![]() |
Na podbój Rumunii! 2016r.
Prolog
Plany na ten rok miałem ambitne. Chciałem sobie odbić brak jazdy w zeszłym sezonie, bo a to zmiana mieszkania i remont, a to narodziny drugiej dziedziczki więc ani czasu ani kasy nie było. Najpierw jednak postanowiłem zmienić motocykl na taki true adwenczer co to i poza asfalt potrafi zjechać i eksplorować nieodkryte dotąd przestrzenie. Wybór mógł być tylko jeden - BMW 1100GS. Jak postanowiłem tak zrobiłem i po długich poszukiwaniach egzemplarza który poruszałby się o własnych siłach i nie wymagał uruchamiania linii kredytowej w Providencie aby go doprowadzić do sprawności wreszcie znalazłem. Piękny, lśniący i pachnący w kolorze, jak to w swoim katalogu BMW ładnie określa, Green Kalahari. Szybko kazałem zapakować. https://lh4.googleusercontent.com/-g...o/IMG_2317.JPG Jak już pojawił się mój nowy przyjaciel, trzeba było przetestować czy naprawdę da się tym zjechać w polne drogi czy to tylko taki marketingowy bełkot. A jednak mówili prawdę, da się https://lh6.googleusercontent.com/-p...o/IMG_2325.JPG I to nawet wciąga! Nadszedł czas wyposażania nowego nabytku, tak aby świat można było podbijać. Najpierw rzecz podstawowa, obowiązkowa i nieodzowna, czyli kufer. Boczne były na wyposażeniu mojego egzemplarza, brakowało tego najważniejszego, centralnego. Po zapoznaniu się z ofertą znanego portalu aukcyjnego doszedłem do wniosku że poszukiwanie oryginalnego do kompletu mija się z celem. Nie dam tyle kasy za kawałek plastiku! Dlatego też zakupiłem akcesoryjny, wysokiej klasy duży kufer znanej marki Awina. Jako że oryginalne mocowanie nie wzbudzało we mnie pewności że po którejś przejażdżce wrócę bez mojego nowego nabytku i całe 110zł pójdzie psu w dupę, zleciłem firmie MyHand porządne zamocowanie kufra do stelaża. Wysokiej klasy fachowiec w mojej osobie zrobił to tak jak się należy, na dwóch szynach, na wylot. Teraz kufer bez ogona nie ma prawa motocykla opuścić. Ale wróćmy do wątku głównego. Plany. Najpierw w mojej głowie zakiełkowała myśl aby to w lipcu pojechać na południe do dalekiej Rumunii, a we wrześniu zaś na daleką północ, do Finlandii. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw doszedłem jednak do wniosku że na tej dalekiej północy to we wrześniu przecież może być już zimno, a jako że tam mają trochę inny cennik niż w PL to w grę wchodziły tylko noclegi na dziko, pod namiotem. Namiot akurat mam, śpiwór również, co prawda już nie pierwszej młodości bo swoje ponad 30 lat ma, ale w całkiem dobrym stanie, nie popruty, nawet ekspres działa, więc kupowanie nowego było po prostu rozrzutnością. A że komfort termiczny ma na poziomie jakichś +25st to nieistotny szczegół. Jednak na wrzesień na daleką północ może jednak się do końca nie sprawdzić. Tak więc swój plan zmodyfikowałem w jakże chytry sposób: Finlandię objadę w lipcu, a Rumunię zostawię sobie na wrzesień! No tak. Pewnie znacie to powiedzenie: jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Tak było i w moim przypadku. W robocie sytuacja uległa nagłej i niespodziewanej zmianie, nie koniecznie na dobre dla mnie. Mój lipcowy urlop został znacznie okrojony, a o wrześniowym mogłem już sobie tylko pomarzyć. I znów życie postawiło mnie przed jakże trudnym wyborem: Rumunia czy Finlandia. W Rumunii piękne górskie drogi, dwie trasy które już od dawna śniły mi się po nocach czyli Transalpina i Transfogaraska, nie wspominając już o samym podboju tego dalekiego, dzikiego i egzotycznego kraju. W Finlandii zaś słynne szutry, odwiedziny u Mikołaja ze złudną ale jednak nadzieją na jakiś prezent. I tak biłem się z myślami co wybrać? Gdzie pojechać? Gdzie czeka mnie większa przygoda? Przeważył chyba czynnik wszystkim znany czyli kasa: uznałem że ten dziki kraj na południu będzie tańszy. Tak więc decyzja podjęta: Rumunio szykuj się, wyruszam na podbój! |
Dobrze, dobrze,tylko co chcesz podbijać w Rumunii?
Tam wszystko zdobyte ... :D |
Ale nie przeze mnie :p
|
kiedy na ile i gdzie?
|
Ja już wróciłem, tak gwoli ścisłości, a na ile i gdzie, wszystko postaram się opisać ;)
|
Przygotowania
Planując tak poważne podboje oczywiście trzeba się wcześniej gruntownie przygotować. Tak też i ja uczyniłem. Na początek ubezpieczenie: wykupiłem od kosztów leczenia na zawrotną kwotę 120tys zł, łącznie z przelotem helikopterem gdyby zaszła taka potrzeba. Brzmi obiecująco, zwłaszcza że do tej pory nie miałem takiej okazji. Trzeba będzie rozważyć czy nie skorzystać. Ubezpieczyłem też i mojego towarzysza podróży Gustawa. On co prawda helikopterem nie poleci, ale 400km na lawecie ma zagwarantowane. Moje kosztowało 48zł, co jak za sam bilet na helikopter uważam za mega promocję, Gustawa pomimo że takiej atrakcji nie przewidywało kosztowało aż 60zł. Koszty rosną ale cóż, trudno. Teraz należało skompletować wyposażenie. Na pierwszy ogień idzie nawigacja bo bez niej w tak dalekiej podróży ani rusz. I tutaj akurat tak dobrze się złożyło że kończyła mi się umowa z dotychczasowym operatorem, z którego to usług i tak nie byłem zbytnio zadowolony. Po przejrzeniu oferty konkurencji w oczy rzuciła mi się oferta z telefonem, nie byle jakim telefonem, bo Lumią 650, najnowszym, choć nie z najwyższej półki, produktem Microsoftu. A telefon ten, dla tych którzy nie wiedzą, ma zainstalowaną aplikację Here Maps, idealnie nadającą się do nawigacji po najdzikszych nawet terenach. Jako że cena również okazała się nader przystępna, całe 1zł, natentychmiast złożyłem zamówienie łącznie z przeniesieniem numeru. I w ten oto sposób upiekłem trzy pieczenie na jednym ogniu: pożegnałem się z niezbyt lubianym operatorem, zanabyłem doskonały telefon, i przede wszystkim miałem już nawigację. Teraz trzeba było ten nowy nabytek jakoś do motocykla zainstalować. Tutaj z pomocą przyszedł mi sklep z różnymi akcesoriami do tjuningu samochodów dla młodych gniewnych czyli spojlerami, kołpakami w chromie itp. Mieli też na stanie świetny uchwyt rowerowy do telefonu, wodoodporny, odpowiedniej wielkości (bo mój nowy telefon ma aż 5 cali!), dokładnie taki jakiego mi było trzeba. Wydatek rzędu 30zł znów musiałem przeboleć. Przy okazji dokupiłem przejściówkę z małego gniazda zapalniczki (bo w takie mój GS jest fabrycznie wyposażony) na duże więc i problem ładowania sprzętów miałem z głowy. Przejściówka na USB została mi z poprzedniego motocykla. Potrzebny był mi jeszcze kompresor, komplet imbusów i torxów. Wszystko to ustrzelić mi się udało w BricoMarche. Najdroższy był kompresor bo nie było akurat żadnej promocji, niestety czasu już nie mialem aby takowej wyczekiwać, i znów 39zł z kieszeni wyparowało. Zestaw do kołkowania opon też mi pozostał więc chociaż ten koszt odpadł. Niezbędnik podróżnika w postaci trytytek i taśmy oczywiście zawsze się w domu znajduje. Zapasowe świece również były w moim posiadaniu. Miałem chyba wszystko co w podróży okazać się może potrzebne. Tak wyposażony mogłem ruszać. Nic mnie nie mogło zaskoczyć. No może humoru nie poprawiała jedynie pocąca się laga, ale czyż to mogłoby mnie zatrzymać? Nie ma takiej opcji. Się wymieni uszczelniacze po powrocie. |
niezle czekam .... zapowiada sie niezle :Thumbs_Up:
|
1 Załącznik(ów)
Tja, Twój jeszcze brzydszy od mojego;). A myślałem ze brzydszego nie ma:Thumbs_Up:
:haha2: |
Wszystkie Gs- sy są pikne :Thumbs_Up:.
Tylko ten jeden żółty, jakoś mi babsko pachnie :). Pisze się pisze. Się czyta :Thumbs_Up: |
Rumunia mnie nie urzekła w żaden sposób, może dlatego że trafiłem na burze.
Ile dałeś za motocykl, patrzę na ceny i około 11tys. Jestem ciekawe ile kosztuje w stanie pewnym |
Pojedź tam endurakiem, to urzeknie Cię na pewno :D Jeżdżę tam 1-2 razy do roku i cały czas mi mało ;)
https://lh3.googleusercontent.com/-N...0/P1200838.JPG https://lh3.googleusercontent.com/-M...0/P1200831.JPG https://lh3.googleusercontent.com/-8...0/P1230300.JPG |
No właśnie na transalpine nie mogłem sobie pozwolić bo XJRka pewnie by daleko nie pociągnęła, a i tak miała nawagę zaliczoną solidną.
Zmienie moto to pojadę ;) |
Mariusz, odpowiedziałem Ci na PW.
Spokojnie wjechałbys na transalpię XJR-ką, z palcem w tyłku. Ja akurat trafiłem na super pogodę, ale nie uprzedzajmy faktów ;) |
Dzień pierwszy
Noc przed wyjazdem minęła o dziwo spokojnie. Wstałem skoro świt o 9-tej wypoczęty. O 10.30 już byłem gotów do wyjazdu. https://lh6.googleusercontent.com/-1...o/IMG_2330.JPG Odpaliłem maszynerię, pomachałem żonie na pożegnanie i ruszyłem ku przygodzie. Po ok. 30 kilometrach zaczęło schodzić ze mnie napięcie a jazda zaczęła sprawiać frajdę. Dokładnie Piotrkowie gdzie to pierwszy raz pomyliłem drogę. Ale, od czego mam nawigację! Kilka smyrnięć i dotknięć ekranu i już prowadzi mnie jak po sznurku. Mogłem jechać dalej. To znaczy nie tak całkiem dalej, najpierw musiałem się cofnąć. Dalej nic już nie zakłócało mojego spokoju, no może poza wiatrem który przewiewał mnie na wskroś. Wytrzymałem tak do Włoszczowej gdzie powiedziałem dość. Zarządziłem postój na przystanku i wpiąłem membranę do kurtki. W końcu lipiec jest, nie będę marzł. Membrana doskonale spełniła swoją rolę. Teraz głupi wietrze możesz sobie wiać. Kolega od którego odkupiłem ciuchy nie kłamał mówiąc że są w bardzo dobrym stanie. I tak sobie jechałem radośnie aż do Jędrzejowa, gdzie to po raz drugi obrałem zły kierunek. Zorientowałem się niestety dopiero po około 40 kilometrach. Droga okazała się na Kielce. Kielce, jakie Kielce? W Kielcach byłem już parę razy, nie miałem w planach kolejnych odwiedzin tego uroczego miasta. To chyba nie mój kierunek. O ratunek znów musiałem prosić nawigację. Tym razem nie wyłączałem jej już dopóki nie wróciłem na właściwą trasę. W międzyczasie spokój mój zakłóciła myśl że pomimo iż po stokroć sprawdzałem czy wszystko co potrzebne do podboju Rumunii zostało przeze mnie zabrane, i tak zapomniałem o czymkolwiek czym mógłbym namydlić moje boskie ciało. I jak spod ziemi, na zawołanie, wyrósł przede mną przydrożny Rossman. Szybki zakup żelu Adidasa i uśmiech powrócił na me lico. Po przekroczeniu pierwszego pasma górskiego na mej wyprawie czyli Gór Świętokrzyskich wiatr ustał i wyszło pierwszy raz tego dnia słońce. To mocno podbudowało moje morale. Dalsza trasa przebiegała już bez żadnych problemów, nigdzie się nie zgubiłem, nic mi się nie przypomniało, było ciepło i przyjemnie. I tak w radosnym nastroju dotarłem do celu dnia dzisiejszego mojej podróży czyli Piwnicznej Zdrój. Dlaczego akurat tutaj? Ano dlatego że to jeszcze na polskiej ziemi, że miejscowość najbliższa granicy, i że skoro Zdrój to musi być turystyczna a w takiej o kwaterę najpewniej. Bo oczywiście namiot, śpiwór i karimatę uznałem za zbędny balast i postanowiłem spać na kwaterach. Ludziska którzy już przede mną przetarli ten jakże morderczy szlak zapewniali że z kwaterami problemu nie będzie. A ja ludziom wierzę. Nocleg znalazłem w pierwszym miejscu do którego podjechałem, i to za całkiem satysfakcjonującą mnie kwotę 30zł. Otrzymałem klucz do bungalowu z łazienką i TV. A TV to ważna rzecz bo przecież dziś półfinał Euro. Poza tym okazało się że nie jestem jedynym motocyklistą w tym przybytku. Nocował tam też jeden Czech, a właściwie Polak mieszkający w Czechach, kolega Andrzej podróżujący z żoną na Hondzie Shadow. Wieczór upłynął nam na miłych pogaduchach, dzieleniu się wspomnieniami i planami podróży. Bardzo zachwalał ów kolega termy w Miszkolcu, tak więc pierwszy cel podróży na dzień jutrzejszy już miałem. Z Andrzejem pozostajemy w kontakcie do dziś. Jako że ten pierwszy dzień to typowa dojazdówka więc foto brak. Przejechane 388,5km. I mapka: https://goo.gl/maps/o4Q9XeDLCQT2 |
Zaczął szczegółowo! Jedziesz dalej chłopaku!
|
I wał Ci nie pękł? Dziwne...
Dawaj dalej Kolego! :) |
Cytat:
Cytat:
|
Ludzie odwiedzają tą moją dziurę a ja jak zawsze nic o tym nie wiedziałem:mur:. No ale pisz bo zapowiada się ciekawie.
|
Namówliście mnie :D
Fajnie że w ogóle ktoś to czyta skoro i tak już tam wszyscy byli. Jedziemy dalej Dzień drugi Tej nocy długo nie mogłem usnąć. W końcu jutro ma się zacząć ta zasadnicza część przygody. Do tej pory motocyklem najdalej byłem w Czechach i na Słowacji a to trochę inna bajka. Różne myśli kłębiły mi się we łbie: a co będzie jak się coś zdpuczy? Jak Gustaw zaniemoże i powie że dalej nie jedzie? Jak ja z jakichś względów nie podołam? Świadomość posiadania odpowiednich polis jakoś niezbyt dodawała mi otuchy. Budzik zadzwonił punktualnie o 7-ej. Drzemkę wciskałem 3 razy. W końcu jednak trzeba było wstać i zmierzyć się z rzeczywistością. Chwilę po tym jak przygotowałem poranną kawę pojawił się Andrzej. Na pogaduchach zeszło nam do 10-tej. Jako że w planach miałem dojazd do Miszkolca nie musiałem się zbytnio spieszyć. Zresztą, w końcu na urlopie jestem, nigdzie nie muszę gonić, to ma być przyjemność a nie realizacja z góry określonego planu. Poza tym żadna moja dotychczasowa przejażdżka nie miała z góry określonego planu do wykonania, obierałem tylko kierunek a dalej toczyło się na zasadzie co dzień przyniesie. Jednak kiedyś ruszyć trzeba. Po kilku kilometrach już byłem na Słowacji. Granica praktycznie niezauważalna. Pierwszy postój na fotkę: https://lh3.googleusercontent.com/-0..._50_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-i..._02_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-7..._17_Pro_LI.jpg Przez Słowację przejeżdżam zgodnie z przepisami, uczulony na tamtejszych policjantów. Euro nie posiadam w ogóle, to zbyt droga waluta dla mnie. Mijam Preszów, mijam Koszyce i nagle coś się zaczyna dziać: jakieś zabudowania, parkingi, jakiś ruch. To węgierska granica! Poznałem jedynie po znaku: https://lh3.googleusercontent.com/-V..._21_Pro_LI.jpg Tak więc Słowację pokonałem praktycznie na strzała, bez tankowań, bez wydania choćby jednego euro. No i przede wszystkim bez spotkań z policją. Idę do budy z napisem Viniete zostawić parę forintów, których zresztą podobnie jak euro nie posiadam. Panie w okienku na szczęście znają pojedyncze słowa po polsku i po angielsku więc idzie się dogadać, co dalej już normą nie będzie. Można płacić kartą więc nie muszę biegać i szukać kantoru. 1470 forintów i mogę całe 10 dni szaleć po ichniejszych autobahnach. Pozostaje teraz znaleźć stację i zatankować. Z tym oczywiście nie ma problemu, problem pojawia się przy płaceniu. Nie to żeby terminal mojej karty nie przyjmował, złota ona co prawa nie jest, zwykła niebieska, ale działa. Problem jest w komunikacji. Jedynym językiem jakim jesteśmy się w stanie porozumieć z panią kasjerką jest język migowy. Ich ojczysty jest dla mnie równie zrozumiały jak marsjański. To samo tyczy się również znaków drogowych: o ile na głównych drogach i oczywiście autostradach zdarzają się znaki w języku angielskim, to na bocznych można o tym zapomnieć. A aby odczytać nazwę miejscowości składającą się z kilkunastu liter, trzeba się zatrzymać bo nie ma opcji rozszyfrować tego w ruchu. Zatankowany, obieram kierunek na Miszkloc. Dojazd nie nastręcza żadnych problemów, gubię się za to, już tradycyjnie, w samym mieście. Staję gdzieś w bocznej uliczce i zastanawiam się co robić: jechać na te termy? No fajnie by było, ale jest dopiero 13-ta, trochę nie chce mi się tak szybko kończyć dnia jazdy. W dodatku teraz gdy całe napięcie minęło bezpowrotnie wraz z przekroczeniem drugiej granicy. Ale ale, przecież na Węgrzech mają jeszcze jedno fajne miejsce do wymoczenia dupska. Hajduszoboszlo. To już znacznie bliżej Rumunii, dobra droga cały czas autostradą na którą to przecież mam winietę. Jeszcze tylko wbić koordynaty do nawigacji żeby mnie z tego miasta na odpowiednią autostradę skierowała i ruszam. Wyjazd z miasta już nie sprawia problemu. Oczywiście musiałem przejechać je jeszcze raz. Później już tylko wjazd na autostradę i⌠Czy można się zgubić na autostradzie? Ano można. Ja potrafię. Na rozjeździe zbyt długo czytałem te słynne węgierskie znaki drogowe i skręciłem oczywiście na Budapeszt. A to jakby trochę inny kierunek jest. Dojazd do najbliższego zjazdu zajął mi dłuższą chwilę ale udało się wrócić na właściwy odcinek, oczywiście z pomocą nawigacji bo swojemu wrodzonemu rozeznaniu w terenie już nie ufałem. Na autostradzie, jak to na autostradzie, szybko ale nudno. Co fajnego jest w tych węgierskich to duża ilość MOP-ów, średnio co 20km. Przydadzą się one w drodze powrotnej, ale nie uprzedzajmy faktów. Jadąc zauważyłem też że na większości z nich stoi policja z czymś w rodzaju lornetki na trójnogu, nie wiem czy to lornetka czy może jakiś radar, ale przez radar to policjant raczej nie patrzy a mierzy nim prędkość. Może na węgrzech mają jakieś inne, nie wnikam. A może po prostu wypatrują klientów którzy nie opłacili myta za jazdę tą szybką i luksusową drogą? Węgierskie MOP-y poza tym niczym nie różnią się od naszych, stacja, parking, kibel - czyli standard. No może pogoda tylko trochę inna, i te chmury jakieś bardziej przyjemne: https://lh3.googleusercontent.com/-h..._28_Pro_LI.jpg Wietrzna, pochmurna i chłodna pogoda z kraju została już tylko wspomnieniem. Teraz słońce świeci, zrobiło się nawet trochę za ciepło. I w tych pięknych okolicznościach przyrody dojeżdżam do zjazdu na Hajduszoboszlo. Na wjeździe do miasta staję na tankowanie i zagaduję pana jadącego na rowerze i przyglądającego się Gustawowi. Pan na szczęście zna angielski więc udaje mi się zasięgnąć informacji gdzie to znajduje się ten ich słynny kompleks basenowy oraz gdzie szukać noclegu. Po dniu jazdy może jeszcze nie w upale, ale w dużym słońcu już czuję jaką frajdę sprawi wskoczenie do basenu. Ale najpierw trzeba znaleźć jakiś nocleg. Udaję się we wskazanym kierunku i zaczynam poszukiwania. Niestety, tak łatwo to kolego, nie będzie. Co prawda kwater bez liku, jednak nigdzie nie chcą słyszeć o jednej nocy dla jednego człowieka. Jakby się wszyscy zmówili. Po 1,5 godzinie bezskutecznych poszukiwań odpuszczam. Nici z basenów. Postanawiam zbojkotować to nieprzyjazne miejsce. Odpalam nawigację, wklepuję koordynaty na Oradeę i jadę do Rumunii. Szkoda tylko straconego czasu. Droga tym razem prowadzi mnie przez węgierskie wsie. Czuję się trochę jakbym się przeniósł w lata swojej młodości. Spotykam na drodze sporo MZ-ek, Simsonów, Trabanty, Łady, Żiguli, Wartburgi. Przecieram oczy ze zdumienia. Krajobraz zaś składa się z ciągnących się po horyzont pól słoneczników. I tak sobie jadąc i podziwiając widoki dojeżdżam do granicy Rumuńskiej. Tutaj dla mnie zaskoczenie bo to okazuje się normalna, prawdziwa granica, taka wiecie, z budkami, pogranicznikami i kontrolą. Kolejki nie ma, jakieś 3-4 samochody przede mną, więc się nawet nie ma co przeciskać. Osobne pasy dla obywateli EU, co oczywiście przegapiłem i stanąłem na tym obok. Podchodzi pan w mundurze, podaję mu dowód, zerka i oddaje. Podjeżdżam do budki. Ponownie podaję dowód drugiemu panu w budce, ten coś wklepuje w komputer po czym oddaje mi dowód i to tyle. A myślałem że chociaż bagaże sprawdzą czy czegoś przypadkiem nie przemycam. A tu nic, chwila moment i już jestem w Rumunii. Właśnie, jestem w Rumunii!!! Dociera do mnie że dokonałem tego, dojechałem. Teraz już niech się dzieje co chce! I tak już zwyciężyłem. Do Oradei wjeżdżam już z poczuciem jakie musiało towarzyszyć Napoleonowi gdy wjeżdżał do Moskwy. Gdzieś w centrum rzuca mi się w oczy bankomat więc zatrzymuję zaprzęg i udaję się do ściany płaczu. Ze ściany wyciągam 400 ichniejszych złotówek czyli lei i z taką kasą czuję się już naprawdę jak cesarz. Wyjeżdżam z miasta, już oczywiście pomny moich wcześniejszych niepowodzeń według wskazówek nawigacji, krajową 1-ką w kierunku Kluj Napoki. Za Oradeą rozglądam się za noclegiem bo słońce powoli chyli się ku zachodowi. Niestety, nigdzie nie widzę śladu kwater. I co tu robić? Jedynym ratunkiem pozostają przydrożne motele. Kieruję więc tam swoje kroki. W pierwszym parking przy drodze nie wygląda obiecująco, w drugim pokój 80lei. Ale za to zamknięty parking na podwórku, jest i restauracja. Trudno, nie mam już zbytnio ani siły, ani czasu aby szukać dalej. Jakoś muszę przeboleć tę bolesną dla mojego portfela stratę. Biorę pokój, z klimatyzacją!, rozpakowuję osiołka, szybki prysznic, przebieram się w cywilne ciuchy i jak prawdziwy europejczyk idę skosztować specjałów tutejszej kuchni. Zamawiam słynną i polecaną ciorbę de burtę i bezpieczny grilled pork, na tyle zresztą pozwala obopólna znajomość angielskiego moja i pani kelnerki. W oczekiwaniu na posiłek zwiedzam pobliską okolicę. Okazuje się że kontakt ze światem tu kiedyś był, niestety został zerwany: https://lh6.googleusercontent.com/-o...o/IMG_2332.JPG Na horyzoncie widać już moje jutrzejsze przeznaczenie i to po co tu tyle kilometrów przejechałem: https://lh3.googleusercontent.com/-L..._33_Pro_LI.jpg Posilony udaję się na zasłużony odpoczynek. Przelatuję jeszcze szybko po kanałach tutejszej TV, w końcu wybuliłem tyle siana że jak jest TV to trzeba skorzystać. Wi-Fi na szczęście też jest więc szybki przegląd internetu, jakiś mail do ukochanych dziewczyn i zapadam w sen. Przejechane 501km I mapka: https://goo.gl/maps/CrCgrWWz5172 |
Spełniasz moje rumuńskie marzenie o górach i GS-ie...
Mi póki co nie wyszło, choć GS zawsze gotowy do drogi czeka w garażu. Małżeństwa mi się zachciało :). Pisz dalej, mobilizujesz mnie do mobilizacji :) |
kris2k
dajesz, dajesz dalej. :D Się czyta. Napisz proszę co to za assistance i na jaki czas za 60 zł na 400 km lawety???? Też chce takie. |
Cytat:
Sądzę ze lepszej oferty nie znajdziesz: https://assistance-motocyklowe.pl/bmwklub/ |
Cytat:
http://uploads.tapatalk-cdn.com/2016...c2c7d0046e.jpg http://uploads.tapatalk-cdn.com/2016...9f54be2265.jpg Wysłane z mojego Nexus 6 przy użyciu Tapatalka |
Borys, żonę mam już co prawda wychowaną, ale młodsza dziedziczka ma 9 miesięcy a mimo to udało mi się z domu wyrwać. Więc nie przejmuj się, wszystko można pogodzić.
Navaja, ubezpieczenie brałem w Warcie, Moto Assistance wariant Podróżnik 15, na dwa tygodnie dokładnie 60zł. Działa w całej Europie, masz holowanie do 400km do najbliższego warsztatu bez względu na odległość od miejsca zamieszkania, pojazd zastępczy, hotel 3gwiazdki na czas trwania naprawy, chyba do 3dni o ile dobrze pamiętam. Sprawdź sobie dokładnie w OWU. |
Tank
Dziękuję ale w tym przypadku trzeba być "znajomym Piaska" albo "mieć paszport Polsatu". To nie dla mnie. kris2k sprawdziłem i to ubezpieczenie jest tylko dla wybrańcow gdyż musisz mieć OC wykupione w Warcie. Dla posiadaczy OC u innych ubezpieczycieli nie ma. Szkoda. :( OC w Warcie 170 zł, w PZU 104 zł. Zielona karta w Warcie też coś tam kosztuje, w PZU za free. Nie kalkuluje się. Ok ale wątek nie o tym. Pisz Pan dalej. |
Nie trzeba byc członkiem klubu BMW KPM. Członkowie klubu mają tylko większą zniżkę. Wiem co mówię, bo sam bralem udział w negocjowaniu tej oferty.:)
|
I dodatkowo Warta wyłącza niektóre kraje z ZK - zdaje się, że w Turcji musieliśmy dla jednego jegomościa dokupić ZK mimo, że moto jechało w busie.
|
No ja akurat mam wszystko w Warcie, samochody, moto, chałupę, więc może i dlatego.
Ja za OC składkę za GS-a na rok zapłaciłem 80zł przy pełnych zniżkach. Ubezpieczałem pod koniec maja jakoś. Zielona Karta za darmo. Tyle formalności, jadę dalej ;) Dzień trzeci Spałem jak zabity. Napięcie zniknęło bezpowrotnie. Dziś już nawet nie byłem zły na budzik nastawiony tradycyjnie na 7-mą. Zszedłem do restauracji, jak prawdziwy europejczyk, na poranną kawę. 3,50, do przełknięcia. Następnie niespiesznie się spakowałem, zdałem klucze od pokoju wraz z pilotem od klimatyzacji i ruszyłem w kierunku zarysowujących się na horyzoncie gór. Krajowa jedynka którą przyszło mi jechać nie urzekała. Bardzo duży ruch, w dodatku sporo remontowanych odcinków. I to czasami takich z zerwanym asfaltem na odcinku kilku kilometrów z ruchem wahadłowym jednym pasem. Za to pogoda dopisywała. Humor również. Dojechałem do pierwszego pasma górskiego https://lh3.googleusercontent.com/-u..._28_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-7..._05_Pro_LI.jpg Zaczęły się pierwsze górskie zakręty. Jednak z uwagi na duży ruch zbyt dużej frajdy z tego nie było. Po drodze jedna z napotkanych miejscowości wzbudziła spore zainteresowanie. Była to miejscowość niespotykana chyba nigdzie indziej w której to chyba wszyscy najbogatsi rumuńscy cyganie postanowili postawić swoje pałace. Jeden większy od drugiego, przepych i bizancjum. Jednak jak to u romów, zero poczucia estetyki, ma być po prostu na bogato. Dużo i drogo. Ma walić po oczach i pokazywać: patrzcie na co nas stać, i to nie jest nasze ostatnie słowo! Fotek nie robiłem bo uznałem że to tak jakby fotografować czyjąś niepełnosprawność, po prostu nie wypada. Pogłoski o kraju pełnym kwater jednak okazały się nieprzesadzone. Gdybym tak wczoraj przejechał jeszcze kilkanaście kilometrów z pewnością znalazłbym jakiś nocleg. To chyba najbardziej w Rumunii rozpowszechniona dziedzina działalności gospodarczej: kto ma jakiś większy dom, przerabia go na pensjonat, kto nie ma - stawia. Załapałem też jak to się po ichniemu nazywa: pensiunea. Teraz już wiedziałem czego szukać. Rumuńscy kierowcy jeżdżą, jakby to powiedzieć, z dużą fantazją. Oczywiście nie generalizuję, ale spotykałem się dość często z wyprzedzaniem na zasadzie ,,a co tam, zdążę, albo ten z przeciwka zjedzieâ. Udało mi się zobaczyć pościg policyjny w wydaniu rumuńskim, nie wiem co za auto gonili ale robili to Dacią. Słysząc o tym jakie mandaty rozdaje rumuńska policja i jak to łatwo stracić prawo jazdy zastanawiam się jaki procent rumuńskich kierowców już nie posiada uprawnień. Na drodze oczywiście dominują rodzime Dacie, ale równie łatwo spotkać wóz konny co i najnowsze Lamborghini. BMW X5 to chyba drugi po wszelkich odmianach Dacii ulubiony samochód w tym kraju. Dojeżdżam wreszcie do następnego dużego miasta - Kluj Napoki. Po drogowskazach przejeżdżam miasto kierując się na Sebes. Ale, jak to mam w zwyczaju, gubię się. Znów nawigacja okazuje się niezastąpiona. To był najlepszy zakup na tą wyprawę, naprawdę nie wiem jak bym sobie bez niej dał radę. Za wskazówkami z ekranu zawracam i za chwilę już jestem na właściwej drodze. Trasa robi się coraz bardziej przyjemna, ruch trochę maleje. Kilometry mijają szybko. Staję na kawę w knajpce na bardzo klimatycznym ryneczku w miejscowości Aiud. Stąd już blisko, bardzo blisko do pierwszego celu - Sebes czyli start na Transalpinę. Dojeżdżam do wspomnianego Sebes i kieruję się na stację. Paliwa w baku co prawda jeszcze mam, ale to ponoć dość długa trasa a nie wiem czy po drodze jakąś stację spotkam. Nauczkę mam po Bieszczadach gdzie to, jeżdżąc jeszcze poprzednim motocyklem z nędznym zasięgiem ok. 200km, raz już szukałem stacji na oparach. I choć plan na dziś przewidywał tylko dotarcie na miejsce, a sam atak na dzień jutrzejszy, znów było zbyt wcześnie aby kończyć dzień. Tak więc ze stacji obieram kierunek na widoczne na horyzoncie góry, myśląc naiwnie że tam właśnie znajduje się droga z moich snów. https://lh3.googleusercontent.com/-w..._13_Pro_LI.jpg Niestety, okazuje się po raz kolejny że byłem w błędzie. Tam akurat dookoła są góry, w którą stronę człowiek by się nie udał, a mój wrodzony GPS znów spłatał mi figla. Zawracam, wspomagany oczywiście nawigacją, i trafiam wreszcie na właściwy szlak. Staję jeszcze w przydrożnym sklepiku zakupić jakiś zimny napój i ruszam na podbój. https://lh3.googleusercontent.com/-R..._47_Pro_LI.jpg Stanu w którym się znajdowałem wjeżdżając na tę drogę nie sposób opisać słowami. Wszechogarniająca euforia, adrenalina aż buzowała. Czułem że teraz nawet gdyby Gustaw odmówił współpracy wniósłbym go na plecach. Nic nie było w stanie ani mnie powstrzymać, ani zepsuć mi humoru. Po kilku kilometrach docieram do pierwszej zapory, trzeba zrobić kilka fotek https://lh5.googleusercontent.com/-j..._08_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/--..._14_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-U..._21_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-n..._44_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-k..._00_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-4..._56_Pro_LI.jpg Jadąc dalej ukazuje się jakaś przydrożna knajpa. Wypadałoby coś zjeść. Zarządzam postój na popas. https://lh3.googleusercontent.com/-C..._42_Pro_LI.jpg Po posiłku ruszam dalej. Droga przyjemna, zakręt za zakrętem, choć przyznam szczerze że oczekiwałem większych serpentyn. Jka na razie ta Transalpina wydaje mi się przereklamowana, takie drogi to i w Polsce można znaleźć. Dojeżdżam do drugiej tamy https://lh5.googleusercontent.com/-U..._33_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-D..._39_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-W..._29_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-Q..._37_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-t..._43_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-P..._06_Pro_LI.jpg gdzie spotykam kolegę z Rumunii jadącego na Hondzie PanEuropean. Kolega zna angielski więc zamieniamy kilka słów. Okazuje się że jest z Kluj Napoki, wyskoczył sobie na jeden dzień, a na Transalpinie jest pierwszy raz w życiu. Swoją Hondę zaś podobnie jak ja Gustawa ma od niecałych dwóch miesięcy. Jedziemy dalej aż do kolejnej tamy. https://lh3.googleusercontent.com/-b..._17_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-j..._46_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-R..._41_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-b..._07_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-4..._59_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-G..._48_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-p..._43_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-N..._51_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-K..._40_Pro_LI.jpg Tutaj już większy lokalny folklor, stragany i te sprawy. Pytam się nowego kolegi czy to już najwyższy punkt trasy. Jako iż sam nie wie zasięga informacji u pani sprzedającej sery. Okazuje się że do przełęczy Urdele jeszcze sporo drogi zostało, będzie ona dopiero przed Novaci, i że tam dopiero zaczną się prawdziwe serpentyny. Brzmi obiecująco. Spotykam też dwóch kolegów z Polski, jeden na GS-ie 1200, drugi na 1150RT. Przyjechali samochodem z motocyklami na pace. Wczoraj byli na Transfogaraskiej ale jej nie przejechali, ponoć wydarzył się jakiś wypadek i była zamknięta. Jest też dwóch Czechów na Yamahach XT660, z nimi gadam dłuższą chwilę bo to bardzo pozytywnie zakręceni goście. Częstują mnie nawet serem. Czas jednak ruszać dalej, szczególnie że w oddali dokładnie w kierunku w którym zmierzam zawisła złowrogo ciężka, czarna chmura. Montuję jeszcze i uruchamiam kamerkę, jak wszystko u mnie, budżetowego Overmaxa, bo wypadałoby przecież nagrać z tej drogi marzeń jakiś filmik. Dalsza droga z każdym kilometrem przysparzała coraz więcej frajdy, zakręty zaczęły się zagęszczać i robić coraz bardziej ciasne. Ale najlepsze i tak było dopiero przede mną. Tylko ciągle podążam w stronę czarnej chmury. Czasem trzeba przystanąć na fotkę: https://lh3.googleusercontent.com/-d..._07_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-A..._11_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-h..._17_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-_..._33_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-P..._16_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-C..._09_Pro_LI.jpg Przed wjazdem na przełęcz stanąłem w przydrożnej bacówce. https://lh5.googleusercontent.com/-y..._20_Pro_LI.jpg Czarna chmura znajdowała się teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki. https://lh5.googleusercontent.com/-5..._44_Pro_LI.jpg Zaczęło padać, więc pomimo iż nazbyt głodny nie byłem, postanowiłem sprawdzić co też ci górale w tych swoich kotłach nad ogniskiem przyrządzają. Na stole wylądowało to: https://lh5.googleusercontent.com/-Z..._40_Pro_LI.jpg wystrój knajpy pełen folkloru https://lh3.googleusercontent.com/-U..._35_Pro_LI.jpg Deszcz jak nagle przyszedł, tak nagle ustał. Choć chmura wisiała nadal. Czas przypuścić atak na szczyt. Jednak widoki są takie że nie sposób się co chwilę nie zatrzymać aby je uwiecznić: https://lh3.googleusercontent.com/-b..._00_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-v..._13_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-o..._24_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-i..._33_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-n..._35_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-j..._41_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-j..._28_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-f..._21_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-1..._14_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-z..._09_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-B..._04_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-S..._01_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-k..._58_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-l..._53_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-K..._32_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-Q..._43_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-I..._59_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-A..._07_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-p..._14_Pro_LI.jpg I teraz dopiero zaczęła się zabawa. Agrafki 180stopni, jedna za drugą, w dodatku pod dużym nachyleniem. Czysta adrenalina. Niestety na sam szczyt wjeżdżam już w chmurze, widoczność spada do jakichś 10 metrów, trzymam się za samochodem jadącym, jak wszyscy zresztą, na awaryjnych. Nie trwa to długo, za przełęczą zatrzymuję się na kolejną sesję zdjęciową: https://lh3.googleusercontent.com/-h..._38_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-A..._44_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-c..._49_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-R..._49_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-3..._05_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-F..._54_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-C..._58_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-L..._06_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-T..._14_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-7..._26_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-U..._28_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-Z..._44_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-u..._58_Pro_LI.jpg Piękne te góry, oj piękne! Dalej juz zjazd do Novaci, serpentyny się jeszcze nie kończą nie kończą. Przed Novaci zatrzymuję się zapytać o nocleg. Pokój wolny jest, cena - 80lei. Trochę drogo, zobaczymy dalej. A dalej nagle robi się wielki korek. Objeżdzam go. Droga zwężona do jednego pasa, wokół pełno policji, kierują ruchem. Okazuje się że właśnie dziś i jutro odbywa się tu jakiś rajd i zamykają drogę. Na szczęście przepuszczają zjeżdżających z trasy. W samym Novaci na pierwszej napotkanej kwaterze już cena bardziej znośna, 60lei. Biorę pokój a Gustaw odpoczywa na podwórku. Niestety, okazało się że moja budżetowa kamerka spłatała mi figla i nie włączyła się po wyjeździe z bacówki czyli na najfajniejszym odcinku trasy. Nie będzie więc filmiku z jazdy w chmurach. Jestem wściekły. Jutro trzeba będzie to naprawić. Transalpino, szykuj się, powrócę! Dzisiejszy dzień dostarczył mnóstwa wrażeń. Nie było cienia przesady w opisach tej trasy. Jest zjawiskowa. Kto był - wie oczym piszę, kto nie był - musi koniecznie to naprawić bo żaden opis nie odda tego czego człowiek doświadcza pokonując ją. Jeden z wielkich celów osiągnięty. Nie wiem czym Transfogaraska mnie zaskoczy, ale nie spodziewam się już cudów po dzisiejszym dniu. Moja rada dla jadących tam po raz pierwszy - Transalpinę na pewno lepiej zaczynać od północy czyli od Sebes. Jadąc z południa, z Novaci, najlepszy odcinek czyli przełęcz Urdele pokonacie już na samym początku i dalej może nie będzie wiało nudą, ale nie będzie już efektu WOW. Przejechane 421,5km. Pięknych kilometrów. I mapka: https://goo.gl/maps/vwe5DUTKsMN2 Oraz moja mało udana produkcja filmowa: https://www.youtube.com/watch?v=Pp7trBWS8wk |
ach ten piękny dziewiczy,niemalże entuzjam... Pisz kolego czytamy.Mimo ,że było już kilka relacji z podobnej trasy zawsze miło się czyta czyjeś indywidualne odczucia!
|
Choćbys miał być jedynym czytającym, będę pisał dalej. Mobilizujesz mnie ;) Dzięki
Dzień czwarty Tego dnia nic nie zapowiadało apokalipsy która to miała się wydarzyć. Ale po kolei. Wstałem jeszcze przed budzikiem. Ha! Dziś byłem od Ciebie szybszy, znienawidzony brzęczyku. Dość szybko się ogarnąłem i o 8 byłem gotów do wyjazdu. Od Rumuńskich rowerzystów którzy nocowali w tym samym miejscu dowiedziałem się że dziś od 9 Transalpina ma być zamknięta z powodu odbywającego się rajdu. Spoko, jeszcze zdążę. Zapytałem tylko jeszcze gdzie znajduje się najbliższa stacja i w drogę. Jako że stacja nie wzbudziła mojego zaufania, postanowiłem poszukać następnej. Jednak po kilku kilometrach odpuściłem dalsze poszukiwania, czas biegł nieubłaganie i w końcu nie zdążę przed zamknięciem Transalpiny. Wróciłem więc na stację, zatankowałem, i skierowałem się w wiadomym kierunku. Plan na dziś był prosty: przejazd Transalpiną w drugą stronę. Już w Novaci policja blokuje boczne drogi. Dość szybko docieram do miejsca gdzie wczoraj omijałem zajęty pas przez uczestników rajdu. Niestety, droga okazuje się już zamknięta. Pytam policjanta czy i o której będzie otwarta. Pokazuje mi na swoim zegarku że o 12-tej. I dopiero gdy spojrzałem na zegarek policjanta oświeciło mnie : no tak, przecież w Rumunii mamy godzinę do przodu. Czyli teraz jest już przed 10-tą. Wyciągam swoją niezawodną nawigację i analizuję: szybka zmiana planów, robię nawrót i jadę na drogę która już w Polsce rzuciła mi się w oczy przy przeglądaniu rumuńskich dróg na google maps. Jadę na Petroszany, a następnie drogą 7A w kierunku Transalpiny. Jak dotrę to akurat powinni trasę otworzyć. Wracam do Novaci i pytam policjantów blokujących boczną drogę czy ta w kierunku na Petroszany jest otwarta. Jest. Wskazują mi jeszcze gdzie skręcić aby nie robić koła na Targu Jiu i nie pchać się na krajówkę. To mi pasuje. Ruszam i jadę przez rumuńskie wioski. Droga jest bardzo przyjemna, żadnego tłoku, dzieci przy drodze machają, wszystkie bez wyjątku. Żadnych faków czy rzucania kamieniami. Wprawia mnie to w dobry nastrój. W jednej z wiosek startują do mnie dwa bezpańskie psy - podnoszę tylko w górę prawą nogę i dodaję lekko gazu. Szybko rezygnują z pościgu. Tak dojeżdżam do głównej drogi na Petroszany. Odbijam w prawo, przejeżdżam przez jakieś miasteczko, i za miasteczkiem nagle droga zaczyna pięknieć. Staję na przydrożnym parkingu na którym zauważam sporo zaparkowanych samochodów. Tu chyba jest coś ciekawego. Nie myliłem się - jest mostek nad rzeką z którego rozpościera się niczego sobie krajobraz: https://lh5.googleusercontent.com/-g..._31_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-P..._45_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-6..._31_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-q..._21_Pro_LI.jpg Spoglądam jeszcze na mapę w moim super telefonie i już wiem że właśnie przejeżdżam przez park narodowy Defileul Jiului. Przynajmniej tak było na mapie ;) Droga dość kręta, z jednej strony płynie sobie rzeka, z drugiej góry. Jedzie się w cieniu, co akurat dziś jest bardzo przyjemne bo słońce grzeje dość mocno, pomimo że do południa jeszcze trochę czasu zostało. Z czystym sumieniem polecam tą drogę każdemu kto tam będzie, jest po prostu piękna, i do jazdy, i krajobrazowo. Po drodze mijam jakiś monastyr, ale nie zatrzymuję się. Nie przyjechałem tutaj tym razem na zwiedzanie zabytków. W takich to pięknych okolicznościach przyrody docieram do Petroszan. Odbijam na 7A i po kilku kilometrach zaczyna się odcinek szutrowy: https://lh3.googleusercontent.com/-5..._41_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-e...Pro_LI%2B1.jpg Staję na foto aby uwiecznić fajny kamyk: https://lh5.googleusercontent.com/-F...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-4...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-w..._16_Pro_LI.jpg i w tym momencie zaczyna mnie dość ostro boleć brzuch. Pakuję się na Gustawa i ruszam. Nie ujechałem chyba nawet 100 metrów gdy zaczął się akt pierwszy dzisiejszej tragedii. Zapewne wszyscy znacie ten stan gdy zwieracze wysyłają do mózgu informację: ,,odmawiamy współpracyâ. I taka informacja właśnie dotarła. Nie wiem jakim cudem zdążyłem zatrzymać Gustawa, zrzucić kask i dosłownie skoczyć w bok drogi. Jak na złość ten bok drogi okazał się w dodatku mocno stromy. Ale nie pozycja teraz była najważniejsza a to że dosłownie w ostatniej sekundzie zdążyłem. Udało mi się też nie sturlać w dół bo nawet nie miałbym jak zadzwonić po ten helikopter na który bilet jeszcze w kraju wykupiłem. Jeśli w ogóle byłbym w stanie jeszcze jakikolwiek telefon wykonać. Nie wiem co by było gdybym akurat przez jakieś miasto czy wioskę przejeżdżał, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Spocony jak górnik po szychcie pakuję się ponownie na motocykl. I choć szuterek bardzo fajny, to już nie sprawia mi przyjemności. Jadę bo jadę, brzuch cały czas boli. Raz mocniej, raz słabiej, ale ciągle nie daje o sobie zapomnieć. Dojeżdżam do skrzyżowania z Transalpiną i odbijam w prawo. Mój umysł zaprząta teraz jedna myśl: co będzie jak nastąpi akt drugi? Tu już nie ma gdzie w bok drogi zeskoczyć. To znaczy można, ale będzie to prawdopodobnie ostatni skok mojego nędznego żywota. Ale co poradzić, jechać trzeba. Pogoda dziś dopisuje. Piękne słońce. Jeszcze raz pokonuję znane mi już, cudowne zakręty. Tym razem upewniłem się że kamerka działa. Droga mija dość szybko i przy ciągle pięknej pogodzie wjeżdżam na przełęcz Urdele. Nawet na samej przełęczy dziś nie jest chłodno, choć zazwyczaj różnica temperatur jest odczuwalna. Parkuję Gustawa i idę rozprostować kości oraz zobaczyć co oferują okoliczni straganiarze. Trzeba przecież jakieś pamiątki dla moich dziewczyn zanabyć. Tak, wiem że to i tak w większości chińszczyzna, ale czy to dla dzieciaków ma jakiekolwiek znaczenie? Pamiątki muszą być i koniec, choć pewnie jak zwykle szybko wylądują na dnie szafy. Idę jeszcze zrobić kilka fotek: https://lh3.googleusercontent.com/-_...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-u...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-J...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-O...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-I..._10_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-R...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-l...Pro_LI%2B1.jpg Jeszcze tylko upewniam się że kamerka jest włączona i czas na zjazd do Novaci. Droga, pomimo że jechałem nią już wczoraj, nie przestaje zachwycać. Jeszcze po drodze, już nie zsiadając z motocykla, staję na foto: https://lh5.googleusercontent.com/-k..._11_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-u...Pro_LI%2B1.jpg [img][https://lh5.googleusercontent.com/-K...47_Pro%2B1.jpg[img] https://lh5.googleusercontent.com/-O..._49_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-O..._53_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-l..._44_56_Pro.jpg Dojeżdżam do miejsca w którym odbywał się dzisiejszy rajd. Poznaję po smrodzie spalonej gumy oraz czarnych smugach na każdym zakręcie. Wokół na i za barierkami pełno kibiców. Moje myśli znów krążą wokół jednego tematu: oby tylko nie teraz!!! Na drodze pojawia się policyjna blokada. Przede mną jedzie samochód z tubylcem. Coś rozmawia z policjantami, ci machają ręką i każą mu jechać. Podłączam się i ja. Za chwilę druga blokada, już nie policyjna, ale organizatorów rajdu. Tu dyskusja pomiędzy kierowcą a organizatorem trwa dłuższą chwilę, porozumiewa się z kimś przez krótkofalówkę, wreszcie podchodzi drugi z organizatorów, i usłyszawszy od kierowcy że policja puściła, każe jechać. Przejeżdżamy przez park maszyn, niektóre naprawdę wypasione rajdówki, sporo też seryjnych samochodów sportowych, i perełka: McLaren F1. Po przejechaniu parku maszyn już normalna droga do Novaci. Dojeżdżając do miasta zastanawiam się czy jest sens kontynuować dzisiaj jazdę. A może wziąć pokój na kolejną noc i przeczekać armagedon? Z drugiej strony, zeświruję cały dzień na kwaterze. Poza tym pogoda taka piękna, a jak się jutro popsuje? Będę sobie w brodę pluł. A co tam, co ma być to będzie. Jadę. Dam radę. Ból brzucha mnie nie pokona. Ledwie wyjechałem z miasta, oczywiście nie w tym kierunku w którym powinienem co się okaże niebawem, następuje akt drugi tragedii. Jak na złość jadę przez jakąś gęsto zabudowaną wieś. Przekraczam chyba wszystkie przepisy drogowe jakie zostały wymyślone. Na szczęście chociaż ruch zerowy. Ale nie ma gdzie zeskoczyć, dom przy domu. Za nią zaczyna się następna. Oczy już wychodzą mi z orbit. Czuję jak cały puchnę. Nie wiem ile jechałem, nie w głowie mi było patrzenie na licznik, ale gdyby przy drodze stał jakiś patrol, policjant zapewne podarłby moje prawko na strzępy. Mimo że to plastik. Z tym że najpierw musiałby mnie dogonić bo na pewno bym się nie zatrzymał. Wreszcie dostrzegam jakąś rzeczkę, mostek, a przed mostkiem mocno stromy zjazd po luźnych kamieniach. To nieważne. Ważne że za zjazdem są jakieś krzaki. Wpadam w nie wyboistą ścieżką. Jak na złość jacyś tubylcy okupują rzeczkę. Jezusiczku kochany, czemu mi to robisz!!! Pędzę dalej na oślep ścieżką, na którą w normalnych warunkach nie odważyłbym się zjechać, szczególnie samemu tyle kilometrów od domu. Nie myślę w ogóle o tym że trzeba będzie nią wrócić. Po prawej jakiś ogrodzony sad. Ogrodzenie się kończy. Zsiadam praktycznie w biegu, zdążyłem jedynie rozstawić stopkę boczną, Gustaw zgasł. Nie wyłączyłem zapłonu, nie zabrałem kluczyków. Już nie było chwili do stracenia. Gdyby Gustaw upadł pewnie bym nawet tego nie zauważył. Zdążyłem, ale uwierzcie, był to naprawdę ostatni moment. Wracając dopiero dotarło do mnie gdzie się zapuściłem. Z samym zawróceniem był problem, z wyjazdem nie mniejszy. Ostatni odcinek to praktycznie brak drogi. A ja w terenie to asem nie jestem niestety. Jakoś udało mi się wytoczyć z powrotem na drogę. Jako że nie wiem gdzie jestem i czy jadę w dobrym kierunku, w ruch idzie nawigacja. Oczywiście, muszę zawrócić. Znów dojeżdżam na obrzeża Novaci, i skręcam tym razem już w dobrym kierunku. Jadę z zamiarem dostania się jak najbliżej kolejnego punktu mojej wielkiej wyprawy czyli Transfogaraskiej. Żar już leje się z nieba. Staję w jakiejś wiosce na mini stacji benzynowej, Nie, nie po paliwo. To mam. Staję po lekarstwo. Cola jest dobra na wszystko. A taka z lodówki najlepsza. Leczy, orzeźwia i gasi pragnienie. Po drodze widzę w jakiejś knajpie kilka motocykli na polskich blachach. Nie staję bo dziś nie pogaduchy mi w głowie. Po drodze ekipa dogania mnie. Pozdrawiamy się. Jadę z nimi jakiś czas. Dojeżdżamy razem do Ramnicu Valcea. To miasto na drodze Sybin-Pitesti. Czyli, w moim mniemaniu, w samym sercu Transfogaraskiej. Tak, wiem, pojechałem kompletnie nieprzygotowany. I co ja na to poradzę? Już tak mam. Przekonany byłem że trasa Transfogaraska to droga łącząca Sybin z Pitesti. Odbijam więc w kierunku Sybin. Wjeżdżam na stację zatankować. Pytam pani kasjerki czy jestem na dobrej drodze, ale jakoś ciężko się nam dogadać. Jadę dalej i coś mi się nie widzi aby to była Transfogaraska. Przecież to jakaś normalna krajówka jest. Ruch okropny, upał nie maleje, na dodatek korek. Jadę środkiem. No tak, wypadek. Jakiś gość wjechał Peugeotem w przydrożny betonowy słupek. Bryka skasowana doszczętnie. Widzę po prawej duży parking. Staję zasięgnąć języka. Pytam pewnego jegomościa gdzie ta Transfogaraska, bo że to nie ta na której się znajduję to się już zorientowałem. Jako że niezbyt idzie nam rozmowa, wyciągam nawigację, odpalam i dopiero pokazuje mi skąd i dokąd ta trasa przebiega. Teraz to nawet na nawigacji widać jak na dłoni, ta właściwa jest pięknie pokręcona, ta którą ja jadę jakoś nie bardzo. Jestem na siebie zły za swoją gamoniowatość. Mogłem przecież odbić z Ramnicu Valcea na Curtea De Arges, to był rzut beretem, i byłbym u stóp Transfogaraskiej. A tak nawijam niepotrzebnie kilometry i robię niezłe koło. Normalnie przyjąłbym to z uśmiechem i jechał sobie spokojnie dalej, ale nie dziś. Dziś już miałem dość. Toczę się wiec w tym korku dalej w kierunku na Sybin, czasem się nawet uda coś wyprzedzić. Już nie zrobiem błędu i na parkingu wbiłem w nawigację jako punkt docelowy Cortisoarę. Nie mam chęci się już dzisiaj gubić. Do Sybin nie dojeżdżam bo nawigacja każe mi skręcić. Jadę więc wedle jej wskazówek. I dobrze robię, bo sprowadza mnie z krajówki na boczne drogi przez kolejne wioski. Po pewnym czasie wyjeżdżam znów na krajówkę tym razem na Braszów, i za jakieś 10km już skręcam na Cortisoarę. Przede mną znów góry: https://lh3.googleusercontent.com/-D...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-n...Pro_LI%2B1.jpg Teraz tylko znaleźć nocleg. W pierwszym miejscu niepowodzenie, nie ma wolnych miejsc, już zakwaterowała się jakaś grupa motocyklistów. Ale to nic, tutaj kwater pod dostatkiem. Przy drugim podejściu strzał w dziesiątkę, jest wolny pokój, za 50lei. Gustaw na podwórko a ja do pokoju. W samą porę bo właśnie zaczynał się kolejny akt dzisiejszej tragedii. Ale teraz jestem już spokojny. Nie muszę szukać krzaków. I tak Cola zadziałała zadziwiająco dobrze, bo choć bólu brzucha nie ukoiła, to przynajmniej powstrzymała armagedon co pozwoliło dojechać do celu już bez gorączkowego poszukiwania krzaczorów. Po odświeżeniu się idę szukać sklepu. Trzeba zakupić nową porcję lekarstwa i przydałoby się jakieś pieczywo. Dziś jeszcze nic nie jadłem. Sklep znalazłem, pieczywa niestety w nim nie stwierdzono. Trudno. Dziś na kolację będą kabanosy z Polski i na ciepło rosół z torebki. Też ojczysty. Zapoznaję dwóch nowych kolegów z ich małżonkami, gości tego samego pensjonatu. Okazują się być strażnikami granicznymi. Gadamy do zmroku. Zmęczenie gdzieś odeszło, choć na ostatnich kilometrach dzisiejszego dnia byłem już naprawdę zdrowo padnięty. I gdy tak sobie wesoło biesiadujemy, podjeżdża 9-cioosobowa grupa Serbów na motocyklach. Właśnie zjechali z Transfogarskiej. No to już wiem że szybo spać nie pójdę. Nawet mi nie żal że finałowego meczu Euro nie obejrzę. Spędziliśmy na wspólnych pogaduchach pół nocy. Przejechane 422km. Ciężkie kilometry. I mapka: https://goo.gl/maps/e1aRzotDtNs Filmiki dorzucę niebawem |
Pieknie piszesz, wczoraj dalem zonie poczytac twoja relacje, zaraziles ja swoim entuzjazmem i zapowiedziala, ze razem dzieciakami jedziemy do Rumunii za dwa tygodnie zdobyc Crvka Transalpine i Taransforgardzka. Sam juz tam nie bylem wiele lat tak, ze z przyjemnoscia zobacze wszystko jeszcze raz :-)
Wysłane z mojego E2303 przy użyciu Tapatalka |
|
Kris2K niestety muszę Ciebie zmartwić, nie czyta twojego opowiadania tylko jedna osoba :haha2::haha2:
PS. No tak zapomniałbym, BRAWO TY! |
Ja czytam na głos! Dzisiaj, na dniu czwartym płakaliśmy ze śmiechu. Łatwo można to wszystko sobie zobrazować. Extra :-)
|
Tu nie ma nic do smiacia!!! Całe szczęście, ze zdążył kask ściągnąć!! :D
|
Oj tam, się czepiasz. W domu idąc do toalety też ściągam. Nawyk taki, w krew mi weszło :D
|
Ja się przyczepię :p dawaj luz między fotosami bo się zlewają.
Ale to szczególik techniczny oczywiście ;) ENTER panie ENTER :D A no i fajnie by było jakbyś numerki do zdjęć dawał, można byłoby pytanka jakieś zadać łatwiej, bo np. "na 34 to gdzie ta droga" itp. |
Wedle życzenia, odstępy porobione ;)
Jednak z numerkami chyba dam sobie spokój bo się sam pogubię. Gdyby coś wskaż zdjęcie, bądź je zacytuj, a ja postaram się odpowiedzieć :Thumbs_Up: |
2 Załącznik(ów)
Zaliczona i Transfogaraska i teraz Bułgaria aż do tureckiej granicy. Zestaw TKC80 + K60 na tył robi robote na masakrycznej jakości asfaltach rumuńskich na południu, na bułgarskich "szutrach" jest OK.
|
Jak już jesteś na granicy z Turcją to bardzo polecam! Mistyczne miejsce.
Плаж Силистар http://maps.google.com/?cid=86362726...93&hl=pl&gl=pl |
Kombinuję żeby tam zajechać. Może jutro. A z innej beczki, planuje wracać wybrzeżem bułgarskim i rumuńskim i tu moje pytanie czy warto zapuścić się do Konstancji czy raczej szkoda czasu i energii. Dalej przez Tulcea czyli delta Dunaju, i pytanie do tych co byli: co i gdzie obejrzeć gdzie ewentualnie jakiś klimatyczny nocleg itp. Potem sam nie wiem czy wracać przez Mołdawię i Ukrainę (paszport mam ważny do konca sierpnia) czy tradycyjnie przez Maramuresz i Sapante (ale to już znam).
|
Tulcea i delta dunaju jak chcesz promem do sulimy to trzeba 3 dni. Prom startuje rano z tulcea doplywa do sulina i dopiero następnego dnia rano wraca do tulcea. Jak chcesz zobaczyć syf na końcu świata to sulina wlasnie taka jest. Ja bym wracal przez mołdawie. Poleca Cricova ale zwiedzanie koniecznie z konsumpcją
|
Plaża w Sfantu Gheorghe
http://uploads.tapatalk-cdn.com/2016...d144250484.jpg Wysłane z mojego Nexus 6 przy użyciu Tapatalka |
Wracając nieśmiało do tematu ;)
Dzień piąty Dziś nie nastawiałem budzika. Nigdzie mi się nie spieszy. Wstaję przed ósmą, poranna toaleta i idę zrobić kawę. W kuchni żona jednego z rumuńskich kolegów właśnie gotuje wodę. Starcza i dla mnie. Siadam przy stoliku i zaraz dołącza reszta towarzystwa. Powoli budzi się też serbska ekipa. Poranek mija przyjemnie i niespiesznie. Nowi koledzy dzielą się swoimi planami, zapraszają do Pianu, to w pobliżu Sebes, tam się dziś udają. Ponoć bardzo ładna miejscówka. Ja jeszcze nie wiem gdzie dziś wyląduję, na razie w moich planach jest przejechanie Transfogaraskiej w obie strony. Później się zobaczy. Nie czuję się jeszcze najlepiej, tragedii co prawda nie ma, ale brzuch ciągle daje o sobie znać i ogólnie siły witalne mocno osłabły. Żywię tylko nadzieję że wczorajsza rewolucja się nie powtórzy i pozostanie jedynie wspomnieniem. Chłopaki z żonami idą się pakować. Jeszcze wymieniamy się adresami i numerami telefonów i ruszają dalej. Serbska ekipa też się zbiera, jadą na Transalpinę. Jeszcze pamiątkowe foto ja z koleżeństwem z Rumunii: https://lh3.googleusercontent.com/-e...Pro_LI%2B1.jpg i serbska ekipa https://lh3.googleusercontent.com/-F...38_Pro%2B1.jpg z bramy wygląda właściciel przybytku A tak wyglądało podwórko: https://lh5.googleusercontent.com/-l...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-7...Pro_LI%2B1.jpg i widok po wyjściu za bramę https://lh5.googleusercontent.com/-b...Pro_LI%2B1.jpg Uznałem że i na mnie już czas. Spakowałem się, podziękowałem za gościnę i ruszyłem… z powrotem, ale tylko kilka kilometrów na stację benzynową zatankować i poszukać bankomatu bo gotówka się kończy. Stacja była zaraz przy wyjeździe na główną, bankomat tez bez trudu odnalazłem w najbliższym miasteczku. Dobrze mnie rumuńscy koledzy pokierowali. Przy bankomacie akurat parkowała policyjna Dacia. To tylko jeden z panów policjantów pobierał gotówkę. Paliwo mam, kasę też więc już nic nie stoi na przeszkodzie aby zaatakować drugi cel mojej wycieczki, Transfogaraską. To w tych górach: https://lh3.googleusercontent.com/-t...Pro_LI%2B1.jpg Dojazd do Transfogaraskiej od strony północnej jak żywo przypomina mi znane drogi z Kotliny Kłodzkiej. A może to tylko takie moje odczucie? W każdym razie jazda znów sprawia mi frajdę. Jeszcze jakieś zwężenie, roboty drogowe, i dojeżdżam do pierwszego miejsca znanego mi z niezliczonych fotek które od dawna już oglądałem z wypiekami na twarzy https://lh3.googleusercontent.com/-o...Pro_LI%2B1.jpg A teraz jestem tutaj. Na motocyklu. Jest piękna, słoneczna pogoda. Czego od życia chcieć więcej? Jednym słowem: warto marzyć, a jeszcze lepiej te marzenia urzeczywistniać. Poznaję też znajome z fotek słupy energetyczne. https://lh5.googleusercontent.com/-j..._40_Pro_LI.jpg Droga nie pozwala się cieszyć jazdą z powodu niesamowitych krajobrazów jakie oferuje. Trzeba się co chwilę zatrzymywać aby chłonąć te widoki: https://lh5.googleusercontent.com/-H...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-3...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-V...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-Q...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-P...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-y...Pro_LI%2B1.jpg Z licznymi przystankami dojeżdżam w końcu na szczyt. Nie zatrzymuję się, zrobię to w drodze powrotnej. Teraz, na szczycie, czeka na mnie tunel, który również niezliczoną ilość razy już widziałem na fotkach i filmach. Po pokonaniu tunelu za przełęczą staję kolejny raz nasycić się tymi pięknymi widokami https://lh3.googleusercontent.com/-y...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-Z...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-j..._23_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-b..._28_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-O..._35_Pro_LI.jpg Podchodzi do mnie człowiek z samochodu i pyta czy mogę mu zrobić zdjęcie na tle samochodu i przełęczy. Czynię to z przyjemnością. On mi się zresztą odwzajemnia: https://lh3.googleusercontent.com/-H..._06_Pro_LI.jpg w tle jego samochód. Po zjeździe z głównej części trasy droga już tak nie zachwyca, choć nadal nie można jej zarzucić że jest nudna czy pozbawiona zakrętów. O nie. Ale ta wisienka na torcie po prostu już została zjedzona. Jadę więc sobie dalej wśród tych ślicznych gór, aż dojeżdżam do miejsca postojowego przy jednym z wielu wodospadów: https://lh5.googleusercontent.com/-f..._22_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-q..._33_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-B..._29_Pro_LI.jpg Czas sprawdzić co tam się nagrało na kamerce. I tutaj po raz kolejny mam nerwa. Okazało się że owszem, kamerka nagrywała, tyle że ta niby wodoszczelna obudowa w którą to jest zamknięta, zaparowała. Nie pierwszy to jej taki wybryk, już mi kiedyś w Szczyrku taki numer wywinęła, ale do głowy mi nie przyszło żeby to sprawdzić. Tego już za wiele. Dwa najważniejsze cele, dwie trasy dla których tu jechałem tyle kilometrów, i dwie wtopy. Nie wiem na co bardziej jestem zły: czy na kamerkę, czy na swoją głupotę. Przecież to tylko rzecz, a wina leży po mojej stronie bo mogłem przecież sprawdzić, upewnić się. Jednak w takich sytuacjach człowiek nie myśli racjonalnie i zrzuca winę na wszystko, nawet na rzeczy martwe. Wyjmuję ją z obudowy, obudowę odkręcam z mocowania, sięgam po niezawodne chusteczki nawilżane oraz zwykłe, czyszczę całą przy okazji z rozmaślonych owadów. Niestety, filmiki nie nadają się do użytku, widać to już na jej słabej jakości wyświetlaczu. Łudzę się jeszcze że może na kompie coś się jeszcze da z nich zrobić i ich profilaktycznie nie kasuję. Po przyjeździe do domu niestety moje obawy się potwierdziły, z tych filmów już nic nie będzie. Nie wylądowały całkiem w koszu, zostawiłem je na dysku, ale chyba tylko jako przestrogę na przyszłość. Po wyczyszczeniu i zamontowaniu ustrojstwa na swoje miejsce, czyli na dziób Gustawa, ruszam dalej. I z każdym kolejnym kilometrem zastanawiam się czy dalej jest po co jechać, czy też zawrócić i znów cieszyć się tą niebiańską drogą. Przypominam sobie że przecież powinna być jeszcze tama. Więc jadę. Dostrzegam jakąś wodę po prawej. To jednak jeszcze nie to. W końcu dojeżdżam. Jest i owa słynna tama. Jednak znów nie zatrzymuję się, będzie na to czas w drodze powrotnej. Skoro już tu zajechałem, to jadę dalej. Może jeszcze coś mnie zaskoczy, w końcu nigdy nie wiadomo co się czai za następnym zakrętem. Drogę niestety blokuje jadąca przede mną lora. Nie ma jak jej wyprzedzić. W dodatku an jednym z zakrętów jest zwężenie, naprawioną dopiero co wewnętrzną część zakrętu odgradzają słupki i rozpięta między nimi taśma. Ten zestaw wydaje mi się za długi na pokonanie tego zakrętu. Ale widać nie doceniłem rumuńskich kierowców. Oczywiście, tylnymi kołami naczepy lora przewraca jeden słupek, wysiada pomocnik kierowcy, kierowca lekko cofa, trochę naddaje, pomocnik przerzuca kilka kamieni które to tenże słupek podtrzymywały, i dosłownie na centymetry cały zestaw łamie się i pokonuje zakręt. Brawo! Za zakrętem kierowca ciężarówki daje mi znak prawym kierunkiem że z przeciwka wolna, mogę wyprzedzać. Dziękuję mu podniesioną lewą ręką i już bez przeszkód jadę dalej. Droga niestety robi się coraz bardziej prosta. Dojeżdżam do Corbeni. To taka większa wioska, coś jak Novaci na Transalpinie. Staję na poboczu. Człowiek z grabiami idący na pobliską łąkę pozdrawia mnie. Odwzajemniam oczywiście pozdrowienie. Niesamowite jak takie drobne rzeczy potrafią wywołać uśmiech na twarzy. Taka czysta, niczym niezmącona życzliwość. Przecież nie zna mnie, nigdy wcześniej nie spotkał i raczej mało prawdopodobne aby kiedykolwiek jeszcze spotkał. W dodatku takich jak ja przez jego miejsce zamieszkania przewija się setki, jak nie tysiące. A jednak stać go na uśmiech i pozdrowienie dla zupełnie obcego człowieka. I nie wiem już czy taki kawał drogi bardziej opłaca się jechać dla takich magicznych miejsc, czy takich magicznych, krótkich chwil. Niby nic, a zapada i pozostaje w pamięci. W dodatku pomimo że jadę sam, dzięki takim właśnie chwilom nigdy nie czuję się samotnie. Wyciągam nawigację. Rzut oka ile zostało do Curtea De Arges i jak się ta droga przedstawia i wszystko jasne. Droga już nie będzie pokręcona, a zostało jej zbyt dużo aby jechać tylko po to aby zaliczyć kolejny punkt na mapie. Żal tylko trochę zamku Drakuli, ale jest tego i dobra strona: będzie powód aby tu wrócić. Tak więc decyzja zapadła. Od tego miejsca zaczyna się mój powrót. Sprawdzam jeszcze kamerkę. Okazuje się że bateria ledwo dyszy. Jestem jednak w tak dobrym nastroju że nawet mnie to zbytnio nie wzrusza. Wyciągam po prostu przejściówkę, wpinam się w gniazdo które to bawarscy konstruktorzy sprytnie w Gustawie umieścili, wrzucam kamerkę z nadmiarem kabla do kieszeni spodni i zawracam. Trasa już dobrze znana. Jadę znów w kierunku tamy. Na tamie oczywiście postój na foto: https://lh3.googleusercontent.com/-7..._45_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-E..._48_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-K..._52_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-0..._14_Pro_LI.jpg Zamieniamy jeszcze słówko z dwójką młodych Rumunów, dziewczyną i chłopakiem, oczywiście motocyklistami. Dziewczyna na swoim, żaden tam plecak. Mówię im że są szczęściarzami że mieszkają w tak pięknym kraju pełnym przyjaznych ludzi. Słowa te widać że tym razem im poprawiają humor i wywołują serdeczny uśmiech na twarzy. Przybijamy piątkę, oni jeszcze zostają, ja jadę. Za tamą, już jadąc w tamtą stronę, widziałem fajne mostki co też obiecałem sobie uwiecznić na foto w drodze powrotnej: https://lh5.googleusercontent.com/-W..._33_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-Z..._38_Pro_LI.jpg Przed wjazdem na najfajniejszy odcinek trasy czas uruchomić kamerkę. Staję, wyciągam zołzę z kieszeni, sprawdzam stan baterii: dwie trzecie pojemności. Wystarczy. Odrywam też mocowanie z dzioba Gustawa i postanawiam zamontować ją na kasku. Wibracje powinny być mniejsze, a i szersza perspektywa, co przy tych widokach jest wręcz niezbędne. Taśma 3M jeszcze dobrze trzyma więc jest nadzieja że jej nie zgubię. Wymieniam jeszcze dla pewności kartę pamięci. Po przejechaniu kilkuset metrów zarządzam kolejny postój. Czysto techniczny. Zdejmuję kask i sprawdzam czy się coś nagrało i czy jakość rzeczywiście trochę lepsza. Jest lepiej. Mogłem od razu ją na kasku zamontować, ale problem jest taki że by mi się wtedy szczęka nie otwierała. Jako że wszystko OK mogę ruszać na ponowny atak szczytowy. Teraz już nie muszę co chwila stawać na foto, więc cieszę się w pełni trasą z jej niezliczonymi zakrętami. Choć jakieś tam postoje oczywiście się zdarzają https://lh3.googleusercontent.com/-z..._34_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-O..._08_29_Pro.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-Q..._22_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-s..._18_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-I..._11_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-A..._05_Pro_LI.jpg Poza tym, mam nadzieję na utrwalenie krajobrazów na nieszczęsnej kamerce. Po ponownym pokonaniu tunelu na szczycie robię postój. Idę na stragany po kolejną porcję prezentów dla moich dziewczyn. Ale i dla siebie coś widzę. Oprócz różnej maści serów, jest tu też mięsny pod gołym niebem. I to nie jeden. Może nie tyle mięsny, co wędliniarski. Nie mogłem obok tego przejść obojętnie. Podchodzę i pytam nieśmiało co to i z czego. A pani z wielkim nożem podchodzi i zamiast wytłumaczyć, odkrawa kawałek i daje do spróbowania. Dzieje się tak ze wszystkim na co wskaże palcem. No i jak tu nie kochać tych ludzi? Wszystko wydaje się pyszne, spotęgowane dodatkowo moim głodem, bo przypominam że wczoraj była tylko kolacja, a na nią polskie kabanosy i rosół z torebki. Czuję się jak dziecko w sklepie z zabawkami, nie wiem co wybrać. W końcu robię u miłej pani zakupy za całe 100 lei. A co. Ciągnie mnie aby od razu wszamać cały ten majdan, ale mój brzuch przypomina że nie jest to najlepszy pomysł. Idę więc jeszcze dać zarobić innym straganiarzom, jednak nic ciekawego nie znajduję. Wracam więc do motocykla, pakuję zakupy do kufra i czas ruszać w dół. Oczywiście nie zapominam włączyć kamerki. Kufer wędzonką będzie pięknie pachniał jeszcze kilka dni po powrocie do domu. Co się dzieje przy zjeździe nie będę Wam opisywał. Kto chętny zobaczy sobie na filmiku. Mijam jeszcze kolegów z Bydgoszczy, conajmniej ze dwa razy bo oczywiście nie mogłem jeszcze nie stanąć na foto https://lh3.googleusercontent.com/-a..._22_Pro_LI.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-C..._17_Pro_LI.jpg Nie wiem nawet czy już tego miejsca fotek nie robiłem, ale to jest absolutnie nie ważne. Żegnam się powoli z tą piękną drogą, choć to nie koniec atrakcji na dziś. Na zjeździe widzę niecodzienny widok: maluch i jakiś Pan Samochodzik. I to na naszych blachach! Wyprzedzam ich, macham, pokazuję na swoją rejestrację. Na pierwszym parkingu staję. Nadjeżdżają i również stają https://lh5.googleusercontent.com/-U...LI%2B1%2B2.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-w...Pro_LI%2B1.jpg https://lh3.googleusercontent.com/-C...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-y...Pro_LI%2B1.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-Y...Pro_LI%2B1.jpg I tak to spotkałem najbardziej zakręconych, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, rodaków na tej mojej wycieczce. No bo jak to co ja robię odnieść do tego czego dokonali ONI? Przyjechali tu z Polski, maluchem i Velorexem, bo tak się ten pojazd Pana Samochodzika nazywa. I wjechali na szczyt Transfogaraskiej. Z tego co im wiadomo, był to pierwszy Velorex na który kiedykolwiek pokonał tą trasę. Jest to tak naprawdę motocykl, potrzebne na to cudo jest prawo jazdy kat.A. Silnik z Jawy, 350ccm o ile pamiętam. Więc o ile dobrze rozumiem konstrukcja czeska. Jak wjeżdżali na parking akurat strzeliła im linka od sprzęgła. Nie pierwszy raz zresztą. Więc zlecili swoim Paniom które to z nimi podróżowały aby udały się na opalanko, a oni wyciągają podręczny zestaw kluczy: https://lh5.googleusercontent.com/-V...Pro_LI%2B1.jpg Naprawdę, nie mogłem wyjść z podziwu. Chłopaki, jeśli jakimś cudem traficie na te moje wypociny, jeszcze raz, wielki szacun dla Was!!! Jesteście niesamowici!!! Rozjeżdżamy się, ale dane nam będzie się jeszcze raz dziś spotkać. Dalsza droga do Cortisoary przebiega już bez niespodzianek. Jako że jestem tu już trzeci raz, i jako że przebiega tu jedna główna droga, nawet udaje mi się nie zgubić. Dojeżdżam do krajówki i kieruję się na Sybin. Po prawej ciągnie się pasmo górskie które dziś dostarczyło mi tyle emocji: https://lh3.googleusercontent.com/-o..._55_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-Y..._00_Pro_LI.jpg https://lh5.googleusercontent.com/-3..._42_Pro_LI.jpg Przed Sybin staję na stacji na tankowanie. Przy płaceniu za paliwo dostrzegam…Hot-Dogi! Głodny jestem już nieziemsko a ten posiłek wydaje mi się dość bezpieczną opcją. Zamawiam więc dwa i profilaktycznie oczywiście od razu lekarstwo - Colę z lodówki, bo po wyjeździe z gór upał znów daje się we znaki. Czekając aż Pani przyrządzi mój dzisiejszy obiad wychodzę bocznym wejściem gdzie znajdują się stoliki z parasolami. Przy jednym z nich dostrzegam dwóch kolegów z Bydgoszczy z którymi mijaliśmy się dziś kilkukrotnie na Transfogaraskiej. Zamieniamy kilka słów, z tego co pamiętam udawali się do Sebes skąd jutro mieli przypuścić atak an Transalpinę. Zwolnili mi swój stolik, życzyliśmy sobie szczęśliwej drogi i pojechali. A ja zabrałem się za posiłek. Gdy rozkoszowałem się smakiem rumuńskich parówek w bułce, na stację wjeżdżają….oczywiście nikt inny jak moi znajomi wariaci w swoich nieziemskich pojazdach! Oczywiście znów krótka rozmowa, tym razem niestety tylko tankują i jadą dalej. Co prawda do kempingu na którym nocowali nie mieli zbyt daleko, ale mieli prawo być wykończeni po dzisiejszym wyczynie. Ja po posiłku zostaję jeszcze jakiś czas w cieniu pod parasolem oczekując czy nie wydarzy się rewolucja. Jako że żadnych znaków takowej nie dostrzegam, ruszam dalej. Początkowo za cel obrałem sobie dojazd do Sebes. W Sybin wpadam pierwszy raz na rumuńską autostradę. Jako że każda z napotkanych osób których pytałem, łącznie z kolegami ze straży granicznej, zapewniała mnie że dla motocyklistów autostrady w Rumunii są darmowe i nie potrzeba roviniety, wjeżdżam bez skrupułów że uszczuplam w ten sposób budżet państwa. W ten sposób szybciej niż bym pomyślał znajduję się w Sebes. do zachodu jeszcze trochę zostało więc bez sensu kończyć dzień. Zawsze to mniej kilometrów do przejechania na jutro. A może i uda się jutro na strzała do Polski? Poza tym jedzie mi się wyjątkowo dobrze, to już nie to co wczorajszy, męczący dzień. Jadę więc dalej, mijam kolejno Alba Iulię, Aiud z klimatycznym ryneczkiem na którym piłem kawę, docieram wreszcie do Turdy. To i tak sporo dalej niż zakładałem na dziś. A jako że słońce zaczyna chylić się ku zachodowi, czas poszukać noclegu. Turda to dość duże miasto, więc trzeba wyjechać na peryferia. Początkowo poszukiwania nie idą zbyt dobrze. Jak na złość nic nie mogę znaleźć. Kluczę gdzieś po bocznych uliczkach na obrzeżach miasta. W końcu widząc że nic tu raczej nie znajdę, wracam na główną. To był dobry pomysł, bo po chyba nawet niecałym kilometrze widzę tabliczkę ze strzałką i znajomym mi już napisem ,,Pensiunea”. Skręcam i drogą wysypaną tłuczniem dojeżdżam do pensjonatu. Pytam o pokój i o cenę. Jest wolny, cena 70 lei za pokój. Wyciągam portfel i liczę ile mi zostało. Dokładnie mam 68,90. Pani decyduje się wziąść ode mnie 65 lei. Nie, nie targowałem się. Sama zaproponowała widząc jak liczę. Gustaw więc ląduje na podwórku, a ja w pokoju. Prysznic przynosi dużą przyjemność. Po przebraniu jak europejczyk wychodzę na wspólny taras gdzie spotykam rumuńskie małżeństwo. Przyjechali tu z Satu Mare. Jeszcze pytają panią właścicielkę o hasło do wi-fi dla mnie, bo oni mają swój mobilny internet. I rozchodzimy się do swoich pokojów. Przejechane 435km. Przepięknych kilometrów. Mapki dziś nie wstawię bo nie wiem czemu google maps nie chce wyznaczyć trasy z Cartisoary do Corbeni przez Transfogaraską. Dlatego podam punkty i kto chce sobie znajdzie na mapie: Cartiosoara - Corbeni -Cartisoara - Sybin - Sebes - Alba Iulia - Aiud - Turda. I filmik: https://www.youtube.com/watch?v=0B3K3lvvg4g |
SUPER !!! Pisz !
Wielu z nas chce tam być, wielu sobie przypomina ! i najważniejsze to są Twoje przeżycia ... |
Trzeba "nękać" żeby sobie kris nie myślał, że mu odpuścimy :D
|
Fajnie się czyta. Pisz dalej Kolego!
Przygodę ze sraczką przeczytałem opluwając ze śmiechu ekran... :) |
Dzień szósty
Siedząc jeszcze wczoraj wieczorem nad moją niezawodną nawigacją sprawdzałem ile to kilometrów jest z miejsca w którym się znajduję do Mysłowic. Do Mysłowic z tego względu iż tam przebywa moja żona z młodszą córką u rodziny. Nawigacja mi mówi że 772km. Ale to mówi nawigacja. A jeszcze się nigdy nie zdażyło aby mi realnie tyle wyszło. Ja zawsze, ale to zawsze gdzieś się muszę zgubić i nadłożyć. Mam to chyba w genach. Dam radę jednym rzutem? Nie ma co gdybać. Jak nie spróbuję to się nie dowiem. Wczoraj znów nie mogłem długo usnąć. Tak jak pierwszej nocy po wyjeździe z domu. Ale tym razem to nie niepewność nie dawała mi spać. Bardziej chyba emocje związane z tym co za mną, co przeżyłem, i z tym że właśnie ta przygoda dobiega końca. Budzik nastawiony na piątą wyrwał mnie z głębokiego, choć krótkiego snu. Za oknem dopiero zaczyna świtać. Wciskam na drzemkę. Poźniej drugi raz. I trzeci. Za czwartym razem podejmuję męską decyzję i zwlekam się z wyra. Czas stracony na drzemki nadrabiam szybkim pakowaniem bambetli. Nie mija pół godziny a Gustaw czeka już objuczony na sygnał do wyjazdu. Poranek jest rześki. Zastanawiam się nawet przez chwilę czy nie zatrzymać się i nie wpiąć membrany do kurtki. Porzucam jednak ten pomysł, raz że nie chcę od samego startu robić od razu postojów, nie ma na to dziś czasu, dwa że nie chce mi się jej szukać w bagażach. Poza tym z każdym kilometrem będzie cieplej bo dzień zapowiada się piękny, jak każdy zresztą na tym wyjeździe. Jak nigdy dotąd bo zawsze, gdziekolwiek się nie wybrałem, musiało mnie doszczętnie zlać. Chociaż raz. W niedługim czasie docieram do Kluj Napoki. Staję na pierwszej napotkanej stacji zatankować i włączyć nawigację bo to jednak duże miasto a ja dziś nie chcę się gubić. Przynajmniej na razie. O dziwo, udaje mi się. Czuję się przez to trochę jak tubylec, choć jadę po kresce nakreślonej na ekranie. Teraz zacznie się ta najmniej przyjemna część rumuńskiej drogi. Krajowa jedynka. Ta z dużym ruchem i sporą ilością remontów i mijanek jednym pasem. Zjeżdżam jeszcze do jakiegoś przydrożnego motelu z restauracją na kawę. Najpierw zadaję pytanie ile mnie taka przyjemność będzie kosztować. 3,50. Czyli standard. Czy oni w tej Rumunii mają jakoś centralnie regulowaną cenę kawy? Wszędzie tyle samo, dokładnie 3,50. W portfelu mam 3,90 więc mnie stać. To poproszę. Dalej droga przebiega bez niespodzianek. Znajomy już odcinek. Po drodze mijam znów cygańskie miasteczko z ich pałacami. Po raz drugi nie mogę wyjść z podziwu. Co tymi ludźmi kieruje żeby tak szpecić krajobraz? Docieram sprawnie do Oradei. Wcześniej mijam motel w którym spędziłem pierwszą a tym kraju noc. W Oradei nie włączam nawigacji. Przejazd idzie mi sprawnie. Do momentu w którym się zagapiłem i na jednym z rozwidleń źle zjechałem, w stronę centrum. Zaraz staję i proszę o pomoc nawigację. Ta niestety ma dziś focha. Nie wiedzieć czemu, przekłamuje o kilkadziesiąt metrów. Co jest? Jestem na jakimś osiedlu, pomiędzy blokami, bo tak mnie kierowała, i jeżdżę w kółko. Po trzecim czy czwartym kółku mam dość kręcenia się w miejscu i zwiedzania blokowiska. Właściwie to czterech bloków wokół których kręcę kółka. Kobieta z dzieckiem w wózku spogląda już na mnie podejrzliwie. Olewam wskazania nawigacji i wyjeżdżam z tego trójkąta bermudzkiego. Gdziekolwiek byle już tylko w kółko się nie kręcić. Okazuje się że miałem fart, nawigacja nagle się odnajduje, ja też widzę że wracam do rozwidlenia na którym źle zjechałem. No to jestem w domu. Teraz już prosta droga do granicy. Staję jeszcze za Oradeą na stacji na ostatnie na Rumuńskiej ziemi tankowanie. Kilkanaście następnych kilometrów mija niepostrzeżenie i dojeżdżam do granicy. Tym razem jadę na pas oznaczony EU. Kolejki nie ma. Podjeżdżam do okienka, podaję ślicznej Pani strażniczce dowód, ta standardowo coś sprawdza w swoim komputerze i po chwili mi go oddaje. Z przepięknym, takim wiecie, całym sobą, od ucha do ucha, uśmiechem na swojej ślicznej twarzyczce. I tym miłym akcentem żegna mnie ten kraj. I z tym właśnie będzie mi się kojarzył. Wjeżdżam na Węgry. Winietę mam wykupioną na dziesięć dni więc będę gnał autostradami. Jadę wśród pól słoneczników. Pamiętam te krajobrazy. Pamietam też te nieodczytywalne, przynajmniej dla mnie, drogowskazy. Kieruję się na Debreczyn. Z każdym kilometrem robi się coraz bardziej gorąco. Jakby człowiek zbliżał się coraz do rozgrzanego piekarnika. Zaczynam tęsknić za dzisiejszym rześkim porankiem. Dojeżdżam do Debreczyna. O ile jadąc przez wioski jeszcze gdzieniegdzie pojawiały się jakieś drzewa dające odrobinę cienia, to w mieście upał się zwielokrotnił. Choć jest jeszcze przed południem, słońce praży już niemiłosiernie. Nie mając najmniejszej ochoty na zgubienie się w tym mieście jadę oczywiście na nawigacji. Nawet stanie na światłach jest udręką. Nawigacja prowadzi mnie sprawnie, do momentu gdy nagle ekran staje się czarny. Przed skrzyżowaniem. Ze światłami oczywiście, ale bez jakiegokolwiek drogowskazu. No nie teraz, kochaniutka. Jadę przez skrzyżowanie prosto, bo nic mądrzejszego mi do głowy nie przychodzi. Zły wybór. Droga z dwóch pasów zwęża się do jednego a przed sobą widzę znów jakieś osiedle mieszkaniowe. Nie chcąc powtórki z Oradei zawracam, dojeżdżam do skrzyżowania i kieruję się w szerszą, dwupasmową drogę, w prawo. Za skrzyżowaniem staję na pierwszym napotkanym przystanku sprawdzić co też stało się mojej nawigacji. Wyjmuję ją z pokrowca i o mało nie upuszczam. Jest gorąca. Próbuję ją włączyć. Na ekranie widzę informację że telefon został wyłączony z powodu przegrzania.Włączenie może uszkodzić urządzenie. Czy mimo to chcesz włączyć? Lub coś w ten deseń. No tyle to wiem. Czuję przecież. Jasne że chcę włączyć, sam stąd nie wyjadę! Niestety, po kilku minutach ta sama sytuacja. Ale jest stacja. Zjeżdżam więc. Podjeżdża też jakiś miejscowy motocyklista. Oczywiście w krótkiej koszulce i spodenkach. Nie, nie ganię go tu za jazdę bez odpowiedniego stroju, wręcz przeciwnie. Trochę zazdroszczę. Podchodzę zapytać o drogę. Pytam czy zna angielski, bo w jego ojczystym sobie nie pogadamy. Pokazuje ręką że nie bardzo. Ale zna niemiecki. Całkiem fajnie, gdybym ja też znał. Niestety, moja znajomość niemieckiego jest mniej więcej na poziomie węgierskiego. No może trochę lepiej, dzień dobry po niemiecku potrafię powiedzieć. Ale jakoś udaje nam się zgadać, na zasadzie ,,Miskolc, road, highway, autobahn, good way”? Zrozumieliśmy się. Jadę dobrą drogą. Mam jechać cały czas prosto. Rysuje palcem na stoliku numery autostrad i na jaką mam skręcić. Dobra, trafię. Dziękuję uprzejmie i jako że jestem już na stacji, idę do toalety. Wpadam też na genialny pomysł o którym to kiedyś czytałem że pomaga na jazdę w upale. Mianowicie należy zmoczyć koszulkę, założyć, na to kurtkę, i szczelnie się zapiąć. Postanawiam wypróbować. Oprócz zmoczenia koszulki, moczę też głowę, a właściwie to cały się myję do pasa. Ubieram się, telefon chowam do kieszeni spodni, niech się chłodzi, nie będę go katował w tej ceracie na kierownicy. Pomysł z koszulką okazuje się genialny. Ale niestety krótkotrwały. Po wjeździe na autostradę miałem nadzieję że upał będzie mniej odczuwalny choćby z powodu wyższej prędkości. A gdzie tam. Owiewa, owszem, ale co z tego jak powietrzem jak z suszarki. Koszulka szybko robi się sucha jak pieprz, pomimo że się szczelnie zapiąłem. Zbawieniem okazują się często rozmieszczone przy węgierskich autostradach MOP-y. A na nich okrągły placyk, z ławeczkami w kółeczko, a pośrodku wodopój. Widziałem to już jadąc w tamtą stronę, teraz zrozumiałem tego sens. Tak więc staję na takim MOP-ie, lub na stacji których też jest całkiem sporo, moczę koszulkę, zakładam, zapinam się szczelnie, i jadę aż do następnego MOP-u. W ten oto sposób udaje mi się przejechać to piekiełko. Tak więc dojazd do Miszkolca, poza upałem, nie nastręczył problemów. Teraz kierunek Słowacja. Są nawet drogowskazy na Koszyce. I SK w kółeczku. Czyli wyjadę z Węgier po drogowskazach? No nie wierzę. A jednak się udaje. Jeszcze robię przystanek na tankowanie, bo na Słowacji nie chcę tankować. Tak, chodzi o Euro. Mam jakąś straszną niechęć do płacenia w tej walucie. Moje zarobki nie są wystarczająco godziwe na taką rozpustę. Tak, wiem że po przeliczeniu wyjdzie tyle samo, ale siedzi mi to we łbie jak zakodowane: Euro=drogo i koniec. Po zatankowaniu na full za kilkanaście tysięcy forintów człowiek czuje się znacznie lepiej. Taka namiastka bogactwa. No bo jak się na CePeeNie wydaje kilkanaście koła, i to lekką rączką, to jak się człowiek nie ma czuć jak milioner? Wpadam na Słowacje prawie nie zauważając granicy. I zastaję zupełnie inny świat. Jakby ktoś otworzył drzwi i wpuścił mnie do klimatyzowanego pomieszczenia. Owszem, nadal jest ciepło. Nadal jest przyjemnie. Właśnie: przyjemnie! Już nie grzeje jak w piekarniku. Już powietrze nie jest jak z suszarki. Już człowiek nie myśli o zmoczeniu koszulki. I to dosłownie na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów tak diametralna zmiana. Dalej znaną już drogą no Koszyce i Preszów. Ciężko jest się teraz przestawić na sporo niższe prędkości. Węgry jak wiadomo w większości po autostradzie, to i prędkość była odpowiednia. Teraz na Słowacji trzeba się pilnować. W okiełznaniu nadgarstka pomaga prosta myśl: prędkość - policja - mandat w Euro. W drodze jeszcze łapę się na tym, na zarządzonym na szybko postoju, że skończyły mi się zapasy płynów i nie ma czym gardła przepłukać. Cholera, trzeba będzie zaszaleć. Znajduję stację i kupuję Colę na tą zbyt drogą dla mnie walutę. Od Preszowa już nie będę jechał znaną trasą. Tym razem kieruję się na Poprad. Na autostradę. Tak będzie szybciej. No i na Słowacji, podobnie jak w Rumunii, motocykle nie płacą. Więc nic tylko korzystać. Oni na tej Słowacji to myślą o wszystkim. Żeby się człowiekowi na autostradzie nie nudziło, to pobudowali tunele. I to jakie fajne tunele! Pierwszy z ograniczeniem prędkości, bo ruch obustronny. Ale to chyba na czas jakiegoś remontu. Drugi już normalny, z ruchem w jedną stronę. Szerokie, dobrze oświetlone. No dla mnie bomba. Idealny przerywnik w nudnym nawijaniu kilometrów. Mają ci Słowacy łby na karku. Dojazd do Popradu poszedł jak po maśle. Zjeżdżam z tej ich fajnej autostardy, po drogowskazach, na Wysokie Tatry. Jeszcze jedne góry do przecięcia. A za tymi górami, po drugiej stronie, już Polska https://lh3.googleusercontent.com/-F..._49_Pro_LI.jpg Czego to ja ostatnio dość dawno nie robiłem? Ano tak. Nie gubiłem się. Nadrabiam ten błąd właśnie w Wysokich Tatrach. Bo kto by włączał nawigację? W dodatku w miejscu tak bliskim własnego kraju, z dobrym oznaczeniem dróg, i w którym już się było? Ale to takie przyjemne pomylenie drogi, bo gonić już nie muszę. Wiem że czasu na dojazd mi wystarczy. Sił też powinno. Tyłek co prawda już się z lekka zdążył odparzyć, ale z tym da się żyć. Tak więc coś mi się nie zgadza, chyba powinienem skręcić na rozwidleniu na Łomnicę. Rzut oka na mapę i potwierdzają się moje przypuszczenia. Zawrotka, nawigacji już nie włączam. Dalej już wiem jak jechać. Ostatnie kilometry na obczyźnie. Jadę wolno, tempem wręcz spacerowym. Jest niezwykle przyjemnie, idealna pogoda do jazdy. Tak jak na Węgrzech po rześkim rumuńskim poranku pozostało tylko wspomnienie, tak tutaj tym samym wspomnieniem pozostał węgierski piekarnik. Pomimo wolnego tempa, kilometry mijają i widzę tablicę w znajomym języku: Granica Państwa. Rzeczpospolita Polska. Jestem w kraju!!! Dojeżdżam do Białki. Tutaj staje na dobrze mi znanym Orlenie. Tankuję i idę po to na co czekałem: zamówić w ojczystym języku moje ulubione hot-dogi. Oczywiście duże. Dwa. Przestawiam Gustawa na mini parking, zrzucam kurtkę, siadam na krawężniku i robię sobie piknik. Jestem szczęśliwy. Dzwonię do żony z informacją że jeszcze dziś się zobaczymy. Dalej na Zakopiankę, na Kraków. Po drodze spotykam jeszcze dwójkę Chorwatów na Vulcanie. Zamieniamy oczywiście kilka słów na parkingu. Dojazd do Krakowa przebiega bez przeszkód. W Krakowie wskakuję na autostradę na Katowice. To już końcówka. Poniżej 100km. Spacerek. Robię jeszcze jeden przystanek na MOP-ie. Podjeżdżają dwie dziewczyny Passatem. Jedna telefonuje. Mimochodem słyszę jak rozmawia o problemie z samochodem. Podchodzę i pytam co się stało i czy może w czymś pomóc. Tłumaczy mi że wyświetliła jej się żółta kontrolka z silnikiem. Zaglądam pod maskę, proszę żeby odpaliła. Wszystko wydaje się być w porządku, silnik pracuje równo, trzyma obroty, wkręca się też bez żadnych objawów, zarówno na benzynie jak i na gazie. Żadnych wycieków też nie ma. Poziom płynów w normie. Mogą jechać. Mają 50km więc spokojnie, nic się nie powinno stać. Drugi kierowca który również się zainteresował potwierdza. Teraz już na strzała. Łapie mnie jeszcze druga bramka przed samymi Mysłowicami. Płacę 5zł i dosłownie po niecałym kilometrze zjeżdżam. Jestem w Sosnowcu. Tu już drogę znam na pamięć. Jeszcze jedno rondo, parę ulic, i dojeżdżam do celu podróży. Udało się. Parkuję Gustawa i przyjaźnie poklepuję go po baku. Tego dnia na liczniku wyszło równe 840km. Kolejny mój rekord, jeden z wielu na tym wyjeździe, pobity. I mapka: https://goo.gl/maps/ZZx2TDbGyhL2 Dzień siódmy. Dnia siódmego nie ma co opisywać. Poświęcony został w całości rodzinie, a i Gustaw zasłużył na odpoczynek. Dzień ósmy. Powrót do domu. Od rana pada. Żona z córcią wyjeżdżają wcześniej. Ja czekam na ,,okno pogodowe”. I tak je dogonię. Wyruszam jakąś godzinę później. Chmury ciągle się gdzieś po niebie snują. Ale na razie nie pada. Jedzie się dobrze choć ruch spory. Przy zjeździe na Tarnowskie Góry jakiś wypadek. Korek potężny. Objeżdżam powolutku poboczem. Serce mi wali, bo przecież przede mną wyjechała żona. Wypatruję co się stało, jakie samochody. Na szczęście to tylko większa stłuczka, typowe najechanie na tył w korku. Ale pas zablokowany. Naszego samochodu nie ma. Uff. Jako że pobocze się skończyło, środkiem się mogę nie przecisnąć bo dość wąsko jest a korek naprawdę spory, skręcam w prawo na Tarnowskie góry. W ten sposób na najbliższej krzyżówce zawrócę i wbiję się z powrotem w jedynkę. Przecinam więc ciągłą i…. o mało nie władowuję się pod busa. Mija mnie dosłownie na centymetry. W momencie robię się blady i mokry. Ewidentna moja wina, nie spojrzałem w prawe lusterko, a może i spojrzałem ale go nie zauważyłem, nie wiem. Wiem że naprawdę niewiele brakowało. Anioł Stróż dziś odwalił kawał dobrej roboty. Potwierdza się też to o czym często się słyszy, że na ostatnich kilometrach przed domem dochodzi do największej ilości wypadków. Niech to będzie przestroga dla wszystkich czytających te moje wypociny. Uważajcie na siebie. Naprawdę, ułamek sekundy, mocniejszy ruch kierownicy, bardziej zdecydowany skręt, i już bym wam tej opowiastki nie napisał. Na pierwszym skrzyżowaniu zawracam i muszę zrobić krótki postój na papierosa. Ręce nie chcą przestać mi się trząść. Decyzja okazała się jednak dobra, wyjeżdżam na jedynkę już praktycznie za korkiem. Przed Częstochową ruch się zagęszcza. Wąsko, ale jakoś daję radę się przeciskać środkiem. I tak od świateł do świateł. W końcu udaje się przeciąć miasto. I następuje kolejna atrakcja. Atrakcja dnia. Zaczyna padać. Ale nie taki zwykły deszcz. Taka kumulacja deszczy za te całe 8 dni. Tyle czasu mnie nie zmoczyło, aż wydawało mi się to nienaturalne. Więc teraz musiał to nadrobić. Lunęło tak że modliłem się o jakiś przydrożny parking. Nie żeby się schować. Nie było już sensu bo cały byłem przemoczony dosłownie w kilka chwil. Chciałem schować telefon i portfel. Pojawił się w końcu parking. Schowałem się pod zadaszeniem, zdjąłem kurtkę, wyjąłem z kieszeni portfel i telefon. Teraz trzeba trochę zmoknąć. Muszę zdjąć torbę z motocykla bo w niej mam membranę od kurtki, a przy okazji wrzucić do kufra portfel z telefonem. Wpinam membranę, bo zakładać kombinezonu nie ma sensu jak i tak wszystko mokre na wylot. Gdy już się kończę ogarniać, deszcz lekko ustaje. Czyli nie jest tak źle, intensywny, ale krótkotrwały. Niestety, była to tylko iskierka nadziei. Już po jakichś 10 minutach jazdy przyszła druga chmura. Większa. Dłuższa. Cięższa. Lało, raz mocniej, raz słabiej, ale nie przestając nawet na chwilę, do samego Piotrkowa. A od Piotrkowa zaczęło się istne oberwanie chmury. Taka kumulacja kumulacji. Czułem się jakbym jechał w rzece a nie po autostradzie. Jednak było coraz bliżej domu. Już mi nie zależało. Bardziej zmoknąć się przecież nie da. Więc jechałem. Nowy kawałek autostrady. Potem zjazd na S8. Węzeł Pabianice południe. Jestem już prawie w domu. Znajome ulice. Tu już znam każdy kamień, trafię nawet z zawiązanymi oczami. Zresztą, przez tą ścianę wody i tak niewiele widać. Dojeżdżam do domu. Nasz samochód stoi więc żona dotarła szczęśliwie. Uff, ponownie kamień z serca. Parkuję Gustawa, i całkowicie niespiesznie, na spokojnie, ściągam torbę i kufry. I tak wyglądam jakbym przed chwilą wyszedł z basenu. Z tym że w ciuchach motocyklowych. Nie było na mnie suchego nawet skrawka. I buty które to niby miały być wodoodporne, za spory jak dla mnie hajs, schły cztery dni. No, ale może one są wodoodporne, tylko nie przewidzieli że ktoś będzie chciał w nich pływać. I tak oto kończy się ta moja podróż. Jestem zmoknięty, padnięty, ale szczęśliwy. Dziś, na ostatnim etapie, przejechałem 211km. Z czego jakieś 120 pod wodą. Tylko dla formalności mapka: https://goo.gl/maps/2kBMh4f1jJM2 Podsumowanie. Pobiłem na tym wyjeździe kilka własnych rekordów na motocyklu. Między innymi była to najdłuższa trasa, byłem najdalej, najwyżej, przekroczyłem najwięcej granic podczas jednego wyjazdu, zrobiłem najdłuższy dzienny przebieg. Rumunia zaskakiwała mnie praktycznie każdego dnia. Zawsze pozytywnie. Uważam że to świetny kraj do eksploracji motocyklem. Nie spotkało mnie nic złego, ani razu nie poczułem żadnego zagrożenia, ani razu nie spotkałem się nawet z negatywnym podejściem. Ludzie mili i uśmiechnięci. Łącznie przejechałem 3219km spalając 157,76L paliwa. Średnie spalanie wyszło 4,88L/100km. Najwyższe 5,4 zaś najniższe 4,1. Wydałem dokładnie 1456zł. Plus 108 za ubezpieczenie. W tym jest zawarte wszystko: paliwo, noclegi, żarcie, prezenty i wszelkie inne wydatki. Gustaw sprawdził się w boju. Żadnej, nawet najmniejszej awarii. Żadnego kapcia czy przepalonej żarówki. Nie licząc cieknącej lagi z którą wyjechałem z domu. Zresztą, zaraz po powrocie wymiana uszczelniaczy rozwiązała problem. Co najlepiej się sprawdziło? Na pewno telefon z nawigacją. Rzecz niezastąpiona. Najgorzej - kamerka. Zaraz po powrocie została sprezentowana chrześniakowi. Radości miał co niemiara. A ja już zdążyłem zakupić GoPro. Wyjazd uważam za mega udany i z czystym sumieniem mogę polecić ten kierunek. Spełnił moje wszelkie oczekiwania z nawiązką. Myślę już nie nad tym czy, ale kiedy uda mi się tam wrócić. Dziękuję wszystkim czytającym za poświęcony czas. K O N I E C |
Brawo! Jak na dobry początek miło się czytało!
|
ja liznąłem tylko północ Rumunii i też planuję tam wrócić. fajnie się czytało, dzięki!
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:30. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.