Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Będzie fajnie....czyli jak skopiemy niedźwidziom dupsko!! [2008] (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=992)

puszek 28.11.2008 22:40

Fajne.Szkoda ze zima sie zbliza tajgi nieto ale moze przynajmniej strumien jakis by sie znalazło..Zapodalibyscie jakas mape zeby to we własciwe miejsce upakowac w mózgu..

QrczaQ 30.11.2008 16:33

WOt relacyja ha ro sz ja oj haroszaja!!!

Robert Movistar 02.12.2008 13:33

Dzień 25. Do Komsomolska na Amurie. Przejechane 524km.

Rano o 7 pobudka. Zwijanie maneli i drogę. Na śniadanie nic nie mamy, ale planujemy się zatrzymać w jakieś przydrożnej knajpie. Ruszamy. Krajobraz po drodze taki, że wystają kikuty spalonych drzew, większości brzozowych. Widać, że pożar dość dawno strawił las, bo pod drzewami rosną już jakieś krzewy, ale normalnych drzew nie widać. Cały czas asfalt, zimno jak cholera, bo dopiero słońce wschodzi. Zatrzymujemy się w jakimś barze, bierzemy po szaszłyku, zupie i kawie. Ruch jest większy. Dojeżdżając do Komsomolska, widać zajebiście wielką rzekę Amur i jeszcze bardziej wielki stalowy most, który prowadzi do miasta. Zatrzymujemy się przed wjazdem na niego, co by parę fotek zrobić, gdy nagle z megafonów słychać głos, że nie można się zatrzymywać, szybko jechać, jechać. Na początku i końcu mostu, wieżyczki strażnicze, wszędzie drut kolczasty, zasieki i kamery, trochę worków z piaskiem. Pamiątkowa fota pod postumentem, kupa trochę dalej od postumentu i wjeżdżamy do miasta.


Tankujemy na stacji, która przypomina nasz ORLEN, można se w niej kupić piwko, lodzika, czekoladkę, cigarety, ale najlepsze ekspedientki. Krótka zabawka i jakoś nie chce się jechać dalej. Miasto całkiem ładne, chyba bardziej cywilizowane od PKC. Nie ma takiej szarości budynków. Szukamy drogi, która będzie naszą jedyną drogą przez nie za bardzo określony czas. Robimy od razu zakupy, co by później nie było niespodzianek. W oddali było widać trakcję elektryczną, więc kierujemy się w jej stronę. Droga jest najpierw asfaltowa, potem zaczyna się płytowa, coś ala kiedyśA4, a później grawiejka. Jeśli tak ma ona wyglądać na całej swojej długości, to będzie git! Jadąc tory kolejowe, mamy a to z lewej strony, a to od czasu do czasu przejeżdżamy przez nie i mamy z prawej.


Kiedy zatrzymujemy się na pewnym przejeździe, ze 100 m od nas stoi dworzec. Pusto, żywej duszy. Nagle z megafonów słychać, jak babka zapowiada nadjeżdżający pociąg. Tylko dla kogo te informacje, jak nikogo nie ma, a wioski jakoś też w pobliżu nie było? Jedziemy i zastanawiamy się jak uda nam się przejechać przez strzeżony most na rzece Amgun, most przez który nie przejechał terenówką Mario. Kiedy byliśmy w porcie na Sachalinie, wysłał nam smsa, do którego miejsca dojechał. Mamy uknuty plan, co i jak gadać z ochroniarzami, żeby jednak nas przepuścili. Według mapy mieliśmy tam ok. 300 km. Dojeżdżamy do miejscowości Berezowyj, a po drodze do swojsko zwanej dziury


i zjeżdżamy na stację. Kobitka w okienku informuje nas, że nie dalej jak miesiąc temu, jechał tędy Niemiec na BMW, tylko nie wie po co, skoro dalej droga jest, ale fatalna, a po 100 km, już jej nie ma. Na pytanie czy widziała go wracającego, mówi że nie. Wyjeżdżając z wioski, droga robi się wąska, zamiast grawiejki, jest usypana większymi ubitymi kamieniami, na której trzęsie jak cholera. Potem robi się typowa leśna droga. Nie ma tragedii, trochę kałuż, błotka, ale bez dramatów.


Przed nami wioska Dżamki, to za nią jest chroniony most. W Dżamkach kupujemy wódeczność, jakieś żarcie i słoik soku brzozowego. Ludzie mówią, że na rzece jest wysoka woda, i nie damy rady przejechać, a przez most nas nie przepuszczą. Jedziemy jakieś 5 km lasem, droga wygląda jak leśna ścieżka i nagle widzimy kilka ciężarówek, które stoją na brzegu rzeki, a po naszej prawej most!

Widać na rzece, że chyba stawiają most, bo stoją betonowe słupy. Idziemy do kierowców aut. Z tego co widać, to żyją tak jak by byli na biwaku, ognisko, żarełko z menażek, suszące się ciuchy. Okazało się że siedzą tutaj już 4 dni i nie mogą przejechać przez rzekę, gdyż jest za wysoki poziom wody. Z ich obserwacji wynika, że posiedzą jeszcze z następne 3 – 4 dni aż woda opadnie. A most drogowy robią od 4 lat, tylko na raty bo problem z kasą.

Dobra, pierwsza zonk przed nami w formie mostu. Idziemy gadać ze strażnikami. Zbocze na którym jest most, wyłożone betonowymi płytami, na długiej stalowej lince biega wielki uwiązany pies. A dojście do strefy „0” jest zablokowany szlabanem z kolcami. Oczywiście druty kolczaste, kamery i megafony. Nagle rozlega się głos: Ochronnaja zona, paszli rebiata”! Na oko widać że długi jest na jakieś 150m. Obserwujemy jak można na niego wjechać. Trochę stromo jest, ale beton suchy. Z drugiej strony mostu ktoś idzie. Było to strażnik. Podszedł do nas, a my mu zaplanowaną śpiewkę. Proponujemy moskiewski koniaczek, ale niestety służba nie pozwala. Karze nam poczekać, aż będzie naczelnik, to wtedy pogadamy. Idziemy razem z nim zobaczyć jak wygląda most tam gdzie tory. Tragedii nie ma, da się przejechać, tylko trzeba pomocy żeby przerzucić motocykle przez szyny, bo cholery wysokie. Chłopaki z ciężarówek, zapraszają nas na jedzenie. Widać że są nie źle zaopatrzeni. Takie sytuacje wrażenia na nich nie robią, tak często bywa, że rzeka wylewa i nie da się jechać. Każdy ma telefon satelitarny, więc kontakt z szefem jest. Bierzemy flaszkę i idziemy do nich. Pytają skąd i gdzie jedziemy, pokazujemy na mapie. Jeden mówi że się chyba nie da, drugi mówi że trzeba jechać tędy, trzeci że nie tędy co ten drugi mówi, bo tam drogi nie ma. Jeżdżą, a nie wiedzą co za górką jest. Nagle przychodzi strażnik, koniaczku już nie odmawia. Mówi, żebyśmy się zbierali, i przerzucali się na drugą stronę!!! Jes, jes, jes!!! Kontrolnie strażnik gdzieś dzwoni, z pytaniem czy nie pojedzie nagle pociąg. Chłopaki pomagają z motocyklami, przenosimy bagaże. K….a udało się!! Strażnik jeszcze nas pyta, gdzie chcemy spać. My, że bele gdzie, mamy namioty, śpiwory itd. Proponuje nam, że możemy spać w byłym małym domku, w którym kiedyś dawno temu był dróżnik. Domek stoi w odległości 2 metrów od torów. Jedyny mankament mówi, to przejeżdżające w nocy pociągi. Też mi problem….Zadowoleni jak cholera, bierzemy kolejną flaszkę i do kierowców. Gadka, szmatka, ale do spania trzeba iść. Nie źle wstawieni, kładziemy się w śpiwory. Zastanawiamy się co przyniesie jutrzejszy dzień. Co dalej jest za mostem? Nie wiemy.

podos 02.12.2008 14:06

mapę psiakrew!!!

http://maps.google.ru/

i wpisać komsomolsk na amure
to jest trochę "w pizdu", koledzy:)

giziu 02.12.2008 14:28

Dawaj dawaj dalej, ciekawi mnie co za tym mostem było :)

Robert Movistar 02.12.2008 14:29

Dzięki Podos.

Wpiszcie sobie też VANINO. Z Vanino jechaliśmy do Lidoga. Z Lidoga do Komsomolska nad Amurem. Te mapy trochę do dupy są, bo nie pokazują wszystkich dróg. Np. z Vanino do Lidogi jest droga, a na googlach nie ma.

Robert Movistar 02.12.2008 14:44

Jak ktoś ma czas i chęć, to niech wpisze http://maps.google.ru/
i wpisze:

komsomolsk na amure
kondon
bolen
amgun
berezovyy
dzhomku

To wioski przez które jechaliśmy. Jak widać na mapie, w Berezowyj kończą się tory kolejowe. Tylko nie wiadomo dlaczego. W rzeczywistości jechaliśmy cały czas wzdłuż kolei. Jeśli przez 2 km jazdy nie widziałeś trakcji, to znaczyło że popieprzyłeś drogę;) Niby była jedna, ale od czasu do czasu robili np. wycinkę lasu i droga gdzieś skręcała i kończyła

sambor1965 02.12.2008 23:56

Za duzo przejechaliscie. Zrob zdjecie globuse i zaznaczaj gdzie jestescie...

Robertbed 03.12.2008 03:47

zajebista historia,a do tego na faktach oparta, koniaczki wodeczki, piwka, ekspedientki...dalej dalej dalej :drif:

NaczelnyFilozof 03.12.2008 10:38

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 34114)

To wioski przez które jechaliśmy. Jak widać na mapie,

Dobrze że sie ma papierowy atlas Federacji Rosyjskiej. Musiałem poszukać aby dokładnie wiedzieć gdzie piliście :haha2:


http://images31.fotosik.pl/412/c0b65bc0ac57df8d.jpg

Robert Movistar 03.12.2008 20:45

Dzień 26. Przejechane 61km.
W nocy przejechały trzy pociągi. Jakoś przed wjazdem przez most nie zwalniają. Myśleliśmy że buda w której spaliśmy się rozleci. Rano, kiedy idę się odlać, widzę coś dziwnego. Śpiąc w koszulce z krótkim rękawem, zostałem pogryziony przez sukinsynów. Moja lewa ręka od łokcia w dół, usiana jest bąblami. Nie wiem ile ich jest, ale jeden obok drugiego. Nie wiem czy dałoby radę znaleźć jeszcze jakieś wolne miejsce. Próbuję tego nie drapać. Pakujemy rzeczy, żegnamy się z kierowcami, życząc sobie nawzajem powodzenia. Wychodząc z „hotelu”, podchodzi do nas strażnik i zaprasza na herbatę. Z pozostałymi tobołami, przechodzimy na drugą stronę, nie chcemy już zawracać. Zastanawiamy się co będzie tam dalej. Strażnik robi herbatę, wyciąga ciastka, sało i chleb. Jemy powoli, bo jakoś nie możemy się zebrać do dalszej jazdy. Patrzymy jeden na drugiego, z nadzieją że żaden z nas się za szybko nie wychyli i nie powie: dobra, jedziemy. Ile można wypić tej herbaty, po drugiej próbujemy wstać i jechać. Pogoda do dupy, pochmurno i zaczyna kropić. Ale co, ładujemy się na dryndy i w drogę. Strażnik mówi, że za jakieś 5 km, czeka nas przejazd przez rzekę i w ogóle to się nam dziwi że jedziemy dalej. Ostrzega, że będzie ciężko, droga jest trudna, I są rzeki pewnie głębokie, bo od kilku dni na zachodzie pada. Wyjeżdżamy wąską dróżką, i wbijamy się w drogę. Zaczyna lać, ale nie zanosi się żeby przestało. Przed nami most, a pod nim rzeka. Nie była za duża, po prawej stronie most. Schodzimy z motocykli, co by obadać jak wygląda. Wchodzimy mniej więcej do połowy. Widać kamienie, woda sięga do kolan, więc dzida do przodu. Od czasu do czasu widać, jak motocykl zagłębia się w wodzie. Kamienie co raz większe. Oby tylko kiery nie wyrwało! Widzę, że Iziego rzuca na wszystkie strony, wydech pod wodą, wywala szprycę wody. Jest już prawie na brzegu. Wydawałoby się, że prąd słaby, ale czuć jak woda zaczyna napierać, ściąga na prawo. W dnie było zagłębienie, czuję jak motocykl zaczyna się topić. Czuję że woda sięga kolan. Dyszę jak zarzynana świnia, zapomniałem zdjąć gogli, które teraz są zaparowane. Nic nie widzę, jadę na ślepo. Gazu, gazu, nie zatrzymuj się, i staraj się żeby drynda nie zgasła! Izi czekał na brzegu klnąc jak szewc. Jakoś poszło. Mamy nadzieję, że to o tej rzece mówił strażnik. Przejeżdżamy z 10 km i co…? Kolejna rzeka, kolejny most. Tym razem chyba też łatwo nie będzie.


Łazimy, patrząc którędy da się przez nią przejechać. Ma ok. 40 m szerokości, nurt szybki. Miejscami jest głęboko. Jak znajdziesz możliwość przejazdu na ¾ jej szerokości, to potem okazuje się że ¼ nie przejedziesz, bo jest głęboko. Po moście drogowym, jakimkolwiek, śladu brak. Bywały stare drewniane, lekko zdezelowane, ale były. Obok jest most kolejowy. Próbujemy zobaczyć jak da się na niego wjechać. Przedzieramy się przez krzaki. Żeby na niego się dostać, trzeba pokonać nasyp z luźnych kamieni. Wjeżdżając między szyny, można szybko przejechać na drugą stronę. Dobra, wjechać się da, przejechać też, ale jak zjechać? Na końcu mostu jest zjazd schodami betonowymi, które są całe pokruszone ze starości. W miejscu gdzie się kończą, na nasypie leżą ułożone płyty betonowe, porośnięte mchem, śliskie, że zjeżdżaliśmy z niej jak na nartach. Dalej już szukamy możliwości powrotu na drogę. Deszcz pada cały czas. Dookoła cisza, słychać tylko padający deszcz. Decyzja, próbujemy mostem, najpierw jeden motocykl, potem drugi. Izi za kierownicą, ja z tyłu pcham na nasyp. Rzuca we wszystkie strony, ale wjechał. Patrzymy, czy nie jedzie pociąg, ale cisza. Z trudem przepychamy przednie koło przez szynę, ale z tylnym już jest problem! Szerokość torów jest taka, że gdy motocykl jest prostopadle to szyn, to w momencie jak tył próbuje wjechać, to przód opiera się o zewnętrzną szynę. K…a udało się. But i do zjazdu na końcu mostu. Ale o co chodzi?! Nie możemy wyciągnąć dryndy z szyn, ślizga się we wszystkie strony, patrzymy a to w lewo, a to w prawo czy oby pociąg nie nagina. Klniemy po nosem. Prostopadle się nie da, bo jest nasyp, jak przód wyjedzie, a tył dojeżdża do szyny, to znowu przednie koło zwisa z nasypu (nie wiem czy wiecie o co chodzi). Trzeba bokiem, koło się ślizga. W końcu się udaje! Powoli zjeżdżamy ze schodów. Beton się sypie. Tyle ile się da, skręcamy kierownicą, resztę nadrabiamy zarzucając tyłem.


Przed zjazdem z betonowej płyty, zamykamy oczy i niech się dzieje co chce! Dobra, jeden poszedł. Czas operacyjny na przetransportowanie jednej dryndy to ok. 40 min. Wracamy po drugi sprzęt. Tym razem, chcemy uniknąć pałowania z przerzucaniem motocykla przez tory, więc jedziemy tuż przy szynie.

Dalej jakoś poszło, czyli schody i zjazd po płycie. Wszystko mamy mokre, część od deszczu, a resztę o potu. Leje, więc rozkładamy izitenta i ładujemy się pod niego, czekając aż trochę przejdzie. Ale niestety jak lało, tak leje. Decydujemy się jechać dalej, musi w końcu przestać. Droga makabryczna, błoto, kałuże, dziury, powywracane drzewa. Zastanawiamy się, jak chłopaki z ciężarówek mogą jechać taką drogą! Wyglądała, jak leśna ścieżka, gałęzie wisiały tuż nad naszymi głowami, było wąsko. Widać, że chyba nic tu ostatnio nie jechało. Walka!!! Byle do przodu, gdzieś cywilizacja być musi. Zaczyna się wypogadzać, przestaje padać, widać w oddali słońce. Jak miło…. Było by, gdyby nie kolejna rzeka. Na szczęście są wypłycenia. Początek rzeki przejeżdżamy więcej ciuchach.


Miejscami więcej wody, ale bez dramatu. Na wypłyceniu leżą naniesione drzewa, gałęzie. Widać, że kiedyś był tutaj drewniany most drogowy. Ściągamy buty, spodnie i zakładamy sandały w technologii rejli. Było fajnie, rzeka nie przerażała, ale w miejscu gdzie powinna zaczynać się droga, była wielka kałuża, z zamulonym dnem. Leżały w niej jakieś syfy, kłody, kamienie. Środkiem nie da rady przez nią przejechać, bo głęboko i dno bagienne, po prostu wciąga. Bokiem trochę lepiej, ale zapadasz się w błocie po kolana. Ale co, jedziemy. Przez rzeczkę na kołach, a przez kałużę, ciągniemy za przednie koło, bo pchanie gówno daje. Delikatnie gaz i sprzęgło, inaczej koło zapada się momentalnie. Nad głowami słychać sukinsyny, gryzą jak wściekłe. Na dodatek przylatują sukinsyny w formacie mini, i jakieś maksi. Wielkością przypominają ważki. Nie wiesz co robić, wyciągać motocykl, czy się od nich odganiać. Brakuje tylko, żeby w tej wodzie były pijawki wielkości szczupaka! Nogi i dupa w wodzie, w czoła pot.


Zrobiło się gorąco. Jechać się nie chce, ale co robić. Miejmy nadzieję, że to już ostatnia przeprawa. Powoli po dziurach, wymytej piaszczystej drodze jedziemy do przodu. 5 km/h, max 10. Dojeżdżamy do jakiejś wioski, parę chałup na krzyż.


Gdy nagle podjeżdża do nas dwóch chłopaków, tak na oko po 10 lat na Iż Planeta!. Mówią że zaraz jest kolejna rzeka i most kolejowy. Nie no, chyba jaja se robią. Jedziemy zobaczyć jak wygląda ta rzeka. Kopara nam opadła, jak zobaczyliśmy jak ona wygląda. Nie dość że dna w ogóle nie widać, woda zapitala jak szalona, to jeszcze ma jakieś 300 m szerokości. Pytamy jak można dojechać do mostu. Oczywiście nas podprowadzili. Tyle że za bardzo nie ma jak na niego wjechać. Jak ostatnio zjeżdżaliśmy z płyt betonowych to prostopadle do nich, a teraz trzeba jechać równolegle. Jeden głupi ruch, i lecisz na dół 20 m. Opcja zajebista. Z jednej strony drzewa i krzaki a z drugiej skarpa. Ale nic, sprzątamy sobie drogę z kamieni i gałęzi. Trzeba zrobić, tak, że wbijasz jeden i gaz!!! Bo jak cię letko zachwieje na lewo, to polecisz w krzaki, ale jak w prawo to żegnaj, po tobie. Jak myśleli, tak zrobili p….a i na gaz. Udało się. Żeby nie było tak łatwo, to okazało się że po moście można przejechać, ale tylko pakując motocykle między szyny….. Nie no, znowu… Bokiem nie da rady, wszędzie wystające śruby, i szczeliny takie na 30 cm. Jak przednie koło wpadnie to może się zatrzyma na tarczy hamulcowej, a może dopiero na kierownicy. Wydaje się, że raczej to drugie. Pytamy chłopaków, kiedy ostatnio jechał pociąg. Mówią, że ze 3 godziny temu. Należy się więc spodziewać, że lada chwila pojedzie. Nie czekamy, bo strata czasu. Próbujemy wykombinować jakiś sposób, żeby je przerzucić przez szynę. Przednie koło to nie problem, ale tył nie chce wjechać. Ślizga się, motocykl się kładzie na bok. W końcu udaje się. Zjazd z mostu był stromy i po luźnym tłuczniu. Darujemy sobie na razie zjeżdżanie na dół, tylko kładziemy moto na skarpie i idziemy po drugie. Przejeżdżając drugim motocyklem, widzimy że rzeką pod mostem jedzie jakaś ciężarówka. Dojeżdżając do brzegu jakoś znosi jej tył. Widać, że dobrze że nie pchaliśmy się przez wodę. Z auta wyskakuje gość. Przypomina nam skrzata. Mały, uszy odstające, dziwna czapka. Widział nas jak jechaliśmy przez wioskę. Zaprasza do domu. Mówi że ma ogródek, świeże, trochę mięsa co ostatnio upolował. Opowiada, że ściągnięto go z Krasnojarska do budowy BAM-u. Spędził na budowie 7 lat i został już tu. Siedzę nad brzegiem rzeki i nabieram wodę do butelki. Zmęczenie powoduje, że ciśnienie chce mi rozsadzić łeb. Zawsze staramy się żeby było coś do picia. Koleś mówi, że przed nami jeszcze jedna rzeka, ale nie za duża a przy okazji pokazuje, że 400 m dalej jadąc wzdłuż torów, jest lepszy zjazd do drogi. Faktycznie, był. Jedziemy dalej, nic lepiej. Dziura za dziurą, kałuża za kałużą, zakręt za zakrętem. Czuć zmęczenie. Po chwili widzimy rzekę, o której mówił gość. Teraz to już nie przelewki. Od razu widać, że jest inna niż pozostałe, przez które przejeżdżaliśmy. Woda spokojna, przypomina bardziej staw niż rzekę, porozlewana we wszystkie strony, jest koloru brązowego. Pływają w niej jakieś męty, zdechłe robale. Wdziera się na 50 m w głąb drogi. Siadamy na pniu zwalonego drzewa, rozbieramy się z ciuchów. Zakładamy sandały, bierzemy po kiju i do wody. Chodzimy raz w jedną, raz w drugą. Im dalej w głąb wody, tym głębiej. Woda sięga już powyżej pępka. Nie da rady przejechać. Za głęboko. Po lewej stronie widać BAM, idziemy zbadać możliwość wjazdu na tory i przejazdu mostem. Znów kombinacje z wjazdem. Stromo i kamieniście. Wchodzimy na drogę kolejową i idziemy wypatrując jakiegoś zjazdu. Nie daleko widać przy torach mały domek. Ogrzewają się w nim zimą ekipy remontowe kolei. Jako że było już późno, planujemy tam spać. Drzwi otwarte, w środku drewniany stół, ławka i stalowy piec, jedno okno z wybitą szybą. Widać, że od dawna nikogo tu nie było. Przechodzimy 100, 200, 300, 500, 1200, 2000 m. Coś jest. Była to może nawet nie ścieżka, ale kawałek wolnej od krzaków i drzew przestrzeni, szerokości 1 m. Dochodzimy do drogi. Trzeba przejechać tylko przez rów i będzie dobrze. Wracamy, na miejscu zjazdu kładziemy na podkładzie kolejowym kamień, co by wiedzieć gdzie zjeżdżać. Gdy weszliśmy z powrotem na tory i szliśmy do swoich klamotów, usłyszeliśmy silnik. To musiała być ciężarówka. Biegniemy co sił w nogach, żeby dopaść ją na drodze. Niestety, gdy wyszliśmy z wody, było tylko czuć smród spalin, widać ślady kół. Motocykle, które zostawiliśmy na drodze i swoje rzeczy, były przełożone tak, żeby auto mogło przejechać. Nic nie zginęło. Pakujemy się na moto i jedziemy do drewnianego domku. Komary wpieprzają jak szalone. Sprzątamy trochę i rozkładamy śpiwory na podłodze. Zbieramy chrust na ognisko, żeby się wysuszyć i ewentualnie odstraszyć niedźwiedzie. Jako że nie mamy wody, bierzemy tę jedyną kolorze brązowym, w której pływało pół tablicy Mendelejewa. Jak się przegotuje ją ze trzy razy, będzie dobra. Planujemy jakoś jutrzejszy dzień, o ile można tu coś zaplanować. Zastanawiamy się, jak można taką drogę nanieść na mapę i to w kolorze złotym! Każdą przeprawę, most czy zasadzkę zaznaczamy w GPS. Będzie dla potomnych. Palimy ognicho, suszymy rzeczy, pijemy kawę z robalami z nadzieją, że jutro będzie lepiej, bo gorzej już chyba być nie może.

majo 03.12.2008 21:06

Naczelny ktora to strona??

Izi 03.12.2008 21:24

to ta droga którą pokazał Naczelny, wygląda ok tylko na mapie, normalnie to zimnik jest
Robert to zapomniał dodać że od kilku dniu łazimy po kałużach i rzekach, i prawie ciągle pada, czyli wszystko mamy mokre, śpiwory też, w mokrym się kładziemy, w mokrym wstajemy, w mokrym jedziemy i mamy nadzieję, że dalej będzie lepiej. Lepiej nie było.
Generalnie nie polecam na samotną wyprawę jak już to w 4-5 ludzi na jakiś lekkich endurakach, zaczyna mi to chodzić po głowie może za jakiś rok, dwa.

JareG 03.12.2008 21:31

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 34276)
Dzień 26. Przejechane 61km.
(..)
Zastanawiamy się, jak można taką drogę nanieść na mapę i to w kolorze złotym! Każdą przeprawę, most czy zasadzkę zaznaczamy w GPS. Będzie dla potomnych. Palimy ognicho, suszymy rzeczy, pijemy kawę z robalami z nadzieją, że jutro będzie lepiej, bo gorzej już chyba być nie może.

Piekna epopeja :D:Thumbs_Up:

Marcin SF 03.12.2008 22:41

łożesz kurwa dobre mocne i hardcorowe :D

Elwood 03.12.2008 22:55

Piękna walka i przygoda.

zombi 03.12.2008 23:18

:dizzy::bow::brawo:

NaczelnyFilozof 03.12.2008 23:21

Cytat:

Napisał majo (Post 34280)
Naczelny ktora to strona??

Masz ten altas? U mnie 152 :)

podos 04.12.2008 00:09

Oj wiemy wiemy o co chodzi z tymi torami kolejowymi. Tak sie kiedyś zblokowalem pod pustynia bledowska, przednim przejechalem a drugie wygrzebalo sobie dziurke w kamieniach nasypu i powiesil sie na misce. Przednie oczywiscie zablokowane o druga szynę. Walczylem pare minut - sam - dopiero na widok pociagu wydarlem dziada i przerzucilem na druga stronę. wot adrenlina!

rumpel 04.12.2008 16:11

podos ale tam maja inny rozstaw torów wiec może jest łatwiej :)





rispect :brawo:

majo 04.12.2008 21:32

Pewnie ze mam:)

NaczelnyFilozof 04.12.2008 22:00

Cytat:

Napisał majo (Post 34403)
Pewnie ze mam:)

Ten rosyjski atlas ma wg mnie bardzo specyficzny zapach. U nas takich mocno pachnących kartek nie drukują :)

majo 04.12.2008 23:52

Naczelny:) temat bardziej wciagajacy od naszych dywagacji:) Zapach atlasu, a nawet jego smak omowimy przy zimnej pianie kiedyś:)

ATomek 05.12.2008 02:58

"Nowyj atlas awtomobilnych dorog Rossii ot Atłantiki do Tichowo Okeana 2006-2007" dostępny w warszawskim sklepie Mapa przy bibliotece MON (coś ok 40zet). TRIWIUM, porządne Ruskie wydanie. Może komuś się przyda..

Zet Johny 07.12.2008 13:01

Znalazłem też coś takiego:

http://www.traveler.com.pl/Sklep.php?q=%3DTPCD8A505

Napiszcie czy warto kupić.

ATomek 07.12.2008 14:03

Jak dla mnie wystarczająco dokładny, czytelny i poręczny.Polecam, bo to kawał świata w jednym kawałku. Miękka okładka ma swoje zalety, bo można wypiąć zszywki i do mapnika włożyć to, co potrzeba.Format A4. Zweryfikowałem niestety tylko część, a widzisz co mówi Robert and Robert o np. stanie żółtych dróg.. a naniesione są też ścieżki okresowe z zaznaczonymi odległościami, zaprawki, schroniska..

kajman 11.12.2008 01:19

Ja zakupiłem przed wyjazdem coś takiego

http://www.allmaps.ru/avto_km_stolb/russia/

wydanie rosyjskie - kupiłem w hurtowni w Krakowie

Elwood 11.12.2008 10:16

Cytat:

Napisał zetjohny (Post 34703)
Znalazłem też coś takiego:

http://www.traveler.com.pl/Sklep.php?q=%3DTPCD8A505

Napiszcie czy warto kupić.

Warto, to ten sam, który proponuje Kajman. Generelanie to Sklep Podróżnika w Wwce na Kaliskiej proponuję znakomity wybór ruskich mapa "od ręki".
Chomikowe wojaże miód, malina..., potem to już chyba tylko wyprawa do ziemi ognistej i dla smaku w łódce na wiosłach opłynąć Horn;)

Marcin SF 11.12.2008 19:56

coś dawno nie było nowego odcinak, czy to już koniec wyprawy ? :] psze mie sie tutaj nie wygłupiać

Misza 11.12.2008 20:08

No... a kiedy ta Prawdziwa relacja? :)

czosnek 17.12.2008 21:16

Panie kolego Movistar. Tak nie można, jak pragnę zdrowia! Ja rozumiem suspens i inne zabiegi narracyjne ale taka przerwa to już zbrodnia!!!

Robert Movistar 18.12.2008 10:27

Sory za zwłokę. Obiecuję że jutro będzie ciąg dalszy. Za dużo roboty mi się zwaliło. Nie wspomnę że jakaś czarna dziura we łbie mi się zrobiła

Robert Movistar 18.12.2008 17:23

Dzień 27. Przejechane 297km.
Pobudkę robimy o 7 00. Zaprawieni w pakowaniu, szybko zwijamy manele i nasłuchujemy, kiedy przejedzie pociąg. Byliśmy tak zjebani, że nie słyszeliśmy w nocy żadnego przejeżdżającego żelastwa. Piździ strasznie. Do żarcia nic, wody brak, nawet kawy nie ma z czego zrobić. Smarujemy łańcuchy i nasłuchujemy. Coś jedzie…. dryndy ustawiamy już do wyjazdu. Plan ustalony, zjazd znaleziony. Sprawa wydaje się prosta, wjechać, przejechać ponad kilometr nie wyjebując się przy tym z nasypu. Nasyp czasem szeroki i płytki, czasem wąski że koło zaczyna wskakiwać na podkład a skarpa pokaźnej głębokości. Jak zwykle pociąg poszedł pełnym ogniem, wjeżdżamy i DZIDA!!! Jedziemy wypatrując małego kamienia leżącego na podkładzie, którego wczoraj położyliśmy. Wskazuje nam miejsce zjazdu. Obyło się bez problemów. Zjeżdżamy z nasypu, przejeżdżamy jeszcze przez kawałek lasu i widzimy już naszą drogę. Ale żeby nie było za łatwo i to z samego rana, okazało się, że przy wyjeździe z lasu przy samej drodze jest rów głębokości 1 m z błockiem w środku. Zaspani, męczymy się żeby go przejechać. K….a, droga na wyciągnięcie ręki a my się tu produkujemy. Wpychamy moto po śliskiej trawie, gdy nagle zarzuca dryndą, która wpada równolegle do rowu. Zassało ją po ośki. Ani ją ruszyć w jedną ani w drugą. Szukamy jakiejś kłody, co by podłożyć pod osłonę i kombinować dalej. W końcu udało się wygrzebać z rowu. Idąc wzdłuż drogi szukamy lepszej możliwości wjazdu. W końcu ją znajdujemy, rów płytki, tyle żeby tam dotrzeć trzeba wykosić kilka drzewek. Droga okazuje się być zaskakująco dobra! Możemy w końcu rozpędzić się do magicznych 30 – 40 km/h. Kilometry uciekają a my się cieszymy, że możemy sobie od czasu do czasu pozwolić na wrzucenie 3 biegu. Kierujemy się na miejscowość Urgan, gdzie mamy zamiar zatankować. Nagle dostajemy prezent w postaci ASFALTU! Piątka zapięta jedziemy 130 km/h wiatr pod pachami, nogawki trzepocą, wietrzymy mokre ubrania. Droga z licznymi chopkami, koła trzymają się nawierzchni, zawieszenie nie dobija, gdy nagle na jednej z nich wysadza mnie z siedzenia, ale zawiecha dawała radę. Jak się zatrzymaliśmy na stacji, Izi pyta jak na chopach było, bo na BMW GS po przejechaniu drugiej już dobiło. Chłopaki naprawiają dystrybutor. Mamy 30 min wolnego. Dokręcamy śruby, kleimy plastiki. Pogoda super, ciepło i słonecznie. Po wyjeździe z miasteczka, oczywiście asfalt się skończył, a droga zrobiła się piaszczysta, szutru jak na lekarstwo, ale szeroko. Wjeżdżamy do jakieś wioski (nie pamiętam nazwy), gdzie atakujemy sklep i robimy śniadanie. Ludzie patrzą na nas jak na kosmitów. Miejscowe szczyle przyjeżdżają pod sklep swoimi sprzętami. Fantazję do tjuningu to oni mają.


Jemy, pijemy, przebieramy się i ruszamy. Dwóch tubylców na motocyklu jedzie z nami, tak na doczepkę. Gdy droga zrobiła się ch…a, chłopaki odpuszczają. Wiemy dlaczego. Nie wiadomo skąd, przed nami więcej kałuż niż suchej nawierzchni. Jedziemy zygzakiem. Inaczej się nie da. Sprawdziliśmy pierwsze kałuże organoleptycznie, ale okazało się, że są za głębokie żaby je brać na szage.


I tak w lewo, w prawo, w lewo w prawo. We łbie się zaczęło kręcić. Widać cały czas BAM, więc spokojnie do przodu. Od czasu do czasu droga rozwidla się. Jedziemy jakoś do góry w żółwim tempie, obok nas powycinane lasy. Jak na ten podjazd, to jedynka jest za wysokim biegiem. Znów droga wymyta przez padające deszcze. Rozpadliny głębokości 1 metra. Coś chyba nie tak. Zatrzymujemy się odpalamy GPS. Okazało się że podupczyliśmy drogę, BAMu nie widać. Przejechaliśmy nie potrzebnie ok. 8 km. Zawracamy. O dojeździe do właściwej drogi mówią nam kałuże. I znów lewo, prawo, lewo, prawo aż do kolejnej rzeki. Oczywiście mostu drogowego nie ma. Zawalony. Z jego resztek widać że robią ludzie ogniska. Tu i ówdzie widać jego ślady. Nie mamy sił żeby ścigać gacie, sprawdzić możliwość przejazdu. Ładujemy się więc w spodniach i butach. W miarę płytko, rzeka nie za szeroka tym samym nawet nie patrzmy w kierunku mostu. Ostatnio przejazdy przez nie to ostateczność. Najwięcej kłopotu sprawia nam wjazd. Sam przejazd tragiczny nie jest, pod warunkiem że nie pojedzie pociąg, nie ma ubytku w podkładach, nie ma za bardzo wystających śrub, jest miejsce żeby zrzucić moto w razie nadjeżdżającego pociągu, szczeliny pomiędzy deskami są takie że opona się mieści. Na początku woda do kolan, gdy dochodzimy do ¾ jej długości robi się głębiej, nurt przybiera na sile. Kamienie większe. Rozchodzimy się na boki, szukając wypłycenia. Przez takie łażenie, przejście przez rzekę robi się 3 x dłuższe od jej faktycznej szerokości, ale na most ni ch….a, nie wejdziemy! Jesteśmy na drugim brzegu. Wracamy, tą samą drogą. Na pierwszy ogień Iziego moto. Z problemami, ale się udało, później moje, było już łatwiej. Choć kilka razy motocykl znosiło. Poprzeprawowy szlug, Izi kilka cukierków i w drogę. Robi się późno, cywilizacji brak. Wszystko mamy mokre. Chcemy dojechać do byle wiochy i szukać noclegu. Wiemy, że ok. 15 km od nas jest Etyrkien, jeśli nic po drodze nie będzie walimy tam do pierwszego lepszego sklepu i pytamy o nocleg. Chcemy się wysuszyć, więc spanie pod gołym niebem nie wchodzi w rachubę. Znając życie, ktoś nas przygarnie. Dziury, woda, kamienie, piasek, błoto, resztki powalonych drzew, komary i inne robactwo…czego jeszcze można się spodziewać? Co jeszcze może być przed nami? Prędkość spada do 5 km/h. Patrząc na mapę widzimy, że przed Etyrkienem, będzie jeszcze jedna rzeka. I raczej na most drogowy nie ma co liczyć. Słońce chyli się ku zachodowi, zimno, wary sine się robią. Koniak już dawno się skończył. Z przemarznięcia, lejemy co 15 min. Nagle jest rzeka, tyle że przypominała ona raczej Amur. Widać, że to najszersza rzeka z jaką mieliśmy do czynienia. Były różne, a ta biła wszystkie.Nie będzie letko. Wyciągamy wszystko z kieszeni kurtki, tak na wszelki wypadek. Przed załamką trzyma nas świadomość, że za ok. 5, może 10 km jest cywilizacja. Odruchowo, nawet się nie odzywając do siebie, schodzimy z motocykli i włazimy do wody. Kilka metrów od brzegu była mała kamienista wysepka. W najgorszym wypadku będziemy na niej spali. Tylko co jak miś przyjdzie w nocy na ryby? Im dalej tym głębiej, idziemy bokiem na wprost nurtu, czuć że nas chce porwać. Woda po pas, wlewa się w gacie prze guziki. Łapy podnosimy już góry, woda do pępka. Logika mów, że trzeba iść na wprost, ale nie da rady. Kluczymy, idziemy 10 m w lewo lub w prawo, po to żeby znów wrócić do punktu wyjścia. Wszystko wskazuje na to, że musimy się kierować w stronę mostu kolejowego, który jest oddalony od nas o ok. 40 m, wchodząc do rzeki jakieś 8 m od jej brzegu. Tam, już prawie pod mostem, kierować się w stronę przeciwległego brzegu, żeby 3 metry od niego obrać kierunek na prawo i znów przejść 40 m. Gdy wyszliśmy na brzeg i stanęliśmy na drodze, marzyliśmy żeby teleportować motocykle. My przeszliśmy, ale dryndy zostały. Trzeba je przetargać. Więc wracamy po nie tą samą drogą. Przeprawa z jednym motocyklem zajmuje nam 45 min, tyle czasu spędzamy w lodowatej wodzie. Nie mamy siły ani ochoty nawet się odezwać. Robimy wszystko odruchowo. Łączność telepatyczna. Wracamy po moje. K…a ZIMNO!!! Przechodząc z moim motocyklem, mamy wrażenie, że wiem gdzie i jaki będzie kamień po drodze. Nie gadamy do siebie. Wsiadamy i jedziemy.


Patrzę na prędkościomierz. Kilometry lecą: 5, 10 a Etyrkienu nie ma. Po 15 km od rzeki widać zabudowania. Wpadamy do wioski. Dookoła walące się szopy, jakieś magazyny kolejowe. Szukamy sklepu. Kierujemy się na jakieś blokowisko. Jest sklep. Ledwo z motocykla możemy zejść. Każde stąpnięcie na ziemi, powoduje wylanie się z butów wody. Już mamy wejść, gdy zaczepia nas koleś ubrany w moro i pomarańczową kamizelkę odblaskową. Na początku widać że ma do nas dystans, chce pogadać, ale trochę się boi. Jest ostrożny. Gadka, szmatka, pierdu, pierdu. Wraca z pracy, a pracuje jak większość ludzi na kolei. Żule pod sklepem wołają nas na kielicha. Roma, bo tak ma na imię rozmówca, proponuje nocleg u siebie. Mieszka w bloku, przy którym właśnie staliśmy, a motocykle zawieziemy do jego kolegi, który ma jakąś bazę. Pasuje. Mieszkanie okazuje się być 4 pokojową chawirą mającą ze 120 m2.
Mieszka sam. Pół roku temu, wrócił z wojska. Był snajperem, gdzie swoje umiejętności mógł zademonstrować w Czeczeni. Daje nam pokój i dzwoni po kumpla, żeby przyjechał po nas. Odstawiamy motocykle na plac, po którym biegają psy wielkości niedźwiedzia. Stąd na pewno nam nie zwędzą, ale zeżreć mogą. Kola, bo tak miał na imię koleś Romy, pakuje nas to Hylux-a i wiezie z powrotem. W tym czasie Roma robi kolację. Wyciąga z lodówki rybę, którą trzymał na specjalną okazję. Twierdzi, że właśnie nadeszła. Rozwieszamy mokre rzeczy, robimy pranie. W buty ładujemy gazety, żeby wyciągnąć z nich wodę. Na drzwiach pokoju, wisi wojskowy wyjściowy mundur. Na stole leżą naboje, które Roma robi sam. Za drzwiami stoi strzelba myśliwska. Na ścianach wiszą myśliwskie zdobycze. Siadamy do kolacji. Roma opowiada o sobie. Mieszka tylko z psem, matka jest szychą milicji i mieszka w Komsomolsku, o ojcu nic nie mówi. Gdy miał 20 lat, powołali go to wojska. Dojechał pociągiem do Komsomolska, a stamtąd zapakowali poborowych w śmigłowiec i wywieźli gdzieś w tajgę do jednostki. Rok służył w Czeczeni. Widać, że chłop żyje jeszcze przeszłością. Pokazuje zdjęcia, opowiada. Pytamy jak z niedźwiedziami wygląda sprawa. Okazuje się, że praktycznie przychodzą pod wioskę codziennie. Jest ich tu mnóstwo. Teraz są nie groźne. Człowiek jest dla nich najłatwiejszą zdobyczą. Kiedy są głodne, a są wiosną, mogą zaatakować. Wiosną tego roku, jeden z nich przychodził na miejscowy cmentarz, rozkopywał groby i wyżerał, to co świeższe. W końcu, Roma wlazł na drzewo, i czekał aż przyjdzie. Przyszedł i szybko odszedł dostawszy kulkę w łeb. Pojechaliśmy do Koli na banię, tego nam było trzeba, cały brud, zmęczenie odeszło w niepamięć. Przyszli też jego znajomi. Było nas chyba z 12 osób. Rozmawiamy o wszystkim, jak się żyje u nas a jak u nich. Są zaskoczeni naszą znajomością Rosyjskiego. My pijemy wódkę, a oni sączą wino, nieliczni z nich piwo. Znów padł stereotyp, że Rosjanie chleją. Roma proponuje, że jutro rano zapakuje nas na pociąg i wyślę dalej, gdyż nie mamy szans przejazdu. 5 km od Etyrkienu jest rzeka, której nie da się w żaden sposób przejechać. Nie wierzy, że będziemy próbować. Upiera się. Jeśli faktycznie nie da się przejechać, to na pewno wrócimy do niego z prośbą o pomoc. Ale na razie, niech nas nie namawia. Czas miło upływał, oczy robiły się ciężkie. Idziemy do spania. Rano, zanim wyjedziemy mamy się wybrać na strzelanie. Roma siedział pół nocy i robił naboje.


JareG 18.12.2008 17:35

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 36074)
Dzień 27. Przejechane 297km.
(..)
Nagle jest rzeka, tyle że przypominała ona raczej Amur. Widać, że to najszersza rzeka z jaką mieliśmy do czynienia. Były różne, a ta biła wszystkie.Nie będzie letko. Wyciągamy wszystko z kieszeni kurtki, tak na wszelki wypadek. Przed załamką trzyma nas świadomość, że za ok. 5, może 10 km jest cywilizacja. Odruchowo, nawet się nie odzywając do siebie, schodzimy z motocykli i włazimy do wody. Kilka metrów od brzegu była mała kamienista wysepka. W najgorszym wypadku będziemy na niej spali. Tylko co jak miś przyjdzie w nocy na ryby? Im dalej tym głębiej, idziemy bokiem na wprost nurtu, czuć że nas chce porwać. Woda po pas, wlewa się w gacie prze guziki. Łapy podnosimy już góry, woda do pępka. Logika mów, że trzeba iść na wprost, ale nie da rady. Kluczymy, idziemy 10 m w lewo lub w prawo, po to żeby znów wrócić do punktu wyjścia. Wszystko wskazuje na to, że musimy się kierować w stronę mostu kolejowego, który jest oddalony od nas o ok. 40 m, wchodząc do rzeki jakieś 8 m od jej brzegu. Tam, już prawie pod mostem, kierować się w stronę przeciwległego brzegu, żeby 3 metry od niego obrać kierunek na prawo i znów przejść 40 m. Gdy wyszliśmy na brzeg i stanęliśmy na drodze, marzyliśmy żeby teleportować motocykle. My przeszliśmy, ale dryndy zostały. Trzeba je przetargać. Więc wracamy po nie tą samą drogą.
(..)
5 km od Etyrkienu jest rzeka, której nie da się w żaden sposób przejechać. Nie wierzy, że będziemy próbować. Upiera się. Jeśli faktycznie nie da się przejechać, to na pewno wrócimy do niego z prośbą o pomoc. Ale na razie, niech nas nie namawia. Czas miło upływał, oczy robiły się ciężkie. Idziemy do spania. Rano, zanim wyjedziemy mamy się wybrać na strzelanie. Roma siedział pół nocy i robił naboje.

Coz, chyba wyglada na to, zescie odwalili najwiekszy survival z tegorocznych forumowych wyjazdow :D:D
Szacunek :Thumbs_Up:

puszek 18.12.2008 18:02

Ze najwieksza wyrypa to prawda....ale Movistar wyrósł na odkrycie literackie....:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up::Th umbs_Up:

JareG 18.12.2008 18:05

Cytat:

Napisał puszek (Post 36077)
ale Movistar wyrósł na odkrycie literackie....:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Ano, zgadza sie :)
Jak sie jeszcze bardziej rozkreci, to moze jakis Nobel wpadnie, albo cuś.. :D:Thumbs_Up:

Robert Movistar 18.12.2008 20:27

Jaj se nie róbcie.
Czytujecie chociaż od czasu do czasu Podosa lub Elwooda? Jak nie, to polecam. Kawał dobrej literatury, sie rozumie

pałeł 18.12.2008 20:50

skromnosc to podstawa :) ale czyta się świetnie

Elwood 18.12.2008 22:11

Ee tam, pojezdka 2R-ów to kosmiczny wymiar, literacko i w realu "kozacka jazda". Literatura faktu, perełka. Można wracać do każdego odcinka i czytać w dowolnej kolejności, bez znaczenia. Wyrypa roku.
Na deser Podos, też chłopaki nie odpuszczali. W Tien Szanie czy pod Pikiem, chwilami czułem ich oddech, fajnie przeżywa się zdjęcia robione inna ręką, ale często z tych samych miejsc, podobne ujęcia. Super. Jak z wycieczki do Krakowa:)
Czasami wysyłałem smsy z pytaniem o fragmenty trasy, które chłopaki z powodzeniem przejechali, a były jeszcze przede mną.
Prozaiczne typu:
- Sambor, czy jest prąd nad Song kul, bo nie mam ładowania?
- Czy jadąc przez Tosor uniknę opłaty klimatycznej, bo kasa spłynęła z wodą.:)
- Gdzie ten jebany bród, bo ja mam wszędzie wodę do pasa (Pod Pikiem Lenina)
No i dobry duszek Pastor:Thumbs_Up:
Wcześniej uczta z Lewarem...
Spadam do swojego wątku wklejać zdjęcia.

P.S.
Czekam teraz na zdjęcie z odciskiem podeszw 2R-ów na jakimś niedźwiedzim dupsku

Izi 18.12.2008 22:27

ty Movistar to zapomniałeś dodać
-że ta wiocha co to dworzec był, to Alonka była, z 200 mieszkańców, a dworzec większy niż Główny we Wrocławiu,
- woda w rzekach miała zawsze przy drugim przejściu temperaturę -2 stopnie i w miarę upływu czasu spadała dalej, do progu bólu, który kilka razy udało się przekroczyć
-no i może opisz jak utopiliśmy twoja Africę w tej rzece i przepłyneła pod wodą z 4 metry zanim ją złapałem, ale później odziwo zreanimowałem :)
P.S. Elwood masz w ryj za weekend, ty wiesz za co, dlatego Movistar ma czarną dziurę w głowie,bo wszystko musieliśmy sami z Mirkiem z Motosyberi i Marpem, co to jego brat pontonem jakiś ocean przepłynął i obudził się w USA, opróżnić. Mówimy oczywiście o Staropolance.

JareG 18.12.2008 23:47

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 36084)
Jaj se nie róbcie.
Czytujecie chociaż od czasu do czasu Podosa lub Elwooda? Jak nie, to polecam. Kawał dobrej literatury, sie rozumie

Juz wiem za co bedzie ten Nobel - jesli nie literacki, to za skromnosc :D:D

A w/w czytujemy, i tez chwalimy :Thumbs_Up:

podos 19.12.2008 09:35

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 36084)
Jaj se nie róbcie.
Czytujecie chociaż od czasu do czasu Podosa lub Elwooda? Jak nie, to polecam. Kawał dobrej literatury, sie rozumie

moje wieje nuuudą przy Twoich wiec nie pier...l.
Fajnie sie czyta, ksiązke chyba trzba bedzie wydać z tych relacji.

PS: i uprasza sie usilnie takich dlugich przerw w pisaniu nie robic.

Elwood 19.12.2008 14:12

Cytat:

Napisał Izi (Post 36103)
P.S. Elwood masz w ryj za weekend, ty wiesz za co, dlatego Movistar ma czarną dziurę w głowie,bo wszystko musieliśmy sami z Mirkiem z Motosyberi i Marpem opróżnić. Mówimy oczywiście o Staropolance.

Co ma wisieć nie utonie, kartuskie czekają.

Robert Movistar 20.12.2008 00:08

Dzień 28. Africa U-bot. Przejechane 23km do mostu z ochroną.
Tego było nam trzeba. Porządne wyro, ciepła i gruba kołdra, tak samo z poduszką. Pełna sielanka, ciepło, wygodnie, komary nie gryzą. Wstawać się nie chce. Leżę i czekam, czy Izi się odezwie, że trzeba wstać. Mam nadzieję, że myśli o tym samym co i ja i też dupy nie chce mu się ruszyć. Ale niestety, w końcu tyłek z wozu, czas ucieka. Roma robi śniadanie. Zbieramy klamoty, bo zaraz Kola po nas przyjedzie. Buty mokre, nie wyschły, znów te pieprzone ciuchy na siebie naciągać. Przed nami znów wielka niewiadoma. Pakujemy się do auta z tobołami, strzelbą i workiem naboi. Najpierw strzelanie! Jedziemy po dryndy. Chłopaki oglądają motocykle i cmokają, widać że mają ochotę się przejechać. Pierwszy wychyla się Roma, widać, że chłop rozsądny to daję mu swojego sprzęta. W klapkach, krótkich spodenkach i koszulce, rusza. Izi dziwnie na mnie patrzy. Mamy nadzieję, że wyrobi wszystkie zakręty i wróci.
Nasłuchujemy czy słychać silnik. Po chwili wraca, z wielkim bananem na gębie. Widać, że Kola już nie może wytrzymać. Wsiada na Iziego motocykl i jedzie. Na dodatek zapakował sobie dziewczynę na tył. Roma uspokaja, mówiąc że Kola kiedyś jeździł Mińskiem. Kamień spadł nam z serca. Wyjeżdżamy za wioskę, z nadzieją, że chłopaki odwiozą nas do tej rzeki, której nie można przejechać. Przejechaliśmy może z 2 km i zatrzymaliśmy się na polanie. Giwera, naboje, puste butelki, i strzelamy.

http://lh6.ggpht.com/_JLH3xqC7Z14/SL...2/P8070163.JPG

http://lh4.ggpht.com/_JLH3xqC7Z14/SL...0/P8070164.JPG

Nikt nie zginął, ani nie został ranny, więc się żegnamy. W razie zasadzki z rzeką, mamy wrócić, a pomogą nam zapakować się na pociąg. Zawsze to coś, mieć zabezpieczenie w razie „W”. Ruszamy. Droga do dupy. Znów powyrywana, wymyta przez wodę piaszczysta autostrada. Tempo złówia, ale dajemy radę. W oddali widać, przerwę w drodze. Pewnie to ta rzeka. Faktycznie, wyglądała średnio, ale nie tak jak przed Etyrkienem. Zresztą z samego rana mamy trochę krzepy. Głęboko na oko nie jest, ale to może jakaś mina? Gorszą sprawą okazał się nurt. Bo tempo miał okrutne. W takich sytuacjach, stosujemy procedurę nr 1, czyli sprawdzenie co pod wodą. Transport mojej dryndy kończy się jej utopieniem (to o tym pisał Izi, kilka postów wyżej. Nie wiem co mu większą radochę sprawiło, czy to że utopiliśmy kompletnie motocykl, czy to że zdołał go zatrzymać). Fakt, faktem, że jak wytargaliśmy ją na brzeg, to nie miałem ochoty sprawdzać, czy pozostało coś suchego w bagażach. Wykręcenie świeczek, postawienie na gumie, zakręcenie kilka razy i zagadała. Z Iziego, poszło bez problemów. Tak więc, chyb nie skorzystamy z pomocy Romy i Koli.
Żeby nie było za wesoło, początek dnia musiał nas czymś zaskoczyć. I zaskoczył. Nie wiadomo dlaczego, co było powodem, sami się zastanawialiśmy. Na pewno stromy podjazd, kaszaniasta droga i zastane kości.

http://lh6.ggpht.com/_JLH3xqC7Z14/SL...0/P8070167.JPG

http://lh5.ggpht.com/_JLH3xqC7Z14/SL...0/P8070168.JPG
Dzień bez gleby, to dzień stracony nie zależnie ile km przejechaliśmy

Pozbierawszy zabawki, ruszamy dalej. Tym razem zamiast podjazdu, był zjazd. Nie wiesz którą stroną jechać. Czy wjazd w wymycie w drodze, wyprowadzi cię na prostą, czy nie. Tu patenty nie działały. Kałuże były opanowane, ale nie to. Nagle spotykamy kilku gości. Mówią, że są z ochrony mostu kolejowego, od którego jesteśmy 500 m. Jeden z nich przedstawia się jako „naczelnik”. Chcą w łapę za przejazd przez niego, bo niżej jest rzeka, której oczywiście nie przejedziemy. No pewnie, kolejni, którzy nam to mówią. Olewamy ich i zjeżdżamy na dół, mijając owy most. Był jakieś 800 m od drogi którą jechaliśmy. Dojeżdżamy do tak naprawdę brodu, bo rzeczką to ciężko nazwać. Takich przejazdów dziennie było kilkadziesiąt. Nic szczególnego, nie wartego opisu. Ale nie ten. Może miała z 5 m szerokości. Żaden problem. Do czasu, aż nie zeszliśmy z motocykla. Wąska, ale kurewsko głęboka. Na dnie kamienie wielkości Fiata 126p. Dodatkowym utrudnieniem, był zwalony wielki betonowy słup, który leżał prawie w poprzek brodu. Łazimy bokami, ale nie ma jak przedostać się na drugą stronę. Szanse na przejazd określamy w skali od 1 do 10 na -5. Zawracamy i jedziemy do ochronnego mostu.

http://lh6.ggpht.com/_JLH3xqC7Z14/SL...0/P8070169.JPG

Kiedy podjechaliśmy, wyszedł do nas ochroniarz, pytał co tu robimy i tak dalej. Opowiadamy o co biega. Okazało się, że na zachód od nas, w wyższych partiach gór, przez 2 tygodnie lało. Spływająca rzeka, właśnie niesie te opady. Stały poziom wody utrzymuje się od 4 dni, i nie opada. Zaprasza nas do środka, na herbatkę. W budynku siedzi 6 gości, reszta na służbie na wieżyczkach. Nie rozpoznajemy w nich, żadnego z tych, którzy przed chwilą mówili że są z ochrony mostu. Ciul wie co to byli za jedni. Opowiadają, że nie tak dawno szedł tędy, samotny Japończyk, który wybrał się dookoła świata. Miał ze sobą tylko mały wózek, a w nim cały dobytek. Przeprowadzili go przez most, za którym 1 200m idąc torami, jest zejście do głównej drogi. Pogada z naczelnikiem, czy nie było by możliwości przejechania właśnie tą drogą, ale dopiero na koniec zmiany, czyli za jakieś 3 godziny. Ostateczną decyzję może jednak podjąć tylko naczelnik. Znów suszymy mokre ciuchy. Izi widzi, że ma pękniętego gmola. Pytamy o spawarkę, oczywiście jest, funkiel nówka, ale nikt nie umie jej obsługiwać. Izi Mc Giwer bierze się wiec do roboty. Poszliśmy zobaczyć do owej rzeki, jak z poziomem wody. Poprzednio wbiliśmy na brzegu patyk równo z poziomem. Schodząc na dół, kreślimy na drodze strzałki, żeby wiedzieć która droga jest najlepsza. Było gorzej. Patyk był już zalany. Czyli woda się podnosi. Liczymy więc na przejazd mostem.
W końcu możemy iść. Koleś ma krótkofalówkę, przez którą pyta czy nic nie jedzie. W razie gdyby jechał pociąg, mam z Izim pakować się w krzaki, co by nikt nas się widział. Analizujemy po drodze plan działania. Wjazd na skarpę, to żaden problem, tylko dwóch ludzi musiałoby przerzucić dryndy przez szynę. Jak weszliśmy na most, kopara nam spadła. Okazało się, że to najwyższy most kolejowy w chabarowskim kraju. Ma 56 m wysokości. Robi wrażenie. Idziemy torami. Tory jak tory. Uzmysławiamy gościowi, że to idealna droga. Można między szynami jechać 50, 60 km/h. Chwilka, moment, a będziemy już przy zjeździe. Tylko żeby było kolejnych dwóch ludzi, a cała operacja nie zajmie więcej jak 5 min. Potwierdza, że to słuszna opcja, choć jedynym problemem może być jakiś kawałek blachy połączony przewodami umieszczony między szynami. Z tego co się dowiedzieliśmy, służy do załączania, czy wysłania informacji, że jedzie pociąg. Pełni nadziei wracamy do wartowni. A on postanawia pozbierać grzybów. Gdy wracamy, słychać pociąg, więc walimy w krzaczory. Przejechał tylko skłąd techniczny, składający się z lokomotywy i dwóch platform. Po powrocie zdajemy relację wszystkim, którzy byli na wartowni, wmawiając im, że to super fantastyczne wyjście, a przejazd, to bułka z masłem.
Gość, który z nami poszedł wybadać możliwość przejazdu, przyniósł 2 torby grzybów. Niestety, zakomunikował nam, że raczej naczelnik nie wyrazi zgody na przejazd przez most, bo ktoś z technicznego składu nas widział. Gówno prawda… Po prostu się bał. Jesteśmy wkurwieni.
Jako że robiło się późno, proponują nam nocleg i jakąś strawę. Niedaleko od nich, jest opuszczony budynek po jednostce wojskowej, która niegdyś pilnowała mostu. Teraz jest pusty, choć zrobili w nim jeden pokój, w którym nocują dwa razy w roku myśliwi. Na kolację zupka, chleb i zebrane grzyby przysmażone na masełku i posypane pietruszką. Ich smak mam w ustach do dziś, po prostu BOMBA! Naczelnik chyba chce zagrać tego dobrego. Tłumaczy nam podczas kolacji, gdzie dalej po drodze mogą czekać na nas niespodzianki, gdzie należy uważać, żeby nie zboczyć z trasy, gdyż jest po drodze kilka rozgałęzień. Mówi, że jeśli uda nam się dojechać w ciągu jednego dnia do miejscowości Issa, możemy zgłosić się do naczelnika straży pożarnej. Chłop nas przenocuje, załatwi w razie czego benzynę (w Issie nie ma „zaprawki”). Każdą ewentualną przeszkodę rozrysowuje nam na kartce.
Budynek, w którym mamy spać to dwu piętrowiec. Wszędzie brak okien, grzejniki wyrwane. Na ścianach w łazience zostały tylko płytki. Co było możliwe do zabrania, zabrano. Nie było nawet wszystkich desek w podłodze. Drzwi pokojowe od wewnątrz były obite niedźwiedzią skórą. Łóżka piętrowe, gdzie to górne było na wysokości 3,5 metra. Walały się wędki, walonki, grube zimowe ubrania. Najważniejsze, że jest dach nad głową. Kładziemy się spać z nadzieją, że jednak naczelnik zmieni zdanie. Co nas wkurza? Że urlop się zaczyna kończyć, my w czarnej żopie z przebiegami gruuubo poniżej średniej.

zombi 21.12.2008 17:05

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 36221)
Co nas wkurza? Że urlop się zaczyna kończyć, my w czarnej żopie z przebiegami gruuubo poniżej średniej.

URLOP !!!!! Ja się zastanawiam czy bohaterowie tej opowieści powrócili do domów. A to jest to przedruk z pamiętników odnalezionych w trzewiach niedźwiedzich.
;):brawo:

Robert Movistar 22.12.2008 15:29

Dzień 29. Rzeźnia. Przejechane 37km. Od mostu z ochroną do Issy.

Ranek wita nas słońcem. Wstajemy zastanawiając się, czy przypadkiem naczelnik nie zmienił zdania, i nie puści nas mostem. Mamy taką nadzieję. Zanim dojedziemy do wartowni, schodzimy w dół zobaczyć jak z poziomem wody. Niestety, nic nie opadł. Chłopaki częstują nas śniadaniem i pytają czy byliśmy nad rzeką. Owszem, byliśmy i nie wygląda to za ciekawie – odpowiadamy. Wchodzi naczelnik i komunikuje nam, że pomoże nam przeprawić motocykle na drugą stronę. Weźmie jeszcze z 3 chłopaków i pójdziemy. Wody nam odeszły… Ale cóż, lepsze to niż siedzenie na dupie i nic nie robienie. Zakładają jak najdłuższe gumowce i schodzą a my zjeżdżamy po strzałkach, które rysowaliśmy dzień wcześniej. Ściągamy gacie, zakładamy sandały. Chłopaki sprawdzają, którędy da się przeprawić. Wejście do wody powoduje, że miliony igieł wbijają nam się w nogi. Woda cholernie zimna, jeszcze ten drobny piasek na brzegu wsypujący się między stopę a sandał.
Postanawiamy, że nie ma sensu próbować przejeżdżać na załączonym biegu, tylko na odpalonym silniku, co by woda do wydechu się nie dostała. W czterech damy radę je przepchać. Nie było to łatwe, duże kamienie powodowały, że koło co rusz z niego się ześlizgiwało. Ale powoli, powoli przepchaliśmy. Cała ekipa robi jeszcze pamiątkowe zdjęcia.

Ubieramy się i bez jakiegokolwiek entuzjazmu siadamy na motocykle. Jako że przed rzeką był zjazd, to na jej drugim brzegu czekał nas ostry podjazd. Droga standard, wymyta przez deszcze. Pierwszy jedzie Izi. Tylko da się na jedynce. Próba wrzucenia dwójki powoduje że albo motocykl gaśnie, albo się dławi.
Przejechaliśmy może od rzeki 300 m, gdy nagle widzę, jak Iziego przednie koło dziwnie nurkuje w dół, po czym Izi a całym dobytkiem lecie na prawą stronę. Nie ukrywam, że pierwszy raz w życiu widziałem spadający motocykl do góry kołami. Izi był, nagle go nie ma. Nastąpiło tylko uderzenie w rosnące obok brzózki, i krzaki. Brzózki grubości uda, zatrzęsły się jak by wjechał w nie samochód. Pierwsza moja reakcja, to zamknięcie gazu, motocykl zgasł. Jak siedziałem, tak rzuciłem go na bok i biegłem w stronę Iziego. Darłem się: Izi, nic ci k…a nie jest.? Żyjesz? Nie wiem czy dopowiadał, nic nie słyszałem, bo kasku nie zdjąłem. Myślałem tylko żeby się nie połamał. To był moment, kiedy dotarło do mnie, że to już chyba koniec jazdy. Ale w dupie z tym, najważniejsze, żeby chłop był cały, srać na motocykl, się wyklepie. Nagle drzewka się poruszyły, Izi się drze: dwaj k…a, musimy drynde postawić na koła, bo się paliwo leje.


Nasza późniejsza rozmowa, nie nadaję się na opis, były tylko przekleństwa. Motocykl stał w głębokim rowie. Nie było można go wyciągnąć z powrotem na drogę. Izi go trzymał starając się żeby był w miarę w pionie, a ja pobiegłem z powrotem w dół rzeki z okrzykiem; rebiata, rebiata. Nie odeszli daleko, bo gdy dobiegłem do brzegu, stali na rzeką i patrzyli w moją stronę. Poszliśmy razem żeby klamota wyciągnąć. Drynda stała jakieś 60 cm poniżej poziomu drogi. Starty, to ułamane lusterko z mocowaniem do pompy hamulcowej, złamane luterko, nadwyrężone morale Iziego, i kupa strachu. Nic to jakoś jedziemy dalej.
Znów kałuże, zjazdy, podjazdy. O większość drogi jechaliśmy przez las mając drzewa tuż przy drodze, to teraz zamiast drzew były rozlewiska, bagna. Co chwila wyrastała przed nami kałuża długa na kilka metrów. Wjazd środkiem nie możliwy, bo głęboko. Więc próbujemy bokiem. Niestety, zaraz motocykl grzązł w błocie. Pchanie nic nie dawało, tylko koło się kopało. Wiec pozostało tylko ciągnięcie za przednie koło. Centymetr po centymetrze pokonywaliśmy bagno za bagnem.

Zrobiło się gorąco, co mały potok, to lanie wody do butelki. Gdy pokonaliśmy jedną z kałuż, był następna i następna. W jednej z nich tuż przed zakrętem gdzie Izi skręcił i mnie nie widział w lusterku wypierdzieliłem się. Byłem już prawie na brzegu. Motocykl przygniótł mo nogę. Nie mogłem się ruszyć. Podparłem się tylko ręką, żeby woda nie lał się za kołnierz i czekałem aż Izi się kapnie że mnie nie ma. Wyjechałem suchy, a po paru godzinach znów wszystko mokre jak gnój.
Ten dzień zapamiętam jako najgorszy z całego wyjazdu. Odechciało mi się wszystkiego. Nie miałem już sił, co chwilę schodzić z motocykla, żeby sprawdzać którędy jechać. Miałem w dupie wszystko. Jechałem środkiem, bokiem, górą dołem. W dupie miałem czy utopię tylko motocykl czy siebie, czy się wyp….e czy nie. Nie miałem nawet siły zajarać. W pewnym momencie zauważyliśmy dwa Krazy wyładowane złomem, które jechał z przeciwka. Co chwilę się zatrzymywały, wyskakiwał z szoferki pasażer i patrzył jak pokonać kolejną przeszkodę. Kałuże przez które przejeżdżali czasem środkiem, powodowały, że woda przelewał im się przez maskę. Gdy się zrównaliśmy i zapytaliśmy o drogę, jeden z kierowców pokazał palcem, że tamtej kałuży nie przejedziemy, bo woda wysoka. Owa z kałuż wyglądał jak setki innych, które pokonywaliśmy.


Mieliśmy plan od naczelnika, którędy jechać, żeby nie pobłądzić. Niestety, na jednym z rozwidleń, skręciliśmy nie tam gdzie trzeba. Intuicja podpowiadała nam, żeby jechać ścieżką bardziej wydeptaną. Trafiliśmy na jakąś wycinkę drzew. Droga znów pięła się w górę i była kręta. Na jednym z zakrętów, wyjechał Kraz wyładowany drzewem. Izi widząc większego od siebie, próbował uciekać na prawo, niestety, kierowca Kraza nie wyczuł intencji Iziego i skręcił w lewo. Skończyło się glębą Iziego. Szofer wyleciał z kabiny myśląc że przypaprał w mniejszego. Zwożą drewno na pobliski tartak, a z niego ładują na pociągi. Skończyło się tylko na strachu. Zjeżdżamy z powrotem. Nie dość, że kilometry nawijają się w żółwim tempie, to jeszcze błądzimy.


Droga nic się nie zmienia. Dojeżdżamy do małego brodu. Leży przy nim jakieś mydło, ręcznik i slipy. Nikogo nie widać, żadnego pojazdu, nic. Ktoś pobłądził, czy co? Po południu wjeżdżamy w las. Droga, to nic innego jak leśna ścieżka. Trawa w koleinach ma może z metr wysokości. Gdyby ktoś tędy jeździł była by rozjeżdżona.


GPS pokazuje, że nie długo powinna być miejscowość Isa. To tam chcemy dziś dojechać, znaleźć straż pożarną i walić do naczelnika. Z wysokiej trawy, wystawał kawał pnia. Jako że Izi jechał pierwszy i go nie zauważył, to przypaprał w niego nogą, tą którą skręcił na Kamczatce. Miałem mu za złe, że nie ostrzegł mnie kiedy zwijał się się z bólu o nadchodzącym nie bezpieczeństwie. Zrobiłem to samo. Noga spuchła nam w kostkach.
Zlani potem, umęczeni, brudni, śmierdzący, z popękanymi wargami, pod koniec dna widzimy w oddali zabudowania. Nie wiemy czy to nie fatamorgana czy to upragniona Issa. Kiedy wyjechaliśmy z lasu na ichniejszą główną drogę, jechał jakiś facet motopedem. Znaczy się że już prawie. Szukamy straży. Wioska mała więc problemu nie było. Wjeżdżamy w bramę. Wychodzi jegomość, zagadujemy skąd jedziemy, kto nas polecił. Popatrzył na nas dziwnie, jaki chroniony most, jaki naczelnik ochrony mostu? Pełne zdziwienie, ale skoro mamy się zgłosić do naczelnika, to do niego dzwoni. Naczelnik straży też zdziwiony. Nie zna żadnego naczelnika ochrony mostu, ale skoro już jesteśmy, to możemy się tutaj przespać. Oddaje nam dużą salę do dyspozycji. Przebieramy się, nie mamy sił ściągnąć butów. Podchodzi do nas dwóch kolesi, dłubiących słonecznik. Coś tam gadamy, ale wcale nie mamy na to ochoty. Zapraszają nas do siebie na biad. Jest łazienka, możemy się umyć. Znają naczelnika, więc problemu nie ma. Zamykają bramę remizy i idziemy na jakąś strawę. Pierwsze kroki do sklepu. Marzę o zimnym piwie i normalnych fajkach, bo ostatnio paliłem Biełomorskie.
Issa leży 70 km od Friewralska, skąd już rzut beretem do federalki. Chcieliśmy tam dojechać, i obrać stamtąd kierunek na Czitę, Irkuck. Chłopaki mówią, że droga do Friewralska jest dobra, to grawiejka, tylko trochę zalana przez deszcz. Patrząć na nasze gęby, proponują, żebyśmy może załadowali się na pociąg, który jeździ codziennie o 4 nad ranem i pojechali tam pociągiem a nie na motocyklach. Doszliśmy z Izim do wniosku, że to nie głupi pomysł, tym bardziej że skoro pociąg jedzie 2 godziny, to o 6 rano jesteśmy na miejscu, wypoczęci i wyspani. Mamy jeden dzień do przodu. Tak to był bardzo dobry pomysł. Tyle żarła nie widziałem na oczy będąc w Rosji. Było chyba z 5 różnych dań. Piwa poszło chyba z 5 litrów. Wpadłem w błogostan. Pociąg którym mieliśmy jechać, przyjeżdża na dworzec o 22, więc mieliśmy mnóstwo czasu. Oglądamy jakiś film na DVD, wiem tylko że był o wampirach. Nasz wewnętrzny film urywa się po chwili i zasypiamy.
Spaliśmy szybko, bo już po chwili chłopaki zrobili nam pobudkę. Pociąg przyjechał na stację. Idziemy po rzeczy do straży. Wrzucamy wszystko niedbale do worków. Na pytanie ile mamy zapłacić za pociąg, chłopaki odpowiadają, że wszystko jest załatwione. Znają dobrze naczelnika kolei, mamy się niczym nie przejmować. Nasz pociąg to lokomotywa, jeden wagon pasażerski i jedna platforma, z której ludzie ściągają towar. A to zaopatrzenie do sklepów spożywczych, ktoś przywiózł lodówkę, jakieś rowery. Bierzemy kawał deski i wjeżdżamy na platformę. Koleś z obsługi kolei mówi, żeby motocykle nie wystawały po za obrys wagonu.


Co za problem. Ustawiamy je wzdłuż platformy i kładziemy na podłodze. Nic nie przywiązujemy, nic nie zabezpieczamy. Na drogę dostajemy suchy prowiant, jajka, kiełbasę, pomidory, ogórki chleb, jakieś ciastka.
Nikt nas nie znał, a dał jedzenie, przenocował, załatwił pociąg za który grosza nie zapłaciliśmy. Ładujemy się do wagonu pasażerskiego. Nikogo nie ma, więc wybieramy najlepsze miejsce. Rzeczy wrzucamy pod łóżko i kładziemy się spać. Jutro mamy zamiar wymienić klocki hamulcowe bo się pokończyły.
Od jutra żegnamy się z BAM-em! Jest 09.08.2008, a 25.08 mamy być w robocie.

Elwood 22.12.2008 15:52

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 36421)
Droga nic się nie zmienia. Dojeżdżamy do małego brodu. Leży przy nim jakieś mydło, ręcznik i slipy. Nikogo nie widać, żadnego pojazdu, nic. Ktoś pobłądził, czy co? ...

Ja pomyślałem o niedźwiedziej uczcie...brrr.
A poza tym :bow::bow::bow:

Robert Movistar 22.12.2008 16:05

Cytat:

Napisał Elwood (Post 36422)
Ja pomyślałem o niedźwiedziej uczcie...brrr.

Jak się rozejrzałem dookoła i nikogo nie było pomyślałem o tym samym. Kto wie, może fucktycznie został zjedzony.
Staliśmy tam może przez 10 - 15 min i nikogo nie było. Wątpię żeby ktoś wybrał się na spacer. :D

Zet Johny 22.12.2008 16:09

Cytat:

Napisał Robert Movistar (Post 36423)
Jak się rozejrzałem dookoła i nikogo nie było pomyślałem o tym samym. Kto wie, może fucktycznie został zjedzony.
Staliśmy tam może przez 10 - 15 min i nikogo nie było. Wątpię żeby ktoś wybrał się na spacer. :D

Ale żeby się trzeba było myć przed zjedzeniem przez misia http://www.africatwin.com.pl/images/icons/icon10.gifhttp://www.africatwin.com.pl/images/icons/icon10.gifhttp://www.africatwin.com.pl/images/icons/icon10.gif.

giziu 22.12.2008 16:11

Aż trudno uwieżyć, że ruskie takie gościnni są.
Relacja pełna tragizmu :)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:20.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.