![]() |
Tajlandia - Birma - Malezja - Tajlandia
Cześć. Jakoś tak zupełnie przypadkiem wyszło, iż znaleźliśmy się ponownie w Azji...
4 członków, 4 plecaki, 4 bilety i .... reszta szyta na miejscu, z lokalnego materiału, najtańszego w zakupie :D. O to najszybsza relacja z wyjazdu. zacytuję twórcę filmu: "Szliśmy, szliśmy, szliśmy, skakaliśmy, tańczyliśmy. Szliśmy przez Wiedeń, Bangkok, potem całą Birmę z północy na południe. Potem Malezję przez Kuala Lumpur na północ do wysp Perhetiany i dalej przez Tajlandię na północ z powrotem do Bangkoku, aż doszliśmy do Berlina. Trwało to 32 dni i w skrócie wyglądało tak:" (Produkcja: BSM&HH). W ziemię być może uda mi się dopisać resztę ;). PS Piwo - kto pierwszy odgadnie etymologię nazwy teamu ;) Pozdrawiam - Jorge. |
Cytat:
Czekam na dalszy opis i nie wymiguj się :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up: |
Fajnie sie ogląda - czekamy na nieco dłuższy opis ;)
|
Cytat:
|
Jerzyk :), fajnie się zapowiada. Sprężaj się, bo do zimy daleko :D.
|
Fajny filmik, chociaż do pełni szczęścia brakuje tylko motocykli :Thumbs_Up: Co do konkursu to Black Keys jak nic maczało w tym palce...;)
|
1 Załącznik(ów)
Cytat:
SUb - nie jednak nie zespół (chociaż w latach 70- tych był BC - ale to nie to. Jest taki Program TV - od niego się zaczęło. Moto będą i to offowe ;) (filmik z założenia miał być o chodzeniu). Co do samej opowieści... Wstępniak będzie. Relację dedykuję Lenie i Wojtkowi - za Porto :bow:. Może to nie Bursztynowa Komnata - ale zawsze to jakieś rozwiązanie "tajemnicy" - tutaj: mojego małego przebiegu w Afryce :). START. 2012. Mija kolejny rok życia... Rozpakowuję graty po powrocie z Kambodży i jak każdy z nas myślę o jednym - GDZIE, JAK i KIEDY DALEJ. Codzienne wstawanie do pracy męczy...pomysł - zmiana jej. Kilka tygodni później w nowej pracy: ... - Czy ma Pan jeszcze jakieś oczekiwania od korporacji? - Padło kurtuazyjne pytanie. - Tak jedno. - twarz przyszłego pryncypała oblała się zdziwieniem...: - Jakie ? - Potrzebuję raz w roku wolnego przez miesiąc. - zdziwienie adwersarza wzrosło: - miesiąc ?? To sporo jak na nasze standardy, zobaczymy co się da zrobić... Wiem jedno po Azji chcę Ameryki Południowej!! Kolumbia, Ekwador, Boliwia, Peru, Chile - Kolejność losowa. W naszym (mało komu zrozumianym) stylu planujemy wyjazd na następny rok. Październik 2013 - impreza. Lekko oderwany od realiów świata dostaje SMS od przyjaciółki: Są tanie loty do.... Birmy, na miesiąc". Nie wiem ile Boliwii jest w Birmie, ale stępiałym od napitków ruchem dłoni piszę SMS do już zaprzyjaźnionego szefa - odpowiedź szybka: "Jedź! Poradzimy sobie". Kupujemy bilety... dowiaduję się, że wylot w kwietniu 2014... Powrót w Czerwcu! Poczekamy sobie :D. Jak się okazało była to najłatwiejsza z czynności przed wyjazdem... Bo teraz rozpoczyna się przygoda z ...wizami... |
Wreszcie jakaś relacja :brawo:.
Ale rozgrzeszenie dostaniesz dopiero jak skończysz swą opowieść :). I się nie oszczędzaj :drif:. Sprawdź ile zdjęć i słów w swojej relacji zamieściła Lena. Także się nie oszczędzaj. Na pewno masz dostęp do aparatu i komputera :). |
Party dwa.
2 Załącznik(ów)
Po walce z pytaniem âjak?â nadajemy paszport, na odzew w FAT Fazzika . Jak się później wielokrotnie okaże nieoceniona jest pomoc tej zacnej postaci. "Pacz Pan z Niemiec, a dobry !" chciałoby się rzec.
Birma zaczęła występ w "Mam talent" - wydanie "real" od procesu uzyskania wlepki, zwanej wizą. Tu relacja Fazika, po długim oczekiwaniu na uzyskanie paszportów (może długie ale warto ;) ): Dzień Dobry. Uprzejmie donoszę. Dzwoniłem do Faziego. Przebieg nagrania: Ja. Część - dzwoniłeś do mnie, nie mogłem gadać oddzwaniam... Fazzi: Cześć. No jest problem .... (cisza dość długa...)... J: co się stało ????!!! F. No jest kłopot... J: Z papierami ???!! F: Problem jest...Afryka mi dopiero za drugim razem odpaliła ... J: Fazzzzzziiii bo Ci jebnę !!!!!!!!!!!!!!!! F: [śmiech] F; spoko stary. mam papiery w ręku, właśnie wychodzę z ambasady. jest jedna sprawa... J: Co tam ? F: Potwierdź mi nazwiska. J: co ? F: no potwierdź mi nazwiska, bo nie wiem czy to wasze paszporty. J: co kurwa ?? jak to ?? F: no normalnie. fajna ambasada. wchodzę - dzień dobry (spotkanej pani). -Dzień dobry. -Przyszedłem po paszporty -jakie ? - no te co składałem -skąd? -jak to? (nie ma kwitu do odbioru) - no z jakiego kraju? - z Polski - aaaa to pan pójdzie za mną.... F; pani idzie do kanciapy ze szczotami i kiblem, wyjmuje kartonik - pan se wybierze....wybieram i znajduje 4 z RP. - to te ? - tak te., po chwili jednak dzwonie do Ciebie, jorg podaj mi nazwiska bo tylko twoje pamiętam. J; no co ty ale jaja F: no mam 4 sztuki - czytam: - Marek ... J : co ?? (miał być Krzysztof) F: - Marek Krzysztof.. - Hanna S. - Jerzy S.- jorg - no i 4 ale tego nie pamiętam.... Beata Edyta .... J: hahah "Edyta" F; no Edyta m-s. F: Pani wydała papiery bez żadnego kwitu ode mnie ! J: super F: jutro / w poniedziałek wsadzam do paczki i ślę pocztą jako paczka 1/2 ceny listu to kosztuje J: aby dotarło...." Mamy więc nadane z dość oryginalnego domku, zwanego ambasadą Birmy w Berlinie, przesyłkę. DHL, jak to w "Fazzikowie" przesyła do PL w ciągu dwóch dni. WER (Węzeł Ewidencyjno - Rozliczeniowy) Wyry odbiera 17.04 i przekazuje do WER Warszawa, tego samego dnia. I tu się zaczyna nasza opowieść: Czekam do 22.04. Dzwonię. Dostaje pierwsze 6 numerów. Dodzwoniłem się na 6. Zostałem przekierowany na 3 następne. Po 4 godzinach kręcenia na 2 komórki i stacjonarny dostaje 4 nowe numery Wykonałem około 30 prób połączeń. Maile. Zaczynam dostawać nerwicowego skurczu prawej dłoni ... Jadę do WER Warszawa (po pracy, na głodniaka, mało tolerancyjny). W tzw. Międzyczasie odczytuje w sieci: http://kontakt24.tvn24.pl/temat,nikt...categoryId=496 Bareja miałby gotowy scenariusz. Wchodzę do środka. Cieć (bo na miano ochroniarza nie zasłużył) leje z obecnych zebranych. Zorientowałem się, że nie jestem sam. Wysyła ludzi do słupa "dzwońcie sobie tam" . Oczywiście nie ma to sensu - mam ten nr. To jeden z 20... Kolejka się wydłuża, nerwowość rośnie. Idziemy z zapoznanym już Patrykiem do biura... obchodzimy je w poszukiwaniu kogoś władnego. On drogą oficjalną, ja w gajerze na "wydrę". Obchodzimy pół biurowca. Zachodzimy do gabinetu dyrektora (bez dyrektora, ale na wypasie). W końcu udaje się znaleźć szefową kadr. Po 20 minutach negocjacji godzi się obdzwonić linię przesyłową i wymienić tego barana z bramki śmiejącego się z ludzi. Chwilę potem w WER, recepcja. - ludzie idzie jakaś baba z paczką !!!!! 20 osób razem: "może to moja!" Pani o wyrysowanej obojętnością twarzy: Pani Kowalska to... Szczęściara wylosowała numerek ... Przepchnięty i nieugięty, przyklejony do lady pytam: - a z Niemiec paczki Pani nie ma ? - co ?? Z Niemiec ??!! - no z Niemiec - taka z naklejkami DHL. - DHL a Panie z Niemiec ...z Niemiec - to nie mamy. Jakby z Austrii to co innego, z Austrii to mamy jedną, ale z Niemiec, z Niemiec to niema... - ale musi być (powołuje się, na numer i dyrektorkę oraz fakt, że mi potwierdzono, że jest - oczywiście lekko naciągam fakty. - pójdę sprawdzę, ale Panie nieliczyłabym ...." Znika. Przychodzi po chwili inna. Taki sam wstęp. Odpowiedź: Pani zamyślonym wzrokiem patrzy w lewo i odpowiada: "- z Niemiec ? Z Niemiec tam jest jedna... I tu ruchem strzelistym wskazuję lewą stronę sobie wiadomego celu. Po czym szybko odchodzi... Po ok 40 minutach przychodzi Pani nr 1 (*po drodze były jeszcze 2 inne i jeden Pan, w ciągu bagatela 5 godzin). Niesie paczkę z naklejką DHL!!! Szczęście moje nie zna granic, tylko paczka nie do mnie należała. Po następnych 30 min. ponownie - tym razem moją ! :) Załącznik 50004 Paczka była ciężka, aby nie spadła z linii rozdzielczej. Nie pomogło to... odszkodowanie za zaginioną to tylko 100 zł, więc moja paczka znalazła się w sekcji "zaginione". Po chwili dotarło do mnie, że jest rozerwana w całym boku sięgam ręką do środka - nic nie ma!! Po nerwowej machninie dłoń i przy latających wokół mnie resztach kartonu, odnajduję niewidoczną czarną teczkę na dnie, w teczce paszporty, a w nich wizy! Same wizy wyglądają jak kopie ostatniej strony paszportu, wiec w pierwszej chwili myślałem, że ich nie ma :D. Ciekawostka jak puenta: "Mail z poczty po tygodniu od wyrwania paszportów: Szanowny Panie, Jak wynika z systemu śledzenia wskazana przesyłka w dniu 22.04.2014r. została przygotowana do doręczenia. Więcej informacji na chwilę obecną nie posiadamy. W zaistniałej sytuacji losy przesyłki można wyjaśnić na drodze reklamacji. Prawo wniesienia reklamacji przysługuje nadawcy w kraju nadania. Z poważaniem, Magdalena K. Prosimy o zachowanie ciągłości korespondencji ( RE, Odpowiedz nadawcy ). Pozwoli nam to prawidłowo odnieść się do Państwa problemu i udzielić tym samym wyczerpujących odpowiedzi. Uwaga: dane osobowe pracowników udzielających odpowiedzi podlegają ochronie zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych - (tekst jednolity Dz.U z 2002 r. Nr 101 poz. 926) Poczta Polska S.A. Centrum Obsługi Finansowej Wydział Koordynacji i Wsparcia Operacyjnego Dział Contact Center" End of Party dwa. Reszta będzie szybsza :D. |
O żesz... ciekawie będzie :) :lukacz:
|
jest dokladnie jak Jorge pisze, afryka tamtego dnia nie zapalila za pierwszym razem :D
Kurde, to chyba bylo jakies przeklenstwo, dlatego teraz bede krecic tak dlugo az zachyci :D A juz szukalem tego watku i jego aktywnosci. Jorge, pisz i nie klam jak w pierwszym zdaniu. Wlasnie przegladam nagrania z mojej lazienki jak sie kapaliscie i ja tam zadnych 4ech czlonkow nie widze ;) |
Cytat:
|
"Zajebista" relacja, a jak trzyma w napięciu kropka
|
Cytat:
|
Jurek, wiesz że Ci nie odpuszczę :), pisz bo nie tylko ja o tym kierunku chciałbym się dowiedzieć czegoś nowego. A może i ja tam kiedyś zawitam. Więc do roboty, jak prawdziwy mężczyzna bez dłuższych przerw. Jak zacząłeś to skończ.
|
tez nie podpuszcze. Narazie dzwonilem w przerwie do kumpli na narodowym aby trzymali do zera, bo moze Jorge sie zrehabilituje i cos napisze ;)
|
15 Załącznik(ów)
Wojtek zapraszam po info bezpośrednio do mnie na weekend â dostaniesz przewodniki i info jak o Azji via Fazikowo :D.
Część II. Foto będzie na końcu. Nie mam sił po meczu i 0,7-ce, na wklejanie pod tekstem. Będę starał się umieszczać porady praktyczne w tekście. Sorry ale foto bez retusuz i kadrowania, mam nowy komp i nie naumiałem się jeszcze. Po zakupie biletu lotniczego rozpoczęło się polowanie na Polskiego Busa. Puścili sprzedaż na wszystkie linie na raz i to był błąd. Oszczędni Polacy zablokowali serwer PB I tu okazało się, że ważne jest drążenie. Tak się jakoś złożyło, że jedyne miejsce w kraju gdzie można odebrać osobiście bilety (czyt. Wirtualną rezerwację) to warszawskie Młociny. Sympatyczna Pani za nibyladą zadzwoniła do sympatycznej koleżanki Krysi i "mogę wydać" Krysi zmieniło się w bilety za 35 zł / osoba do Wiednia i 40 zł z Berlina. Po kilku jeszcze innych "drobnychâ" przygodach (US i kontrola znajomych, wolne i zwolnienie się z pracy Hani oraz spóźnienie na odjazd autobusu) jedziemy. Wiedeń Praktycznie. Lądujesz w niedziele â NIC się nie dzieje ! Pusto. Przewodników i mapy szukaj w Info, którego szukaj na dworcu â nie w głównym bo to jest zamknięte, w pobocznym na poziomie â0â. Kawę i bułkę kupisz w McDonaldzie . Kawa to "Koffie" bez żadnych innych haseł to oznacza czarną kawę. Mniej drobne euro na WC. Fajki kupisz w automacie. Bilet na lotnisko (sprawdź jakie) kupisz w automacie. Uwaga. Do lotniska ze stacji PB kupujemy 2 bilety i wsiadamy do czoła pociągu (rozdziela się, a bilety pozamiejskie. Koszt chyba coś ok. 2 E / osoba lub 4, nie pamiętam dziś. Wrzucamy tylko monety. Licznik działa słabo, więc lepiej w Euro niż centach. Lotnisko standard. Międzylądowanie w Emiratach, to inna bajka. Lotnisko małe (nowe się buduje podobno) i nie ma nic atrakcyjnego poza losowaniem nagrody w loterii (wygrana McLaren za 1 mln $) i whisky w zielonej butli za 36 zł / litr. W teorii nie można pić na lotnisku (muzułmanie nie bardzo to lubią). Miejsce do spania znajdziecie w przejściu do poziomu -1 (w połowie idąc schodami). Ładowanie telefonów odbywa się po wciśnięciu zapałki w zabezpieczenie. Zapomniałbym pamiętajcie o nadaniu wszystkiego co można w bagaż główny. Zapomniałem o Lethermanie (ma go już fazik). Rozpacz, bo to sentyment wieloletni . Zagadałem w desperacji z Tatianą (dzięki dobra kobieto) z odprawy (wracając się spod odprawy na samolot) i dzięki jej uprzejmości został nóż po 1,5 miesiącu (zawaliłem terminy) odesłany do Fazika (nie do RP â pacz powyżej Poczta Polska). Lot przyjemny, obsługa "arabska" jest urzędowo miła, nie to, co azjatycka, ale lepsza niż europejska. Piwo donosili regularnie, ale whisky i kawa to już foch. Jedzenie OK., nawet bardzo OK. Filmy najnowsze, 7 h raju (jak dla mnie: piwo + film + nic nie muszę i nie mogę robić). Nie bój się rozłożyć fotela i użyć zestawu do spania (najlepszy jaki dostałem), fotel składamy tylko w porze lądowania i jedzenia. Protesty kopiącego dziecka zostawiam do rozwagi. Ja rozkładam. Pij piwo i choć do kibla, a nogi dadzą radę - nie spuchną. W Bangkoku odpraw jest sprawna i poza pilnowaniem własnej walizki na taśmie (taśm jest sporo) szybko teleportujemy się do taksówek. Nie bierzemy innej niż zielonożółtej 'państwowej". Koszt taksy ustalamy z Panią przy mini ladzie. Powinno wynieść ok. 8 zł / osoba, góra 12 zł do centrum. Jedziemy do jedynego (poza Malezją) zarezerwowanego noclegu na trasie. To hotel blisko centrum i blisko lotniska Air Asia. W bocznej uliczce, ale tanio. Bierzemy ze sobą kłódkę własną, długie ucho, i zamykamy pokój po wyjściu na piwo. Piwo same w sobie jest drogie. Lepiej kupić wódkę lub whisky. Ważne, nie kupuj Black Cocka chyba, że lubisz smaki Jeremiego, straszne nawet z kolą. Warto jechać / iść do Tesco po ⌠owoce. Są tańsze niż na rynku. Jemy na ulicy, pieczone najlepiej... Nie lubię Bangkoku (poza jedną przyjemnością, o której później). Nigdy się tu nie czułem dobrze, a na końcu wycieczki okaże się dlaczego... Kolory i jedzenie jednak są z czołówki azjatyckiej (potwierdzone nie tylko u mnie). Foto taksówek uznaje za one of TOP in Asia. Na foto: 1. Polski Bus in side. 2. Tu się wykorzystuje dzieci! 3. Wiedeń - fajna bryczka 4. Wiedeń, pochwała komuny, której nigdy nie zaznali. Tak im źle ... 5. Taka rozmowa: bez i z Panią z władzy 6. Tymczasem w kościele mają wirtualne witraże (video instalacja), o penisach w maści różnej wystawą zwanych nie wspominam... 7. Jest i lustro do Samojebki i automat do relikwii. 8. Moto 2. 9. Jaki kraj taki samobójca... 10. Obiad w parku nr 2 11. Króliki widzę... nie piję więcej. 12. Emiraty... 13. Bangkok nocą 14. Taksówki, kolory świata! |
Mega pozytywna wycieczka, bedzie cd?
|
Cytat:
|
BKK w telegrafie...
19 Załącznik(ów)
Część 3. Droga do Mandalay.
Dziś dalszy ciąg chwilowego pobytu w Bangkoku. Nie mamy zwyczaju odpoczywać w podróży, a więc po przylocie udaliśmy się na rekonesans. Po krótkim zapoznaniu (to mój kolejny raz w BKK), poszliśmy coś zjeść i wypić do najpopularniejszej ulicy nocy w mieście. Poza wszystkomówicymi automatami, białą wycieczką w pianie, niezliczonych zaproszeniach na "pussy make coś tam", liczy się tylko zajebiste żarło. Następnego dnia pojechaliśmy odwiedzić kompleks pałaców prezydenckich, czyli kanon BKK. Przebrali nas w dziwne stroje (zostawiasz ok. 50 zł zaliczki, co ciekawe, ciuchy jakie Ci wypożyczają na targu są droższe), nie musisz się przebierać jak masz własne długie spodnie. Pałac to standard Azjatyckiej wersji mieszanki złota i pierdyliona symboli buddyjskich. Zmęczeni poszliśmy nad rzekę Menam odpocząć, schodząc do pensjonatu. Ciekawostka – właścicielka nie tylko nas nie pogoniła, ale również dała krzesła i zapewniła miłe 2 godziny. Droga do pieczonej kaczki na obiad biegła przez targowisko, labirynt nadrzecznych domków (coś na wzór Ogródków Działkowych nad rzeką), poprzez fabrykę trumien i wytwórnię mięsa na słynne tajskie potrawy (patrz Pan pod mostem obrabiający zwłoki). Dzień chylił się ku końcowi gdy byliśmy świadkami ciekawej tradycji – kupowania od mnichów chleba, aby karmić (zapewne święte) ryby rzeki. Zbliżając się w stronę zakotwiczenia, spotkaliśmy przeuroczego Pana, który nie tylko zaskoczył nas bezzębnym angielskim, to do tego miał sporą wiedzę o geopolityce. A jego pies to Frank z MiB…. Zdjęcia w kolejności opowieści. |
14 Załącznik(ów)
Małe uzupełnienie poprzedniego wpisu – zamek królewski to: Wielki Pałac i Wat Po.
Kończąc pobyt w Bangkoku, w drodze powrotnej z zwiedziliśmy jeszcze świątynię (nazwy nie pamiętam – ale królewska i ważna), której największą atrakcją jest niemal pionowe wejście, co przypomniało nam pobyt w Kambodżańskim Ankorwacie. Załącznik 50835Załącznik 50836Na drugą stronę rzeki (Menam Chao Phraya) postanowiliśmy przeprawić się promem, ponieważ nogi wchodziły już w dupska po pokonaniu na piechotę większości trasy (tak BKK można przejść na piechotę). Uwaga – warto korzystać z lokalnych najtańszych przepraw – poznacie je po fladze (pomarańcz) i po tym, że wchodzi się przez kołowrót. Kosztuje to chyba coś ok. 1,4 zł. Załącznik 50837 Wieczór postanowiliśmy zakończyć na kolacji w słynnej chińskiej dzielnicy. Udaliśmy się taksówką (tańsza niż tuk-tuk jeśli negocjujesz dla 4 osób – właściciel motóra miał oba) na ulicę Yaowarat Road gdzie odnaleźliśmy najsłynniejsze chińskie restauracje z owocami morza. Tzw. Czerwoni i zielni przyciągają masę Ludzisk i nie tylko turystów. Uwaga jest drogo (obiad od 15 do 30 zł), ale wszystko, co jesz warte wydania duuuużo więcej. Nigdy nie jadłem takiego tom yama jak tam. Pływa w nim wszystko – od ośmiorniczek, po przeróżne skorupiaki i fragmenty ryb, kałamarnic. Przyprawione idealnie i podane na płonącej misce. Porcja jest duża – dla 90 kg żywego samca idealna. My mieliśmy szczęście i nie staliśmy w kolejce, a wybraliśmy podobno lepszych i obleganych zielonych. Konkurują oni z równie zacnymi czerwonymi, z tym, że podobno przegrywają. Nie wiem – dałem radę tylko na tych pierwszych. Szef kuchni jedynie jest pyskaty i macha łapami na turystów jakby odganiał muchy. Buc jednak bywa bucem niezależnie od miejsca bytu. Była to najdoskonalsze potrawy jakie jedliśmy w Azji i najdroższe…. Przy okazji ciężko coś znaleźć w sieci, więc mała podpowiedź (http://revtravel.com/asia-travel/tha...oks-chinatown/). Załącznik 50838 Załącznik 50839Załącznik 50840Załącznik 50841Załącznik 50842 Posileni zatankowaliśmy sklepowe piwo i pożartowaliśmy z lokalną policją. Załącznik 50843Załącznik 50844 Dalej Tesco (w chińskiej dzielnicy są równie dobrze zaopatrzone lokalne sklepy), gdzie jest taniej niż na ulicy i tuk-tuk do Khao San – ulicy wiecznie żywej, obleganej przez białasów. Załącznik 50845 Rano ruszyliśmy na lokalne lotnisko Air Asia i lotem ok. 2-3 h dostaliśmy się do Birmy. Załącznik 50846 Warto wymienić dolary na birmańskie kiaty już na lotnisku – przed wylotem. W Birmie jest to bardziej upierdliwe. Przyjmują wyłącznie nowe dolary (tzw. Kolorowe) i wymieniają drożej za wyższe nominały. Warto mieć 100$. Wymiana na mieście jest możliwa w dużych aglomeracjach. Kantory mają cenę jak banki, albo … gorszą. W bankach obsługa jest jak w hotelu, piękne panie pięknie przyjmują, ale czynne są od 9 do 13 lub 12, a więc należy mieć zapas Kiatów. Kiaty warto mieć również nie poklejone – bo nie lubią zużytych – dlaczego, bo tak…. Lotnisko Birmańskie w Mandalay to obiekt rodem z Włocławka, jaki pamiętam, zadupie, ale z nutą orientu. Przed lotniskiem czekają już łapacze-taksówkarzy. Ceny są na plakatach i wszyscy mają jednakową. Jak chcesz taniej – ładujesz się do zbiorczego busa, taksa jednak jest nieznacznie droższa (o ile pamiętam ok. 15 lub 25 zł / osoba). Problem polega na tym, że nie ma jak się dostać do miasta, autostrada jest pusta jak z relacji Top Gear. Autostrada to odważna nazwa dla tego szerokiego i pogiętego jak wąż rozjechany walcem. Samo Mandalay jest koszmarną mieściną, która co ciekawe była do niedawna stolicą, ale panowie generałowie postanowili zmienić jej przeznaczenie, inwestując w zmianę miasta stołecznego w nikomu nieznaną wioskę Naypyidaw (od 2005 roku). To jeden z pierdyliona absurdów. Naczelnym jest ruch na drodze. Otóż generał mości panujący był u wróżki, (co ją potem kazał rozwalić) i ta mu rzekła, że kraj za bardzo poszedł lewą stroną, a wiadomo – lewica = rządu ludu. Więc nakazał dnia następnego jeździć po stronie prawej … tylko zapomniał ,że 90 % aut pochodzi z lewostronnej Japonii i że np. ludzie do autobusu wchodzą wygrywając second live. Niezmiernie ciekawe przeżycie to jazda miastem z kierowcą, co nie widzi gdzie jedzie, zwłaszcza w 50 –cio letnim hujdaju. Cdn. |
10 Załącznik(ów)
Przerwa jak w kręceniu "Walking Dead". Niestety przez remont mogę tylko chwilami. Ale cóż jedziemy dalej.
04-05-2014. Tu spisuję relację wypunktowaną przez Hanię. Lotnisko nazywało się "Don Muang". lotnisko podobno przypomina te ze ... Smoleńska. Birma przywitała nas bardzo gorącym uderzeniem powietrza. Z Mandalay mieliśmy udać się do Hspiow autobusem, jednak okazało się, że nie ma już autobusu (Lonely Planet nie zawsze jest wiarygodne). Tak wylądowaliśmy na dworcu autobusowym (taksiarz wziął górką za wożenie nas â ale sumarycznie wyszło to nawet tanio). Pociąg ruszyć miał o godzinie 4 rano. Dworzec to soc-komuna w swym szczytowym wydaniu. Do tego dziesiątki osób koczujących â nie wiadomo czy podróżnych czy mieszkańców. Co ciekawe najczystsze są arabskie toalety, które wymagają tylko opanowania polewania wydzielin bez dotykania po kimś całości. Bilety kupuje się w zakratowanym okienku. Są dwie wersje: lokalna i VIP. Lokalna to drewniane ławki â jak do niedawna na trasie do Sanoka kl. 2, a VIP to białe szerokie fotele skierowane do siebie czwórkami, ale o tym później. Pociąg startuje ok 4 rano co było dość osobliwe, ponieważ nic od popołudnia nie kursowało. Dlaczego â okaże się później. Ponieważ obejrzenie stacji zajmuje nam całe 20 minut postanawiamy znaleźć przechowalnie plecaków. Znajdujemy (nawigacja po dawnym centralnym uczy gdzie jej szukać). Na najniższym poziomie jest urocza Pani z dzieckiem śpiąca na ławeczce. Językiem migowym przekazujemy, że zostawiamy plecaki, a po dokonaniu drobnej opłaty dostajemy kwitek i jesteśmy wolni od tych 10 kg. Na osobę. Ruszamy w miasto. Daleko nie uszyliśmy â tylko do lokalnej knajpy. Biały był tam równie częsty jak sprzątaczka. Kupiliśmy coś w rodzaju naszych pępuchów â robione na parze, podawane przez 12-sto latka. Do tego dają ciastka â stawiają je bez pytania, płacisz jak zjesz, jak nie to nie. Herbata w Birmie jest za darmo w każdym lokalnym barze i do woli. Oczywiście wypada coś zamówić. Podawana jest w termosach chińskich z sianem robiącym za filtr. Smakuje całkiem nieźle, wrażliwi polać powinni pierwszy raz szklankę tym gorącem. Szukam wszędzie kawy. Niestety w przeciwieństwie do Laosu, Kambodży czy Tajlandii â w Birmie i Malezji nie dostaniesz czarnej kawy. Kawa w Birmie to ulepek z mleka, cukru i małej ilości kawy. Zazwyczaj zaparzany z mieszanki chińskiej produkcji â torebka âpierdylion w jedymâ. W całym 3 tygodniowym tripie Birmy piłem tylko RAZ kawę czarną â o dziwo w âkawiarni świątynnejâ. Co do zasady nasza wesoła czwórka dzieli się na: 1. Jurek â poszukiwać piwa i kawy lub kawy i piwa. 2. Krzysiu â poszukiwacz jedzenia. 3. Beata â poszukiwać obiektów foto i koralików. 4. Hania â kontemplator całej czwórki i otoczenia, którego nie fotografuje, nie opisuje, a chłonie sobą ⌠Ułatwi to Wam czytanie reszty. Obiad kosztował ok. 4000 kyatów, co w wolnym dzielniku daje ok. 12 zł za całość. Jako, że urok Mandalay â do niedawna stolicy â jest dyskusyjny, postanowiliśmy zobaczyć jedyną lokalną atrakcję, czyli najdłuższy most tekowy świat niedaleko miasta Amarepra. Lokalne autobusy ponownie okazały się droższe niż Camry z Panem co czeka cierpliwie na nas u brzegu rzeki. Zwiedzanie zaczęliśmy od wypicia kawy (prawie czarnej i piwa. Krzysiek zaprzyjaźnił się z Panem handlarzem betalem (nie wiem jak dokładnie się to pisze). Jest to używka lokalna â czyli zioła, nikotyna i coś tam jeszcze, co sprawia ,ze użytkownik staje się szczęśliwszy, wymieszane z wapnem i zawinięte w świeży liść. Pan pochwalony â sprezentował mu ładny zapas â zupełnie gratis. Taki miły kraj :D. Most okazał się w pół tekowy, i w pół betonowy. Najurokliwszy były widoki z niego, i fakt, ze po ok. 2 km doszliśmy do (jak się później okazało) najtańszego browara w Birmie (coś ok. 3 zł za 0,7, a są dwie miary: 0,3 i 0,7). |
14 Załącznik(ów)
Wracamy do Mandalay już nocą. Niestety o godzinie 22 niemal całe miasto jest wymarłe. Podróż nocą jest urocza – prawie wszyscy nie mają wcale świateł, a jak mają używają wyłącznie długich, czasem popartych awaryjnymi. No i oczywiście klakson musi być.
Trafiamy na ciemne ulice pełne psów, uprawiających hazard (nie do końca legalny) lokalsów i ciemne miejsca. W jednym z nich trafiamy na lokalny bar z jedzeniem. Miejsce dość specyficzne – coś w stylu „Od zmierzchu do świtu”. Podłoga z dobrze ubitej ziemi, ale jest grill, a w nim cudownie smaczna rybka, nadziewana rzeczną trawą. Niestety zamówienie piwa w kuflu to był błąd (mimo, że myty przez miłego 4-ro latka, był szary). Drugim błędem był kibel. Powiem tak, wiemy jak wygląda zaplecze i że można zrobić w półmroku Samsungiem Solidem (2 MP) zdjęcie karalucha z poziomu pasa. Miłą przygodę przeżył Krzysiu, który został obdarowany uczuciem przez Mandalaya w Teksańskiej koszuli, który podał się za „faszion disajnera” i wręcz zauroczył się brodą i 190 cm wzrostu Krzyśka (czyli dokładnie tym czego jemu brakowało). Na pożegnanie wypalił wspólnie z Krzysiem cygaro (jedno) i nazwał go „Little Angel”). I tak staliśmy się grupą Mendlai, pijących tanią wódkę – czyli Black Cock Team, której pierwszym członkiem nazwanym prawidłowo stał się Little Angel. Powrót do dworca spędziliśmy na poszukiwaniu piwa. Oficjalnie nie można kupić piwa po 23.00. Udało się „spod lady” – znowu socjalistyczne doświadczenie. Powrót z piwem okazał się wyzwaniem – trafiliśmy na nalot policji – wojska na śpiących mieszkańców dworca. Nie wiem o co chodziło, ale ciągali po podłodze i szarpali wybrane osoby, jakby wielkie losowanie. Jeszcze tylko kawka z dróżnikami – obudzonymi przez nas bezczelnie, pytaniem „Czy można wsadzić Tu grzałkę?” ok. 3 rano. Panowie w ilości trzech nie tylko wzięli uroczo w łapkę gorzałeczkę, ale dali wodę i naparzyli kawkę. Jedynymi słowami jakie znali było „yes” i „calendar”, ale i tak nagadaliśmy się, aż mnie ręce bolały. Ciekawostką jest sama obsługa. Śpi na dworcu w różnych miejscach. Np. obsługa taboru wysypała się z bambusowych ławek, podeszła do zamkniętych kłódką skrzynek, skąd wyjęła latarkę, koszulę i czapkę – przeobrażając się z Muchomorka w Dróżnika Generalicji Birmańskiej. Pociąg. |
6 Załącznik(ów)
Sama podróż pociągiem to niebywałe doświadczenie. Zajmuje dużo więcej czasu niż autobus, ponieważ drogi zrobili - torów nie. Na całej trasie są może ze dwa tunele, i jeden most. Jest to o tyle ciekawe, że droga biegnie przez górskie szczyty. Jak więc pociąg dostaje się na drugą stronę. Otóż pociąg jedzie jakby rysował choinkę - w lewo, przełożenie wajchy i w wprawo - i tak do szczytu. Niemiłosiernie przy tym buja, a dowodem jego wysokiej klasy jest rok produkcji (około lat 30-tych XXw.) i to, że między wagonami ma poskręcane pozostałości po wykolejeniu. Przejście między wagonami, które odchylają się przeciwlegle pod kontem ok 20-30" jest również wyzwanie,. Powiem tak - jazda tym cudem była trzecim po górach Etiopii i Wjeździe na Golden Rock - przeżyciem jakie zaliczyliśmy.
3 ciekawostki trasy to: most. Gokteik Viaduct - most pomiędzy dwoma górami - mega wysoko, zrobiony jest jak z zapałek i tak się zachowuje. Pod nim widać most jeszcze straszy, który się załamał. Ten wybudowali Angole w 1901 roku! Druga to jedzenie podawane do okna - czyli robaczki na głębokim oleju, a trzecie to klima w postaci wiatraków z robaczkami :). W pociągu cudaczne towarzystwo - od kolejarzy śpiących na podłodze, po Pana z radiem rozwalonym na cały trzeszczący głośnik, po Panie kochające alternatywnie, które mimo, że z Australii - to wyluzowane, na maksa - bez bielizny, wylegiwały się jakby całe życie jeździły tym składem. Aha - wyjaśnienie tajemnicy częstotliwości pociągu - jest jeden i jeździ w tę i nazad, a wozi ludzi i towar jednocześnie. Już po 17 h byliśmy na miejscu. |
Jorge ,troszke więcej o Paniach z Australii Byś napisał. ;)
|
Cytat:
|
8 Załącznik(ów)
Hispaw. Na miejscowość tą lokalesi mówią Tee Boo. Wysiadamy z pociągu tradycyjnie za miejscowością. I tradycyjnie czeka naganiacz hotelowy. Okazało się, że znany przewodnikowi hotel (lub Internetowi raczej). Mr. Charls to jak później się dowiemy najlepszy hotel w jakim spać będziemy w Birmie i Tajlandii. Dobre pokoje z fanami, ale sprawnymi, czyste prysznice i śniadanie w cenie, w przeciwieństwie do innych bez limitu jedzenia, co w przypadku mnie i naleśników ma swoje znaczenie. Poza tym to jedno z dwóch miejsc gdzie dostałem czarną kawę! Cena była również atrakcyjna jak na Birmę i wynosiła 14 $ za pokój. Oczywiście był "rządowy". trochę źle się robi ,że wspieramy pośrednio tych zbrodniarzy, ale cóż za komuny też u nas tak było... Łazienki w pokoju nie braliśmy, ale za to dostaliśmy super leżaki na miłym tarasie wygód :). Towarzystwo jakie można spotkać to zazwyczaj Francuzi i Australijczycy, trochę Hiszpanów, Angoli i Niemców
Noclegi. Taka wstawka. Koszt od 15 do 25 $ za pokój 2-kę bez klimy zazwyczaj (z klimą drożej), a więc najdrożej w moich podróżach po Azji. Warto negocjować i szukać "obok". Większość jest kontrolowana przez Juntę - a więc rządowe. Tylko w Inle Lake nocowaliśmy w fajnym prywatnym hoteliku. Po zadokowaniu i odmyciu poszliśmy szukać jedzonka. Porady Lonley Planet można sobie wsadzić w dupę zamiast jedzenia. Wszystkie ich bary wyglądały słabo lub bardzo słabo, ewentualnie słabo i drogo. Poszliśmy sprawdzoną metodą - tam gdzie lokalsy (zwłaszcza kierowcy) tam dobrze i tanio. I tak najedliśmy się u Pani co miała gotowe zestawy - od zupy po danie główne i dodatki, za jedna cenę. Super miejscówka na rogu głównych ulic. Stołowaliśmy się tam do opuszczenia miejscowości. Na zdjęciach: jedzonko u Pani przed i po, ludzie mili, tygrys z darem, wypas na tarasie. W planach mieliśmy treking po górach - sami sobie. Niestety podobno był bunt miejscowych co im się zachciało autonomii i zakazana wyjścia samodzielnego. można było tylko i wyłącznie w towarzystwie wojska - co nie jest nigdy wesołe. Oczywiście zezwolenia wojskowe wyrabia się w miejscowościach oddalonych o 17 h jazdy ...(Mandalay lub Rangun). Jedynym wyjściem było wzięcie lokalnego przewodnika. Padło na uroczego Pana Bean-a. treging miał być jendonocny z noclegiem w wiosce u plemion Palang i zejście do Hsipaw inną drogą. Postanowiliśmy jednak przełożyć wyjście o jedne dzień i połazić po okolicy. Ludzie Okazali się wspaniali. Ggy okazało się, że fotografujemy lokalnego przywódcę wojskowego w modłach - uprzejmy Pan po cichu doniósł, że może się to źle skończyć. gdy pytali "skąd jesteś" wiedzieli dużo o Polsce i nie było sławetnego "Holland". Rozmawiali o Ukrainie i problemach europy. Przede wszystkim rozmawiali co nie zdarzyło się nam w Kambodży czy Laosie. Wiedzieli o komunizmie i znali kilku Polaków, z Lewandowskim rzecz jasna na czele (zdetronizował Papieża i Wałęsę). Zwiedziliśmy "Bambusowego Buddę" i wytwórnię Cygar czyli "Cheeroly". Ciekawy wynalazek , który paliłem non stop - trochę tytoni, trawa, kora drzewa i inne wynalazki zawinięte w liść tytoniu. Uwaga - grube strzelają ogniem - co skutkuje popalonymi spodniami trekkingowymi :(. Dopiero Pani ok 90 lat nauczyła nas ,że używa się skorupy kokosa do palenia (wkłada do niego końcówkę "strzelającego" papierosa. Wytwórnia to coś co łatwo przegapić - ja po prostu wlazłem do jednego z domów we wiosce robiącej takowe cygara. Pani nieznająca kompletnie ani jednego słowa - i tak przyjęła nas mega ciepło. Następnie poszliśmy na targowisko, gdzie zakupiłem maczetę w pochwie z bambusa. Taką w sklepie rolniczym - najlepsza rzecz do domu, bo użytkowa. jest też lokalny supermarket z tanim piwem i lokalnym redbulem. Hsipaw to naprawdę miły przystanek Birmy. Na zdjęciach: jedzonko przed i po, ludzie mili, tygrys z ofiarą, wypas na tarasie. |
10 Załącznik(ów)
Treking.
Birma w trekingu jest niesamowita, a właściwie to esencja podróży. Warto iść na kilku dniowy, ponieważ to co oferuje droga jest niesamowite. My odbyliśmy 2, jeden dwu dniowy, drugi 3 dniowy. ten pierwszy był przetarciem. Ciężko jest opisać widoki zabierające dech w piersiach (zdjęcia będą przy opisie drugiego). ciekawostką było samo przejście. Szliśmy za Mr. Beanem, który ksywę miał od tego, że handlował groszkiem jak nie był akurat przewodnikiem. Pan ten był wesołkiem i niesamowitym gościem. Chodził w trampkach wojskowych (takie jak nasze ale z gumą robiącą za protektor), powłóczył nogą, którą miął chorą, aż w końcu dostał ksywę tyłownik. Najciekawsza była jego reakcja na tropikalną burzę, która pozdrawiała nas piorunami na kilka cali od nas. On spokojnie szedł z parasoleczką. My uciekaliśmy do przodu jak głupi. Po drodze mijaliśmy wiele pięknych miejsc, czerwonej ziemi, ręcznej uprawy, bawoły. Na postoju mieliśmy przyjemność też obserwować Panie kąpiące się w źródle wody pitnej - taki naturalny prysznic. Oczywiście Panie nie uznawały skrępowania, nie tak jak nasze białaski. Dzień wcześniej byłem w jedynej restauracji w czasie naszego obchodu gdzie dostałem dużą czarną kawę - nie wiem skąd ona się wzięła pośród domostw. Niesamowite ,ale była. Zostawiliśmy też wpis o kukurydzianym buddzie - to dal tych co tam trafią. Polecam. W całym trekingu nie dostałem już kawy w ogóle - ponieważ nie chciałem pić tego chińskiego ulepka z torebki. Nie piłem też piwa po drodze było za drogie i za gorące. Ponieważ jednak ciągle na pytanie Mr. beana "co chcesz: whisky, kawę czy piwo?" odpowiadałem: "whisky, kawę i piwo!", ochrzcił mnie nasz serdeczny przyjaciel: "greedy buffalo" i tak już zostałem. Poniżej zdjęcia z restauracji, obwoźnego sklepu, trasy na offa i początku przejścia. na końcu Pan Bean. c ;). |
Cytat:
|
20 Załącznik(ów)
Cytat:
Tymczasem: Nocowaliśmy u siostry szefa wioski. Chata usytuowana na palach, surowe deski, je się na mini krzesełkach, prąd jest z solarów i ładowane są baterie, które bardzo rzadko zasilają tv czy radio. Źródłem ciepła i kuchnią jest palenisko na środku pokoju centralnego. U góry paleniska jest coś na wzór wieszaka, który suszy garnki i zioła. Myjesz się i załatwiasz poza domem. Sypialnia gości to odrębny budynek - wspólna sala do wspólnego chrapania z rozdzielonymi materiałowymi kotarami materacami. Jest cudnie, natura dosłownie skrobie Ci do ucha karaluchami, szczurami, ptakami, zapachami i kolorami - wszystko intensywne jakby człowiek był współlokatorem nie imperatorem tego świata. Ubrano nas w lokalne longi co jest niczym innym jak tubą z materiału noszą tu powszechnie przez chłopców i mężczyzn - i to nie od święta. Najciekawsza była przygoda z Panią - siostrą, która jak się okazało posiada gazetę national geografic, która była niezłym zaskoczeniem. W środku był artykuł o tejże Pani, a gazeta była z ...Polski :). Poniżej zdjęcia z przejścia. Nie będę opisywał poszczególnych, ale odnajdziecie na nich dzieci wioski, samą wioskę, Panie w kąpieli, szefową wioski z gazety, tradycyjna uprawę, ryż suszący się na kołkach, wspomnianą kawę, Pana co klasycznie produkuje deski i pale, produkcję zielonej herbaty przydomowej fabryczki, lokalne święto na rzecz lokalnych duszków "natów" oraz gratka dla wytrwałych - OFF W STYLU BIRMAŃSKIM - NIECH MI KTO POWIE, ŻE AFRĄ TRUDNO :). PS Jakby co to służę usługą tras offowych ;) Zobaczcie jak się robi kostkę !! - Łańcuch nie tylko na śnieg |
Dziś zamiast relacji film z jedzeniem w tle.
To jajko nazywa się 100-letnie i trzeba je zjeść aby być w teamie: Ludzie Birmy: |
Jorge, ja rozumiem ze low budget travel, ze spanie w krzakach ale zeby robaki jesc i 100 letnie jajca to dla mnie juz za low. Nie bylo cos swierzszego?
Kanalio, I napisz ze po sniadaniu nie ogladac filmu, jajecznice se zjadlem wlasnie i mi sie odbija.... :/ A Ci ludzie Birmy zajebisci. Fajny pomysl wogole zeby zamiast gor i "widoczkow" pokazac to co w podrozy interesuje najbardziej. I ta wolnosc kiedy kupujesz sobie zajebiste zarcie na chodniku |
Cytat:
|
Widzieliście gdzieś wypożyczalnie motocykli (mogą być takie do 250 ważne aby pomieściły 2 osoby i dwa plecaki duże) w Malezji. wybieram się na 3 tyg. i nie wyobrażam sobie zjechania Malezji inaczej niż na moto.
|
Cytat:
https://www.youtube.com/watch?v=N6lKT8REALw https://www.facebook.com/rentinmalaysia http://cycleforrent.blogspot.nl/ http://forum.virtualtourist.com/Kual...er-rental.html i jeszcze miłej lektury: http://advrider.com/forums/forumdisplay.php?f=64 http://www.ridemalaysia.com.my/ http://www.gt-rider.com/thailand-mot...-tour-Malaysia i oglądania: Teraz najważniejsze. W Azji wypożyczasz głównie 125 cccm. Oni tym robią wszystko - co możesz zobaczyć na zdjęciu powyżej w relacji. 250 i więcej jest drogie, ale jak Ciebie stać - znajdziesz spokojnie :). Drogi mają w zajebistym stanie. |
1 Załącznik(ów)
Dzięki za odpowiedź.
Czasem się udaje za niewielkie pieniądze jednak wypożyczyć te 250 ccm - to akurat Sri Lanka |
Cytat:
|
Jorge, afryka znowu mi za drugim dzis odpalila wiec to znak.... Weiter !! Schneller pisac !!
|
Cytat:
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:14. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.