Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Polska (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=75)
-   -   B&B Góry Stołowe (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=11777)

Bartasso 09.01.2012 21:46

B&B Góry Stołowe
 
6 Załącznik(ów)
Zbliżał się ukochany przez wszystkich Polaków, łechcący pierwszym słońcem i świeżą zielenią, upragniony i wyczekiwany - długi majowy weekend. A im był bliżej, tym więcej stworzeń w siadzie skrzyżnym zajmowało miejsce na kanapie. Z pawlacza wyszły siostry Chęć i Ochota, spod łóżka, zawinięty w karimatę wylazł Humor, a z szafy, z pomiędzy krótkich koszulek i spodenek otrzepała się Przygoda. Na samym końcu, z zatrzaśniętego na trzy spusty na czas zimy pudełka, wyczłapała się Mapa Europy i ostentacyjnie legła na środku pokoju.
  • No i klops, trzeba jechać, przecież ta małpa nie da nam spokoju, czepia się nogawek za każdym razem kiedy koło niej przechodzisz.
  • Nooo, a jakieś sugestie co do miejsca może?! Z tego co wiem to Europa ma ponad 10 milionów kilometrów kwadratowych, a majówka ma 3 dni... .
  • Dobra... bierz grosza - tam gdzie spadnie, tam jedziemy... .
Grosz, jako że mieszkał w portfelu, chyba dobrze zdawał sobie sprawę z sytuacji finansowej domowników, bo ani nie spojrzał na Sztokholm, ani nie śpieszno mu było do Paryża. A i ciepła Portugalia jakoś niekoniecznie... Grosz wylądował w... Górach Stołowych w Polsce... (A może to nie sytuacja finansowa, tylko patriotyzm orzełka na rewersie? ;>)
  • Byłeś?
  • Nie byłem.
  • Jedziesz?
  • No pewnie, że jadę...
31 kwietnia 2011 roku od rana, w pracy nie zrobili nic. Pod pretekstem chorego dziecka, palącego się żelazka, sraczki, rozstroju żołądka, ogólnoświatowego kryzysu, garnka na gazie i przyjazdu teściowej, wyrwali się z pracy o 13.00, a ONA już czekała... Błysnęła zalotnie słońcem w lusterku, odbiła kilka promieni od aluminiowych kufrów i zamruczała zmysłowo...
  • Ruszać się sieroty, ile mam na was czekać!!!
Droga wiła się przyjemnie, lekkie promienie słońca poprawiały nastrój, krowy na pastwiskach ochocza machały ogonami i gdyby nie zakorkowany Wrocław, trasę do Kłodzka można by nazwać idylliczną.
A w Kłodzku nie trzeba pchać się na starówkę, żeby uświadczyć piękna tego miejsca, wystarczy stanąć na parkingu w centrum miasta i rozejrzeć się dookoła...więc stanęli.
  • Trzeba znaleźć jakiś nocleg.
  • I sklep...najlepiej monopolowy:)
Na pomoc pospieszyły Panie z KCKSIR i oddelegowały ich do ośrodka sportowego, gdzie zostali ugoszczeni w domkach dla drużyn sportowych, które de facto przypominały wędrowne tabory Romów...jak się później okazało bez ogrzewania:).


Nastało upragnione po zimie zwiedzanie. Kłodzko onieśmiela swoim średniowiecznym urokiem oraz mnogością zabytków, a jednak ich najbardziej urzekł „ most z jajecznicy” - pierwowzór mostu Karola w Pradze. Poszwendali się między kamieniczkami, zahaczyli o ratusz, obeszli wkoło zespół klasztorny, a że bastionowa twierdza była już zamknięta, poszli zwiedzać „Żabkę”.
W pierwszym momencie pomyśleli, że to głośno chodząca chłodziarka do piwa. Po chwili doszli do wniosku że to klimatyzacja. W akcie desperacji winę zrzucali na przepalającą się żarówkę. Ale gdy grzmotnęło, nie było już wątpliwości – przed nimi stała ściana deszczu. Stojąc w otwartych drzwiach sklepu ledwo dostrzegali szalejące po kałużach dzieciaki...a nad nami roztaczała się ciemność (pamiętajcie: chmury nad Kłodzkiem biorą się z znikąd tak szybko, jak bułgarski prom na granicy z Rumunią:>). Zahipnotyzowani widokiem rwących wodospadów wystrzeliwujących z rzygowników starych kamienic, spędzili pół godziny, wtuleni w zieloną witrynę słynnej sieciówki. Gdy zakupione piwo zaczęło ciążyć w rękach - ruszyli. Już po chwili, przez mokre ulice Kłodzka, przemknęły ukradkiem dwie kaczki i ich dzielny, równie mokry rumak.


I tu wracamy do braku ogrzewania - kaczkom zimno i mokro nijak nie przeszkadza - jako że wysmarowane tłuszczem - spływa po nich wszystko, jak po „kaczce”. Postanowili wziąć z nich przykład, ale tłuszcz kaczy na wieprzowy w mielonce zamienić i smarować się nim „od wewnątrz” :). W taborze rozpoczęła się uczta nad ucztami z mielonki, kabanosów i parówek, okraszana keczupem, zakrapiana piwem, przy dźwiękach, dającej się już we znaki listy „Top 8” z Nokii.


Schnąć nic nie chciało...


Tak minął pierwszy dzień ukochanego przez wszystkich Polaków, łechcącego pierwszym słońcem i świeża zielenią, upragnionego i wyczekiwanego długiego majowego weekendu.

Basia i Bartek.

cdn

Jaro-Ino 11.01.2012 02:56

Dawać dawać, nie wstydzić się :)

RAVkopytko 11.01.2012 20:35

no i co? no i co dalej ?
:lukacz:

Misza 11.01.2012 21:04

Dawaj, dawaj. Moje okolice, z chęcią poczytam :)

Nuvoletta 12.01.2012 22:49

7 Załącznik(ów)
Poranek był chłodny. Wysunięta spod dwóch kołder ręka próbowała wyłączyć budzik - nie trafiła i wylądowała w mielonce. No to po śniadaniu. Opuszczali swoją noclegownię w pośpiechu. Rozbabrana mielonka już od początku podpowiadała, że najlepsze śniadanie zjedzą na przydrożnej trawie Kotliny Kłodzkiej. Z doświadczenia wiedzieli, że najlepsza kawa to ta z kawiarki, grzana z daleka od knajp i restauracji, za to z „5-gwiazdkowym” widokiem.

Chmury nadal kotłowały się na niebie, nie mogąc ustalić dokąd która zmierza, co kończyło się z reguły wjechaniem w deszcz. Jednak, gdy stanęli na brzegu Kotliny Kłodzkiej słońce akurat rozświetlało okolicę. Nie zauważyli chyba, kiedy przekroczyli wrota wehikułu czasu (a może to nie był błysk słońca nad doliną, tylko efekt teleportacji...?).
Stara jabłoń ciężko pochylała się nad słomianą strzechą, otaczając czule swoim cieniem dzieci bawiące się na podwórku. Kot zaczepiał łapą koronkowe zasłonki w oknie. Za domem poczciwa mućka pałaszowała świeżą trawę, a jej czarno-białe łaty odbijały się na tle zielonych pól. Obok wiła się droga. Wąska asfaltowa ścieżka przecinała na pół całą dolinę, a jednak nie przeszkadzała temu sielankowemu widokowi. Przed chwilą minęli domek z białymi okiennicami – w deskach wycięte było zgrabne serduszko. Ich oczy tonęły w widokach i ten zapach.... Gdyby reklamy świeżego masła mogły pachnieć, prawdopodobnie pachniałyby właśnie tak!

W połowie drogi znaleźli niewielką polanę, tradycyjnie rozłożyli bluzę, która służyła za stolik i rozpoczęli ucztowanie. Właśnie w takich miejscach zdarzają się cuda - parówki zmieniają się w polędwicę, a nienajlepszego gatunku kawa smakuje lepiej, niż czarne włoski cacka w białej porcelanie. Rozglądali się dookoła, żółte mlecze tuliły się do butów, chmury kotłowały się na niebie, przybierając fantazyjne kształty...Znacie to uczucie kiedy czas staje w miejscu, kiedy świat istnieje tylko w zasięgu wzroku? Myśleli że będą go szukać na krańcu świata, a znaleźli tu – w domu – w Polsce...

Z kotłowania chmur wyszło tyle, że musieli uciekać przed kolejną falą deszczu.

Tam na horyzoncie jest jasna poświata, jedziemy za słońcem.

Tym którzy nie wierzą, proponujemy wierzyć w przeznaczenie. Dojechali pod jedyną dziurę w niebie w okolicy i trafili na…wodospad Wilczki - drugi co do wielkość wodospad w Sudetach.
Lekko zmarznięci, spoglądali na beztrosko chlupoczącą wodę.
Coś za idylliczny ten nasz wyjazd, chodź jeść kiełbasę z grilla.
Twoim zdaniem kiełbasa z grilla nie dodaję idylliczności?
Grzyby!
Co grzyby? Grzyby nadają idylliczności?
Skalne Grzyby Małpo! Są na mapie! Zbieraj się!

Jest jedna zasada dotycząca pieszych wycieczek z osobami uzależnionymi od nikotyny - obojętnie czy maszerujecie po wydmach Słowińskiego Parku Narodowego, do Morskiego Oka, w okół Skalnych Grzybów czy nawet po Pustyni Gobi - zawsze wyposażcie te osoby w przynajmniej jedną paczkę fajek. Inaczej wędrówka skończy się przedwcześnie.

No chodź tym niebieskim szlakiem.
Zwariowałaś? Przecież to trasa do parkingu…
No właśnie... .

Ale Grzyby i tak robiły wrażenie – przynajmniej na niektórych, przynajmniej na początku. Skalne formacje porastał mech, korzenie sosen oplatały je nadając dziwaczne kształty, słońce (nareszcie!) tylko gdzieniegdzie dostawało się w głąb lasu, bawiąc się cieniami rzucanymi po okolicy, i to powietrze… krystalicznie czyste! [Ze specjalnymi pozdrowieniami dla osób, które wiedzą jakie ładne zdjęcia wychodzą w krystalicznie czystym powietrzu :-) - przyp. red.].

cdn...B&B :)

bajrasz 13.01.2012 08:24

Cytat:

Napisał Nuvoletta (Post 215433)
...Znacie to uczucie kiedy czas staje w miejscu, kiedy świat istnieje tylko w zasięgu wzroku? Myśleli że będą go szukać na krańcu świata, a znaleźli tu – w domu – w Polsce...

Często o tym zapominamy.

Pajdor 24.01.2012 15:59

Drodzy Państwo czekamy na ciąg dalszy

calgon 30.01.2012 18:50

dawac dawac

czosnek 30.01.2012 18:56

Popieram kolegów :)

sambor1965 30.01.2012 19:08

To wszystko ściema jeśli rzeczywiście miało miejsce 31 kwietnia ;)

Bartasso 27.03.2012 00:33

z racji mojego zaniedbania w kontynuacji pisania relacji głos przekazuje mojej lubej, które będzie samodzielnie pisać dalszą część:)

Nuvoletta 27.03.2012 01:28

mój własny cd...

Zdyszane mieszczuchy dopadły parkingu - ze szczególnym uwzględnieniem jednego, który wyrównywał oddech inhalując się przy pomocy Lucky Strike. Lokalny mieszkaniec – brązowy kundel, całkiem sporej psiej postury przyglądał się ze zdziwieniem stworzeniu stojącemu obok niego – taka trochę krowa, ale warczy nie muczy, dziwne takie – kręcił się w kółko, co rusz przysuwając nos do metalowych elementów. W końcu zrezygnował – krowa wydawała się niezainteresowana jego zaczepkami i wyjątkowo nie reagowała na podgryzanie pęcin. Nic tu po nim – woli mućki zza domu.
Kompania „na krowie” ruszyła naprzód – czas zmuszał ich do szukania noclegu…

Jechali drogą „Stu Zakrętów”. Czas płynął sobie swoim tempem, wiatr w ogóle nie miał zamiaru się z nim ścigać, a Afryka szczęśliwa, że wreszcie i ona zaliczyła „swoją” turystyczną atrakcję, gnała jak dzika.
Szybko znaleźli się w Karłowie, a tam…tłuuuuumy…o Mamo…tłuuuumy ludzi. Samochód poganiał samochód, pod koła pchał się zagapiony w broszurkę turysta, dzieci goniły się po poboczu, więc nikt nie pilnował psa, który już zaglądał w tackę z kiełbasą innego turysty, walczącego z ustawieniami aparatu, kompletnie zapominając przy tym, że na wakacje przyjechał z dziećmi, które goniły po poboczu.

- Jaajjaaajajaj aaał, miejscowości turystyczne… – dało się słyszeć z tylnej kanapy.

Nawet się nie zatrzymali. Niech pan spokojnie zje kiełbaskę na spółę z psem, a dzieci niech hasają między samochodami…po takim dniu należy się chwila spokoju w jakiejś przytulnej chacie w połowie drogi między sklepem z bułkami nadziewanymi pieczarkami, a zieloną plama na mapie…A ty pieczony pstrągu z kuflem piwa w promocji, który spoglądasz na nas uwodzicielsko ze zdjęcia w oknie karczmy, nie martw się…nie zostawimy cię samego z amatorami kiełbas z grilla. :)

Jak wiadomo człowiek od zwierzęcia się różni – niewiele – ot, jakimś tam, niewielkim fragmentem genotypu, który pozwolił nam rozsmakować się w myśleniu abstrakcyjnym, emocjach, więzach rodzinnych i przynależności kulturowej, która to niejednokrotnie przysparzała nam więcej problemów, niż antylopie skubanie przesuszonej trawy na sawannie, akurat w porze obiadu króla dżungli…No ale przynależność kulturowa jest nasza ludzka i już. Dbamy o nią, okraszamy symbolami, tworzymy rytuały, uczymy nasze dzieci zachowania i uległości do niej. Uzależniamy, jak narkotykiem serwując w małych dawkach radość, bliskość, podkreślając wspólnotę, przede wszystkim rodzinną. W tym wszystkim pomaga nam bardzo ważna w swym istnieniu tradycja….Taaaak, tradycja dla człowieka jest ważna. Zwłaszcza ważne są stare tradycje przekazywane z pokolenia na pokolenie rękoma babci, pod postacią świątecznego piernika, opłatka, zapalonej świecy. Ale i nowe tradycje rodzące się w świecie współczesnym, zagonionym, bezdusznym, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem, okazują się być niezmiernie ważnym elementem scalającym bliskich, którzy w powtarzaniu wspólnych chwil przypominają sobie czym różnią się od zwierząt.
I podczas tej podróży powstała tradycja…ważna tradycja, łącząca bliskich sobie ludzi, nadająca atmosferę intymnej szczerości, dająca poczucie ciepła, spełniająca wszystkie standardy, aby w przyszłości stać się tą starą tradycją przekazywaną rękoma babci pod postacią…długopisu. Tak…na tej wyprawie powstała tradycja wieczornego rozwiązywania krzyżówek panoramicznych…

Ileż radości i wspomnień budzi rzucone od niechcenia zdanie – Co to jest – kolorowy kamień półszlachetny, cztery litery, przedostatnia A. :)

Poranek był…ano był porankiem, słonecznym, uśmiechniętym, figlarnie zaglądającym za firanki wprost w oczy osób usilnie starających się nie dopuścić jego istnienie do świadomości. Ale z porankiem się nie wygra – jest jak szczęśliwy szczeniak rasy labrador, liżący słońcem po poliku. Kto miał kiedykolwiek w domu labradora ten wie, o czym mówię.

C.D.N.

kulka 27.03.2012 20:57

uwielbiam ten zakatek polski , dlatego chyba nigdy sie nie wyprowadze, nawet tu na korsyce nie jest tak fajnie jak w naszych gorach i kotlinie klodzkiej ;)
pozdro z porto vecchio ;)
niedlugo wracam

czosnek 27.03.2012 21:41

No w końcu! Ciepła whisky, paczka papierosów, maszyna do pisania i jedziesz dalej :)

Nuvoletta 27.03.2012 23:03

Cd...

Pierwszym celem na podróżniczej mapie podbojów było śniadanie – całe szczęście byli tylko w połowie drogi do sklepu z bułkami nadziewanymi pieczarkami, więc nie był to jakiś spektakularny podbój, raczej trening przed prawdziwym celem - masywnie się prężącym, skalnym kompanem nadchodzącej pieszej wyprawy – Szczelińcem Wielkim, dumnym i za razem najwyższym szczytem Gór Stołowych. Zza sklepiku z bułkami patrzyło na nich 919 m skał, wcale nie groźnych, ale jakże ekscytujących.
Może nie ma w tej górze zapędów do bycia trekkingowym skarbem Polski, ani ambicji na bycie mistrzem alpejskiego stylu wspinaczkowego, ale zdecydowanie może startować w konkursie miejsca, gdzie budzą się dziecięce pragnienia. Wystarczy przebić się przez drewniane schody wiodące na „pierwszy poziom” wędrówki i dotknąć szarej skały w kształcie pianki Marshmallow, znaleźć pierwszą szczelinę, przeskoczyć pierwszą kłodę, przedrzeć się prawie na kolanach, po mchu, na drugą stronę, żeby…odkryć, że w niektórych owe doświadczenia nie budzą dziecka, a…polskie wcielenie Beara Grylls’a :D Skoki ze skał, ataki na szczyty wzniesień, przeciskanie się przez otwory, w które nie zmieściłaby się nawet modelka z paryskiego wybiegu i inne atrakcje towarzyszyły ferajnie już do końca przygody ze Szczelińcem. A jemu to chyba nie przeszkadzało – czasami dawał tylko znać, że ma łaskotki, strącając kilka kamyków z grzbietu.
No…ale jeżeli ktoś nie lubi być Bearem Grylls’em, albo nie chce się przyznać do chwil beztroski, niech wejdzie na ten szczyt po dorosłemu, po prostu, byle tylko zobaczyć widok rozpościerający się z tarasów widokowych na szczycie – bo Szczeliniec na szczycie jest…płaski. I być może dlatego właśnie nie nazywa się Szczelińca Wielka . Zieleń wzgórz otaczających tarasy, niewielkie skupiska domów w dole, chmury na wyciagnięcie ręki w górze i wszechogarniający błękit nieba.

- Stajemy się coraz bardziej romantyczni wiesz?
- Ty się stajesz – ja jestem głodny…
- Jesteś Bear? To upoluj jakąś dziką świnię pod postacią hot-doga i nie jęcz, bo psujesz mój romantyczny nastrój.
- Sama jęczysz…

I tak sielankowy nastrój trwał na płaskim szczycie, a potem jeszcze dłuuugo dłużej.

Ahh…i zapomniałabym, że największą radość sprawiło ferajnie rzucanie się pozostałym w zakamarkach Szczelińca śniegiem. A jak się zanosili przy tym od śmiechu, że w maju śnieg im przyszło oglądać…oj, jakie to było nierozważne i niemądre, durne wręcz…A kto nie wierzy w górskie licho, niech czyta dalej i się nie dziwi…

Jak kozice górskie zgalopowali ze szczytu i z rozpędu wskoczyli na swego rumaka, który niczym wierny koń Zorro czekał właśnie tam, gdzie miał czekać i był przygotowany do biegu, tak jak powinien przygotowany być każdy rumak. Afryce udzielał się nastrój i szalała na drodze, zamiast omijać dziury, przeskakiwała je lekko, przez co nie spotkali po drodze żadnej sarny, bo wszystkie się wstydziły, że niby krowa, a jakaś zgrabniejsza i z większym wdziękiem.
Kolejny cel…Błędne Skały. Od razu dla ostrzeżenia – nie zostawiajcie na ostatnią chwilę – kolejki do wjazdu na parking ciągną się po kilometr i tylko piękny uśmiech… pasażerki uratuje Was przed sterczeniem w niej przez 3 godziny. Afryka spokojnie przejechała wzdłuż groźnie warczących cztero-cylindrowych olbrzymów, łypiących światłami postojowymi z zazdrością. Choć szczęściem jest, że jeden z olbrzymów i w takiej sytuacji, gdy zazdrość go zżera pasami, w napięciu i odważnie z narażeniem sprzęgła, potrafi trzymać w ryzach innego potwora, który widząc jak „(…)organy,,. zamiast ratować życie jakiś pobożnych mieszkańców ziemskiego padołu, bezczelnie jadą pozwiedzać i to jeszcze jako pierwsze”, ledwo nadążał przełykać toczącą się z pyska pianę – tak, mity o górskich potworach to nie mity, kwestia tylko jak na nie spojrzeć 
[Jeżeli kiedykolwiek powstanie z tego marnego fragmentu literackiego, jakieś szersze dzieło publiczne, drukowane – ten fragment wraz z zachowaniem politycznej poprawności zostanie usunięty podczas korekty, tak jak usuwa się polskich aktorów z hollywoodzkich superprodukcji – poprzez wycięcie  przyp.red.].

Nieustraszona Afryka dotknęła nosem szlabanu. Nabrała powietrza w filtry i poczuła to, co czuje każda krowa…hmm…koń, nieee sarna….albo jakiekolwiek inne zwierzę wyścigowe – „nikt nie będzie na nią warczał, popędzał i straszył, to ona tu rządzi”.
Przez krótkofalówkę odbywało się odliczanie - ”Kazik jeszcze 3 minuty i startujecie”. Silnik jej zabił mocniej. Paliwo wrzało w obwodach, światła skupione w oddali oświetlały tylko tor…hmm...drogę. „Kazik 2 minuty” – las zamarł, żaden ptak nie odważył się zaśpiewać, żaden liść nie zaszeleścił. „Kazik minuta” – z ziemi uniósł się kurz…”Kazik startuj je…”. Szlaban uniósł się w powietrze. Afryka zerwała się do biegu, gnała, pierwszy, drugi, bieg, silnik jej łomotał z podniecenia, trzeci bieg – olbrzymy zostawały z tyłu, ich marne światła nawet nie dosięgały jej opon. Królowa triumfowała…zakręt pierwszy, drugi, lekkie wytracenie prędkości, ale ona się nie zniechęcała. Szyszki, książkowa beczka przy urwanej krawędzi asfaltu, kolejny zakręt – żwir, zachwianie, pozycja, redukcja biegu i znów warkot, wracamy do biegu – nic jej nie zatrzyma, teraz jest jej czas i jej chwila. Zakręt i wyłania się meta, sekundant macha na znak kończącego się biegu. Widać linię, ona jest pewna, że nic jej nie zagraża, zwalnia majestatycznie, niech fotoreporterzy mają chwilę dla siebie, niech tłum wiwatuje „Ave Królowo, Ave”. Za metą wita ja uśmiechnięty organizator wyścigu – właściciel głosu z krótkofalówki - ”Mam dla Ciebie przygotowane najlepsze miejsce Kochana z widokiem na czeską stronę gór – mistrzowie zawsze mają widoki na szeroki świat”. Afryka odetchnęła z ulga. Na metę wjeżdżał pierwszy z olbrzymów – już nie warczał i nie łypał światłem. Z podkulonym zderzakiem musiał zadowolić się miejscem obok punktu z biletami. A toczący pianę potwór? Okazał się zwykłą szarą myszką – jak to zawsze w takich opowieściach.

Wróćmy jednak do relacji…

C.D.N.

RAVkopytko 27.03.2012 23:39

a zdjęcia ? przeca ładne widoczki tam są ;)

Nuvoletta 28.03.2012 21:55

10 Załącznik(ów)
Na życzenie :)

Nuvoletta 29.03.2012 21:56

C.d...



Ostrzeżenie, na którym władze parku zachęcały do tupania w celu odstraszenia gdzieniegdzie występujących żmij, otrzeźwiło ich z wyścigowych wojaży Afryki. Świat znowu był sobą, samochody samochodami, ludzie ludźmi, choć niektórym jakoś podejrzanie nadal coś kapało z ust. Błędne skały są obłędne. Pełne zakamarków, zmieniających się kolorów, przesmyków, zagajników. Przecież kupowali bilet na krótką, pieszą wycieczkę, a nie podróż w kosmos i lądowanie na księżycu. Kurtka otarła o skalną ścianę, zrobiło się naprawdę wąsko, trochę duszno, słońce nie docierało już na dno, za plecami odezwał się znajomy głos:

- Boisz się?
- Bear Grylls to znowu Ty?
- No pewnie. Kto inny mógłby przeżyć na księżycu w butach trekkingowych i polarze.
- Wariat jesteś.
- Mój wujek Napoleon słyszał to codziennie i żył :D

Obok słychać było kapiącą wodę, stróżka toczyła się tuz pod ich nogami, wiła się i prowadziła niczym drogowskaz „chodźcie za mną, idźcie śladami białego królika” (a może to nie ta bajka?). Szli powoli, próbując ignorować zniecierpliwione glosy zatamowanej w przesmyku wycieczki rodziny i znajomych z dziećmi. Droga na chwilę zrobiła się szersza, żeby nagle uskoczyć pod dużym kątem w bok, stawiając na wprost wysoką ścianę, co kończyło się guzem na środku czoła u bardziej niezorientowanych spacerowiczów. Znaleźli grotę, trzeba było się tam dostać na czworaka, ale w środku dało się już normalnie stanąć. Tunel wychodził w górę i łapał oddech w pełnym słońcu, promienie rozbijały się na mokrym mchu porastającym jedną ze ścian. Było pięknie…no może gdyby Bear nie miał takiego ADHD byłoby piękniej, ale nie ma się co czepiać – takich miejsc nie ma dużo…i jestem pewna, że mówię tutaj w skali świata, a nie tylko naszych polskich gór.
Wrócili do Królowej. Od pewnego czasu już mało kto porównywał ją do krowy – nawet prawie rasowy pies strażnika parku.

- Mój Drogi nadszedł czas…Jedziemy na PSTRĄGA!!!!

Wpadli do karczmy, jak wygłodniałe Misie Brunatne. Trochę tylko brunatne, głównie od kurzu ze Szczelińca i Błędnych Skał. Zamówili wyczekane danie w promocji z kuflem piwa – tyle ze kufel był jeden na pół i właściwie nie kufel, tylko szklanka o pojemności 330 ml.
Ryba rozpływała się w ustach, ości nie przeszkadzały, ciepło kominka rozchodziło się po sali, a im powoli sen wkradał się na powieki. Wstali od stolika, by jeszcze chwilę pospacerować po okolicy, dla otrzeźwienia, żeby bezpiecznie wrócić na nocleg. I przez przypadek usłyszeli rozmowę…

- Patrz chmury zbierają się nad górami.
- Jo, we wsi mówią, że padać ma jutro niemiłosiernie.
- Taaaa, śnieg padać będzie, już mówili gdzie w pogodzie.
- No jak śnieg?
- Ano śnieg, prawdziwy, zobaczysz jeszcze, minę inna będziesz miał.

Śnieeeeg? Niee…dziś było 20 stopni, słońce po horyzont, chmury żadnej…no fakt teraz coś tam się kłębi, ale bez przesady…Weszli jeszcze do sklepu po bułki z pieczarkami i nowy zapas krzyżówek i spokojnie, bez podejrzeń udali się na spoczynek…


C.D.N.

jochen 30.03.2012 16:26

Nigdy do końca nie rozumiałem dlaczego większość narodu w okresach kanikuły przemieszcza się po osi północ - południe, Bałtyk - Tatry, ignorując wschód i zachód. No ale dzięki temu piwo w Kotlinie Kłodzkiej i Górach Stołowych kosztuje o wiele mniej niż na Krupówkach:Thumbs_Up:. Pisz dalej, pliz.

Nuvoletta 30.03.2012 19:40

1 Załącznik(ów)
Ahh...moi Drodzy - zapomniałabym o konkursie :)

W czasie owej podróży powstało specjalne zdjęcie na tę okazję...

W ostatniej wklejonej galerii zdjęć znajduje się ujecie skały o nazwie "Małpolud", która to dumnie "gapi się" ze szczytu Szczelińca. Poniżej umieszczam zdjęcie uzupełnione - a teść konkursu brzmi:

ZNAJDŹ 5 SZCZEGÓŁÓW RÓŻNIĄCYCH POSTACI NA ZDJĘCIU

nagrodę w postaci Noteckiego 0,7l w pięknej korkowanej butelce przekażę najbardziej spostrzegawczej osobie w Białej w maju :)

ps. nowy odcinek już wkrótce :)

JarekAT 30.03.2012 22:16

brak różnic :D

czosnek 30.03.2012 22:26

Temu kamiennemu kufaja nie przemoknie.

Nuvoletta 01.04.2012 19:23

Hah...wiedziałam, że można na Was liczyć :) A, że Wasze odpowiedzi tak pięknie się uzupełniają tworząc idealny opis, pokusiłam się o przyznanie 2 nagród :P

Nuvoletta 01.04.2012 19:25

Cd...

Weekend majowy nieuchronnie się kończył…zostało go zaledwie kilkanaście godzin. W powrotnym nastroju pakowali do kufrów rzeczy porozrzucane po pokoju, no i oczywiście zbiór do połowy wypełnionych krzyżówek…Dziś słoneczny szczeniak nie obudził ich machaniem ogona. Dziś za oknem było pochmurno…trochę szarawo, jakoś nieprzyjemnie. Nie odchylali firanek – może, jeśli nie spojrzą, to nie będzie padać.

- załóż polar, mam przeczucie, że będzie potrzebny…
- zaczęłaś wierzyć w przepowiednie o śniegu? ;>
- tak jakby…

Palec wskazał otwarte na oścież drzwi wejściowe - Na trawie przed domem leżał śnieg. Nie dużo, trochę płatków pokrywało zielony dywan, kilka spadło na płaczącą wierzbę, jeszcze inne rozgościły się na płocie. Kilka nowych zamierzało dołączyć do ekipy, wcale się nie spieszyły i wcale nie miały zamiaru rezygnować z przyjemności jaką daje opadanie.

Afryka nie była zadowolona z faktu, że wygląda jak bałwan – stała z rozstawionymi lusterkami i zapartym kołem, trochę jak osiołek, usilnie domagając się wytarcia śniegu z kanapy. Warczała przy odpalaniu, że niby ich pogięło, że ona nie będzie w takich warunkach jechać, a oni z kolei tłumaczyli, że to przejściowe i muszą dojechać tylko do krajówki, a tam już pójdzie z górki…dosłownie. Z resztą śniegu jest jak na lekarstwo i trzeba to potraktować, jak kolejną dobrą przygodę – porobią kilka zdjęć i będą się chwalić, że wracali do domu w maju w śniegu. Dała się przekonać…ruszyli. Do Ząbkowic mieli 40 kilometrów – właściciel chaty pomagał im na pożegnanie – „powodzenia i szerokiej drogi – będzie Wam potrzebna”.

Po pierwszych trzech kilometrach zaczęły parować im wszystkie szyby – te zastępujące oczy też - z tym już sobie radzili, nie raz. Po kolejnych trzech zaczęło ślizgać się tylne koło – nie, to tez nie nowość, Afryka pilnowała, żeby trzymać się drogi. Gdy przejeżdżali przez niewielkie miasteczko, ludzie wychodzący z kościoła pukali się w głowy na ich widok, próbując pokonać leżącą na poboczu hałdę śniegu.. Robiło się zimno. Wyjechali za miasteczko… Równo ze znakiem informującym o końcu terenu zabudowanego, ktoś posmarował świat grubą warstwą cukrowego lukru.
Śnieg sięgał prawie do połowy koła, wiatr zacinał od lewej strony, już nie odróżniali drogi pod pobocza. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem białego puchu. Bezsilne opadały na środek drogi (chyba…mieli nadzieję, że tam jest droga) idealnie na wysokość kasku. Działo się coś dziwnego i fascynującego.
Afryka już od kilku chwil nie była pewna czy chce jechać dalej, może warto było zostać w miasteczku…Na GPS widać było 25 kilometrów do krajówki– nie, tyle dadzą radę – pojadą baaardzo, bardzo wolno i dadzą radę – nikt z tej ekipy nie miał w zwyczaju się podawać. Dojechali do skrzyżowania dróg po środku niczego. Nawet jeżeli było tam cokolwiek, to teraz było białe i kompletnie niewidoczne. Droga zaczęła się lekko wznosić. Jechali na tyle wolno, żeby podziwiać widoki. Świat był bajkowy. Wielkie puchowe poduchy leżały na poboczu, zapraszały do chwili odpoczynku, wyglądały tak przytulnie. Granice ziemi i nieba zacierały się – wzgórza, pola i chmury były teraz jednym – poruszali się w czystej bieli. O istnieniu prawdziwego świata przypominała tylko czarna linia po oponie Afryki.
Wzniesienie rosło – każde zatrzymanie powodowało niekontrolowaną jazdę w dół, do momentu kiedy Afryka nie złapała przyczepności. Sprawdzili to tylko raz – nie zamierzali się więcej zatrzymywać. Oczywiście do momentu kiedy drogę (jeżeli w tej części tekstu używam słowa „droga”, mam na myśli hipotetyczne miejsce jej występowania, o którym świadczyć może jedynie równiej ułożony śnieg) zatarasowała w poprzek wielka cieżarówa. Z szoferki wyskoczył pan w…bermudach i trampkach i przeklinając wniebogłosy, biegał w koło, bardziej dla rozgrzania, niż podtrzymania dramaturgii sytuacji.

- Droga jest nieprzejezdna – nawet nie próbujcie się przebijać.
- Motocyklem tez nie damy – pytanie było bardziej retoryczne, niż mądre.
- Niczym nie dacie, hulajnoga też – śniegu jest z 60 cm, a stromizna rośnie. Jadę z Hiszpanii i nie przypuszczałem, że 30 kilometrów przed domem zobaczę coś takiego.
- To jak teraz do krajówki?
- Do krzyżówki i w lewo, tam są niższe wzniesienia przy wyjeździe – motocyklem tym razem powinniście dać radę...

C.D.N.

Nuvoletta 02.04.2012 21:56

Cd...

Z górki jechali zdecydowanie szybciej, choć zdecydowanie nie z własnej woli. Afryka łapała pion wszelkimi metodami. Droga wskazana przez kierowcę faktycznie była prawie płaska i nawet szeroka, GPS szybko zrozumiał zamiary – jeszcze 20 kilometrów i będą wolni…Z pola zacinał wiatr – bardzo nieprzyjemny wiatr, mroźny i wcale nie majowy.

- Zatrzymaj się – zsiadam.
- No coś Ty zwariowałaś?
- Zsiadam , będę biec obok, inaczej dowiedziesz mnie pod postacią mrożonki.

Sytuacja musiała wyglądać komicznie. Ledwo jadący motocykl i galopujące obok stworzenie przełamywały monotonną barwę otoczenia. Z reszta galopy obok motocykla stały się później normą, więc z perspektywy czasu, owe zdarzenie nie było niczym nadzwyczajnym, za to skutecznym. Krążenie powoli zaczynało wracać do kończyn, policzki zaczęły piec.

- Dobra wystarczy – wsiadam z powrotem.
- Baby są marudne…

Dwieście metrów i gleba…o dziwo w całej tej komedii pierwsza…

- No i znowu buty do wymiany i kufer do prostowania – nie jedziemy dalej – wracamy do skrzyżowania.

Na skrzyżowaniu stała wiata przystanku autobusowego – idealnie miejsce do rozważań nad egzystencją człowieka wobec wszechmocnej natury. Droga do miasteczka, w którym wszyscy pukają się po głowach i zdecydowanie wychodzi im to na zdrowie, już dawno zniknęła…

- Może ktoś po nas przyjedzie?
- Skoro nie można wyjechać, to przyjechać też nie – zauważyłaś? – Babska logika czasami potrafi zamarznąć w ekstremalnych warunkach, ale mimo wszystko nie należy jej lekceważyć.
- Się mądry osobnik znalazł – to co chcesz zrobić?
- Zapalić…

Tak, papieros, jak i zamarznięta babska logika zawsze były najlepszymi doradcami…

Z nieprzejezdnej drogi zjechały trzy samochody, widocznie dopiero udało im się nawrócić i ominąć ciężarówkę. Rozgrzane podwozia ledwo radziły sobie ze śniegiem, ale na tyle skutecznie, żeby pozwolić oponom wyryć dwa widoczne ślady w śniegu. Wyglądały jak zaproszenie…3 sekundy zajęło zmaźlakom z przystanku wpakowanie się na obrażona już do granic możliwości Afrykę i ruszenie szybko znikającą ścieżką. Prowadziła ich aż do…stacji benzynowej na obrzeżach Nowej Rudy. Cała wyprawa zajęła kilka godzin i…16 kilometrów, ale nic z tego nie był ważne - byli uratowani!!!

Dalej potoczyło się już szybko…zmaltretowany telefon rozgrzewał się w dłoni:

Rozmowa 1:
– Szefie, nie dojedziemy, jesteśmy w Rudzie…
- Tak, mówią o Was w TVN, znaczy nie o Was, tylko o pogodzie, wracajcie bezpiecznie kiedy się da.

Rozmowa 2:
- Stary masz przyczepkę? Zwieziesz nas? Aaaaaa….Egzaminy masz…a to nie.

Rozmowa 3:

- Stary masz przyczepkę? Zwieziesz nas z Rudy? Aaaaa…chrzciny były, nie możesz prowadzić…

Rozmowa 4:

- Przepraszam, że się wtrącam, słyszałem Państwa rozmowę – nie ma co się pchać dalej, krajówka stoi, strażacy gałęzie usuwają…Zamówiłem Państwu pokój w pensjonacie na drugim końcu miasta – 2 km prosto główną, tam jest też knajpa, jedzenie dobre – tak będzie bezpieczniej. Już na Was czekają – pan ze stacji uśmiechał się szeroko i przyjaźnie.

Ukradkiem zbierali szczęki z podłogi, na wszelki wypadek szczypnęli się na znak pełnej trzeźwości umysłu, rzucili się panu ze stacji na szyję. W imię nieukrywanej wdzięczności wykupili połowę zapasu słodyczy i pognali do ciepłego…Są dobrzy ludzie, tak jak są piękne miejsca, tak jak są niezapomniane chwile i tak jak są górskie dobre duchy.

C.D.N...jeszcze...
:)

Nuvoletta 18.04.2012 00:12

Stanęli na progu pensjonatu. Ociekająca z nich woda natychmiast utworzyła pod nogami sporą kałużę. Nawet włosy pod kaskami mieli mokre. To nic. Właściciel obejścia czekał na nich z szerokim uśmiechem. Na stole stała gorąca herbata.

-Toście sobie wycieczkę zrobili haha :)

Nie miał zamiaru współczuć swoim gościom.

- Napijcie się, wybierzcie co chcecie jeść i gnać pod gorący prysznic, bo nie wyglądacie najlepiej.

Nie trzymał dystansu i tak byli jedynymi obywatelami tej ostoi ciepła i suchości, więc nie było po co stwarzać sztucznych pozorów. Przy ciepłym napoju pogadali trochę o górskich niespodziankach pogodowych, jak to tylko wariaci jeżdżą motocyklem, jak sami słyszeli, że swój mówił, że śnieg. Że nie ma prądu nigdzie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów i jeszcze na tysiąc innych tematów. Goście byli trochę zaskoczeni tą otwartością, ale przecież była najlepszą rzeczą jaka ich tego dnia spotkała, więc nie mieli zamiaru protestować. Aż w końcu padły słowa, które rozwiały całą tajemnicę…

- Też kiedyś jeździłem…

Te trzy słowa (albo wersja skrócona – „też jeżdżę”) są specyficzną bramą do innego świata – świata współpracy, pomocy, sympatii i chyba mogę pokusić się o stwierdzenie – lojalności – wobec wspólnej pasji, wobec przebytej drogi, ze zrozumieniem tego, co siedzi w głowach i sercach zapaleńców, którzy porzucają spokój dla kilku smagnięć wiatrem po plecach. I dobrze – niech tak zostanie. I jakiekolwiek macie doświadczenia w tym temacie, wolę mieć przekonanie, że gdy leżę na asfalcie, obolała od upadku, bo ktoś kolejny raz zapomniał, że to, co dla kierowcy jest zwykłą stłuczka, dla motocyklisty (i jego plecaka) często jest walką o zdrowie (i o życie), ktoś inny zatrzyma się, zgasi silnik i pomoże wstać. Poczeka, popatrzy i zrozumie „po co to wszystko”. Naiwność świeżaka? Oby nie…w końcu nie tylko miejsca w Polsce mamy piękne – ludzi też.

Rozmowa ciągnęła się dalej przy obiedzie, później przy piwie, a później przestał działać czytnik kart, bo cały pensjonat chodził na agregacie J Zapłacą rano, jak wszystko ruszy – teraz jeszcze po piwku „na krechę” i przypomnienie:

- Agregat wyłączam o 22.00. Cisza nocna, jak na koloniach :).

Poranek był cudny. Słońce (bezczelnie) powróciło pod postacią szczeniaka Łaziło po kołdrze i kompletnie nie zwracało uwagi na lekko zaspane pytania „gdzieś ty było wczoraj?”. Za oknem alpejska dolina krzątała się w nadmiarze obowiązków zafundowanych przez wczorajszy „incydent pogodowy”. Tak, tak alpejska dolina to nie żadna pomyłka – za oknem widoki powalały. Śnieg i słońce, potem znowu śnieg i jeszcze trochę słońca. Błękit współgrał z bielą i kontrastował z czernią…niczego innego jak suchego i idealnie czystego asfaltu. Droga do domu biegła tuz obok nich. Jeszcze tylko jajecznica, mocna, czarna kawa i są gotowi.
Pożegnaniom nie było końca, ciągle jeszcze zostawało coś do powiedzenia, ale czas szczypał już po kostkach i nie było odwrotu. Poza tym, kto nie lubi wracać? Czym jest najlepsza przygoda, jeżeli się nie kończy. Czym jest opowieść, kiedy nie ma jej komu opowiedzieć. I, że przesada bo to tylko weekend (trochę dłuższy niż zawsze, ale jednak weekend)? Dla naszej pięknej Polski warto poświęcić choćby weekend, a ja wolę pisać „słodkie życie” zamiast „dolce vita” i „idź na całość” zamiast „go for it”. I choć Czarnogóra jest piękna, w Rumunii można uciec od świata, Toskania powala w każdej dziedzinie, a na Litwie można zjeść jak król, to najlepsze wspomnienia mam stąd, z Polski. Bo zaskakuje, choć jest swojska, po zachwyca, choć jest codzienna i bo niestety więcej historii doczekam się o Laosie, niż o Borach Tucholskich.
Warto czasem pojechać 200 km od domu i rozbić namiot :).

Droga do domu wynagradzała wszelkie problemy poprzedniego dnia. Przymilając się do jadących, zdawała się być bardziej prosta, bardziej pusta, niż zawsze i tylko krowy na poboczu stały tak samo jak kilka dni temu, żując zieloną trawę, wygrzebaną spod topniejącej kupki, prawie zapomnianego już śniegu.

Postawili kufer na podłodze w pokoju, wyjęli już dość zmęczoną, jeszcze mokrą mapę Polski…to co teraz? Może Podlasie?

KONIEC.

RAVkopytko 18.04.2012 22:16

Cytat:

Napisał Nuvoletta (Post 234675)
- Też kiedyś jeździłem…

Te trzy słowa (albo wersja skrócona – „też jeżdżę”) są specyficzną bramą do innego świata – świata współpracy, pomocy, sympatii i chyba mogę pokusić się o stwierdzenie – lojalności – wobec wspólnej pasji, wobec przebytej drogi, ze zrozumieniem tego, co siedzi w głowach i sercach zapaleńców, którzy porzucają spokój dla kilku smagnięć wiatrem po plecach. I dobrze – niech tak zostanie. I jakiekolwiek macie doświadczenia w tym temacie, wolę mieć przekonanie, że gdy leżę na asfalcie, obolała od upadku, bo ktoś kolejny raz zapomniał, że to, co dla kierowcy jest zwykłą stłuczka, dla motocyklisty (i jego plecaka) często jest walką o zdrowie (i o życie), ktoś inny zatrzyma się, zgasi silnik i pomoże wstać. Poczeka, popatrzy i zrozumie „po co to wszystko”. Naiwność świeżaka? Oby nie…w końcu nie tylko miejsca w Polsce mamy piękne – ludzi też.

:brawo::brawo::brawo:
:beer2:



zareklamuj pensjonat ,który to ?

Vertus72 23.04.2012 11:26

Piękne i lekkie pióro, czytało się jak książkę, za która dziękuję.

Nuvoletta 23.04.2012 22:44

Ahhh...szukania było 3 dni - w ruch poszły wyciągi z bankomatów, Google Mapy i zdjęcia z okna, na których widać stację autogazu, ale jest -

PENSJONAT IBIZA - LUDWIKOWICE KŁODZKIE :D

serdecznie polecam!

Za miłe słowa bardzo dziękuję - motywują do dalszego pisania...a następna wyprawa już tuż tuż :)

Nuvoletta 23.04.2012 22:56

10 Załącznik(ów)
A na koniec, dla wytrwałych - jeszcze kilka zdjęć... :D

ps. zdjęcie w śniegu z lasu - miejsce, gdzie spotkaliśmy pana w bermudach :) Później nie byłam już w stanie utrzymać aparatu w ręce, więc...w resztę musicie uwierzyć :D


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:48.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.