Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   5-1-7 you must be quickly, go! go! go! (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=20048)

trzykawki 27.03.2014 11:28

Łoooo matko co za rzreźnia. Zawsze mówiłem, że skuterzaści to najtwardsi z twardych powleczonych Nikasilem.

Ale i tak im pierwszy machał nie bedę :)

wilczyca 29.03.2014 13:02

11 Załącznik(ów)
Zakurzone kurierki - Kosmonautki [wejście do domu zawsze w kasku, w rękach potrzebne miejsce na zakupy, torbę i parę różności wyciągniętych w jakimś celu z kufra]. Latem twarz kurierki była z reguły przybrudzona w specyficzny sposób - odkaskowy. Latem używało się dużo "mokrych chusteczek" i rzeczywiście po przetarciu gęby zmieniały kolor. W porze deszczowo-zimnej o dziwo wyglądało się znośniej, nie trzeba było zużywać chusteczek. A może nie zużywało się ich ze względu na orzeźwiający charakter? Ziiiimneeee! Nie, nie, w chłodniejszą porę było się mniej brudnym na twarzy, ewidentnie.

Ten wstępik ma na celu wskazanie kontrastu, jakiego dopuszczałyśmy się z 5-8-8 w dni wolne od pracy. O taaak. Uwolnione włosy [Magda wyprostowane], lakier na paznokciach odświeżony, nierzadko jakaś kiecka, coś na wzór makijażu... Torebka. Wypas. Pamiętam nas dwie w czasach licealnych :) Magdy chyba nigdy nie widziałam w spódnicy, a co dopiero w sukience! Mi zdarzało się raz na rok. A tu? Dwie pańcie. W końcu - Londyn zobowiązuje ;) Trzeba się dla odmiany czasem odchamić.

- Kupiłam dwa bilety na koncert, za dwa miesiące. - oświadczyła mi pewnego dnia Magda. -€“ Chodź ze mną.
- E... a na jaki koncert?
- The Lumineers. -€“ nic mi ta nazwa nie mówi.
- Nie znam.
- Znaaasz, puszczają w Trójce. -€“ i znajduje mi na you tube sztandarowy kawałek "€žHo Hey".
- Aaaa, no fajnie grają. -€“ podrygujemy. -€“ Dobra, namówiłaś mnie. Tylko muszę posłuchać reszty piosenek, żeby być przygotowaną.
[Przez te dwa miesiące nie przesłuchałam ani jednego dodatkowego utworu Lumineersów. :) ]

Załącznik 47026

- Kiedy jest ten koncert? - dopytuję się co jakiś czas Magdy.
- W któryś czwartek listopada.

Nadchodzi któryśtam czwartek listopada. Dzień wcześniej meldujemy naszemu kontrolerowi, że chcemy w ten dzień skończyć pracę wcześniej, aby o 16 być już w domu. Trzeba przecież się przyszykować, bycie kobietą nie jest łatwe. Trzeba się doprowadzić do porządku po dniu pracy w pyle, deszczu, czy co też się trafi tego dnia. Koncert zaczyna się o 18.30 -€“ musimy się na niego dostać środkami komunikacji miejskiej.
Spoglądam późno w nocy jeszcze raz na bilety, które zostały u mnie w pokoju. Koncert jest w czwartek, taaak. 28-go, t.. ale przecież jutro jest 21!
Rano uświadamiam Magdę.
- Co robimy? Odwołujemy nasz mikro-urlop popołudniowy? -€“ pytam Magdę kontrolnie.
- E, nieeee... - zaskakuje mnie -€“ zróbmy sobie wolne. Ten tydzień był męczący, należy nam się wolne popołudnie.
I podała mi kilka opcji jak można spędzić popołudnie w dzień powszedni. Szok :D Ile możliwości! Raj! Można ugotować obiad po jasnemu, można pojechać na zakupy gdzieś dalej, albo przejść się po targowej uliczce za rogiem. Można pójść na spacer, na piwo... Tyle możliwości. Niesamowite. Korzystamy!!!

Tego dnia rzeczywiście byłam w domu koło 17. Jak prosiłam. Magda dotarła godzinę później - bo się coś przedłużyło, jakaś paczka dodatkowa po drodze, to i tamto i gdybyśmy rzeczywiście miały w ten dzień iść na imprezę, pewnie byłaby ostra spina, żeby się wyrobić. Takie życie w naszej kurierskiej firmie.
Na drugi dzień Fajfejtejt poinformowała naszego szefa, że jednak się pomyliła z terminami i przypomniała sobie dopiero jak miałyśmy wyjść z domu ;) Cóż miał zrobić? Pośmiał się chwilę i przystał na powtórkę przyszłotygodniową.

A śmiać się miał prawo, bo parę tygodni wcześniej 5-8-8 wywinęła ciekawszy numer. Leciała na zasłużony urlop do Włoch, na lotnisko miała odwieźć ją kuzynka mieszkająca nieopodal, a ponieważ samolot odlatywał dosyć wcześnie – koło 7, może 8 -€“ nocowała u Eli. Ustawiły sobie obie budziki, zsynchronizowały zegarki. Nagadały się wieczorem, rano wstały bez ociągania się. Dopakowanie paru brakujących elementów bagażu, torba do auta. Wszystko jest? Tak, jest wszystko. No to jedziemy. Dziewczyny wyjechały z osiedlowej uliczki i spojrzały na zegarek samochodowy. Była godzina później, niż planowy wyjechać... Jak to się stało? Nie pytajcie. Czasem po prostu coś się zakrzywi myślowo i może to dotknąć dwie osoby na raz w podobnym czasie. Tak musiało być w tym przypadku :) Magda na samolot nie zdążyła.

Ale wróćmy do koncertu - nastąpił czwartek przyszłego tygodnia i tym razem obie wróciłyśmy o znośnej porze do domu. Czesu-czesu, malu-malu, buty na obcasie, prostowanie włosów i inne bajery. I na metro. Później autobus. Trochę ciasno było, ale zmieściłyśmy się. Zajęłyśmy nawet strategiczne miejsce w pierwszym rzędzie na górnym pokładzie czerwonego autobusu: widok telewizyjny - uchylałam się przy mijaniu większości drzew :) Bardzo miłe uczucie oglądania drogi z górnej perspektywy. Tylko czemu kierowca się tak pie.oli?! :D

Załącznik 47028

Nie no, ma prawo, luuuzik, jesteśmy pasażerkami, mamy czas. No, miałyśmy mały poślizg czasowy, ale wiedziałyśmy, że jakiś zespół poprzedza występ gwiazd.
Sam Alexandra Palace położony jest na wzniesieniu, dojeżdża się tam zakrętowo w pięknym, zielonym otoczeniu. Kiedyś poprowadził mnie tamtędy GPS w pracy i w ten sposób dowiedziałam się o tym ciekawym miejscu :) Tak się właśnie zwiedza Londyn :D

Po okazaniu biletów zostałyśmy wpuszczone do środka, odnalazłyśmy szatnię [trzeba było w słowniku sprawdzić jak to ma na imię po angielsku -€“ cloakroom]. Przystąpiłyśmy do poszukiwań właściwej sali, najpierw jednak coś mniejszego z atrakcjami...

Załącznik 47029

W końcu jest duuuża koncertowa sala. Ale jakoś tu pusto i ciemno. A przecież już 19. Gdzie muzyka? Eh, spokojnie, jest bar, napijmy się piwa. Plastikowe kubeczki już puste, a wciąż jedynym dźwiękiem trafiającym do naszych uszu jest gwar gęstniejącego tłumu. To co? Kupujemy jeszcze jedno, czy czekamy? Bierzeeeemy!

Załącznik 47030

W końcu na scenę wyszło ciekawe towarzystwo i zagrało równie ciekawie jak wyglądało ;) Thao & Get Down Stay Down:



I... tadaaaaaaa, są i oni! Przypominam, że znam tylko jedną ich piosenkę :D



Zaczynają grać, wyglądają fajnie, ruszają się fajnie, grają fajnie... Na dodatek po tej rozpoznawalnej przeze mnie piosence następują kolejne, w podobnym klimacie i z podobną energią. Jest dobrze, jest bardzo dobrze! Mam właśnie dzień z szaleństwem pod skórą, więc pozwalam mu się uwolnić i brykam w tłumie. W tłumie... który wcale tak bardzo nie bryka. Raczej słucha i ewentualnie się buja. Co tam, moje szaleństwo już w swoim żywiole, Magda też podejmuje pląsy, tłum blisko nas zauważalnie ulega zakażeniu. Bawimy się :D

Załącznik 47031

Załącznik 47032

Załącznik 47033

Załącznik 47035

Oj, było miło, nic to, że jutro trzeba wstać do pracy, bo piątek przed nami. Koncert dobiegł końca, tłum ruszył ku wyjściu.

Krajobraz pokoncertowy:

Załącznik 47036

O-o. Ten tłum ruszył do kloakowego pomieszczenia... Kolejka na pół godziny. Trzeba było swoje odstać. Uf, kurtki odebrane, wychodzimy na świeże powietrze, trzeba złapać busa "€žna dół"€. A ta kolejka to... ?! To do autobusu ;)

Załącznik 47034

Najważniejsze, że odchamienie przebiegło pomyślnie, kurierki wróciły zadowolone, przetrwały piątek i jeszcze wiele tygodni maglowały utwory The Lumineers :)

Załącznik 47027

ps. Ciekawie rozwiązane były sikalnie - trzy olbrzymie przyczepy toitoikowe - kibelki z dwóch stron po 6-8 sztuk z każdej, z zewnątrz raczej nie przypominające plastikowych, klaustrofobicznych wychodków. W środku już bardziej. Do każdych drzwi prowadziło kilka stromych schodków, całość ogrodzona i pilnowana przez pana, który wskazywał ilość osób i kierunek do odpowiednich drzwiczek :) Pan toitoikowy nawigator - sprawdzał się.

trzykawki 29.03.2014 20:38

W każdym Twoim kolejnym, kszykszykszy..., znajduje się perełka. Tą razą jest to: "...dzień z szaleństwem pod skórą..."
Pisz tak dalej

RAVkopytko 29.03.2014 21:03

mało widać "przez okno" ;)

Misza 29.03.2014 22:18

yoł yoł, nie wiem jak można nie znać luminirsów w dobie wszechobecnego hipserstwa :D


wilczyca 01.04.2014 01:05

10 Załącznik(ów)
Hm… mieszkałam w „domu” z ośmioma osobnikami podobnej narodowości. Polacy i para Słowaków. A ponieważ mój pokój sąsiadował z kuchnią, mogłam obserwować, jak radzą sobie „nasi” na obczyźnie ;) Ale jak radzą sobie moturzyści? Hm… Aby się dowiedzieć tego właśnie, wybrałam się pewnego razu w gości do Luz Mariji :D W towarzystwie Banditosa i Jaśka. Spotkanie było umówione na wcześniejszym wyjeździe z szumną wiązanką liter ADV w tytule :) Ale o tym innym razem.

Jakieś 90 km z Londynu kawałek poza Londyn ;) Próbujemy się spotkać na trasie z Jaśkiem, ale coś nasze 650-ki na kostkach nie mogą się zgrać z cbr 1100xx :) dojeżdżamy więc osobno, żeby mimo wszystko pobyć razem.

Plan? Gotujemy coś dobrego. Ja nie jem mięsa, więc chłopaki wspaniałomyślnie proponują rybę. Do tego marchewka z piekarnika, a – kto chce – na deser dostanie kiełbasę :D

Więc jak sobie radzą nasi motorniczy na obczyźnie? Jakoś tak:

Marchwiowy potwór z kotem w tytule gości nas w swojej kuchence.

Załącznik 47086

Jasiek nie boi się żadnych prac - dopada zlewu i nie waha się go używać w sposób cywilizowany.

Załącznik 47087

Tylko blondynki chowają się wstydliwie w drzwiach i boją zmoczyć i ubrudzić rączki :D

Załącznik 47088

Trzeba wpieprzyć tym marchewkom, niech mają za swoje, zaraz je upieczemy!

Załącznik 47089

Tymczasem w małej kuchennej przestrzeni dzieją się różne różności. [Wszyscy jesteśmy trzeźwi, wracamy dziś na kołach do swoich łóżek.]

Załącznik 47090

Pichcimy.

Załącznik 47091

Kuchnia jest najlepszym miejscem spotkań :) Gotujemy, gadamy, niektórzy umawiają się na spontaniczny lot do Maroka...

Załącznik 47092

Czas zapieczyć.

Załącznik 47093

Rybki kupione z tego stoiska:

Załącznik 47094

No to nawcinani.

Załącznik 47095

Fajny dzień. Odskocznia od kurierskiej normalności, gadki-szmatki, smaczności, zapachy piekarnikowe, dużo pozytywnej energii i mega towarzystwo :) Chillout...

Dzięki chłopaki za takie akcje-atrakcje.

Brambi 01.04.2014 09:10

fajnie :)

Gawron 01.04.2014 14:01

Jest super! Pisz!

banditos 01.04.2014 14:36

Z calego tego śledzia to najmilej wspominam polska kiełbaske...mmm...

nicek27 01.04.2014 23:00

Patrząc po tych zdjęciach ciężko mi uwierzyć, że nic tam pite nie było..:D
:)

wilczyca 01.04.2014 23:40

Nie upoiłeś się kiedy jazdą motocyklem? ;) Czasem to wystarczy. Szczególnie jak odcinek nie jest zbyt długi, a jednak trochę mokry, więc możesz się u celu osuszyć i ocieplić i jeszcze zjeść dobrze wśród fajnych chłopaków :)

luzMarija 02.04.2014 09:53

Aż mi się łezka zakręciła, takie miłe i przyjemne chwile wracają w doborowym towarzystwie... zwłaszcza że po 7 latach wyprowadziłem się z tego stryszku, teraz przejściówka i dalej będziemy się już widywać w Polandzie. Przyślij proszę numer do się, "akurat" jestem jeszcze kilka dni w Pyrlandii, z moimi dziewczynami.

wilczyca 05.04.2014 01:47

14 Załącznik(ów)
Dziś w ofercie parę zasad ruchu drogowego w Londynie… Czyli co robić, a czego nie, a jeśli tak, to jak?

Załącznik 47178

W Anglii zaczęłam dostawać swoje pierwsze mandaty. Piękne, wydrukowane elegancką czcionką z logo dzielnicy, zapakowane w równie piękne żółte woreczki samoprzylepne – żeby deszczyk nie zmył zawartości a wiaterek nie odfrunął dokumentu.

Jak to miewam w zwyczaju – nie wypytywałam o zasady ruchu ani postoju w mieście. Magda też nie kwapiła się, żeby mnie w tej dziedzinie przeszkolić. Przecież motocykliści mogą parkować prawie wszędzie, poza tym zawsze jakiś motocykl gdzieś w pobliżu stoi, więc jest możliwość nauczyć się jak należy parkować motocyklidło. System wydawał się dosyć prosty – drogi w mieście były obrysowane liniami: żółtymi i czerwonymi. Pojedynczymi lub podwójnymi. Czasem też krawężniki były oznaczone adekwatnie: w żółte/czerwone prążki po jednym lub dwa w odległości może metra od siebie. Przy dojazdach do skrzyżowań czy świateł środkowe, przerywane białe linie dostawały zygzakowatości, jakby zabrakło dla nich miejsca, a białych pasków było w nadmiarze. Takie same występowały wtedy przy krawężnikach.
Tu przykładowo fotka ze słynnej Abbey Road – widać nawet motocyklistę pięknie mknącego tym właśnie pasem – zupełnie nielegalnie [dowiedziałam się pod koniec mojej kariery kurierskiej]. Chociaż zdarzyło mi się jechać pewnego razu za funkcjonariuszem policji popełniającym właśnie takie wykroczenie. ;) Cóż miałam czynić?

Załącznik 47172
Fot. znaleziona w sieci.

Co takie oznakowanie ma na celu? Dużo. Właściwie do tej pory nie jestem pewna, które co oznacza dokładnie, ale wiem, których linii należy się wystrzegać :D

Moje pierwsze ukarane parkowanie wyglądało tak:

Załącznik 47170

Trochę niechlujnie, wiem, spieszyłam się. Takie obrysowane białymi przerywanymi liniami miejsca puszkowe wydawały mi się dobrym miejscem do parkowania. Ładnie wydzielone, elegancko moto się mieści w poprzek. Jednak po powrocie z paczką dopatrzyłam się czegoś takiego przyklejonego na siedzeniu:

Załącznik 47181

Dlaczego? Ale dlaczegooooo? Pewnie dlatego, że wystawałam kołem poza obszar parkowy. Ale… tydzień później, kiedy w tym samym miejscu zwracałam bacznie uwagę na poprawność ustawienia motocykla względem linii – dostałam ticket po raz drugi! Tego już było za wiele. Dopadłam pana oblepiacza w zielonym ubranku i próbuję się dopytać:

- Why? Dlaczego? Czym zawiniłam? :(
A on mi na to pokazuje tabliczkę parkingową z niezrozumiałymi dla mnie skrótami.
- Co to znaczy?! – dopytuję sfrustrowana i zrezygnowana.
- Not for motorcycles, only for cars with permits. - no tak, trzeba mieć permit, żeby tu parkować. Ale przecież motorki nie potrzebują… O co kaman?
- Więc gdzie mam parkować, proszę pana? – teraz przemawia już przeze mnie wkurzenie, nie wiem na kogo bardziej: gościa w zielonym, czy zieloną mnie…
- Za rogiem jest miejsce do postoju motocykli, niech pani pójdzie ze mną, pokażę… - co za uczynny okrutnik. Współczuję mu tej roboty. Wszyscy go nie cierpią…

Rzeczywiście. Za rogiem takiego oto typu miejsce z czytelnym napisem.

Załącznik 47175

Załącznik 47180

Tu nie ma wątpliwości dla kogo przeznaczona jest przestrzeń. Takie pastorniki nie miałaby prawa…

Załącznik 47179

Więcej takich piździkoplaców… Czasem człowiek się wręcz nie załapał na miejsce i musiał szukać innej przestrzeni. :)

Załącznik 47176

Załącznik 47182

Parkować nie należy także na autostradzie... Grozi to zatrzymaniem ruchu przez policję, ale o tym w innym odcinku 5-1-7...

Załącznik 47177

No nic, uzbierało się trochę tych żółtych prezencików-niespodzianek. Kolekcja nadrzwiowa plus suszenie prania nie posiadając profesjonalnego do tego sprzętu ;)

Załącznik 47171

Trzy sztuki [jeszcze jeden za parkowanie na chodniku – to dopiero zbrodnia!] a czwaty tickecik zarobiłam pędząc busline’em tam, gdzie akurat nie mogłam.
Z busline’ami też miałam początkowo problemy organizacyjne. Ostrzegali mnie, że mam patrzeć na niebieskie tablice przy drodze, zawierające obrazki-klucze. Rowerek, motorek, TAXI i autobus. I na dodatek przedziały godzinowe.

Załącznik 47173

No dobrze, więc kiedy motorka nie ma, to znaczy, że nie wolno mi jeździć pasem przeznaczonym dla autobusów. Tyle wykumałam po swojemu. A kiedy jest, to mogę, ale te godziny… Więc kombinowałam, oglądałam tablice i jeździłam tylko wtedy, kiedy był motorek i odpowiednia pora. Jakież było moje zdziwienie, kiedy parę tygodni później dowiedziałam się, że kiedy jest w oznaczeniu motocykl, to mogę jeździć ZAWSZE, a jeśli nie ma, to też mogę jeździć, ale poza określonymi ramami czasowymi wyszczególnionymi pod spodem. Eh, mocno ułatwiło mi to komunikację ;) Teoretycznie mogłam popylać tymi pasami na nielegalu, ale bardzo, bardzo często były one monitorowane. Więc albo znało się miejsce na tyle, że można było sobie pozwolić na bezpieczne, bezkosztowe łamanie przepisów, albo pokornie czołgać się za puszkami bądź wybrać prawą stronę jako „szybszą” opcję.

Wracając do parkowania. Tereny wyznaczone dla puszkowców przestały być dla mnie opcją parkowniczą. Zasięgnęłam więc rady u pewnego kuriera, żaląc mu się na moje ticketowe doznania i dostałam takie oto wskazówki:

- nigdy nie parkować przy czerwonych liniach, na podwójnej to już w ogóle kara śmierci!!!
- można parkować na żółtych: tych pojedynczych i tych podwójnych . Są tam jakieś ograniczenia czasowe, ale w zawodzie kuriera - zupełnie nieistotne ;)

Załącznik 47169

- uważać na linie przy krawężnikach, które dodatkowo są poprążkowane: przy pojedynczej linii pojedyncze prążki w poprzek, przy podwójnej podwójne. To są dodatkowe sygnały zabraniające.

Takie dane wystarczyły mi, żeby przestać bulić za niewiedzę. Jeśli ktoś wie więcej na temat tych tajemniczych, kolorowych znaków poziomych, może mnie oświecić po fakcie ;)

A jak to jest z rondami? :) Standardowe pytanie. Te duże – żaden problem. Po prostu wjeżdża się za wszystkimi. Mniejsze również są intuicyjne. Występują też całkiem malutkie, których prawie nie widać. Taka biała kropa namalowana na skrzyżowaniu [genialna na deszczową pogodę] - może średnicy 1,5 metra, czasem odrobinę podwyższona na środku. Ze strzałkami wokół, wykluczającymi ewentualne wątpliwości którą stroną należy ją mijać. Właśnie przed chwilą wyczytałam, że na takim „równorzędnym” skrzyżowaniu pierwszeństwo ma ten z… prawej :) Właściwie na naszych rondach w pewnym sensie pierwszeństwo ma ten z lewej, będący już na rondzie. Te malutkie były o tyle mylące, że po pierwsze można było ich zwyczajnie nie zauważyć, po drugie następowała konsternacja, kiedy ktoś zbliżał się z podobną prędkością do krzyżówki… Zawsze jednak taka konfrontacja kończyła się szczęśliwie :)

No i przejścia dla pieszych. W pierwszych dniach zauważyłam, że piesi mają spory respekt do pojazdów poruszających się ulicami. Podchodzili do przejścia i czujnie rozglądali się [lub odczytywali z której strony wypatrywać potencjalnie śmiercionośnych pojazdów] i nie pchali się pod koła.

https://lh3.googleusercontent.com/-H...0/DSC08792.JPG

Zdarzyło mi się jednak ostro hamować przed przejściem, albo być wyzwaną przez miniętego przechodnia [wymachiwali rękami w moich lusterkach ;)]. Dlaczego nagle ni z tego, ni z owego włażą mi przed błotnik prawie nie patrząc co się dzieje na drodze?! Ano spójrzcie na drugą fotkę. Ta latarnia po prawej stornie zebry… Po drugiej też jest, tylko nie zmieściła się komuś w kadrze. Tak, one migają całą dobę i wskazują specjalne przejścia, na których pierwszeństwo mają przechodnie.

O ścieżkach rowerowych i fotoradarach napiszę Wam następnym razem ;) Temat mi się rozobszernił, a łóżko wzywa kusząc snami :)

Załącznik 47174

kszykszykszyyy 5-1-7 5-1-7 kszyykszykszy
kszyyyy 5-1-7 kszykszyyy
kszykszyyyykszyyy Mam coś dla Ciebie, ale musisz się pospieszyć! kszyyykszyyyyy
kszykszy ofkorsss! Dokąd mam jechać? kszyykszykszyyyyyyyy

madafakinges 05.04.2014 09:24

Jeśli to nie tajemnica to jaka byłą wysokość mandatów za takie parkowanko? Ja ostatnio dostałęm 100zł ale to puszką.

nicek27 06.04.2014 01:49

Cytat:

Napisał wilczyca (Post 371735)
Nie upoiłeś się kiedy jazdą motocyklem? ;) Czasem to wystarczy. Szczególnie jak odcinek nie jest zbyt długi, a jednak trochę mokry, więc możesz się u celu osuszyć i ocieplić i jeszcze zjeść dobrze wśród fajnych chłopaków :)

Ano zdarzyło się, ale żeby aż tak..?:D
Podczas czytania postu o mandatach poczułem się jakbym na nowo na kursie prawa jazdy był..:haha2:

wilczyca 06.04.2014 02:18

Mandaty... bolą po kieszeni :) 130 funtów, jeśli uiścisz opłatę do 14 dni [jakoś tak] - wtedy połowa ceny. Płatność banalnie prosta - logowanie na stronie www danego okręgu i przelew bankowy.
Panowie w zielonym są nieugięci. Chodzą z aparatami foto i robią dokumentację: tablica rejestracyjna, karygodne ustawienie pojazdu, nazwa ulicy, tabliczka określające rodzaj potrzebnego permitu. Jeśli uchlaśnie Twój motor na fotografii - jest pozamiatane. Jeśli zdążysz dobiec i wsiąść na motura - jesteś uratowany.

yyyy... na kursie, powiadasz? :D
Z mojej strony to była jedna wielka improwizacja ;) I całkiem dobrze w tej sytuacji się odnajdowałam, wbrew pozorom. To trochę jak z jazdą w terenie - wjeżdżasz w nieznane przestrzenie i rozkoszujesz się każdym nowym widokiem/przeszkodą ;) Wbrew wszelkiemu rozsądkowi.

RAVkopytko 07.04.2014 23:47

:D


https://lh3.googleusercontent.com/-H...0/DSC08792.JPG

wilczyca 13.04.2014 01:01

10 Załącznik(ów)
Rowerzyści… tak, to temat na osobny post.

Od małego jeździłam na rowerze, więc roweryzm jest mi dosyć bliski, mimo że nie traktuję go jak sportu, szczególnie ze względu na górski krajobraz i ukształtowanie terenu ;) Lubię rowerzystów i zwracam na nich szczególną uwagę poruszając się zarówno pieszo, jak i większymi od rowerowych ramami, tymi zasilnikowanymi. Rowerzyści miejscy, a szczególnie ci wielkomiejscy, bywają, pewnie ze względu na bezwzględność warunków panujących w metropoliach, innym typem człowieka skołowanego. Zdarzyło Wam się pewnie kiedyś być uczestnikiem ruchu miasta, którego nie znacie, które jest duże i obce. Może przemieszczaliście się za pomocą nóg, roweru, motocykla, samochodu… Te pierwsze chwile to pełne skupienie, spięcie, obserwacja wyostrzona do granic możliwości. Jak najszybciej się przystosować?

1. Obserwacja otoczenia – jak zachowują się autochtoni? Jakie [niepisane, a wyczytane z mowy ciała/budy] zasady panują w tym miejscu?
2. Uchwycenie się przewodnika i odgapianie – najszybsze przystosowanie się do warunków: śledzisz ruchy, analizujesz kolejne posunięcia, trzymasz się blisko, żeby nie zgubić cennego jelenia.
3. Samodzielne kontynuowanie walki o przetrwanie już na wyuczonych zasadach panujących w obcym miejscu.
Czyli – jak to ładnie ujął Lupus – stajesz się częścią ławicy.

W ten właśnie sposób odnalazłam się jako kurierka w Londynie. Ławica londyńska jest jednak bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Jest różnorodna, podzielona na mniejsze i większe rybki. Inaczej płynie się wśród osobówek, z inną uwagą mija się taksówki, jeszcze inaczej zachowuje się między piętrowymi autobusami lub ciężarówkami. Zaczyna się także spoglądać w lusterka, czy aby nie nadjeżdża… motocyklista ;) Tak, tak, to trochę niecodzienne w Polsce, gdzie wciąż nas relatywnie mało. I w końcu… w końcu te ławice p%$#@^%#@ch rowerzystów…

Skąd te dziwne znaczki? Przecież bywam rowerzystką i lubię rowerzystów. Co więcej, popieram przemieszczanie się rowerem jako alternatywę dla spalinowców. Więc dlaczego?

Na większości skrzyżowań ze światłami specjalnie dla rowerzystów są wyznaczone zony – niebieskie, zielone bądź po prostu pole z symbolem roweru przed linią zatrzymania dla pojazdów. Na całej rozciągłości, czyli często na szerokości dwóch pasów.

Załącznik 47360

Tak, to prorowerowe, czerwone światło, zjeżdżają się tabuny cyklistów… szczególnie rano i późnym popołudniem, kiedy Ci ekologiczni i wysportowani przemieszczają się między swoimi mieszkaniami a miejscem pracy. Bywa ich naprawdę dużo, czasem przed maskami samochodów zbierze się nastu, dziesięciu. Motocykliści często starają się zająć pozycje wśród nich, na ich czele najlepiej, ale jest to nie do końca legalne, powinni, tak jak pozostali zmotoryzowani uczestnicy ruchu stać poza tym polem. „Nie do końca legalne” – tak napisałam. Generalnie policja nie czepiała się takiego naginania przepisów, jednak był taki czas, kiedy zanotowano sporo wypadków śmiertelnych z udziałem rowerzystów i stróże prawa zaostrzyli patrole na skrzyżowaniach. Rozdawali motocyklistom ulotki, w których [również obrazkowo] przedstawiali w jaki sposób powinni ustawiać się przed światłami. Mianowicie… między samochodami [mając je z prawej i lewej]. Ja mocno się rozglądałam przed dojazdem do skrzyżowań i widząc rowerowe patrole zatrzymywałam grzecznie przed takim „boxem” rowerowym, jednak moich paru kolegów pouczono, kiedy przesadzili z odległością i kazano cofać się poza linię ;) Rowerzystów również karcono, oni przewiniali częstym niestosowaniem się do koloru światła. To jest w Londynie bardzo niebezpieczne… rowerzyści są wszędzie, są zwinniejsi od motocyklistów, mogą przeprowadzić swój pojazd kawałek po chodniku, mają swoje specjalne miejsca i ścieżki.

Załącznik 47358

Mają warunki jak bogowie i bogami nieraz się czują nie robiąc sobie nic z czerwonych świateł. Przemykając nie zwalniając po zmianie świateł, czasem lawirując między przejściem dla pieszych a jezdnią, czasem wykorzystując moment czerwonego światła dla wszystkich… Często ruszając zanim zrobi się dla nich zielone.

Mankamentem „boxów” było niewątpliwie to, że rowerzyści skutecznie spowalniali ruch. Zanim taki się napędził, mijały cenne dla zawszespieszącychsię sekundy. Z rozległej w poprzek jezdni bandy musiał się dopiero utworzyć szyk „gęsi” [oczywiście walka między „najszybszymi” trwała w najlepsze].

Załącznik 47356

A gdzie w tym wszystkim my, motocykliści? Najlepiej, jeśli byliśmy na równi z nimi. Jeśli staliśmy trochę za nimi – już stwarzał się przy ruszaniu problem. Bo rowerzysta nie rusza na wprost. Rowerzysta, szczególnie ten niedoświadczony, rusza ostrym zygzakiem, a koło ma duże i jego tor rozruchowy zajmuje sporo miejsca. Co sprytniejsi [ci na szybkich rowerkach i z zakleszczającymi się w pedały butami] ćwiczyli sztuczkę: stój pod światłami nie dotykawszy butami asfaltu: przyjmowali komicznie wypięte pozycje na stojaka [obcisłe getry i koszulki], kierownica skręcona pod dość dużym kątem, minimalne kołysanie rowerem w przód i w tył. Ciekawe to były obserwacje – kiedyś miałam niezły ubaw, kiedy - wkurzając się na taką rozlazłą ekipę przede mną - jeden z takich spryciarzy nie utrzymał roweru w pionie i nie zdążył wypiąć się z pedałów… :D ała.

Rowerzyści londyńscy dzielą się na różne typy.

- Najszybsi – na kolarzówkach z mega-cienkimi oponkami, często bez przerzutek. Typowi zapierdalacze, obleczeni w cieniutkie sztuczne ubranka, przycementowani do pedałów. Szybcy i wściekli. Przelatujący na czerwonymi i proszący się o kolizje.

- Ekologiczni korporanci – w miarę doświadczeni rowerowo pracownicy korporacji, przemieszczający się w garniturach lub - w przypadku pań -eleganckich spódniczkach i na obcasach ludzie z teczkami na wszelkiego rodzaju rowerach: szybkich, miejskich, w końcu na składakach, które po dotarciu do pracy zabierają ze sobą jak pieska do ofisu.

Załącznik 47359

- Turyści i inni użytkownicy wypożyczanych rowerów – najbardziej znienawidzona i niebezpieczna grupa… W Londynie można za niewielkie pieniądze wypożyczać rowery do przemieszczania się na pewnych odcinkach w obrębie centrum. Pewnie wielu z Was wie na czym takie coś polega. Istnieje dużo punktów „bazowych”, z których możesz taki rower zabrać lub go zostawić. Nie trzeba więc oddawać bajka w miejsce, skąd się go pożyczyło. Korzystając z takiej możliwości nie trzeba też obawiać się o swój osobisty rower zostawiając go przypięty pod pracą, dlatego jest to genialna alternatywa… Zasady wypożyczenia są proste. Można o nich poczytać tutaj: http://en.wikipedia.org/wiki/Barclays_Cycle_Hire

Załącznik 47355

Załącznik 47357

Jednak użytkownicy tych goldwingów wśród rowerów są specyficzni. Najczęściej są to turyści…

Załącznik 47361

Załącznik 47354

Turyści… Turyści to Ci, którzy są poza ławicą… Nie mają pojęcia o zasadach panujących na londyńskich ulicach, często jeżdżą zupełnie nieprzewidywalnie – jednocześnie dla „nas” i dla siebie samych. Rozglądają się – przecież zwiedzają, jeżdżą powoli, niepewnie [kiedy ostatni raz w ogóle jeździli na rowerze?], zatrzymują się znienacka [fota, fota!] bądź nagle zmieniają kierunek jazdy. Nie wiedzą, której strony się trzymać… Nierzadko ich ubiór nie pozwala na swobodnie poruszanie się, co stwarza dodatkowe niebezpieczeństwa. Takie barkleysowe rowery są po prostu w grupie podwyższonego ryzyka – należy mieć na nie szczególne baczenie…

To, co mi się podoba w rowerowym świecie londyńskim, to jednak zwracanie uwagi większości rowerzystów na kwestie własnego bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, jakie głupoty i błędy popełniają, jeżdżą prawie wszyscy w kaskach, większość ma odblaskowe elementy ubioru, naprawdę duuuże powierzchnie… Zdarzało mi się mijać ludzi ubranych od stóp do głów w żółty odblask, włącznie z takim kolorem rowerka. Odblaskowe rękawiczki, kask [zdarzały się też złote i srebrne], kurtka, plecak, kamizelka, szelki, portki, buty! Po zmierzchu obowiązkowo oświetlenie.

Jeszcze jedna rowerowa rewelacja w centrum miasta – rowerowe ambulanse. Byłam świadkiem interwencji rowerowych ratowników w bardzo zatłoczonym miejscu Londynu. Reanimowali człowieka na chodniku. Kiedy wracałam tą samą drogą kilkadziesiąt minut później, na miejsce dojeżdżała właśnie pełnowymiarowa karetka… Chłopaki robią naprawdę dobrą robotę.

Załącznik 47353

A… i rowerowi kurierzy. The best of the best… Im węższy w barach, tym sprawniejszy… ;) Ciekawe czy przyjemnie się takie wynalazki prowadzi?

Załącznik 47362

[dzisiejsze foty oprócz ostatniej autorstwa wujka googla]

RAVkopytko 13.04.2014 01:38

Cytat:

Napisał wilczyca (Post 373797)
Zaczyna się także spoglądać w lusterka, czy aby nie nadjeżdża… motocyklista ;) Tak, tak, to trochę niecodzienne w Polsce,

Ja patrze w lusterka często i robię miejsce dla innych motocyklistów/skuterowców na "pole position" :D ale zdarzyło mi się być wyprzedzonym dwa razy po prawej stronie przez "wkrętarki" :vis:

wilczyca 13.04.2014 01:54

pisząc to miałam w głowie warunki miejsko-tłoczne: suniesz prawym brzegiem korka, chcesz się przemieścić na "pas" środkowy, miedzy autami i... jest duże prawdopodobieństwo, że jest on zajęty :D
niecodzienne jest to, że można utknąć w korku motocyklistów, można nie móc zająć strategicznej pozycji pod światłami, bo jest tam ich już za pełno, można nie znaleźć miejsca parkingowego, bo kilkunastometrowe pole "motorcycles only" jest pełne, itp. :D

zipo 13.04.2014 09:52

Haaj

"Singles motorcycle only"...Takie tez parkingowe oznaczenie zdziwiony widzialem niedawno i zastanawialem sie czy mozna afre zaparkowac.
W ogole,afra w Londku to atrakcja dla pieszych, zwlaszcza dzieci :)
pozdrawiam

graphia 13.04.2014 10:23

No dobra. Namówiłaś. Idę na rower :)

wilczyca 14.04.2014 02:05

3 Załącznik(ów)
Wracam do domu po wyżymającym z sił dniu. Wracam rozbawiona do łez. Ciekną po policzkach, obraz mi się rozmazuje, ale spokojna głowa, znam tę drogę na pamięć, podobnie jak mój motur, więc nic nie szkodzi. Mam niezły ubaw, jestem aktualnie szczęśliwa do pełna. Ciało co jakiś czas wpada w śmiechowy rezonans i nie chce się uspokoić. Spod kasku dobywa się śmiech – taki mój – dziki i głośny, niespodziewany i mało kontrolowany. Z nutką mokrości od tych wylazłych łez i zmęczenia… bo ileż można się śmiać? :D
Taaak, bardzo lubię się śmiać. Mój organizm chyba też podłapał tę pasję i nie daje mi wytchnienia, kiedy tylko mózg da impuls do ubawu. A kiedy jestem zmęczona, albo jest już po zmierzchu – tym bardziej podatnam na wesołość. Co więcej? Często udawało mi się wyrwać z takiego ucieszenia: zajmowałam się sprawami drogowymi, skomplikowaną logistyką międzysamochodową… by po chwili przypomnieć sobie zabawną sytuację i od nowa tarzać się w duszy ze śmiechu. Eh… Lubię to.

Jakie emocje musiałam wzbudzać w pieszych londyńskich, kiedy przepuszczając ich na przejściu dla pieszych wybuchałam niepohamowanym śmiechem? Mam nadzieję, że tylko pozytywne ;) A zdarzało mi się z racji i częstego wykończenia i nagminnych powrotów po ciemku do domu…

Co mnie tak rozbawiało?
Drobne sytuacje…

Ludzie… :) Kiedyś na przykład wracałam skądś naprawdę późną porą, pewnie był to piątek, bo ludzi w centrum multum… Lezą, lezą… grupami, stadami. Jeden wchodzi na jezdnię, cała banda za nim. Nie widzą, że mają czerwone światło, ktoś ruszył, znaczy można iść – i cała chmara pcha się bezmyślnie pod koła. Jak z automatu: co drugi pieszy zatopiony jest w ekranie swojego przenośnego świata przemierzając chodniki, ulice, skrzyżowania: są w innym świecie, proszą się o kłopoty… Słuchawki w uszach, oczy w monitorach, nogi… no właśnie? W jaki sposób te biedne nogi noszą swoje odlotowe korpusiki? Skąd wiedzą dokąd iść? Jak pokonywać przeszkody? Hm… To jest pytanie trudne. Może jednak działają na zasadzie swojej własnej intuicji? No bo jak inaczej, skoro wszystkie zmysły zaangażowane są w multimedialny świat?

Wracając do mojej zabawności – wyrwanie takowego jegomościa z zatopienia w innym świecie budziło moje najowocniejsze pokłady radości. Wracam w piątek wieczór do domu przez zatłoczone – głównie masą ludzką – ulice Londynu. Muszę skręcić w prawo, w mniejszą uliczkę. Widzę kolumnę odlecianych na różne sposoby ludzi przemierzających ją w poprzek, więc powolutku toczę się i szukam luki wśród tłumu, żeby „bezdotykowo” przemknąć się przez niego. O… jeszcze tylko tych dwóch przejdzie i zmieszczę się za nimi w luce. Zwalniam do nieprzyzwoitej prędkości balansując, żeby tylko nie podeprzeć się nóżką, bo po co… Jeszcze chwilka… I właśnie wtedy jeden z nich, ten rozmawiający w najlepsze przez komórkę, zauważa mnie i wręcz czuję, jak wyrywa się z potężnymi korzeniami ze świata po drugiej stronie słuchawki. Nie zauważył, że się powolutku czaję, aby go ominąć, widzi tylko – wydarty z rozmowy – że motocykl zbliża się do niego i oślepia światłem! Kurczy się więc przyjmując embrionalną pozycję i robi przerażoną minę prawie zwalając mnie z kół. Jest przekonany, że za sekundę go rozjadę. Komórka niebezpiecznie luzuje się w uścisku dłoni i prawie ląduje na asfalcie. Ale cóż to w porównaniu z rozklekotanym z przerażenia sercem gościa? A moim rozklekotanym z rozbawienia ciałem? Hm?

No i co ja mogę w takich momentach? No co? Przecież nikt jeszcze nie umarł z powodu pęknięcia ze śmiechu. Pozostawało mi utrzymanie pionu i włączenie wycieraczek w oczach…

Takie rozmiękczające mnie sytuacje zdarzały się co jakiś czas. Najbardziej bawili mnie piesi przechodzący przez przejścia. Zasady „przejściowe” były dosyć specyficzne. Często przechodnie nie mieli „pełnej” świetlnej oferty – owszem, zapalało się dla nich czerwone światło. Prosty, czytelny komunikat: nie idź. Ale później… nie zmieniało się na zielone, a jedynie gasło. I co? I to był komunikat: „A teraz… róbta co chceta, tylko na własną odpowiedzialność” :D Tak więc nie mając konkretnej wskazówki pieszy kombinował. Oczywiście bardzo mu się spieszyło, więc chciał jak najszybciej przebyć odległość od krawężnika do krawężnika. I co robił taki szaraczek? Robił się nerwowy. Spoglądał to na ciemność świateł, to na karoserie czekające na swoje zielone przyzwolenie. W końcu patrzył w oczy kolejnym kierowcom z pierwszego rzędu… i znowu na światła… Iść? Czy nie iść? Oto jest pytanie. Idę… i ruszał – pierwszy krok niepewny, oczy bacznie skanują przestrzeń przy pasach, w razie ruchu pojazdów można się cofnąć i udać, że nic się nie stało. Jeśli jednak pojazdy nadal stoją, drugi krok przeradza się w pierwszego susa i ciało spina się do sprintu. Dopaść drugi krawężnik!!! Oj, jak cudownie było oglądać takie mini-spektakle. Ta czujność w oczach, pełne skupienie i w końcu zapał w biegu, ratowanie się przed ruszającymi pojazdami… Zupełnie jak zwierzaki, kiedy przypadkiem znajdą się na drodze i cudem unikają spotkania kół pędzących samochodów. Prawie widać, jak ludzie kładą uszy po sobie i podkulają ogony… :)

Okrutna rozrywka, zdaję sobie sprawę ;) Ale czasem kusiło mnie, żeby takiego wypłosza podpędzić gazując nieco mimo czerwonego światła :D

Trochę równowagi kolorystycznej...

Nie odpisuj teraz na maila, patrz w prawo!

Załącznik 47454

Tłumik w Chinatown.

Załącznik 47455

Tłumik w Notting Hill.

Załącznik 47456

Ludwik Perney 14.04.2014 08:18

Cytat:

Napisał wilczyca (Post 374002)
Okrutna rozrywka, zdaję sobie sprawę ;) Ale czasem kusiło mnie, żeby takiego wypłosza podpędzić gazując nieco mimo czerwonego światła :D

Diablica, wiedźma!
Z Tobą na spacer do lasu na pewno bym nie poszedł!

RAVkopytko 14.04.2014 22:36

Wilczyca tylko tak Pisze


i znowu :D

http://africatwin.com.pl/attachment....1&d=1397429343

wilczyca 14.04.2014 23:00

:) Lubię to zdjęcie. Asfalt w Lądku jest jedyny w swoim rodzaju. Mocno chropowaty, dobrze odprowadzający wodę, przyczepny. I tak ładnie jesienią kolorowe listki się na nim prezentowały - wtapiały w ulicę i tworzyły genialną mozaikę. Mmm... jesień tam była piękna i dłuuuga.

wilczyca 15.04.2014 00:06

6 Załącznik(ów)
O taka...

Gdzieś w trasie.

Załącznik 47522

Jest motorek!

Załącznik 47523

Załącznik 47524

Załącznik 47525

W City też bywało kolorowo.

Załącznik 47526

A tu ulubione kwiatki przy szpitalu St. Thomas.

Załącznik 47527

wilczyca 23.04.2014 01:46

6 Załącznik(ów)
Mamy takie miejsce odbioru paczek… kiedy jest się niegrzecznym lub przyjedzie się jako siódma osoba w okolice Canary Wharf baza potrafi Cię wysłać kawałeczek dalej, z E14 na E16. Pod DHL. Początkowo nie skojarzyłam, co to jest diejczel. Aaa… po prostu dehael. No to rozuuuumiem :) Standby… No to jedziem.

O, jest. Rzeczywiście, czerwono-żółty DHL. I nawet kawałek trawnika tam mają! No to myk. Siedzę sobie, wyjęłam nawet notatnik i wczorajszą obiadokolację – może pouczę się trochę tutejszego języka? Dobrze, że dysponują przestrzenią trawnikową, jakieś 10x2m zieloności. Do przeżycia. Zatapiam się w „nauce”, ale kątem oka śledzę pana ochroniarza. Zachowuje się jakoś nieswojo. Spogląda na mnie, nerwowo to kieruje się ku mnie, to zawraca… „Spoko” myślę sobie. „Jak będzie coś chciał, to podejdzie”. Niesamowite, jak potrafię się zdystansować do sytuacji w kraju, gdzie wielu słów nie rozumiem. W Polsce pewnie zestresowałabym się i układała scenariusze: jak podejdzie i powie to, to co ja mu odpowiem? A jak wyrazi się wulgarnie? To co? A jak sympatycznie? Ojejejejej. Tam? Tam mi to wisiało. Jedyny problem, jaki mogłam sobie wymyślić w takiej sytuacji to: „No dobra. Podejdzie i coś powie. Ciekawe, czy go zrozumiem?”:D Koniec problemu. Resztę będę starała się ogarniać na bieżąco :D

No i zawołał przez radio jakąś panią i porozmawiali chwilkę rzucając ukradkowe spojrzenia w moją relaksacyjną stronę. I w końcu Pan podjął męską decyzję i podszedł do mnie. Łaskawie oderwałam się od studiów i całą sobą skupiłam się na treści wypowiadanych przez Pana słów. Na pewno poprosiłam o powtórzenie monologu i wytłumaczyłam się, że słabo znam angielski. Z paru słów, które do mnie dotarły i dały się zdemaskować i przetłumaczyć na „nasz” wywnioskowałam, że nie dobrze jest wylegiwać się i wyłysiać trawkę dehaelowców, a baza kurierów jest za rogiem. OK, sorry, nie wiedziałam. Uśmiech i pełne zrozumienie. Z obu stron. Ulga i radość na twarzy Pana Pilnującego. Zbiórka lektury i pojemnika z jedzonkiem, odparkowanie i dalsze poszukiwania, co tam za rogiem się pojawi… A tam?

Tam… banda Brazylijczyków :D Na skuterach głównie. I miejsce czekania: beton, zero trawki, przynajmniej trawy ;) DHL użycza czasem starych kartonów, więc chłopaki siedzą na tekturze i gadaaaają. Ale jak oni gadają!!! Głośno, dynamicznie, gestykulują, przekrzykują się i zerkają na dziewczyny w koło, czy patrzą… :D Jeden „przystojniejszy” od drugiego. Tylko ten wzrost… Taki południowoamerykański. ;) Ubaw po pachy. Jakoś nie mam wielkiej chęci się z nimi integrować. Zasiadam na moturze w wypróbowanej, w miarę wygodnej pozycji. Motorek na bocznej stopce. Ja zadkiem blisko baku, nogi na lewej manecie, albo bliżej środka kiery, żeby było wygodnie. Oparta o box. Da się przeżyć. Jeśli słońce stawało się zbyt upierdliwe [nie lubię się opalać], wtedy ukrywałam się w cieniu motocykla. Mniej wygodnie, ale co ze sobą zrobić?

Codzienne pozycje relaksacyjne:

Załącznik 47675

Załącznik 47680

No i nieodzowna herbatka z różowego kubka... zielona dla kontrastu.

Załącznik 47681

Było tylko dwóch gości, tych z rodu bardziej dociekliwych, żeby nie napisać upierdliwych, którzy starali się ze mną „zaprzyjaźnić”. Obaj upatrzyli sobie jako punkt wspólnych zainteresowań „Mag”, czyli moją Madzię.
Jeden miał żonę Polkę. Kiedy pasuję z powodu gorąca i rozsiadam się „pod” potocyklem, podchodzi z kartonem i każe mi usiąść na nim. Pyta, czy nie chce mi się pić, bo w środku [tam, gdzie odbiera się paczki] jest dystrybutor z wodą, kawa i herbata. A może chcę banana? Bo ma w nadmiarze – i obdarowuje mnie krótkimi, egzotycznymi banankami. Na drugi dzień mój kufer napełniony jest słodkim, gęstym zapachem… a niektóre koperty z lekka się brudzą na wspaniały, brązowy kolor z dodatkiem bananowej faktury.
Gość wita mnie nie do końca brzmiącym po polsku „Dzień dobryyy!!!”, czasem też „Dziękujaaa!!!”, a jego rozpromieniony wyraz twarzy trudno jest zbagatelizować. Uśmiecham się więc i odpowiadam już poprawnie, po polsku. W końcu mogę z nim chwilę spróbować porozmawiać. Y… ale nie pamiętam, o czym z nim mówiłam. Prawdopodobnie bardzo uważnie słuchałam i rewelacyjnie przytakiwałam z nienagannym uśmiechem… ;)

Drugim koleżką jest przyjaciel dobrego kumpla Magdy. Opowiada, że Magda jest świetną kurierką i ich wspólny znajomy też, i że założy najlepszą firmę kurierską w Londynie i zatrudni ich oboje i roztacza wspaniałą wizję i raduje się od ucha do ucha… I gromadzi w międzyczasie paczuszki na swoim motocyklu [jest wyjątkiem i ma fazera zamiast skuterka]. Wspomina też, że kiedyś pracował w „skurwiel systems” i było do dupy, że to najgorsza firma kurierska i bla bla bla…

Obaj panowie próbowali wspaniałomyślnie ratować moje „radio” – krótkofalówkę. Z marnym skutkiem oczywiście ;) Moje zabiegi na sprzęcie były dużo bardziej skuteczne i logiczne, ale cóż… czasem trzeba schować pewność swego do kieszeni i dać się „wykazać” innym, no… tego. Facetom. Przynajmniej zyskiwałam chwilkę, kiedy nie ględzili, tylko udawali mądrych. ;)

W każdym razie. Paczki stamtąd były atrakcyjne. Pod względem odległości. Prawie zawsze wykraczały poza Londyn. Za to płacone za nie było mniej. Jakiś układ między C/S a DHL. A czekanie, aż trafi się jakaś… w nieskończoność czasem. Oto przykład totalnych nudów. Ukrywanie się przed upałem w niedozwolonym do parkowania miejscu. Słońce było nieubłagane: nadchodziło i zmniejszało przestrzeń życiodajnego cienia. Dookoła wszędzie śmieci. Południowoamerykańcy mają daleeeeko do Niemców i poza rozmowami nic się nie liczy. Więc papierki, serwetki dołączone do kartonów pizzy, kubki jednorazowe i inne niepotrzebne przedmioty walają się dookoła i zawiewane przez wiatr gromadzą w niektórych miejscach.

Załącznik 47676

Załącznik 47678

Załącznik 47679

Dorwawszy wolny karton [skojarzenia z bezdomnością? Nie do końca niesłuszne…] usiłuję w ostatkach cienia skupić się na lekturze, ale przez radio cały czas nadaje Bill. Jest „busy” dzień, nadaje jak katarynka, ale jakoś nie wywołuje 5-1-7. A moje ucho ciągle wyczulone… Co jakiś czas dzwonię z telefonu do biura i się przypominam.
- Hi, Bill, czekam tu od dwóch [czterech…] godzin, nie masz dla mnie niczego? – nadzieja w głosie, uśmiech między wierszami.
- Hi, Karolajna! Niestety na razie nic, ale bądź cierpliwa, na pewno Ci coś znajdziemy, to jest dobre miejsce, dostaniesz stamtąd świetną pracę, dużo zarobisz.

Jakoś wkurwia mnie taka argumentacja. Zamiast się podbudowywać, że kuszą mnie kasą: irytują takimi tanimi gadkami. To kolejny powód, dla którego nie nadawałam się do tej pracy. Po prostu ichniejsze motywanty zupełnie do mnie nie trafiały, wręcz przeciwnie.

Kiedyś dzwoni do mnie Polak z biura. W sobotę. Mam wolne.
- Dzień dobry pani Karolino ;) Może masz ochotę popracować jutro? - pyta z nadzieją w głosie, odczuwam też lekką desperację.
- Cześć Grzesiek, nie chcę jutro pracować, ale dzięki za propozycję.
- A może jednak? Dlaczego nie chcesz? – on już czuje, że ja nie chcę się ugiąć, dlatego dodaje szybko – Jeśli weźmiesz jutro ten standby, w poniedziałek damy Ci kurs do X, to jest tyle i tyle mil, zarobisz niezłą sumkę, to będzie tyle i tyle funtów. – wyczuwam z jego intonacji, że jest pewny wygranej.
- Wiesz, nieee… - zaskakuję go. – Mam inne plany na niedzielę, poza tym chcę mieć dzień wolny i odpocząć. – wykorzystuję chwilkę ciszy wypełnionej lekkim szokiem w słuchawce i decyduję się [póki mam okazję pogadać po polsku i się „wykazać” yntelygencjom] przeciągnąć rozmowę – Ale wiesz co? Chętnie wezmę ten kurs w poniedziałek ;)
Ciche napięcie narasta z drugiej strony łącza…
- Yyy, ale ta poniedziałkowa praca to taka nagroda za ten niedzielny standby. Nie mogę Ci jej dać, jeśli nie będziesz jutro pracować. – Powaga nie wygasa, wciąż na tym samym poziomie. Ale zaczerwienie na twarzy Grega na pewno się uwydatniło w tej chwili.
- Trudno, jakoś sobie poradzę. Miłej niedzieli, Grzesiek. Do pojutrza! – żegnam się uchachana i jakoś nienormalnie jak na te warunki szczęśliwa. Chyba jednak jestem trochę unikatowa ;) Jak na londyńskie standardy.

kszyyykszyyykszyyy 5-1-7 5-1-7 kszyykszyyyy
kszyyykszy 5-1-7 where are you, 5-1-7? kszyykszyyy
kszykszy I'm E16 kszykszyyy
kszyyy Mamy dla Ciebie paczkę. Odbierz z Diejczela i dostarcz ASAP... kszyyykszyyy

zipo 23.04.2014 10:44

:Thumbs_Up:
Cytat:

żegnam się uchachana i jakoś nienormalnie jak na te warunki szczęśliwa. Chyba jednak jestem trochę unikatowa..Jak na londyńskie standardy.
Od poczatku czesci tej "autobiografii" londynskiej wiedzialem,ze pozostaniesz nietknieta wewnetrznie.
To nie lada wyczyn pozostac soba w tym miescie.
Wiekszosc Czytelnikow moze tego nie zrozumiec,lecz postawa jaka przyjelas i wydaje sie,ze w niej wytrwalas,dowodzi ze tak wlasnie jest-jestes unikatowa :)
Z pewnoscia gory Beskidu pomagaja wypracowac podobna mentalnosc i nastawienie.
Jestem Twoim fanem Karolajna

pozdrowienia

graphia 23.04.2014 16:29

Nie ukrywajmy, że większość ludzi nie wyjeżdża za granicę do pracy po to aby przeżyć przygodę a raczej po to aby zapierdalać i zarobić jak najwięcej :) Ot tak!

zipo 24.04.2014 13:33

Cytat:

Napisał graphia (Post 375661)
Nie ukrywajmy, że większość ludzi nie wyjeżdża za granicę do pracy po to aby przeżyć przygodę a raczej po to aby zapierdalać i zarobić jak najwięcej :) Ot tak!

Ale @wilczyca do takich ludzi nie nalezy.
Milo sie czyta,gdy kuszacy kulminacyjny moment finansowy jest z latwoscia odrzucany.
Ja sie identyfikuje ze stylem Karoli i podziwiam ja. :)
Mimo monotonii zycia i ryzykownej roboty patrzy w glab siebie i pisze intrygujaco o codziennosci.
Oszlifowywuje codziennosc do postaci przygody .

pozdro

wilczyca 25.04.2014 02:05

Dzięki ;)

Uwaga, stała czujność!!!


igi 26.04.2014 03:03

Unikatowa.... Oj napewno ;)

wilczyca 23.05.2014 12:32

2 Załącznik(ów)
A widzieliście pod jakim numerem mieści się wesoły cmentarz w Sapancie? :)

cinci-unul-sapte!

Załącznik 48280

Załącznik 48281

Ludwik Perney 23.05.2014 12:50

Fajny kadr z nagrobkami :-)

Byłem tam kiedyś, gdy były chyba chrzciny, Jeżu, to wyglądało jak wypędzanie demonów i trwało tak długo, że gdybym był demonem, odpuściłbym...
Dziecko nie miało już siły płakać.

wilczyca 23.05.2014 13:15

1 Załącznik(ów)
Mam jeszcze jeden, chyba dosyć niezwykły jak na sapancki kadr ;) Bo z nielegalnej miejscówki uczyniony :D

Załącznik 48286

Ludwik Perney 23.05.2014 13:17

Dzwonnica?

Zet Johny 23.05.2014 13:19

I chyba żeby się tam znaleźć użyłaś atrybutów widocznych na avatarze :D?

Ludwik Perney 23.05.2014 13:19

:-)
http://perney.pl/gdzie-podzial-sie-rumunski-demon.html

wilczyca 23.05.2014 13:40

1 Załącznik(ów)
:) dobre wspomnienie Ludwiku.
Byłam tam drugi raz. Za pierwszym wszystko było po bożemu. Za drugim przecisnęliśmy się wąskim przejściem obok robotniczej drabiny i tylko bandyckie skrzypienie butów offroadowych mogło nas pogrążyć, ale tego nie zrobiło. U góry para rękawiczek roboczych, przedłużacze, wiadro i fajne drewniane drabinki prowadzące coraz wyżej i wyżej.
Był też trzeci raz u wrót kościółka. Po powrocie ze "ślepego offa" trzeba było zajrzeć do okrojonej nie-wiedzieć-czemu czeluści przedniej opony XR-ki. Wtedy dojrzałam 5-1-7.

Załącznik 48287

rozbudowany ten off-top. ;)

Ludwik Perney 23.05.2014 13:50

Ale rusztowań! Remont na całego...
Widoku z dzwonnicy zazdroszczę :-)

ŁukaszBIA 01.03.2015 19:37

5-1-7 over!
Kiedy kolejny odcinek? Z przyjemnością czytałem Twoją relację :)

wilczyca 04.03.2015 01:44

1 Załącznik(ów)
Myślę, że wymodzę jeszcze jakiś rozdzialik poza5-1-7owy (pracowy). Taki weekendowo-offowy :D Z DRaculą w tle. Jak to się robi po angielsku ;)

Załącznik 53569


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:28.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.