Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   IranTrip 2017 - The Persian Gulf Inferno. (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=29729)

Emek 14.07.2017 10:29

IranTrip 2017 - The Persian Gulf Inferno.
 
Iran - magiczny kraj, wspaniali ludzie, cudowne przestrzenie i krajobrazy, doskonałe jedzenie. Tak oto wyobrażałem sobie ten rejon świata.

Cel jednak był inny...ale od początku.

Plany wyjazdowe zaczęliśmy snuć odkąd wróciliśmy z Pamiru w zeszłym roku. Z przyczyn różnych w moim przypadku nie był możliwy wyjazd dłuższy niż 2-3 tygodnie więc wymyśliłem trip do Murmańska - Karelia. W miarę blisko i tak jak lubię lasy, rzeki, jeziora. Szybki telefon do Michała. Rzucam pomysł, Michał się przychyla i zaczynamy wstępnie planować trasę. Wszystko proste, 1 ruska wiza więc kombinacji nie ma zbyt wiele. Niestety w trakcie rozpoznawania tematu szybko okazuje się, że tam prawie cały czas pada. Hmmm. Może zmienić plan.
Szybka konsultacja i zmiana planów. Jedziemy na Kaukaz Północny. Prace nad miejscówkami, trasami etc. mocno zaawansowane. Pomagają nasi, pomagają Rosjanie. Jesteśmy napaleni - konsultacje z Gercem, który objechał ten rejon samotnie rok wcześniej, Ivanem z Rosji, który Katem 690 zrobił po Kaukazie kilkadziesiąt tysi. No mocno zaawansowana sprawa.
I wtedy pojawił się ON. Bender42 czyli Filip vel Brodaty.
http://i.imgur.com/dDN17Fv.jpg?1
Pojawił się i rozpie#$lił nasze plany w drobny mak proponując to co chyba każdy podróżnik motocyklowy ma z tyłu głowy - Iran.
Każdy z nas snuł jakieś dalsze plany wobec tego kraju a tu nagle pojawił się gość zdecydowany i szukający towarzyszy podróży. Szybki kontakt czy aby to nie zwykłe chciejstwo i facet jest poważny :D.
Gość zdecydowany, Michał mówi, że wchodzi to i mnie nie pozostało nic innego. W ten sposób ustaliliśmy co będziemy robić na przełomie maja i czerwca. Ekipa kompletna w składzie.

Filip - KAT 1190
Emek - CRF1000
Michał - Tenere

http://i.imgur.com/zAtCC8a.jpg

Plan był chytry. Start 12 maja i powrót po miesiącu. Ciasno. Filip miał już przygotowaną trasę i rzut oka wystarczył aby stwierdzić że to nierealne. Nie jest możliwe zaliczenie wszystkich punktów naniesionych na plan trasy Filipa w zakładanym czasie choć wujaszek Google pokazuje, że spoko jeszcze będziemy mieć zapas. Taaaaa, myślę jak się nic nie zesra to może odpuszczając część miejscówek uda nam się objechać trasę w zakładanym czasie. Kij tam najwyżej polecimy po łebkach, jak tam jest tak cudownie jak wszyscy piszą to będzie powód do tego aby wrócić po raz kolejny. Bez ciśnienia. Na spokojnie. To wyprawa a nie wyścig.

Zaraz, zaraz co tam potrzeba? Którędy walimy? Jak to - tylko przez Rosję. OK. Zastanówmy się co nam będzie potrzebne?
- wiza ruska
- wiza irańska
- CPD (a co to kuwa jest?)

Szybka analiza sytuacji co muszę zrobić przed wyjazdem. Ogarnąć moto - telefon do Adama - umawiam się na przegląd bo Afra musi klawiaturę mieć wyregulowaną, wymieniony napęd, płyny etc. Załatwione. Michał reanimuje łożyska w Tenerce a Filip ma wszystko w doopie bo moto funkiel nówka.

Startujemy z wizami w lutym. Jak się okazało wcale nie tak wcześnie bo w Iranie mają jakieś święta i faktycznie paszporty z wizami odbieramy niedługo przed planowanym wyjazdem. Kwity się zgadzają, można wyluzować. Motocykle ogarnięte - jesteśmy gotowi.

5 maja - za tydzień wyjazd. Lokalna brać motocyklowa pod kierownictwem Czeczena organizuje wieczór podróżnika. Gość - Marcin (ofca234), będzie opowiadał o Iranie. Idę. Posłucham, czegoś się dowiem. Dowiedziałem się wiele. Dobrze jest wiedzieć co czeka cię na miejscu, nie budzi to potem zaskoczenia (really?:haha2:). Zeznaję chłopakom czego się dowiedziałem i naprędce korygujemy naszą trasę aby nie marnować czasu na atrakcje typu "dżungla" co w Iranie oznacza zwykły las.

Dobra Panowie, nie ma co pie#$olić trzeba jechać. 11 wieczorem wpadacie do mnie do Kielc, kimamy i z rana atakujemy UA.
Plan - dotrzeć pod Kijów i tam się przekimać w krzaczorach. Do zrobienia ok 700 km. W sam raz na start, nie za daleko ani nie za blisko.

11.05 późne popołudnie.

Dzwonię do chłopaków jak im leci droga do mnie. Niezbyt, chcieli polecieć rowerówką, wje%$li się w off. Czas ucieka. Nawrotka i do trasy. Jadą.
Robi się coraz później, oczekiwanie zabijam rozpalając ognisko coby chłopaki mogły się posilić po drodze. W końcu słyszę reaktor KATa - WTF co to za sieczkarnia? Są. Dojechali. Siadamy przy ognisku - pifko, kiełbaska. Chłopaki zmęczone, padamy z nóg. O 22 walimy w kimę, jutro start. Już jutro!
Emocje mną targają, natłok myśli, podekscytowanie, lekkie kłucie w żołądku.

Spokojnie Emek! Będzie dobrze. Trzymaj gaz i koncentracja.


...

Neo 14.07.2017 10:37

Nareszcie, k..., nareszcie jest co czytać. Bez pośpiechu, nie daj się zmusić do zwiększenia tempa pisania kosztem jakości. Liczę na obszerne treści :) Wracam do lektury.

Emek 14.07.2017 10:40

Cytat:

Napisał Powolniak (Post 539506)
Bez pośpiechu, nie daj się zmusić do zwiększenia tempa pisania kosztem jakości.

Nie dam. Będzie faza na pisanie, będzie tekst.

chemik 14.07.2017 10:59

Kurza dupa, siedzę w pracy i nie wyświetlają mi się zdjęcia. Ot dylemat - czytać teraz, a oglądać w domu, czy zostawić wszystko na popołudnie?
Pisz, pisz.

KORNIK 14.07.2017 11:20

Początek wielce obiecujący, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy:lukacz:

ofca234 14.07.2017 11:27

uruchamiam subskrypcje. ;)

mateo88 14.07.2017 14:26

Czyta się :Thumbs_Up: :lukacz:

fiecia 14.07.2017 15:18

Czytając wasze poczynania "na bieżąco", wiem że będzie ciekawie! Dawaj Pan! :Thumbs_Up:

bender42 14.07.2017 16:50

Wrócę z Grecji to poprawię pierwszą część filmu i wrzucę :)

A.R.T. 15.07.2017 20:56

:lukacz:czekamy:D

Pirania 15.07.2017 23:25

W końcu..!;) :lukacz:

tyran 16.07.2017 00:08

Dawaj dalej!

Pozdrawiam.

Grzechu2012 16.07.2017 13:45

Ooo już się podekscytowałem i więcej niema :(

Emek 16.07.2017 18:30

No to pomalutku do przodu.

12 maja. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Wstajemy rano i niespiesznie szykujemy śniadanie. Znaczy ja szykuję z Martą a chłopaki czekają aż im postawimy paszę. Wrzucamy śniadanko i już czuję rosnący niepokój. Nie znoszę tego uczucia z jednej strony podekscytowanie wyprawą z drugiej niczym nieuzasadniona obawa, jakiś nieokreślony rodzaj lęku czy niepewności. Ruszmy już, niech pochłonie nas droga. Mój motocykl od tygodnia stoi w garażu zapakowany, tylko wsiąść i jechać. Chłopaki niemrawo gramolą się zwijając toboły. Wyciągamy motocykle z garażu i chłopcy ładują bałagan, który rozładowali na wczorajszy nocleg.
Michał dostał małpę, którą ma fotografować w różnych miejscach po drodze. Jakaś charytatywna akcja czy coś.teges.
http://i.imgur.com/G0BYKkg.jpg
Cieszę się że ruszymy razem. W zeszłym roku dojeżdżałem na miejsce zbiórki jakieś 400 km i samotnie ta droga była męczarnią.
W końcu udaje się zapakować motocykle.
http://i.imgur.com/gcAbyN6.jpg?1

Żegnam się z Martą, pamiątkowa fota przed wyjazdem.
http://i.imgur.com/p9hrZlg.jpg
Garnek na łeb, moto odpalone a brama dalej zamknięta.
http://i.imgur.com/zGJZ76x.jpg
Marta filmując nasze przygotowania i nie zabrała pilota od bramy. Zaczynam się lekko ciśnieniować ale rzut oka na kartkę zapisaną na tankbagu i staram się wyluzować czytając co sobie tam nabazgrałem. LUZ! To najważniejsze.
W końcu się udaje, brama otwarta i pomału ruszamy. Wybijamy się z miasta kierując na Opatów a następnie przekraczamy Wisłę w Annopolu i kierujemy się na Chełm. Po drodze jeszcze tankowanie i faja na CPNie. Gonimy. Jedzie się nieźle ale jakoś ta droga do Chełma strasznie się dłuży. W końcu docieramy na miejsce i zatrzymujemy się przy sklepie. Trzeba jeszcze zakupić padarki czyli kilkanaście małpek polskiej wódy. Zakupy zrobione, opuszczamy Chełm i z wolna docieramy do Granicy ukraińskiej. Tuż przed granicą po prawej stronie jest mały bar. Postanawiamy że zjemy obied gdyż nie wiadomo jak długo przyjdzie nam czekać więc lepiej aby oczekiwać z pełnym żołądkiem niż na pustaka. Żurek + schaboszczak z zasmażaną załatwiają sprawę energii na dalszą część podróży.
Jest ok 13 więc dość późno. Atakujemy. Polska strona przebiega zwyczajowo bardzo sprawnie, podobnie ukraińska i szybciutko znajdujemy się na stacji paliw po drugiej stronie granicy. Wymieniamy trochę biletów NBP na lokalną walutę, zalewamy motocykle i gonimy w kierunku Kijowa.
http://i.imgur.com/NBcsUVB.jpg
http://i.imgur.com/oksvxDn.jpg
Droga jest świetna lecimy 100-120 i spokojnie zbliżamy się do naszego celu. Celem jest miejscówka nad rzeczką z fajnym zakolem. Znalazłem miejsce przez google maps i ze zdjęć satelitarnych wydawało się to miejsce aktywne wędkarsko i biwakowo więc spodziewałem się.że będzie miejscówka do spania i będzie można ogarnąć paliwo do wieczornego ogniska.
Lecimy. Jedzie się dobrze ale pierwsze oznaki zmęczenia dają znać o sobie ok 18.
Gonimy na wschód więc słońce zaczyna spadać tu szybciej ok 19 robi się szaro a patrząc na mój GPS widzę że mamy jeszcze kawał drogi. Nie ma zmiłuj - musimy dotrzeć na miejsce bo plan nam się zacznie sypać na starcie i może być słabo. Końcówka. Jesteśmy już blisko jest tuż przez zmrokiem. Jeszcze dyszka. Mijamy stację paliw i sklepik koło niej. Przejechaliśmy. Kuwa zaopatrzenie trzeba zrobić, zawracamy, nie wiadomo czy dalej będzie jakaś opcja sklepu.
Nawrotka, podjeżdżamy i robimy klasyczne zakupy wyprawowe - browarki i chleb.
Załadowani dojeżdżamy do rzeki. Most, za mostem w lewo w krzaczory, Lecimy wzdłuż brzegu. Widzę miejscówkę, którą zaznaczyłam szpilą ale nie podoba mi się, za blisko drogi. Auta będą hałasować. Jedziemy dalej, jest już mocno szaro ale wciąż widno. W końcu widzę fajne zakole a obok drzewo i stosik ogniskowy. Jest też trochę.drzewa. Pogoda niepewna, chyba popada ale raczej nie dzisiaj. Filip proponował gostinicę ale finalnie lądujemy w krzaczorach nad rzeką.

Szybciutko zdejmuję toboły i rozkąłdamy namioty. Dobra. Spanie przygotowane, teraz czas na ognisko. Ruszamy już z czołówkami szukać drzewa. Trochę leży na miejscu, trochę znaleźliśmy. OK. Starczy na dziś.
http://i.imgur.com/TKzJMvN.jpg
http://i.imgur.com/ELsyIc6.jpg
http://i.imgur.com/8E5WHYO.jpg
http://i.imgur.com/rYA7Eq4.jpg
Browar odblokowany, ognisko rabotajet - odpoczynek.
Jest dobrze. Sączymy piwerko zagryzając smakołykami typu kabanos. W końcu ciśnienie mi puszcza. Teraz już będzie z górki. Jutro Rosja i gonimy na Władykaukaz. Dziś jeszcze nie wiem że tak słodko nie będzie. Dopiero jutro rzeczywistość spuści mi wpierdol. LIFE!
Jutro pobudka o 5 więc szybko wciągamy przydział browara na dziś i walimy w kimę. Zasypiam natychmiast.
I na koniec streszczenie specjalnie dla mistrza Zeta.

Zmyler 16.07.2017 18:47

Ciekawie się zaczyna, tym wpierdolem od rzeczywistości zbudowałeś napięcie. Wiem od czego jutro rano zacznę dzień w pracy - od sprawdzenia czy nie ma następnego odcinka.

Wilk96 16.07.2017 19:19

Lektura wciągająca na kolejną część będę czekał jak na kolejny odcinek "Breaking Bad" ;)

Emek 17.07.2017 19:44

13 maja

Poranek jest rześki. Nawet bardzo rześki. Kuwa jest zimno jak cholera i do tego pada. Może nie pada ale siąpi, jest wilgotno, zimno i nieprzyjemnie. Do tego zaspaliśmy wstając prawie 2 godziny później niż planowaliśmy. Zbieramy się szybciutko. Śniadanie z gatunku byle jakich i herbata muszą wystarczyć. Dostrzegam wędkarza na tym samym zakolu rzeki, który okupujemy. Jest jakieś 50 metrów od nas. Zajechał Wołgą na rybałkę. Idę zagadać. Palimy fajki chwilę rozmawiamy i dowiaduję się że pogoda nie będzie dziś dla nas łaskawa. Cały dzień na całej Ukrainie deszcze i burze. Szit!
Cóż trudno się mówi i goni się dalej. Zbieramy się i za chwilę wracamy na trasę. Dziś chcemy wjechać do Rosji. Mamy już spore opóźnienie więc trzeba będzie zapierdzielać.

http://i.imgur.com/hdWAY5K.jpg

Ruszamy. Przed nami Kijów. Mieliśmy go machnąć z rana, jest już dość późno ale mamy nadzieję że da się przelecieć szybko. Dojeżdżamy do Kijowa, ruch zaczyna gęstnieć ale bez problemu udaje nam się znaleźć włąściwą trajektorię i po godzinie Kijów mamy już za sobą. Pogoda nie rozpieszcza. Pada, siąpi, drobne przejaśnienia, znów pada i tak w kółko.
W międzyczasie okazuje się że regler w Michała Tenerce znów coś grymasi więc jako że nie pada a i tak mieliśmy zatrzymać się na chwilę oddechu stajemy na krótką reanimację.
Ja z Filipem idziemy po picie i drobny prowiant a Miszka zabiera się za robotę.
http://i.imgur.com/bYhMOwV.jpg
http://i.imgur.com/lQzJr8s.jpg
http://i.imgur.com/s3oMSsT.jpg
Regler ogarnięty (w zasadzie to cały czas szwankuje wtyczka) i możemy zbierać się w dalszą drogę.
http://i.imgur.com/BPq9eQr.jpg
W końcu Następny przystanek robimy sobie przy trasie na popas. Udało nam się dojechać do knajpy, która naprawdę wygląda zacnie - Grill Myśliwiec. Ceny też takowe.
To ten obiekt - polecam.
http://i.imgur.com/O0CdB1N.jpg
Pakuszajem. I to jak…
Najlepszy stek jakiego jadłem w życiu. Kosmos.
http://i.imgur.com/VBpMBdU.jpg
Po posiłku jeszcze kawa coby nie przysnąć po obfitym żarełku i w drogę. W końcu docieramy do Charkowa. Omijamy go obwodnicą kierując się ku rosyjskiej granicy Niechoteewka.
Po drodze jeszcze postój na zamianę ukraińskich pieniędzy na rosyjskie i zbliżamy się do granicy. Granica jest jakieś 25 minut drogi od Charkowa. W końcu przestaje padać. Jest lepiej.
Dojeżdżamy do granicy. Najpierw żołnierzyk wręcza nam taloncik z numerami motocykla a następnie kontrola paszportowa. Idzie gładko. Wjeżdżamy na tamożnię. Daję kwity milutkiej celniczce i spokojnie czekam. W końcu pada pytanie o pozwolenie na użytkowanie pojazdu bo motocykl na firmę. Pewny swego wyciągam kwity i spokojnie czekam. Wtem miła Pani mówi do mnie, że nie wjadę bo VIN na pozwoleniu się nie zgadza z tym w dowodzie.
Co ty kuwa pier#$5isz kobieto? Sam to napisałem, myślę sobie. Zapraszam do mnie. Proszę wejść do środka. Kobieta wręcza mi kwity i mówi - sam popatrz. Numery się nie zgadzają. Nie przepuszczę cię chyba że masz inny właściwy kwit. No kuwa, nie mam.
Pisząc dokumenty zjadłem 2 numerki w VINie. Ja pier#%lę. Dobra Emek, spokojnie jesteś na Ukrainie, pewnie da się to jakoś załatwić. Jednocześnie próbuję sobie przypomnieć czy Ruscy chcieli ode mnie takie upoważnienie w zeszłym roku. Nie chcieli! Jak tu przejadę to ruskie mnie puszczą i gonimy dalej. Najwyżej potem będę się martwił co i jak. Stres, nerwy nie pozwoliły mi trzeźwo myśleć. Laska delikatnie sugeruje coby się „jakoś” dogadać. Dogadaliśmy się. ALE TO BYŁO GŁUPIE!!!!! :vis:

Już cały jestem w stresie ale po ruskiej stronie. Kolejka jak cholera. Zmiana warty w budkach. Wszystko wlecze się w nieskończoność. Jest zimno, jesteśmy głodni i zmęczeni. Godziny mijają. W końcu udaje się. Nasza kolej. Kobitka wzięła nasze paszporty i zamiast wbijać w system bierze telefon i gdzieś wydzwania. W końcu przychodzi do nas granicznik i każe iść z nim do biura. O co chodzi???
Jakaś masakra. Idziemy do biura. Tam gość pyta kto po rusku gada? No ja mówię. Ty wchodzisz oni czekają. Wchodzę siadam i czekam. Atmosfera miła, Panowie wyjaśniają najpierw że nic się nie stało taką mają procedurę jak ktoś wybiera się z UE do krajów islamskich i muszą zrobić wywiad.
OK, co chcecie wiedzieć. Co robisz, gdzie pracujesz, gdzie mieszkasz, standardowo. Pogadaliśmy w miłej atmosferze, chłopaki zrobiły sobie notatki i tyle. Powrót do budki, Pani bierze paszporty i przechodzimy standardową procedurę całkiem sprawnie.
Teraz czas na tamożnię. Przestawiamy motocykle kilka metrów. Celnik ogląda co my tam takiego mamy w tych sakwach i tyle. OK. Wypełniać wriemiennyj wwoz i do celnika. Jeden z celników, który podbija deklaracje stoi przy nas pomagając wypełnić kwity. Podbija pieczątki od razu i każe iść do budki coby wbili to w system i dali naklejkę na WW. Oczywiście wpisuję pojemność 1000 a w dowodzie stoi 998 i wszystko psu w doopę. Trzeba pisać na nowo. W końcu kwity w pariadkie i wracam do okienka. Jest koło północy. Masakra. No nie masakra to dopiero będzie.
Proszą mnie o upoważnienie. Ja pier…, przeca już wiem że mam złe. OK, daję złe i czekam z walącym sercem, może się nie skapnie. Kuwa, skapnęła się. No to kibel. Próbuję jednak u wyższej instancji. Przychodzi sam szeryf, rozmawiamy, mówię o co chodzi. Fajny gość, rozumie problem ale kwit nie jest OK, on nie może. Zrozum, nie mogę.

Ostatnia deska ratunku, wyjmuję CPD, pokazuję, że tu mam kwit międzynarodowy. Ogląda, sprawdza, zabiera kwity i idzie z nimi do budki. Rozmawiają z celniczką, która mnie odpuliła. Michał stoi obok już odprawiony, Filip w innym okienku właśnie się odprawia. Rozmawiam z Michałem, łypiąć kątem oka co robi celniczka. Ma przed sobą moje kwity i coś stuka w kompa i wypisuje coś na WW. Mówię do Michała, że może będzie dobrze. Ale za chwilę prosi mnie do siebie i już wiem że dobrze to nie będzie. Nie wjadę. Mam już pewność że muszę zawrócić, chłopaki odprawione.
Natłok myśli, co tu robić, jak? Myśl Emek. Krótka piłka, biorę SPOTa i daję Michałowi, mówię jedźcie zgodnie z planem, ja wracam, ogarniam prawidłowe kwity i was gonię, bierz spota cobym wiedział gdzie jesteście.
W tył zwrot i zawracam na Ukrainę. Ale kuwa zaraz, przecież mi wbili w paszport pieczątkę, mam 2 krotną wizę. FUCK!. OK, spokojnie zapierdzielam do szeryfa, z którym rozmawiałem i mówię coby mi pieczątkę wjazdową anulował. Załatwiamy to bez problemu.
Chłopaki już w Rosji. Ja wracam na granicę ukraińską. I znów wpier..
Od razu się kapują , że ruskie mnie nie wpuścili. No kolego kwity masz złe, dogadajmy się bo do nas też nie wjedziesz. Wyć mi się chce, jest po pierwszej, nie mam już siły. Płacę. Jestem na Ukrainie. Ciemno jak w doopie. Szybka decyzja, zajeżdżam do pierwszej bazy jaka się trafi. Jest jakieś 10 km od granicy. Ciemno, nora jak cholera. Nie mam wyboru, wbijam się.
- Pokój macie?
- Tak.
- Ile?
- 350.
- OK
W takiej dziurze jeszcze nie byłem. Obsługa oprócz chłopaka, który ogarnia jakieś techniczne sprawy niemiła i wręcz wroga. Zwykłe chamy. Trudno, mam większy problem niż ich kultura osobista. Wprowadzam motocykl na podwórze na tyłach. Jedyny miły mi pomaga. W końcu loguję się do pokoju. W pokoju jest łóżko i to w zasadzie tyle. Miejsca na bagaż w zasadzie brak. Kibel i prysznic na zewnątrz. Jestem zmarznięty, zły i w nerwach.
To ten lokal Kafe Ociag czy jakoś tak. Nie polecam.
https://www.google.pl/maps/place/50°...71!4d36.268703
Idę pod prysznic, muszę się zagrzać, cały czas kombinuję jak się ogarnąć z kwitami. Marta już wie, że nie wjechałem bo dzwoniła widząc że nie ruszamy się z miejsca przez kilka godzin i też myśli jak to załatwić. Chłopaki zalogowały się w Biełgorodzie i też podrzucają różnorakie opcje rozwiązania sytuacji.
W głowie chaos. Jestem głodny, bez żarcia i wkurzony. To nie wróży dobrze. Próbuję zasnąć. Ciężko. W końcu nastawiam budzik na 6. Jutro będę myślał. Na razie będziemy realizować wariant zrobienia prawidłowych kwitów w PL i ich potwierdzenie przez notariusza. Wariant B - sfabrykuję kwity na miejscu. Wariant C - może konsulat pomoże. Zobaczymy. W końcu ok 3 udaje się zasnąć. Nie na długo.
To był ciężki dzień.

zaczekaj 17.07.2017 21:01

No to ciekawie się zapowiada. Czekam niecierpliwie :-)

tyran 17.07.2017 22:46

Jak u Hitchcocka- krótki wstęp i trzęsienie ziemi!

trolik1 17.07.2017 23:15

Hej Emek,
w tej okolicy nocowaliście?
https://www.google.pl/maps/@51.23758.../data=!3m1!1e3
pozdrawiam trolik

Grzechu2012 18.07.2017 00:28

masakra, jak tak będzie pisał po jednym dniu raz na kilka dni to można zapomnieć co było na początku :)
Przygoda pierwyj sort :)

Neo 18.07.2017 00:41

Cytat:

Napisał Grzechu2012 (Post 540069)
masakra, jak tak będzie pisał po jednym dniu raz na kilka dni to można zapomnieć co było na początku :)(...)

Nie zepsuję Ci przyjemności jak zdradzę że autor wrócił cały i zdrowy? ;) Możesz poczekać na ostatni odcinek i wtedy zacząć czytać do poduszki :D
Niech pisze swoim tempem. Od poganiania tylko skracają się relacje i gubią ważne wydarzenia. Gorzej jak całkiem się zerwie natchnienie ale trzymam kciuki aby do tego nie doszło!

Emek 18.07.2017 07:01

Cytat:

Napisał trolik1 (Post 540049)
Hej Emek,
w tej okolicy nocowaliście?
https://www.google.pl/maps/@51.23758.../data=!3m1!1e3
pozdrawiam trolik

Spaliśmy tuż przed Kijowem nad rzeka Teterew.

radiolog 18.07.2017 09:47

Cytat:

Napisał Grzechu2012 (Post 540069)
masakra, jak tak będzie pisał po jednym dniu raz na kilka dni to można zapomnieć co było na początku :)
Przygoda pierwyj sort :)


EEEE tak to tylko u wujka Alzheimera

Emek 19.07.2017 18:22

14 maja - niedziela

Wstaję po piątej, przespałem raptem niecałe 3 godziny. Idę na dół zobaczyć czy knajpa działa. Ni chu chu. Od 9 dopiero coś będą gotować. Dopytuję gdzie najbliższy sklep. Blisko, 5 km w stronę Charkowa. Jadę, kupić coś do żarcia bo mam okropną ssawę. Na szczęście sklep jest i działa. Kupuję chleb, picie i coś na śniadanko. Wracam do mojej nory i szykuję sobie śniadanie. Nerwy mnie trzymają, nie mogę nic przełknąć. Jest ciężko. Zmuszam się do zjedzenia ryby w puszcze i zabieram się za telefon coby ustalić plan działania. Jednak orientuję się, że w PL jest niedziela i do tego godzinę wcześniej czyli ok 6. Kuwa, muszę czekać. Czekanie nie jest moją mocną stroną.

W końcu rozmawiam z Martą i ustalamy plan na ogarnięcie tematu. Decydujemy się działać dwutorowo. Marta ogarnia sprawy w PL a ja lecę do Charkowa. Spróbuję znaleźć punkt ksero i może z lekkimi przeróbkami tych kwitów, które mam uda się komuś ogarnąć stworzenie nowych - prawidłowych. W międzyczasie rozmawiam z chłopakami, którzy wspominają o ambasadzie. Kurcze no przecież to prosta sprawa myślę. Po co mam kombinować skoro napiszę sobie te kwity sam w ambasadzie poprawnie, oni sprawdzą w naszych rejestrach, że ja to ja i podbiją pieczątkę., że konsulat to potwierdza. No nic prostszego. Taki wariant nie może się nie udać. Chyba po to taka instytucja istnieje żeby pomagać swoim obywatelom na obczyźnie.

Dzwonię do konsulatu. Jest kilka numerów, żaden nie odpowiada. Namierzam konsulat i jadę. Tutaj i tak nic nie zdziałam. Walę do Charkowa, to bliziutko raptem 25 minut a konsulat fajnie położony i dojazd dobry. Zatrzymuję się pod wskazanym adresem. Stoi 2 ukraińskich żołnierzy więc pytam czy polski konsulat tutaj. No tutaj, wskazują mi drzwi w kamienicy. Dzwonię. Nic się nie dzieje ale po chwili drzwi się otwierają i pojawia się w nich kobieta. Pytam czy Polka. Tak. Pomału i rzeczowo zeznaję w czym mam problem, jak widzę jego rozwiązanie i czy jest to do załatwienia. Pani mówi, że konsula nie ma, będzie dopiero jutro ale zadzwoni jak taka ważna sprawa i zapyta jakie są opcje. OK. Czekam w korytarzu na dole, podczas gdy kobitka poszła na górę ale słyszę jak rozmawia przez telefon. W końcu złazi na dół, dopytuje o kilka szczegółów.
Wykładam jak krowie na granicy po raz kolejny. Zrozumiała. Przekazuje mi informacje, że konsul kazał się w tej sprawie skonsultować z konsulem prawnym (cokolwiek to znaczy). Pani znów rozmawia i w końcu po kilkunastu minutach wraca do mnie i mówi, że konsulat nie jest od takich rzeczy. Całkowicie również zmieniła ton wypowiedzi. Nie rozmawia już ze mną jak człowiek z człowiekiem tylko jak urzędnik z człowiekiem recytując formułę, którą prawdopodobnie wskazał jej konsul prawny. Na każde moje pytanie o cokolwiek zaczyna tą swoją recytację na nowo. Łapę lekkiego a następnie większego nerwa i w końcu nie wytrzymuję jak zaczyna mi jechać że jestem na terenie objętym działaniami wojennymi i powinienem się zgłosić do jakiegoś Omnibusa czy innej aplikacji. A w ogóle to konsulat pomaga w stanie zagrożenia życia i zdrowia a tutaj nie mamy do czynienia z taką sytuacją.
Mówię jej żeby nie mówiła do mnie w ten sposób gdyż nie jestem szympansem, przyszedłem tutaj w dobrej wierze bo liczyłem że konsulat mi pomoże więc proszę mi powiedzieć po ludzku jak człowiekowi czy Pani zdaniem warto abym dalej marnował czas mój i Pani i da się to u was załatwić czy ni chuja. Zmiękła i zeznaje że na jej oko ni chuja. Grzecznie podziękowałem i poprosiłem o wskazanie jakiegoś lokalu blisko gdzie mógłbym net złapać. Okazuje się że 20 metrów obok jest hotel Aurora i tam jest net. OK. Wpadam do Aurory , zamawiam kawę loguję się szybko do sieci i ustalam z Martą strategię. Jest wcześnie ok. 10. Nie znoszę bezczynności ale już wiem, że moi przyjaciele poruszyli niebo i ziemię (dziękuję wam z całego serca), ściągają z łóżka rejenta w niedzielę i Marta jest umówiona na 12.00 na spotkanie w celu załatwienia prawidłowych kwitów.

Ja jednak bezczynnie siedzieć nie mogę więc ustalam z recepcjonistą hotelu gdzie tu mają jakiś punkt xero, drukarnię cokolwiek co robi w niedzielę. Jestem zaskoczony bo całodobowych punktów Xero, gdzie można wywołać foty, wydrukować wielki format w kolorze laserem jest w mieście kilka. Wybieram ten najbliższy i proszę gościa na recepcji coby zadzwonił i potwierdził że na pewno pracują. Potwierdza, daje mi adres i instrukcje jak tam dotrzeć. W sumie to bardzo blisko więc jadę. Zagadam czy są w stanie załatwić to jak należy.

Bez problemu znajduję punkt leżący blisko centrum. Widzę starszą kobietę i młodego chłopaka. Wybieram gościa, pokazuję mu „złe” kwity pytam czy jak przyślą mi nowe to mi wydrukuje tak zajebiście że nikt się nie skapnie że to kopia a nie oryginał. Mówi że się zrobi , informując mnie jednocześnie, że jak mi wygodniej to po angielsku też mówi tak że jak mi pasi (mruga przy tym do mnie porozumiewawczo). Uprzedza że nie stworzy żadnych pieczątek ani innych „układanek” z różnych dokumentów. OK stary odbijesz mi tu tutaj a to tutaj. Lipy nie ma. OK? Nie ma problemu. Wychodzę na fajkę, to jeszcze potrwa. Za jakiś czas dołącza do mnie gość z xero, jaramy razem i mówi że jak trzeba to wszystko się załatwi ale on tu pracuje i w robocie nie wszystko może stąd dał znać coby po angielsku z nim gadać. Już wiem że się dogadamy, w końcu pozytywne wieści.

Cały czas wiszę na telefonie, dodatkowe ustalenia co do treści dokumentu itp. W końcu dziewczyny załatwiają sprawy z rejentem a ja z niecierpliwością czekam aż kwity będą u mnie na meilu. W końcu są. Przesyłam bezpośrednio do gościa od xero i proszę o próbny wydruk tak aby zweryfikować jak to wychodzi. Jest malinowo, gościu się postarał i stuningował lekko dokument tak że naprawdę trudno odróżnić oryginał od kopii. Walę w kilku egzemplarzach i zapierdzielam biegusiem na bazę po bety. Pół godzinki i jestem na miejscu. Od razu łapie mnie kobita z recepcji i napier@#la że nie opuściłem pokoju do 12 i muszę zapłacić za kolejną dobę. Nie ma wyjścia, płacę z zastrzeżeniem że jak się nie uda i mnie cofną to wracam tu na nocleg i ni uja więcej nie zapłacę. OK.

Naprędce pakuję toboły, czas ucieka, chłopaki gonią a ja jestem w doopie. Gaz do dechy i stawiam się na granicy. Postanawiam palić Jana że ni cholery nic nie kumam. Podjeżdżam , dostaję taloncik i dalej do kontroli paszportowej. Tym razem od razu kobitka z piorunami w oczach prosi mnie o upoważnienie. Nawet dobrze, od razu sprawdzimy moje wydruki. Bierze, obczaja i od razu wbija pieczątki. Jest dobrze, bardzo dobrze.
Potem tamożnia. Też gładko i już jestem po stronie rosyjskiej.

Jest pusto. Wczoraj dzikie tłumy a dziś puściutko. Podbijam do kontroli paszportowej, Rosjanka bierze paszport i od razu dzwoni. Kuwa. Przeyebane.
Za chwilę przychodzi celnik po cywilnemu na przesłuchanie. Ta sama bajka co wczoraj - kuda, otkuda, gdzie rabotajesz, gdzie żyjesz …..

Bardzo miło i przyjemnie, bez stresu. Pogadaliśmy sobie. Bardzo sympatyczny młody człowiek. Zabiera mój paszport i załatwia pieczątki z dziewczyną. Lecę na odprawę celną, wypełniam wriemiennyj wwoz, i lecę do celniczki. Ta bierze kwity, rzuca okiem w paszport, patrzy na mnie i pyta : A czemu masz wjazd wczoraj anulowany? Kuwa mać! Serce wali. Już nie palę Jana tylko mówię jak było. Dokumenty miałem złe i musiałem się cofnąć do Charkowa do hotelu i teraz wracam. Patrzy w kwity i w końcu mówi, dokumenty w porządku Ja was afarmlju. Kamień spadł z serca ale nie mogę się uspokoić, coś tam pisze i w końcu znów otwiera okienko.

- A czy to aby nie kopia? - pyta wskazując na upoważnienie.
- Oryginał - dziś właśnie odebrałem z ambasady
- No to w porządku. A gdzie decyzja odmowna z wczoraj?
- Jaka decyzja?
- Wriemiennyj wwoz z odmową wjazdu. Wczoraj taki dostałeś. Muszę mieć go z powrotem. Bez tego cię nie odprawię.
- Ja pier….. Kuwa. Wyrzuciłem chyba. FUCK!

Serca mi wali jak oszalałe. Nerwowo przeszukuję wszystkie kwity jakie mam upchane po kieszeniach. W końcu znajduję pogniecioną kartkę, wśród kupy kwitów, które zgarnąłem i poupychałem po kieszeniach opuszczając moją norę.
Co za ulga że nie wywaliłem.
- Wsio w pariadke, ażydajcie. Eto oficjalnyj dokument, nada w paszport schować i mieć do kontroli a nie pognieciony w kieszeni trzymać.

UFFFF!!!! Już wiem że wjadę, czekam na kwity i ustalam z chłopakami gdzie są i dzwonię do Marty że się udało.
Dokumenty oddane, JESTEM W ROSJI!!!!

Okazuje się że chłopcy dostali ścianą deszczu i akurat zjechali na nocleg do Pawłowska. Szybka kontrola - kuwa około 400 km, dochodzi 17. Łatwo nie będzie, nie pada ale czarne chmury nad powiatem wiszą i deszcz to kwestia czasu. Jadę kilka kilometrów w kierunku Biełgorodu. Staję na stacji Rosneftu zatankować i spożyć nieco energii. Od 7 jestem bez żarcia. Jakoś adrenalina mnie trzymała , powoli puszcza i czuję się osłabiony.
Cukier! Batony zapijam kolą na stacji. Pytam gościa od obsługi dystrybutorów jak najlepiej na Pawłowsk. Starszy Pan tłumaczy ale niewiele do mnie dociera. Daję mu kartkę - narysuj. Skrupulatnie rozrysowuje mi trasę, zjazdy z rond itp. Okazało się to bardzo pomocne i zaoszczędziłem w ciul czasu bo chłopaki pognały przez Woroneż gdzie stracili kupę czasu. W końcu postanawiam ruszyć, jeszcze tylko fajka i ogień, mam kawał drogi i mało czasu. Po ciemku przyjdzie mi jechać a po ciemku nie widzę, znaczy widzę ale źle.

Paląc dopada mnie refleksja nad własną głupotą i życzliwością ludzi, którzy mi pomagali. Łzy same cisną się do oczu. Wspaniałe uczucie kiedy x kilometrów od domu masz świadomość, że ktoś bezinteresownie staje na głowie aby zrobić wszystko żeby ci pomóc. Brak mi słów.

W każdym razie Marta, Aneta, Agnieszka, Magda, Rafał - jesteście wielcy. :bow:

W końcu wsiadam na moto i gonię. Moja nawigacja już od jakiegoś czasu szwankuje, nie pokazuje trasy albo nie chce jej wznaczyć, albo po prostu się wyłącza. W końcu zdycha. Nie mam jak nawigować, nie mam też mapy. OK. Kieruję się na Rososz wedle kartki, którą napisał mi dziadek na stacji. Ronda. 1,2,3,4 w końcu wylatuję na trasę. Po kilkudziesięciu kilometrach mam wątpliwości czy jadę dobrze. Staję, odpalam maps me w fonie. Hmmm.

Niby dobrze, wyznaczam trasę na Rososz ale maps me prowadzi mnie w krzaki. Wracam. Zgubiłem się, musiałem coś przeoczyć. W końcu w akcie desperacji zatrzymuję samochód. Mówię Rosjaninowi gdzie chcę jechać a tem włącza swoje navi i sprawdzamy. Faktycznie przegapiłem zjazd muszę się wrócić jakieś 12 km. OK. Dziękuję i gonię ile fabryka dała. Teraz już z górki. Tu się nie pogubię, zaczyna padać a następnie lać.
Wiatr spycha mnie raz w lewo, raz w prawo. Masakra. Zastanawiam się czy nie zjechać i poczekać do jutra. Jestem głodny i wykończony. Nie ma bata - dojadę. Spinam zwieracze i zapierniczam . Czasem deszcz odpuszcza na chwilę, powoli zapada zmrok. Gonię jak wściekły uświadamiając sobie, że samotnie kilometry nawija się jakby szybciej. Warunki trudne, roboty drogowe, jadę powoli w błocie. Kałuże, ciężarówki, szuter - masakra. Pogoda nie pomaga. W końcu mijam ten rozpiździec i leci się trochę lepiej, deszcz siąpi a nie leje. Muszę się zatrzymać, Afra woła jedzenia. Zrobiłem ze 300 km.
Kurcze, robi się ciemno. Tankuję i palę faję. Jeszcze jedna cola, nie ma czasu na jedzenie. Zapierdzielam dalej. W końcu dojeżdżam do Rososz. Zatrzymuję się i odpalam navi w telefonie coby sprawdzić jak jeszcze mam daleko. Jest już całkiem ciemno, deszcz nie odpuszcza.

77 km - co najmniej godzina. Jak się nie pogorszy to dam radę.

Piszę sms do chłopaków coby browar załatwili i coś do żarcia bo lecę na oparach. Ruszam, rozwidlenie, nie wiem dokąd jechać. Jest stacja, lepiej zapytać. Nie mam czasu i zbyt wiele energii na błądzenie. Padam z nóg, długo już nie pociągnę. Jestem na nogach prawie 30 godzin w tym 2,5 lichego snu do tego stres.
Gość ze stacji dokładnie tłumaczy mi jak mam jechać. Gonię. Początek nawet niezły. Widzę ogromny oświetlony kombinat cementowy. Mijam go, zakręt - jeden, drugi, trzeci. Potem ciemność, totalna. Nic nie widać, ściana deszczu i mgła. Momentami się poprawia ale tempa nie da się utrzymać. Ledwo zipię. Mam obawy coby nie wyjechać poza trasę. Widoczność może 5 metrów, prawie nie da się jechać. W końcu trochę lepiej ale na krótko. Nie mam pewności czy nie zgubiłem drogi. Żadnych zabudowań, żadnych świateł - nic. Pustka. Telefon zdycha. Staję na poboczu włączam awaryjne, choć tu i tak kompletnie nic nie jeździ, żywego ducha. Silent Hill kuwa.
W końcu znajduję power bank, podpinam, czekam. Zagadał. Kontrola i jest OK. Jestem na trasie. Jeszcze 20 km do głównej drogi na Rostów, potem w prawo i do Pawłowska już parę kilosów.

W końcu docieram do trasy. Jadę, mnóstwo tirów, deszcz jednak ciut zelżał ale tiry oblewają mnie wodą z kolein jak szmatę. Wszystko mokre. W końcu jest. Pawłowsk. Baza noclegowa tirowców. Zjeżdżam na pobocze, nie zadzwonię do chłopaków gdzie ich szukać bo bateria zdechła a power bank empty.
Ledwo się zatrzymałem podbija do mnie kobieta i mówi, że koledzy są w hotelu. Którym? Gdzie? Tutaj, wjeżdżaj w bramę. Zjeżdżam chłopaki wspominały o różowym płocie. No jest tylko wewnątrz podwórka , z drogi go nie widać ;-)).
Są motocykle, jestem. Dotarłem. Udało się.Podjeżdżam pod same drzwi podczas gdy chłopaki postawiły swoje sprzęty na parkingu. Nie mam ochoty dłużej moknąć.
http://i.imgur.com/RqR9EZl.jpg
Wbijam się na bazę, jestem szczęśliwy. Raz że udało się wjechać do Rosji, dwa, że udało się dojechać do chłopaków w całości i trzy , że widzę te ich paskudne, uśmiechnięte ryje ;-). Jest super.
No może nie super ale nieźle bo zostawić ich na jeden dzionek samych to od razu dramat. Browar co prawda kupili (ale ciepły) a w pokoju nie ma okna ani wentylacji. Wszystko ukiszone, przemoczone do suchej nitki. Cóż damy radę. Najważniejsze że znów jesteśmy w komplecie. 2 piwerka, kabanos, ciuchy do suszenia, telefon do przyjaciela i spać. Jutro będzie lepiej. Naprawdę? Hmmm

Zmyler 19.07.2017 19:02

Zaaajeeeebisty odcinek przygody - relacji jeszcze lepszy. Mimo jedzenia obiadu, przeczytałem jednym tchem aż opierdol od małżonki dostałem
za niesłuchanie jej opowieści z pracy (rozmowy). Później załagodzę.Już czuję że dalej będzie jeszcze ciekawiej.Pisz proszę, będę Cię śledził.

Emek 19.07.2017 21:52

To jeszcze ruchome obrazki z podsumowaniem. Skręcone rano w Pawłowsku. Jak zwykle bez cięć i cenzury.

Emek 20.07.2017 19:00

15 maja
Pawłowsk. Wstaję rano, chłopaki też już wstali ale jeszcze leżakują. Wyłażę rozejrzeć się za jakimś kafe bo jedzenia nie mamy i trzeba coś spożyć w lokalu. Miejscówka w której śpimy jest położona tuż przy trasie na Rostów i jest niejako sypialnią dla kierowców tirów więc z pewnością uda się coś zjeść. W końcu znajduję lokal który rabotajet i obczajam na co mamy dziś szanse. Są naleśniki i buły z różnorakim nadzieniem. Wracam do chłopaków z informacją że możemy pakuszać w lokalu obok naszego hotelu i powoli się zbieramy na śniadanie. Jemy nieśpiesznie a następnie wracamy do pokoju i zaczynamy pakować menele. Nie chce mi się nawet myśleć o zakładaniu tych mokrych, ciężkich ciuchów ale wyjścia nie ma.
Wraz z nami są inni motocykliści ale niestety nie udaje nam się ich spotkać. Pewnie też się spotkali z deszczem i teraz suszą swoje ciuchy podobnie jak my. W naszym pokoju syf jak cholera, wszystko się suszy. My z Michałem chociaż buty mamy suche. Gorzej z Filipem bo nie ma membrany w butach i będzie musiał jechać w mokrych. Słabo.
http://i.imgur.com/PiUPZXK.jpg
http://i.imgur.com/TKCL5pM.jpg
http://i.imgur.com/Zc62Tf1.jpg
http://i.imgur.com/Hvfre9F.jpg
http://i.imgur.com/WIXPUvK.jpg
W końcu ruszamy. Nawet trochę się wypogodziło i o dziwo - nie pada. Nawijamy kilometry, droga świetna, ruch mały. W końcu praktycznie całkowicie się przeciera i wychodzi słońce. Postanawiam trochę przycisnąć wykorzystując dobrą pogodę i suchy asfalt. Wyrywam do przodu, liczę że chłopaki podłapią moją ideę bo mamy trochę straty ze względu na moje przygody i warunki atmosferyczne. Cały czas kontroluję jednak światła chlopaków tak abyśmy nie stracili się z oczu. Wjeżdżam w długi, łagodny łuk drogi. Następnie długa kilkukilometrowa prosta. Tracimy się z oczu więc zwalniam. Nadal nie widzę chłopaków, zawrócić nie ma jak więc zjeżdżam na pobocze przy stacji paliw i czekam. Minuta, dwie, pięć. Co jest? Nie ma szans abym im tak daleko odjechał. Schodzę z motocykla, zdejmuję kask i zapalam fajkę. Mówię sobie w myślach, jak wypalę i nie dojadą to zawracam. W końcu widzę światła. Uff. Obaj i jadą więc wszystko OK. Może lać im się zachciało? No nie. Filipowi poluzowały się taśmy i cały bagaż - torba i rolka spadły na bok motocykla. Na szczęście nic nie wypadło na drogę ani nie wkręciło się w koła. Toboły się zsunęły i chłopcy musieli poprawić mocowania. Zjeżdżamy na stację. Odpoczniemy chwilkę, siku, coś do picia, faja i gonimy dalej. Jeszcze nie czas na posiłek.
http://i.imgur.com/xfPPIWT.jpg
http://i.imgur.com/ta92Y7Y.jpg
W międzyczasie na stację podjeżdża koleś półciężarówką. Załadowany po dach złomem. Auto jest tak obciążone że na zakręcie pod górę podnosi mu przednie wewnętrzne koło. Folklor.
http://i.imgur.com/WKJhzrx.jpg
Gonimy dalej, nie ma na co czekać. Przed Rostowem zatrzymujemy się z powodu korka na drodze. Tuż obok jest stacja paliw Shella więc postanawiamy zatrzymać się na tankowanie i jedzenie bo w brzuchach burczy a ciągły deszcz spowodował, że jesteśmy przemoczeni i zziębnięci. Manewrujemy między autami, jest ciasno, pobocze zalane wodą, przeciskamy się do zaprawki. W końcu się udaje. Wrzucamy na ruszt podłe żarcie jakie można dostać na stacji paliw. W sumie siedzimy tam z godzinkę obserwując korek. Podczas tej przerwy dzwonię do Zury do Tbilisi, bowiem ustaliłem z Martą że oryginały dokumentów wyśle mi do Tbilisi do Zury ale nie uzgodniłem tego z nim samym :D. Dzwonię i tłumaczę o co chodzi i że puszczę do niego kwity DHLem. Kompletnie nie kuma jak mogłem być tak głupi i dlaczego tak się stało. Nie mam siły tłumaczyć. Zura, podjadę odebrać dokumenty to wytłumaczę. Nie wyjaśnię ci tego przez telefon. OK. Do zobaczenia.
Deszcz jest nieustępliwy, ani na chwilę nie daje odsapnąć.
http://i.imgur.com/U4Tx9U8.jpg
Lecimy dalej, przecinamy majestatyczny Don zostawiając za sobą Rostów. Jedziemy i nagle przed nami widzimy niesamowite zjawisko. To już kolejny dzień w deszczu większym lub mniejszym ale to co widzę przed nami śmiało można nazwać „ścianą deszczu”. Po prostu w poprzek naszej trasy mamy jakby pleksiglasową, mleczną szybę. Zwalniamy przezornie widząc co się dzieje ale doświadczenie wjazdu w to „coś” na długo pozostanie w mojej pamięci. Mam wrażenie jakbym nagle wjechał w tunel wypełniony wodą. Niesamowite. Woda wdziera się w każdy zakamarek naszej garderoby, po chwili wszyscy jesteśmy przemoknięci do suchej nitki. Do tego bardzo słaba widoczność. Próbuję dosunąć suwak w kurtce, ten pęka i zostaje mi w ręce. FUCK!
Zjeżdżamy na chwilę na stację, deszcz lekko przygasa choć padać nie przestaje tego dnia ani na moment. Idę do dziewczyn stojących za ladą na stacji paliw i proszę o spinacz biurowy. Dają mi taki gruby, porządny i za jego pomocą oraz taśmy izolacyjnej doprowadzam zapięcie w kurtce do stanu używalności.

http://i.imgur.com/MchHavZ.jpg

Mokre mam wszystko, dosłownie. W sumie o dziwo najbardziej sucho mam w butach chociaż też nie jest rewelacyjnie.
Filip jest cały przemoknięty, jego buty są pełne wody. Jest chłodno i wszyscy zaczynamy się telepać. Ujechaliśmy ciut ponad 500 km i mamy tej jazdy serdecznie dosyć. Nie jest wesoło, tym bardziej że nie ma co myśleć o noclegu w krzaczorach a do najbliższej miejscowości z gostinicą mamy jeszcze spory kawałek. Jedziemy dalej lecz musimy znów się zatrzymać, bowiem jazda w tych warunkach jest strasznie męcząca. Do tego nasze motocykle też wołają jedzenia. Kolejny postój na stacji. Tankujemy, palę fajkę, choć chwila pod dachem. Filip jest przemarznięty ale choć żaden z nas nie jest suchy to nie dziwię się że ma dość jazdy najbardziej z nas wszystkich. Po prostu się z niego leje, stopy opatulone foliowymi workami od wielu godzin nie oddychają, rękawice - szmata, z ciuchów cieknie niemal ciurkiem. Nie ma sensu jechać dalej, przeglądam mapy w fonie coby znaleźć jakąś miejscówkę na nocleg. Mamy wybór - ciągnąć zgodnie ze wstępnym planem do Armawir lub zatrzymać się wcześniej w miejscowości Krapotkin. Decydujemy się na to drugie rozwiązanie mając na względzie dwie sprawy. Po pierwsze i oczywiste będziemy tam szybciej a po drugie nasze mokre bety będą miały więcej czasu aby wyschnąć.
Wjeżdżamy do miasta i od razu widzę hotel po prawej stronie. Zjeżdżamy. Wbijam do hotelu i patrzę - kuwa 4 gwiazdki to raczej tanio nie będzie. Zagaduję, 4000 RUR. Kuwa. Za drogo. Zróbcie taniej. Podzielimy was na dwa pokoje i będzie taniej. Wracam do chłopaków przekazać nowiny choć doskonale wiem, że ani oni ani ja nie mamy ani siły ani ochoty na poszukiwania kolejnego obiektu, gdyż deszcz nie odpuszcza a miasto wcale nie jest takie małe jak się wydaje. Wszyscy zgodnie stwierdzamy że dość jazdy na dziś. Zostajemy. Mieliśmy pyknąć 700, zrobiliśmy 630 w warunkach tragicznych więc nie ma co narzekać. Wracam do dziewczyn z recepcji i formalizuję nasz pobyt, w cenie mamy śniadanie więc rano nie trzeba będzie o to zabiegać. Ustalam również że hotel ma sporą suszarnię i możemy ją wykorzystać z czego skrzętnie korzystamy. Obsługa jest supermiła i pomocna dziewczyny wieszają nasze mokre ciuchy w taki sposób aby powietrze ogrzewane przez ciepłe rury z wodą suszyło nasze manele. Buty stawiamy obok grzejnika, który specjalnie przynieśli i podłączyli.
Od razu zauważamy również lodówkę z browarkiem stojącą tuż obok recepcji i tym sposobem uczucie zmęczenia i przemoczenia zastąpiliśmy miłym rozleniwieniem po skosztowaniu tego cudownego napoju :beer2:.
Piwko naprawdę prima sort. Sączymy i odpoczywamy obgadując dzisiejszy dzionek.
http://i.imgur.com/SoBI64C.jpg
http://i.imgur.com/f1aQUBY.jpg
Postanawiamy ubrać się i ruszyć na pobliski dworzec autobusowy aby coś zjeść. Jest już wieczór a nasz obiad był mizerną gotowizną zalaną wrzątkiem. Wołowina z kluchami - wołowiny 3 kawałki i trochę makaronu.
Wychodzimy i w recepcji napotykamy trójkę motocyklistów - dziewczyna i 2 chłopaków - Rosjanie. Widzę że wyglądają tak jak my jeszcze przed chwilą więc zakladam że uciekli przed deszczem. Rosjanin od razu proponuje coby pobuchać wieczorem więc już wiem że dobrze to się nie skończy. Mówię że teraz idziemy coś zjeść a jak wrócimy to się złapiemy. OK, poczekają aż wrócimy na stołówce. Spoko. Wychodzę przed budynek zapalić fajkę i od razu obok naszych maszyn rzucają się w oczy ogromne Goldasy Rosjan. Jeden z nich wychodzi wraz ze mną, za chwilę pojawia się też drugi i gaworzymy sobie pod zadaszeniem. Okazuje się że wracają z Gruzji, byli w Tibilisi, gdzie zostawili motocykle i wzięli kolesia busem, który obwoził ich po Gruzji a oni w tym czasie chlali. Wesola z nich banda. Jeden wyciągając bety z bagażnika odsłonił jego wnętrze a tam …. ogromny wzmacniacz. Ja pier..
Zagaduję co i jak a wtedy jeden z nich mówi żeby po prostu mi pokazał jak to działa a nie opowiadał. Efekt będzie większy. Odpalił, pier@#nięcie było takie że prawie mi serce stanęło. Chłopcy tylko się uśmiali mówiąc „My to się tak bawimy!”.
Myśl o wieczorze w ich towarzystwie ciut mnie zabolała. Będzie grubo.
W końcu Michał i Filip wychodzą z hotelu , żegnamy się chwilowo z nowymi znajomymi i lecimy na dworzec na szamę. Po powrocie dołączamy do Rosjan, którzy już zorganizowali kucharza, który szykuje im jedzenie. Trudno to nazwać salą restauracyjną, raczej coś w rodzaju zaplecza przy kuchni gdzie stoją stoły. Siadamy, żarcie na stół, gruzińska czacza na stół, piwo na stół + sok pomidorowy. Pytamy skąd są i jak pokazują nam swój gorod na google maps to trudno mi uwierzyć że tam żyją ludzie. Jakieś 2 tysiące kilometrów na północ od Nowosybirska.
Koniec świata. Chętnie opowiadają o swoich podróżach motocyklowych i nie tylko. Przy okazji dowiadujemy się że na wjazd na teren UE potrzebują pozwolenia (coś w rodzaju wizy) które dostają na 3 lata. Jakoś naszym z Rosjanami tak się dogadać nie udaje. Szkoda. Czacza się leje, czas płynie, kucharz co trochę donosi jakieś żarcie. Gawędzimy, oglądamy zdjęcia. Jako ciekawostkę pokazują nam foto z zimy tego roku na którym temperatura na termometrze spadała poniżej skali - 58 stopni. Ja pier@#. Co wy tam robicie zimą? Jak się nie da na motocyklach to robią sobie wyprawy skuterami śnieżnymi. Tak się chłopaki bawią.

http://i.imgur.com/xIIuMvl.jpg
Czas płynie, jesteśmy już trochę zrobieni. Na szczęście po wypiciu wszystkiego czym dysponowaliśmy nie przyszło nam do głowy udać się na poszukiwania alkoholu. Żegnamy się z ekipą rosyjską i grzecznie lekko się zataczając docieramy do łóżeczek i walimy w kimę.
To był ciężki dzień. Jutro mamy w planie zaatakować Gruzję.

apex 20.07.2017 19:55

Super się czyta, prosimy o więcej :)

Zet Johny 21.07.2017 08:40

Fajnie obszernie piszesz że mam wrażenie że z Wami byłem. :Thumbs_Up:
Ps. Dzięki za relacje na żywo do kamery:bow:

Grzechu2012 22.07.2017 01:18

czyta się, czeka się :)

Pirania 22.07.2017 14:38

Pomysł z nagrywaniem komentarza..:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Emek 22.07.2017 16:12

Jak się ma sklerozę to innej opcji nie ma ;).

Pirania 23.07.2017 09:20

Kiedyś była era notesikiem i wieczorami człek zapisywał co się działo..jak miał siłę i chceci..najczęściej nie miał..;)

Emek 24.07.2017 08:07

Kropotkin

radiolog 24.07.2017 08:20

No i dobrze,że w Rosji żądzą Hondy, to macie zdrowie imprezować z Rosjanami, ja takiej mocnej głowy nie mam
Bardzo radosny filmik :-)

Emek 24.07.2017 09:32

Bez przesady. Rosjanie wbrew obiegowej opinii nie chlają na umór. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ich kultura picia jest zdecydowanie wyższa od naszej. Wracając do tematu motocykli to faktycznie Rosjanie uwielbiają duże maszyny. W zasadzie wszyscy, których spotkaliśmy po drodze jechali na krążownikach typu Gold Wing, Harley czy trajki CanAm. Przy okazji pokazali nam filmy jak się na nich bawią i gdzie się zapuszczają na Goldasach.
Jeden z nich objechał Pamir i ogólnie się nie pie#$#lą tylko jeżdżą tym wszędzie (szutry, brody, kamienie, błoto etc.). Co prawda jeżdżą większą grupą i wzajemnie sobie pomagają ale za sam pomysł i jego realizację wielki szacun im się należy.
Tak że mimo ogromnej masy i braku ducha adwęczer Goldasy robią w terenie ;). Trzy lata temu widziałem chłopaków na ciężkich Harleyach w Omalo a droga nie była lekka, łatwa i przyjemna - błoto, brody, wielkie kamienie - generalnie ciężko. Podoba mi się ich podejście.

mirkoslawski 24.07.2017 11:18

Cytat:

Napisał Emek (Post 540918)
Bez przesady. Rosjanie wbrew obiegowej opinii nie chlają na umór. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ich kultura picia jest zdecydowanie wyższa od naszej. Wracając do tematu motocykli to faktycznie Rosjanie uwielbiają duże maszyny. W zasadzie wszyscy, których spotkaliśmy po drodze jechali na krążownikach typu Gold Wing, Harley czy trajki CanAm. Przy okazji pokazali nam filmy jak się na nich bawią i gdzie się zapuszczają na Goldasach.
Jeden z nich objechał Pamir i ogólnie się nie pie#$#lą tylko jeżdżą tym wszędzie (szutry, brody, kamienie, błoto etc.). Co prawda jeżdżą większą grupą i wzajemnie sobie pomagają ale za sam pomysł i jego realizację wielki szacun im się należy.
Tak że mimo ogromnej masy i braku ducha adwęczer Goldasy robią w terenie ;). Trzy lata temu widziałem chłopaków na ciężkich Harleyach w Omalo a droga nie była lekka, łatwa i przyjemna - błoto, brody, wielkie kamienie - generalnie ciężko. Podoba mi się ich podejście.

A do mnie pisałeś, że DZIK jest za ciężki ;)

Dobra relacja i jeszcze lepszy trip.

walther_white 24.07.2017 11:59

Off topic: Hehe, ja ostatnio zabrałem Hondę Shadow 800 na przejażdżkę, ostrzegałem że mogę się zgubić w lesie, no i trafiło się błoto, kamienie i bardzo nieprzyjemny zjazd wąwozem. W interkomie słychać było tylko kur... i inne mięso, ale jak zjechał to powiedział, że była to najlepsza przejażdżka w tym roku:) Sam nigdy by się nie zapędził swoim moto po takich ścieżkach.

Emek dawaj, czyta się czyta:)

Emek 24.07.2017 20:57

16 maja

Wstajemy rano i pałaszujemy śniadanie. Po wczorajszym spotkaniu z Rosjanami pozostał kac i ból głowy. O ile jeszcze Filip i ja trzymamy się nieźle to z Michałem jest słabo. Bardzo słabo. Ale nie mamy wyjścia z tej sytuacji, trzeba ruszać bowiem dzisiaj jeszcze chcemy być w Tbilisi choć chodzi mi po głowie myśl, że to jednak mało realne gdyż do granicy mamy ok 500 km natomiast do Tbilisi kolejne 150. 650 km z tego za granicą mamy przełęcz gdzie raczej nie pogonimy. W sumie to wcale nie musimy dotrzeć dziś do Tbilisi, mam jakieś 700 km przez Gruzję i Armenię więc spokojnie możemy to rozłożyć na 2 dni i objedziemy bez napinki załatwiając po drodze niezbędne sprawy w stolicy Gruzji. Czyli ruszamy a dokąd dotrzemy to się zobaczy. To lubię. Bez stresu. Nie martwi mnie granica rosyjska gdyż tam oddam jedynie wriemiennyj wwoz i nie powinno być żadnych problemów. Trzeba tam jednak dotrzeć a pogoda pod psem jak w ciągu ostatnich dni, pada deszcz i nie jest fajnie. Cieszę się że udało się wysuszyć wszystkie rzeczy i przynajmniej dziś nie będę zakładał mokrych. Po cichu liczę że może się wypogodzi i będzie się lecieć dobrze. Pakujemy się, Michał już ciutkę lepiej więc może nie zwymiotuje sobie do kasku :D. Nasz dobytek już na motocyklach, żegnamy się z Rosyjskimi przyjaciółmi życząc szczęśliwej podróży i na koń. :at:
http://i.imgur.com/NQNPkpS.jpg

Początek drogi jest mało ciekawy ale deszcz jakby zelżał, ruch jest niewielki jedzie się nieźle. Pierwsze 200 kilometrów mija nam bardzo szybko. Mijamy miasteczka położone wzdłuż drogi i w końcu dzięki przychylności boga deszczu wychodzi słoneczko, co prawda nieśmiało i leniwie ale jednak.Nawijajmy kilometry i w końcu w oddali widzimy góry Kaukazu. Czasem nawet wychodzi słońce i robi się ciepło, za ciepło dla naszych ciał opatulonych w warstwy odzieży opięte membranami. Dusimy się, trzeba się pozbyć części ciuchów choć boję się pomny sytuacji wczorajszej wypiąć membrany. Zdejmuje bluzę zostając w koszulce, membranę zostawiam. Dalej ciepło ale przelotne opady, które pojawiają się znienacka utwierdzają mnie w przeświadczeniu że to dobra decyzja.
Krajobraz się zmienia, jesteśmy już wyżej, powietrze jest rześkie. Jest przyjemnie choć co chwilę jakiś większy lub mniejszy opad się zdarza. Kierujemy się na Władykaukaz mijając po drodze posty, gdzie stoją uzbrojeni żołnierze wraz z policjantami. Jest spokojnie, z tłumu aut wydłubują skrupulatnie maszyny, każą zjechać na bok gdzie dokonują bardziej drobiazgowych kontroli. Jedziemy nie niepokojeni. Obowiązkowy STOP przy budynku przed którym stoją mundurowi i dalej.
Przejeżdżamy przez Terek, który bardziej kojarzy mi się z nazwą klubu piłkarskiego z Czeczenii niż z rzeką. W końcu mogę zobaczyć skąd pochodzi nazwa drużyny w piłkę kopaną. Rzeka wije się meandrując. W końcu czas zrobić postój na jakiś obiad bo w brzuchach nam burczy. Mam wątpliwości czy po wczorajszej imprezie uda mi się cokolwiek zjeść, uzasadnione zresztą. Zatrzymujemy się przy trasie i wbijamy do przydrożnego baru.
http://i.imgur.com/IfqYmY4.jpg
Solanka jest, płow jest, kasy nie ma. Hmm. Musimy to jakoś ogarnąć choć nie ma sensu wymieniać pieniędzy bo wkrótce opuścimy Rosję i ruble nie będą nam potrzebne. Z wymianą też będzie problem bo w Rosji to tylko w banku a w tej wsi banku niet. Znalazłem jednak bankomat. Wypłacam 1000 rubli tak aby starczyło nam na zupę i płow na drugie. Chłopaki czekają w barze na mój powrót z sianem. W końcu zamawiamy solankę (oczywiście z mikrofali) oraz płow w tej samej technologii podgrzania. Zupa jeszcze mi wchodzi ale przy próbie zjedzenia płowu żołądek zdecydowanie nie chce współpracować. Zmuszam się do jedzenia bo mam świadomość że na głodnego daleko nie pociągnę. Nie czuję się najlepiej, muszę dojść do siebie i porządnie najeść wieczorem.

Wychodzimy z Kafe i zaczynamy gramolić się na motocykle. Kilka dziewcząt wysypuje się z nami z baru i strasznie im zależy na fotkach na motocyklach. Oczywiście się zgadzamy, ubaw mają przy tym po pachy.

http://i.imgur.com/P1GE2T2.jpg

Ruszamy dalej. Gruzja już coraz bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki. Jednak widzę znaki, że zbliżamy się do Biesłania, gdzie kilkanaście lat temu rozegrał się horror dzieciaków zaatakowanych przez terrorystów a następnie antyterrorystów. Krążą w głowie myśli coby zjechać do miasta i osobiście złożyć hołd poległym ale nie mogę się z tym jakoś uporać. Nie mam ochoty nawet wracać myślami do tej tragedii. Postanawiam siedzieć cicho i nie artykułować głośno tego pomysłu. Może tak będzie lepiej, czas leczy rany.

Przelatujemy zatem Biesłań obwodnicą bez wjazdu do tegoż miasta. Stąd już tylko 60 km do granicy. Znów pojawia się deszcz ale nie jest dokuczliwy. Raczej mży. Wjeżdżamy do Władykaukazu i oczywiście gubimy drogę. Szlak w końcu się odnajduje i udaje nam się dojechać do przejścia granicznego z Gruzją. Omijamy tiry i ładujemy się bezpośrednio do budki celników. Kontrola paszportowa, na tamożni zwrot wriemiennego wwozu i już jesteśmy po stronie gruzińskiej. Tutaj to już czysta formalność. Miło, grzecznie i przyjemnie.

Jesteśmy w Gruzji. Nawet nie zauważyłem, że jest już późno i słońce pomału zaczyna się chować. Decydujemy się dojechać do Kazbegi i tam zostać na nocleg. W zasadzie myśleliśmy o tym jeszcze w Rosji, że dziś prześpimy się w Kazbegi, jutro atakujemy Gruzję tranzytem, zgarniamy moje dokumenty od Zury w Tbilisi i wjeżdżamy do Armenii. Postanowiliśmy zanocować w gest housie o dziwnej nazwie blue coś tam, który Filip namierzył w necie. Jedziemy.

Tuż za granicą widzę terenówkę, z której starszy gość nakazuje mi się zatrzymać, machając rękami. Staję a ten pyta czy noclegu nie potrzebujemy w Kazbegi. Grzecznie dziękuję i mówię że już mamy zaplanowany nocleg. Wjeżdżamy na asfalt gdyż droga przed przejęciem jest szutrową wyrypą. Pomni naszych wcześniejszych wizyt w Gruzji przestrzegamy Filipa o stylu jazdy miejscowych kierowców. Jednak jak się szybko okazuje po ich brawurowej jeździe pozostał tylko mit.
Nie wiem w jaki sposób pohamowano ich styl jazdy ale teraz po Gruzji jeździ się jak w Europie. Może oprócz Tbilisi gdzie dalej jest lekki chaos i wolna amerykanka ale jest po prostu bezpiecznie.

Pamiątkowe fotki tuż za granicą w drodze do Kazbegi i pomalutku zbliżamy się do miasta.

http://i.imgur.com/CSLZw29.jpg
http://i.imgur.com/DbtHVYL.jpg
http://i.imgur.com/wzocXbH.jpg

Wjeżdżamy do Kazbegi i rozpoczynamy poszukiwania lokalu, który znalazł Filip. Mimo wielu prób niestety się nie udaje, jeździmy w kółko i jakoś to co widzieliśmy na zdjęciach w necie nijak nie spina się z tym co widzimy na własne oczy. Mamy już dość, dzień się pomału kończy i nie mamy bazy. Trzeba się ogarnąć i znaleźć coś naprędce. Irytuje mnie trochę fakt, że cały czas nocujemy pod dachem jednak nie mamy po prostu wyboru. Codziennie pada. Właśnie znów zaczęło padać. Fuck!

Zjeżdżamy z powrotem do centralnego placu gdzie stoją samochody i od razu zauważam gościa, który zaczepił mnie tuż za granicą. Pytam czy dalej ma miejscówki na nocleg bo nasz wstępny plan chooy strzelił.

Vasilij oczywiście potwierdza i już zmierzamy do jego domostwa. To tuż obok głównego placu. Pokazuje nam pokój ale niestety nie ma okna więc lekko grymaszę ale jednak udaje się znaleźć dla nas inny pokój w drugim budynku. Widzę że w garażu stoi już Gold Wing na ruskich numerach więc nie jesteśmy tu sami. Vasilij oczywiście jest biznesmenem, nie ma co pitolić zaprasza nas do kuchni, daje po kielonie domaszniego koniaku w ramach debakteryzacji, zgarnia kasę za nasz pobyt i już go nie ma. Odjechał.

Rozpakowujemy nasze rzeczy i ładujemy się na naszą dzisiejszą bazę. Prostokątny pokój a w nim proste łóżka, w zasadzie nic więcej. Toaleta i prysznic w korytarzu. Zdejmujemy motocyklowe ciuchy, przebieramy się i lecimy na miasto. Mam ochotę zjeść coś smacznego bo dzisiejsze posiłki ewidentnie mi nie weszły.
Bar Shorena raczy nas najpierw super miłą obsługą a następnie lokalnym zimnym browarkiem z kija. Jest fantastyczny. W końcu zamawiamy jakiś superkebab, który starcza nam na trzech ale dopychamy go szaszłykiem i innymi pysznościami, które serwuje ten lokal. W końcu jestem najedzony i już po zmroku wychodzimy z knajpy kierując nasze kroki naprzeciwko, do sklepu.
Piwko i drobne zakąski umilą nam wieczór. O śniadanie martwić się nie musimy bowiem nasz gospodarz uraczy nas z rana strawą. Jest super. Oczywiście pogoda nie jest rewelacyjna ale byłem w sumie 3 razy w tym miejscu i za każdym razem padało więc to mnie nie dziwi. Wracamy do domku i sączymy sobie browarki w zaciszu.

Wychodząc z pokoju na fajkę spotykam naszego sąsiada. Rosjanin na Goldasie jest mocno złachany, dojechał tutaj z Kutaisi. To nieco ponad 300 km ale mówi że wiatr wiał z taką prędkością, że nawet wielkie jak drzwi od stodoły owiewki Gold Winga nie były w stanie uchronić go przed gwałtownymi podmuchami. Faktycznie wyglądał na wykończonego i chyba spał jak przyjechaliśmy. Wcześnie rano wyjeżdża, tak że pożyczyliśmy sobie szerokiej drogi i poszliśmy spać.
Plan na jutro jest prosty - lecimy do Zury do Tbilisi, następnie obiad i wieczorem chcemy być w Armenii. Droga nie jest długa. Do Tbilisi mamy ok 150 km a do granicy z Armenią kolejne 80 więc założenie że jest to do zrobienia jest jak najbardziej prawidłowe. Jutro nie musimy się spieszyć.

Krótkie podsumowanie. Proszę nie zwracać uwagi na moje pomyłki Vasilija z Witalijem. Oczywiście nasz gospodarz ma na imię Vasilij ;).


Pirania 24.07.2017 21:50

Nie mam czasu więc na szybko włączam filmiki dok. i jestem na bieżąco! ;)

Ale piękny ten motocykl...z pomarańczowym gmolami!:p

chemik 25.07.2017 08:35

Cytat:

Napisał Emek (Post 540985)
Solanka jest, płow jest, kasy nie ma. Hmm. Musimy to jakoś ogarnąć choć nie ma sensu wymieniać pieniędzy bo wkrótce opuścimy Rosję i ruble nie będą nam potrzebne. Z wymianą też będzie problem bo w Rosji to tylko w banku a w tej wsi banku niet.

Rada na przyszłość: można wymienić u taxiarzy albo u prostytutek. Kurs bankowy albo lepszy. Nie wiem, czy w całej Rosji to działa, ale w maju w Astrachaniu korzystałem z drugiej opcji i było bezproblemowo.

Emek 25.07.2017 08:47

To ja wiem. Kasę zawsze się u kogoś wymieni. Prościej i szybciej bylo
mi jednak skorzystać z bankomatu.

bender42 25.07.2017 09:41

Cytat:

Napisał chemik (Post 541038)
Rada na przyszłość: można wymienić u taxiarzy albo u prostytutek. Kurs bankowy albo lepszy. Nie wiem, czy w całej Rosji to działa, ale w maju w Astrachaniu korzystałem z drugiej opcji i było bezproblemowo.

Na pewno skorzystam z tej rady za rok :D

stopa-uć 25.07.2017 09:45

Nieśmiało zapytam ?

Na co zamienia się kasę u prostytutek ?

TY grzeszniku nie namawiaj nas na takie rzeczy TO JEST PORZĄDNE FORUM.

I nie trzeba tak daleko jechać ! U nas też są takie wrzutki-banko tutki.

CIAŁ

chemik 25.07.2017 09:50

Cytat:

Napisał stopa-uć (Post 541048)
Nieśmiało zapytam ?

Na co zamienia się kasę u prostytutek ?

Dlaczego niesmiało? Ja zamieniałem dolary na ruble, choć wachlarz świadczonych przez nie usług jest szerszy.

stopa-uć 25.07.2017 18:28

Tak mi w głowie namieszałeś że już nic nie wiem.

Ale kiedyś widziałem tak jak piszesz : szerszą z wachlarzem.


EMEK-CZEKAMY NA JESZCZE I JESZCZE.



CIAŁ

Emek 25.07.2017 20:08

No to jedziemy.

17 maja
Wstalem jak zwykle pierwszy, pokręciłem się trochę po obejściu, spacer na rynek po fajki. Wszystko pozamykane ale w końcu udaje mi się znaleźć sklepik w głębi gdzie udaje mi się kupić papierosy i coś do picia. Kantor też czynny więc wymieniam jakieś pozostałości rubli na lari coby mieć drobne na coś do picia. Wracam pomału do naszego obejścia u Vasilija.
W razie czego dla zainteresowanych porusza się on takim bolidem.
http://i.imgur.com/K4EDJXa.jpg?1
Jest spokojnie i cicho ale cholernie zimno. Łapy grabieją, w powietrzu wilgoć, schodzi mgła. Chyba znów będzie padać. Mam już dość deszczu. W końcu pojawia się Vasilij i szybko rzuca że zaraz będzie śniadanie. OK. Nie pali się do 8.00 jest jeszcze trochę czasu a standardowo śniadanie podają tutaj o 9.00 i na naszą prośbę Vasilij zgodził się zrobić nam paszę godzinę wcześniej. Śniadanie gotowe, raczej skromnie i prosto - słony ser, kiełbasa, miód, herbata, lepioszki. Chłopaki już są i zabieramy się do konsumpcji. Mamy 150 km do Tbilisi a jest dopiero 8.00 , jak wyjedziemy o 9.00 to i tak mamy ogromny zapas czasu. Pocieszam się , że jak zjedziemy z przełęczy to będzie już w miarę płasko i z pewnością zrobi się ciepło i słonecznie co potwierdza prognoza pogody w necie. Śniadanie zjedzone, pakowanie, ubieranie strojów motocyklowych - zwykła rutynowa codzienność. Weszła nam już w krew. Pakujemy motocykle i wychodzi do nas dziewczyna i wita się po polsku. Nasi tu są. Rozmawiamy chwilę. Przylecieli wczoraj i tutaj ich dowieźli na jakiś trekking czy coś teges. Mają podejść pod klasztor i zrobić jakąś trasę w górach. Przyjemnie spotkać naszych na jakimś zadupiu w Gruzji. Niestety trzeba się zbierać. Ruszamy. Ledwo wyjeżdżamy z Kazbegi i od razu dopada nas deszcz. Ja pier@#lę, kiedy to się skończy????
Droga na szczyt jest łatwa ale przy słabej widoczności i mokrej nawierzchni lepiej uważać. Toczymy się więc pomalutku wspinając pod górę. Te stalowe mosty z dziurami są irytujące. Mam wątpliwości czy czasem nie wpadnę kołem lub nie oberwie się fragment blachy ale pocieszam się myślą, że przecież jeżdżą tu TIRy, będzie dobrze. Po drodze obserwuję z ciekawością ogromnego orła, który przysiadł na głazie i bystro obserwuje otoczenie. Pierwszy raz widzę tak ogromnego dzikiego ptaka z takiego bliska. Robi niesamowite wrażenie. Piękny, dumny, dostojny. Przełęcz na drodze wojennej nie jest jakaś wysoka , raptem niecałe 2400 mnpm więc wkrótce jesteśmy na szczycie. Piździ, że łeb chce urwać jest zimno i mokro, ale za to piękny widok i słonecznie. Zatrzymujemy się przy okrąglaku, robimy pamiątkowe foty a Filip zabiera się za smarowanie łańcucha, który przez ostatnie kilka deszczowych dni był mocno zaniedbany.
http://i.imgur.com/MLPtb6H.jpg?1
http://i.imgur.com/4g4mOMn.jpg
Widok jest fantastyczny, góry w pełnym słońcu choć temperatura nie przekracza 5 stopni. Zimnoo!
http://i.imgur.com/oaQlwKt.jpg
http://i.imgur.com/HdnVBff.jpg
Michał pilnuje coby małpa miała focie z Gruzji.
http://i.imgur.com/PIWVE1Z.jpg?1
A w dole płynie sobie strumyk.
http://i.imgur.com/yjdXrY9.jpg?1
Innymi słowy w końcu jest pięknie i świeci słońce. Jego niedostatki czuliśmy od kilku dni więc teraz naprawdę napełnia nas energią. Czuję się fantastycznie, teraz tylko zjechać na dół, zdjąć ciuchy, wypiąć membrany i w końcu cieszyć się jazdą. Gonimy do Tbilisi. Lecimy w dół przełęczy, słonko wesoło przygrzewa, zaczyna się robić ciepło. Mijamy po drodze kilka knajp i w końcu gdy słońce daje nam się już mocno we znaki zjeżdżamy do przydrożnej knajpki, która akurat była otwarta. Siadamy na dworze w słońcu chcąc czerpać z niego jak najwięcej. Zdejmujemy bluzy, wypinamy membrany i w końcu moja radość niczym niezmącona. Jest cudownie, pijemy chłodne napoje i delektujemy się spokojem tego miejsca. W końcu ruch na trasie obok robi się coraz większy. Postanawiamy że dość leniuchowania, lecimy do stolicy po dokumenty i dalej do granicy z Armenią. Ruszamy lecz za chwilę giniemy w biało-czarnej fali owiec, którą pasterze postanowili pogonić na popas w góry. Zmierzamy w kierunku Tbilisi a ja w dalszym ciągu nie mogę się nadziwić co wladze zrobiły że ruch drogowy zmienił się w tym kraju o prawie 180 stopni. Próbuję zauważyć jakieś nerwowe manewry, wymuszenie pierwszeństwa, wyprzedzanie na ślepym zakręcie. Nooo, zdarza się jeszcze ale nie jest tak powszechne jak jeszcze jakiś czas temu. Jest nieźle.
W końcu docieramy do głównej drogi. Tą dwupasmówką wlecimy do Tbilisi. Motocykle chcą żreć więc wizyta na stacji benzynowej jest koniecznością. Tankujemy. Ja już zalany zjeżdżam na bok a że mamy jakieś 20 km do centrum to postanawiam zadzwonić do Zury czy jest na miejscu i czy przyszła już dla mnie przesyłka z dokumentami. Zury niestety nie ma na miejscu i nie jest zorientowany w temacie ale mówi żebym jechał pod adres wysyłkowy i jeśli jest paczka dla mnie to ochroniarz mi wyda. Sprawdzam w necie i DHL mówi że przesyłka doręczona. Możemy gonić. Moja navi nie rabotajet, Michałowa oporna więc Filip wbija namiary w maps me i od tej chwili będzie nawigował na miejsce. Chłopaki zatankowane więc ruszamy. Podjeżdżam do krawędzi drogi, auta zapierdzielają, ciężko włączyć się bezpiecznie do ruchu. W końcu widzę ciężarówkę więc zakładam, że mogę się przed nią wbić ruszam ale kątem oka dostrzegam że TIR zapier$%la zdrowo ponad stówkę więc odpuszczam. W tym momencie dostaję strzała w bok i jeb gleba. Pierwsza myśl - co jest kurwaaa? Michał się we mnie wpier$%lił i glebnęliśmy wspólnie - ja na prawo, on na lewo - jak kręgle. Po prostu założył, że ja ruszyłem nie patrząc na mnie a że nie ruszyłem to wbił mi się w bok Afryki Tenerką. OK. Kontrola sytuacji. Ja - cały, Michał - cały. No to w porządku, dźwigamy z gleby nielekkie przecież obładowane motocykle, sprowadzamy na bok i sprawdzamy uszkodzenia w pojazdach. Afryka - bez strat, Tenerka - straciła kierunek, który się rozsypał ale wszystkie części są i to całe, do tego uwalony handbar, stracił śrubę, klamka sprzęgła pogięta ale dramatu nie ma. Wszystko mniej więcej działa a klamkę mamy w zapasie. Ten mini dzwon daje nam do myślenia. Głupia sprawa, zwykły przypadek, moment nieuwagi, zawahania i nieszczęście gotowe. Musimy zwiększyć koncentrację w końcu wbijamy się do jaskini chaosu drogowego - Tbilisi. W mieście klasycznie, ciasno, mnóstwo aut, ruch bardzo gęsty i trzeba być stanowczym co ciężkim, obładowanym motocyklem na małej prędkości nie jest takie proste. W końcu docieramy na bazę Zury, zatrzymujemy się i jeszcze raz oceniamy straty. Michał zabiera się za reanimację uszkodzeń. Nie są wielkie ale sprawne kierunki i klamka raczej się przydadzą więc trzeba się tym zająć. Podczas gdy Miszka pracuje…
http://i.imgur.com/McRl4wj.jpg
… ja tymczasem dzwonię do Zury o wskazówki, gdzie to biuro. Stoimy przed jakimiś biurowymi budynkami, jest kilka wejść a nie chce mi się kluczyć i tłumaczyć że „ja po paczkę od Zury”. Daje mi wskazówki jak dotrzeć we wlaściwe miejsce. Idę i miła Pani pyta strażnika czy jest paczka do Zury. JEST!!!!! Biorę pakę i zmierzam z bananem na ryju do chłopaków. Dzięki tym dokumentom już nie muszę się stresować, że granica z Rosją będzie problematyczna więc radość jest wielka.
http://i.imgur.com/En6ePQ2.jpg
Moje dziewczyny jeszcze dorzuciły „coś” od siebie - znów mnie dopada nostalgia ile dla mnie zrobiły. Brak słów, po prostu radość.
http://i.imgur.com/imHHCvI.jpg
Pakuję kwity w szczelne worki coby nie zamokły i chowam głęboko aby nie zaginęły. Michałowi w tym czasie udało się ogarnąć kierunek ale niestety mamy problem z handbarami bo śrubki przy glebie poginęły a nie mamy takich na zapasie.Cóż ogarniemy po drodze. Jeszcze tylko Filip kupuje grzebień :D aby w końcu mógł rozczesać skołtunioną brodę i wyjeżdżamy z zakorkowanego jak diabli Tbilisi. Gorąc jak cholera, marzyłem o słońcu, za którego przyczyną teraz leje mi się po jajach, pot niemal chlupie w butach, temperatura asfaltu zabiera oddech. I jak tu nie narzekać ;).
W końcu udaje nam się wydostać na wylotówkę i pomału zmierzamy w stronę granicy z Armenią. Jedzie się dobrze, to całkiem blisko ale korki w mieście zjadły nam z 2 godziny, jesteśmy głodni i zmęczeni upałem. Jazda poza miastem jest przyjemna, wiaterek chłodzi i jest git. Zauważam przy drodze jakiś warsztat samochodowy, do którego zjeżdżamy i pokazując tubylcom latającego handbara pokazuję śrubę w drugim sprawnym i sprawa załatwiona. Tenerka w pełnej sprawności, chłopaki na warsztacie zadowolone, dostali małpę żołądkowej za pomoc, młodzież pogazowała na motocyklach i wszyscy szczęśliwi. Możemy ruszać. Do granicy niedaleko ale jeszcze musimy zatrzymać się na późny obiad. Wjeżdżamy do miasteczka i pytam o knajpę czy bar. W supermarkecie jest jedzenie - słyszę od tubylców. Idę ale nie pasuje mi gotowe, podgrzewane jedzenie w markecie. Szukam restauracji i widzę dobrze znane logo hamburgerowego potentata. Hmmm, a czemu nie?
Idę sprawdzić czy czynne bo coś ruchu nie widzę a tu budynek jest, logo jest ale w środku pustka. Nie rabotajet, jakby opuszczony. Zapytuję młodzieży po rusku o knajpę z 2 dziewcząt i 2 chłopaków - ni uja, ale jeden coś kuma po angielsku i pokazuje mi lokal gdzie możemy coś zjeść. Wracam do chłopaków, zawracamy i podjeżdżamy do knajpy, która naprawdę wygląda zacnie.Zamawiamy jedzonko, dziewczyny miłe i uprzejme a żarcie pyszne. O to chodziło. Posileni lecimy na granicę. Na granicy pusto, przed nami 2 auta a idzie bardzo sprawnie. Wkrótce nasza kolej i jak to w Gruzji bez problemów i sprawnie. Podziwiamy kamienne budynki granicy gruzińskiej, są ładne i eleganckie. Michał się śmieje, że zobaczycie jaki burdel zastaniecie po drugiej stronie. A po drugiej stronie…. wcale nie jest gorzej. Przejście nowo oddane, automaty z napojami, kultura wysoka. Sprawnie jesteśmy odprawiani przez graniczników. Jeden proponuje mi, że postawi mi kawę. No fajnie, bardzo fajnie i miło a raczej się spodziewałem klimatu ukraińsko-rosyjskiego. Stoimy na granicy a tu podbija do mnie koleś z mikrofonem a drugi z kamerą. Pyta czy po rusku gadam? No gadam. To wywiadu jako inostraniec nam udzielisz. Nooo...., OK. Okazuje się że nowo otwarte przejście graniczne jest filmowane przez telewizję i w ramach relacji zrobili ze mną wywiad. Jaja. Skąd,dokąd, jak mi się podoba, czy pierwszy raz w Armenii, a dlaczego, a po co itp. Tym sposobem zostałem gwiazdą telewizji armeńskiej :D. Śmiesznie ale dzięki temu odprawiono nas ekspresowo, wriemiennyj wwoz migiem, i nic nie płaciliśmy. Zero, kompletnie nic, żadnych opłat o których mowa w innych relacjach, no kuwa nic. Szybciutko i już po drugiej stronie stoimy przed szlabanem. Już widzę bandę sępów od strachowek. Kuwa sporo ich. Trzeba ponoć uważać. Ale przezornie zapytałem celników jak to jest ile się płaci, czy stawki stałe czy zależne od tego gdzie się ubezpiecza więc temat ogarnięty. Ruszamy więc ignorując naganiaczy i zmierzamy na prawo kierując się do budki z ubezpieczeniami. Zatrzymujemy się i okazuje się że budek jest więcej, znów tabun naganiaczy ale zlewamy ich i wchodzimy do pierwszej przy drodze. Zajebiste chłopaki ogarniają nam ubezpieczenia, Filip zostaje a my z Michałem walimy do sklepu po prowiant, wodę i browary. Sklep jest tuż obok więc szybko załatwiamy zakupy bo słonko pomału spada i wkrótce trzeba będzie poszukać miejsca na noceg. Mamy jeszcze trochę czasu do zmroku więc pociągniemy jeszcze z 50-100 km i w końcu dziś będzie upragniony od wielu dni biwak. Lecimy ale w pewnym momencie orientujemy się że źle zjechaliśmy więc szybka nawrotka i zapier@#laaaaaamy. No żesz kuwa ale tu pięknie. Wspinamy się pod górę, widoki wspaniałe, wręcz cudownie się jedzie ale ciemność nadchodzi, zmęczenie też daje znać o sobie. Szukamy pomalutku miejsca na nocleg ale większość zjazdów jest ślepa, leci stromo pod górę lub jakoś nam nie pasuje. W końcu docieramy do tego momentu gdzie już nie szukamy fajnej miejscówki na nocleg lecz jakiejkolwiek :dizzy:.
W końcu widzę most na rzece z za nim zjazd w krzaczory. Zjeżdżamy, sprawdzamy miejscówkę i jest OK. Pasuje, zostajemy. Mało miejsca na namioty choć obok duża polana to wolimy schować się i nie być na widoku. W końcu udaje nam się jakoś wpasować w otoczenie, ciasno ale dobrze, obok szumi strumyk, mamy miejsce na ognisko i sporo drzewa na opał. O to chodziło. Jeziorka nie ma ale też jest zajebiście. Nawet stolik ktoś postawił.
http://i.imgur.com/WH1LZZg.jpg
http://i.imgur.com/cnkyKdB.jpg
http://i.imgur.com/KHb2Mph.jpg
http://i.imgur.com/mkkHWCb.jpg
Rozpalamy ognisko, jesteśmy najedzeni gdyż obiad był raczej późno więc pijemy sobie piwko, dywagując przy trzaskających płomieniach o naszym planie. Założeniem było dotrzeć do Iranu w tydzień i jutro tam będziemy więc plan był słuszny i się spina. W Aremnii temperatura jest optymalna - bluza, lekki polar, ognisko, piwerko, obok wesoło szumi rzeczka, biwakujemy w krzaczorach. Spokój, cisza i błogi odpoczynek. Jutro pykniemy Armenię i osiągniemy cel. Co nas tam spotka, jak będzie, czy o to nam chodziło? Jak spotkają się nasze oczekiwania z rzeczywistością? Wkrótce będziemy wiedzieć więcej a na razie czas na sen. Zdecydowanie czas na sen. Ognisko się dopala. Idziemy spać. Jutro IRAN!

Emek 25.07.2017 21:51

I jeszcze ruchome obrazki.

Pirania 25.07.2017 23:00

Ruchome obrazki sa the best!:Thumbs_Up::beer2:


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:06.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.