![]() |
Rajdowo przez Albanię - czyli Rally Albania 2012 od kuchni
KILKA SŁÓW NA POCZĄTEK <O:p</O:pChciałam zobaczyć jak jest na rajdach motocyklowych. Chciałam poznać ten wymiar motocyklizmu, do tej pory znany mi jedynie z relacji telewizyjnych z Dakaru, kilku krótkich opowieści chłopaków z Orlen Teamu i obserwacji marokańskiego Rajdu Merzouga. Ot - i cała moja wiedza i doświadczenie. Czyli żadne. Informacji o rajdach, takich od kuchni, jest opłakanie mało. Jakoś zawodnicy, czy amatorzy startujący w rajdach, nie kwapią się do napisania kilku chociaż słów o swoich wrażeniach. Opieranie wiedzy na oficjalnych stronach organizatorów rajdów jest mało miarodajne: wiadomo, o codziennych rzeczach się tam nie mówi. Dodatkowo wielkim znakiem zapytania było dla mnie: czy w ogóle spodoba mi się ściganie, ciągła napinka i jazda byle do przodu, bez możliwości podziwiania okolicy, zrobienia zdjęcia, czy pogadania z lokalesami. Ponieważ lubię poznawać odpowiedzi metodą empiryczną, postanowiłam spróbować sił w rajdzie i przekonać się o wszystkim na własnej skórze. <O:p</O:p To nie będzie wielka relacja. Jak te nasze afrykańskie z dalekich wypraw. Będą to moje wrażenia z 6-cio dniowego rajdu: czyli wszystko subiektywnie i od kuchni. Mam nadzieję, że ta garstka informacji będzie przydatna dla tych, którzy zastanawiają się nad udziałem w rajdach, wahają się i nie bardzo wiedzą, czy w ogóle próbować swoich sił w takich zabawach. Pytajcie, krytykujcie, poprawiajcie - czym więcej zbierze się informacji, wniosków, przemyśleń - tym lepiej dla wszystkich. <O:p</O:p CO TO W OGÓLE ZA RAJD <O:p></O:p> To była już ósma edycja Rajdu Albanii (http://www.rallyalbania.org/). Niewiele można o nim znaleźć informacji: trochę zdjęć z poprzednich edycji i tyle. Rajd przeznaczony jest dla motocykli, quadów i samochodów 4x4. Wszyscy jada jedną trasą, co jest trochę zwodnicze. Wydaje się, że jak samochody mają przejechać, to będzie łatwo, a tymczasem nic z tego… Na całe trasie nawigacja opiera się na roadbookach przygotowanych przez organizatorów. GPSów nie wolno używać. Trasa rajdu (przynajmniej w tym roku) prowadziła w całości przez góry i według mnie była ewidentnie przygotowana pod mniejsze motocykle endurowe (dopiero na miejscu zrozumiałam dlaczego większość startujących jedzie na motocyklach o pojemności do 450 cc). Wielokrotnie wspinaliśmy się na 1500 - 2000 m npm, tylko po to żeby za chwilę wąskimi ścieżkami zjechać w dół, a potem lawirując między przepaściami znowu pod górę. Terenowo określiłabym trasę jako stosunkowo trudną: dużo kamieni, przejazdów przez rzeki, jazdy po wyschniętych kamienistych korytach rzek. Mnóstwo podjazdów i zjazdów. Jak ktoś ma lęk wysokości - nie polecam. Błota też trochę było, szczególnie na odcinkach leśnych. Z tym, że w tym roku ani razu przez te sześć dni nie padało. Myślę, jednak że jak tam popada (a w lecie burze zdarzają się często) to jest dopiero masakra: czerwone gliniaste podłoże zamienia się w ślizgawicę poprzekładaną kamieniami. W warunkach deszczowo - mokrych musi to być bardzo trudna trasa. Było też trochę szybkich szutrówek, na których trzeba strzec się samochodów jadących z zawrotnymi prędkościami. Część dojazdówek nie różniła się od odcinków specjalnych. A było nawet kilka trudniejszych niż odcinki specjalne z danego dnia. Częściowo dojazdówk poprowadzone są małymi drogami asfaltowymi: takie górskie serpentynki. Całkiem przyjemne, szczególnie po 300 km w terenie. To co mi się już trochę mniej podobało to bardzo krótkie czasy, jakie organizatorzy dali nam na dojazdówki. Właściwie nie było czasu się napić, ani nic zjeść, nie mówiąc już o odpoczynku, robieniu zdjęć itp.. Kto chciał zdążyć na starty odcinków specjalnych musiał nieźle grzać (choć teoretycznie trzeba było przestrzegać przepisów, ale w tym wydaniu dojazd na czas był niewykonalny), no i wcisnąć gdzieś kilka minut na tankowanie. Większość startujących wyglądała mocno profesjonalnie i dość poważnie podeszła do tematu ścigania się. Sporo było teamów z busami serwisowymi, obsługą itp. Cześć czołówki przygotowywała się do Dakaru. Oczywiście ich poziom jeżdżenia i przygotowania sprzętu to zupełnie inna liga. Było też na szczęście sporo amatorów, podchodzących do tematu ścigania się na większym luzie. Do tej grupy na pewno należała część ekipy polskiej, w tym my, tzn. Jurek i ja. Większość motocykli to pojemności do 450 cc, co po przejechaniu tej trasy wcale mnie nie dziwi. Było trochę KTMów 690tek, LC4 i LC8. Były też dwie AT: jedna z przerobionym zawieszeniem od KTMa i jedna "normalna" (ta niestety nie ukończyła rajdu). Poza tym kilka quadów, w tym jeden quad "meduza" - jakaś wydumka, na której jechał Machachek. No i sporo 4x4, baaaardzo profesjonalnie przygotowanych. W grupie samochodów walka naprawdę toczyła się na śmierć i życie. Trasa tegorocznego rajdu była podzielona na 5 etapów. Dodatkowo, pierwszego dnia by prolog, który nie liczył się do klasyfikacji, a tylko ustawiał kolejność startu na pierwszy dzień. Przedsoatni dzień rajdu, był dniem wolnym. Całość trasy miała ponad 1650 km, z czego około 515 km stanowiły odcinki specjalne. Każdego dnia był jeden albo dwa odcinki specjalne. Przez te sześć dni jazdy objechaliśmy praktycznie całą Albanię, która okazała się niezwykle malowniczym i cudnym krajem (to był mój pierwszy raz w Albanii). A tak o tegorocznym Rajdzie Albanii piszą na portalu www.terenowo.pl:<O:p</O:p "W sobotę zakończył się Rajd Albanii (Rally Albania) uznawany za jeden z najniebezpieczniejszych i najtrudniejszych rajdów cross-country w Europie….Swoją szczególną sławę Rally Albania zawdzięcza morderczej trasie prowadzącej przez najbardziej niedostępne i dzikie góry Albanii. W tym roku trasa podzielona na 6 etapów liczyła łącznie 1650 km, z czego aż 515 km stanowiły odcinki specjalne - wszystkie wyznaczone w ekstremalnie trudnych partiach górskich, często na wysokościach ponad 1500 m n.p.m.." (cały artykuł tu: http://www.terenowo.pl/sport/inne/1987-duy-sukces-polskiego-solter-team-na-rally-albania-2012.html ) Nie wiem, czy aż tak dramatycznie określiłabym ten rajd. Nie mam porównania. Trudny był. Ale też bez przesady. Największą trudnością nie była trasa jako taka, ale połączenie setek kilometrów, stosunkowo trudnego terenu, upału i zmęczenia fizycznego. SKĄD TEN POMYSŁ, PRZYGOTOWANIA I EKIPA<O:p</O:p Pomysł narodził się tak naprawdę na Moto Maroko, czyli w listopadzie 2011. Właśnie tam weterani rajdowi snuli swoje opowieści na temat fantastycznego świata rajdów. Momentami brzmiało to trochę jak bajka, ale krok po kroku dałam się „ponieść” pomysłowi. W końcu rajdy są różne. Wiadomo niektóre – totalnie poza zasięgiem, no ale takie amatorskie i pół amatorskie, to czemu nie. Jedną z uczestniczek wyjazdu Moto Maroko była Asia, znana bardziej jako Modrzew. Asia miała już za sobą start w dwóch rajdach RMF Maroko Challenge i kilku edycjach Baja w Polsce. Ewidentnie złapała bakcyla i namawiała resztę do podjęcia rękawicy. Inaczej rzecz ujmując: dwie umorusane po całodniowej jeździe na moto kobitki, siedziały z drinkiem w ręku wpatrując się o zachodzie słońca w boskie Erg Chebbi, podziwiając wydmy, pustynię, wielbłądy i porozstawiane dookoła motocykle. Tak sobie gadałyśmy gdzie by tu pojeździć w następnym sezonie. Oczywiście w planach była pustynia, ale… Aśka rzuciła też hasło Rally Albania. Co prawda to zupełnie nie pustynia, ale „słyszałam, że super rajd” – powiedziała. Długo nie trzeba mnie namawiać na takie rzeczy. Po powrocie do Polski rozpuściłyśmy wici, kto by chciał się dołączyć do ekipy i tak, w dość krótkim czasie, zebrała się nasza „rajdowa grupa”. Ostatecznie wybraliśmy się w następującym składzie: Asia, zwana Modrzewiem – dwa rajdy RMF Maroko Challenge za sobą, nie do zdarcia kondycyjnie. Na trasie nigdy się nie poddaje - połyka po prostu garść ketonalu i jedzie dalej, do końca. Rajdy to jej najnowsza pasja, której oddaje mnóstwo serca i czasu. W przyszłości na pewno da jeszcze nie raz o sobie znać. Asia wystartowała na KTM EXC 450. Jurek – rajdowo zielony, ale z tysiącami kilometrów nawiniętymi na liczniku. W terenie czuje się jak ryba w wodzie. Góry to jego żywioł, więc trasa rajdu idealnie mu podpasowała. Nawigacja na road booku ewidentnie mu podpasowała i opanował właściwie od razu. Mechanicznie złota rączka, a nie miał łatwego zadania: swój i mój motocykl na głowie. Jechał na KTM 690 Enduro R. Zbychu – na kolega z Pro Motora. Na co dzień śmiga na małych endurakach i przy takim pozostał – jechał na Yamaha WR 250. Zawsze uśmiechnięty, bezproblemowy i zadowolony z życia – nawet gdy pada ze zmęczenia. Minimalista i w 100% „antygadżeciarz”.W tym duchu wyposażył swój motorek, nie przejmując się zupełnie uszczypliwymi komentarzami rajdowców. W rajdach już jakieś doświadczenie miał – startował raz w RMF Maroko Challenge. Grzesiek – na enduro jeździ zaledwie od 3 lat. To, że zaczął uprawiać ten sport w nienajmłodszym już wieku, zupełnie w niczym mu nie przeszkadza. Człowiek renesansu, który w życiu spróbował już chyba wszystkiego – w pozytywnym znaczeniu. Chodzący wulkan energii, a kondycji mogliby mu pozazdrościć 18-latkowie: nie do zdarcia psychicznie i fizycznie. Świat widzi jedynie w jasnych barwach, nawet gdy jest źle (czego dał niezbity dowód na tym rajdzie). Ma za sobą starty w obydwu edycjach RMF Maroko Challenge. Jechał na KTM EXC 450. Żbiku – struś pędziwiatr i wymiatacz. Nieprawdopodobnie objeżdżony na motorku: widać setki godzin, lat i kilometrów spędzonych w terenie. Rajdowo doświadczony: rajdy RMF Maroko Challenge, edycje Baja w Polsce i pewnie jeszcze inne zawody enduro, o których nawet nie wiem. Do życia podchodzi z uśmiechem i humorem. Żbiku jechał na KTM EXC 530. Maciek – na co dzień znam go raczej z życia zawodowego i garniturów… Pokazał swoje drugie, zupełnie inne oblicze. Ma bogate doświadczenie jazdy enduro, choć przez ostatnie kilka lat miał od tego przerwę. Rajd zmotywował go do ponownego zaprzyjaźnienia się z motocyklem en durowym. I chyba, a nawet na pewno, znowu złapał bakcyla. Maciek jechał na KTM EXC 450. Smoku – jedyny z ekipy, którego wcześniej nie znałam. Eksplozja pozytywnej energii, humoru i szalonych pomysłów. Rajdowo – stary wyga. Ma za sobą obydwie edycje RMF Maroko Challenge. Smoku jechał na KTM EXC 350. Niezależnie od naszego umawiania się na wyjazd, zebrała się równolegle ekipa na forum adv. Skład ekipy był dość zmienny i w końcu, po różnych komplikacjach w rajdzie wystartowali: Smutek (KTM LC4 640) oraz Krzemień (Yamaha WR 450). https://lh4.googleusercontent.com/-E...96292713_n.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-6...5/_MG_2894.JPG No i na koniec zostałam ja. Również totalnie zielona rajdowo. Moje całe doświadczenie, to była obserwacja z bliska Rajdu Merzouga, w listopadzie w Maroku. Nigdy w żadnym rajdzie nie stratowałam, ani nie miałam do czynieni a z nawigacją z roadbooka (czego najbardziej się obawiałam, a co okazało się jednym z moich ulubionych elementów rajdowania). Na rajd wzięłam KTM 690 Enduro. Choć potem wielokrotnie na trasie żałowałam, że nie jadę na moim KTM EXC 200. Co do papierologii rajdowej – to nie ma o czym pisać. Sprawa jest dziecinnie prosta. Wypełnia się formularze ze Stroby organizatora, wpisuje na listę, płaci wpisowe (kobiety, tylko opłatę administracyjną w wysokości 100 EUR, panowie niestety całość, tzn. 500 EUR) i gotowe. Jeśli chodzi o przygotowanie motocykli, to każdy z ekipy zajął się tym we własnym zakresie. I albo robił to sam albo oddał w ręce bardziej doświadczonych mechaników. Jurek przygotował obydwie nasze 690. Także wszelki pytania bardziej techniczne, proszę do niego. Na przygotowanie sprzętu, jak się pewnie domyślacie, można wydać majątek. Szczególnie jak się jedzie pierwszy raz i nie ma się wymaganego na rajdzie szpeje. My starliśmy się znaleźć złoty środek, tzn. mieć to co trzeba, ale nie wydać przy tym worka pieniędzy. U Huberta kupiliśmy nowe opony (Pirelli Scorpion z przodu, z tyłu Mitasy T04). Jechaliśmy na najgrubszych dętkach. Na musy, ze względu na koszty, nie zdecydowaliśmy się (choć na rajdzie prawie wszyscy jechali na musach). Musieliśmy kupić roadbooki i metromierze. Udało nam się znaleźć niezłe (z tego co nam powiedzieli bardziej obeznani w temacie) roadbooki elektryczne portugalskiej firmy Free 2 Ride. Cenowo wyszły całkiem przyzwoicie, a jakościowo sprawdziły się świetnie. W temacie metromierzy nie ma za wiele do wyboru, więc nie pozostało nam nic innego jak kupienie ICO. Poza tym trzeba było przygotować w motorku jedno wyjście elektryczne extra, na podczepienie GPSa organizatorów (taki cracking system). Cały szpej Jurek montował sam. Na miejsce dojechaliśmy 3 samochodami: jeden bus i dwa samochody z przyczepami. Niestety droga jest dłuuuga: z Warszawy 26 godzin. Część jechała przez Chorwację, część (w tym my) przez Serbię i chyba ta opcja jest jednak lepsza. <O:pNa początek tyle. Pozdrawiam</O:p PS. Zdjęcia użyte w tej opowieści nie są moje. Niestety nie miałam czasu na pstrykanie… Czego z resztą bardzo żałuję. Wszystkie zdjęcia pochodzą od innych uczestników rajdu. |
TIRANA I PIERWSZE ZETKNIĘCIE Z KLIMATEM RAJDOWYM Tirana. Ładne miasto. Żywe. Ale miasto, zawsze pozostanie miastem - czyli nie do końca moje klimaty (motyla noga, co ja piszę - rodowita warszawianka…). Szybko znajdujemy miejsce rajdowej zbiórki. Okazuje się, że to 5-cio gwiazdkowy hotel, z basenem o lazurowej wodzie. https://lh5.googleusercontent.com/-V...+w+Tiranie.jpg No nieźle się zaczyna - myślę. Od razu nasuwa mi się pytanie: ciekawe ile osób z uczestników rajdu będzie spało w hotelach (jest taka opcja, za dodatkową opłatą oczywiście), a ile we własnych namiotach (w cenie wpisowego)? Od razu na wejściu łapie nas jeden z organizatorów (ochrzciliśmy go Zezowaty). Jak się później okazało jeden z zaledwie kilku z całej obsługi rajdu, którzy mówią po angielsku. Aleksandra, Aleksandra - krzyczy? Polonia? Tak Polonia. Jesteśmy. Przynajmniej część z nas. Nasz samochód dociera niespodziewanie jako pierwszy, mimo, że wcale pierwsi nie wyjechaliśmy. No, ale przy czterech kierowcach możemy sobie pozwolić na jazdę non stop. Zezowaty oprowadza nas po terenie, zachwycając się miejscem na wielki ekran i mównicą, i snując wizję wielkiego otwarcia imprezy. Namioty wyraźnie są mu tu "nie po drodze". No ale nie ma wyboru - musi nam znaleźć miejsce w ogrodzie pięciogwiazdkowa. Próbuje nas jeszcze zniechęcić do tej wersji spania mówiąc, że bardzo mało osób śpi w namiotach, ale oczywiście nie udaje mu się nikogo z nas przekabacić. Z resztą jak się później okazało ściemnia (i to nie był jedyny raz): całkiem sporo osób śpi w namiotach, ku mojej wielkiej uciesze. https://lh4.googleusercontent.com/-1...+w+Tiranie.jpg Wypakowujemy nasze graty. Zrzucamy motocykle. Negocjujemy miejsce na namiot. Zezowaty chce nas upchnąć "przy śmietniku". Tłumaczy, że gdzie indziej nie można, że kamery dziennikarze itp. Nie dajemy się zbić z tropu. I w końcu daje za wygraną. Rozbijamy się tam gdzie chcemy. Przynajmniej na pierwszą noc. Nieśmiało pytam o jakiś prysznic. W końcu jesteśmy po 26 godzinach w samochodzie. Prysznic - pyta Zezowaty. Hm, ups, hh… cos mruczy pod nosem - nie pomyśleliśmy o tym, pada odpowiedź. Na innych biwakach wynajęli w hotelikach pokój lub dwa ekstra po to, żeby namiotowicze mogli się spokojnie umyć, ale w Tiranie jakoś o tym zapomnieli. Nie no przecież drobnostka w tym upale. Szczególnie ostatniego dnia, po powrocie z całego rajdu - myślę. No cóż - lekka wpadka na początek. Nie pozostaje nam nic innego jak zimny prysznic przybasenowy i ratunek jednego kolegi, który ma mieć pokój. Prysznic basenowy jest z resztą dość mocno oblegany: Holendrzy, Czesi. Całkiem nas sporo w takiej sytuacji. Przez całe popołudnie zjeżdżają się kolejne ekipy. W rajdzie uczestniczą ludzie aż z 20 krajów. Są motorki, quady i samochody. Machachek jedzie jakąś dziwną konstrukcją, mi przypominającą ośmiornicę. Bardzo dużo jest teamów z busami serwisowymi, namiotami i w ogóle całym zapleczem technicznym Rozstawiają swoje namioty i pudła oblepione tysiącem naklejek. https://lh5.googleusercontent.com/-_...otowania+9.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-j...2/Tirana+2.jpg Nie może oczywiście zabraknąć teamu BMWu :D;) https://lh3.googleusercontent.com/-X...otowania+6.jpg Nasze obozowisko wygląda przy tym jak z innej bajki.Na szczęście są też bardziej wyluzowane teamy. Z dystansem poczuciem humoru i bez napinki. Wśród tej grupy dominują Polacy, Czesi i Holendrzy. https://lh3.googleusercontent.com/-0...otowania+8.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-s...otowania+7.jpg Późnym popołudniem dojeżdża Smutek z Krzemieniem. Idziemy w miasto. Na jakieś lokalne jedzenie - nota bene bardzo dobre. Kilka piw i długo nie wytrzymujemy. Padamy w namiotach jak muchy. Padamy nie tylko my - rano pokotem, w ogórdku pięciogwiazdkowca śpi cała gromada. Zezowaty przygryza wargi ze złości, ale nic nie mówi. https://lh5.googleusercontent.com/-0...ed+startem.jpg Następnego dnia, w piątek ma być odprawa techniczna. Musimy ostatecznie przygotować motorki i przejść całą papierologię. Rano przyjeżdżają ostatnie ekipy. https://lh3.googleusercontent.com/-m...otowania+4.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-O...otowania+2.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-z...otowania+1.jpg Organizatorzy montują nam GPSa (owinięte dość bezpardonowo power tapem) - musieliśmy zostawić do tego dodatkowe wyjście elektryczne. https://lh6.googleusercontent.com/-G...otowania+5.jpg Oczywiście GPSy służą tylko do namierzania nas, nie możemy z nich korzystać. Przez cały rajd ma być live tracking, ale nic z tego nie wyszło. Live trackingu nie było. Mamy nawet wątpliwości, czy te GPSy w ogóle działają. Ale po kilku dyskwalifikacjach z powodu ominięcia WPTów, mamy potwierdzenie, że działają. Papierologia idzie dość szybko. https://lh3.googleusercontent.com/-z...chniczny+2.jpg Tzn. kolejka do "komisji" jest jak diabli i jeszcze w 40-sto stopniowym upale, ale luźny bałkański klimat i żarciki umilają czas i nikt nie narzeka. https://lh4.googleusercontent.com/-l...techniczny.jpg Wieczorem - wielki moment. Oficjalne otwarcie i pierwsza odprawa. Dookoła ekranu porozwieszane flagi wszystkich państw biorących udział w rajdzie. Naszą chcieli powiesić odwrotnie, ale w porę się zorientowaliśmy ;) Serwują dobre jedzenie, za które niestety trzeba dodatkowo zapłacić, o czym wcześniej nie było mowy :-( Takich małych niuansów pojawiło się kilka podczas tej imprezy. Tu prysznic, tu dodatkowa opłata. Trochę to ludzi zeźliło, szczególnie uporządkowanych Niemców, czy Holendrów. Ale i tak, w efekcie końcowym, takie pierdoły nie zepsuły świetnej atmosfery. Przed odprawą oglądamy mecz otwarcia Mistrzostw Europy. Nie jestem wielką fanką piłki nożne, no ale robię wyjątki. To był jeden z tych dni. W ogóle wszędzie czuć atmosferę mistrzostw. Nawet do Albanii dotarła. https://lh5.googleusercontent.com/-0...ice+Tirany.jpg Kursujemy między basenem, a meczem. Ostatnie godziny odpoczynku. Trzeba nabierać sił. W końcu o 22 robią pierwszą odprawę. Dla mnie to jest pierwsza w ogóle. W życiu. Odprawę prowadzi twórca trasy (którą ułożył super) i całego roadbooka (przygotowany perfekcyjnie), jeden z tych kilku organizatorów, którzy mówią po angielsku. w pogadance towarzyszy mu główna organizatorka, ochrzczona przez nas Rudą. https://lh5.googleusercontent.com/-e...anizatorzy.jpg Dostajemy roadbooki i wskazówki na następny dzień. Start o 11, z głównego placu. Do przejechania 184 km, w tym dojazdówki i prolog. Dostajemy też telefony alarmowe. Tak na wszelki wypadek... najważniejszy jest chyba ten do Tani :) - no pewnie, jakby co po prostu dzwonimy do Tani i wszystko załatwione. https://lh4.googleusercontent.com/-U...1/Telefony.jpg Trochę nie mogę się doczekać jutra… C.d.n. |
osz kurde ;) powiało wielkim światem i wielkim jeżdżeniem. wszystko w ładnej oprawie ;)
dawaj Olka !! matjas |
wrruuummmm
no prosimy dalej... zapiera dech... i jak dalej nie będzie to się udusić mogę... :devil: |
:hello::lukacz:
|
...dziewczyno pisz!!! No żeby zrobić tak fajną rzecz. Myślałem że dla amatora taka impreza jest niedostępna, licencje itp. Mam poczucie, że ominęło mnie coś naprawdę wspaniałego:(
|
Cytat:
A co do pisania... Cieszę się, że czytacie. W końcu nie dla siebie to piszę. Jak tylko będę miała jakieś wolniejsze chwilę, będę coś wrzucać. Pozdr |
Rewelacja. Do tej pory nie było okazji poczytać o takich imprezach od początku do końca, widzianych oczyma uczestnika. Czekamy na więcej :lukacz:
|
No to jedziemy :D
PROLOG - PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY Sobota. Pierwszy dzień jeżdżenia. Do przejechania mamy 184 km z Tirany do górskiego Razem. Trasa składa się z dwóch dojazdówek i krótkiego, 8 km, prologu. https://lh3.googleusercontent.com/-F...d%C3%B3wki.jpg Na początek musimy przejechać przez góry na wybrzeże, gdzie na plaży ma się odbyć prolog. Całość prologu to 8 km "naparzania" na wprost plażą. Wyniki prologu nie liczą się do całościowej klasyfikacji, a mają tylko ustalić kolejność startów na pierwszy dzień ścigania. Jak dla mnie, to trochę dziwna koncepcja z tym prologiem na piachu, szczególnie w kontekście tego, że poza prologiem nie ma ani jednego piaszczystego kawałka przez cały rajd. Tylko góry i kamienie. Lubię piach, ale jechanie przez 8 km na wprost, poza walorami widokowymi i samą radochą jechania po plaży, niewiele sprawdza. No ale nie mamy nic do gadania. Tak jest ustalone i koniec. Wstajemy dość wcześnie. Nie da się spać w tym upale. Start o 11 oznacza start przy 35 stopniach. Z rana każdy jak może szuka cienia. Ostatnie kąpiele w basenie. No i trzeba się ubierać w cały rynsztunek. Start jest na jednym z głównych placów z Tiranie. https://lh3.googleusercontent.com/-X...32/Start+7.jpg Wszystko przygotowane z pompą. Startowy "łuk triumfalny". Reporterzy. Aparaty. Kamery. Przemówienia. Nawet granie na skrzypkach, których i tak prawie nie słychać w tym ryku wszystkich silników. https://lh4.googleusercontent.com/-G...632/Start2.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-R...32/Start+1.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-k...32/Start+3.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-N...64/Start+4.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-C...32/Start+8.jpg Dookoła gromadzą się gapie. Różne indywidua. https://lh6.googleusercontent.com/-a...2/Start+15.jpghttps://lh6.googleusercontent.com/-b...2/Start+17.jpg I oczywiście piękne panie. Ich przecież nigdy nie może zabraknąć na rajdach. https://lh4.googleusercontent.com/-E...2/Start+16.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-l...32/Start+5.jpg Trochę to wszystko przytłacza. Marzę żeby już wyjechać z tego miasta. Już na 30 minut przed startem panuje totalny chaos i zamieszanie: to trochę nieodłączny punkt albańskiej organizacji. Taka bałkańska cecha, do której trzeba się przyzwyczaić. Motocykle, quady i samochody przepychają się między sobą. Jeżdżą po schodach w górę i w dół. Pojawiają się pierwsze upadki: kawałek żwiru, przepychanka i już ktoś leży. Szybko - zanim wszystko się zaczęło. https://lh5.googleusercontent.com/-b...32/Start+9.jpg Tylko niektórzy poszli po rozum do głowy i spokojnie stoją gdzieś z boku. Nigdzie się nie przpychając i raczej trzmyjąc się od całego zamieszania na dystans. https://lh3.googleusercontent.com/-O...2/Start+14.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-H...21/Start+6.jpg Za mną przepycha się jeden z moich ulubionych startujących: Szwed, jadący na przerobionej Afryce. Jestem pełna podziwu za radowanie na tak ciężkim sprzęcie. W końcu wiem jak to jest… Afryczka ma zawieszenie z KTMa, no ale to nadal AT! W ogóle Szwed swoim irokezem na kasku wzbudza ogólne zamieszanie i aplauz. https://lh4.googleusercontent.com/-d...28191220_n.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-K...47935398_n.jpg Udaje nam się dowiedzieć, że dziś kolejność startowa jest dowolna: startuje ten kto podjedzie na linię startową, niezależnie od numeru. Wiadomość ta wzmaga oczywiście wolną amerykankę. Przed linią startową robi się niezły kocioł. Nie jestem pewna czy 30 sekund odstępu między poszczególnymi startującymi jest zachowane. Kto się dopcha na linię startową, wydaje się szczęściarzem. NIektórzy lekko wymęczeni całą sytuacją spokojnie staczają się ze schodów i jadą w miasto, walczyć na ulicach. Jest oczywiście duża częśc, która nie zapomina zrobić na starcie odpowieniego "show" ;):dizzy: https://lh4.googleusercontent.com/-C...2/Start+12.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-W...2/Start+11.jpg Machacheck wydaje się być lekko ponad tym wszystkim. On sie nie przepycha. To jemu robią miejsce. No cóż - są równi i równiejsi. https://lh3.googleusercontent.com/-D...2/Start+10.jpg Nie chcemy czekać zbyt długo, żeby nie jechać razem z samochodami. W końcu udaje nam się dopchać. Podjeżdżam na linię startową. Ktoś mnie łapie za ramię i krzyczy: trzy, dwa, jeden - jedziesz. No to jadę. Zaraz za startem wpadamy na główną ulice miasta. Ruch nie jest zamknięty. Także szybko mieszamy się z lokalnymi samochodami, autobusami, skuterami. Widać tylko kolorowe motocykle i numery startowe skaczące po pasach i przepychające się w miejskim ruchu. Każdy walczy jak może. Albańczycy są uprzejmi. Wiedzą sporo o tym rajdzie: albańska telewizja trąbi o nim codziennie kilka razy. Jak nas widzą: pędzących, podekscytowanych i nie do końca jeszcze ogarniających co się dzieje, od razu nas przepuszczają - jeśli to możliwe. Nawet policja macha do nas żeby jechać, przytrzymując inne samochody. Przy tym wszystkim trzeba zacząć ogarniać roadbook i ICO. To mój debiut z tymi urządzeniami. Miejski chaos nie pomaga we wdrożeniu się w nawigację. Słabo mi idzie, ale tyle osób jedzie w zasięgu wzroku, że udaje mi się szczęśliwie wyjechać z miasta i nie zgubić. Niedaleko za miastem wjeżdżamy na pierwszą szutrówkę. Zwykła wiejska droga z kałużami, kamieniami, pałętającymi się, ciekawskimi dzieciakami, osłami, traktorami… wszystko tam jest. Widzę Jurka przede mną. Gubi przyczepione z tyłu motocykla zapasowe dętki. Zabieramy mu je - to bezcenny towar, jak się nie jedzie na musach. Szybko się orientuję, że moich zapasowych dętek też nie ma i nikt ich nie podniósł. Nie wiem gdzie je zgubiłam. Trochę zła jestem. Głównie na siebie. Chciałam je przykleić powertapem, ale zostałam wyśmiana z tym pomysłem i dostałam zapewnienie, że są tak świetnie przyczepione, że na pewno nie spadną. Na pewno…Lekka sprzeczka na dzień dobry, ale szybko dajemy spokój. No więc nie mam zapasu. Jakby co, zostaje łatanie. A mamy grube dętki, takie cholery, co to się ciężko łata. No trudno co zrobić. Jedziemy dalej. Droga robi się bardziej kręta i kamienista. https://lh4.googleusercontent.com/-z...d%C3%B3wka.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-_...2/jedziemy.jpg Po prawej jakiś kamieniołom. Dalej wodospad. Cudny - ale bym wskoczyła do tej zimnej wody. Oczywiście nie ma czasu. Startujący jakoś się "rozciągnęli". Nie ma tłumu i przepychania się łokciami. Uff - tego akurat nie lubię. Jedziemy, nawigujemy, podziwiamy widoki. Małe wioski, które mijamy, mogłyby spokojnie być obiektem na najpiękniejsze pocztówki. Z nawigacją idzie mi coraz lepiej. Ba - zaczyna mi się to podobać. Taka zabawa, trochę dziecinna, trochę żeglarska, ale fajna. Już wiem, że ten element rajdowania bardzo polubię. Dojeżdżamy do pierwszego brodu, ze stromym podjazdem z zakrętem zaraz za rzeką. Oczywiście od razu robi się kocioł. Cześć leży przed rzeką. Część bezradnie próbuje sforsować rzekę. Część tamuje zakręt za brodem. Do takich sytuacji będę musiała się przyzwyczaić. Trasy rajdów nie są zazwyczaj jakieś mega trudne. Bywają stosunkowo trudne, ale na pewno nie tak jak na rumuńskich wypadach enduro. Cała trudność na rajdach stanowi przedzieranie się przez tłum, który zazwyczaj robi się gesty na tych najtrudniejszych kawałkach. No i jeszcze zmęczenie odległościami i nawigacja. Jak te elementy ma się opanowana, to już na pewno więcej niż połowa sukcesu. Jakoś przedzieramy się przez ten tłum i przez górską cześć trasy. Nie jedzie mi się niestety najlepiej. Tak naprawdę to mój pierwszy wypad w góry na 690. Zawsze jeździłam na lekkim i mniejszym EXC 200. Jakoś nie mogę się przestawić. Motorek wydaje mi się za duży i za ciężki. Mam kłopoty na ciasnych, żwirowych agrafkach. Trochę mi mina rzednie - jak tak pójdzie dalej, to bardziej mnie ten rajd wymęczy, niż ucieszy…. Póki co to dopiero początek i trzeba jechać. Może się jakoś dogram ze sprzętem. Druga część dojazdówki do prologu to już asfalt. https://lh3.googleusercontent.com/-v...C3%B3wka+1.jpg Jedziemy przez małe, nadmorskie wioski. Sielsko tu. Odpoczywam i cieszę się okolicą. W końcu dojeżdżamy do plaży. Jest chyba z 50 stopni! Każdy wypija tyle płynów ile się da. Chwilkę odpoczywamy. https://lh4.googleusercontent.com/-K.../Prolog+10.jpg Ponownie okazuje się, że kolejność startowa jest dowolna. I ponownie przed linią startu robi się kompletny kocioł. https://lh5.googleusercontent.com/-V.../Prolog+13.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-u.../Prolog+19.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-N...32/Prolog3.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-C...2/Prolog+8.jpg Ktoś nawet ląduje ze swoim sprzętem w morzu :D. https://lh5.googleusercontent.com/-C.../Prolog+12.jpg Na starcie w Tiranie można było aż tak aktywnie się nie przepychać. No ale tutaj po każdym startującym plaża robi się coraz bardziej rozjeżdżona. A piasek jest sypki i kopny. Lepiej nie czekać na koniec. https://lh5.googleusercontent.com/-4.../Prolog+22.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-h.../Prolog+37.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-9...32/Prolog2.jpg Przepychamy się i my. Wokół tej całej motocyklowej bandy krążą Panie w kostiumach, niewiele (a może wiele…) sobie robią z całego zamieszania. https://lh3.googleusercontent.com/-9...2/Prolog+2.jpg Niektórzy startujący mają nawet czas na małe flirciki. To pewnie Włosi :-) https://lh3.googleusercontent.com/-r.../Prolog+14.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-s.../Prolog+15.jpg W lokalnej knajpce ludzie popijają drinki. https://lh3.googleusercontent.com/-X.../Prolog+11.jpg Plażowicze niby to plażują, jak gdyby nigdy nic, ale podchodzą coraz bliżej. Zerkają co tu się dzieje. Pytają o co chodzi. I życzą powodzenia. Na dodatek nad nami lata na motolotni szalony włoski fotograf. https://lh5.googleusercontent.com/-n.../Prolog+21.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-u...632/Prolog.jpg Powoli zbliżam się do linii startu. Na horyzoncie widzę, że kilka motorków leży albo jest zakopanych. Inni pędzą ile sił w maszynie. Wygląda to naprawdę ładnie. https://lh5.googleusercontent.com/-n...2/Prolog+5.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-h.../Prolog+38.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-J...2/Prolog+9.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-2.../Prolog+34.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-I...7/Prolog+3.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-T.../Prolog+23.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-H.../Prolog+20.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-t...log+Angelo.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-8...2/Prolog+1.jpg Jeszcze inni mają problemy juz na początku, żeby wyrwać się z miejsca, ze startu. Jednak jest bardziej miękko niż myślałam. https://lh4.googleusercontent.com/-N.../Prolog+33.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-4.../Prolog+22.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-L.../Prolog+18.jpg W końcu do startu dopychają się pierwsi z polskiej ekipy: jedzie Aśka, Hubert i Żbiku. Wymyślają jaką taktykę czasową, żeby jutro startować razem, zaraz po sobie. https://lh6.googleusercontent.com/-j.../Prolog+32.jpg Przede mną jeszcze Jurek. Zasypuje nas ostro piachem. https://lh5.googleusercontent.com/-L...g+35+Jurek.jpg W końcu jadę. Start nawet poszedł gładko. Jakoś się wyrywam z tych nieszczęsnych kolein. https://lh5.googleusercontent.com/-b..._02_276_01.jpg Mijam kilka leżących motorku, a w głowie mam tylko jedno: tylko nie odpuścić gazu!!!! Słyszałam to milion razy. Jak mantrę. Jedyna porada na piach: ciężar z tyłu i dzida. No więc stoję ze zwieszonym tyłkiem, gdzieś nad tylnym błotnikiem (o żadnym siedzeniu nie ma mowy). Ledwo mi rąk starcza. Rzuca tym motocyklem na lewo i prawo. Jadę blisko wody, jak większość. Tak sugerują na roadbooku. Tu twardziej. https://lh6.googleusercontent.com/-C.../Prolog+28.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-8.../Prolog+24.jpg Nie można się jednak pchać za blisko: co chwila jakieś dziury i wyrwy. Poza tym można zanurkować, co kilka motorków i nawet samochód zrobiło. https://lh4.googleusercontent.com/-y...2/Prolog+6.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-O...2/Prolog+7.jpg Knajpki i plażowicze zostają gdzieś w oddali. Plaża zmienia się w lekki śmietnik. Teraz jadę między butelkami,torebkami, kawałkami gałęzi. Oby się tylko nie dać wykatapultować na takim konarze! Powoli zaczynam czuć ręce. Patrzę na ICO i nie wierzę własnym oczom: przejechałam dopiero połowę… A ręce słabną i słabną. Niespodziewanie widzę metę i motocykle zgromadzone dookoła. Wszystko lekko oddalone od linii wody. Skręcam gwałtownie w prawo i jestem. Mocno zaskoczona: o co chodzi. Przecież jeszcze 4 km! Szybko okazuje się, że to ICO mi szwankuje (będzie tak niestety kilka razy podczas całego rajdu). A bez ICO nie ma szans na nawigację. Dobrze, że tu było prosto jak po sznurku! Czasy zapisane. Możemy chwilę odsapnąć i już na spokojnie dojechać ostatnią stówkę do Razem. Druga dojazdówka jest łatwa i bez żadnych niespodzianek. Głównie asfalt przez małe wioski. Nie ma nawet limitu czasu na dojazd. Prawdziwe wakacje! Emocji i tak było dziś dużo. W sumie to nawet jestem zmęczona. Choć chyba najbardziej przez ten upał. Opuszczamy wybrzeże i znowu wspinamy się w góry. Znowu jest cudnie. Zielono. I chłodniej. Pod wieczór dojeżdżamy do pierwszego biwaku. Namioty mogą się rozbijać na lokalnym boisku. Kilka hotelików dookoła w całości zajętych jest przez uczestników rajdu. https://lh4.googleusercontent.com/-U...a+%2811%29.jpg Na boisku rozkłada się tez rajdowa kuchnia: możemy kupić kolację, piwko. https://lh6.googleusercontent.com/-A...la+%281%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-6...a+%2810%29.jpg Na tych najbardziej umęczonych czekają masażyści :dizzy: Organizator o wszystkim pomyślał. https://lh6.googleusercontent.com/-0...a+%2821%29.jpg W jednym z pokoi jest prysznic, przeznaczony dla namiotowiczów ;) Dziś bez prysznica byłoby trudno. Rozkładamy namioty i oddajemy się błogim dyskusjom przy piwku. Zachód słońca, albańskie góry i namiot. Bosko. Czekamy na wieczorną odprawę i roadbooki na następny dzień, choć widać, że każdy już marzy o spaniu… Odprawa jest o 21. Dowiadujemy się, że jutro jest "very technical special", "physically and mentally demending", "probably the most difficult part of the rally", "a lot of big stones"…. Słyszę takie rzeczy i uszy mi więdną. Czyli dziś to był spacerek. Taka rozgrzewka. Żeby nas oswoić. Kto przetrwał, jutro zostaje wrzucony na głęboką wodę. Dużo podjazdów, kamieni, wymagający kondycyjnie…. No a mi się dziś źle jechało. Nie mogłam się dogadać ze sprzętem. Idę spać w nienajlepszym nastroju. Po prostu chyba trochę spanikowana. Jutro wszystko się okaże: przejadę, będzie dobrze i jadę dalej. Nie dam rady… to nie wiem co. Pozdr |
Czytam z zapartym tchem - super!
:) |
nie mogę doczekać się poranka :) powodzenia :)
|
Cytat:
|
Jest tak jak piszesz Ola. Może się wydawać na pierwszy rzut oka że rajdy to dla tych co ostro jeżdżą a tak naprawdę liczy się tam wiele elementów. Przygotowanie sprzętu i siebie, nawigowanie, determinacja. I to jest fajne.
Czekam na dalszą relację. Na filmach tego użytkownika gdzieś tam was widać. No i widać jak tam piknie. |
Muszę przyznać że filmik podważył mój wizerunek "Rajdu" jako formuły która w moim mniemaniu wynika z tej nazwy. Przez cały filmik miałem odczucie że większość ludzi jedzie bez żadnej napinki, bardziej turystycznie niż ścigając się. Nie mogłem się też oprzeć wrażeniu że część uczestników wielkiego doświadczenia w jeździe w terenie niema i walczy tylko o przejechanie trasy a nie o jakiekolwiek miejsca w klasyfikacji. :confused:
|
Widoki na filmiku powalające... aż żal się nie zatrzymać... ale jak rajd, to rajd...
|
No film rewelacja.Ale na zywo pewnie jest o niebo lepiej.W tym roku moi znajomi byli na rajdzie Dalmacji.Bylo podobnie.Bez napinki i mnostwo funu.Nie pamietam ile bylo wpisowe,ale jakby tak opanowac roadbooka moglaby to byc swietna alternatywa lub dodatek do urlopu.Wspominali,ze zarcie do oporu,hotel ****,a jakby sie chcialo przyjechac z rodzina,czy kochanka,to ma pobyt za pol ceny :Thumbs_Up:
|
na filmie to nie rajd ale jakaś krajoznawcza wyprawa :)
piękne widoki i ciekawe dosyć.traski. bardzo podobne tereny znajdziecie w północnej Hiszpanii :) |
Fajnie, że pojawił się jakiś filmik z rajdu, bo szczerze mówiąc jeszcze żadnego nie widziałam, a chyba jest ich trochę.
Ta część, którą wrzuciła Danek jest w całości z dojazdówki przed prologiem, czyli dnia "0". Owszem nikt się tak nie ścigał bo nie mieliśmy akurat na tę dojazdówkę lmitu: zarówno start w Tiranie, jak i start na prolog obywałay się w kolejności na linię startu, a nie według numerów. Tak się zdarzyło tylko raz. Odnosząc się do Marcina i w ogóle formuły rajdopwania. Nie do końca się z Tobą zgodzę. A nawet w ogóle się z Tobą nie zgodzę ;). Na rajdach nie wszyscy jadą bez napinki. Co więcej, tych jadących bez napinki jest znacząca mniejszość - jak dla mnie za mało. Mniej więcej pierwsza połowa walczy o każdą sekundę i wierz mi, że ich poziom ich jazdy jest baaaardzo wysoki. Jeśłi ktokolwiek jest w stanie tak jeździć - to chylę czoła. Tylko, że Ci którzy się ścigają nigdy nie jeżdżą z kamerami, nie kręcą filmików i nie rozglądają się dookoła. Po prostu napierają. I tak jest na większości rajdów. Filmiki kręcą Ci z drugiej połowy, którzy start traktują bardziej jako zabawę. Owszem wszyscy jadą tę samą trasą, co oczywiste, ale poziom uczestników jest bardzo zróżnicowany. W tym rajdzie czołówka przygotowywała się do Dakaru i naprawdę miło było popatrzeć jak jadę. KOncówka stawki to ludzie, którzy wynjęli usługę "wakacje na rajdzie" od jednej z kilku organizujących tego typu wyjazdy firm. Trudno się spodziewać żeby jedni i drudzy podobnie jeździli. Od razu widać to z resztą po czasach i po tym, że około 30 motocyklistów wycofało się z rajdu, bo nie dali rady. Takie same zasady obowiązują też na rajdach, na których startuje czołówka Dakaru. Miałam okazję przyglądać się rajdzie Merzouga w 2011, na którym startował cały nasz Orlen Team, Ceci, Jordi Viladoms (który właśnie wygrał rajd Sarynia), kultowy Giovanni Sala i jeszcze paru innych. W tym samym rajdzie jechali ludzie "normalni", którzy mniej się spieszyli, a bardziej bawili. I mi się właśnie w rajdach to podoba: jesteś mega wymiataczem, to jedziesz z czołówką i napierasz. Nie jesteś - kręcisz sobie film, masz fan z nawigacji i pięknych widoków. I starasz się dojechać przed nocą. Nie wiem, czy są jakieś filimiki z czołówką rajdu w roli głównej. Jak mi wpadnie coś w ręce, to wrzucę. Na razie nie szukałam. Danek - na tym filmie to nie my jesteśmy. Smutek gdzieś się przewija przez chwilę. Ale widoki - tak... to ten klimat, który towarzyszył nam przez cały rajd. Pozdrawiam |
Cytat:
Ale koniec offtopu. Kontynuuj Ola bo wszyscy nie możemy się doczekać kontynuacji relacji. |
Czytam i czekam na więcej!! :drif: :D :Thumbs_Up: :lukacz:
|
Bardzo mi sie podoba. Super przygoda i coraz czesciej mysle aby sprobowac........
|
ŚCIGANIA DZIEŃ PIERWSZY - MIAŁO BYĆ STRASZNIE….A BYŁO BOSKO Po prologu okazuje się, że niestety nie wszyscy dojechali na biwak. Kilka motocykli utknęło gdzieś na trasie: wywrotki, kłopoty techniczne itp.. Jednym z pechowców jest zaznajomiony Holender. Jego znajomi mocno się niepokoją. Do 24 faceta nie ma. Organizatorzy mają niby wszystkich ściągnąć - jak zapewniają ale jakoś słabo im to idzie. Pojawiają się pierwsze nerwy i ostre dyskusje, częściowo na pewno słuszne. Holender na pace dojeżdża o 2 nad ranem…. Czekał na samochód organizatora 7 godzin. Hm - wniosek jest jeden. Lepiej jednak nie liczyć na zgarnięcie przez organizatora w razie problemów. W każdym razie koduję to sobie w głowie. Niby wszyscy dojechali. Bezpiecznie i cało. No ale tyle czasu samemu, gdzieś w górach, średnio przyjemne. No nic - wstajemy rano. Ja trochę spanikowana przed pierwszym dniem ścigania i tym, co nasłuchałam się na odprawie o pierwszym odcinku specjalny. Start jest dość późno - o 8, więc nie ma specjalnego pośpiechu. Wymieniamy nasze talony na baaaardzo pyszne śniadanie, szykujemy się do startu. https://lh4.googleusercontent.com/-K...la+%288%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-E...96292713_n.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-M...la+%289%29.jpg Dziś robimy pętlę. W całości 170 km, z czego jest około 70 km dojazdówek, głównie po górskiej, ale asfaltowej drodze, z kawałkami po drogach szutrowych. Reszta to odcinek specjalny, podczas którego dwukrotnie wdrapujemy się i zjeżdżamy po 1000 metrów do góry i w dół. Zdobywamy dwie przełęcze. Dwa razy przekraczamy rzekę. Pierwsze kilkanaście kilometrów dojazdówki już znamy. Trzeba zjechać z miejsca, w którym położony jest camping w dolinę. Tam czeka "beczkowóz" z paliwem. Tam gdzie nie ma stacji, zawsze zorganizowany jest taki beczkowóz. Choć generalnie stacji jest w Albanii na potęgę, nawet w najmniejszych wioskach. https://lh4.googleusercontent.com/-s...la+%287%29.jpg Po zatankowaniu wjeżdżamy na pierwsze szutry. Mimo, że to dojazdówka, ludziom udziela się lekka "histeria ścigania" - w końcu to pierwszy dzień prawdziwych zawodów. Daleko niestety nie zajeżdżamy: po pierwszych kilku szutrowych kilometrach Jurek łapie gumę. Co za pech - tak na początek! Nie mamy musów. Nie ma wyjścia - trzeba wymienić dętkę. Na szczęście wieziemy zapas, więc chociaż nie trzeba łatać. Z nieba leje się żar. Stoimy gdzieś w środku "wioski na końcu świata". https://lh6.googleusercontent.com/-d...la+%286%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-9...a+%2813%29.jpg Od razu pojawiają się ciekawscy lokalesi. Pytają jak mogą pomóc. Szybko okazuje się, że angielski zupełnie tu się nie przydaje, ale… niespodzianka - po włosku spokojnie można się dogadać. Zawsze znajdzie się ktoś, kto płynnie mówi w tym języku. Cała konwersacja toczy się więc w języku Dantego, trochę koślawym w moim wydaniu, ale wystarczającym, żeby się dogadać. Jurek wymienia dętkę. Muszę przyznać, że jest w tym mega sprawny i szybki. Tylko ten upał trochę przeszkadza… No i w sumie lokalesi momentami też. Chcą dobrze, ale dużo ich, pchają się, tłoczą, zadają setki pytań. A czas płynie. Wszystkie motocykle już pojechały. Pojawiają się pierwsze samochody. Będziemy niestety razem z nimi jechać. Trudno. W końcu motorek gotowy do drogi. Wskakujemy na sprzęty i pędzimy dalej. Mijamy samochody. Doganiamy jakieś ostatnie motorki. Widoki na dojazdówce są oszałamiające: turkusowe rzeki z lagunami kuszą, żeby wskoczyć do krystalicznej wody. https://lh4.googleusercontent.com/-o...a+%2823%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-c...a+%2825%29.jpg Po 60 km dojeżdżamy do startu, prawie wszyscy siedzą w małej knajpce 500 metrów przed startem i zbierają siły na te 100 kamienistych kilometrów. Kiedy dojeżdżamy do linii startowej, słyszymy jak wywołują nasze numery. Nie odpoczniemy nawet minuty, no ale przynajmniej się nie spóźniliśmy. Fart. Startujemy z marszu . Umieram z gorąca. W camelbacku mam tylko połowę zawartości. Wiem, że będzie jeszcze cieplej. Od razu po starcie zaczyna się kamienista droga. Na tyle szeroka, że zmieszczą się samochody, ale w sumie to taka, jaką kiedyś pewnie tędy chodziły osły. Jedziemy wzdłuż wąwozu i rwącej rzeki. https://lh6.googleusercontent.com/-d...a+%2818%29.jpg Ku mojemu zaskoczeniu jedzie się całkiem dobrze. Nawet tempo mamy niezłe: co chwila udaje się kogoś minąć. Czuję się pokrzepiona na duchu. Wieczorna i poranna panika, ustępują miejsca przyjemności z jazdy. Nawigacja daje dodatkową radochę. Po kilku kilometrach droga opuszcza dno wąwozu i zaczyna wspinać się na pierwszą przełęcz. Nie są to jakieś mega strome podjazdy w stylu "rumuńskie, czy ukraińskie enduro", podjazdy których się obawiałam jadąc na 690. Droga pnie się szybko w górę, ale na zasadzie agrafek. Sporo jest tu luźnych i porozrzucanych kamieni. Momentami kamieniska są całkiem głębokie. Momentami jest to lita skała, ale wszystko do przejechania. https://lh4.googleusercontent.com/-J...+niedziela.jpg Nie zdążam nawet specjalnie ochłonąć z tego nadmiaru wrażeń, a już wjeżdżamy na pierwszą przełęcz. Znaczy pierwsze 1000 metrów do góry pokonane. I nic się takiego nie stało. Daję radę. I mam mega fan. Co więcej - jedzie się super. Dołączył się do nas jakiś trzeci motocyklista i tak jedziemy we trójkę, Równym, całkiem sprawnym tempem. Teraz czeka nas pierwszy długi zjazd. Zawsze gorzej mi idzie na zjazdach niż na podjazdach - uważam, że są trudniejsze, więc znowu zapala mi się lampka. Ale i tym razem, szybko gaśnie. Dalej jedzie się świetnie i bez większych problemów. No może z wyjątkiem kilku ciasnych agrafek… Po drodze mijamy Maćka grzebiącego coś w swoim motorze. Okazuje się, że motocykl zgasł i nie odpala. Zero reakcji na cokolwiek. Nic nie możemy zrobić. Dla Maćka to koniec jeżdżenia tego dnia. Szkoda, ale przynajmniej na jedną górę wjechał. Zawsze to coś. Teraz nie pozostaje mu nic innego jak na "zbierający" samochód organizatorów. Posiedzi tu sobie do wieczora - myślę, mając na uwadze wydarzenia dnia poprzedniego. Wodę na szczęście ma i jakieś energetyki też. Jedziemy więc dalej. Dojeżdżamy do kolejnej doliny. https://lh3.googleusercontent.com/-w...a+%2824%29.jpg Znowu kilkanaście kilometrów wzdłuż krystalicznie czystej rzeki. Przejazd przez bród, na drugą stronę doliny i kolejny podjazd 1000 metrów do góry. Podłoże trochę się zmienia: blisko rzeki jedziemy po głębokich kamieniach, Niedużych ale głębokich. Broń boże odpuścić gaz: od razu nurkowanie mamy gwarantowane. Potem wjeżdżamy w strefę lasu. Jest sucho . Droga jest na maksa twarda, naszpikowana pojedynczymi kamieniami, ale bardzo śliska. Czują jak kilka razy ucieka mi tył. Jest o wiele bardziej ślisko niż na poprzedniej górze. Tutaj trzeba spokojnie z gazem. Żadnego gazu w punkt, bo od razu stawia bokiem. Wszystko płynnie i delikatnie, czyli "po dziewczyńsku" ;) Doganiamy Grześka. Wygląda na trochę zmęczonego, ale w sumie nie odpuszcza. Na jakimś zakręcie dostaje potężnym kamieniem spod jego kół. Prosto w gogle. O Boże - wydaje mi się, że mam dziurę w szybie, ale na szczęście nie. Jaki fart, że nie dostałam tym w szyję albo w twarz, bo pewnie by mnie ściągnęło z motocykla. No ale chwila grozy była. Nic miłego. Jedziemy jakiś czas razem. W końcu decydujemy się pojechać trochę szybciej. Wyprzedzamy Grześka i gnamy dalej. Czuję już zmęczenie. Kilka razy jestem bardzo bliska zaliczenia niezłej figury: a to mnie stawia bokiem na ostrych zakrętach, a to katapultuje jakiś głaz. Jakimś cudem udaje mi się nie wywrócić. Jurek też jest kilka razy w tarapatach. Tak sobie myślę, że jak ktoś poleci tu na tych kamieniach i jednak się nie utrzyma, to naprawdę może być nieszczęście. W większości droga z jednej strony kończy się urwiskiem, a z drugiej jest skalna ściana. Nie wiadomo gdzie lepiej się wywalać. W końcu dojeżdżamy na drugą przełęcz. Trzeba jeszcze się skupić i zebrać siły na zjazd. Wiadomo końcówki są najbardziej zdradliwe. Ludzie zmęczeni. Myślą już tylko o mecie. Zazwyczaj siada już koncentracja. A to chyba najgorsze. Bez niespodzianek dojeżdżamy do mety. Tam już cześć motocykli i beczkowóz do tankowania. Ustawia się spora kolejka, a wszystko się trochę ślimaczy. Najpierw jednak idziemy po jakieś zimne płyny: niezawodna coca -cola, woda, sok. Wszystko co znajdujemy w lokalnym sklepiku. Uśmiechy nie schodzą nam z buzi, mimo, że jesteśmy naprawdę padnięci. Niestety radość nie trwa zbyt długo. Jeden z zawodników mówi nam, że ktoś z naszej ekipy miał poważny upadek i ma nogę złamana w dwóch miejscach…. Okazuje się że to Grzesiek, którego wyprzedziliśmy podczas podjazdu na drugą przełęcz. O kurcze - tu nie ma czasu na czekanie kilka godzin. Tym razem jednak organizatorzy spisują się na medal. Szybko docierają do Grześka. Wywalił się jakieś 20 km przed metą. Ktoś z naszej ekipy dał mu ketonale. Grzesiek to twardziel więc siedzi tam i bez mrugnięcia okiem czeka na pomoc. Opieka medyczna od organizatora robi co może na miejscu, a potem szybko zabierają Grześka do Tirany, do amerykańskiego szpitala (na szczęście tam, a nie do lokalnego). https://lh5.googleusercontent.com/-d...2/Grzesiek.jpg W tym szpitalu Grzesiek spędzi resztę rajdu, ale jak sam potem powiedział było mu całkiem dobrze. Ulubieniec pielęgniarek i telewizji. Wszyscy mu dogadzali i ani chwili się nie nudził, a przy okazji został gwiazda albańskiej TV. Po pełnym emocji dni wracamy na biwak. Druga dojazdówka, to tylko jakieś 30 km. I tylko asfalt - ufff. Ostatni podjazd na camping już znamy: jedziemy tym kawałkiem już trzeci raz. Na biwaku rzucamy się oczywiście na jedzenie. Ale jesteśmy wygłodniali i ugotowani. Temperatury dały nam się mocno we znaki. Dopiero pod wieczór robi się chłodniej, a w nocy jest już całkiem rześko. Na campingu Ci najlepsi odpoczywają już co najmniej od godziny. Nie wyglądają nawet na specjalnie zmęczonych… No cóż, hm - inna liga. Łażą w klapkach. Porozbierani ile się da. Niektórzy nie rozstają się ze swoim ulubionym obuwiem nawet na rajdzie. https://lh3.googleusercontent.com/-j...la+%284%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-g...uczestnicy.jpg Czas umilają wszystkim "panie redbulinki, schłodzony red bull po takim dniu - to jest to". https://lh4.googleusercontent.com/-g...59858669_n.jpg Późnym po południem zjeżdża na camping cała nasza ekipa. Nie ma Maćka, Krzemienia i Grześka. Grzesiek - wiadomo, jest w drodze do szpitala. Maciek pewnie czeka na transport siebie i motoru. A co z Krzemieniem? Ktoś go widział po drodze. Okazuje się, że też wywinął potężnego orła. Na szczęście nic sobie nie zrobił, ale motorek jest delikatnie mówiąc "zmasakrowany". https://lh5.googleusercontent.com/-T...la+%285%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-d...a+%2815%29.jpg Nie ma szans na jego uruchomienie. Tak, że Krzemień, nie czekaja nawet na organizatorów (i słusznie) sam sobie organizuje transport do wioski. https://lh3.googleusercontent.com/-z...a+%2812%29.jpg Wieczorem przyjeżdża na pace z lokalesami. Dla niego to koniec przygody z rajdem - motorek w takich warunkach jest nie do naprawienia. Szkoda, ale Krzemień nie traci pogody ducha. Raczej czerpie przyjemność z tego co udało mu się przejechać, a nie rozpacza nad tym, czego się nie udało. Nie w tym roku, to kiedy indziej… I słusznie. Ostatni startujący, którzy ukończyli dzisiejszy etap dojeżdżają na biwak około 21. Ci wyglądają na bardzo zmęczonych. Mówią, że mieli sporo trudności na trasie i nie spodziewali się tak trudnego terenu. Czy był taki trudny? Oczywiście to kwestia subiektywna. Mnie nastraszyli poprzedniego dnia na odprawie i nastawiałam się na większy hardcore. Więc wydawało mi się, że nie było tak źle, a kamienie nie takie wielkie. A może po prostu miałam dobry dzień… Wykręciliśmy całkiem dobry czas - jak się okazuje wieczorem. Dobrze nam się jechało. To wszystko bardzo pozytywnie wpływa na mój nastrój. No może poza wieściami o tych wypadkach… Tego dnia na 125 startujących motocykli i quadów, etapu nie ukończyło 12 osób. Najlepszy czas na odcinku specjalnym tego dnia wynosił 1:45, a najgorszy 5:08. Myślę że to jednoznaczne obrazuje jak bardzo jest zróżnicowany poziom startujących. Wieczorem jak zwykle odprawa i malowanie road booków. Następnego dnia czeka nas 432 km….. Nie wiem jak to przetrwam, jak po dzisiejszych 184 km była zmęczona. Pierwszy motocyklista startuje o 6 rano. Więc, szybko zmykamy wszyscy do namiotów. Niestety nie mogę znaleźć zbyt wiele fotek z tego dnia. A szkoda. Bo było naprawdę cudnie. Udało mi się namierzyć filmik, który jakoś tam obrazuje klimat z trasy. Filmik jest nakręcony przez Holendra, który w generalce zajął 14 miejsce. Jechał na KTM 690 enduro i był pierwszy spośród dużych motocykli. Tego dnia z czasem 2:11 uplasował się na 41 pozycji. Myśmy mieli 2:17. Ponieważ z wieloma osobami na forum zdarza nam się jeździć, podaję Wam orientacyjne czasy, żebyście wiedzieli jakie tempo panowało na rajdzie. Pozdrawiam i c.d.n. |
Suuuper :bow:!!!
|
Nooo rewelacja i czekam na dalszy ciag :drif:.Daloby rade Olu,zaznaczyc cala trase rajdu na mapie papierowej lub innej mapie,zeby naprzyklad moc sobie przejechac ta trase w przyszlym roku.Tylko zadne traki i jakies pointy bo nie kumam nawigacji :(.Gratulacje udzialu :Thumbs_Up:
|
tracki pointy, cokolwiek !! Wsadzić to na google mape dla "papierowych" to już chwila.
|
Wlasnie,myslcie o tych co zostali w epoce papieru :D.Ale te trasy sa piekne :rolleyes:
|
Myku, jedyne co mam z tej trasy to road book. Papierowy :D NO ale na podstawie roadbooka ciężko mi będzie przenieśc trasę na mapę. Zapytam, czy ktoś miał może włączonego GPSa i ma ślad z trasy. To już będzie coś. Jeśłi ktoś będzie chciał road booka, to oczywiście służę pomocą. Można zeskanować, skopiować. A czy Ty przypadkiem Myku nie przymierzałeś się do zakupu road booka - coś mi się tak kojarzy? Jeśli tak, to byłaby najfajniejsza jazda po tej trasie.
Pozdrawiam |
kurczę Ola - to jest chwilowo mój ulubiony serial na ATF ;)
szacunek tak BTW. matjas |
Tak,przymiezalem sie i przymierzam.Reszte pisze ci na priv
|
Ola nawet nie wiesz albo wiesz ile wskrzesiłaś mysli-
"a może ja tak też kiedyś bym spróbował(a)? Pisz dalej! |
Cytat:
Pozdr PS. Wczoraj Smutek uświadomił mi, że z 19 zapisanych dużych dwucylindrowców, rajd ukończyły.... dwa. Oczywiście Afryczka, dosiadana przez Szweda z Irokezem (o którym już wspominałam). I jeden duży KTM 990 adventure super enduro. Reszta dała za wygraną. Co chyba dobitnie potwierdza, że trasa była przygotowana jednak pod mniejsze motorki. |
ŚCIGANIA DZIEŃ DRUGI - MIAŁO BYĆ ŁATWIEJ… BYŁO DŁUUUUGO I Z PRZYGODAMI https://lh5.googleusercontent.com/-O...ek+%283%29.jpg Przed nami długi dzień. Jak dla mnie to nawet baaaardzo długi. Jedziemy z północnego - zachodu, na wschód kraju do Voskopoje, położonego niedaleko granicy z Macedonią. Do przejechania 432 km. Całość trasy podzielona jest na trzy dojazdówki i dwa odcinki specjalne. Pierwsza dojazdówka to w większości asfalt. Potem czeka na nas długi 130 km odciek specjalny: tylko góry. Potem stosunkowo krótka dojazdówka, ale w większości terenowa. Drugi odcinek specjalny, tym razem krótszy - około 80 km, przez góry, ale i błotnisty las. I ostatnia dojazdówka na camping: pół na pół teren i asfalt. Analizując roadbooki widać, że dzień będzie bardzo urozmaicony. Jest jak zwykle sporo przepaścistych dróg górskich. Jest kilka stromych podjazdów zaznaczonych czterema wykrzyknikami: krótkie, kilkaset metrów, ale strome. Są też i strome zjazdy: moja pięta Achillesa. Z nowych rzeczy - na odcinakach leśnych mamy się spodziewać dużej ilości błota. Niby nie było opadów, ale tam zawsze jest błoto - mówią nam na odprawie. Na deser zostają szybkie szutry, na których ci z czołówki osiągają zawrotne prędkości. A nie daj Boże znaleźć się w takich miejscach w zasięgu 4x4… Dzień rozpoczynamy bardzo wcześnie. Start pierwszego zawodnika jest o 6 rano. A wcześniej trzeba się dobudzić, zwinąć namioty, śpiwory itp.. Śniadania nie ma. Organizatorzy wyszli z założenia, że o 5 nikt nie będzie jadł i przygotowali tylko "lunch packi". Może normalnie o 5 to nie bardzo jem, ale mając perspektywę długich godzin na moto, muszę coś zjeść, bo wiem, że energia uleci ze mnie jak z balonika. Wpycham więc w siebie na silę jakieś ciasto z poprzedniego dnia i jogurt, żeby cokolwiek było w brzuchu. https://lh3.googleusercontent.com/-2...k+%2854%29.jpg Startujemy około 6.30. Na starcie jak zwykle kocioł i zamieszanie. Wszyscy się przepychają i przy okazji blokują. Ale to chyba taki standard. https://lh6.googleusercontent.com/-B...k+%2843%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-z...k+%2845%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-8...k+%2844%29.jpg Między Jurkiem a mną są chyba tylko dwie osoby, więc szybko się spotykamy na trasie. Pierwszą cześć dojazdówki znamy: to te same serpentyny w dół doliny, które już pokonywaliśmy 3 razy :-) W dolinie jedziemy już w drugą stronę. Szybko robi się ciepło. Mimo, że na starcie wszyscy stawili się w kurteczkach, po pół godzinie nie widzę już nikogo kto by w nich dalej jechał. Niby wszystko łatwo i przyjemnie, ale… No właśnie, musi być jakieś "ale". Po kilku kilometrach od startu przestaje mi działać ICO (metromierz). To kompletna lipa - bez metromierza, roadbook jest bezużyteczny. Próbuję coś tam powciskać, "zresetować" sprzęt - najlepsza znana mi metoda na wszelką elektronikę. Nic z tego. ICO nie chce działać. Tzn. działa, ale jak chce: raz kilometry, które pokazuje są krótsze, raz dłuższe, potem przez chwilę w ogóle nie działa. Na stacji decydujemy się jechać razem, a najlepiej jeszcze z jakimiś motocyklistami, tak żeby wymieniać się w nawigacji, ale przy tym odpoczywać przed długim odcinkiem specjalnym. Zbijamy się w grupę z jakimiś Holendrami i mniej więcej do ostatniej stacji położonej kilka kilometrów przed startem na odcinek specjalny jedziemy razem. Na ostatniej stacji Jurek jest rozdrażniony jak mucha. https://lh6.googleusercontent.com/-J...k+%2838%29.jpg Mówi, że nie może się dobudzić i w ogóle jest nastawiony do świata na "nie". Po wypiciu dwóch red bulli humor się nieco polepsza, ale i tak nie jest to najlepszy stan ducha na jazdę w terenie przez następnych kilkanaście godzin. Cóż zrobić - mam tylko nadzieję, że szybko mu przejdzie, a banan na twarzy pojawi się już na pierwszej górze. Na razie trzeba dojechać na start. Ze stacji to tylko 4 km, ale jakimś stosunkowo stromym podjazdem za wioską. Rozluźnieni po kilkudziesięciu kilometrach na asfalcie wjeżdżamy na wąskie kamieniste ścieżki. Od razu robi się ścisk i zamieszanie. Ktoś leży. Kilku na siebie wpadło. Jeszcze jeden zakręt (agrafka) i widać start… Na zakręcie młyn. Jeden głupi i w dodatku ostatni zakręt, a tu takie komplikacje! Jurek się przemkną i pędzi już po "czystej" drodze. Ja… hm, próbując ominąć towarzystwo niestety się wyłożyłam. I to w dół stoku, "na ryjek". Motyla noga - jeszcze nie wystartowałam, a już leżę. Motorek do góry nogami. Po drugie stronie zakrętu ze swoim LC4 mocuje się Austriak - dziennikarz, który startuje w rajdzie i ma coś o nim napisać do austriackiej trasy. Spał w naszym "polskim obozowisku" poprzedniej nocy. Trochę z nim pogadaliśmy. Sympatyczny facet, ale bez specjalnego przygotowania off. Pytał nawet jakie powinien mieć ciśnienie w oponach na takie trasy… A pierwsze dwa dni wydały mu się arcy trudne. Z miną dziesięciolatka przyznał, że powinien chyba jednak kupić zbroję bo w samej kurtce trochę niebezpiecznie jest. Trochę mi ręce opadły jak to usłyszałam, no ale facet jest dorosły. Przytaknęłam, że zbroja by się przydała i może jakieś buty lepsze. Powiedział, że w pierwszym możliwym miejscu kupi i na tym rozmowa się skończyła. Dziś na tym nieszczęsnym zakręcie wyłożył się i do tego złapał gumę. Tak, że ja próbowałam podnieść moje moto, a on mocował się z wymianą dętki. Wieczorem, już po dojechaniu na biwak dowiedziałam się od kierowcy jednego z samochodów, że Austriak złamał nogę i pojechał do tego samego szpitala, w którym już "odpoczywał" nasz Grzesiek. Podobno zaraz po naprawieniu dętki, dosłownie kilkanaście metrów za tym pechowym zakrętem, wywracał się kilka razy, no a za tym ostatnim niestety załamał nogę. Nie zdążył nawet kupić tej zbroi i butów. Pechowa historia, ale trochę sam się prosił. Chwilę mi zajmuje zanim udaje mi się go obrócić i jakoś podnieć. Niestety muszę ruszać spoza drogi. I stromo w górę. Mój ostatni kilometr dojazdu na start nie jest niestety bezproblemowy. Jak już udaje mi się uporać z nieszczęsnym zakrętem i ruszyć na tym kamienisku, wybija mnie w kosmos mnie na jakimś głazie i znowu się wykładam. Tym razem łatwo jest podnieść sprzęt - leżał na boku, ale zginam dźwignię zmiany biegów. Nie bardzo mogę zmieniać biegi…. Cóż za przemiły początek dnia - myślę. Za co mnie takie "niespodzianki" spotykają! Jakoś pyrkam do startu, ale nie jestem nawet pewna, czy dam radę jechać. Nie mówiąc o tym, że jestem spóźniona. Kilka minut, ale jednak. Jurek też nie zdążył na swój start. Jak i kilkanaście innych osób. https://lh5.googleusercontent.com/-x...ek+%288%29.jpg Zaczęło się - od dziś czas na dojazdówki będzie już każdego dnia super napięty. Nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, rano na starcie… Ze dwadzieścia osób kłębi się na starcie. Puszczą nas wszystkich dopiero po tym, jak wszyscy ci, którzy się nie spóźnili wystartują. Czyli przed samymi samochodami. Niestety. Mamy kilkanaście minut. Jurek jakiś kamulcem odgina mi dźwignię, tak że mogę jechać. Uff. Już się bałam, że dzisiejszy dzień skończy się dla mnie zanim się na dobre zacznie. Cieszę się i powoli odpuszczają mi nerwy. W duchu jednak czuję, że to nie mój dzień. Tak po prostu mam, że czasem jak bym wstała "lewym kołem" - nie idzie i już. To co normalnie jest łatwe, w takie dni robi się wyzwaniem. Nic nie wychodzi. I ogólnie wszystko jest "pod górkę". Niezła perspektywa na kolejne 350 km. No ale nie bardzo mam wybór. Mogę co najwyżej tu usiąść i zostać, ale tego oczywiście nie chcę. W końcu startujemy. Cała grupka spóźnialskich, w 30 sekundowych odstępach. Za to spóźnienie dostaniemy oczywiście karę. Nie wiem jaką, ale mam przeczucie, że sporą. Teraz nie ma to z resztą żadnego znaczenia. Ważne, że jedziemy. Liczę, że zła passa się odwróci i szybko wróci mi radość z jazdy. Skupiam się, żeby znowu jakiejś głupoty nie wykręcić. I jakoś się udaje. Nawet ICO zaczęło dobrze działać :-) Z każdym kilometrem jedzie mi się coraz lepiej. Widzę, że Jurek też łapie rytm. Zaczynamy wyprzedzać coraz więcej motorków - dobry znak. Niespodzianki się jednak nie kończą. Za pierwszym szczytem gubimy trasę i zamiast skręcić w jakąś małą boczną ścieżkę, gnamy kamienistym szlakiem na dół. Orientujemy się po kilku kilometrach. No i teraz trzeba wrócić. To co do zjechania wydawało się niezbyt kłopotliwe, pod górę już takie nie jest. Walczymy z kamieniami i złą passą. Kluczowa sprawa to się w duchu nie wkurzyć, bo wtedy to już koniec…wkradają się głupie błędy, człowiek się gubi, wypada z rytmu i pętla się zamyka. Uff - udaje się wjechać. Znajdujemy właściwą ścieżkę. https://lh4.googleusercontent.com/-K...ek+%285%29.jpg Doganiamy maruderów, których kilkanaście minut wcześniej wyprzedzaliśmy. Teren jest przyjemny: ścieżki górskie, po grani. Bez wielkich przepaści (jak na razie). Trochę w lesie, trochę po połoninach. Taki idealny teren na brykanie. https://lh4.googleusercontent.com/-h...k+%2836%29.jpg Uśmiechy pojawiają się na twarzach. Zła passa idzie powoli precz. Już się cieszę w duchu, aż tu nagle… no właśnie nie może być zbyt dobrze. Na kamienistym zjeździe stoi cała nasza polska grupka. Od razu wiadomo, że cos jest nie tak. Z motocykla Smutka ciurkiem wycieka paliwo. Przy wywrotce zaczepił o głaz i urwał kranik. Pół baku już sączy się po ziemi. Nie ma mowy o dalszej jeździe. To koniec trasy na dziś dla Smutka. Musi tu czekać na samochód organizatora, który zbiera z trasy uszkodzone motocykle. Znowu szkoda- nie najeździł się dziś Smutek za wiele. Może z 40 km odcinka specjalnego. Ruszamy dalej. Grupka szybko się rozłazi. https://lh6.googleusercontent.com/-S...k+%2848%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-l...k+%2849%29.jpg Po kilku kilometrach wpadamy na tereny jakiejś piaskarni, czy żwirowni. Tutaj trasa prowadzi po szerokich dojazdowych szutrówkach. Kurzy się niemiłosiernie. Za jednym zakrętem widzę leżącego gdzieś poza drogą Żbika. Znów serce mi zamiera. Ewidentnie nie wyrobił się na zakręcie albo zapatrzył w roadbooka. Na szczęście nic się nie stało. Żbiku się zbiera i jakoś opłotkami dojeżdża na drogę. Po kilkuset metrach słyszę za sobą ryk silnika. Już z oddali rozchodzi się nerwowe trąbienie. To leaderzy samochodów nas dogonili. Na tych szutrówkach jada chyba ze 150 km/h. Lepiej przed nimi się nie znaleźć. https://lh5.googleusercontent.com/-H...37810641_n.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-m...17532503_n.jpg Niby trzymają dystans kilku metrów, ale w razie jakiejś wywrotki czy choćby niespodziewanego zachwiania motocykla, nie mają szans zahamować. Szybko zmykam z trasy i przytulam się do skalnej ściany. Niech jadą. Strasznie nie lubię jak ktoś mi trąbi za plecami i siedzi mi na ogonie. To taka szybka praktyczna lekcja i od razu wyciągam wnioski: na szybkich szutrach lepiej od razu zmykać przed samochodami. Zanim się otrą albo wyprzedzą delikwenta na centymetry. To co odstawił Peterhansel na tegorocznym Dakarze (chodzi o potrącenie motocyklisty w rzece), to chyba jednak dość normalne na rajdach…. Niestety. Szybkie szutrówki kończą się równie niespodziewanie, jak się zaczęły. Wjeżdżamy w wyższe góry. Pojawiają się znane z poprzedniego dnia wąskie drogi i urwiska. No i oczywiście kamienie! https://lh6.googleusercontent.com/-h...k+%2859%29.jpg Co chwila przejeżdżamy przez jakieś małe strumyki spływające z wyższych partii gór. Widoki są oszałamiające. Wiosek mało. Tylko dzikie góry. W końcu dojeżdżamy do tego stromego podjazdu. No i oczywiście od razu robi się zamieszanie: czterech motocyklistów leży na podjeździe lub po bokach w jego okolicach. Maszyny gdzieś porozrzucane. Jeśli chcę w ogóle podjechać nie mogę się zatrzymać. Wtedy na bank nie ma szans na podjechanie. Jurek w połowie podjazdu musiał się zatrzymać (przez inne moto). Nie jest łatwo ruszyć, ale jakoś mu się udaje. Moja kolej. Jadę, jadę… jestem prawie na górze i… niestety leżę :-) Zanim zjadę na dół, próbuję ruszyć z miejsca. Nie bardzo idzie. Z pomocą podbiega Holender, którego motocykl leży gdzieś na poboczu. On już od jakiegoś czasu tu kibluje. Popija soczek i zbiera siły. Trochę przytrzymuje mi moto i udaje się - ruszam. Cieszę się, że obyło się bez zjeżdżania na dół i atakowania całości kolejny raz. Około 30 km przed końcem odcinka zjeżdżamy na wysokość lasu. Robi się mocno błotniście. Koleiny, kałuże, błota - takie bardziej nasze klimaty. Mieli rację, tu błoto jest chyba przez cały rok. Tylko raz mega błoto (jak pada), a jak nie pada - to po prostu błoto. My trafiamy na "po prostu błoto". Kilka motorków stoi zakopanych w kałużach. Spotykamy gdzieś po drodze Aśkę Gdzieś się pogubiła, krążyła i straciła trochę czasu. Przez błocko jedziemy we trójkę. Zawsze to łatwiej się wykopać jakby co. Nawet fajnie mi się jedzie. Czuję już co prawda zmęczenie, szczególnie nadgarstki od tego kamienistego młota pneumatycznego i jestem mega głooodna, ale dobrze idzie z nawigacją i błocko daje trochę odpoczynku od kamieni. Jurkowi niespodziewanie zacina się roadbook. Walczy ręcznie, przewija, coś kombinuje i… jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, glebi na jakiejś koleinie. Niby nic groźnego, ot zwykły paciak - błotnisty, ale pechowy dzień znów daje o sobie znać. Po kilku minutach kciuk lewej ręki Jurka jest na grubość taki, jak mój nadgarstek. I cały czas puchnie. Nie ma mowy o przewijaniu roadbooka. Jurek z trudem trzyma kierownicę. A przed nami jeszcze kawał drogi! Ketonal do buzi i jedziemy. Na szczęście do końca tego odcinka specjalnego już niedaleko. Metę widać na dole w dolinie a zjazd nie wydaje się być trudny. Spokojnie dojeżdżamy do mety. Wpadamy na metę wymęczeni, głodni, przegrzani (oczywiście było gorąco jak w piekarniku), no i Jurek obolały. Bardzo długi się wydaje ten 130 km odcinek specjalny. Różnorodny i z niespodziankami. Stawiamy motorki gdzieś z boku i myślimy co dalej. Na metę dojeżdżają samochody. Grzeją strasznie na tej ostatniej szutrowej prostej. Jeden nawet zalicza rolkę przed samą metą: nie do końca kontrolowane hamowanie i samochód prawie uderza w stoli sędziowski. https://lh4.googleusercontent.com/-V...66365044_n.jpg Po dolinie hula wyjątkowo mocny wiatr. Zmieniamy roadbooki: dzisiejszy jest tak gruby, że musiał być podzielony na dwie części. Nie dało się jednego w całości wkręcić do urządzenia. Długie rolki papieru z trasą rozwiewają się na wietrze jak wstążki. Nawet ładnie to wygląda :-) Taka chwila romantyzmu na tej zakurzonej trasie. Jurek decyduje się jechać dalej. Połyka kolejny ketonal i już siedzimy na motorkach. Na pierwszej lokalnej stacji tankujemy i musimy chwilę dojść do siebie (z resztą nie tylko my). https://lh4.googleusercontent.com/-n...82753114_n.jpg Mam już świadomość, że taki postój oznacza spóźnienie na kolejny. Trudno. Kilka litrów zimnych płynów jest absolutnie konieczne. Przydałoby się też jakieś śniadanie. W końcu. No i ten paluch Jurka…. Na kolejny start jedziemy na zupełnego luzaka. Najpierw szutry. https://lh3.googleusercontent.com/-o...k+%2841%29.jpg Potem podziwiamy malownicze wioski, potem wyjeżdżamy już bezdrożami wyżej w góry. https://lh6.googleusercontent.com/-H...21868979_n.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-U...k+%2842%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-T...k+%2861%29.jpg Jedzie mi się znowu… kwadratowo. I znowu roadbooki przestaje działać!!! Co za diabeł. Niezły team stanowimy: jeden, co kierownicy nie może utrzymać i ma palec grubości reki i druga co nawigować w ogóle nie może, bo ICO padło. W pojedynkę idzie nam ciężko, ale razem na pewno jakoś dojedziemy. Pierwsze co słyszymy na starcie od uśmiechającej się od ucha do ucha Pani, to: "spóźniliście się"… Przytakujemy z trochę markotnymi minami. Na starcie pusto. Znaczy większość albo i wszyscy są już na trasie. Dochodzi 17. Jasno jest do 21. Nie chciałabym po tych górach jeździć po nocy…. Pani informuje nas, że trochę osób zrezygnowało z drugiego odcinka w ogóle. Mają dość. Są zmęczenie albo coś ze sprzętami nawala. Pojechali asfaltem na biwak. Nawet o tym nie myślimy. Asfaltem 150 km!!!! Nie ma mowy. No to musicie od razu startować. Nie ma czasu. Kolejny ketonal, poprawiamy cały rynsztunek i jedziemy. https://lh5.googleusercontent.com/-r...86195694_n.jpg Dołącza się do nas "Mr. Irokez" na Afryce. Na początku jedziemy we trójkę. Drugi odcinek specjalny zaczyna się dość hard corowo. Strome podjazdy. https://lh3.googleusercontent.com/-D...k+%2815%29.jpg Niekończące się kamulce. https://lh6.googleusercontent.com/-x...k+%2817%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-e...k+%2819%29.jpg Dla spuchniętego palucha to pewnie katorga… Z resztą dla mojego, trzy tygodnie wcześniej złamanego, też. Tempo nam wyraźnie spada. Humor poprawiają już tylko widoki. To chyba jeden z ładniejszych kawałków. https://lh5.googleusercontent.com/-d...k+%2810%29.jpg Jedziemy połoninami. Droga wije się slalomem pomiędzy szczytami. https://lh3.googleusercontent.com/-_...k+%2813%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-Q...k+%2814%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-S...k+%2811%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-8...k+%2812%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-7...k+%2820%29.jpg Co jakiś czas trafiamy na błotniste kałuże - ale nic głębokiego, czy strasznego. https://lh4.googleusercontent.com/-o...k+%2823%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-M...k+%2824%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-y...k+%2828%29.jpg Szwed zatrzymuje się i coś grzebie w motocyklu. Mamy jechać dalej i nie czekać. No to jedziemy. Dojeżdżamy do linii lasu i…. Tu zaczyna się to "wielkie błoto", o którym mówili na odprawie. Przez co najmniej 50 km jedziemy koleinami pełnymi błota. https://lh3.googleusercontent.com/-b...k+%2830%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-b...k+%2856%29.jpg Nie mam nawet siły stać. Jurek ledwo co panuje nad kierownicą. Tempo mamy masakrycznie wolne. Dawno mi się tak źle nie jechało. To już nawet nie jest jazda. To walka, byle tylko dojechać. Czołgamy się do przodu, licząc te zbyt wolno mijane kilometry. Co jakiś czas trafiamy na ciężarówkę wywożącą z lasu drewno. Nie zawsze łatwo jest je wyprzedzać, choć prędzej czy później zawsze jakoś się przeciskamy. Gorzej mają samochody… Niektóre z nich tracą nawet do 30 minut na tych mijankach. I nic nie mogę zrobić. https://lh3.googleusercontent.com/-z...k+%2858%29.jpg Wyprzedzamy też dwa holujące się samochody z rajdu. Nie wiem jak oni w takim terenie dojadą na holu…. Jakoś będą musieli. W końcu pojawia się jakaś wioska. Jest cywilizacja. Jesteśmy w dolinie. Oznacza to, że meta już niedaleko. Trochę się gubimy i krążymy po wioskowych zaułkach. Ale szczęśliwie udaje nam się namierzyć właściwą trasę. Dojeżdżamy na metę jak dwie kaleki, ale szczęśliwi że w ogóle udaje nam się dojechać. Nie obchodzi mnie już zupełnie, czy się zmieścimy w czasie na ostatniej dojazdówce. Przyjmuję kolejne red bulle i staram się sobie wytłumaczyć, że to jeszcze tylko 100 km, a ostatnie 20 to nowiutki asfalt. Zostaje więc 80 km na walkę. Martwi mnie tylko trochę określenie nawierzchni w roadbooku tych 80 km. Na całości tego kawałka jest napisane "hard pavee" i "stones". Co to są "stones" to już wiem. Ale "hard pavee" - nie mam pojęcia. Ale mam przeczucie, że nie będzie to nic przyjemnego dla zmęczonych rąk. Szybo okazuje się, że przeczucie mnie nie myli. Jedziemy jakąś wyboistą, nieregularną ścieżką, naszpikowaną kamieniami, żwirem, co jakiś czas brukiem. Nie jest trudno, ale jest mega wyboisto. Tędy jeżdżą okoliczne osiołki i wozy. Jedziemy tym czymś od wioski do wioski. https://lh4.googleusercontent.com/-P...78127866_n.jpg Stoję. Siedzę. Znowu stoję. Znowu siedzę. Zmieniam pozycję co minuta, żeby to jakoś przetrwać. Energia ze mnie ucieka w tempie straszliwym. Widzę na roadbooku, że przed nami podjazd na jeszcze jedną przełęcz, zjazd do jakiejś kopalni i tam już asfalt czeka. https://lh3.googleusercontent.com/-j...k+%2837%29.jpg Chyba jeszcze nigdy nie wyczekiwałam tak asfaltu i równej drogi. Zawsze jest przecież na odwrót! No ale na dziś już wystarczy tego offa. Jest go nawet aż nadto. Jedziemy w cztery motocykle. I podtrzymujemy się na duchu. W końcu jest - widać kopalnię. Hura. https://lh4.googleusercontent.com/-R...62469416_n.jpg Na asfalcie przyjmuję na motorku dowolne pozycje. Tyłek boli. Nogi same się uginają, a nadgarstków nie czuję. Przed nami ostatnie tankowanie, szybkie mycie motorków z całodziennego syfu i szlamu i około 20 km nowiutkiego asfaltu. Powoli się ściemnia. Do obozu dotrzemy już po ciemku, ale taką drogą to nie ma problemu. Na takiej drodze mamy przewagę na 450 na musach (choć raz :-)). Możemy jechać szybciej i tak też robimy. Ostatnie serpentyny, czyli podjazd do prześlicznego Voskopoje, robimy przy świetle księżyca. W końcu dojeżdżamy do obozowiska. Udało się! Choć mam wrażenie, że ten dzień trwał wieki. Odnajdujemy Krisa, którego bus jest centralnym punktem polskiego obozowiska. Nie bardzo mam siłę na rozstawianie namiotu. Ba - nawet na prysznic nie mam, choć wiem, że straszę ludzi. Zmuszam się do ostatniego zrywu. Rozkładam namiot. Zdejmuje z siebie te wszystkie mokre i śmierdzące błotem ciuchy. Wlokę się pod prysznic. Nawet nie myślę co będzie jutro. Co ma być to będzie. Jutrzejszy dzień jest najkrótszy ze wszystkich. Wszystkiego poniżej 100 km. Odprawa ma być dopiero jutro o 9, a start o 11. Pozawalają ludziom trochę odpocząć. Widać, że wszyscy są wymęczeni. A część jeszcze na trasie. Z resztą nie ma się na co nastawiać - nie wiadomo, co będzie z paluchem Jurka. Milion myśli kłębi mi się pogłowie. Ale jestem zbyt zmęczona, żeby to wszystko poukładać. Zjadam byle co i zasypiam w 5 sekund. Film mi się urywa. Wyniki z tego dnia uświadamiają mi jak baaaardzo zróżnicowany jest poziom startujących. I nie chodzi tu tylko o umiejętności jazdy (bo to też), ale również o przygotowanie kondycyjne. Tak długi dzień jak dziś, pokazał że niektórzy fizycznie nie dają rady przejechać tylu kilometrów po takiej trasie. Z kolei czołówka to nie opadające z sił roboty. Tak dla zobrazowania sytuacji: - najlepszy czas pierwszego długiego odcinka specjalnego to 2:53, a najgorszy - 6:40 (nasze czasy z tego odcinka to około 4:20) - najlepszy czas drugiego krótszego odcinka specjalnego to 1:01, a najgorszy - 3:10 (nasze czasy z tego odcinka to około 1:50) - najlepszy czas dnia - 3:54, a najgorszy z tych co ukończyli całą trasę - 8:55 - 22 motocyklistów w ogóle nie ukończyło całości trasy tego dnia (103 osoby ukończyły) - 40 osób dostało kary za spóźnienia na straty, w tym niestety my (dostaliśmy ponad 1 h). Dorzucam też filimik Holendra, który tego dnia zajął 38 pozycję z czasami (4:02 i 1:25). Pozdrawiam |
Brawo za determinację.
Fajnie że chce Ci się to wszystko opisywać. |
Dokładnie, brawo za determinację w jeździe i pisaniu.
Jestem pod wrażeniem, że z takimi szczegółami to opisujesz. Mnie akurat nie trzeba specjalnie zachęcać do rajdów ;) ale bardzo fajnie jest poczytać Twoją relację. P.S. Myślę, że od ketonalu jeszcze lepiej działa sam rajdowy amok opętańczy :) |
Pięknie Ola piszesz. Czuć emocje. :Thumbs_Up:
|
To teraz mały off top: z "beczki" albańskiej, ale zupełnie nierajdowej.
W ostatnich (pierwszych po reaktywacji" "Kontynentach" jest bardzo fajny artykuł Szabłowskiego o albańskich bektaszytach: "Bektaszyci. Muzułmanie, którzy malują Mahometa". Kto się wybiera do Albanii - warto przeczytać. Ja niestety przeczytałam o tym po powrocie i wielkie niestety - coś fajnego mnie ominęło. Ale kto ma szansę zobaczyć, poznać takie unikatowe miejsca - na pewno warto. I nie trzeba daleko szukać, wszystko jest w Tiranie. No i w ogóle to polecam ten kwartalnik. Jak dla mnie bomba.\ Pozdr |
Przekazuję Olu gratulacje mojego kolegi Marcello zwanego"Zingaro" jechał w tym roku Pajero bo się do końca nie pozrastał , ale jest to stary wyjadacz z korzeniami motocrossu i wie co to jazda klocem na dość trudnym górskim rajdzie , jak to określił . </O:p
<O:pJa również bije brawo i gratuluję . </O:p <O:pNa ostatniej enduromani były cztery 690-tki i tylko jedna dojechała , ale jak wiemy motur sam nie jedzie .</O:p <O:pEnduro nie pęka !</O:p <O:pZdrowia .</O:p <O:p</O:p |
WIELKI SZACUN za udział za relację - zamiotło mnie strasznie przy tej lekturze ...!!!
Aleś mi Pani uczyniłaś kłębowisko we łbie ..:D |
Namierzyłam dziś kilka nowych, fajnych fotek z prologu. Trochę po fakcie, ale to chyba miłe dla oka, więc wrzucam.
Zamieszanie przed startem: https://lh3.googleusercontent.com/-p...lotu+ptaka.jpg Niezbyt było równo... https://lh5.googleusercontent.com/-J...lotu+ptaka.jpg Tak to wyglądało z perspektywy https://lh4.googleusercontent.com/-2...cze+z+lotu.jpg A to Jurek "z lotu ptaka" :-) https://lh4.googleusercontent.com/-2...rek+z+lotu.jpg Pozdr |
ŚCIGANIA DZIEŃ TRZECI - PRZYMUSOWO INNY NIŻ WSZYSTKIE... Po poprzednim, bardzo długim dniu, który dla co najmniej kilkunastu startujących skończył się późną nocą, organizatorzy trochę się nad nami "zlitowali". https://lh4.googleusercontent.com/-h...k+%2853%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-j...k+%2865%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-w...3+-+wtorek.JPG Ponieważ wieczorem nie zdążyli nawet zrobić odprawy, wszystkie przenosiło się na poranek, przed startem. No i ludziska musiały też trochę odsapnąć. Start zarządzono na godzinę 11 - hurra można się trochę wyspać. Mniejsze hurra, że będziemy jechać w piekarniku. Odprawa i rozdanie roadbookow o 9. https://lh6.googleusercontent.com/-4...k+%2851%29.jpg Jest czas na przygotowanie motorków, pomalowanie roadbooka, śniadanki - i to na spokojnie. https://lh5.googleusercontent.com/-3...k+%2846%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-e...k+%2848%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-1...k+%2849%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-W...k+%2863%29.jpg Do przejechania tego dnia mamy zaledwie 93 km, w tym jeden odcinek specjalny i dwie dojazdówki. Teren stosunkowo nietrudny. Ale odcinek skomplikowany nawigacyjnie. Dużo małych ścieżek, strumyków, zarośnięte łąki, ukryte zakręty. Dzień zapowiadał się więc przednio. No, ale…. Zawsze przecież musi być jakieś "ale". Rano ręka Jurka wygląda słabo. Paluch jest jeszcze bardziej spuchnięty niż wczoraj. Właściwie nie może nim ruszać. No więc z trzymania kierownicy i uruchamiania roadbooka nici. Bez tego trochę trudno jechać. Idziemy do rajdowych lekarzy. Oglądają. Naradzają się. Chyba nie złamany - mówią, ale tak naprawdę przez tę opuchliznę nic nie widać. Trzeba zrobić RTG. A to jest możliwe w szpitalu, w najbliższym mieście. Jurek może zapomnieć o dzisiejszym starcie. Oby się nie okazało, że może zapomnieć i o pozostałych dniach. Ja jestem w kropce: startować, czy "po przyzwoitości" pomóc ogarnąć temat szpitala. Ciągnie mnie, żeby jechać - taki endurowy kawałek to akurat ten rodzaj terenu, który "tygrysy lubią najbardziej". Dużo czasu na dylematy nie mam. Wygrywa zdrowy rozsądek: jedziemy w poszukiwaniu szpitala. Oznacza to, że za dzisiejszy dzień wlepią nam najgorszy czas plus 4 godziny kary. No i ściganiu możemy zapomnieć. Tzn. jak najbardziej trzeba się starać do końca, ale wiadomo - to bardziej dla zabawy. Z kilkoma godzinami kary wiele nie zawojujemy. Nie ma co rozpaczać, w końcu i tak jesteśmy tu na wakacjach i po to, żeby miło spędzać czas. Reszta jest na drugim planie. Więc wiele o tym odcinku nie napiszę. Wiem tyle, że był fajny, urozmaicony (małe ścieżynki, jeziorka, rzeki, las, nie za dużo kamieni tym razem, łaki, polne ścieżki), krótki, dość łatwy, nawigacyjnie zwodniczy - trzeba było bardzo uważać. No i , że akurat tego dnia robiono na trasie dużo zdjęć. Kilka wybranych wrzucam. https://lh5.googleusercontent.com/-h...ek+%287%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-S...k+%2866%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-P...k+%2855%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-5...k+%2850%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-Z...k+%2812%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-p...k+%2810%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-M...k+%2811%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-1...k+%2814%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-E...k+%2815%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-m...k+%2817%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-M...k+%2824%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-X...k+%2827%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-J...k+%2829%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-t...k+%2830%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-J...k+%2832%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-k...k+%2836%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-J...k+%2845%29.jpg My na szczęście możemy pożyczyć samochód. Plan jest taki: jedziemy do Korce (najbliższe duże miasto) i szukamy lokalnego szpitala. Tam chwila prawdy… Potem dla ochłonięcia jedziemy nad Jezioro Ochrydzkie do Pogradec. Jakaś rybka z grilla, moczenie nóg w jeziorze - czyli manana. Na koniec zwiedzamy ciekawostki Voskopoje, jest tu trochę starych kościółków, starówka, i w ogóle to ciekawe kulturowo miejsce. Mamy więc dzień odpoczynkowo - kulturoznawczy. Na "wycieczkę" podłącza się Krzemień. W Korce szybko namierzamy szpital. Znowu jedynym językiem, w którym można się dogadać jest włoski. Lekarz okazuje się Francuzem, który tu mieszka od kilkunastu lat. Rentgen, miła pogawędka. Nikt od nas nie chce żadnych dokumentów, ubezpieczeń - nic. Diagnoza pozytywna, tzn. paluch nie złamany. Smarują go jakimiś specyfikami. Teoretycznie Jurek nie powinien jechać do końca rajdu, no ale pewnie jutro już spróbuje… Jeśli opuchlizna zejdzie. Po kawie z lodami pędzimy nad Jezioro Ochrydzkie. Znajdujemy jakąś przytulną knajpkę, tuż przy plaży i rozkoszujemy się lokalnymi specjałami z grilla i przepysznymi warzywami. Do tego piwko. No i ogólnie wakacyjny klimat. Tempo rajdowe na chwilę nas opuściło. Możemy sobie spokojnie popatrzeć na okolicę. Pogadać z lokalesami. W powrotnej drodze kilkukrotnie zatrzymuje nas policja. No cóż - wyglądają jak Panowie z poprzedniej epoki, którzy ewidentnie "coś chcą", ale na hasło, że my z Rally Albania, puszczają nas od razu i bez słowa, machając miło na pożegnanie. To chyba jakaś magiczna przepustka. Przynajmniej na czas rajdu :-) Wracamy do obozowiska po południu. Rajdowcy już są na miejscu. Jacyś wyluzowani. Nie zmęczeni. Za to wszyscy uśmiechnięci. To był chyba naprawdę fajny dzień na trasie. Wieczorkiem lenimy się przy piwku. Oglądamy mecz. I zbieramy siły na jutrzejsze 340 km i koniec z sielskimi, niespiesznymi wakacjami. Dziś jest więc krótko. Pozdrawiam |
Witam.
Fajnie opowiadasz. I fajnie, ze dzien luzu znalezliscie. Traska na filmach wyglada lajtowo jesli o wycieczce offowej mowic. Jazda pod zegar sily juz zupelnie inaczej i duzo szybciej zjada. Gratuluje pozytywnego nastawienia. Pozdr rr |
Genialny język ... super się czyta.
Ślinie się na widok zdjęć ... :D |
Ola napieraj z relacją bo fanklub kibica się rozrasta i każdy czeka z niecierpliwoscia.
|
ŚCIGANIA DZIEŃ CZWARTY - GDZIE JEST TO MORZE? CZYLI RAJDOWE NEVER ENDING STORY
https://lh5.googleusercontent.com/-C...%C5%9Broda.jpg Dziś kolejny baaardzo długi dzień. Do przejechania 337 km, tym razem ze wschodu z powrotem na zachód, nad Adriatyk. Dwa odcinki specjalne i trzy dojazdówki. Wiem już czym to pachnie: nie będzie lekko. Nagrodą ma być camping na samej plaży, no i wyjątkowo urozmaicona trasa - jak mówią na odprawie. Start pierwszego motocyklisty przewidziany na 6 rano. Znowu zrywka o świcie, zwijanie namiotów, wciskanie na siłę jakiejś bułki. Jurka palec wygląda już "prawie normalnie". Boli, ale jest szansa na złapanie kierownicy. Jedziemy. Po wczorajszej karze startujemy prawie na końcu grupy motocyklowej. Tylko 20 min przed samochodami…Trzeba będzie mieć oczy dookoła głowy. Startujemy stosunkowo blisko od obozowiska. I od razu wjeżdżamy w malownicze góry, po których poprowadzony był wczorajszy odcinek specjalny. Trasa jest oczywiście inna, ale charakterystyka terenu podobna. Na początku łąki, strumyki, trochę błota. Nawigacyjnie trzeba być czujnym: na trasie czyha sporo miejsc, w których można się zgubić. Końcówka pierwszego odcinka specjalnego to już szybkie szutry. Właśnie tu spodziewam się "samochodowego ataku". Na odcinku endurowym pewnie nas nie dogonią, nawet przy stosunkowo niewielkiej różnicy czasu na starcie. No ale na szutrach, na pewno znowu będą rozwijać kosmiczne prędkości. Na początku jedziemy ostrożnie. Trzeba wybadać sytuacje jak ręka. Niestety pierwsze kilometry pokazują, że tak sobie. Jurek glebi i w ogóle nie może się dograć ze sprzętem. Słaba perspektywa na kolejne 300 km… Na szczęście w miarę upływu kilometrów płynność jazdy wraca. I widzę, że jedzie mus się coraz lepiej. Ze mną jest w sumie podobnie: na początku dość kwadratowo, potem wpadam w fajny rytm, a na drugiej części odcinka jedzie mi się wyśmienicie. Żadnych błędów nawigacyjnych. Na połoninach i łąkach udaje się wybrać właściwe odnogi ścieżek. Nawet rzeczki "nie wyprowadziły nas w pole", choć sporo osób wybierało złe odnogi. https://lh5.googleusercontent.com/-G...ek+%281%29.jpg Ale radocha: wszystko idzie jak z płatka. Bo to, że widoki są jak zwykle oszałamiające, to już przecież codzienność :-) Wczorajszy endurowy odcinek musiał być super - tak sobie myślę podczas jazdy. Podśpiewuję pod nosem i mijamy kolejne motocykle. Póki co na trasie jest więcej błota niż kamieni. Takiego czerwonego, zdradliwego błota. https://lh5.googleusercontent.com/-T...a+%2829%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-G...a+%2826%29.jpg Na połoninach trawa, o tej porze dnia jeszcze mokra. Śliskie to, że hej… https://lh4.googleusercontent.com/-g...a+%2811%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-v...a+%2825%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-r...a+%2843%29.jpg Szczęśliwie udaje się uniknąć fikołków. Samochodów cały czas nie widać. W końcu dojeżdżamy do pierwszych szutrów. Stąd już tylko kilkanaście szybkich kilometrów. https://lh3.googleusercontent.com/-E...da+%281%29.jpg Łapię wiatr w żagle. Nie wiem ile jadę, ale chyba szybko… W końcu na takiej drodze mamy lekka przewagę nad 450-tkami. Jurek gdzieś został w tyle. Pewnie ktoś go przyblokował na końcówce stromych zjazdów, przed samymi szutrami. Tam, jak to zwykle bywa na wąskich gardłach zrobił się kocioł. Odwracam się, żeby zobaczyć czy jedzie. I…. To był duuuuży błąd. Nawet nie wiem kiedy przednie koło wjeżdża mi na górę kamieni, tuż przy skalnej ścianie drogi. Glebię jak długa. A musi to wyglądać dość dramatycznie, bo kilka motocykli zatrzymuje się i sprawdza czy żyję. Do tego w tym momencie dopada nas pierwszy samochód, który a i owszem zwalnia do około stówki, ale się wcale nie zatrzymuje. Na początku jestem trochę oszołomiona i nie jestem pewna jak to wszystko się skończyło. Szybko czuję, że ze mną ok., tylko poobijana. Z jednej strony ulga, ale z drugiej jestem jeszcze bardziej wkurzona na siebie. Tak się świetnie jechało, a tu na prostym szutrze, przy takiej prędkości, taki kretyński błąd! Co za osioł ze mnie! Co za głupie oślisko - mam nauczkę, za to wyrywanie się do przodu i oglądanie. Nauczkę, że nawet na prostej drodze trzeba mieć się na baczności i nie lekceważyć "przeciwnika". Prztyczek w noc przyjęty. Przekaz dotarł jasno. Rzeczywiście najgorsze wypadki dzieją się najczęściej w prostym terenie, już jak odpuszcza koncentracja i skupienie. Jeśli coś się stało z motkiem będę wściekła. Wstaję podnoszę sprzęta, który zrobił 360 stopni i leży gdzieś kilkanaście metrów ode mnie. Za trzecią próbą odpala. Kierownica skrzywiona, ale poza tym ok.. Uff - mogę jechać dalej. Podjeżdża Jurek i oczywiście dostaję "ochrzan". No jak to - przecież patrzyłam gdzie jesteś i czy wszystko ok. Chciałam dobrze...Znowu sprzeczka. Pewnie ma trochę racji. Głupi moment wybrałam na te oglądanie się. No nic - nie ma czasu na takie rzeczy. Po co się jeszcze bardziej wkurzać. Wsiadamy i jedziemy. Do mety jakieś 2 km. Prosta droga. Na mecie od razu podbiega do mnie jakaś kobitka organizatorka i patrzy na mnie badawczo pytając czy ma wezwać ambulans. Kierowca samochodu doniósł jej o jakimś "strasznym wypadku" blisko mety. Strasznym???? To chyba nie o mnie chodzi. Choć z jej opisu wynika, że o mnie… Mówię, że wszystko ok.. I nikogo wzywać nie trzeba. Chwilę odpoczywamy. Czas na odcinku mamy całkiem przyzwoity, a mógł być jeszcze lepszy…o te kilkanaście minut. Przywołuje się do porządku - nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Nie ma też co tu ślęczeć, bo znowu dostaniemy karę za spóźnienie na start drugiego odcinka. Kilka łyków wody. Pogadanka z polską ekipą samochodową i jedziemy. Przed nami ponad 120 km dojazdówki. Niby głównie asfalt, przez góry i wioski, ale zawsze. Już się nauczyłam: czasy na dojazdówki są ułożone na styk. Czeka nas tankowanie, nie ma opcji na siedzenie, kawkę czy inny odpoczynek. Jedziemy wąską asfaltówką przez wioski. https://lh6.googleusercontent.com/-8...a+%2823%29.jpg Jak zwykle ślicznie, choć tutaj góry są już inne. Mniej zielone. Bardziej skaliste, ale nie takie szutrowe, tylko potężne bloki skalne. Jurek nie może się oprzeć pokusie kawy. Jak tylko widzi grupę motorów przed lokalną knajpą zatrzymuje się. Widzisz, mówi - dużo osób się zatrzymało na kawę, więc się nie czepiaj. Hm… cóż zrobić. A czy ja w ogóle się czepiam? Najwyżej znowu polecą karne godziny…choć obiecałam sobie wcześniej w duchu, że z powodu kawy, wody, red bulla, czy innego batonika nie chce dostawać karnych godzin. Co innego przyczyny losowe: wywrotka, guma, zepsucie motorku, pomoc komuś na trasie, no ale kawa! Pijemy tę kawę. I od razu redbulla za jednym zamachem. Powiedzmy, że śniadanie mamy zaliczone. Ruszamy dalej. Na pierwszej stacji chcemy tankować. Jedziemy, jedziemy. Mijają kilometry, a stacji nie ma. Zupełnie nie jak w Albanii!!! Na odprawie też nic nie wspominali, że może być problem z paliwem. Wjeżdżamy do jakiegoś większego miasteczka. Widać kręcące się po nim motorki: wszyscy szukają stacji, ale stacji nie ma…My jeszcze trochę paliwa mamy. No ale mniejsze bzyki mogą już się zaczynać denerwować. Nie mamy innego wyjścia niż jechać dalej. Przyjemnie suniemy po górskich winklach. Jest cudnie, tylko niemiłosiernie gorąco. W kolejnej większej wiosce jedyne co udaje nam się znaleźć to stary, nieczynny dystrybutor, przy którym stoją już Hubert i Maciek. Debatują co robić dalej. Oni zaczynają mieć problem z paliwem. Pojawia się jakiś lokales - pierwsza stacja za 30 km, mówi. Przynajmniej w tę stronę, w która właśnie mamy jechać. 30 km to już przed samym startem do drugiego odcinka. My chyba dojedziemy, ale 450-tki i mniejsze… Nie wiem. Mniej więcej kilometr przed miasteczkiem, w którym ma być stacja 350-tka Huberta staje i domawia dalszej jazdy. Chłopak decydują się doholować ten kawałek. My szczęśliwie dojeżdżamy do stacji. Na oparach, ale jesteśmy. Na stacji oczywiście kłębowisko. Wszystkie motocykle dojechały tu na oparach albo pożyczając sobie paliwo. Teraz każdy musi zatankować na full. Trochę to trwa, ale szczęśliwie jesteśmy na początku kolejki. Do startu mamy stąd jakieś 6 km i prawie 45 minut. No i co słyszę? Może jakiś szybki lunch? Pyta niewinnie Jurek robiąc minę małego chłopca w sklepie czekolady. No dobra - niech będzie. Nie chce wyjść na hienę. Pałaszujemy jakąś sałatkę i oliwki (swoją drogą pyszne). Droga na start jest krótka, ale na roadbooku jest jakiś błąd i wszyscy bezradnie miotają się w tą i z powrotem. Metodą "szeptaną" dochodzi w końcu i do nas gdzie jest błąd i jak trzeba jechać. Organizator zapomniał zaznaczyć jeden skręt i to dosłownie na 3 km przed startem. To chyba pierwszy błąd w roadbooku. Można przełknąć. Na start docieramy 5 minut przed naszym startem. Kłębowisko wszelkich pojazdów na środku drogi jest najlepszym dowodem na to, że dojeżdżamy na linię startową. Tym razem start jest na brzegu strumienia, tuż obok szosy głównej. Tak, że wszyscy oczekujący plączą się gdzieś na drodze, starając się upchnąć jak najbardziej po bokach. https://lh3.googleusercontent.com/-p...a+%2810%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-b...a+%2816%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-V...da+%283%29.jpg A po starcie na dzień dobry przejeżdża się rzekę. Rzeka taka górska. Z baaardzo zimną wodą. Ah - jak przyjemnie chłodzi. https://lh5.googleusercontent.com/-i...a+%2828%29.jpg Niektórych nawet bardziej… https://lh5.googleusercontent.com/-V...k+%2826%29.jpg Kilka osób leży i próbuje się wygrzebać spod motorków. Zaraz za rzeką stromy podjazd. Jeszcze przed startem załoga polskiego samochodu mówiła nam, żebyśmy się spodziewali dość ciężkiego odcinka - tak i lokalesi powiedzieli. Może być trudny, jeśli organizator wybrał łatwiejszą drogę na drugą stronę gór) albo bardzo trudny - jeśli wybrał tę trudniejszą, czasem nieprzejezdną. Nie wiem, która wybrał, ale odcinek rzeczywiście nie należał do najłatwiejszych. Nie był jednak też aż tak trudny. I po raz pierwszy trudniejszy chyba dla samochodów niż motorków. Większa cześć odcinka prowadziła wąską skalną półką, na przepaścią. Dla motorków - można się przytulić do ściany i jechać tą stroną drogi. Ale samochody mają naprawdę blisko do przepaści. W ogóle o dużych prędkościach nie ma na tym kawałku mowy. Wąska, skalna droga wije się przy zboczu jak wąż. Zakręty często maja 180 stopni, a wylecieć z takiego oznacza lot kilkaset metrów w dół. Sama droga… No cóż czasem błoto z koleinami, czasem jakieś zwalisko kamieni, ale generalnie nic specjalnie trudnego. Tyle, że trzeba uważać, żeby nie dać się motorkowi przewrócić albo wyskoczyć do przepaści. Nawigacyjnie - większa cześć trasy banał: nie ma gdzie się zgubić. Tylko początek i koniec odcinka zdradliwy. Szczególnie początek, gdzie na kilku łąkach można było trafić w zupełnie inne drogi niż trzeba. Gorzej, że mnie zupełnie opadły siły. Tak jak rano jechało mi się super, teraz wszystko idzie kwadratowo. Z każdym kilometrem raczej walczę niż jadę go z przyjemnością. Czuję, ze bateryjki wyczerpały się, a sałatka na lunch nic tu nie pomogła. Tym razem to ja przyczepiam się za "ogon" Jurka i staram nie zgubić jego tempa. Zawsze to łatwiej jechać w grupie niż samemu walczyć z koncentracją, nawigacją i zmęczeniem. Kilometry mijają mi strasznie wolno. Tak jakbyśmy jechali po tej skalnej półce, a ona nie zamierzała się skończyć. Nie mogę się doczekać przełęczy, która będzie oznaczała początek agrafkowego, ale już szutrowego, zjazdu do mety. Jedziemy i jedziemy. Mijamy kilka motorków. Kilka innych mamy w zasięgu wzroku. I tak wydaje mi się, że tempo mamy raczej żółwie (co na mecie okazuje się nieprawdą :-)). W końcu - jest. Jest podjazd. Jest przełęcz. Hurra. Jeszcze kilkanaście kilometrów w dół. Agrafki. Las. I meta. Uff. Byle tylko nie odpuścić teraz. Nie dać się zwieść, że już łatwo i koniec, bo znowu skończy się jakimś lotem , jak rano. Jak niektórzy... https://lh6.googleusercontent.com/-q...a+%2827%29.jpg W końcu widać kolorowe chorągiewki. I stoliczek sędziów. Dojeżdżamy. Odcinek bez upadków i większych problemów, choć dla mnie był straszliwie męczący. Może przez ten upał. Sama nie wiem. Najważniejsze, że jesteśmy. Przed nami jeszcze tylko… 140 km dojazdówki. Niby jedną nogą w domu, ale jeszcze nie…. Szczególnie, że tym razem dojazdówka to tylko kilkanaście pierwszych i ostatnich kilometrów asfaltu, a 100 km pomiędzy to góry. Więc może być różnie…W głowie zapala mi się czerwone światełko: przecież niektóre dojazdówki tutaj są takie same jak odcinki specjalne, więc… może i tym razem? Na razie tradycyjny redbull w pierwszej napotkanej wiosce. Uzupełniamy camelbacki. Chwila na odsapnięcie i w drogę. Początek: bułka z masłem. Nowy asfalt. Nowe mosty. Szybko ta sielanka się jednak kończy. Wjeżdżamy na boczną drogę, którą właśnie przygotowują do wyasfaltowania. Przez, no nie wiem ile, ale ze 30 km jedziemy po żwirowo / kamienistym podkładzie pod asfalt. Nie jedzie się po tym najlepiej. Usta i oczy zalepiają się od białego pyłu. Nic nie widać. Droga pnie się do góry. Czasami mijamy pojedyncze domostwa i jakieś relikty poprzedniego systemu. https://lh3.googleusercontent.com/-V...a+%2819%29.jpg https://lh3.googleusercontent.com/--...a+%2841%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-J...da+%288%29.jpg Czasami przed drogę "przemknie" jakiś lokalny zwierzak. https://lh3.googleusercontent.com/-c...a+%2836%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-S...k+%2854%29.jpg Kilometry mijają. Zmęczenie się nasila. W końcu opuszczamy to pyliste piekiełko i zjeżdżamy na małą, kamienistą drogę - to tak żebyśmy nie zapomnieli, że Albania, to jednak głownie kamulce :-) Ścieżka jest znowu urocza. Wjeżdżamy stromo pod górę wzdłuż kanionu, po to tylko, żeby za chwilę jechać na łeb na szyję na sam dół. https://lh4.googleusercontent.com/-V...a+%2840%29.jpg Dojeżdżamy do wyschniętego koryta rzeki. Teraz sobie przypominam z odprawy: korytem mamy jechać kilkanaście kilometrów. Już nie pamiętam ile razy mamy przekraczać rzekę. Tylko tyle, ze wiele. No to jedziemy. Dno koryta to niewielkie, ale głębokie otoczaki. Z automatu włącza się program: trzymaj gaz, bo się zakopiesz w minutę. Rzuca tyłem motocykla wściekle, ale jedzie się wyśmienicie. Nawet zapominam o zmęczeniu. Jest cudnie. Co chwila z góry dołączają się jakieś mniejsze, wyschnięte koryta. My mamy się trzymać głównego. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do pierwszej przeprawy. Na roadbooku kilka wykrzykników: uwaga ślisko, wapienne skały. Rzeczywiście podłoże to lita, biała skała. Nurt jest rwący. Na szczęście nie jest głęboko. Przejeżdżamy bez większego problemu. Po 500 metrach kolejna przeprawa przez meander. Podobna do tej pierwszej, tylko trochę szersza. Przed następne 5-7 km rzekę przekraczamy… 11 razy :-) https://lh4.googleusercontent.com/-K...a+%2824%29.jpg Na kilku przejazdach stoją motocykle. Ktoś pewnie głębnął i suszy. Generalnie to jeden z fajniejszych i piękniejszych kawałków na całej trasie rajdu. I wcale nie odcinek specjalny, choć z powodzeniem mógłby nim być. Po powrocie do Polski jak spojrzałam na pierwotną trasę rajdu, okazało się, że tego dnia miały być 3 odcinki specjalne i to był pewnie trzeci z nich. W realu zostały dwa. Dlaczego - nie mam pojęcia? Może dlatego, że jakby się zaczęło ściganie po tym wąskim wąwozie, z tyloma przeprawami, to na trasie mielibyśmy pewnie niezły Armagedon. Do tego te pędzące terenówki, które w takim terenie i przy przeprawach są bez wątpienia druzo szybsze…No w każdym razie nie był to odcinek specjalny, choć wszyscy czuli się jakby nim był. Koryto rzeki opuszczamy z lekkim żalem. Jechało się naprawdę super. Teraz pniemy się wąskimi skuterkami w górę, i w górę. Mijamy zapomniane przez Boga i ludzi wioski. W jednej zauważam nawet działający dystrybutor… jak to, to na asfaltowej krajówce ani kropli benzyny przez tyle kilometrów, a tu na końcu świata jest! No właśnie - to cała Albania. Okolica jest przecudna. https://lh6.googleusercontent.com/-_...a+%2845%29.jpg Czekam kiedy w końcu zobaczymy morze na horyzoncie. Musimy mijać ostatnie pasmo gór przed zjazdem do Adriatyku. Tal czekam i czekam przez prawie dwie godziny. Zmęczenie znowu mnie dopada. Tym razem z siłą huraganu. Czuję, że jazda jest coraz bardziej koślawa i ledwo co stoję na tym motocyklu. Gdzie mogę - przysiadam. Pocieszam się pilnymi widokami, ale…nadgarstków już nie czuję. No gdzie jest to może???? Niemożliwe, że jeszcze go nie widać. W końcu, z jakiejś przełęczy, dostrzegam błękit. Na horyzoncie pojawia się krystalicznie czysta woda. https://lh5.googleusercontent.com/-B...a+%2812%29.jpg Słońce powoli chyli się ku zachodowi. Krajobraz niebiański. Pal licho te nadgarstki. Zjeżdżamy w dół do asfaltu, drogi która biegnie wzdłuż wybrzeża. Tu ostatnie tankowanie. Znowu mam ochotę pocałować równą nawierzchnię. Jak dobrze - teraz już tylko odpoczynek. Ostatnie kilkanaście kilometrów wleczemy się asfaltem. Z tęsknota patrzę na wodę. Najchętniej bym do niej wskoczyła jak stoję. Gorąco jest jak w piekle. I jest, jest znak Dhermi. Gdzieś w pobliżu znajduje się nasza plaża. Z daleka widać już porozstawiane chaotycznie samochody, busy, motocykle. Łopocą flagi. Do punktu kontrolnego dojeżdżam pół żywa. Reszta też nie wygląda na "rześką i wypoczętą"... https://lh3.googleusercontent.com/-B...da+%289%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-B...a+%2813%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-4...a+%2821%29.jpg O dziwo jesteśmy na czas - dziś żadnych kar za spóźnienia :-) Szukamy Krisa i naszego busa. Stoi gdzieś upchnięty. Oczywiście wśród gawiedzi panuje totalny chaos. https://lh5.googleusercontent.com/-v...da+%285%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-s...a+%2818%29.jpg Nie wiadomo gdzie możemy się rozbijać, poza tym , że na plaży. Ale bezpośrednio na plaży nikt nie chce: rano oznacza to 50 stopni. Wzdłuż plaży porozstawiane są jakieś knajpki i hoteliki. https://lh5.googleusercontent.com/-k...a+%2814%29.jpg Dogadujemy się z właścicielem jednej z knajpek, ze rozbijemy nasz polski obóz w jego ogródku. Zasłużyliśmy na zimne piwo i chwilę oddechu pod parasolką :-) Zaczynamy wieczorną biesiadę: piwo, sałatka z kalmarów i inne lokalne pyszności. Na początku jest podejrzanie cicho: każdy musi dojść do siebie. Dopiero potem zaczynają się pogaduchy…I tak do wieczora, choć długo nie wytrzymujemy. Znowu zmęczenie zwycięża i zasypiamy jak dzieci. Jutro mamy dzień wolny. Jutro pomyślimy o wszystkim co trzeba. Popracujemy przy motorkach, rozejrzymy się po oklicy. Jutro. Jutro. Dziś nie ma żadnej siły, która nas wyciągnie ze śpiworów. Jak to wszystko wyglądało czasowo? - pierwszy odcinek specjalny: najlepszy czas 57 minut, najgorszy 2:17, my około 1:24 - drugi odcinek specjlany: najlepszy czas 1:16, najgorszy 4:00, my około 1:45 I na deser filmik "naszego Holendra" z dojazdówki, z pierwszego odcinka specjalnego, z drugiego odcinka specjalnego i z ostatniej dojazdówki. Pozdr |
Danie główne jak i deser wę pytkę.:Thumbs_Up:
|
Olu świetna relacja, jedna z najlepszych na tym forum. Bardzo przyjemnie się to czyta i do tego mój ulubiony rajdowy klimat.
Czekam na więcej :) |
Ale wspaniale :dizzy:.Zazdroszcze wam tych kilometrow i czytam z zachwytem :Thumbs_Up:
|
wrruuummmm
bardzo mi się podoba i proszę jeszcze może być nie dziś :devil: |
Jak to nie dziś, dziś jest środa, ostatni odcinek był w piątek!! :oldman: Tyle dni bez relacji...nie ładnie! :hehehe: :lukacz:
|
DAY OFF - PIEKIELNY ŻAR, OWOCE MORZA I LABA…INNE OBLICZE RAJDU
https://lh3.googleusercontent.com/-e...f+%2822%29.jpg Dziś krótko: dzień wyjątkowy, spokojny, więc co tu dużo pisać :-) Na każdym rajdzie przychodzi dzień, w którym trzeba dać uczestnikom lekko odsapnąć. Day off jest miłą przerwą w codziennej kilkunastogodzinnej harówce. Choć z drugiej strony wybija nieco z rytmu. Na ile pomaga, a na ile przeszkadza - sama nie wiem. W każdym razie po baaaardzo długim dniu i wypatrywaniu morza, nie mogę się doczekać kiedy się w końcu wyśpię i "porobię tzw. "nic". "Nic" oczywiście w cudzysłowu, bo zawsze trzeba coś zrobić z motocyklem. A to coś wymienić, a to posprawdzać. Każdy odpoczywa jak tylko może. Jakby "na zapas". https://lh3.googleusercontent.com/-S...f+%2811%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-W...f+%2813%29.jpg Przez cały czwartkowy dzień plaża i lokalny basen są oblegane przez rajdowców. https://lh3.googleusercontent.com/-S...f+%2819%29.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-7...f+%2817%29.jpg Niektórzy, bardziej przyczajeni do skwaru i piekarnika, potrafią godzinami siedzieć pod słomianymi parasolkami, co jakiś czas chłodząc się w Adriatyku ;). https://lh3.googleusercontent.com/-E...83029932_n.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-u...f+%2810%29.jpg Ja się niestety szybko poddaję. Nawet pod całkiem przyjemnymi parasolkami nie daję rady. Upał jest niemiłosierny i mimo ciągłego używania filtra 50, następnego dnia ledwo co zakładam zbroję. https://lh3.googleusercontent.com/-V...ff+%284%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-f...f+%2815%29.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-z...ff+%281%29.jpg Dla kilku samochodów "mocne przejścia" z poprzedniego dnia oznaczały całodzienny serwis. https://lh4.googleusercontent.com/-k...e+%2812%29.jpg https://lh6.googleusercontent.com/-e...94910723_n.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-5...21073738_n.jpg https://lh4.googleusercontent.com/-P...f+%2816%29.jpg W naszym przypadku serwis ogranicza się do zmiany opon, co Jurek w cieniu mizernych drzewek robi błyskawicznie i posprawdzaniu, czy wszystko ok. W każdym "obozie motocyklowym" coś się dzieje: drobne naprawy, wymiany części, wymiany opon, płynów... https://lh4.googleusercontent.com/-v...f+%2820%29.jpg Plany jakiegoś aktywniejszego zwiedzania przesuwamy na "kiedyś". Nikt nie ma siły, ani ochoty ruszać się z miejsca. No z jednym wyjątkiem: niezmordowany Zbyszek o 8 rano oznajmia nam, że jest nie wyjeżdżony i jedzie swoją WRką na całodzienną wycieczkę. Reszta patrzy na to szeroko otwartymi oczami. Chętnych do towarzystwa brak. Po południu oddajemy się przyjemnościom kulinarnym. Owoce morza i świeże warzywa są wyśmienite. Do tego zimne piwko i człowiek może się poczuć jak na wakacjach :-) Obstawiamy też jaki będzie jutrzejszy, ostatni etap. Na starcie zapowiadali, że trudny i że może dużo namieszać w klasyfikacji. Z naszego biwaku do Tirany drogą jest jakieś 120 km. Ile może mieć nasza trasa - większość obstawia, że z 250 km i jeden długi odcinek specjalny. Dowiemy się jednak dopiero wieczorem na odprawie. https://lh3.googleusercontent.com/-y...f+%2821%29.jpg Odprawa ma się zacząć jak zwykle o 21. Tymczasem mija 21.30 i nic się nie dzieje. O 22 też…. O co chodzi - samochód, który wiezie dla nas roadbooki został zatrzymany przez policję. Musieli nieźle nabroić skoro nie chcą ich puścić nawet na hasło "Rally Albania". W końcu przyjeżdża. Odprawa rusza prawie o 23. https://lh3.googleusercontent.com/-d...f+%2823%29.jpg W miarę sprawnie udaje mi się odebrać roadbooki - uff nie muszę się kłębić z tłumem. Każdy dostaje po dwie rolki: oznacza to, że będzie długo…. Hm… Tylko jak długo. Otwieram pierwszego roadbooka i co widzę: do przejechania 432 km!!!! Ostatniego dnia! Zwariowali. Chyba na dobicie towarzystwa. https://lh6.googleusercontent.com/-b...ff+%283%29.jpg Na roadbookach aż roi się od wykrzykników. Jest dużo przejazdów przez rzeki. Na trasie mamy dwa odcinki specjalne: jeden długi i drugi, przed samą Tiraną krótszy. Start ma być o 6 rano. Ludziska pomrukują. Chyba wszyscy nie takiej końcówki się spodziewali. Na odprawie mówią o niebezpieczeństwach na trasie i "punktach pułapkach", gdzie łatwo się zgubić. Jeszcze żadnego dnia tyle tego nie było. Aha na koniec niespodzianka - start przesunięty na 5 rano. To już za 5 godzin. A wstać trzeba za cztery. Pierwsza dojazdowa to ponad 180 km, z czego 3/4 asfalt przez góry, a potem szutry i drogi polne. Oj trudno będzie się zmieść w znowu absurdalnie krótkim czasie i nie spóźnić na start. No ale spróbujemy. Jak najszybciej pędzimy do namiotów, żeby łapać cenne minuty snu. Już w namiocie nachodzą mnie myśli, że chyba jednak wolałabym zrezygnować z tego leniwego dnia, na rzecz podzielenia tego mega odcinka, na dwa krótsze. Radość z laby i plażowania wszystkim mija w oka mgnieniu. Ciekawe, co czeka nas jutro na tej zdradliwej trasie... Pozdrawiam |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:51. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.