![]() |
Ale! Nooo! Echhh! Kurdele! Fiu, fiu!
|
Granicy rosyjskiej nie pamietam wiec chyba bylo bezproblemowo. Krystek pewnie cos napisze bo dla niego to byla pierwsza rosyjska granica ;)
Jazz zaczal sie na kazachskiej. Pas ziemi niczyjej byl imponujacy, po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do Kazachów i oczywiscie byla akurat przerwa. Czyli juz Azja, niby geograficznie jeszcze Europa ale juz Azja pelna geba. Mordy juz azjatyckie i zachowania takoz. Sloneczko coraz wyzej zaczelo tez juz prazyc azjatycko. Po godzinie czy trzech - jakie to ma w koncu znaczenie - wjechalismy na "terminal". Odprawa paszportowa poszla gladko. Wizy mielismy przeciez swiezutkie. Problem zaczal sie u celnikow: chodzilo o deklaracje - nie zgadzali sie zebysmy sami je wypelnili, maja byc na komputerze - i wyslali nas do agencji - ze 300 metrow dalej juz po kazachskiej stronie. W budzie rozpizdziaj azjatycki ze wskazaniem na ZSRR. Rozbudzilismy jakiegos czlowieka i ten poczal stukac w komputerze. Po 10 minutach moja deklaracja byla gotowa: 15 euro. Zaczalem sie smiac, a facet postukal sie w czolo. Powiedzialem ze mozemy zaplacic 10 euro za wszystkich. Gosc podarl deklaracje, wylaczyl komputer, powiedzial ze sam jest ciekaw jak dlugo postoimy na tej granicy. I poszedl spac. Wszystkiemu temu przypatrywal sie Krystek ciekaw granicznych procedur. Wkurwieni wrocilismy na przejscie glosno zadajac widzenia z naczelnikiem. Jakoz sie i pojawil i zaprosil nas do swojego gabinetu. Tam juz bylo bardzo kulturalnie. http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7290148.jpg Pokazalem Panu naczelnikowi paszport i moja kolekcje wiz kazachskich z poprzednich lat, wyjasniajac ze jestem stalym bywalcem. Ze jako dziennikarz zostalem zaproszony przez organizacje turystyczna zrzeszajaca wszystkie dawne poradzieckie stany i jedziemy wlasnie z grupa dziennikarzy na study tour po Azji Centralnej. A tu u Was taka niespodzianka! Wstyd mi przed moimi przyjaciolmi dziennikarzami. Tu musze dodac ze mowie po rosyjsku lepiej niz Franciszek Smuda po polsku wiec rozmowa odbywala sie dosc plynnie. Wyjasnilismy wiec sobie z panem naczelnikiem ze to chyba jakies nieporozumienie zaszlo. Pan naczelnik wezwal celnika do siebie, ktory dostal przy nas niezla zjebke. Oczywiscie swiadom jestem calego tego teatru jako ze i naczelnik pewnie z tych 15 euro za pojazd mial cos dostac, ale wygladal teatr dosc prawdziwie. Celnik wyjasnil uprzejmie ze doszlo do nieporozumienia i on sam chetnie wszystkie deklaracje pomoze wypelnic i w ogole nie ma problemu by byly one wypisane recznie. Takoz w dobrych humorach, zostawiajac mruczacego pod nosem celnika wjechalismy do Kazachstanu. Rozpoczely sie targi o ubezpieczenie czyli strachowke. Negocjowal Izi. Pierwsza cena byla kosmiczna, ale po 10 minutach w trzeciej budce doszlo do, wydawalo sie, konsensusu. Jednak wladca budki zagle zmienil front i zapowiedzial podwyzke. Olalismy jego i wszystkie strachowki i odjechalismy z granicy zegnani informacja ze oni wszyscy sprzedawcy strachowek dzwonia na policje zeby nas zatrzymali. Powyzywalismy jeszcze nawzajem nasze mamusie i wsrod przeklenstw odjechalismy w strone Aktiube. Nie bedziemy placili Kazachom 15 dolarow za 5 dni skoro w Polsce placimy za to 20 dolarow na caly rok... http://i493.photobucket.com/albums/r...027_resize.jpg Droga sie spieprzyla a Kajman juz troche zdychal wiec stanelismy gdzies wreszcie i kimnelismy sie pare godzin. Do Aktobe zjechalismy rankiem i na stacji benzynowej zrzucilismy motorki i nasze bety. http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7300155.jpg Troche nas gonil czas - musielismy w 3 dni machnac sie do Uzbeistanu a to 2500 km stamtad i drogi troche niehalo. Wiec uznalismy ze najlepiej bedzie puscic Kajmana z laweta przodem a my wymienimy kase, zrobimy ubezpieczenia dla wszystkich, jakies zakupy i dogonimy go wieczorkiem. Podjechalismy do banku, niestety zaskoczyla nas juz przerwa obiadowa i ow czas zorganizowalismy sobie konsumujac piwo na skwerku przed bankiem. W koncu bank otwarto i Krystek z Mirem weszli do srodka. Ja z Izim ledwo dopilismy ostatnie piwo jak przyjechal radiowoz. - Ludzie dzwonia ze spirytnoje pijecie. - My? Jakie spirytnoje? Flaszki istotnie lezaly juz w krzakach. Milicjanier pogadal przez radio i za chwile przyjechal drugi radiowoz, potem trzeci i czwarty juz po cywilnemu. Trwal kabaret, ktorego glownym aktorem byl Izi tlumaczacy milicjantom ze musimy sie dowiedziec czegos w sprawie ubezpieczenia. Jakos bowiem nie chcielismy im powiedziec ze nie mamy tego dokumentu. Miro wyszedl z banku i zapytany co pil powiedzial, ze benzyne spuszczalismy i cos tam pociagnal z wezyka, chyba 95 oktanow. Tego bylo za wiele i facey zaprosil go do radiowozu. Miro natychmiast stracil zdolnosci jezykowe. My tez bylismy w stanie powiedziec jedynie "Nie ponimaju". Jeden z gliniarzy zwinal kartke w trabke i kazal by Miro na nia chuchnal. Podsunal ja innemu gliniarzowi a ten bezblednie stwierdzil - piwo "Kriepkoje". I takie wlasnie pilismy. Chcieli Mira wziac na badanie krwi i nas zreszta tez... Przyjechal jakis oficer w koncu i odzyskalem mowe. Powiedzialem mu ze wypilismy po pol piwa, nie jezdzilismy nawaleni tylko stacjonarnie - tu przed bankiem. Machnal reka i zabral swoich chlopakow. Miro i Krystek ruszyli po strachowke, kosztowaly nas zdecydowanie mniej niz chcieli na granicy i juz 3 godziny przed zachodem slonca podazalismy za Kajmanem wypasnym asfaltem w strone Aralska... http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7300159.jpg |
:drif:
|
Cytat:
ja to pamiętam trochę inaczej bardziej pozytywnie nawet bardzo pozytywnie, tak w ogóle Sambor nie lubi Rosji zdaje się, a co do straszenia policją i nie zapłaceniem ubezpieczenia to rozmawa zakończyła się tym, że powiedziałem że sam jestem z policji i niech spróbuje zadzwonić to przyjadę tu z kolegami z Astany, takie zwykłe podchody i próba sił, dzień jak codzień, to tylko takie nasze zachodnie myślenie że wygląda to źle, po przestawieniu na myślenie azjatyckie to świetna zabawa była i znowu pojadę na to przejście powspominać jak rok temu przekaraczaliśmy i kielicha jeszcze wypijemy razem z nacznikiem i kolegami, oczywiście po służbie a tak w ogóle Sambor ma w ryj, bo dopiero zobaczyłem że jest jakaś relacja pisana |
Kazachstan jest chyba z 8 razy wiekszy od Polski i powiem Wam ze dalo sie to zauwazyc. Dluga prosta i zakret po 80 km. Gdzie spojrzysz wokol ten sam step. Pisalem, ze Mirowi zepsula sie pumpa? Ano zepsula sie po 200 metrach od sciagniecia z przyczepy, byly proby reanimacji i tego dnia robilismy ja jeszcze ze trzy razy az w koncu wymienilismy ja na dobre. Zasiegu nie bylo, ale wiedzielismy ze Kajman ma nad nami dobre 5 godzin przewagi.
http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7300158.jpg Jechalismy na poludnie, a slonce podazalo jak co dzien na zachod. Konczyl sie dzien i skonczyl sie asfalt. Udawalismy jednak, ze nam to nie przeszkadza i zaczelismy harce w stepie. Na glowna droge kladli wlasnie asfalt i za 2 lata bedzie mozna tedy przejechac yamaha drag star. Teraz jednak w wirujacym kurzu podnoszonym przez Kamazy, oświetlając drogę naszymi nędznymi H4 pchalismy sie w pogoni za nissanem. Nie bylo ekstremalnie, ale w nocy strach ma wielkie oczy. W dodatku na wyjebach Izi zgubil kufer (na szczescie znalazl go Krystek) a mi siadla elektryka - niedokrecone klemy... Za kazdym razem oznaczalo to rozkulbaczanie calego motocykla i pozniej montowanie tego na nowo. Probowalismy trzymac sie razem, ale bylo trudne. Na wertepach, w nocy, w kurzu - trudno bylo odróżnić w lusterku nasze światła od obcych. Byla pierwsza w nocy jak na jakims posterunku powiedzielismy pas i kimnelismy sie w jakiejs knajpospalni. http://i493.photobucket.com/albums/r...039_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7310162.jpg 4 godziny spania musialy nam wystarczyc - przeciez musimy go w koncu dogonic - facet jedzie z przyczepa i na tych wybojach musielismy byc od niego ze 3 razy szybsi. Nie moze byc daleko... Z posterunku do Aralska bylo ze 200 km. Wzielismy troche paliwa i o 6 rano bylismy juz na kolach. Nie powiem - to byl fajny poranek. Tak na dzien dobry ze 130 km offu. Glowna droga nikt i nic nie jedzie. Ot wytyczono ja prosto i stoi zastygla w polmetrowych glinianych koleinach czekajac na asfalt. http://i493.photobucket.com/albums/r...060_resize.jpg Caly ruch odbywa sie po prawej lub lewej stronie. Wokół step więc każdy może znależć sobie własną drogę. Ale tych "stalych" jest kilkanascie. Czasem odchodza na kilometr w step po to by po kilku a czasem i kilkunastu kilometrach spotkac się z drogą "główną". Jest trochę piaszczyście, ale nasze oponki spisują się nieźle dając więcej fanu niż strachu. http://i493.photobucket.com/albums/r...041_resize.jpg Trzymalismy się razem, ale... Po kilkudziesięciu kilometrach wiedziałęm tylko że jadę pierwszy. Co parenascie minut zatrzymywalem się i stawalem na siodle wypatrujac motocykli. Jak tylko zobaczylem to na kon i przed siebie. Po drodze wyprzedzilismy 2 auta biorace udzial w Mongol Rally. W koncu zaczal sie asfalt i stanelismy na popas. Samochody zatrzymaly sie kolo nas i dzieki temu dowiedzielismy sie czego o Kajmanie. http://i493.photobucket.com/albums/r...088_resize.jpg Facet oczywiscie jechal przez te wyrypy noca i trafil na nich. Jechali w trzy auta, ale jedno nie wytrzymalo trudow drogi i silnik odmowil wspolpracy. Musieli byc w ciezkim szoku jak noca w kazachskim stepie udalo im sie zatrzymac europejski samochod z... autolaweta. Kajmanak, ale wciagnal ich na przyczepe i pojechali do przodu. Kiedy? No tak z 5 godzin temu... http://i493.photobucket.com/albums/r...089_resize.jpg Aralsk okazal sie byc wsiowym miasteczkiem troche przypominajacym te znane ze starych westernow. Tutaj rozgrywal sie jednak typowy eastern. Ludzie chodzili wolno, czasem przejzdzalo jakies auto, nawet targ nie przypominal mi tego z czym kojarzy mi sie Azja. Miasteczko nie za duze, a Kajmana ani sladu. Wymienilismy kase, zalalismy motocykle 80 oktanowymi szczynami i poszlismy zapoznac sie z restacja. Konsumowalismy wlasnie gdy przyszedl sms od Kajmana - jest 180 km przed nami. Wpadamy jeszcze na chwile do miejscowego muzeum. Kiedys tu bylo morze. Dzisiaj jest godzine drogi stad. Wokol kupa smieci, jakies ruiny, wyciagniety na brzeg odmalowany stateczek. I za chwile szok jeszcze wiekszy - mloda Kazaszka pyta: Przepraszam, czy Panowie mowia po polsku? Ano mowimy i nic w tym dziwnego, ale skad Ty dziewczyno znasz polski? Okazuje sie, ze polski nie jest taki trudny. Dziewcze studiuje w Polsce juz trzy miesiace... http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7310173.jpg Na wyjazdowym poscie okazalo sie jeszcze ze przed chwila byli tu jacys motocyklisci - przed chwila? No tak - z godzine temu chyba... Rzut oka do ich zeszytu i juz wiemy - to Zbyszek z ekipa radomską. Dogonimy? Moze, jak stana cos zjesc... Droga nudna jak nieszczescie. Po co mi to bylo? Na szczescie mam w glowie zadanie do rozwiazania. Niczym te z pociagami jadacymi z naprzeciwka: Jesli Kajman jest 180 km z przodu i jedzie z predkoscia 80 km na godzine, a my z tylu jedziemy 110 km/h to po jakim dystansie go dogonimy. Jednostajne 5500 rpm nie pomaga w obliczeniach. Delta wynosi 30 wiec po 6 godzinach? No tak, ale on w tym czasie bedzie juz dalej. Ale czy to ma znaczenie, ze bedzie dalej? Droga jest chyba tutaj tylko roznica, bo jesli bedziemy jechali z taka sama predkoscia to za 6 godzin roznica nadal bedzie 180 km. Za chwile wszelkie rozwazania biora jednak w leb. Zaczyna wiac od Morza Kaspijskiego. http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7310182.jpg Musze zwolnic do stowy a pozniej do 80 km/h. Z prawej strony zbliza sie cos dziwnego - stajemy i patrzymy zafascynowani. Wiatr osiaga coraz wieksza predkosc, nie potrafimy jej ocenic, ale daje sie juz na nim "polozyc". Widocznosc spada do kilkudziesieciu metrow i zaczyna miotac drobnym piaseczkiem. A wiec mamy burze piaskowa! Samochody jada z predkoscia 30-40 km/h, w koncu i my bierzemy moto miedzy nogi i po kilkunastu minutach wyjezdzamy z piaskowania. http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7310184.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7310196.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P7310201.jpg Do nocy nie wydarzylo sie juz nic interesujacego. Dojechalismy do rzeki i jechalismy wzdluz niej, droga stawala sie coraz bardziej zatloczona i robilo sie bardziej zielono z kazdym kilometrem. W Kizyl Ordzie znowu dopadla nas burza piaskowa a tuz za nią się rozpadało i jechalismy do polnocy po mokrym wsrod blyskawic zalewani fontannami wody z wymijanych aut. I znowu jakies spansko w jadlospalni. I mysl przed zasnieciem - gdzie jest k... Kajman? |
3 Załącznik(ów)
To ten post tuż za Aralem, gdzie milicjant wpisał nas w książkę:)
Załącznik 8945 Mysmy spali tuż koło tego wymalowanego stateczku w hotelu Aral (fotograf stał tyłem do niego), to był jedyny hotel na naszej wyprawie, musieliśmy się trochę umyć, oczywiście ciepłej wody niet:( Piękne treny, klimaty..... Już mi się chce tam jechać... Załącznik 8951 Załącznik 8952 pozdr. |
Chlodny ranek przyniosl esemesa od Kajamana. Jak zwykle byla malo konkretna - w stylu: "gdzie jestescie". Odpisalismy, ze o 10 bedziemy na granicy. Zostalo 420 km i 4 godziny. Droga prosta, nudna i tylko jedno miasto - Czimkent czy jak kto woli Szymkient. Za to stamtad dwa pasy az do Taszkientu. Wypogodzilo sie i wycieplilo, bez sniadania parlismy do przodu. Już już witaliśmy się z gąską - do granicy było zaledwie 40 km gdy rozmachali sie na nas gaicznicy. GAI na autostradzie? Naprawde tu bylo ograniczenie do 50 km/h? A my az 94? Miro z Krystkiem poszli na negocjacje, z Izim gramy cwaniaczkow weteranow. I licytujemy sie jak im pojdzie. Poszlo niezle, zbili cene o polowe - z 200 na 100 dolców. Tu musze dodać ze Kazachstan stał sie naprawdę drogim krajem i jak już musicie gdzieś w tym regionie robić wykroczenia to może już lepiej w Kirgizji albo Tadżykistanie. Ruszylem i ja w boj z gaicznikami. Mialem juz sluszna brode i nie chcialem gadac z byle kim!
- Kto starszyj? - zapytalem - Za cziom tiebie starszyj? - Ty starszyj? Nu, tak małczi... Poderwal sie jeden starszyna z krzesla, post mial bowiem nieomal staly charakter. Zabralem starszyne do motocykla i pokazalem na szybe: - Znajesz szto eto? - zapytalem wskazujac naklejke International Police Association, ktora dostalem od motocyklisty z Wielkiej Brytanii. - Niet, nie znaju - odparl starszyna. I wtedy uświadomilem go, ze naklejka ta oznacza iż jestem policjantem - w dodatku gaicznikiem. Ze kazachska milicja jest czlonkiem owego stowarzyszenia i ze jest taki zwyczaj w Europie ze gaicznik gaicznika nie moze ukarac! Na poczatku troche watpil: - Pokaz legitymacje! Bylem na to przygotowany: - U nas tak jak u was. Jak wyjezdzasz za granice musisz zdac do komendy i bron i legitymacje. Nie mialem pojecia jak jest u nich, ale moglo tak wlasnie byc. Starszyna upewnil sie jeszcze ze go w Europie nie zatrzymaja - potwierdzilem: - Jak bedziesz mial taka naklejske to nikt Cie nie ruszy... Wytrzymalem z powazna mina az do zalozenia kasku. I pojechalismy w kierunku Kajmana. Znalezlismy go przed granica na poboczu drogi. Siedzial dumny ze byl tu przed nami i troche zly, bo na nas "dlugo czekal" - faktycznie bylo juz po 12. Drobne odkrycie w paszporcie moim, Iziego i Mira wskazywalo ze konczy nam sie dzis wiza uzbecka. Nasz kierowca dzipa zameldowal, ze przejscie w Taszkiencie jest nieczynne i musimy jechac na nastepne - 80 km stad. Bylo wlasciwie po drodze wiec zostawilismy Kajmana - bo jak wiadomo jedzie wolniej - i wyrwalismy do przodu. Wyszlo tego cos ze 120 km i w dodatku okazalo sie, ze nie trafilismy na wlasciwie przejscie i to jest tylko dla lokalesow. Wiec z powrotem 40 km, Słońce chciało nas już rozpuścić. Byliśmy na skraju Doliny Fergańskiej - a to dość ciepłe miejsce w tym regionie świata... Wkurzony Kajman czekal na nas na właściwym przejściu. Znowu zly. Pogranicznik miał wątpliwości czy zdołamy wyjechać tego dnia z Uzbekistanu, ale ostatecznie nas wpuścił. A Kajman swoim Kajmanowozem musiał czekać. My zaś czekaliśmy i czekaliśmy po drugiej, uzbeckiej stronie granicy... Akurat przy uzbeckim poscie milicyjnym. Koledzy chcieli zebysmy zaplacili jakies pieniadze, ale żądali jakos nieprzekonujaco i odpuscili sobie po wyznaniu ze ja tez jestem milicjantem. Musialem jeszcze troche poopowiadac jakie to mamy w naszej policji urzadzenia do wykrywania narkotykow itp. http://i493.photobucket.com/albums/r...h/P8010205.jpg Czekalismy aż zaczęły się wątpliwości co do wykonalności planu wyjazdu z Uzbekistanu. Niby to tylko 120 km, ale trafi sie jakas awaria czy guma i problem gotowy. Pobyt w uzbeckim areszcie w 1994 roku pamietam do dzis - byl za naruszenie rezima proziwania w respublikie Uzbekistan. Czyli klopoty z wiza. Zostawiliśmy wiec biednego Krystka by czekal na Kajamana (oni mieli dluzsze wizy i w dodatku dwukrotne), a my pognalismy przed siebie. Nie usluchalismy kolegow milicjantow i pojechalismy wedlug mapy. Zrobilo sie ciemno kiedy skonczyl sie nam Uzbekistan. Przejścia nie bylo. Ludzie podawali nam dosc rozbiezne informacje: przejscie mialo wedlug nich byc od 15 do 60 km stad. Wszyscy jednak zgodni byli, ze trza jechac na wschod. Tak i uczynilismy zwiedzajac noca dosc zapadle rejony i podle drogi. Tadzykistan byl tuz... O pare kilometrow stad, ale przejscia dla inostrańców nie było. Zrobilo sie po 21 gdy w koncu je znalezlismy - ku mojemu zaskoczeniu bylo otwarte. To nie jest takie oczywiste w tym regionie swiata. Wiele przejsc jest otwartych tylko do 20. Musielismy miec pieczatki wyjazdowe wiec nie czekalismy na Krystka i Kajmana. Niestety jechali taka trasa jak i my i tez musieli zwiedzac Uzbekistan. Oprocz nas na przejsciu bylo tylko jedno auto - atmosfera byla dosc luzna, a przejscie - jak to Uzbecy maja w zwyczaju - wysokiej klasy. Troche sie wkurzylem jak celnik kazal wszystko przynosic i wyciagac, powiedzielismy ze nie ma mowy, niech sam szuka na motorkach, troche byli zdziwieni. Ale kabaret się zaczal gdy Miro dal swoja deklaracje - celnik porownal ja z wjazdowa i stwierdzil, ze Miro ma wiecej kasy przy wyjezdzie niz 4 godziny temu przy wjezdzie. Malo sie z Izim nie posikalismy z radosci ;) Celnik sie zaparl ze Miro musi zaplacic kare, albo jechac z powrotem na tamta granice zeby mu poprawili. Wszyscy bylismy swiadomi, ze robimy sobie jaja, ale gralismy w te gre. Miro sie w koncu obrazil na celnika i usiadl na lawce przed przejsciem. A my z Izim zalatwiamy sprawe. Atmosfera bardzo dobra i wiadomo ze nie jest to zaden problem, mamy wyjazd juz obity i nie ma cisnienia. Miro jednak wciaz w lekkich nerwach. - Sluszaj - mowie - ja w Polsze toze tamoznik (czyli celnik). I pogadalismy sobie ze 2 godzinki jak celnik z celnikiem popijajac co nieco na tym przejsciu, poopowiadalismy celnicze dowcipy. W koncu nadjechak Kajman z Krystkiem. Chcac oszczedzic troche czasu dalismy koledze celnikowi 10 dolcow i bez klopotow i zbednych rewizji przejechalismy do Tadzykistanu. Jakos zrobila sie polnoc i jak nam w koncu to tadzyckie przejscie otworzyli to wopista powiedzial, ze jest noc i wszyscy spia i zebysmy przyjechali rano. NIe dalismy sie zbyc i trzeba bylo budzic celnikow. Troche to trwalo, bo sie chlopaki uparly ze beda pisac wriemienne wwozy. W koncu wyjechalismy, ciemno wokol jak... sami wiecie gdzie! W koncu machnelismy sie do spania na skraju pola bawelny. To byl dluuugi dzien. Machnelismy prawie 830 km i zaliczylismy 2 granice! |
Cytat:
|
eeekhhmm.... ekhmmmmm..... nie żebym tu popędzał aleeeeeeee ;)
|
Cytat:
Obudzilismy sie skoro swit, miejsce nie bylo specjalnie szczesliwe do spania, bo tuz obok drogi. Konczylismy hm... poranna toalete, gdy obok zatrzymal sie "terenowy" lexus. W srodku siedziala Maja z corka. Wlasnie jechala do fryzjera do Taszkientu i zauwazyla innostrancow spiacych w polu. A poniewaz przyjelismy jej zaproszenie na sniadanie stwierdzila ze do fryzjera pojedzie kiedy indziej i zawrocila z nami do Chodżentu. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8020253.jpg Śniadanie miało miejsce w knajpie i napisac ze bylismy glodni to zdecydowanie za malo. W ciagu tej dwugodzinnej konsumpcji dowiedzielismy sie co nieco o goscinnosci ludzi Centralnej Azji. Maja jest mila kobieta mieszkajacej to w Moskwie to w Dubaju, to w rodzinnym Chodżencie, w ktorym ma 400 metrowy apartament w centrum miasta nad swoim domem towarowym. Potrafi wydac na kabine prysznicowa wiecej niz kosztuje waz motocykl i ma corki stanu wolnego. Wiec jesli ktos chce przejsc na islam to podam adres. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8020248.jpg Bylo przyjemnie i Maja postanowila, ze nas "odwiezie" te 100 czy 200 kilometrow w strone Duszanbe. I tak juz zmienila plany... Jechalismy szybko, ścigając się z nowa camry, ktora tatus kupil starszej z coreczek Mai. Polozyli wlasnie nowy asfalt wiec bylo i 160 km/h momentami. Czasem Maja przyspieszala i zostawalismy w tyle. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8020223.jpg Gdy dojezdzalismy do posterunku milicji Maja wlasnie ruszala a milicjanci kiwali nam przyjaznie reka. Zatrzymalismy sie w koncu na obiad i Maja wyjasnila nam, ze zatrzymywala sie przy GAI i informowala milicjantow o zblizajacych sie motocyklistach. Mowila im, ze w Pamirze wlasnie odbywac się bedzie rajd motocyklowy i jada najlepsi zawodnicy z Europy. Mistrzowie i zwyciezcy tegorocznej edycji Dakaru. No i wowczas my przemykalismy na naszych osiolkach odwzajemniajac tubylcom pozdrowienia. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8020246.jpg Kajman zostal gdzies daleko w tyle i zjedlismy obiad bez niego. Pomachalismy Mai, umowilismy sie ze wpadniemy do niej jak bedziemy w Moskwie albo Dubaju i pogonilismy za... Kajmanem, ktory w miedzyczasie nas wyprzedzil. Zaczely sie gorki i po chwili skonczyla sie jazda. Spotkalismy Kajmana i 200 innych samochodow. Chinczycy buduja droge i na razie kierowcy maja wolne. Otworza za 6 godzin. http://i493.photobucket.com/albums/r...120_resize.jpg Moj chinski jest naprawde slaby ale mimo to zdobylem sie na odwage i zagadalem do chinskiego szefa swoim mandarynskim wprawiajac go w oslupienie. Cos tam chyba zrozumial (moja 20 letnia nauczycielka bylaby dumna!), bo pozwolil nam jechac. Kajman jednak musial zostac z innymi. Hulaj dusza, cala droga dla nas i wreszcie nissan z przyczepa za nami. Na 2500 metrach cos mi wieprzek zaczal prychac i gubic plynnosc obrotow. Troche sie przejalem, bo mielismy jeszcze 800 metrow w pionie. No ale jakos udalo sie wykrecic na ta przelecz z fajnymi widokami. Dla chlopakow to byl pierwszy kontakt z Azjatyckimi gorami i z radoscia patrzylem na ich usmiechy. Krystek wyrywal sie wciaz do przodu a Miro pstrykal wciaz foty. Izi z mina starego wyjadacza nawijal kilometry, a ja wciaz mowilem ze najlepsze przed nami. Zaczal sie nowiutki asfalt i polewaczka(?) z naprzeciwka zaczela migac swiatlami. Polewaczka? Tutaj? Jezdziliscie kiedys motocyklem po lodzie? jak tylko stracilem na moment przyczepnosc z tylu przypomniala mi sie ekipa Magnusa ktora wylozyla sie na swiezutkim asfalcie kilkadziesiat kilometrow stad. Polewaczka lala na asfalt rope, ot chinska technologia. Nie wiem jak to sie stalo, ze zaden z nas sie nie polozyl na tym lodowisku. jak sie juz zatrzymalismy to oddychalismy dlugo i gleboko. http://i493.photobucket.com/albums/r...193_resize.jpg Wpadlismy w koncu na znana mi juz droge z Samarkandy do Duszanbe i posuwalismy sie spokojnie wiedzac o czekajacym wciaz na wjazd Kajmanie. Iziego motorek tez cos nie ciagnal wiec zatrzymalismy sie przy knajpie pluczac gardla piwem, a filtr K&N tym czym trzeba. Mielismy jeszcze do Duszanbe ze 150 km niezlej drogi. Na szczescie otwarto tunel i nie trzeba bylo sie wspinac na przelecz, ktora wspominam jako najgorszy koszmar w ktorym uczestniczylem. Nie bylo sie gdzie spieszyc, bo widokow ladnych i tak juz nie bedzie. Tak i sie zameldowalismy przy wjezdzie do tunelu tuz przed zachodem slonca. http://i493.photobucket.com/albums/r...213_resize.jpg Niestety - tunel byl zamkniety. Probowalismy przemawiac w rozny sposob, ale okazalo sie ze w srodku pracuje koparka - zapraszamy na przelecz. Bylismy na 1800 metrach a trzeba bylo wjechac na 3500. Wiedzialem jak smakuje ta przelecz w dzien i nie chcialem wiedziec co sie bedzie dzialo w nocy. Ruszylismy. Asfaltu nie bylo, byly kamazy, osobowki, pieprzone dżipy i Bog wie co jeszcze. Zrobilo sie ciemno jak w dupie. W ustach mialem pelno piachu podnoszonego przez te wszystkie gruzawiki. Motocykl pomimo umycia filtra nie ciagnal wcale. Silnik pracowal tylko miedzy 3500-4500 obrotow. Nie dalo sie jechac wolno, a strach bylo szybko. Porozpieprzalismy sie po tej drodze i naprawde nie mailem pojecia kto gdzie jest. Krystek jechal za mna, ale w pewnym momencie przyspieszyl i tyle go widzialem. Miro i izi jechali z tylu. Razem? No chyba razem. Na 3000 przestal mi pracowac jeden cylinder. Juz wiedzialem co sie stalo, ale nie dalo sie tego tutaj naprawic. Na 3200 uslyszalem narastajacy od silnika huk. Odpadl wydech. Kolektor zostal, ale sama rura majtala sie gdzies po prawej stronie. Nadjechal Izi z Mirem i udalo sie ja jakos zamontowac obok nominalnego miejsca. Jechalem w gore wsrod wystrzalow i plomieni wydobywajacych sie z silnika. Po prostu czad. Z lewej strony mielismy zajebiste przepascie, a chlopaki martwili sie, ze nie jedziemy za dnia i tracimy fajne widoki. A ja do dzis pamietam wraki ciezarowek ktore widzialem tam w 2006 roku ;) Zaczal sie snieg na poboczach i w koncu dojechalismy na przelecz. Pokrzyczelismy troche na Krystka, bo wjezdzanie noca samemu nie bylo najbardziej rozsadne i pomknelismy w dol. Tym razem urwalem sie z Izim a Krystek zostal z tylu z Mirem. Zjazd byl trudny, ale w nocy wszystkie koty sa czarne. Na dole, przy asfalcie czekalismy na reszte ponad pol godziny. Wtedy juz wiedzielismy, ze COS sie stalo. Nie wiedzielismy tylko gdzie. Awaria czy...? Zatrzymany przez nas kierowca samochodzu powiedział, że koledzy robia cos przy motocyklu. I po kilkunastu minutach zobaczylismy ich swiatla. Miro twierdzi ze zasnal, Krystek jechal za nim i twierdzi ze tak to wygladalo. Po prostu bez hamowania nagle sie przewrocil. Protektory mial - przypiete do torby. Wiec nogi byly troche w strzepach. Slyszalem ze mozna zasnac na motocyklu, ale jadac z tej gory? Adrenalina malo mnie nie zabila, a ten facet twierdzi ze zasnal... http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8030257.jpg Zatrzymalismy sie kilkanascie kilometrow nizej w jakiejs czajchanie przydroznej. Wyciagnelismy spiwory i rzucilismy je na stoly. Tylko Miro tego nie zrobil - zasnal natychmiast w pelnym rynsztunku. Jakby mu ktos wyciagnal baterie. Zasypiajac autentycznie martwilismy sie o Kajmana, ktory te gorke miał zrobić autem z dluga na 5 metrow przyczepa. |
Ładnie :)
|
wciaga.
prawie jak telenowela ;) more! |
Cytat:
|
To ja chcem ten adres:D
|
Cytat:
Jak bylem mlody i glupi to podobalo mi sie w islamie to ze mozna miec wiecej niz jedna zone. Teraz jestem starszy i podoba mi sie, ze tak latwo sie ich dzieki tej religii pozbyc. |
Cytat:
|
Cytat:
|
Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
|
Powiem tylko że jazda przez tą przełęcz w nocy - dojechałem do chłopaków koło 3:00 nad ranem - tak mnie "wypompowała" że jeszcze nigdy taki padnięty nie dojechałem do miejsca noclegowego. Te cienie, te dziury, ten kurz powodujący że momentami nic nie widać - a wystarczy lekko czasami odbić i ...... lądujesz tam gdzie te malutkie ściatełka błyskają kilkaset metrów niżej brrr
|
Przysnąć można-zdarzyło mi sie w biały dzien na autostradzie.Niezłą przeprawę mieliście.Tekst superowy-czekam na więcej.
|
Chyba powinienem zamówić msze w intencji przekupnego strażnika tunelowego.... ughhh
|
Cytat:
|
ja z chęcią przygarnę drugą córkę ;)
|
Cytat:
nie, nie - drugiej nie polecam :haha2: |
Właśnie skończyła się audycja w radiu Kraków o Afganistanie. Na początku miałem nadzieję że Sambor będzie gościem, ale nie. Był nim Bartek Tofel i super opowiadał o swojej "wizycie" w Korytarzu Wachańskim. Naprawdę niesamowite miejsce. Wspomniał też o dwóch polakach których spotkał na motorach (jeden był z Krakowa). Sambor to chyba o Tobie i Izim wspomniał?:)
|
To zdjecie z odpoczynku na granicy powinno służyć jako sotrzeżenie dla tych co chcą byc wczesniej od kajmana ;)
|
Cytat:
Spotkalismy go przed duuuza rzeka,Podszedl do nas i mowi po angielsku: policjanci mowia ze jestescie z Polski, ale to chyba niemozliwe... |
Cytat:
|
Dziś o 11 oglądałem na VeryDisco Channel takie coś:
http://www.globeriders.com/ 18 BMW na Jedwabnym Szlaku :). Ludzie dobrali się na jakimś forum internetowym :D. Ciekawe co to będzie, dziś zdaje się był pierwszy odcinek. |
Widziałem. Najbardziej spodobał mi się text 'byliśmy tam prawdopodobnie pierwszymi motocyklistami z zachodu' :haha2:
|
Cytat:
A akurat był poniedziałek, a w dodatku Duszanbe to poniedziałek ;) Ruszyliśmy do Kurgan Tube w polowie drogi miedzy stolica a granica afganska. Droga bez emocji. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8020210.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...5/P8030261.jpg Ot nabijanie kilometrów, wysokie góry gdzieś zniknęły za nami a wokół rozpościerały się łagodne pagórki z żółtą, spaloną słońcem trawą. Dojechaliśmy do Kurgan Tube i znaleźliśmy owa szkołę prowadzoną przez Angoli w której mieli na nas czekac Włosi. Był tylko Gianni, pozostali pojechali juz do Duszanbe. Gianni, na oko 35 letni facet, cały w bliznach po koszmarnym wypadku jaki przeżył 6 lat temu - 48 złamanych kości i poparzone 60 proc ciała - klął na BMW na czym świat stoi. Dostali je za darmo na tę wycieczkę od BMW Italia - 2 GSA 1200 i dwie osiemsetki. http://i493.photobucket.com/albums/r...5/IMGP9906.jpg Gianni wymieniał długo co się takiego psuło w nich, ale jak na moje oko to nie było tam żadnego dramatu. Psuły się, ale dojechały. A to że chłopcy nie wzięli ze sobą żadnych częsci zapasowych dyskwalifikuje ich nieco w moich oczach. Inna rzecz ze pekl im lancuch w bmw po 5000 km. No ale to juz czeska robota... Cały dzień poświecilismy na pakowanie włoskich sprzętów na lawetę Kajmana. Zmienialiśmy opony w naszych bajkach i poprawialismy afrykański setup. Mój wydech dzięki Iziemu wrócił na swoje miejsce; i usztywniony przez kilka znalezionych patyczków nie przemieścił się juz do końca wycieczki. Inspekcja gaźnika potwierdziła moje obawy - linka ssania była żle wkręcona i moto było zalewane paliwem. To samo miałem już w Himalajach więc zdziwiło mnie jedynie to, że można popełnić ten sam błąd kolejny raz. Byliśmy spóźnieni parę dni i stało się jasne, że nie zdążymy z Kajmanem pojechać do końca Afganistanu. 40 kilogramowe pudło zabawek trafiło więc do przedszkola w Kurgan Tube. Noc była koszmarna, temperatura siegała 35 stopni. Spaliśmy na ziemi przed szkołą a komary miały tego dnia ucztę. W nocy troche nas przesuszyło (po piwie chyba) i z Izim wytrąbilismy na spółkę 1,5 litra wody. http://i493.photobucket.com/albums/r...5/P8030263.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...5/P8030265.jpg Jak się rano okazało była to woda z fontanny, której używalismy do mycia zacisków przy wymianie opon. Pognębiła nas jeszcze Angielka, która - jak się okazało - prowadzi w pracowni badania nad malarią, którą przenoszą tu komary. http://i493.photobucket.com/albums/r...5/P8040274.jpg Wkurwieni, cali w bąblach od komarzych ugryzień i z bulgoczącą wodą z fontanny w brzuchu wsiedliśmy na bajki i pojechalismy do Afganistanu. Było niedaleko - może z 50 km stamtąd. Krystek czuł się tak podle że zdecydował się poczekac na Kajamana w Kurgan Tube. Kajman miał z nami wpaśc na chwilę do afgańskiego Kunduzu i tego samego dnia wieczorem wrócic do Krystka. A my mieliśmy zostac w Afganistanie na dłużej. Jak zwykle na granicy zalapalismy sie na przerwe obiadowa. Bylo sakramencko gorąco i bardzo azjatycko. Wokół pustynia, przecięta jedynie tym superasfaltem - widać połozonych za nasze (sic!) europejskie pieniadze. Wypasiona celnica tadzycka takoż juz w eurostandardach. W kocu szlaban w gore i wjezdzamy. Naciskam spota coby dac swiatu znac gdzie nas szukac i meldujemy sie na wyjazdowym poscie u Tadzykow. Wszystko sprawnie i bez komplikacji jesli nie liczyc pytan w stylu po co tam jedziemy. Po co, po co? Nigdy nie bylismy to i nie wiemy po co. Po to troche zeby powiedziec ze bylismy, troche z ciekawosci, troche by skonfrontowac oczekiwania z rzeczywistoscia. Tadzyccy kierowcy cieżarówek mowia ze droga dobra do Kunduzy, ale zeby nie jezdzic noca, bo zabija etc. No nie planowalismy jezdzenia noca... Pogranicznik szamoce się z naszymi paszportami nie dając sobie rady z lacinskimi literami, wreszcie znajduje rosyjska wizę i już wie kto jest kto. Wali nam stemple wyjazdowe, podnoszą szlaban i wjezdzamy na graniczny most. Serce jakby troche szybciej bije. Przejeżdżamy przez Piandż i zatrzymują nas Afgańczycy. Koniec miętkiej gry, oni coś mówią - my nie rozumiemy. My coś mówimy - oni nie rozumieją. W końcu podjeżdża młody oficer sucurity i zaczyna się bój. Nie wpuszczą nas. Sytuacja się zmieniła, za 10 dni wybory, w Kunduzie codziennie strzelanina. Na posterunki policyjne co noc spadaja pociski. Ciężarówki, owszem jeżdżą, ale kierują nimi Tadżycy, a tu po pobu stronach Piandżu mieszkają wyłacznie Tadżycy. My w swoich kolorowych kurtkach i kaskach wyglądamy zdaniem oficera jak tarcze strzelnicze. I ze prosimy sie o klopoty. Wsiadam z nim do auta i jedziemy do pierwszego komendanta, niewiele to daje. Wsiadamy i jedziemy do drugiego komendanta. W międzyczasie dzwonię do polskiego konsulatu w Kabulu. Konsul wiedział o naszych planach, ale rozkłada ręce - nic nie może zrobić. Próbuję przemówić do owego oficera w azjatycki sposob, ale facet przytomnie dosc mi tlumaczy, ze naprawdę prosze sie o klopoty. On nas przepusci i mozemy pojechac w jakoms konwoju do Kunduzu, ale nastepnego dnia bedziemy musieli pojechac do Faizabadu. Tam nam nikt nie da ochrony i bedziemy musieli placic kolejnym policjantom. "Ty nie odróżnisz ktory z nich ma brata po drugiej stronie. Zadzwoni i bedzie duzy klopot. Nie bedziecie mieli pieniedzy, motocykli, pokaza was w Al-Jazeera, a moi szefowie sprawdzą który idiota Was wpuscil". http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/forum/Izi%202.jpg Trwa to wszystko ze trzy godziny. W miedzyczasie na granicę podjeżdża tadzycka marszrutka i wysiada z niej dwoje Polaków. Jadą tam gdzie i my - do Badachszanu. Bez kłopotów przekraczają granicę. Oboje ubrani po miejscowemu faktycznie nie bardzo rzucaja sie w oczy... Robimy mała naradę i postanawiamy wracac. Nikt z nas nie chce byc właścicielem najbardziej opływowego tułowia i przez kilka tygodni bohaterem Faktów TVN. Pieprzyc cały ten Afganistan, wjedziemy sobie dalej, w Khorog lub w Iszkaszim. Tylko Kajmana zal. Musi już wracać więc na afgańskiej ziemi zaledwie kilka metrów noge postawił. Staczamy jeszcze walke z tym bepieczniakiem o ocalenie naszych afganskich wiz. Facet twierdzi, ze wjechalismy do Afganistanu i koniecznie chce nam ostemplowac te wizy. Walczymy jak lwy i ostatecznie udaje nam się je ocalić. Dzieki temu będziemy mogli podjąc kolejną probe wjazdu. Gorzej idzie nam po powrocie na tadzycka strone. Nie chcą słyszeć o anulowaniu pieczatki wyjazdowej i laduja nam kolejna wjazdowa. Wizy mamy dwukrotne - oznacza to ze zostal nam juz tylko jeden wyjazd w Tadzykistanu... Jadę z tej granicy trochę jak zbity pies. Głupio mi przed kupmplami, przed tymi co tam widza dzieki spotowi gdzie jestesmy, przed soba w koncu. Mialo na tej polnocy byc bezpiecznie, nie mialo być strzelaniny. Nie mam zamiaru ryzykowac swoim zyciem a co dopiero zyciem kumpli. Moze dobrze sie stalo jak sie stalo? Obciach obciachem, jakos sie przezyje. Sprobujemy dalej - jak bedzie bezpiecznie to przekroczymy granice w Khorog. Jak nie to pobawimy sie w Tadzykistanie i tez bedzie fajnie. Droga przez Kunduz miała być tylko wariantem. Skracala nam drogę o kilkaset kilometrów, ale dobrze wiedziałem, ze prowadzić bedzie przez tereny będące poza kontrola afganskiego wojska i sił miedzynarodowych. To w dodatku czas makowych zniw, a droga do Faizabad wiedzie przez tereny gdzie rządzą goście od narkotykow. Może nas trochę za bardzo poniosło? Jednocześnie nie moge się oprzeć ze to jakieś fatum mi towarzyszy - rok wcześniej do Chin wjechałem na kilka zaledwie kolometrów, bo Ujgurzy zaczeli prac Chińczyków i zaczęły się zamieszki i ataki bombowe. Teraz znowu zadyma z Talibami na północy Afganistanu... Zatrzymaliśmy się w pierwszym miasteczku i pożegnalismy się z Kajmanem. Przejelismy opony i kanistry, zrobilismy zakupy i pojechaliśmy w swoją stronę. Do Khorogu w lini prostej było 300 kilomtetrów. Drogą ponad 600. Damy radę w dwa dni? Później sobota i granica afgańska znów bedzie zamknięta. http://i493.photobucket.com/albums/r...5/IMGP9937.jpg Zrobiło się ciemno i walnęlismy się gdzieś nad jakimś bajorkiem. Znalezienie czegoś rozsadnego po ciemku to spore wyzwanie. Miro ma kolejny dzień potężna sraczkę i widzimy że jest coraz słabszy. Robimy jakąś butelkę, ale zasypiam z przekonaniem, ze chyba nam sie nie udał ten dzień. A może się udał? http://i493.photobucket.com/albums/r...IMGP9941-2.jpg W każdym razie zostalismy sami, bez auta, Kajmana i Krystka. Zaczynala sie kolejna przygoda. |
Budzę się i nad sobą widzę kozę. Niecodziennie tak sie dzieje. Koza patrzy na mnie zaciekawiona. W mózgu małe zwarcie i zaczyna do mnie docierać gdzie i po co jestem. Robię 180 w pozycji horyzontalnej i już wiem wszystko. Obok stoi starzec, który wszystko już w życiu widział i nic go nie zdziwi. Patrzy na nas obojętnie, ale życzliwie. Podobny wyraz twarzy miałby chyba jakby przy bajorku w którym codziennie rano poi swoje bydło wylądował latający spodek z zielonymi ludzikami.
http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP9943.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP9951.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP9945.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP9983.jpg Coś tam jeszcze mamy do żarcia, ale pakujemy się awaryjnie i wsiadamy na motorki. Dopiero 6 rano, a już się robi nieznośnie ciepło. Trzeba zmykać w góry... Ech nie bardzo wiemy dokąd dziś dojedziemy, może do Kalai-k-khum? Na razie asfalcik, mój wieprzek coś zaczyna przerywać i zastanawiam się o co kaman. Nie trzyma obrotów i mam duży dyskomfort w szukaniu zakresu w którym jest stabilny. Okazuje się, że znów są winne klemy i elektryczne połączenia. Zatrzymujemy się na jakimś poście i objadamy policjantów z płowu. Jest coraz goręcej, tam gdzie możemy jadamy arbuzy - nie tylko zaspokajają pragnienie, ale tez uzupełniają w naszych organizmach to co wypłukujemy co wieczór alkoholem. Droga fajna, niewymagająca. Dająca czas by się rozejrzeć i mieć coś więcej z jazdy wpatrywanie się 50 metrów przed przednie koło motocykla. http://i493.photobucket.com/albums/r...291_resize.jpg Mijamy Kulyab skąd wywodzi się klan rządzący dziś Tadżykistanem i wjeżdżamy na przełęcz. Ulga - wreszcie trochę chłodniej. Od Duszanbe przez Kurgan Tube aż po afgańską granicę jechaliśmy w strasznym upale. Teraz oddychamy wreszcie swobodnie. Jeśli będzie gorąco to raczej nie z powodu temperatury. Jedziemy wśród porośniętych trawą górek, wszystko ma ładne pastelowe barwy. Słońce zamienia zieleń w ciepły żółty kolor, tylko drzewa pistacjowe pozostają zielone. Dojeżdżamy na przełęcz i spotykamy lokalnych motocyklistów na Iżu. Chłopcy właśnie wracają z pistacjowych żniw. Z przełęczy znów widzimy płynący tu leniwie doliną Piandż i leżący za nim Afganistan. http://i493.photobucket.com/albums/r...289_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP9990.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...290_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP9997.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0008.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0011.jpg Wjedziemy czy nie? Wciskamy raz po raz spota, by bliscy wiedzieli, że z nami ok. Dojeżdżamy nad rzekę i szukamy powoli jakiegoś miejsca na nocleg. Za jakimś mostem-ruderą znajdujemy coś co wygląda obiecująco. Jest woda, spokój, tuż przy drodze, ale ruch delikatnie mówiąc niewielki. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0013.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0017.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0021.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0025.jpg Miejscowi łowiący siecią ryby dzielą się z nami. Nagle wszyscy rzucają się do panicznej ucieczki z rzeki. Nic nie rozumiemy, ale też zwiewamy. Pojawił się "żmij", podobno jadowity i groźny. Dopytujemy się co to za "żmij", ale niewiele się dowiadujemy. Podobno po ugryzieniu trzeba pić mocz. Zaczynamy sobie żartować - czy lepszy byłby chłodzony czy tak prosto, że tak powiem "z pipy". Izi się ofiaruje, że jakby mnie coś uchepało na niego mogę liczyć - znaczy da swój mocz... Rybki z rusztu smakują wybornie, do tego pijemy ostatnie już zapasy z Ukrainy - Status, oczywiście chłodzony. Już ciemno, Miro wykończony sraczką zasypia w swoim namiocie - chyba obawia się tych żmij, my z Izim nadal udajemy kozaków i zalegamy na matach. Pitolimy coś, popijamy ten Status i nie zauważamy 2 żołnierzy, którzy przychodzą do nas i każą się zwijać. 15 minut stąd jest hotel. Posyłamy ich do diabła, ale nie wiele się to zdaje. Po pół godzinie przychodzi jakiś młody oficer. W księżycowej jasnej nocy dostrzegamy kolejnych 8 gości z kałachami. Oficer namawia nas żebyśmy się przenieśli do hotelu, mówiąc że Afganistan 200 metrów stąd, mieli tu już strzelaniny z Talibami i nie chcą kłopotów. Tłumaczymy mu, że motocykl się "złamał", kolega jest chory a my nawaleni i nigdzie po pijaku nie będziemy jeździć. Co chwilę gadają przez radio naradzając się co zrobić z wariatami. Mówię, że jak jest niebezpiecznie to niech nas pilnują i bronią. Po godzinie machają rękoma i idą w noc. A my zasypiamy snem sprawiedliwych. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8070317.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...329_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8060292.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/P8060293.jpg Kolejnego dnia ruszamy wzdłuż Piandżu. Droga zamyka się w wąskiej dolinie, którą wije się rzeka. Trasa prowadzi najczęściej skalną półką, zatrzymujemy się często pstrykając foty: po drugiej, afgańskiej stronie rzeki również prowadzi jakaś dróżka. Mijamy jakichś ludzi przemykających z osiołkiem, jakiś patrol z bronią. Machamy im i oni również nas pozdrawiają. Tymczasem nieoczekiwanie zatrzymuje nas uzbrojony patrol po naszej stronie. Czterech 17-19 letnich chłopców. Nie bardzo mówią po rosyjsku. Pooglądali nasze paszporty i chcą koniecznie zajrzeć do naszych bagaży. Zaczynam się wściekać, bo w moim przypadku oznacza to konieczność zdemontowania całej konstrukcji, zaledwie godzinę temu założonej na bajka. Poluzować pasy, ściągnąć opony z kufra centralnego, ściągnąć kufer, odpiąć kolejne dwa pasy po to by dostać się do wodoszczelnej torby Prokajaka. Burczę na nich przeklinając na czym świat stoi. Dowódca postanawia, że mamy wrócić do strażnicy - nie jest pewien czy jesteśmy tu legalnie. Teraz jestem już wściekły - nigdzie nie pojadę: - Proszę bardzo, masz kluczyki i jedź. Ja zawracać nie będę. Robi się coraz bardziej nerwowo. Trochę się jednak spieszymy i wiem czym grozi wizyta w strażnicy - stracimy pół dnia na wyjaśnienia. Udaje nam się w końcu przeciągnąć dwóch na naszą stronę. Chłopcy-żołnierze się kłócą, dowódca nie chce nas puścić, ale w końcu po 15 minutach ustępuje. Uff, nie lubię zdezorientowanych smarkaczy z kałasznikowami. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0031.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0043.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0035.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0038.jpg Do południa snujemy się wzdłuż afgańskiej granicy jadąc wciąż w górę Piandżu. Zastanawiam się czy aż tak bardzo zmieniła się ta droga od czasu kiedy przed 90 laty pokonywał ją Włodzimierz Korsak, który podróżował tędy wraz z innym Polakiem Stanisławem Bilkiewiczem. Pewnie aż tak bardzo się nie zmieniła, chociaż nie ma już tygrysów, na które Korsak polowal w tych okolicach. Ruch prawdę mówiąc jest żaden i przez blisko 100 kilometrów nie napotykamy na żadną wieś. Przejeżdżamy przez jakieś roboty drogowe wbijając się motocyklami między koparki a spychacze. Udajemy Błażusiaków tańcząc po megakamieniach, ale w końcu jednak dobijamy do asfaltu. Znaczy Pamir Highway i Kalai-k-khum niedaleko. http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0028.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0081.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0084.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0056.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0070.jpg Byłem już tu kilka razy, teraz jednak postrzegam miasteczko nieomal jako magapolis. Sklepy, restauracje, normalnie szok. No i turyści są, a jakże - na rowerach... Zasuwamy Pamir Highway w stronę Khorogu. Droga bez historii, asfalt - lepszy niż go pamiętam sprzed trzech lat. Wtedy był niekończącym się morzem dziur, wymagał koncentracji niczym slalom specjalny. Dzisiejsza nawierzchnia przypomina raczej slalom gigant. Ludzie machają przyjaźnie zapraszając na poczęstunek. Wiemy już, że nie zdążymy do Khorogu, zresztą sensownie się przespać gdzieś przed miastem. http://i493.photobucket.com/albums/r...337_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...340_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0077.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...g/IMGP0133.jpg Zatrzymujemy się więc u saperów. To obóz młodych chłopców, którzy odrabiają tu armię rozminowując przełęcze z min będących pozostałością po wojnie domowej, która przez sześć ostatnich lat XX wieku wyniszczała ten kraj. Dość napisać, że zginęło blisko 100 tys. ludzi. Wraki transporterów opancerzonych i czołgów wciąż ciągną się wokół głównych dróg w kraju. A ludzie i bydło wciąż wpadają na miny. Chłopcy z tego obozu odnajdują dziennie kilkadziesiąt min. Raz w tygodniu z tego co znajda robią wielkie bum. Pamiętam, że w 2006 roku jechaliśmy w przeciwną stronę i przez 100 km nie byliśmy w stanie znaleźć miejsca do rozbicia namiotu. Tablice informujące o polach minowych skutecznie nas odstraszały. Teraz pijemy to co mężczyźni często wieczorem piją i gadamy z chłopakami i ich robocie. Wypadki? No tak, zdarzają się. W tym roku jeden z oficerów stracił wzrok przy rozbrajaniu miny. Gdy gadają o rozminowaniu robią się śmiertelnie poważni, ale poza tym to normalni nastolatkowie. Ot ojcowie położyli miny to oni teraz je sprzątają. Brr... |
:lukacz::lukacz::lukacz:
|
uprasza się o dalszy ciąg. zanabyłam dzieła korsaka, więc chciałabym skonfrontować wizje ;)
|
Prosze czytac Korsaka, w koncu troche krakowianin byl... Ja w miedzyczasie cos napisze, moze bedzie tam mniej historii o zwierzynie - na ktorej Korsak znal sie znakomicie. Bedzie za to wiecej nieco na temat ludzi, ale nie tak dużo jak u zapomnianego niestety Grąbczewskiego - największego moim zdaniem polskiego podróżnika XIX wieku. I szpiega przy okazji tez...
|
czytam se teraz Ossendowskiego - Szwęda sie po Syberi i Mogoli na początku 20 wieku. Też szpieg.
I jestesmy przy nim maluttcy na tych naszych wielkich Afrykach... |
Ruszta Panowie w końcu poślady od saperów. Chłopaki mają dużo pracy a wam się wiza skończy ;)
|
Cytat:
Na razie macie to... <object width="560" height="340"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/NfY8BVSWDKg&hl=pl_PL&fs=1&"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/NfY8BVSWDKg&hl=pl_PL&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="560" height="340"></embed></object> |
:Thumbs_Up:
Co Izi ma przy reflektorach na ostatnim kadrze? |
Cytat:
|
wyglada jak statyw ;)
|
Statyw do foto/kamery?
Za krótki ten trailer! |
Cytat:
<object width="560" height="340"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/J0C444mcPAA&hl=pl_PL&fs=1&"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/J0C444mcPAA&hl=pl_PL&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="560" height="340"></embed></object> |
Trailer Akbar!!
Czy to zapowiedz pełnometrażowego "MotoAfganistan" DVD, które będzie do nabycia w salonach Empiku ?:drif: |
Cytat:
|
Wrzucam trochę słowa. Uzupełnię zdjęciami w weekend.
Chłopcy obudzili nas nad ranem - wyjeżdżali na pole minowe. Mogą pracować na pełnej koncentracji tylko kilka godzin dziennie. Wysoka temperatura przeszkadza w skupieniu więc najchętniej pracują od świtu. My zebraliśmy się trochę później i pognaliśmy w stronę Khorogu. W Rushanie zjedliśmy śniadanko w towarzystwie dwojga rowerzystów. Panienka była dożartą cyklistką z USA a gość, który z nią podróżował był rowerowym debiutantem z NZ, pracował jako ochroniarz w Kabulu. Trochę się stukał w głowę jak mu powiedzieliśmy dokąd jedziemy. My też stukaliśmy się w głowę jak wsiadał na rower. Widać było, że chłop tego nie lubi. A w dodatku ta panna to miała kiepskie cycki. Ale jak śpiewa Myslowitz "nie ma ideałów a miłość ślepa jest". W końcu ja tez ciągnę się z Izim ;) http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0146.jpg Do Khorogu dobiliśmy jakoś koło południa. Podjechaliśmy pod afgański konsulat, ale pani z embassy przyjęła wprawdzie papiery, ale powiedziała nam, że dzisiaj sprawy nie załatwimy i że zaprasza nas po odbiór kwitów w poniedziałek. Był piątek więc postanowiliśmy się zakręcić trochę po Badachszanie, a że konsulat akurat stał przy drodze która prowadziła do hm... skrótu przez Roshtkale. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0151.jpg Zasadniczo z Khorogu wiodą dwie drogi: północna: M41 i południowa czyli wzdłuż Piandżu. My się zdecydowaliśmy jechać tą po środku. Nie mieliśmy jej wystudiowanej, nie pytaliśmy miejscowych czy się da. Ot kiedyś wyszukałem, że się da i mając chwilkę postanowiliśmy to sprawdzić. Asfaltowa droga wiła się wzdłuż rzeki, w Khorogu było nieznośnie gorąco więc z radością witaliśmy kolejne metry wysokości. Asfalt skończył się po 30 kilometrach. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0170.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0177.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0186.jpg Nie wiem czemu, ale czułem się tego dnia źle. W pewnym momencie ból brzucha był tak duży, że nie byłem w stanie jechać. MUSIAŁEM się położyć, natychmiast. Prowadziłem akurat - zatrzymałem się i po prostu zwaliłem z nóg. Nadjechał Izi, powiedział coś niemiłego na temat leżenia "na słońcu" i zawróciliśmy do najbliższej knajpy. Tam film mi się urwał natychmiast, obudziłem się podobno po godzinie. Byłem jak po twardym resecie - w pełni sił i gotów do działania. Za osadą zaczął się szuter, wciąż spotykaliśmy jednak jakieś auta, droga wciąż się podnosiła, ale jechaliśmy wciąż wzdłuż rzeki w wąwozie i widoki nie powalały. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0189.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0193.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0200.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0197.jpg Wraz ze wzrostem wysokości wioseczki były coraz mniejsze i coraz rzadsze. Zmierzchało już i udało nam się znaleźć mega super fajna miejscówkę do spania. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0212.jpg Wyjechaliśmy na jakieś wypiętrzenie. Droga przestała się wznosić i zobaczyliśmy jakieś sześciotysięczniki pokryte lodową czapą. To wszystko w promieniach zachodzącego pomarańczowego słońca. 10 metrowy wodospad huczał tuż obok nas a bezchmurne rozgwieżdżone niebo zapowiadało, że nocą nie będzie padać. To żart oczywiście. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0222.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0229.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0233.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0235.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8080324.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...438_resize.jpg Deszcze się nie zdarzają właściwie wcale. W każdej jednak chwili może spaść śnieg, niezależnie od tego czy to lipiec czy sierpień. Doświadczyła tego Ola z Jurkiem, którzy przedzierali się przez śnieg w lipcu, Czosnek dzięki sierpniowemu śniegowi dostał się do naszego kalendarza 2010 a i ja w 2006 roku sprawdzałem przyczepność TKC na białym. W 2009 roku jednak mieliśmy szczęście. Mijaliśmy się ze śniegiem czasem o kilkaset metrów, czasem o dzień. Spotykaliśmy rowerzystów którzy spali pod śniegiem w odległości 20 kilometrów od nas. Ale my mieliśmy szczęście. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0240.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0247.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0252.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0259.jpg Nocka na 3400 metrów upłynęła bez bólu głowy. Zapomnianą drogą zaczęliśmy się wspinać na hm... szczyt doliny? Przełęcz? Widoki przepiękne, żadnych ludzi, pojazdów... Mosty w stanie zanikającym, no i woda coraz zimniejsza. Robi się 4000 metrów, Afryki trochę prychają, teren trudny i trudno utrzymać silnik na wysokich obrotach. Izi ma największe kłopoty na wysokości. W końcu wyciąga filtr i daje radę. Dużo km nie zrobiliśmy, ale patrzę na zbiorniki i nie wygląda to fajnie jeśli chodzi o zasięg. W końcu na wysokości ponad 4200 metrów teren się wypłaszcza i już wiemy, że wyżej ta droga nie pójdzie. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0261.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0276.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...503_resize.jpg Trochę to śmieszne, ale nie mamy mapy tego kawałka Tadżykistanu. Jedziemy trochę na czuja, na słońce. Niby mamy GPS, ale jest potrzebny jak... No w każdym razie już w domku, po nałożeniu współrzędnych na Google Earth okazało się, że jechaliśmy jak najbardziej prawidłowo :) http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8080329.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...497_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...496_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...482_resize.jpg Zjazd do M41 był karkołomny, droga opadała bardzo szybko, w dodatku po luźnych kamieniach się jechało i jeśli już ktoś w przyszłości na dwóch kółkach musi to robić co my, to zachęcamy by robił to raczej w drugą stronę. W każdym razie udało się i z radością powitaliśmy asfalt pamirskiego traktu. Poleżeliśmy na nim w słoneczku przez pół godziny zbierając siły. Leżeć można spokojnie, szansa na to że ktoś będzie jechał w sobotę jest niewielka. Kulma pass - jedyne przejście z Chinami - jest zamknięte w weekend i ruch zamiera. W końcu podnieśliśmy się i ruszyliśmy w stronę Murgabu. O tej drodze pisał tu nie będę. Jest łatwa i wiedzie przez dość monotonny krajobraz. Trochę zdradliwa, bo asfalt pozwala zapatrzeć się gdzieś na bok, a napotyka się w nim dziury, w których można stracić koło. No, ale to Pamir Highway ze swoją legendą więc tego dnia spotkaliśmy wielu turystów. Jakiegoś samotnika ze Szwajcarii na rowerku, dwóch Niemców na BMW 1150, którzy z kolei powiedzieli nam że na Syberii spotkali Majo na Afryce. Poza tym jeszcze była para innych Niemców na beemkach i sympatyczny Niemiec podróżujący ciężarowym wszystkomającym MANem, który podjął nas kawą z ekspresu. http://i493.photobucket.com/albums/r...507_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...520_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...530_resize.jpg Zatankowaliśmy w Alichur dojeżdżając tam na oparach. Stamtąd szybko do Murgabu. Wpadliśmy do tej dawnej kozackiej stanicy właściwie tylko po to, by uzupełnić paliwo i zapasy żywności. W Murgabie nic nie rośnie, ale to kirgiskie miasto - choć w Tadżykistanie. I całe zapasy przywożone sa kamazami z Osz. Zaopatrzenie, jak na Pamir oczywiście, wspaniałe. Mój wieprzek też coś niedomagał i jasne stało się, że trzeba będzie pogrzebać w motocyklach przed kolejnym etapem. http://i493.photobucket.com/albums/r...510_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8080334.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0290.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0292.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0298.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0301.jpg Pomyśleliśmy, by skoczyć nad Zorkul. Jezioro leży na uboczu wszystkich tras i stanowi granicę z Afganistanem, poza tym jest rezerwatem przyrody i Bóg wie czym tam jeszcze. No w każdym razie wiedzieliśmy że potrzebny jest permit, który można bez kłopotów załatwić w... Duszanbe. No, ale spróbujemy ich podjechać z drugiej, mało oczekiwanej strony. Zanocowaliśmy w pięknym kanionie, sałatka i ryby kupione w Murgabie bardzo nam smakowały. Miro się już uspokoił żołądkowo. Nic nikomu nie doskwierało, tylko komary pojawiły się równie nieoczekiwanie co bezsensownie. A myśleliśmy że jesteśmy poza ich zasięgiem ;) http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0307.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...538_resize.jpg Rankiem zajęliśmy się motocyklami. Izi przy pomocy noża wycinał kolejne dziury w airboksie, a Miro został wirtuozem taśmy, którą posklejał całą owiewkę, którą kilka dni temu potrzaskał w chwili swojej słabości o mur w jakiejś wiosce. Ruszyliśmy gdy słonko było już dość wysoko. Pogoda iście pamirska, chmury były tylko po to by zdjęcia były ładniejsze.Pociągnęliśmy wprost na południe, trochę na czuja a trochę na pamięć, bo pamiętałem mniej więcej jak idzie droga. http://i493.photobucket.com/albums/r...558_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8090343.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8090345.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8090350.jpg Pierwsze kilometry szutru nie wiązały się z jakimikolwiek trudnościami, jechaliśmy z powodu kurzu w dużych odstępach wciąż się jednak widząc i kontrolując. A to Miro się zatrzymał na zdjęcie, a to Izi wyciągnął kamerę... Droga nie była taka oczywista, bo co rusz odchodziły jakieś odnogi, no ale trzymając się tej najgłówniejszej parliśmy do przodu. Wjechaliśmy na 4200 metrów i naszym oczom ukazał się równy jak stół teren ciągnący się przez wiele km. Zachowaliśmy się trochę jak młodzi chłopcy - na koń i naprzód ile fabryka daje. http://i493.photobucket.com/albums/r...571_resize.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0318.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...578_resize.jpg Tak pętając się po tym Pamirze dojechaliśmy Do Dzarty Gumbez, małej osady w środku niczego. Parę domków, stado baranów, domek myśliwski i tyle tego. Upewniliśmy się, że jedziemy w dobrym kierunku i ruszyliśmy dalej. Nie muszę chyba wspominać, że nikogo nie spotkaliśmy po drodze? Jakoś się wczołgaliśmy na kolejną przełęcz, ta liczyła już 4450 metrów i było trochę z nią zabawy. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0319.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0320.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0322.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0328.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0332.jpg No i później w dół, jezioro leży na wysokości 4250 metrów. Droga robiła się coraz trudniejsza, ale w końcu dobiliśmy do Zorkula, to w tych okolicach spotkali się Rosjanie z Anglikami i ustalili, że zrobią między dwoma imperiami strfę niczyją i w ten sposób ten no man land trafił do Afganistanu. I znowu ten Afganistan... Wywołaliśmy zaniepokojenie w strażnicy wojskowej. Żołnierz który nas dostrzegł ze szczytu wzniesienia pędem puścił się w stronę podniesionego szlabanu po to by go zamknąć. Po chwili pojawił się inny. Pisaty - a jakże, i pogrzebał w paszporcie i coś przepisał do swojego brudnego zeszytu. I nas puścił. Droga, którą jechaliśmy widnieje na radzieckich sztabówkach. Trochę trudniej odnaleźć ją w rzeczywistości. No ale nie narzekajmy. Opisów zorkulskiej przyrody nie będzie. Podobno jedno zdjęcie zastępuje tysiąc słów, sami widzicie... Minęliśmy jezioro i jadąc wzdłuż rzeczki Pamir (która tworzy póżniej z Wakhanem Piandż) w końcu dotarliśmy do Khargush. http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0336.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0333.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0338.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0339.jpg Tu na zastawie zrobiła się już normalna afera, przyszedł jakiś młody oficer i zaczął mówić o przepustkach, których oczywiście nie mieliśmy. Powiedział nam, że dokonaliśmy naruszenia strefy granicznej, że jeździliśmy po parku narodowym etc. I w końcu powiedział, że mamy zawracać (sic!). My oczywiście w śmiech. Paliwa mamy na 70 km więc o powrocie nie może być mowy. Jesteśmy dziennikarzami zaproszonymi przez Ministerstwo Turystyki Tadżykistanu i nasze wszystkie permity są w Duszanbe. Niech zadzwoni do ministerstwa i się dowie. Ponieważ była niedziela wieczorem jego szanse na skomunikowanie się ocenialiśmy marnie. Trwało to ze 40 minut, facet się konsultował przez radio z dowództwem w Ishkhashim, ale w końcu nas puścił. Tyle że już zmierzchało... http://i493.photobucket.com/albums/r...l/IMGP0340.jpg http://i493.photobucket.com/albums/r...l/P8090357.jpg Trzęsącym się z zimna rowerzystom z Holandii użyczyliśmy jeszcze trochę paliwa do ich MSR i pojechaliśmy do Langar chcąc zanocować nieco niżej i w hm... cywilizowanych warunkach. Pamiętam tę drogę sprzed kilku lat. Nie jest trudna, ale można ją uznać za niebezpieczną ze względu na przepaście, które się ciągną całymi kilometrami. W każdym razie przejechanie jej nocą dało dodatkową porcję adrenaliny. Żal mi było tylko kolegów, którzy nie mieli okazji tego zobaczyć. No ale to był nasz wspólny wybór. Tyle że oni nie wiedzieli co tracą. W Langar zatrzymaliśmy się w jednym z dwóch guesthousów. Jak to często bywa na tym koncu świata było międzynarodowo: Japonki, Szwajcarzy etc. na jakimś objeździe dżipami po Tadżykistanie. Alkohol też sie znalazł więc zasnęliśmy łatwo. Jutro jedziemy po papiery do Khorogu i... Afganistan. |
Ach ten Zrokul.... Tak z perspektywy czasu to coraz bardziej żałuję, że mocniej nie napieraliśmy żeby nas przepuścili przez ten nieszczęsny checkpost na rozjeździe do Zorkula. Tylko, że wojaki od "cywilizowanej strony" (od Langaru), bez większej kasy za nic nie chcieli dać się przekonać. Jest na pewno po co wracać. Z wielką przyjemnością przyjrzę się temu "zdjęciu e co zastępuje tysiąc słów".
BTW, co właściwie znaczy "dożarta cyklistka"? :D |
moze do-pakowana i za-zarta na raz?
fantastycznie sie to czyta :) I skad tyle tych Szwajcarow? Troche ich ponad 7 milionow, kraj wyludniony nie jest, a przeciez wszedzie sie ich spotyka. Maja jeden z bardziej widokowych krajow na swiecie, a wlocza sie. Ot i zagadka! ? ? ? ? ? ? ? To ja odwoluje wszystko, co napisalem, cokolwiek! Tylko niech ciag relacji NASTAPI!!! :drif: |
8 Załącznik(ów)
W komputerze to mi zginie, a tu niech wisi na pamiatke. Napisze cd w niedziele i wrzuce fotki...
|
1 Załącznik(ów)
Dorzuce jeszcze mapke Wakhanu, dosc unikatowa, wiec pewnie sie rozprzestrzeni po necie ;)
Pochodzi z broszury fundacji Aga Khana i ma sprzyjac rozwojowi turystyki w regionie wiec chyba nic zlego nie robie... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.