![]() |
1 Załącznik(ów)
Taaaa.... Jacek, tekst: ,,biwak - wersja cygańska'' rządzi :)
No i przyznaj się, że jak skończyłeś kamerować, to się z nami w końcu napiłeś ;) ------------------------- A biwak wyskoczył nam - po sromotnym odwrocie z granicy, na której ,,WOPiści'' nie wiadomo czy brali więcej kasy od rządu, czy od zbrojnych grup w Shishtavec - tu: |
Fajna relacja. Pisać, pisać proszę, nie ociągać się. :D
Co było ostatecznie przyczyną, że nie wjechaliście przez to przejście dla lokalesów koło Shishtavec? Czytając post Hansa już Was widziałem na albańskiej ziemi. |
"...No i przyznaj się, że jak skończyłeś kamerować, to się z nami w końcu napiłeś ..." - jasne, że się nawodniłem wewnętrznie. A deszcz dokończył nawadnianie zewnętrzne ; )
"...Co było ostatecznie przyczyną, że nie wjechaliście przez to przejście dla lokalesów koło Shishtavec? ..." - przyczyną był brak potwierdzenia wjazdu na terytorium Albanii w paszportach. Bez tego, każda kontrola drogowa - że o wyjeździe z AL nie wspomnę - mogła by zakończyć się sporym kłopotem. Bo formalnie rzecz biorąc, było by to nielegalne przekroczenie granicy. |
Cytat:
Ale równie dobrze wjeżdżając przy Kukes mogliście nie dostać pieczątek, bo był burdel, tłok itd. Nie zawsze na granicy stemplują paszport. No ale piszcie proszę dalej, bo ciekawość żżera. :D |
20 Załącznik(ów)
Cytat:
uzbrojone grupy. Nie tylko ja słyszałem o tym, że tam ,,rosną narkotyki''... W coś takiego pakować się nie zamierzaliśmy. Nawet biwak zakładaliśmy godzinkę później niż zwykle, bo chcieliśmy przejechać poza rejon wioski Kolesjan, za którą już miało być bezpiecznie.... EDIT: A następnego dnia było jak zwykle, czyli niezwykle :) Przynajmniej do południowej kawy gdzieś gdzie diabeł mówi dobranoc... |
Południowa kawa wypadła nam w tym samym momencie, kiedy po pochmurnym poranku słoneczko zaczęło znów
spoglądać na ziemię. Snuliśmy się leniwie na południe doliną rzeki Drini i Zi, wzdłuż drogi SH31 oddzielającej rejony Kukes od Dibres (takie tamtejsze województwa), kiedy ujrzeliśmy wioskę trochę większą niż kilka domów; ,,trochę większą'' znaczy, że była w niej jeszcze szkoła i knajpka. Miejscowość nazywa się chyba Zali-Dardhe. Weszliśmy do knajpki, coraz mniejszą uwagę zwracając na to, że Cleo zwraca na siebie coraz większą uwagę ;) Do dziś nie jestem pewien, czy nie byliśmy zbyt lekkomyślni, bo właściciel widząc turystów z Kobietą Enduro w składzie wyglądał na conajmniej zakłopotanego. Przydzielił nam osobny stolik, w pomieszczeniu oddzielonym od reszty sali, za kawę nie chciał nawet zapłaty i choć z pewnością nie był niemiły czy nachalny, to zachowywał się tak jakby chciał, abyśmy w miarę szybko stamtąd wyszli... No cóż, co kraj to obyczaj. Do motocykli zleciały się wioskowe dzieciaki, ale my, napojeni kawą i słońcem, ruszylismy dalej, pomimo ich radosnych pokrzykiwań. Ślady w Garminku prowadziły nas nieomylnie do wioski Fushe Lure, z ktorej chcieliśmy wyskoczyć do tamtejszych zjawiskowych polodowcowych jeziorek. Minęlismy skrzyżowanie dróg SH31 i 34, 31 poleciała dalej doliną do Peshkopi, a my odbiliśmy na północny zachód, pnąc się coraz intensywniej w górę. Droga szbko traciła na jakości, znów zaczęły się mozolne podjazdy na jedynce... Za to widoki coraz piękniejsze, jesteśmy przecież w górach przekraczających 2000 m npm. Przełęcz oddzielająca dolinę Fushe Lure w końcu zdobyta, stamtąd już powoli, dużo lepszą drogą zjeżdżamy do wsi, a nawet dość sporego miasteczka, jak się później okazało (ok. 2 tys. mieszkańców, w lokalnej szkole uczy się ponoć przeszło setka dzieci). Tam przy chipsach i małym piffku ustalamy plany na resztę dnia. Niestety, deszcz ma zamiar wrócić w te strony, więc atak na jeziorka Lure może się okazać kłopotliwie mokry :) Podjeżdżamy nawet pod pierwsze jeziorko - bardzo ładne, choć bez mgły byłoby je pewnie widac lepiej. Zjeżdżamy już w deszczu z powrotem do Fushe Lure i postanawiamy zalogować się w tamtejszym niedrogim hotelu. Przy kawce dosiada się do nas lokalny nauczyciel angielskiego (jak się później okazuje - jeden z nielicznych reprezentantów mniejszości katolickiej w tym miejscu) i proponuje gościnę w swoim ,,gesthałzie''. Jacek leci obadać klimaty - są dość... rustykalne, gesthałz to z trudem zaadaptowana do warunków mieszkalnych stara stodoła - ale decydujemy się za te kilka euro przespać deszcz pod dachem i wziąć prysznic. Zjadamy smażoną rybkę na obiad, gospodarz częstuje nas rakiją, robi się błogo, sennie, za oknem ciemno, deszcz.... rzeczy się suszą, telefony ładują, powoli odpływamy... W tym momencie w całym budynku gaśnie światło, a spod dachu dobiegają dziwne trzaski... CDN. |
11 Załącznik(ów)
Nie zdążyłem wczoraj wkleić fotek, ale zobaczcie - mam nadzieję, że będą dobrze ilustrować ten fragment relacji.
|
Tak właśnie było...
Ów dzień zaczął się ładnie, choć cokolwiek lekko mgliście, ale słońce z czasem przebiło mleczną woalkę mgły i radośnie zaczęło wygrzewać nasze schodzone już i - poza Cleo - niemłode już kości... Było nietrudniej niż zwykle, co nie znaczy że łatwo. Za to obłędnie pięknie: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps6a1ef788.jpg A na przełęczy to już całkiem piknie było: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps3f0d65db.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psa3d8d383.jpg Po krótkim odpoczynku w Fushe Lure - jak już było pisane atakujem jeziorka, niestety zaczyna padać, co: a) psuje widoki b) wzmiankowanego ataku nie ułatwia ; ) http://i969.photobucket.com/albums/a...ps9dd22315.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps057953eb.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psea1d1cd1.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psef81a265.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psc7b9f493.jpg Jako, że leje już całkiem konkretnie i nie zanosi się na to, że przestanie, wracamy na dół i po opisanych już perturbacyjach logujemy się w "gesthausie". Ma być to nasza pierwsza noc pod dachem od początku wyjazdu. Chcemy się wyspać w cieple i - przede wszystkim - wysuszyć rzeczy. Chata ma kształt litery L - śpimy w krótkim boku, a w długim właściciel rozpala tzw. kozę coby rzeczy podeschły... I właściwie już mamy iść spać, kiedy gaśnie światło. W sumie jak w górach w Albanii o 22.30 gaśnie światło, to znak, że trzeba iść spać, a nie robić doktorat czemu zgasło... :) Więc poszliśmy jednak robić ten doktorat. ;) Bezpieczniki całe, ale takie jakby światło ze strychu przebija. Podniesienie klapy na strych gwałtownie i brutalnie zmienia nastrój przedsennej sielanki. Palimy się....palimy się? KUTWA PALIMY SIĘ!!!!!!!!!! Ogień jest nad nami, jest na strychu całej chaty. 3-2-1 akcja! Paulina zostaje wypchnięta na zewnątrz z zakazem wstępu, ma łapać to, co my przez drzwi wywalimy (okna są zakratowane). Faceci (Enduro Faceci znaczy się) usiłują ratować rzeczy. Z sypialni idzie łatwiej bo bliżej. Z pomieszczenia z piecykiem jest gorzej, bo i dym i ogień i strach, że to się zaraz zawali. I faktycznie zawaliło się, jakie 2 minuty po ostatnim wejściu. Rzeczy wywalamy jak leci na kupę, w dym, deszcz, ciemność i zbierający się tłum. Decyzja jest jedna - spadamy stąd. Natychmiast. Nie zostaniemy tu ani sekundy dłużej, dla własnego bezpieczeństwa. W końcu jesteśmy tu Obcy, a wszystko złe co jest zawsze winą Obcych, nie wiemy co było by za godzinę, dwie, rano... Zaczynam odbierać złe nastroje lokalsów. Odjeżdżamy w noc, góry i deszcz, byle dalej. Poranek..... http://i969.photobucket.com/albums/a...psea404a1d.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psfc29565c.jpg cedeen. |
:Sarcastic: czekamy na słoneczko;)
|
...przygoda nie lada z tym pożarem!!!
Zapewne wasz "desant", w oczach Ichnich wygladał na - WINNI ;) Pozdro Orzep |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:13. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.