Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Sześć miesięcy w siodle - przygodę czas zacząć (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=3148)

chomik 08.12.2009 22:42

Jak najbardziej się czyta i czeka na następne :drif: piszcie... bo od razu cieplej na duszy się robi.... piękne chwile.... :at:

LukaSS 09.12.2009 00:00

A dzis byłem na spotkaniu w zwiazku z nową książką Jarosława Kreta pt. Moje Indie (był też Magóra Góralczyk - jeśli ktoś kojarzy go z pewnych kręgów pewnej muzyki).
Kupiłem ksiazkę, pooglądałem zdjęcia, posłuchałem na żywo opowieści... pięknie :)
Zazdroszczę Wam Olu i Jurku pięknej przygody i z niecierpliwościa czekam na kolejne części :)

cwajdek 09.12.2009 09:48

Piękna sprawa.
Podróże, powroty, wspomnienia, zderzenie z Europą , Polską....
Warte poświęceń i każdych pieniędzy.

Szacun dla Was, ale większy dla płci piękniejszej.

Wegrzyn 09.12.2009 17:41

Też dorzucę swoje trzy grosze. Tak sobie myślę, że większość z nas po przeczytaniu kolejnego odcinka/relacji po prostu nie jest w stanie nic konstruktywnego napisać, bo odlatuje marząc o tej jakże pięknej wyprawie. Jesteście wielkimi szczęściarzami, że mieliście możliwość zrealizować swoje marzenia. Chociaż wiem, że to jeszcze nie koniec. Zaraziliście mnie jeszcze bardziej tym swoim uporem i ooooogromnymi chęciami. Takie moje skromne zdanie..... Ola pisz dalej i nie przejmuj się jak nikt nic nie napisze, bo po prostu może po przeczytaniu bujać w obłokach :D

Ola 09.12.2009 21:23

18 Załącznik(ów)
:);):dizzy::confused::D:at::);):dizzy::confused::D :at::);):dizzy::D:at::at::at:

Część III - SZCZĘŚCIE NARODOWE BRUTTO
<O:p</O:p
Dobrze do Trashigang nie pojechaliśmy poprzedniego wieczora w strugach deszczu i po ciemku. Droga w dużej części jest w remoncie i mimo, że od rana świeci piękne słońce momentami niezłe błocko pokrywa całą nawierzchnię. Na kilka godzin zatrzymujemy się w miasteczku. Jest określane mianem najładniejszego miasta wschodniego Bhutanu. Miasto to chyba jednak zbyt dużo powiedziane: Trashigang składa się właściwie z dwóch ulic i kilkudziesięciu kolorowych domków, nad którymi góruje lokalny dzong. Jak większość siedlisk we wschodnim Bhutanie (w przeciwieństwie do reszty kraju), Trashigang jest położone wysoko nad dnem doliny, a nie przy rzece.

Załącznik 9152

Załącznik 9146

Z bliska podziwiamy kolorowe domy, budowane w całym kraju według tradycyjnego wzorca. Bhutańskie domy mają jedno lub dwa piętra i wyglądają jak prawdziwe dzieła sztuki. Na wschodzie i w centrum kraju robione są z kamienia, a na zachodzie z glinobitki. Górne piętra są zawsze drewniane. Poszczególne pomieszczenia pokrywa się ręcznie plecionymi, bambusowymi matami.

Załącznik 9162

Załącznik 9163

Załącznik 9149

Zewnętrzne mury i drzwi wejściowe są bogato zdobione. Motywy pojawiające się na murach są zróżnicowane, choć najczęściej powtarzają się wizerunki demonów i upiorów oraz… fallusy w towarzystwie bhutańskiego druka (smoka).

Załącznik 9150

Załącznik 9151

Potężnych rozmiarów fallusy trochę nas szokują (i chyba nie tylko nas). Nasze zdziwienie od razu zostaje zauważone. Z wyjaśnieniami spieszy jeden z mieszkańców miasta. Fallus to w Bhutanie symbol płodności i urodzajności. Bhutańczycy wierzą, że fallus nad wejściem albo na ścianie domostwa odstrasza złe duchy i nie pozwala przeniknąć do środka negatywnej energii. Legenda głosi, że fallusy zaczęły być „powszechnie stosowane” pod wpływem dokonań tzw. Szalonego Mnicha (lamy Drukpa Kuenley), który XV wieku w niekonwencjonalny sposób (odwoływał się do żartów i anegdot z podtekstem seksualnym) rozpowszechniał na ziemiach butańskich buddyzm.. Pomagały mu przy tym jego własne, podobno, niezwykłej wielkości atrybuty męskości. Nasz bhutański rozmówca jest wyraźnie dumny z „fallusowej legendy” i przekonany o powszechności zwyczaju. Wyprowadzamy go z błędu, na co w odpowiedzi słyszymy: to jak odstraszacie złe duchy?
<O:p</O:p
Siadamy przy wejściu do jednego z typowych bhutańskich sklepów, w którym można kupić "mydło i powidło": od jedzenia, przez ubrania (w większości pochodzące od chińskiego sąsiada), przyprawy, zabawki, szczoteczki do zębów i buddyjskie flagi modlitewne. Obserwujemy życie uliczne. Bhutańczycy to bardzo przyjazny naród, witający przybyszów prawdziwym, szczerym uśmiechem. Jednocześnie są jednak nieśmiali – typowa cecha ludzi z górskich terenów. Zachowują dystans i rezerwę. Nigdy nie otaczają nas szczelnym tłumem, a chęć nawiązania kontaktu sygnalizują poprzez nieśmiałe: tashi delek, czy widzieliście już albo czy wiecie, że…. Zza progu sklepu, przy którym siedzimy wyskakuje mały, biały szczeniak. W Bhutanie większość psów jest bezpańska, a ich liczba gwałtowanie rośnie. Ostatnio watahy wałęsających się po ulicach psów stanowią poważny problem dla lokalnych władz. Ten psiak na pewno ma właściciela. W drzwiach pojawia się młoda Bhutanka. Uśmiecha się i siada obok nas na schodkach. Pyta o nasze wrażenia z podróży. Opowiadamy o naszej magicznej nocy u mnichów w Kanglung. Śmiejąc się mówi, że pewnie dogłębnie poznaliśmy zwyczaje mnichów, ale Bhutan to nie tylko mnisi i czy wiemy coś o życiu zwykłych, świeckich mieszkańców kraju? Tak naprawdę wiemy niewiele, tyle co zdążyliśmy podpatrzeć na ulicach dotychczas mijanych miasteczek. Temat rozmowy jakoś szybko „zbacza” na sprawy małżeńskie. Dowiadujemy się, że w Bhutanie małżeństwa są cały czas aranżowane i zawierane z rozsądku. Nowożeńcy wprowadzają się do domu rodzinnego panny młodej, gdzie żyją z resztą rodziny i wspólnie zajmują się domem. Zawarcie małżeństwa potwierdza wymiana przez młodych białych szali oraz wypicie przygotowanego na tę okazję trunku z jednego kielicha. W wyższych partiach Himalajów, gdzie ludzie nie żyją z rolnictwa, tylko hodowli lub handlu, a mężczyźni są nieobecni w domach czasami przez wiele tygodni, powszechne jest posiadanie przez kobiety dwóch mężów. Często są to bracia. Zdarza się też, że jeden mężczyzna ma kilka żon. Najlepszym przykładem jest czwarty król bhutański, który poślubił cztery siostry.
<O:p</O:p
W Bhutanie znajduje się ponad 2000 tysiące klasztorów, monastyrów i gomp. Wiele z tych budowli jest położonych w niedostępnych miejscach wysoko w górach. Dostać się do nich można pieszo. Tylko mała część bhutańskich atrakcji jest udostępniona dla turystów. Dzięki swobodzie poruszania się możemy odwiedzić monastyry i gompy rzadziej odwiedzane przez turystów ze względu na swoje położenie.

Załącznik 9161

Do takich miejsc należy mała, choć jednocześnie jedna z ważniejszych we wschodnim Bhutanie – Gom Kora. Lokalna legenda głosi, że w VIII wieku na dnie wąskiej doliny, w miejscu, w którym jest wybudowana Gom Kora, Guru Rinpoche (czyli Drugi Budda znany również pod imieniem Padmasambhava) ujarzmił demona zła, którego gonił aż od tybetańskiej Lhasy. Gom Kora przez większą część roku jest wyludniona i mało uczęszczana. Tętni życiem i kolorami raz w roku, podczas lokalnego festiwalu tsechu. W korze mieszka i uczy się kilkunastu młodych mnichów, z których jeden w przerwie lekcyjnej oprowadza nas po świątyni.

Załącznik 9153

Przez następne kilkadziesiąt kilometrów jedziemy drogą prowadzącą wzdłuż koryta rzeki.

Załącznik 9160

Teoretycznie powinno być łatwiej, niż na górskich zakrętach, ale wcale nie jest. Tydzień przed naszym przyjazdem Bhutan nawiedziło silne trzęsienie ziemi - 6,5 stopnia w skali Richtera. Wiele domów jest zniszczonych, a niektóre drogi są cały czas poblokowane przez osuwiska ziemi. Epicentrum trzęsienia znajdowało się właśnie w Bhutanie wschodnim. Krążąc między kamieniami i kawałkami skał udaje nam się posuwać na przód.

Załącznik 9157

Załącznik 9158

Po kilku godzinach mozolnej jazdy zbaczamy z głównej trasy do monastyru Drametse. Asfalt znika momentalnie. Przez 18 kilometrów wspinamy się ponad 1300 metrów pod górę. Samochodów brak. Mijamy tylko wozy, z trudem ciągnięte przez osiołki.

Załącznik 9154

Załącznik 9155

Na murach monastyru widać świeże pęknięcia –efekt ostatniego trzęsienia ziemi. Na murkach z młynkami modlitewnymi suszą się koce, kołdry, pościel i ubrania. Burza, która tak nam dała się we znaki dwa dni temu, również i tutaj zostawiła swoje ślady.

Załącznik 9147

Załącznik 9156

W monastyrze Drametse mieszka kilkuset mnichów, to jeden z większych tego typu obiektów w Bhutanie wschodnim. Dzieci (najmłodsi mnisi) biegają po dziedzińcu. Część z nich gra w piłkę. Niektórzy "nawet" się uczą. Kilku młodzieńców gra na gameboyach - wygląda to trochę „schizofrenicznie”.

Załącznik 9148

Wieczorem jesteśmy już w Mongar. Zajadamy się momo (pierożki rodem z Tybetu, popularne w całej Azji Centralnej, a w Bhutanie przeżywające rozkwit) z serem i próbujemy lokalnego piwa "Red Panda" (w Bhutanie dostępne są tylko lokalne piwa niepasteryzowane i ze względów ekologicznych tylko w butelkach – puszek nie ma w ogóle). Z lokalnej knajpy obserwujemy życie uliczne. Wszyscy są uśmiechnięci i nikt się nigdzie nie spieszy. Przestaje nas dziwić, że to właśnie w Bhutanie powstała koncepcja „Szczęścia Narodowego Brutto” (znana pod nazwą "Koncepcji GNP" - Gross National Happiness), niematerialny wkład czwartego króla Bhutanu, w gospodarkę światową. Według królewskiej koncepcji szczęście społeczeństwa nie zależy tylko od wzrostu gospodarczego, ale musi być on ściśle związany z rozwojem duchowym. Wymaga to równowagi pomiędzy tradycją i współczesnością. Tylko w takich warunkach społeczeństwo może zachować swoją tożsamość narodową i być szczęśliwe. Według oficjalnych badań aż 2/3 Bhutańczyków uważa się za szczęśliwych, a w światowych „rankingach szczęśliwości” Bhutan zajmuje 7 miejsce. Coś musi więc być na rzeczy…

luki.gd 09.12.2009 22:42

jakoś ostatnio czasu brakowało aby zaglądać na forum...
aż tu (nie)spodziewanie taka relacja!!!
no i znowu jest fajnie!...

...dobrze, że będzie ciąg dalszy...

gratuluje!

felkowski 09.12.2009 23:40

Cytat:

Napisał Ola (Post 87949)
<O:p</O:p
W Bhutanie znajduje się ponad 2000 tysiące klasztorów, monastyrów i gomp.

Wybaczcie brak obycia, ale czym się różnią klasztory od monastyrów. Do tej pory wydawało mi się, że to różnica obrządku, ale chyba nie o to chodzi.. I co to są gompy ?

chomik 09.12.2009 23:44

Cytat:

Napisał felkowski (Post 87960)
Wybaczcie brak obycia, ale czym się różnią klasztory od monastyrów. Do tej pory wydawało mi się, że to różnica obrządku, ale chyba nie o to chodzi.. I co to są gompy ?

Wikipedia :)
Gompa (tyb. དགོན༌པ༌; transliteracja Wyliego dgon-pa, wyraz pokrewny sanskryckiemu gumpa – jaskinia<sup title="Informacje umieszczone obok wymagają podania źródeł" class="noprint">[potrzebne źródło]</sup>) – tybetańskie określenie buddyjskiego klasztoru, będącego jednocześnie ośrodkiem studiów i miejscem, w którym odprawiane są religijne ceremonie.

Monaster albo monastyr (ze starobiałoruskiego od gr. μοναστήριον monasterion) – tradycyjna nazwa klasztoru prawosławnego.
Pierwotnie monaster oznaczał zespół oddzielnych pomieszczeń mieszkalnych mnichów objętych klauzurą, w późniejszym okresie termin ten nabrał znaczenia odpowiadającemu klasztorowi w chrześcijaństwie zachodnim.
Monastery często obok zasadniczej części obejmują także zabudowania gospodarcze wykorzystywane przez zakonników, a także pewne elementy architektoniczne związane z obronnością. Obronny charakter budynku wyraźnie widoczny jest zwłaszcza w architekturze rosyjskiej.
Duże monastery męskie, zwłaszcza o dużym znaczeniu nazywane są ławrami.
Duże monastery mają niekiedy charakter stauropigialny, co oznacza, iż podlegają bezpośrednio zwierzchnictwu patriarchy.

Klasztor (z łac. claustrum = 'miejsce zamknięte') – budynek, lub kompleks budynków, w którym zamieszkują zakonnicy, lub zakonnice określonej reguły. W obrządku wschodnim monaster.

Ola 09.12.2009 23:58

Cytat:

Napisał felkowski (Post 87960)
Wybaczcie brak obycia, ale czym się różnią klasztory od monastyrów. Do tej pory wydawało mi się, że to różnica obrządku, ale chyba nie o to chodzi.. I co to są gompy ?

Ale z Ciebie dociekliwa bestyja :D Muszę przyznać, że też mnie to zaciekawiło i miałam totalny "bałagan" w głowie... bo jeszcze są dzongi i lakhangi... Fachową definicję masz od Chomika, choć takie "mądre opisy z Wikipideii" czasem wyjaśniają tyle co instrukcja wklejania zdjęć na forum (przepraszam...).Po wielu namowach w końcu wytłumaczono nam to łopatoligicznie. Wychodzi na to, że te wszystkie skomplikowane nazwy (przynamniej w Bhutanie) odzwierciedlają stadia "mniszej edukacji". I tak najniżej jest gompa - to takie mnisze przedszkole, potem jest monastyr - podstawówka,klasztor - szkoła średniai w końcu dzong - wyższy uniwersyteti przy okazji siedziba lokalnych, mniszych władz. Lakhang okazał się być wyrafinowaną nazwą kaplicy. To by było na tyle.... Mam nadzieję, że teraz wszystko jasne ;)

sambor1965 10.12.2009 10:15

Taak, z jednej strony fajne pisanie i fajne foty i wypadaloby jakiego ocha i acha wrzucic, a z drugiej jednak czlowiek nie bardzo tym ochem chce psuc to co sie tu dzieje. A z trzeciej strony autorka oczekuje jakiegos fidbeka.

No wiec droga Olu i Jurku. Podziwiamy Was tu autentycznie. Zazdroscimy jak cholera i czytajac relacje towarzyszy nam wlasnie taka mieszanina podziwu i zazdrosci. Jak o Was opowiadamy to jestesmy dumni, ze jestescie "nasi", ale jak siedzimy w domu sami to sie zastanawiamy dlaczego to oni a nie my ;)
Za oknem szaro jak diabli, wiec Wasze kolory pomoga nam sie doczolgac do wiosny.

etiamsi 12.12.2009 02:14

pięknie! są szanse na jakieś slajdowisko? :)

ucek 12.12.2009 11:25

Oluś, ja ci nie będę kadzić :D ;) chyba nikt lepiej ode mnie nie wie ile pracy, ile godzin ćwiczeń poświęciłaś na przygotowanie do drogi. SZACUN kobieto dozgonny :bow: SZACUN dla Jurka za odwagę i wiarę w Ciebie (wbrew pozorom, to nie jest takie proste, czy oczywiste). SZACUN dla was obojga za stałe, absolutnie pozytywne nastawienie do projektu i niepoddawanie się.
:bow::bow::bow:
Za lanie piękna wprost w moją duszę i za budzenie tęsknoty do Czegoś-Gdzieś.. po prostu bardzo Wam dziękuję :)


A największym plusem tago całego zamieszania jest fakt, że mamy teraz dwójkę fantastycznych kompanów do endurowania po krzaczorach (wiem.. wiem.. nie jestem obietywna :p) :D:D:D

Mroq 12.12.2009 12:27

panie admin, powdziel tą rubryczkę na 2 tematy: podróże duże i wypady, bo po relacji oli i jurka nikt tu nic więcej nie zamieści...

felkowski 12.12.2009 15:13

No nie do dupy jest. Koniec kadzenia, bo się Ola zapuszcza ...... GDZIE JEST CIĄG DALSZY . Zrobić nic nie mogę, nawet spokojnie na tyłku nie da się usiedzieć, bo co chwilę do komputra latam czy może jest coś nowego.....a tu nic

Ola 12.12.2009 21:32

23 Załącznik(ów)
Cytat:

Napisał etiamsi (Post 88247)
pięknie! są szanse na jakieś slajdowisko? :)

Slajdowiska z wyprawy będą jak najbardziej, ale w częściach. Nie mamy sumienia wyrzucać tylu fajnych zdjęć i opowieści, więc zdecydowaliśmy się podzielić całość na odcinki. Pierwszy pewnie będzie w styczniu, ale jeszcze żadnych konkretów nie znamy. Na pewno będziemy o wszystkim z wyprzedzniem pisać.

ucek - jesteś kochana :) Jaka to była miła praca te "ciężkie przygotowania"...Oby takich jak najwięcej, to będę najbardziej pracowitą osobą na świecie. Jak nic 300% normy :D

Felkowski - wcale się nie ociągam, tylko po 6 miesiącach życia na łonie natury w szczęściu i zdrowiu, wystarczył miesiąc pracy w akwarium i zmogło mnie jakieś wstrętne choróbsko...Więc trochę mnie chwilowo wena opuściła... No ale już piszę. Jedziemy dalej :at:.

Część IV – LIFE IS A JOURNEY, COMPLETE IT

Przełęcz Trumshing La (3750 m n.p.m.) oddziela centralną od wschodniej części Bhutanu. Na 84 km podjazdu na przełęcz pokonujemy 3200 metrów różnicy wzniesień. Pierwsza część drogi prowadzi przez zielone pola ryżowe i dżunglę. W zielonej gęstwinie radośnie skaczą małpy, śledząc trasę naszej podróży.

Załącznik 9200

Załącznik 9197

W ostatniej wiosce przed przełęczą – Sengor, zatrzymujemy się na szybki lunch.

Załącznik 9204

Po kilkunastu minutach dołączają do nas hinduscy motocykliści podróżujący po Bhutanie na Enfieldach. Formalności papierowo – wizowe nałożone przez władze Bhutanu na Hindusów są o wiele mniej restrykcyjne niż w przypadku wszystkich pozostałych narodowości. Hindusi mogą poruszać się po Bhutanie bez przewodnika. Nie potrzebują też wiz. Hinduscy motocykliści są zaskoczeni widokiem Afryk (jak twierdzą ich wymarzonych motocykli) zaparkowanych gdzieś w małej wiosce, we wschodniej części kraju. Nie chcą nam uwierzyć, że jedziemy ze wschodu na zachód: według nich to niemożliwe. Cóż możemy na to odpowiedzieć…

<O:pZałącznik 9202

</O:p
W domowej restauracji sielską atmosferę psuje włączony telewizor. Telewizja została wprowadzona w Bhutanie dopiero w 1995 roku, ale jak na całym świecie, szybko i „skutecznie” się zadomowiła. Największą popularnością cieszą się indyjskie "opery mydlane". Do wyboru mamy jedno danie: suszoną wieprzowinę. Do naszego stolika dosiada się inżynier nadzorujący rozbudowę dróg w Kraju Smoka i odpowiadający za utrzymanie przełęczy Trumshing La przejezdnej przez cały rok. Mówi, że zimą jest to bardzo trudne. Do dyspozycji ma jeden pług śnieżny, a opady na tej wysokości potrafią być bardzo obfite. Dużym problemem są skalne osuwiska, które w tym rejonie z powodu stromych i suchych zboczy górskich, występują często.

Załącznik 9195

Skalę trudności ostatniego odcinka drogi prowadzącego na przełęcz doskonale oddaje znak: „Life is a jurney, complete it” (Życie jest drogą, dojedź nią do końca). Kilkusetmetrowe urwiska skalne, tuż za krawędzią 3,5 metrowej drogi, mocno pobudzają naszą wyobraźnię.

Załącznik 9205

Załącznik 9199

Przełęcz wita nas setkami kolorowych, buddyjskich flag modlitewnych.

Załącznik 9207

Załącznik 9208

Flagi są umieszczane w wyjątkowych miejscach i są wyrazem czci dla takiego miejsca. Na flagach wypisane są buddyjskie mantry kierowane do bóstw. Każdy kolor flagi ma odpowiednie znaczenie i przypisany mu żywioł: niebieski to żywioł wody symbolizujący mądrość odzwierciedlającą rzeczywistość, żółty jest związany z żywiołem ziemi i symbolizuje równość, czerwony to żywioł ognia symbol różnorodności, zielony jest związany z wiatrem i tradycją, a biały to przestrzeń obrazująca niewiedzę przekształconą w mądrość. Zwyczaj rozwieszania flag modlitewnych jest kultywowany w całych Himalajach. Zdziwieni naszą obecnością tubylcy, zapraszają nas na herbatę i ciastka. Niestety tym razem nie ma szans na rozmowę – ci Bhutańczycy nie mówią akurat po angielsku.

<O:p</O:p
Podczas jazdy do następnej przełęczy (Sheytang La) otaczająca nas roślinność zmienia się diametralnie. Nie ma ani śladu dżungli tropikalnej, którą tak się zachwycamy jeszcze tego samego dnia rano. Jedziemy przez lasy iglaste, podobne do tych, które znamy z Polski. Droga nie schodzi poniżej 2500 m n.p.m.

Załącznik 9206

Daleko na zboczach widać monastyry. Jest ich jeszcze więcej niż we wschodniej części kraju. Do większości nie ma dojazdu. Odwiedzamy tylko położony blisko drogi monastyr w Ura.

Załącznik 9196

Załącznik 9201

Na przełęczy zatrzymuje nas wyjątkowo hałaśliwa grupa Bhutańczyków. Budują czortem, kolejny sposób na oddanie czci wyjątkowemu miejscu lub osobie. Gestami (znowu brak angielskiego) zachęcają nas do „zrzutki” na ten święty cel. Długo namawiać nas nie trzeba. Hojnie wspomagamy lokalna tradycję.

Załącznik 9213

Załącznik 9212

Załącznik 9198

W Jakar, głównym miasteczku doliny Bhumtang trafiamy na kolejne tsechu (święto religijne). Uczestniczący w obchodach święta mężczyźni owinięci są w kabne, wielkie szale, których używa się tylko podczas oficjalnych uroczystości lub wizyt w dzongach. Kolory i wzornictwo szali wskazują na pozycję społeczną danej osoby. Najwięcej widać szali białych z frędzlami, które noszą zwykli obywatele. Tylko król i dże khenpo (przywódca religijny kraju) mają prawo nosić szale żółte. Mieszkańcy doliny Bhumtang cechują się niezwykłą, nawet w skali Bhutanu, religijnością. Przywiązują dużą wagę do codziennych, domowych modlitw, odwiedzin u lamów, wizyt w świątyniach, składania darów pieniężnych i ofiar na budowę obiektów sakralnych, na sztukę sakralną i flagi modlitewne.

Załącznik 9210

Załącznik 9217

Załącznik 9211

Miejscowa ludność jest też ciągle przywiązana do tradycyjnego kalendarza –Hunupa, używanego przez wieki w Bhutanie. Zapotrzebowanie na astrologów umiejących rozszyfrować tajniki tego kalendarza jest tak duże, że w stolicy kraju Timphu działa z powodzeniem Instytut Astrologii, którego ukończenie zajmuje, bagatela, od 7 do 12 lat. W Bhumtang wszelkie większe wydarzenia związane z życiem codziennym, począwszy od budowy i sposobu zaprojektowania domu, skończywszy na chorobach w rodzinie wymagają konsultacji astrologicznej.

<O:p</O:p
W Pięknej Dolinie (dosłowne tłumaczenie słowa Bhumtang) uważanej za religijne serce kraju udaje nam się odwiedzić tylko kilka, z kilkudziesięciu, monastyrów i gomp. Największe wrażenie robi na nas monastyr Kurjey Lakhang i Jampey Lakhang. Pierwszy z nich powstał w miejscu, w którym w VIII wieku medytował Guru Rinpoche. Jaskinia medytacyjna znajduje się teraz wewnątrz jednej z trzech świątyń, a odcisk ciała „Drugiego Buddy”, jak nazywany jest Guru Rinpoche, widać do tej pory. Kurjey Lakhang to również miejsce spoczynku trzech pierwszych bhutańskich królów.

Załącznik 9203

Załącznik 9215

Załącznik 9216

Jampey Lakhang to z kolei jedna z najstarszych świątyń w całym Bhutanie. Jej początki sięgają VIII wieku, a niektóre z naściennych malowideł pochodzą podobno jeszcze z tamtych czasów.

Załącznik 9218

Załącznik 9219

felkowski 13.12.2009 14:02

Cytat:

Napisał Ola (Post 88335)
Felkowski - wcale się nie ociągam, tylko po 6 miesiącach życia na łonie natury w szczęściu i zdrowiu, wystarczył miesiąc pracy w akwarium i zmogło mnie jakieś wstrętne choróbsko...Więc trochę mnie chwilowo wena opuściła...

Cel uświęca środki - ważne, że podziałało. Mogę codziennie Ci aspirynki przynosić, tylko pisz .......:D

A swoja drogą, przy tej rozdzielczości zdjęć, to jeden z tych enfildowców jak nic przypomina Patiomkina. Chyba mu bencki trza spuścić, że nic się nie przypucował .......

rambo 13.12.2009 14:10

:drif::drif::drif::drif::drif::drif::drif::drif::d rif::drif::drif::drif:

kiub 14.12.2009 20:37

Ja nawet nie próbuję silić się na komentowanie (jedynie czytam jako wierny fan duetu i samej wyprawy), ale zapytam tylko kiedy sprzęty dotra nad nasze piękne morze i tym samym będzie można Was zobaczyć w 3city?

czosnek 14.12.2009 20:39

Ja z zazdrości nie czytam i nie komentuję ;)

Ola 15.12.2009 17:55

Cytat:

Napisał kiub (Post 88581)
Ja nawet nie próbuję silić się na komentowanie (jedynie czytam jako wierny fan duetu i samej wyprawy), ale zapytam tylko kiedy sprzęty dotra nad nasze piękne morze i tym samym będzie można Was zobaczyć w 3city?

Kiub!!! Ale miło Cię tu widzieć. Ze sto latsię nie widzieliśmy... Statek z naszymi Afryczkami na pokładzie ma wpłynąć do Gdyni jutro. Na razie cały czas negocjuję z urzędem celnym w Gdyni jak przeprowadzić odprawę: na miejscu,czy przekaz do Wawy.Także jeszcze żadnych konkretów i terminów nie znam.Jak tylko coś się "urodzi" dam znać.

Trzymaj się ciepło.

Wegrzyn 15.12.2009 17:59

Cytat:

Napisał Ola (Post 88781)
Kiub!!! Ale miło Cię tu widzieć. Ze sto latsię nie widzieliśmy... Statek z naszymi Afryczkami na pokładzie ma wpłynąć do Gdyni jutro. Na razie cały czas negocjuję z urzędem celnym w Gdyni jak przeprowadzić odprawę: na miejscu,czy przekaz do Wawy.Także jeszcze żadnych konkretów i terminów nie znam.Jak tylko coś się "urodzi" dam znać.

Trzymaj się ciepło.

A może trzeba było celnikom dać adres do strony waszej i naszego forum, to by się jakiś osobiście pofatygował szanowne motocykle przywieźć do domu :D

HRABIA z Krosna 15.12.2009 23:33

Cóż można dodać, SZACUN , nawet koń na dwóch nogach wymięka...

Gajron 16.12.2009 12:19

Dzięki za to, że chce Ci się pokazać inym kawałek pieknego świata. Super zdjęcia! Pisz dalej i nie choruj, czytamy regularnie.

Ola 17.12.2009 14:28

18 Załącznik(ów)
Część V –DZONGI
<O:p</O:p
Bhumtang opuszczamy z poczuciem lekkiego niedosytu. To co odwiedzamy daje nam jedynie namiastkę niedostępnych części doliny. Jedziemy do Trongsa, gdzie kiedyś penlopem (lokalnym władcą) był Ugyen Wangchuck, późniejszy pierwszy król Bhutanu. Towarzyszy nam szum strumieni. W wielu miejscach pojawiają się „wodne młynki modlitwne”, działające na zasadzie młynów wodnych. Kolorowe i bogato zdobione, wyraźnie odcinają się na tle zielonego lasu. Modlitwy z takich młynków wędrują do bogów non stop, wystarczy że woda napędza łopatki.

Załącznik 9268 Załącznik 9269

Przejeżdżając przez małe wioski mijamy szkoły pełne rozkrzyczanych dzieci. Dzieciaki poubierane są w miniaturowe wersje strojów narodowych. Każda szkoła ma swój kolor. Dzieci za wszelką cenę próbują nas zatrzymać. Cierpliwie odpowiadamy na powtarzające się pytania: "what is your name" i "how are sou". Chęć praktykowania języka angielskiego, który wprowadził do szkół jako język obowiązkowy jeszcze czwarty król Bhutanu, jest ogromna.

Załącznik 9270

Załącznik 9271

W mniejszych wioskach mijamy prowizoryczne, wystawione na ulicę krosna. Tkactwo to jedno z podstawowych zajęć Bhutanek, które pracują z niezwykłą wprawą. Bhutańskie, ozdobne wyroby tkackie są słynne w całej Azji.

Załącznik 9272

Załącznik 9273

Za przełęczą Yotong La znowu zaskakuje nas zmiana otoczenia. Pojawiają się lasy mieszane. Widać już pierwsze kolory jesieni. Żadne z nas nie chce tego przyznać, ale trochę się wzruszamy – to tak jakby złota polska jesień przybyła do nas do Bhutanu.

Załącznik 9274

Załącznik 9275

Załącznik 9276

W Trongsa zatrzymujemy się w małym pensjonacie, w którym jak nas informuje właściciel, jeszcze nigdy nie mieszkali turyści. Aż do przesady dopytuje się, czy jesteśmy pewni, że chcemy tu zostać. Standard miejsca (jak i cena) jest inny, niż pensjonaty i hotele przeznaczone dla turystów. Podobna sytuacja powtarza się przy obiedzie. Po złożeniu zamówienia na lokalne przysmaki słyszymy: „Ale to przecież dania kuchni bhutańskiej!”. Do obiadu popijamy lokalne piwo niepasteryzowane „Druk 1100” i „Red Panda”.

Załącznik 9278

<O:pZałącznik 9277
</O:p
Dzong w Trongsa nie jest pierwszym, który odwiedzamy. Widzieliśmy już dzongi w Trashigang, Mongar i Jakar. Każde większe miasto w Bhutanie ma swój dzong, budowlę charakterystyczną tylko dla tego kraju. Dzongi, buddyjskie "klasztory – twierdze", były budowane w strategicznych lokalizacjach, według jednej koncepcji architektonicznej: pochylone, grube mury otaczały dwa dziedzińce, rozdzielone centralną wieżą. Dookoła jednego dziedzińca znajdowały się pomieszczenia administracyjne, a wokół drugiego – pomieszczenia dla mnichów. Do dziś dzongi zajmowane są zarówno przez lokalną administrację świecką, jak i władze buddyjskie. Dzongi były też miejscem narodzin narodowego języka Bhutanu dzongkha. Dzongkha to nic innego, jak „język używany w dzongach”.

Załącznik 9283

Wielopoziomowy dzong w Trongsa jest najbardziej złożony ze wszystkich bhutańskich dzongów. Nie dorównuje mu nawet największy w kraju, będący oficjalną siedzibą króla oraz najwyższych, świeckich i duchownych władz bhutańskich, dzong w Timphu (Tashichho).

Załącznik 9279

Załącznik 9280

Trongsa dzong To prawdziwy labirynt dziedzińców, krużganków, dormitoriów dla mnichów, lhakhangów (kaplic) i pomieszczeń administracyjnych.

Załącznik 9285

Załącznik 9284

Załącznik 9282

Nasza wycieczka po dzongu przypomina spacer po zaczarowanym labiryncie. Całość robi na nas ogromne wrażenie. Szczególnie spektakularne wydaje nam się położenie dzongu: kilkaset metrów nad rzeką Mangde Chhu i w bliskiej odległości od Czarnych Gór. Staramy się sobie wyobrazić tradycyjne (dziś już nieistniejące) wejście, które prowadziło przez wiszący nad doliną most. Przejście przez taki most musiało być nie lada "atrakcją".

Załącznik 9281

Blado przy dzongu w Trongsa wypadają najczęściej odwiedzane bhutańskie dzongi w Timphu (stolicy) i w Paro (mieście, w którym znajduje się jedyne lotnisko w kraju). Jedyny, który naszym zdaniem dorównuje mu wrażeniem estetycznym to dzong w Phunaka, ale o tym w następnym odcinku…<O:p</O:p

Izi 18.12.2009 00:46

Ola gratulację z powodu wyprawy i szczęśliwego powrotu do domu, z motocyklami mam nadzieję też tak będzie, nie miałem czasu wcześniej na czytanie takie życie, ale Sambor mnie zachęcił i było warto, naprawdę warto :)
niezły kawał śwaita odwaliliście :):):)
pozdrawiam i do zobaczenia

Lewar 18.12.2009 15:59

Jako że na starość robię się leniwy i dążę do doskonałości w oszczędności słowa mówionego i pisanego bo inni gadają zbyt wiele a nie zawsze mądrze, przeto na forum nie udzielam się ostatnio prawie wcale.
Tu jednako zdzierżyć nie mogę i zachwycić się muszę nad podejściem Waszym do Sztuki Podróżowania.
Bo jest wielką sztuką tak sie przygotować do podróżowania aby oczy nie prześlizgiwały się po pięknie mijanych krajobrazów, zabytków i ludzi ale aby obrazy te napotkały w umyśle na przygotowany grunt a wszystko to razem ( jak to pięknie mówią w kościele ), nas ubogaci.
A jest jeszcze piękniej jeżeli potraficie ( a potraficie ) podzielić się tymi wrażeniami z innymi w sposób interesujący, odbiegający od przewodnikowej sztampy.
Zaprawdę, powiadam, że godne to i sprawiedliwe aby nadać Wam tytuł Forumowego Podróżnika Roku.
Brawo !!!

jurek 18.12.2009 16:51

Cytat:

Napisał Lewar (Post 89379)
Jako że na starość robię się leniwy i dążę do doskonałości w oszczędności słowa mówionego i pisanego bo inni gadają zbyt wiele a nie zawsze mądrze, przeto na forum nie udzielam się ostatnio prawie wcale.
Tu jednako zdzierżyć nie mogę i zachwycić się muszę nad podejściem Waszym do Sztuki Podróżowania.
Bo jest wielką sztuką tak sie przygotować do podróżowania aby oczy nie prześlizgiwały się po pięknie mijanych krajobrazów, zabytków i ludzi ale aby obrazy te napotkały w umyśle na przygotowany grunt a wszystko to razem ( jak to pięknie mówią w kościele ), nas ubogaci.
A jest jeszcze piękniej jeżeli potraficie ( a potraficie ) podzielić się tymi wrażeniami z innymi w sposób interesujący, odbiegający od przewodnikowej sztampy.
Zaprawdę, powiadam, że godne to i sprawiedliwe aby nadać Wam tytuł Forumowego Podróżnika Roku.
Brawo !!!

Bardzo, bardzo dziękujemy za te zacne słowa, krzepiące niesamowicie nasze targane po powrocie duszyczki.:)

A chciałyby one dalej na te otwarte przestrzenie ale tym razem na południową stronę naszego pięknego globu, na Pampę Argentyńską, w kierunku Patagoniiiiiiiii....i dalej.......

A że z Olką już byliśmy w tamtych rejonach tym ciężej.....

Pozdawiam

Dyr techniczny wyprawy:) - Jurek

Ola 20.12.2009 22:20

19 Załącznik(ów)
Część VI – TRĄBA SŁONIA

<O:p</O:p
W drodze do Punakha pojawiają się pierwsze, zapełnione autobusy turystyczne. Bhutańczycy przyzwyczajeni do turystów starają się trzymać dystans. Rzadko ktoś nas zatrzymuje, czy zagaduje. To my musimy wychodzić z inicjatywą. W dolinie Phobijka, gdzie zimują rzadkie żurawie czarnoszyje, odbywa się właśnie lokalne tsechu (festiwal). Dla nas to kolejna (niespodziewana) okazja na podpatrzenie lokalnych zwyczajów. Pędzimy do gompy w Gangtey. Krążąc między samochodami, wozami konnymi, mnichami i odświętnie ubranymi ludźmi dojeżdżamy pod samo wejście. Zostawiamy motocykle z całym dobytkiem (Bhutan to bardzo bezpieczny kraj, a kradzieże prawie tu nie istnieją) i idziemy za kolorowym tłumem. Dziedziniec jest szczelnie zapchany.

Załącznik 9349

Załącznik 9363

Załącznik 9347

Załącznik 9364 Załącznik 9352

Wszyscy wpatrzeni są w odgrywane przez poprzebieranych w maski aktorów przedstawienie. Sądząc po reakcji zgromadzonych, nie wyłączając licznie zgromadzonych mnichów, to bardzo śmieszna komedia.

Załącznik 9350

Załącznik 9351

Załącznik 9365

Nie rozumiemy symboliki masek, ale gesty aktorów są wymowne i odwołują się do podstawowych ludzkich emocji. Śmiejemy się także i my. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Po pewnym czasie czujemy się jak cząstka rozbawionego tłumu.

Załącznik 9345

Do Punakha, starej stolicy Bhutanu dojeżdżamy dopiero wieczorem. XIV wieczny dzong w Phunaka jest drugim najstarszym w Bhutanie. Jeszcze do lat 50-tych był siedzibą rządu.

Załącznik 9353

Dzong położony jest w miejscu, w którym łączą się rzeki Mo Chu (Rzeka Matka) i Po Chu (Rzeka Ojciec), i z trzech stron jest otoczony wodą.

Załącznik 9354

Załącznik 9355

Dowiadujemy się od strażnika dzongu, że jego wybudowanie przepowiedział już w VIII wieku Drogocenny Mistrz (czyli Guru Rinpoche). Miał on podobno powiedzieć: „człowiek o imieniu Namgyal przybędzie na wzgórze podobne do słonia, gdzie wybuduje świątynię”. Za koniec trąby owego słonia uznano miejsce zbiegu rzek Mo Chu i Po Chu (trzeba mieć bardzo bujną wyobraźnię żeby dostrzec to podobieństwo). Rzeki opływające dzong rzucają na nas prawdziwy urok. Brzegi ich krystalicznie czystych wód, tworzą idealne miejsce na biwak. Zaopatrzeni w bhutańskie przysmaki jedziemy kilka kilometrów w górę Rzeki Matki, gdzie w małym lesie rozstawiamy namiot. Wieczorem rozpalamy ognisko. Tuz obok nas szumi woda. Nad nami jak rozszalałe świecą gwiazdy. Odwiedzają nas zaciekawione nowymi przybyszami dzieci. Razem siedzimy w milczeniu, podjadając lokalne przysmaki. Jest bajkowo.

Załącznik 9356

<O:pZałącznik 9357</O:p

Wyremontowaną drogę na odcinku Phunaka - Timphu można już określić mianem „europejskiej”. Jest szeroka i bardzo komfortowa. Jadąc nią zapominamy, że znajdujemy się w egzotycznym Bhutanie. O bhutańskiej kulturze przypomina jedynie pomnik na przełęczy Dochu La (3140 m npm), upamiętniający poległych w walce z partyzantką assamską.

Załącznik 9358

Załącznik 9359

Duża elektrownia wodna wybudowana w okolicach Timphu i rozbudowująca się w szalonym tempie stolica pozbawiają całą dolinę uroku charakterystycznego dla innych części kraju. Timphu wygląda jak nowoczesne miasto, otoczone placem budowy. Napotykamy pierwszą sygnalizację świetlną. W wielu miejscach widać krzykliwe neony dyskotek. W kawiarniach można kupić upieczone w europejskim stylu ciastka (podobno najlepiej rokujący kucharze są wysyłani na koszt państwa na studia do Europy). Trudno dostrzec w Timphu ducha Bhutanu. My go znaleźliśmy jedynie na weekendowym targu warzywnym, na który co tydzień przybywają mieszkańcy wiosek porozrzucanych po dolinie. Prości w zachowaniu i „bhutańsko uśmiechnięci” wieśniacy nie próbują zachowywać się, ani tym bardziej ubierać na modłę zachodnią. Wcale tego nie chcą nie potrzebują. Przy nich robiące w jeansach zakupy młode Bhutanki wyglądają jak nie na miejscu.

Załącznik 9360

Załącznik 9361

Załącznik 9362

Drugim miejscem w Timhpu, które nie zatraciło magii jest stadion narodowy. O poranku przychodzą tu dziesiątki Bhutańczyków oddać się ukochanej, narodowej rozrywce – łucznictwu. Ubrani w gho mężczyźni wyglądają na bardzo przejętych współzawodnictwem, choć to tylko spotkania towarzyskie. Ktoś proponuje nam próbę zmierzenia się z łukiem i tarczą. Bhutańczycy są wybornymi łucznikami, do tarczy trafiają z kilkuset metrów. Dla nich łucznictwo jest naturalne, "wyssane z mlekiem matki". Nie chcą nam wierzyć, kiedy mówimy, że nigdy nie mieliśmy łuku w ręku...

LukaSS 21.12.2009 00:21

Pięknie, kolorowo... :) Ola poproszę o więcej :)

wieczny 21.12.2009 00:22

:lukacz:

Zoltan 21.12.2009 03:22

i co z tym łukiem i tarczą? Próbowaliście ?

Marcin SF 21.12.2009 09:42

Pięknie się czyta i niesamowicie się ogląda.

Jak dla mnie wyprawa roku!

wieczny 21.12.2009 10:21

Po prostu inna liga.

Ola 23.12.2009 23:01

11 Załącznik(ów)
Część VII - W POGONI ZA TYGRYSEM

<O:p</O:p
Żółto – czerwone połacie czerwonego ryżu pokrywają większą część doliny Paro.

Załącznik 9411

Załącznik 9419

Nawet lotnisko, składające się z jednego krótkiego pasa startowego i wieży kontrolnej, wybudowanej architektury tradycyjnym stylu, jest otoczone polem ryżowym. Przed wieżą kontrolną stoi nowy samolot jedynych bhutańskich linii Druk Air (Smocze Linie). Chcemy porobić trochę zdjęć takiego kulturowego eklektyzmu, ale czujni strażnicy nas przeganiają. Nieco zawiedzeni, jedziemy dalej w głąb doliny, w stronę „Tygrysiego Gniazda” (klasztoru Takstang).

Załącznik 9410

Klasztor Takstang, wizytówka Bhutanu, położony na wysokości 3070 metrów jest „przyklejony” do 1300 metrowej skalnej ściany. Wygląda jakby igrał z prawem ciążenia i grał na nosie porywistym na tych wysokościach podmuchach wiatru.

Załącznik 9412

Załącznik 9414

Legenda głosi, że w VIII wieku Guru Rinpoche przyleciał tu w na grzbiecie tygrysicy, by medytować w małej jaskini i ujarzmić rozprzestrzenione w okolicy negatywne moce. Dotrzeć do klasztoru można tylko pieszo, a mozolna wspinaczka trwa około 3 godzin. Mniej wysportowani mogą skorzystać z opcji „osiołkowo - konnej”. Wchodząc stromą i wąską ścieżką słyszymy co pewien czas krzyki wystraszonych „białych jeźdźców”, kiedy ich rumaki zbliżają się do krawędzi urwiska. W „Tyrysim Gnieździe” panuje spory tłok. Turyści mieszają się z bhutańskimi pielgrzymami, którzy codziennie licznie przybywają do tego świętego miejsca. Na podejściu minęliśmy wiele bhutańskich rodzin zaopatrzonych w termosy i jedzenie, dla których wspinaczka w klapkach, i z bagażem wydaje się nie stanowić żadnej trudności.

Załącznik 9413

Po powrocie na leśny parking czeka na nas niespodzianka. Nasze motocykle są „wypucowane na błysk”, a na dodatek na każdym leży kwiatek. Rozglądamy się zmieszani dookoła i widzimy zadowolone twarze kierowców turystycznych jeepów: „chcieliśmy Wam zrobić przyjemność, jeszcze nigdy u nas takich motocykli nie było”, słyszymy ich płynny angielski.

Załącznik 9415

Przed jakością drogi łączącej Paro z Phuntsoling, miastem granicznym z Indiami, przestrzega nas wiele osób. Jak nie musicie, to tamtędy nie jedźcie” – mówią. My jednak jechać musimy. To jedyna droga, którą w tej części kraju możemy wydostać się do Indii.

Załącznik 9416

Załącznik 9417

Ruch turystyczny zamiera. Poza nami uczestnikami ruchu są lokalne autobusy wiozące Bhutańczyków do przygranicznego Phuentsoling, gdzie po indyjskiej stronie zwanej Jaiagon można zrobić tanie zakupy. Pasażerowie pozdrawiają nas serdecznie, wystawiając kciuki do góry, jakby chcieli nam w ten sposób życzyć powodzenia. W tej części kraju nie ma wielu zabytków, więc nie jest ona interesująca dla turystów. Do tej pory remont starej drogi do Indii nie był najwyraźniej priorytetem władz bhutańskich. Na razie jakość drogi pozostawia wiele do życzenia, ale w niedługim czasie ma się to zmienić. Już trwają prace, które dla nas są utrapieniem. Musimy przedzierać się przez błoto. Brązowa maź unosząca się spod kół naszych motocykli przylepia nam się do twarzy: kolorem skóry powoli upodabniamy się do Bhutańczyków. Droga jest kręta i otulona przez mgłę.

Załącznik 9409

Niewiele widać. Pada deszcz. Kierowcy ciężarówek i innych pojazdów nie czują potrzeby włączenia świateł mijania. Kilka razy udaje nam się dostrzec nadjeżdżającą prosto na nas ciężarówkę w ostatniej chwili. Wiemy, że droga jest zawieszona nad kilkusetmetrowymi urwiskami, ale przez mgłę nie możemy ich zobaczyć. Może to i lepiej. Mgła znika dopiero w Phuntsoling, które jest położone w dolinie. Przejście graniczne jest czystą formalnością, a dla mieszkańców Bhutanu i Indii fikcją. Przechodzą oni swobodne przez wiecznie otwartą, prowizoryczną bramę. Żegnamy się z Południowym Krajem Czerwonego Cyprysu, spokojem i tradycją. Indie witają nas charakterystycznym gwarem, ulicznym chaosem, bałaganem i biedą. Witamy w innym świecie.

Załącznik 9418

KONIEC OPOWIEŚCI O PODNIEBNYM KRÓLESTWIE

ŻYCZĘ WSZYSTKIM WESOŁYCH ŚWIĄT

Zoltan 26.12.2009 02:20

Ale chyba nie koniec relacji !! Na takie coś się nie zgadzam !!

Czy rozjeżdżanie słomy/trzciny/czegoś przez samochody to jakiś sposób jej obróbki ?

lena 26.12.2009 13:03

Ola, piękne zdjęcia i relacja. Gratulacje dla Ciebie i Jurka!

Ola 29.12.2009 11:41

Cytat:

Napisał Zoltan (Post 89690)
i co z tym łukiem i tarczą? Próbowaliście ?

Niestety nie strzelaliśmy. Jakoś żeśmy się nie odważyli patrząc na te wszystkie celne "10". Z resztą ja i tak nie mogłam - to męski sport. Kobiety tylko dopingują. Do tego stopnia męski, że podobno przed najważniejszymi turniejami, kobiety "zamykają swoje sypialnie", tak żeby Panowie noc przed turniejem mogli się "w samotności i sumieniu wyciszyć". Inaczej pech gwarantowany :)

Cytat:

Ale chyba nie koniec relacji !! Na takie coś się nie zgadzam !!

Czy rozjeżdżanie słomy/trzciny/czegoś przez samochody to jakiś sposób jej obróbki ?
Na razie przerwa o czasie nieokreślonym... To rozjeżdżanie zboża to ich lokalny sposób na młóckę (chyba tak to się mówi): skutecznie i bez wysiłku. Szkoda tylko, że często takie niespodzianki szykowane są na zakrętach...

Pozdrawiam

Ola 30.12.2009 18:59

29 Załącznik(ów)
Dziś nasze Afryki przyjechały do Warszawy. W ciepłym garażu czekają na należne im po całej podróży "zabiegi kosmetyczne". Nam się łezka w oku zakręciła – to oficjalny koniec naszych tegorocznych wojaży po Azji. Przyszły pierwsze refleksje, takie już na sucho bez ferworu i emocji towarzyszących każdemu wyjazdowi. Czas na krótki "rachunek sumienia" i podziękowania. Chcieliśmy to zrobić jeszcze w tym roku… Do powodzenia i ostatecznego kształtu naszej wyprawy przyczyniło się wiele osób, z których kilka znajduje się oczywiście na naszym forum…

<O:p</O:p
RÓŻNE OBLICZA TURCJI
<O:p</O:p
Ponad 3 tys. kilometrów po centralnej, północnej i północno – wschodniej Turcji daje nam choć minimalny przekrój różnych obliczy tego kraju. Mamy okazję odwiedzić zarówno najważniejsze meczety, szkoły koraniczne (dzięki życzliwym nam młodym Turkom), jak i pobuszować po mało znanych zakątkach Kapadocji. Udaje nam się, przyjrzeć życiu Turków nad Morzem Czarnym oraz zjeść obiad z pasterzami w dzikich górach Kackar. Prowadzimy ciekawe dysputy z duchownymi w zawieszonym na skale klasztorze Sumela. Na północy kraju walczymy ze śniegiem na gruntowych drogach łańcucha górskiego Dogu Karadeniz. Na własnej skórze przekonujemy się, co tak naprawdę łączy wszystkich Turków: to nieporównywalna nawet do polskiej gościnność i życzliwość dla przybyszy z innych krajów. Najlepszym przykładem jest niespodzianka, jaką szykują nam zwykli kierowcy taksówek w jednym z małych miasteczek północnej Turcji. W nocy nie dość, że mają baczenie na nasze motocykle, to jeszcze nam je pucują na błysk (co po jeździe po górskich błotach nie jest ani zadaniem łatwym, ani przyjemnym), ozdabiają kwiatami, a rano witają nas wyśmienitą turecką herbatą. Ja jestem oczarowana Turcją i różnorodnością tego kraju.

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla Rambo i Justyny, dzięki którym pierwsze dwa tygodnie podróży były naprawdę cudowne, barwne i wesołe. Dzięki za towarzystwo i miłe pogawędki. Dzięki też za pomoc przy organizowaniu map do GPSa i przy innych technicznych szczegółach, o których nie będę się rozpisywać (bo się na tym nie znam…) – jesteś mistrzem!:)

<O:p>Załącznik 9468</O:p>
<O:p</O:p

<O:p>Załącznik 9469</O:p>
<O:p</O:p

WIELKIE SERCA W SUROWEJ RZECZYWISTOŚCI - GRUZJA, ARMENIA, GÓRSKI KARABACH
<O:p</O:p
Gruzja, Armenia i Górski Karbach to przede wszystkim wspaniałe góry. Dla nas to coraz trudniejsza jazda terenowa. Staramy się omijać główne szlaki i obejrzeć jak najwięcej ciekawostek, jakie oferują te kraje. Bogata kultura, liczne stare kościółki, często położone w odizolowanych, trudno dostępnych miejscach, skalne miasta (Wardzia w Gruzji) są dla nas miłym zaskoczeniem. Gościnność Gruzinów i Ormian nie ustępuje tureckiej. W Gruzji kilka razy przypadkowo spotkani ludzie zapraszają nas do swoich domów na posiłki i nocleg. Możemy zobaczyć życie gruzińskiej prowincji od podszewki. Domowe ogródki, w których najczęściej odbywają się gruzińskie „obiady – uczty” są pełne świeżych warzyw. Jak twierdzą Gruzini, nigdy nie kupują warzyw, tylko jedzą to, co sami wyhodują. U rodziny byłego mistrza Gruzji w boksie (którego poznajemy w klasztorze Ikalto) uczymy się w tradycyjny sposób wypiekać chleb. Siostry i mama Mindii (boksera – mistrza) demonstrują nam tradycyjne gruzińskie tańce, a Mindia prezentuje swój bokserski trening. Ormianie godzinami opowiadają nam o burzliwej historii swego kraju. Wykazują się przy tym niezwykłą wiedzą historyczną obejmującą znacznie szersze połacie globu niż tylko Armenia. Spotkani gdzieś w górach motocykliści, a jest ich w Armenii jedynie około 50 od razu biorą nas „pod swoje skrzydła”. Wspólnie z nimi poznajemy tajniki kuchni ormiańskiej, jak i górskie drogi do zaskakującej w tej części świata świątyni Garni (wygląda jak żywcem przeniesiona z Grecji) i monastyru Geghard. Udzielają nam wielu rad, na co zwrócić uwagę w tym kraju, który już w III wieku przyjął chrześcijaństwo. Ilość prastarych monastyrów, do tej pory zachowanych w świetnym stanie jest nieprawdopodobna. Dzięki „naszym motocyklistom” (pomagają nam załatwić wszystkie papiery) decydujemy się na podróż do ciągle odizolowanego od świata Górskiego Karabachu. Okazuje się, że ludzie zamieszkujący ten przepiękny region, choć bardzo biedni i doświadczeni przez wojnę z Azerbejdżanem mają ciągle niezwyciężonego ducha i wielkie, wielkie serca. Jadąc między wrakami czołgów porzuconych 20 lat temu na piaszczystych drogach Górskiego Karabachu i lawirując między ruinami ostrzelanych domów przekonujemy się, co naprawdę znaczy ludzka życzliwość. W okolicach Dadivank (przy samej granicy z Azerbejdżanem) ludzie, którzy nie mają nic, mieszkają w lepiankach w strasznych warunkach nie chcą nawet słyszczeć, że nie zatrzymamy się u nich na kawę. Mimo, że sami niewiele mają, dzielą się z nami czym mogą. Ojciec Grigori opiekujący się monastyrem w Gandzasar „przygarnia nas” na nocleg. O historii Polski i całego regionu wie więcej niż niejeden Polak. Dzięki niemu dowiadujemy się jak naprawdę przebiegały w latach 90-tych działania wojenne w tym regionie (był kapelanem wojskowym).

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla Felkowskiego, Elutki i Kiuba za niezwykłą życzliwość, pozytywną energię i serce jakie nam (i nie tylko nam) zawsze okazują. Dzięki Wam nie tracę nadziei w "pozytywną stronę człowieka". Dziękuję także Samborowi za otwarcie mi oczy na Armenię "zawczasu".:)

<O:p</O:p
Załącznik 9470


Załącznik 9471


Załącznik 9472

MISTRZOWIE GOŚCINNOŚCI I … PIKNIKOWANIA - IRAN
Z Armenii wjeżdżamy do „paszczy lwa i siedliska terroryzmu”, jak określają Iran zachodnie media. Od razu na mojej głowie pojawia się chusta (nawet pod kaskiem), a schodząc z motocykla zawsze zakładam „manto” (płaszczyk zakrywający "siedzenie"). Uważam, że należy szanować lokalne zwyczaje. Irańczycy odnoszą się do nas niezwykle przyjaźnie. Pomimo, że kobiety – Iranki nie mogą same prowadzić motocykli i wzbudzam zazwyczaj spore poruszenie i zdziwienie wśród tłumu, nikt nie robi mi z tego powodu żadnych, nawet najmniejszych problemów. Irańczycy są ciekawi świata i bardzo obawiają się o swój wizerunek, jaki „gwarantują” im zachodnie media. Przeciętny Irańczyk nie jest natarczywy i nie ma w nim cech „fanatyka”. Po całym Iranie (z północy do Zatoki Perskiej i potem z powrotem na północny – wschód) podróżujemy z dwójką Irańczyków. Są naszymi pasażerami. Dzięki nim poznajemy ten kraj naprawdę od podszewki. Śpimy i jemy posiłki zawsze u rodziny naszych podróżnych lub ich przyjaciół (rodziny irańskie są ogromne i zazwyczaj ma się jakiś krewnych w całym kraju). Odwiedzamy rzadko odwiedzane wyspy położone w Zatoce Perskiej. Wspólnie "zdychamy" z powodu pustynnych upałów. Nawet w turystycznych miejscach takich jak np. Esfachan udaje nam się dotrzeć do nieodwiedzanych przez obcokrajowców zakamarków. To dzięki samym Irańczykom, którzy najczęściej ofiarują nam swój czas i wiedzę na temat danego miejsca i godzinami oprowadzają nas po swoich miastach. Całą sielankę psują nieco wydarzenia związane z wyborami prezydenckimi. Okazuje się, że „prawda” i „prawda medialna” są cały czas w Iranie bardzo od siebie oddalone...

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla Parysa, za zaofiarowanie nam gościny w "iście irańskim stylu". Dzięki za miły wieczór. Szkoda, że nie udało się do Iranu wyruszyć razem.:)

<O:p</O:p
<O:p> Załącznik 9473</O:p>

<O:p>Załącznik 9474</O:p>

<O:p>Załącznik 9475</O:p>

<O:p>Załącznik 9476</O:p>

STANY - TURKMENISTAN, UZBEKISTAN, TADŻYKISTAN i KIRGISTAN
<O:p</O:p
Turkmenistan to zwycięska walka z biurokracją. Niestety mamy tylko wizy tranzytowe i nie możemy w tym przedziwnym kraju zostać na dłużej. Ciągnące się setkami kilometrów pustynie kontrastują z barwnymi strojami narodowymi noszonymi na codzień przez kobiety. Turkmenistan zapamiętamy jako kraj przepysznych szaszłyków, grzecznych, choć zdystansowanych ludzi i wbrew obiegowej opinii przyjaznych urzędników i policji. Jedwabne miasta Uzbekistanu urzekają nas swoją architekturą. Godzinami krążymy po zakamarkach starówek w Bucharze i Samarkandzie. Zmysły estetyczne możemy nasycić do woli, choć z motocyklowego punktu widzenia nie jest to wymarzony kraj: drogi są w większości płaskie i asfaltowe. Sytuacja się zmienia zaraz za granicą tadżycką. Pierwszy off-road zaczynamy już w przygranicznych górach Fan. Przez następne prawie 3 miesiące będziemy się poruszać tylko po wysokogórskich drogach szutrowych i gruntowych. Przyzwyczajamy się do dużych wysokości (4.000 m n.p.m. więcej) i niskich temperatur. Tadżykistan okazuje się całkiem różnorodny, choć najbardziej magicznym i dla nas najpiękniejszym miejscem w kraju jest Korytarz Wakhański. Jadąc wzdłuż tej, wydawałoby się, zapomnianej przez Boga i ludzi doliny podpatrujemy ukradkiem życie po afgańskiej stronie granicy. Podziwiamy też majestatyczne szczyty Hindu Kush. Tadżycy z Korytarza Wakhańskiego, w większości Ismailici opowiadają nam o tym odłamie Islamu. Ludzie z małych wiosek, które mijamy na trasie pokazują nam ruiny fortów i twierdz z czasów Jedwabnego Szlaku. Obolałe kości moczymy w lokalnych gorących źródłach. Po Korytarzu Wakhańskim Pamir Highway wydaje się dziecinnie prosty. Decydujemy się na kilka małych wypadów w boczne doliny. Nad Rang Kul dopada nas pierwszy śnieg, który kilka dni później zasypuje nas na granicy tadżycko – kirgiskiej. Odcinek 13 km między tadżyckim a kirgiskim granicznym punktem kontrolnym pokonujemy przez zaspy w czasie 3 godzin! W Kirgistanie pogoda nas nie oszczędza. Często pada śnieg, grad albo deszcz. Z niektórych przejazdów przez Tien Shan musimy zrezygnować – przełęcze są kompletnie zasypane. Przez kilka dni spędzonych w bazie alpinistycznej pod Peakiem Lenina widzimy kolejne, zrezygnowane, wracające z wyższych baz ekipy, które ze względu na pogodę nie mogą podchodzić do ataku szczytowego. Nie ma jednak tego złego.... Nad jeziorem Song Kul spędzamy dobrych kilka dni z Kirgizami. Żyjemy z nomadami i jemy to, co oni, (choć na początku z pewnymi oporami). Przełęcz graniczna z chińskim regionem Xinjiang wita nas na szczęście słońcem.

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla, co chyba nikogo w tym przypadku nie dziwi, Sambora. Bardzo dziękuję, że mimo "pobłażliwego" podejścia do całego naszego zamieszania chciało Ci się podzielić z nami swoją ogromną wiedzą o Stanach. Dzięki Twoim wskazówkom mieliśmy okazję zwiedzić niezapomniane miejsca i choć trochę poznać życie nomadów. :)

<O:p>Załącznik 9477</O:p>

<O:p>Załącznik 9478</O:p>

<O:p>Załącznik 9479</O:p>

<O:p>Załącznik 9480</O:p>

<O:p>Załącznik 9481</O:p>
</O:p

NA DACHU ŚWIATA - XINJIANG, AKSAI QUIN, TYBET
<O:p</O:p
Wjazd do Chin wisiał na włosku. W Urumqi, stolicy Xinjiang, wybuchają największe od kilkudziesięciu lat zamieszki. Władze chińskie w całej prowincji wprowadzają stan wyjątkowy. Dla obcokrajowców oznacza to zazwyczaj zamknięcie granic prowincji (tak jak było w zeszłym roku z Tybetem). Nasze półroczne batalie z administracją chińską mogły pójść na marne... Ale nie poszły. Po bardzo dla nas nerwowym i wyczerpującym fizycznie dniu udaje nam się szczęśliwie wjechać do Xinjiangu. Przez kilka dni regenerujemy siły w Kashgarze. Poznajemy kulturę ujgurską, o wiele bliższą Kirgistanowi niż Chinom. Z zapasem nowych sił ruszamy na tzw. Xinjiang – Tibet Highway. Przed nami 2700 km bezdroży, 5 przełęczy o wysokościach powyżej 5.000 m n.p.m (tych 4.000 m n.p.m. nawet nie liczymy), piach, rzeki i brody (oczywiście bez mostów) oraz nieprzyjazna, skrajana pogoda. Jest to jednocześnie jeden z najpiękniejszych kawałków na naszej trasie: cały czas nietknięty cywilizacją, gdzie ludzie żyją tak samo jak setki lat temu. Droga w większości jest zła albo bardzo zła. Poza nami jedynymi pojazdami są wojskowe chińskie ciężarówki (czasem dostawcze ciężarówki). Przez przeładowane giganty na drodze tworzą się koszmarne koleiny. Często jedziemy po terenie, obok drogi, bo po potwornej tarce nie da się jechać. Tajemniczy region Aksai Quin, gdzie prawie przez 3 dni non stop jedziemy powyżej 5000 m n.p.m. wita nas deszczem i śniegiem. Przecież tu prawie nigdy nie pada! Noclegi na 5.200 m n.p.m. nie dają szans na odpoczynek. Jesteśmy coraz bardziej zmęczeni (motocykle też), ale musimy jechać dalej. Mijane przez nas wioski Tybetu Zachodniego mają charakter raczej depresyjny. Większość składa się z kilku brudnych, prymitywnych lepianek, sfory bezpańskich psów i obowiązkowo chińskiej bazy wojskowej (jedyne miejsca w całym Tybecie Zachodnim, do których doprowadzony jest prąd). Widać tu wyraźnie demonstrację sił. Z duchowości Tybetu i tysięcy klasztorów pozostało niewiele. Mimo, że to właśnie w Tybecie Zachodnim było najwięcej klasztorów buddyjskich, po rewolucji kulturalnej nie został ani jeden...Perełką kulturową na trasie jest Królestwo Guge, do którego dojazd kilka razy wywołuje we mnie stan rozpaczy i rezygnacji. Czuję się jak na Paryż – Dakar poprowadzonym na 5000 m n.p.m. Piach i serpentyny na tych wysokościach dają się mocno we znaki naszym motocyklom. Ruiny Królestwa Guge o zachodzie słońca rekompensują jednak wszystkie trudy podróży. Na koniec 2700 km off-roadu czeka nas całodniowy przejazd po korycie rzeki – droga jest właśnie budowana gdzieś na zboczach doliny, ale nie można jeszcze na nią wjeżdżać. Mijamy zakopane w błotnistym dnie rzeki ciężarówki. Nam się udaje przejechać. Ubłoceni jak nieziemskie stworzenia wjeżdżamy na asfaltową tzw. Friendship Highway łączącą Lhasę z Nepalem. Tybet Centralny to już „pełna cywilizacja”. Jest asfalt, jest prąd i jest... dużo Chińczyków. Lhasa, symbol Tybetu jest dziś bardziej chińska niż tybetańska. Po odwiedzeniu kilkunastu klasztorów buddyjskich jedziemy do Nepalu. Droga nie sprawia nam na tym odcinku żadnych trudności. Przełęczy po 4000 m n.p.m. prawie nie zauważamy. Przed samą granicą w Zhangmu krajobraz zmienia się radykalnie. Za jednym z zakrętów z suchego Tybetu wjeżdżamy w tropikalną dżunglę. Wrażenie jest piorunujące.

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla Ucka i Konika, za cierpliwość, dobre rady i "pokrzykiwania" na treningach enduro. Dzięki Wam i wielu godzinach wspólnej ciężkiej pracy mogliśmy przejechać cało takie drogi jakie zastaliśmy w Tybecie. Podziękowania też dla Bonjoura za solidne Pancerniki, które przetrwały wszystkie moje wywrotki, których przez 6 miesięcy było trochę…:)

<O:p</O:p
Załącznik 9482

Załącznik 9483

Załącznik 9484

Załącznik 9485

Załącznik 9486

Załącznik 9487

Załącznik 9488

NEPAL TO NIE TYLKO GÓRY
<O:p</O:p
Granica chińsko – nepalska to dobra lekcja nauki cierpliwości... Po chińskiej stronie niby wszyscy są mili, ale zawsze brakuje jakiegoś papierka. Po 8 godzinach udaje nam się wyjechać z Chin. Nepalska część nepalska to buła z masłem. W Himalajach w Nepalu czujemy się jak w domu. Byliśmy tu 3 lata wcześniej, tylko nie na motocyklach. Teraz podziwiamy wszystko z siodła. Pomimo, że wysokości nie są tu duże, poważnym utrudnieniem na drogach są częste osuwy ziemi. Kilkanaście razy walczymy z takimi błotno-kamienistymi osuwiskami. Część południowa Nepalu – Terai jest dla nas nowością. Znamy ten kraj tylko z perspektywy Doliny Khatmandu i gór, ale jak się okazuje Nepal to nie tylko góry. Jadąc na zachodni kraniec Nepalu kilka razy zaszywamy się w dżunglę. Poznajemy „uroki” monsunu. Rzeki, określane przez tubylców jako strumyki po kilku dniach intensywnych opadów zmieniają się w wartkie rzeki o szerokości około 200 metrów. Przeprawa przez takie „rzeczyska” jest kilka razy nie lada problemem. W dżungli grzęźniemy w prawdziwym błocie. Zmiana o 180% w stosunku do tybetańskich piachów. Kilkanaście dni spędzamy w bambusowych wioskach razem z członkami plemienia Taru, zamieszkującego południowy Tybet. Czujemy się nie jak w Azji Centralnej, ale gdzieś w tropikalnych dżunglach Azji Południowo – Wschodniej.

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla DrSpławika za ciągłe utrzymywanie w świadomości zwracania uwagi na "piękno tego świata" w wydaniu kobiecym. Nepal to kraj dla Ciebie...:)

<O:p</O:p
Załącznik 9489

Załącznik 9490

Załącznik 9491

CAŁY ŚWIAT W JEDNYM KRAJU - INDIE
<O:p</O:p
Indie to cały świat w jednym kraju. Przytłaczają różnorodnością, ilością dźwięków, zapachów, religii i ludzi. Z punktu widzenia motocyklisty bywają niezwykle męczące. Musimy mieć non stop oczy dookoła głowy. Ruch drogowy przypomina prawo dżungli. Pierwsze dni w Indiach, w nizinnej części regionu Uttarkhand są wyjątkowo upalne. Uczestniczymy w ablucjach w świętej rzece Ganges w Haridwar, po czym jak najszybciej uciekamy w góry. Wykuta w skale droga przez Kinnaur Valley wzbudza w nas dreszczyk emocji. Droga jest wąska, a przepaście do dna doliny mają po kilkaset metrów. Cały czas musimy uważać na pędzące ciężarówki TATA. Nie ma wątpliwości, że to właśnie one, niezależnie od przepisów zawsze mają pierwszeństwo. Wracamy w Himalaje wysokie. Doliny Spiti i Lahaul są pełne buddyjskich klasztorów. Jest tu ich na pewno więcej niż w Tybecie. Dzięki liberalnej polityce religijnej, klasztory mogą się rozwijać bez żadnych ograniczeń. Pokonujemy kolejne dla nas, ale pierwsze w Indiach 4000 i 5000 tysięczne przełęcze. Na przełęczy Lalung La pada śnieg. Nie ma czasu na podziwianie widoków. Droga szybko zamarza. Nam się udaje przejechać, ale przez następne kilka dni przełęcz jest zamknięta dla ruchu. Uważana za najwyższą przejezdną przełęcz świata – Khardung La, łatwo nie daje się zdobyć. Przez kilka dni jest skuta lodem i przy każdej próbie zdobycia przełęczy jesteśmy odprawieni z kwitkiem na punkcie kontrolnym w dolinie. Ruszamy nad jezioro Pangong Tso, położone w przygranicznej strefie zmilitaryzowanej. Widzieliśmy już to 100 km jezioro od strony chińskiej, teraz chcemy zobaczyć perspektywę indyjską. Po mozolnej wspinaczce na Chang La i przekroczeniu całkiem pokaźnej rzeki polodowcowej, stajemy nad brzegiem jeziora. Wydaje się nam jeszcze piękniejsze niż ostatnim razem w Chinach! Bocznym szlakiem (określanym jako „nieprzejezdny”, co okazuje się nieprawdą) przejeżdżamy do bajkowej Doliny Nubra. Mijamy wiele ukrytych w skałach, nieodwiedzanych przez przybyszów z zewnątrz klasztorów buddyjskich. Kolejny raz atakujemy Khardung La, tym razem od strony północnej. Przełęcz jest tym razem łaskawa i udaje nam się ją zdobyć. Szczęśliwi krążymy po licznych klasztorach buddyjskich w okolicach Leh i między Leh a Kargil. Potem na kilka dni „gubimy się” w odosobnionych Dolinach Suru i Spiti. Mamy okazję wziąć udział w lekcji angielskiego małych mniszek – jako nauczyciele oczywiście J. Przez przełęcz Zoji La docieramy do opustoszałego Srinagaru. Pięknie tu. Po mieszkańcach widać tęsknotę za świetnymi czasami tego regionu, kiedy nie był jeszcze uważany za „kolebkę terroryzmu”. Ilość zgromadzonych w regionie wojsk indyjskich bardzo nas zaskakuje. Takich ilości uzbrojonych po zęby żołnierzy nie widzieliśmy nawet w Tybecie. Check postów jest więcej niż gdziekolwiek wcześniej. Na pewien czas żegnamy Himalaje i zmieniamy zupełnie otaczającą nas kulturę. Nizinne Indie nieuchronnie oznaczają tłum na drogach (i wszędzie), upał, zwierzęta kręcące się bezkarnie nawet na nielicznych „autostradach”. Zgiełk nie psuje wyjątkowej atmosfery w świętej Świątyni Sikhów w Amritsarze. Śpimy tam w dormitorium dla pielgrzymów i jemy razem z nimi w perfekcyjnie zorganizowanej stołówce. Motocykle stoją na honorowym miejscu na patio dormitorium i w nocy są otoczone setkami śpiących na ziemi pielgrzymów. Delhi i Agra nie robią na nas specjalnego wrażenia. Nie zatrzymujemy się tam na dłużej. Po kilku dniach pędzimy po drogach Assamu. Z każdej strony otaczają nas plantacje herbaty. W Gauwahati trafiamy na lokalną puję (święto). Śpiewom i modłom przy licznych, ulicznych ołtarzykach Bogini Kalii nie ma końca. Podobny, plemienny, charakter ma Bengal Zachodni, ostatni odwiedzony przez nas region Indii.

<O:p</O:p
:)Podziękowania dla Podosa za przyjemna i pouczająca lekcję o Ladakhu, walce z wysokościami i skutecznie przeprowadzoną "akcję dynojet".:)

<O:p</O:p
Załącznik 9492

Załącznik 9493

Załącznik 9494

Załącznik 9495

Załącznik 9496

Na końcu był Bhutan, który już znacie. Tu podziękowania dla Chomika. Jakiś czas po Twojej wyprawie napisałeś.
Cytat:

Orzel wyladowal....jestesmy w Polsce dzis przylecielismy o 16:30 (Chinski nasz odebral..dzieki.).... 14 godzin w samolocie i wrocilismy do punktu wyjscia
Bike wyslane woda bo taniej beda w Gdyni za 4 tygodnie.Cape Town oczywiscie zdobyte i przyladek Igielny i Dobrej Nadzieji i Cape Point i klub ze striptizem "Teazar" w Cape Town tysz Przygotuje jakisopis z ostanich dni bo niestety zawiodla technika i na nasz blog nie trafilo 6 ostatnich relacji

P.S.I dla tych co watpili ze nie damy rady... Ch.. Wam w d...
Dzięki za utwierdzenie mnie w świadomości, że trzeba być upartym i dążyć do postawionego przez siebie celu, mimo wszystkich przeciwności (w tym ludzkich).

<O:p</O:p
JEDNAK TAK NAPRAWDĘ WYPRAWA ZACZĘŁA SIĘ DUŻO PRZED 1 MAJA - UPÓR OSŁA
<O:p</O:p
Tak naprawdę wyprawa zaczyna się na długo przed samym wyjazdem - przygotowujemy się do niej ponad rok. Jak na zgraną, dobrze funkcjonującą drużynę przystało dzielimy między siebie pracę. Jurek jest odpowiedzialny za techniczne przygotowanie motocykli oraz zgromadzenie wszystkich niezbędnych części zapasowych, jakie mogą nam się przydać na 31.000 km trasie. Moją rolą jest przygotowanie trasy oraz zorganizowanie wyprawy od strony formalno-logistyczno - papierowej. Przygotowanie trasy, tak żeby była jak najbardziej atrakcyjna ze względów kulturowych i widokowych i jednocześnie możliwa do zrealizowania zajmuje mi pół roku. Przez kolejne pół roku, z uporem osła walczę z biurokracją. Zorganizowanie wiz, mimo że czasochłonne, okazuje się najmniejszym problemem. Jedynie Iran, w którym niezamężne kobiety nie są mile widziane i Turkmenistan, który z powodu świńskiej grypy, akurat postanawia zamknąć się na świat wymagają „więcej akrobacji”. Schody zaczynają się przy organizowaniu wszystkich pozwoleń na wjazd do Chin i Bhutanu.

<O:p</O:p
:dizzy:Specjalne podziękowania dla Jurka, bez którego by tej wyprawy nie było. Dzięki, że zawsze, nawet na końcu świata i w każdych warunkach, mogłam na Ciebie liczyć, no i że przez te pół roku będą non-stop razem się nie pozabijaliśmy, a wręcz przeciwnie…Najważniejsze na każdej wyprawie jest bez wątpienia TOWARZYSTWO.:dizzy:<O:p</O:p
<O:p</O:p

kiub 30.12.2009 21:08

W ramach wymiany "cukru" ja chciałbym podziękować Wam za:
- pozytywną energię, która bije od Was w hurtowych ilościach
- życzliwość w coraz rzadziej spotykanej naturalnej postaci
- oraz za to, że chce się Wam tak obszernie i atrakcyjnie to wszystko opisywać.

Chętnie przejmę trochę powera od Was, więc do najbliższego spotkania!

P.S. Lewar to ładnie ujął, a mi pozostaje tylko przytaknąć, iż prezentowana przez Was Sztuka Podróżowania budzi pełen podziw!

Ola 31.12.2009 12:51

I jeszcze MarcinowiSF w podziękowaniu za pozytywne wsparcie jakie nam dał przed, w trakcie i po wyprawie dedykujemy Kirgistan.:)

Wszystkiego najlepszego na Nowy Rok dla całej Czarnej Gromady. Spełnienia marzeń.

elutka 13.01.2010 01:22

2 Załącznik(ów)
Cytat:

Napisał Lewar (Post 89379)
...Bo jest wielką sztuką tak sie przygotować do podróżowania aby oczy nie prześlizgiwały się po pięknie mijanych krajobrazów, zabytków i ludzi ale aby obrazy te napotkały w umyśle na przygotowany grunt ...
jeszcze piękniej ...podzielić się tymi wrażeniami z innymi w sposób interesujący, odbiegający od przewodnikowej sztampy...

Zaprawdę, powiadam, że godne to i sprawiedliwe aby nadać Wam tytuł Forumowego Podróżnika Roku

Jak dobrze, że ten który zwykle nie mówi tak pieknie się odezwał :D
a wiadomo wszystkim, że jego jest tylko racja bo to Święta Racja!!!

I w związku z tym nie mogę się oprzeć, żeby w tym miejscu nie zamieścić informacji (być może nie wszyscy doczytali na stronie www.worldonbikes.pl )
że:
blog Oli i Jurka otrzymał nominację do nagrody
National Geographic TRAVELERY 2009
w kategorii Blog travelerowca. :Thumbs_Up::brawo:


Zatem koooochani mamy okazję "zmaterializować" swój zachwyt i zagłosować na nich :):):)

W załączeniu kopia National Geographic nr 1 z 2010 roku, w którym ogłoszono nominacje i informacje o tym jak, i do kiedy głosować oraz regulamin konkursu.

elutka 13.01.2010 02:06

Olu, tak sobie pomyślałam, że z tego wszystkiego, czym się z nami dzielicie, będzie "coś więcej":) no może nie od razu i może jeszcze parę podróży przybędzie ale .... ? ;)

Życzę Wam dalszego, nieustającego zachwytu nad Światem i Człowiekiem ;

"okazywanie serca" nie jest niczym szczególnym - wystarczy wierzyć, że
im więcej miłości się daje, tym więcej zostaje dla nas ;)
wzruszyłaś mnie - chyba wiesz, że od dawna jest taki zakamarek w moim mięśniu gdzie macie swoje miejsce :)
no i wybacz mi to "ogłoszenie" bo Cię trochę znam i wiem, że publicznie chwalić się nie lubisz ale w końcu to nie tylko Wasza sprawa :haha2: my też mamy tu coś do powiedzenia :D
zatem :mobile: :rules:

podos 13.01.2010 10:50

Cytat:

Napisał elutka (Post 93516)
Jak dobrze, że ten który zwykle nie mówi tak pieknie się odezwał :D
a wiadomo wszystkim, że jego jest tylko racja bo to Święta Racja!!!

I w związku z tym nie mogę się oprzeć, żeby w tym miejscu nie zamieścić informacji (być może nie wszyscy doczytali na stronie www.worldonbikes.pl )
że:
blog Oli i Jurka otrzymał nominację do nagrody
National Geographic TRAVELERY 2009
w kategorii Blog travelerowca. :Thumbs_Up::brawo:


Zatem koooochani mamy okazję "zmaterializować" swój zachwyt i zagłosować na nich :):):)

W załączeniu kopia National Geographic nr 1 z 2010 roku, w którym ogłoszono nominacje i informacje o tym jak, i do kiedy głosować oraz regulamin konkursu.

Nie wiem czy zwróciliscie uwagę jakie nazwiska pojawiają się na jednej stronie z "naszymi własnymi" podróznikami:

Marek Kamiński
Krzysztof Wielicki,
Wojciech Cejrowski
czy Marek kalmus
i inni:
wiecej: http://www.travelery.national-geographic.pl/nominacje/

Głosuje się łatwo: SMS o treści TR.EPSON.S pod numer 71001
albo TR.MADERA.S pod numer 71001
albo TR.KODAK.S pod numer 71001
w zaleznosci od nagrody którą głosująca/cy ma szansę otrzymać.
http://www.travelery.national-geographic.pl/nagrody/


Moj głos macie.

7Greg 13.01.2010 10:52

Mój też poszedł
Gratulacje

sambor1965 13.01.2010 11:01

Glosowalem i ja. I nie tylko dlatego, ze zostalem wymieniony dwukrotnie!!! w podziekowaniach :D

A zeby nie bylo zbyt cukierkowo: wyciagnijcie wnioski z tego, ze ksiazki maja czarne litery na bialym tle i worldonbikes bedzie miodzio. No i i uprosccie te nieszczesna nawigacje.

Lewar 13.01.2010 11:10

Mój głos, jakżeby innaczej, też poszedł.

Ola 13.01.2010 11:43

Bardzo dziękujemy za Wasze wszystkie miłe słowa i te mniej cukierkowe też, no i za poparcie :).

Mam nadzieję, że ktoś z Was wygra tę Maderę (całkiem tam fajnie) albo to co wybraliście.

Przy całym szumie medialnym wokół Nataszy Caban pewnie i tak nasze szanse są mizerne, no ale przecież wygrana nie jest najważniejsza w tej zabawie (choć na pewno byśmy się z niej bardzo cieszyli). Dla nas ważny jest przede wszystkim fakt znalezienia się wśród nominowanych, bo jak napisał Podos nazwiska nominowanych są z pierwszej ligi.

Pozdrawiam

Ola

PS. W stosunku do nawigacji na blogu już słyszeliśmy wiele słów krytyki. Szczerze mówiąc jest uciążliwa nie tylko dla Was (czytających), ale i dla nas (piszących), więc na ją pewno zmienimy jak tylko będzie trochę czasu... czyli nie wiadomo kiedy. Wnioski z tej części lekci wyciągnięte.

jorge 13.01.2010 12:34

Cytat:

Napisał Ola (Post 93565)
Przy całym szumie medialnym wokół Nataszy Caban pewnie i tak nasze szanse są mizerne, no ale przecież wygrana nie jest najważniejsza w tej zabawie (choć na pewno byśmy się z niej bardzo cieszyli). Dla nas ważny jest przede wszystkim fakt znalezienia się wśród nominowanych, bo jak napisał Podos nazwiska nominowanych są z pierwszej ligi.

Pozdrawiam

Ola

Również zagłosowałem. Ola, pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą. Blog Nataszy jest gorszy wizualnie od Waszego (moim zdaniem) i jak to miałoby być decydujące to nie powinien wygrać. Myślę tu głównie o tym, że blog ma nie tylko informować ale i pokazywać, a na wodzie za dużo nie ma co pokazywać ;) Po za tym wygra zapewne w kategorii "Wyczyn Roku". Ja tam stawiam na Nasze czerwono-niebiesko-białe konie ;):Thumbs_Up: Po raz kolejny gratulację za bycie wzorcem dla innych :D

michnpio 13.01.2010 14:00

oczywiście głos posłany:at::Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Marcin SF 15.01.2010 12:50

tak odnośnie szumu medialnego wokół Nataszy Caban, to ja muszę użyć google bo ja nie wiem kto to ;)

głos posłany :)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:11.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.