktory juz nie jest dla nas taki nowy - Jurek nawet pwiedzial, ze wjezdza tu jak do domu). czywiscie nie obylo sie bez perypetii na granicy chinsko - nepalskiej.

Pozdrsy

PARYS 18.08.2009 00:09

No i COOOOOOOL!

Toście państwo pojechali!

ucek 23.08.2009 10:13

Ola I Jurek ślą pozdrosy z Haridwaru :):)

Wyluzowani, ze spokojem godnym kwiatu lotosu, w samym epicentrum chaosu tamtejszych dróg, kierują się w Himalaje Indyjskie.. :drif: :at:

podos 24.08.2009 12:16

napisz im ze znalazlem mapy...

Ola 27.08.2009 15:19

No i znowu dotarlismy w Himalaje, tym razem od strony indyjskiej. Na razie krecimy sie po Spiti - pieknie tu, ale jednak inaczej niz od polnocnej strony. W koncu spotykamy motocyklistow na szlaku. Jakos do tej pory (wbrew oczekiwaniom) bylo ich naprawde niewielu. Wiekszosc pogina na wypozyczonych Enfieldach (zarowno obcokrajowcy, jak i Hindusi). Humory dopisuja. Motorki sprawuja sie dalej dzielnie. Na stornce wlasnie wrzucamy kilka nowych zdjec i wpisow.

Pozdrwienia

PS. Dajemy rade z mapami, ktore znalezlismy na miejscu....

Marcin SF 27.08.2009 17:42

fajowo słyszeć że wszystko gra, ze motocykle dzielnie się sprawują, no i bardzo fajnie podróżować za wami palcem po mapie, mimo, że chciało by się wszystko rzucić i pojechać za wami na motocyklach :)

Zdrówka i powodzenia w dalszych wojażach !

rambo 27.08.2009 17:51

Wracajcie już! :) czekamy z obiadem! :) ;)

zibiano 27.08.2009 18:30

:):):)

Ola 03.09.2009 11:01

Meldujemy sie z Leh, stolicy Ladakhu. Mielismy ostatnio kilka emocjonujacych przejazdow przez skaliste drogi himalajskie. Szczegolnie kaministe strumienie daly nam popalic. Czesc Spiti i Lahaul juz za nami. Spotykamy coraz wiecej motocyklistow na Enfieldach, taze nie jestesmy juz sami na dwoch kolkach. Od tygodnia mamy towarzysza podrozy - Wlocha na Transalpie. Ogolnie jest wesolo i chyba juz latwiej niz wczesniej (choc niektore kawalki, nie powiem, wywoluja siodme poty). Zaraz za druga najwyzsza przelecza w Ladakhu (5360), spotkalismy Mariusza i Tomka z kilometr.pl na KTMach. Pierwsi Polacy, na ktorych sie natknelismy i od razu na moto :-)

Pozdro i zapraszamy na stronke - nowosci w czesci indyjskiej.

podos 03.09.2009 11:35

Jaka szkoda ze mieliscie brzydka pogodą na Manali - Leh Highway:(
Jedzcie koniecznie nad Pangong Tso (dwa dni) Po drugiej stronie tego jeziora byliscie w Tybecie (kolo Ali)
Jelsi macie wiecej czasu 3 dni - to mozna zrobic wieksza wycieczkę nad slone jezioro Tso Moriri. Robi sie koło przez Upshi Mahe i Korzong i znow Mahe, Tso Kar (slone jezioro). Wyjezdza sie z powrotem na Manali Leh Highway i po pokonaniu Tanglang La jestescie znowu w Leh. To taki nasz jeden z niezrealizowanych planów tam:(

Uwaga: Wycieczka nad Pangong i z powrotem jest nieco ponizej 400km wiec 10ltrów siana każdy musi mieć.
Nad Tso Moriri prawie 500km i tam gdzie po drodze jakies siano od ludzi by trzeba kupić, o ile w ogóle.

Powodzenia.

Ola 03.09.2009 15:25

Pogode mielismy caly czas ladna - widoki super. Tylko na Taglang La byly chmury i snieg. Highway Leh-Manali jest jak dla mnie najmniej ciekway z calej trasy. Jutro ruszamy na kilka dni do Nubra Valley (przez przelecz 5600), a potem boczna droga nad Pangong Tso. Kazdy bierze 14 l paliwa na zapas. Z Pangong Tso chcielismy jechac bocznymi drogami (wzdluz granicy z Tybetem) nad Tso Moriri. Niestety z powodu manewrow wojskowych w tym rejonie nie dostalismy pozwolenia. Wracac glowna trasa Leh_manali nad Tso Moriri troche nam sie nie chce... Szczegolnie, ze juz kilka fajnych jezior po drodze odwiedzilismy. Zdecydowalismy sie za to zapuscic na 5 dni do Zanskar Vally. Tam malo kto jezdzi, jest off road, no i to jest prawdziwy Ladakh. Tutaj to tzw. Maly Ladakh i jeszcze sporo turystow :) Chcemy tez jakis maly rafting zrobic, ale to troche zalezy od pogody. Pangong Tso rzeczywiscie juz troche znamy od strony tybetanskiej...Zobaczymy czy granica cos tu zmenia.

Pozdro
<input id="gwProxy" type="hidden"><!--Session data--><input onclick="jsCall();" id="jsProxy" type="hidden">

podos 03.09.2009 16:40

To teraz da sie z Nubry pojechac nad Pangong? Super! Swiat sie zmienia...
Do Zanskaru wezcie dużo benzyny. Albo trekking na miejscu.

kamek 08.09.2009 22:28

Hej Ola!Pisałaś coś o towarzyszu włochu na transalpie...JAk ma na imie?Fabrizio może? Spotkaliśmy takiego jednego w Batumi..jechał z Japonką trampkiem do Japoni (z włoch przez Portugalię:)
pozdro i szerokiej drogi

Ola 11.09.2009 14:44

Cytat:

To teraz da sie z Nubry pojechac nad Pangong? Super! Swiat sie zmienia...
Do Zanskaru wezcie dużo benzyny. Albo trekking na miejscu.
W Indiach tak szybko sie wszystko nie zmienia.... Droga istaniala zawsze - zerknij na mapy, jak juz sie odnalazly. Na mapach jest zaznaczona jako szlak trekkingowy. Podpytalismy sie "lokalesow" czy na motocyklach damy rade przejechac i kilka osob potwierdzilo, ze tak. No wiec ruszylismy na podboj i powiem szczerze, ze czulismy sie troche jak odkrywcy. Z Sakti trzeba podjechac na przelecz Wari La (5320) i potem w dol doliny. Zjazdu do Nubry jest ponad 2000 m. Droga jest bardzo malownicza i calkiem niezla. Wioski napotkane po drodze zupelnie nieskazone turystyka. Sam wjazd na Wari La byl dosc stromy i krety, ale dalismy rade. Odpadl tylko nasz kolega Wloch na Transalpie - spalil sprzeglo. Oczywiscie Afri wjechaly spiewajaco, podduszajac sie troszeczke tylko na ostatnich 30 metrach. W ogole Afri mialy ciezkie 2 dni: podjazd na Chang La (5340), potem Wari La (5320) i na koniec Khardung La (teoretycznie 5600, choc nasz GPS pokazal troszke mniej). Sprzety spisaly sie swietnie. Pelen szacun. Teraz szalejemy po Zanskarze, czyli znowu mamy troche offa. Oby tylko znowu snieg nas nie zaskoczyl, bo pogoda znowu sie psuje. Wczoraj nocowalismy z mnichami w klasztorze buddyjskim. Motocykle byly w centrum zainteresowania przez caly pobyt. Wszystkie male mniszatka musialy sie przymierzyc :-)


Cytat:

Napisał kamek (Post 73975)
Hej Ola!Pisałaś coś o towarzyszu włochu na transalpie...JAk ma na imie?Fabrizio może? Spotkaliśmy takiego jednego w Batumi..jechał z Japonką trampkiem do Japoni (z włoch przez Portugalię:)
pozdro i szerokiej drogi

Wloch nazywa sie Alberto i podrozuje sam, wiec to chyba nie ten.

Pozdrawiamy z Padum

sambor1965 11.09.2009 15:00

Tak, tak, o jezdzeniu po Wari La tez juz slyszalem, ale ze internet jest w Padum...
Fajnie ze tam dojechaliscie. Nam zabraklo czasu i musimy tam wrocic. Wiemy ze buduja tam droge i juz nie tylko z Kargil bedzie mozna...
Dziwne, ale nam tez Changla La szla bardzo opornie i trza bylo sztuki z filtrami robic zeby wjechac.
No i wracajcie juz moze, bo zdjecia do kalendarza potrzebne...

jurek 12.09.2009 14:23

Hej,

Nasze afryczki na wszystkie trzy przelecze (Chang La, Wari La i Kardung La) wjechaly bez problemu. Wyciagnelismy tylko gabke z filtra powietrza (zostal K&N) i przeregulowalismy gazniki (zgodnie z serwisowka Haynes'a) i wystarczylo.

Wlocha Trampek nie dal rady na Wari La, pozostale dwie zdobyl.

Spalanie ok 6,0 l/100km.

Dzis pokresilismy sie po Zanskarze, pieknie tu i pogoda tez super dopisala.

Pozdrosy

sambor1965 16.09.2009 01:57

No to gdzie te urodziny dzisiaj spedzasz? Srinagar? Czy juz dalej? Sto lat chlopie!

rambo 16.09.2009 02:02

I ja się dołączam do życzeń dla dużego dziuba :D

PARYS 16.09.2009 11:30

Cytat:

Napisał rambo (Post 75172)
I ja się dołączam do życzeń dla dużego dziuba :D

No chłopaku!! Wszystkiego naj i samych przełęczy po drodze życzę, skoro wam tak świetnie idzie.

Extra foty i opisy na stronce.

jurek 16.09.2009 14:57

Wielkie dzieki chlopaki, kolejny roczek po trzydziestce szczelil:) No coz zrobic takie zycie.
Zrobilismy sobie maly wypoczynek w Srinagarze, a jutro startujemy dalej.

Sambor co do zdjec to nie ma sprawy, bedziemy w listopadzie:). Z twoich mozna wbrac na caly kalendarz, moze tylko grudzien zostaw dla nas:)

Pozdrosy

sambor1965 16.09.2009 15:41

To moze wybierzcie ze 3 foty i przyslijcie je jednak w high res juz wczesniej. A jak wrocicie to kalendarze juz beda ;)

Ola 16.09.2009 15:55

Cytat:

Napisał sambor1965 (Post 75225)
To moze wybierzcie ze 3 foty i przyslijcie je jednak w high res juz wczesniej. A jak wrocicie to kalendarze juz beda ;)

sprobujemy,ale wybrac 3fotki z tego calego "stosu" bedzie baaaaardzo ciezko.

pozdr

Maćka 16.09.2009 16:13

Również życzę wszystkiego najlepszego oraz wielu szczęsliwych chwil :p
Wracajcie do nas radośni, zdrowi i zadowoleni z siebie,

uściski dla naszych podróżników
Maćka

podos 28.09.2009 15:14

Cytat:

Atrakcją przejazdu był lunch w Mc Donaldzie – pierwszy Mc od ponad 5 miesięcy! Jak małe dzieci rzuciliśmy się na frytki.
ha, ha, ha uśmialem się, wylądowalismy dokladnie w tym samym Mc Donaldzie na NH1 i choć nik z nas stalym bywalcem tego przybytku nie jest z przjemnoscia wcielismy po hamburgerze (nie wołowym) i posiedzielismy w klimatyzowanym wnętrzu... nasze zakurzone ciuchy i buty nie pasowały do polerowanych marmurów...oj nie...

jurek 28.09.2009 18:12

Hej,

No coz jak sie czlowiek wychowa w jakiejs kulturze to calkiem sie oderwac nie moze:)

Podrosy z Bhutanu.

P.S. Spimy u mnichow w klasztorze i do tego mamy swieto buddyjskie i jest odjazdowo. Bialych nie uwidzisz.

PARYS 28.09.2009 20:29

To mnichy teraz mają neta? Pewnie jeszcze wifi hehe hulają po klasztorze.
Bhutan... kurna chata...

Zazigi 28.09.2009 20:35

:bow:

Ola 30.09.2009 16:44

Cytat:

Napisał PARYS (Post 76844)
To mnichy teraz mają neta? Pewnie jeszcze wifi hehe hulają po klasztorze.
Bhutan... kurna chata...

Od 1998 maja tu neta, komorki itp. Wczesniej cywilizacji brak. Mnisi sa fantastyczni, o wiele bardziej otwarci niz ci w Tybecie. Tutaj nie boja sie chinskiej inwigilacji. W ogole to bardzo mily i piekny kraj. A zakretow jest tyle, ze chyba przez cala droge tyle nie zrobilismy. Caly czas gora - dol. Zmienia sie tylko typ lasu - dzis jechalismy przez dzungle, a potem przez las sosnowy...

Pozdrosy od mnichow i oczywiscie od nas

Marcin SF 30.09.2009 19:13

no to pozdrosy od nas ! niestety mnichów tu nie mamy ;)

za to niedzielną przelotkę endurową dedykuję wam !!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:20.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.