MOTOMYSZA |
06.04.2012 21:30 |
Poradziłem sobie sam, ale trwało to 3,5 godziny!!!
W pewnym momencie gdy już po raz 20-ty podnosiłem motocykl, to przeklinałem w głos. Ogólnie to zakopałem się=ugrzązłem tam w trzech miejscach. Moto w sumie podnosiłem ze 35 razy-kładłem go, przeciągałem trochę, podnosiłem, odpalałem, wbijałem "dwóję" , ogień z du.y ... i nic. Wiec znowu kładłem, przeciągałem dalej, pion, dwójka... i nic, aż w końcu w pozycji horyzontalnej na prawym boku, przeciągnąłem/zsunąłem go z takiej małej skarpy i tam już poszedł- środkiem mikro strumyczka(dwójka i ogień:)). No i w tym strumyczku właśnie poległem na lewicę :(. Lubię wyzwania, ale tam już prawie chciało mi się ryczeć z beznadziei. Do dzisiaj mam zakwasy i jak śpiewał DJ JanMariaRokita"Jebie mnie w krzyżu". Nawet zadzwoniłem po pomoc, ale wtedy zaraz jakieś siły witalne we mnie wstąpiły (oczami wyobraźni już widziałem jak się ze mnie nabijają ) i jakoś się udało wytaplać z tej bryndzy.
Ronin,ale ja wcale nie powiedziałem, że już nie lubię KTM'a -wręcz przeciwnie:).
Chociaż nie ukrywam, że przez moment pomyślałem sobie: "Dżizus,qrwa, japergolę!!! Jak ja bym chciał teraz mieć tę XR'ę co to ją sprzedałem. Ile to by spraw teraz rozwiązało,hi,hi,hi :)".
No cóż-niczym młody zuch zaradny(stopień w ZHP),można tylko dodać: A chuj przygodo! :)
|