Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Dlaczego Gruzja? (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=30449)

cinas67 23.10.2017 22:13

Dlaczego Gruzja?
 
24 Załącznik(ów)
Pojechaliśmy do Gruzji po raz pierwszy w 2013 roku i już w czasie tej podróży powiedziałem sobie ze jakaś spuścizna pseudo literacka powinna po tym wyjeździe powstać. Szło mi z tym pisaniem strasznie, coś powstało i zaraz w kanał, do tego stopnia ze kosz mi się zapchał w laptopie. Jak już w końcu po trzech miesiącach coś powstało, to stwierdziłem, że wstyd będzie pokazywać te wypociny ludziom i czym prędzej je zakopałem. Hmmm…człowiek jednak nie krowa i czasem zdanie zmienia, z kolei mój tekst to nie wino i w miarę leżakowania wartości nie nabiera, ale puste szkło się męczy, więc pomęczę też i was. W związku z tym że minęło już parę lat od naszego wyjazdu i wiele spraw się już zdezaktualizowało w tym tekście, to bardzo proszę brać na to poprawkę. Boże chroń królową i Cinasa.
Załącznik 74584
no to powolutku, po cichutku zaczynamy…
Dlaczego Gruzja? Bo się człowiek naczytał, nasłuchał, naoglądał, a to o widokach takich, że majty spadają, o ludzkiej serdecznej gościnności, która nawet nas Polaków czasem onieśmiela, o jedzeniu, które powoduje, że po takich wakacjach wraca parę kilo obywatela więcej, o pięknych kobietach…?? Tu akurat wydaje się, że trochę w tym przekłamania, niestety jakoś bardzo urodziwej Gruzinki nie widzieliśmy, no może z jednym wyjątkiem, ale o tym potem… Do tego mój robak, który siedzi gdzieś we mnie w środku - jak się zorientował, że plan Gruzja - to zaraz zaczął swoje: masz afty w przełyku - trzeba je odkazić alkoholem, gruzińskim bimberkiem zwanym czaczą (to podobno taki Don Perignon Kaukazu). A poza tym Cinas bądźmy szczerzy - przecież ty nie lubisz jazdy na motorze jedynie, co cię tam ciagnie to - jazz, piwo, wódka, jazz, wino, wódka. Tak mi ten mój kochany robal prawi i powiem wam, że skubaniec częściowo ma rację, oczywiście oprócz jazdy na motorze. Mieliśmy jechać w sześć osób na czterech motocyklach, niestety jeden z wiernych towarzyszy wielu podróży Karaluch na trzy tygodnie przed wyjazdem został zaatakowany przez czerwonego kura, no i skończyło się w Siemianowicach na oparzeniówce. Pozostała ekipa to - Ewa i Rumcajs z Lasówki niedaleko Kłodzka na Afryce, Grzechotnik z Pszczyny na BMW 650 GS no i my, czyli Oko i Cinas z Pszczyny na Afryce. Plan był taki, aby do Gruzji dostać się i powrócić z niej przez Ukrainę i Rosję. Może trasa przelotowa nienajciekawsza, ale na pewno dużo tańsza, niż opcja przez Turcję gdzie cena paliwa zabija. Prawie 8,70 zł! Życie bywa jednak przewrotne, Rumcajsom udało się załatwić wizy bez problemu, a my mieliśmy cały czas pod górę. A to zła ramka, a to literówka w nazwisku kumpla (dokument drugi raz wysłany bez poprawy nazwiska i wszystko było OK?), ubezpieczenie, które musieliśmy rozszerzyć na cały świat?? A na koniec konsul powiedział, że może nam wystawić wizy mniej więcej w połowie trwania naszego urlopu – całuj konia w wentylator.
Dodam, że wizy załatwialiśmy przez biuro podróży, a nie prywatnie. Pracownik z tejże firmy, który pilotował sprawę w prywatnej rozmowie stwierdził, że nigdy się jeszcze z taką upierdliwością ze strony konsulatu nie spotkał. Rosja to nie kraj, to stan umysłu. No i co było robić, Rumcajsy jadą góra przez Ukrainę i Rusy, a my - czyli oddział Pszczyna - zapycha dołem przez Turcję. Oczywiście robak jest czujny i dopóki był plan jazdy przez Rusy to gadzina spała spokojnie ale jak usłyszał suche słowo „Turcja” to zaraz się ożywił i cicho szepcze - ,,Cinas oni tam mają ramazan w tym czasie, uschniesz z tęsknoty, weź coś na komary” a że mam słaby charakter i słabość do mojego robaka to zakupiłem 24 szt. 100 ml żubrówki, niby jako prezenty dla miejscowych i do nacierania się przeciwko komarom. Robak uspokojony zasnął.
Załącznik 74583
Dzień przed naszym wyjazdem wpadają do nas Rumcajsy na małą kawę i gnają dalej w kierunku na wschód. My troje następnego dnia (27.07) około piętnastej wytaczamy siebie i machiny ku dwudziestu trzem dniom fantastycznej przygody. Słowacja, Węgry, Serbia, Bułgaria – tranzyt.
Załącznik 74585
Nocleg nad Dunajem w Serbii

Po przejechaniu prawie 1900 km (oczywiście nie w jednym kawałku) dojeżdżamy do granicy tureckiej. Wszystko idzie bardzo sprawnie, a załatwienie wiz wali nas na kolana - wklejka do paszportu, potem pieczątka, 15 euro z naszej strony i słyszymy miłego dnia, następny proszę – wszystko trwa około 15 sekund. Pierwszy nocleg w Turcji mamy na stacji benzynowej. Podjeżdżając na stację widzę małe patio przylegające do niej, wiec pytam dwóch panów z obsługi czy możemy się tu przespać, a oni, że jak najbardziej i jeszcze pokazują nam gdzie są toalety i prysznice. Rozkładamy manele. W ramach odwiecznej przyjaźni polsko - tureckiej zanoszę im dwie buteleczki żubrówki (robak robi się niespokojny), a uśmiech na ich twarzach sprawił, że poczułem się jak Król Maciuś I, albo jakiś inny pirat. Wieczorem czyli około 24, jeden z dwóch panów obsługi przyszedł do nas na szczeniaczka poprawionego piwem, wypił trzy, po chwili duch go opuścił i odpłynął, a rano był nieczynny.
Załącznik 74586
Nocleg na stacji
Załącznik 74572
Wstajemy około 6 rano, drugi z panów przynosi nam fantastyczną herbatę turecką i jakieś ciasteczka, ze wzruszenia nie wiemy co powiedzieć.
Podam jeszcze namiary na stacje - N41.593,15 E026.688,79 ,,ENERGY”, około 40 km od granicy bułgarsko - tureckiej, fajna miejscówka. Po śniadaniu pakowanie maneli i na koń w stronę Istambułu. Mieliśmy plan przejechania miasta w nocy, podczas mniejszego ruchu, ale my swoje, a życie swoje. Przejazd przez stolicę Turcji zafundowaliśmy sobie o dwunastej trzydzieści w południe – można by rzec w środku szczytu. Jazda zderzak w zderzak przy prędkości dochodzącej do 100 km, cały czas przeskakując z jednego pasa na drugi – to taki chyba ich sport narodowy. Wiele ludzi narzeka na styl jazdy jaki panuje w tej części Europy, że niby niebezpieczni wariaci, których dopadła gorączka wyprzedzania, wciskania pedału gazu, a ja myślę, że w tym szaleństwie jest metoda. Pomimo potwornego ruchu cały czas kierowcy ustępują sobie miejsca i o dziwo, wszystko to toczy się w jakimś fantastycznym tempie i rytmie. Cały czas towarzyszy nam dźwięk trąbnięć - uwaga skręcam, dzięki za wpuszczenie, wskakuj przede mnie – zero agresji - uwielbiam ten styl jazdy. Uczyć się nam Polacy.
Załącznik 74587

Jestem kierowcą raczej spokojnym, który nie odkręca manety na maksa jak widzi kawałek prostej, czy jak jakiś delikwent wyprzedzi mnie to u mnie strzała nie wchodzi na czerwone pole. Jazda po Bałkanach nauczyła mnie jednego - jeśli zapala się pomarańczowe światło to co koń wyskocz, maneta w dół, zostaw kawałek bieżnika na asfalcie, poczuj jak plecaczek wbija ci szpony w klate – byle do przodu, zrób miejsce innym. Dlatego szlag mnie trafia jak w Polsce, na zielonym koleś dopiero zaczyna szukać wajchy od zmiany biegów. Ostatnio jak zatrąbiłem na gościa, który stał na zielonym od trzech sekund to spojrzał na mnie tak jak bym mu kozę wydoił.
Na wszystkie autostrady potrzebna jest winieta, również na przejazd przez most na Bosforze - my nie mieliśmy ani jednego ani drugiego, za to jak przejeżdżaliśmy przez bramki, to mieliśmy pomarańczowe światło i wyjący alarm, a policja stojąca obok miała to w zupie. Jechaliśmy główną droga E-80 i po przejechaniu prawie pięciuset kilometrów przed miejscowością Bolu znaleźliśmy fajny nocleg nad jeziorem (Golkoy Baraji N40.70887 E031.52787). Na miejscu wylądowaliśmy już o zmierzchu i okazało się, że jest to miejsce piknikowe dla autochtonów imprezujących przy grillu i lokalnej muzyce, a po zmroku i ostatnich modłach również przy czymś mocniejszym – Allach przecież nie widzi po ciemku. Najwyższy czas uspokoić robaka, dobrze, że odpowiednie zapasy poczyniliśmy jeszcze w Bułgarii.
Załącznik 74588
Rano znowu szybkie śniadanie i zwijanie maneli byleby zdążyć wyjechać zanim słońce zacznie przypiekać na całego. Ujechaliśmy jakieś siedemdziesiąt km i wzięła nas straszna ochota na kawę, przy okazji dopadł nas smutny obowiązek tankowania tureckiego paliwa. Zatrzymaliśmy się przy klimatycznej knajpce gdzie zamówiliśmy „coffee” czyli w naszym mniemaniu kawę. Siedzimy, pierdu pierdu, patrzymy a tu na stół zaczynają wjeżdżać sztućce, chleb, surówki, przyprawy, po czym gość przynosi mięso mielone prosto z grilla. Fakt, że godzinę temu zjedliśmy obfite śniadanie i nasze zbiorniki były wypakowane na maksa, przestaje być ważny. To był jeden z tych posiłków, który każdy z nas pamiętać będzie przez długie lata. Zapach, smak, kolory sałatek, wszystko świeże przygotowane specjalnie dla nas, na koniec podano nam pyszną herbatę w tulipanie. Pamiętam że po tej ,,kawie” jedyne na co mieliśmy ochotę to pójść do kąta i zakopać się w liście na dwie godziny. Gwoli informacji kawa to KAHVE, a to co zamówiliśmy nieświadomie to było KOFTE. Musze jeszcze dodać, że po posiłku podczas chwil rozleniwienia usłyszałem głos robaka - „może Cinas byś zdezynfekował przełyk tak na wsjakij słuczaj”- twardy byłem w pysk sobie dałem i się zamknął. Następny nocleg wypadł na miejskiej plaży nad morzem Czarnym, jakieś pięćdziesiąt km za Samsunem, tam w markecie zrobiliśmy zakupy i … ceny powaliły a rachunek oburzył!! Żadnych frykasów tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tak nas przelicznik ogłupił, że kompletnie nie zwróciliśmy uwagi na to co kupujemy, byle tanio i w związku z tym nabyliśmy mało atrakcyjny dla nas trunek – jakieś anyżowe świństwo. Na miejscu każdy zabiera się za swoją działkę.
Załącznik 74589
Nasz wyjazdowy cook
Załącznik 74564
Każdy ma swoje obowiązki: Oko – pisanie dziennika podróży, malowanie oka, lęk przed szczypawkami, rozbijanie namiotu i dział lingwistyczny. Grzechotnik – rozpalanie ogniska, wieczorne żarcie z ognia, robienie drinków - sorry -przygotowanie karmy dla naszych robaków, Cinas - trzymanie w garści bacika. Zrobiło się już całkiem ciemno i bez czołówki nic nie było widać, idąc do lasu za potrzebą, doznałem wrażenia że jestem przez kogoś ,albo coś obserwowany. Nagle za sosny ujrzałem dwa maleńkie punkciki wpatrzone we mnie, co to mogło być do cholery...Ależ tak, to przecież był wyczekiwany nasz Ciąg Dalszy.
Rano zbieramy się po kąpieli w morzu i bliskim spotkaniu z niemałą meduzą i całkiem sporą płaszczką, pchamy się dalej.
Załącznik 74566
Wzdłuż całej naszej drogi zaobserwowaliśmy, wspaniale utrzymane pasy zieleni – palmy, kwiaty, trawniki, oraz siłownie publiczne, całkiem fajne - zwłaszcza, jak się widzi zakutaną w szmatki muzułmankę wyciskającą ciężarki. Gorąc nieprawdopodobny – mięso odchodzi od kości. Za to moja zielona koniczyna leci jak szalona, co jakiś czas tylko szepnę jej do uszka –„no malutka szukaj, szukaj gdzie ta Gruzja”, a ona tylko mruknie, lekko pierdnie i dalej chyżo do przodu, czuje bydle inteligentne, że ma coraz bliżej, jeszcze jeden zakręt, jedna prosta, parę górek i jest…znalazła! Kraj z szalonymi kierowcami, doskonałym alkoholem gdzie nie znają słowa dosyć, gdzie na słowo Polska, przybijają ci piątaka, gdzie prastare chrześcijaństwo, cudowne surowe zabytki i przyroda taka, że mech ci rośnie na jajach (nie wiem jak to jest z kobietami – zapytam Oka). A nowa architektura jest nieźle pojechania. Szybko przejechaliśmy granicę i nagle zrobiło się jakoś inaczej, pojawiły się kobiety, alkohole na stacjach benzynowych, masa turystów, gwar i swoboda - poczuliśmy się jak w Polsce z lekką domieszką gruzińskiego szaleństwa. Jeszcze dobrze nie stanęliśmy na ryneczku w Batumi przy dworcu kolejowym a już mieliśmy zaproszenie od powracających do domu Polaków na imprezę oraz namiary na fajny nocleg. Rzeczywiście niezły - chata z bali, w środku gospodarz (Borka około 40 lat) były mieszkaniec Abchazji. Do dyspozycji mamy dwa pokoje, dużą kuchnię z salonem i co nie jest zjawiskiem częstym w Gruzji – łazienkę i ciepłą wodę. Wozidła dla bezpieczeństwa postawiliśmy w mini ogrodzie za żelazną bramą.
Załącznik 74568
Załącznik 74573
nasza kwatera
Po zadekowaniu się o godzinie 23 pierwsze smakowanie gruzińskiej kuchni – knajpka raczej podłego wyglądu ale charczo jakie podała przemiła Pani fantastyczne! A potem impreza do 3.40. Rozmowy z ochroniarzem prezydenta Saakaszwiliego, który brał udział w ostatnich działaniach wojennych, oraz śpiewy, także patriotyczne, wraz z Polakami nauczycielami. Rano śniadanko a potem zbieramy się i jazda z oponami do wymiany. Dojechałem do Gruzji na starych Metzelerach Sachara 3, czas na założenie nowych TKC 80, które wspaniałomyślnie wiózł nam Grzechotnik przez pół Europy. W serwisie wszystko sprawnie poszło a szef przyjął na przechowanie stare opony, może ktoś jeszcze z nich skorzystał.
Załącznik 74562
mała czerwona plamka, na ścianie wzdłuż srebrnego busa
Załącznik 74574
nasz ślad
Za przełożenie i wyważenie dwóch opon szef wziął 10 zł?! Na odchodnym dałem mu jeszcze dwie żubrówki - „za taki prezent, opony będę trzymał dla twoich kumpli dłużej niż istnieje przeklęta Rosja”
Załącznik 74575
Afryka dostała nowe trampki.
Resztę dnia postanowiliśmy przelenić na plaży, po drodze wstępujemy na obiad do naszej knajpki na koronne gruzińskie danie, czyli chinkali.
Załącznik 74576
Podczas posiłku podchodzi tubylec, krótka wymiana zdań i stwierdza on, że jak jesteśmy Polakami to musi nam postawić wódeczkę, ciężko się odmawia alkoholu w Gruzji, a w zasadzie nie odmawia się w ogóle.
Załącznik 74579
Załącznik 74580
Potem to tylko melon, wino i słodkie lenistwo
Załącznik 74581
Stara odbiera satelitę.
Załącznik 74582
A tu odbiera nam przyjemność patrzenia na plażę.
Załącznik 74590
Grzechotnik z nowo poznanym rówieśnikiem
Załącznik 74594
Architektura gruzińska potrafi zaskakiwać

Następny dzień - kierunek Uszguli - 325 km gdzie mamy spotkać się z Rumcajsami.
Załącznik 74591
Gdzieś w trasie.

tyran 23.10.2017 23:40

Lepiej późno niż wcale!

Gruzja jeszcze przede mną.

Dawaj dalej!

chemik 24.10.2017 07:24

Nie ustawaj w pisaniu. Dajesz!

ArtiZet 24.10.2017 10:39

Ooo to jednak coś będzie pisane :Thumbs_Up:
Brawo Wy :D

fiecia 24.10.2017 14:06

Czyta się :D

Wilk96 24.10.2017 20:19

Na taką relację czekałem, w przyszłym roku w maju chcę tam pojechać, muszę tylko uodpornić wątrobę :)

cinas67 25.10.2017 08:11

68 Załącznik(ów)
Załącznik 74790
Wjazd do Mestii

W Mestii zaczyna coraz mocniej padać, kończy się dzień a przed nami prawie czterdzieści km i ponad trzy i pół godziny jazdy przez brody i takie tam.

Załącznik 74791
Kapliczki, których jest bardzo wiele na gruzińskich drogach, można tam znaleźć kawałek chleba, suszonej kiełbasy i naturalnie buteleczkę czaczy co by wypić kieliszeczek za duszę tragicznie zmarłego. Zrobiło się coraz ciemniej a miejsce coraz trudniejsze do jazdy - nagle widzę światła z naprzeciwka – to Rumcajs, który wyjechał nam naprzeciwko - jak miło. Oni dojechali do Uszguli z drugiej strony, Mieli niezłą orkę, łącznie z utopieniem Afryki w grząskiej drodze. Na szczęście pojawili się dobrzy ludzie w terenówce i pomogli wyciągnąć ją z błota, a Ewkę z manelami zabrali do samochodu, jak się okazało matka ich prowadziła hotel w Uszguli, dekujemy się tam wszyscy.

Załącznik 74792
Grzechotnik i Rumcajs

Załącznik 74793
Niesamowite owczarki kaukazkie z obciętymi uszami i ogonami, podobno poddawane takiemu zabiegowi żeby były bardziej agresywne.

Załącznik 74794
Wieczorem czeka na naszą piątkę wspaniała wyżerka w ilości takiej, że można by nakarmić nią dwa razy wiecej ludzi.
Parę zdjęć z balkonu i okolicy.
Załącznik 74841

Załącznik 74842

Załącznik 74813
W strasznym barszczu Sosnowskiego

Załącznik 74789
Miniaturka owczarka kaukazkiego

Po spełnionej asyście przy zażynaniu barana (udało nam się trafić na święto ofiarowania) ubieramy się w kondony i powoli wracamy w kierunku Mestii, po drodze zwiedzamy jedną z wież kamiennych.
Załącznik 74814

Swoją drogą każdy kogo interesował temat kaukazki to wie po co stawiano te wieże - waśnie rodowe, najazdy i takie tam pierdoły.

Jeździmy po różnych krajach, bywamy w przedziwnych miejscach, ale powiem wam, że takich twarzy jakie tam widzieliśmy, to na ulicy nie spotkasz. Bardzo ciężkie warunki w jakich ci ludzie żyją od pokoleń musiały odbić się na ich fizjonomiach. Mróz, deszcz, wiatr, śnieg, który nawiedza ten region bardzo wcześnie i trzyma cholernie długo, najeźdźcy tacy jak Mongołowie czy Rosjanie, którzy mieli wielką chrapkę na ten region, a nawet rodzinni feudałowie nie dali rady ujarzmić swaneckich górali
Załącznik 74815
Nasza gospodyni

Są to ludzie charakterni, zawzięci, stojący trochę z boku, mający dystans do całego rozkrzyczanego świata – tam za snikersa nie dostaniesz przyjaźni.

Załącznik 74818

Załącznik 74819

Załącznik 74820
Mestia, słońce wyszło można się rozdziać

Załącznik 74821
Ustalenie trasy na resztę dnia

Rozmawialiśmy z Ukraincem, który jeździł na Transalpie -nie doświadczył słonecznej Gruzji - przez ostatnie dwa tygodnie non stop miał deszcz, my też chwilę po wyjeździe z Mestii zakładamy z powrotem kondony, jest dość chłodno.
Załącznik 74822

W Zugdidi lądujemy w hotelu, w którym czuliśmy się jak w wieży Babel - Izraelczycy, Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Holendrzy, ludzie z Lasówki i Pszczyny.
Załącznik 74824

Załącznik 74825

Załącznik 74823

Rano próba wstania, uff znowu zakończona sukcesem. Na krótkim postoju dojechało do nas dwóch sympatycznych Włochów na trampkach, którzy wymyślili sobie objechanie ziemi zgodnie z ksiazką J.Verne ,,W 80 dni dookoła swiata”
Załącznik 74826

Ledwie przejechaliśmy parę kilometrów i znowu przerwa towarzyska - tym razem spotykamy Polaków na rowerach, jeden to nawet z mieściny oddalonej o parę km od Pszczyny - siedzieli na przystanku i dokarmiali swoje robale czaczą. Co mi mój robal zaczął po cichutku szeptać, tego nie napiszę. Koło przystanku, przy którym rozmawialiśmy stał radiowóz, a w nim dwóch gliniarzy - z tego co wiem to mieliśmy eskortę bo byliśmy turystami i według norm gruzińskich włos nam z głowy nie mógl spaść. Pedało-machacze opowiadali, że ostatnio mieli nocleg z dyskretną w oddali asystą gruzińskiej policji – nie pilnujących ich tylko zapewniających im spokój i bezpieczeństwo.
Załącznik 74827

Jedziemy zwiedzać jaskinie w Satapli położonej niedaleko Kutaisi, według przewodników niesamowita rzecz, z utrwalonymi śladami dinozaurów, a według mnie wielka kupa z betonem i tandetnymi światełkami, jedyne co warte było zobaczenia to reliktowy las -mocna sprawa.
W solidnym deszczu, który nas nie opuszczał z małymi przerwami od dwóch dni, wsiadamy na jeździdła i jedziemy w kierunku na Tbilisi.

Załącznik 74828
Wytwory garncarzy gruzińskich

Załącznik 74829
Wino w Gruzji nie jest przechowywane w drewnianych beczkach, lecz w zakopanych na ogół w ziemi w piwnicy, w potężnych dzbanach zwanych kwewrami. Wino nabierało się za pomocą chochli o bardzo długim trzonku, wlewano je do dzbanów a następnie pito z kielichów, z drewnianych czarek lub z rogu.
Po drodze Oko wypatruje w Kutaisi fajną knajpę z doskonałym żarciem - gwoli informacji knajpa w centrum ze strzechą na dachu - warta zachodu
Załącznik 74830
Za obiad dla pięciu osób - chinkali, zupy, kawy, piwa i herbatę zapłaciliśmy 70 zł. Najedliśmy się wszyscy jak bąki, a nie wiedzieliśmy, że za dwie godziny będziemy musieli stawić czoło tradycyjnej gruzińskiej gościnności, z pokarmem dla robala na czele. A teraz parę słów wyjaśnienia, dlaczego jedziemy do gruzińskiej rodzinki w Gori. Do Bystrzycy Kłodzkiej przyjechała w ramach jakiegoś projektu Gruzinka z Gori Nino i w jakichś bliżej mi nieznanych okolicznościach doszło do poznania i zaprzyjaźnienia się z Rumcajsami. Podczas wielkich biesiad Nino dowiadując się, że gospodarze wybierają się do Gruzji tego lata, serdecznie zaprasza ich do swojego domu. No wiec jedziemy do Gori, po drodze spotykamy Szwajcarów - a jakże - na Transalpach, szwendających się po Gruzji i Armenii. Po dojechaniu do domu Nino zostajemy wchłonięci przez fantastyczną rodzinną atmosferę. Supra obowiązkowo z długimi toastami o tematyce rodzinno narodowej, ze wspaniałą domową kuchnią, winem i z niebiańską czaczą. Jestem jak stary dobry dizel – jeżdżę na każdym paliwie, od palinki, wódki na myszach, koniaku, tekili ,absyntu po wszelkiej maści wina, winiaki, nalewki - jednym słowem wszystko co zawiera C2H5OH, ale tak cudownej czaczy jeszcze w ustach nie miałem – o lekko słomkowo koniakowym kolorze, bez smrodku charakterystcznego dla gorzałek domowej roboty, pachnąca różą
Załącznik 74831
Mama Nino o imieniu Neno do produkcji destylatu dodaje płatki róż i małe cienkie przegródki ze środka orzechów włoskich i to właśnie one dają delikatny i miły aromat. Dla porównania powiem, że parę razy kupowaliśmy wódkę od przydrożnych babuszek - ło matko smród taki jak by ci się koń zesrał pod kataną - wówczas wszystkie napitki podejrzanej maści zostały ochrzczone nazwą podstawowej benzyny w Gruzji czyli REGULAR.
Następnego dnia idziemy zwiedzać miasto w towarzystwie Nino i jej kuzyna Rezo. Tak na marginesie - śmieszne mają te imiona, Nino ma jeszcze siostrę o imieniu Eto, która dostała od nas ksywkę Etopiryna.

Miasto jak miasto, widać że trochę forsy zainwestowali w odnowienie zabytków, czasem poszli nawet z tym za daleko bo obiekty straciły swój stary charakter. Idziemy zwiedzać ikonę Gori, czyli dom, mauzoleum i salonkę Josifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego - jak to pani przewodnik powiedziała o nim, „że to był bardzo dobry człowiek, chociaż nie wszystko mu wyszło”… no tak mógł przecież zamordować osiemdziesiąt milionów a nie jak mu się przypisuje około pięćdziesięciu milionów istnień ludzkich.
Załącznik 74832

Załącznik 74833
W głębi muzeum i mauzoleum, a w nim stara chata Stalina

Załącznik 74834
80% składu ekipy wyjazdowej na tle domu oprawcy

Załącznik 74835
Grzechotnik od kiedy poznał Nino dostał ksywę „maślane oczy”- jak nic został ustrzelony przez małego tłustego dzieciara ze skrzydełkami z łuku w dupę, a może to było serce.

Załącznik 74836
Na salonach u Stalina, podobno facet miał taką korbę, że poruszał się tylko tym środkiem lokomocji.

Załącznik 74837
Chata ogra.

Po powrocie do domu Nino czeka na nas wspaniały, wypaśny obiad, zaczyna mi się marzyć coś dla robala i sterta liści w kącie, w które można by się zakopać ale strzał w łeb załatwia sprawę. Potem pakowanie maneli i wyjazd
Załącznik 74838

Jedziemy zwiedzać skalne miasto Uplistsikhe.
Dojazd z Gori jest trochę zagmatwany i upierdliwy, chociaż to tylko piętnaście kilometrów – dobrze, że mieliśmy przewodników. Uplistsikhe jest bardzo ładnie położone nad prastarą doliną, przez którą przepływa leniwie rzeka Kura. Jeśli ktoś będzie szukał fajnego miejsca pod namiot to właśnie tam by je znalazł.

Załącznik 74839
Szkoda, że nam zabrakło czasu na nocleg w tym miejscu

Załącznik 74840
Jeśli chodzi o historię tych szeregowców to wydziergali je miejscowi w V w p. n. e. i tak sobie siedzieli spokojnie, robili na drutach, popijając lokalnego jabolka i czaczę, zajadając pyszne słone kozie sery. Aż przyjechały skośne oczy zwane Mongołami i spuściły im łomot. I to by było na tyle.
Rozdzielamy się – my Oko, Grzechotnik i ja jedziemy zobaczyć Drogę Wojenną i Cminda Sameba, a Rumcajsy, z racji tej, że jechały przez Rusy i mają te atrakcje zaliczone zostają na jeszcze jedną noc w Gori. Kruca bomba! Mało czasu, postanawiamy się sprężyc i dojechać do Ananuri i tam nad jeziorkiem się przespać.
Po zrobieniu zakupów, dojeżdżamy pod twierdzę, po jej prawej stronie jest fajny zjazd nad jezioro, gdzie Grzechotnik podczas objazdu plaży gubi pion
Załącznik 74843

Załącznik 74844
To, że się wyglebił to jest sru, ale jak skubaniec wymanewrował niemalże na milimetry przed głazikiem tego nie wie nikt - jeszcze kawałek i zbierałby budziki z ziemi.

Na plaży poznajemy starszego Gruzina, który dostaje ode mnie małą żubróweczkę - w akcie nie wiadomo czego - wsiada do samochodu i znika, po to żeby pojawić się po dwudziestu minutach z kumplem, piwem, gorzałeczką, kiełbasą i musztardą tak ostrą, że jak robiliśmy kupę to nam łzy leciały. Nasz świeżo starty chrzan to jest diament w skali ostrości, ale tą musztardą to można by się ogolić. Wieczór był bardzo sympatyczny, doskonale się bawiliśmy (w szczególności mój robal). Po pożegnaniu się ze sponsorami chcieliśmy położyć się spać, ale niestety, niektórzy miejscówki mieli zajęte.

Załącznik 74845
Podobnoż dopiero na zapewnienie Grzechotnika, że rano zrobi jej jajecznicę i pomaluje paznokcie zechciała opuścić śpiwór właściciela.
Następnego dnia zauważyłem u mojego drogiego kolegi pewną nadwrażliwość, objawiającą się dość częstym drapaniem różnych części ciała.

Załącznik 74846
Tej nocy Grzechotnik na brak kobiet nie narzekał.

Załącznik 74852
Twierdza Ananuri.

Rano po śniadanku jedziemy na Drogę Wojenną
Załącznik 74853

Załącznik 74854

Zauważyliśmy, że wzdłuż części drogi budowany jest tunel z lanego betonu, chyba po to żeby droga była przejezdna cały rok bez konieczności odśnieżania najbardziej oddalonych odcinków od osad ludzkich.
Załącznik 74855

Po dojechaniu do Kazbegi, zaczepia nas miejscowy łapacz frajerów niejaki Wasilij i proponuje zawiezienie nas do Cminda Sameba samochodem – „bo panie na takich motorach to pomrzecie po drodze.” Nie uwierzyliśmy gościowi, znany jest na forum kaukaskim jako niezły naciągacz. Podjechaliśmy do knajpki na pyszną zupę rybną popitą browarem i heja do góry. Wyjazd z wioski do klasztoru to coś koło siedmiu kilometrów i zajmuje kilkanaście minut. Sama jazda nie jest specjalnie trudna, trochę luźnych kamieni, parę ciasnych zakrętów i jesteśmy na szczycie.

Załącznik 74856

Załącznik 74857

Załącznik 74858

Załącznik 74859

Załącznik 74860

Załącznik 74861

Załącznik 74862

Po małym lenistwie, sesji zdjęciowej i napiciu się wody z uzdrawiającego źródełka idziemy zwiedzać kościółek. Jestem osobą wierzącą i w moim życiu - śmiało mogę powiedzieć - widziałem setki kościołów, klasztorów, monastyrów i innych miejsc świętych, ale czegoś takiego jeszcze nie spotkałem. Zdjęć z wnętrza nie posiadam, bo proszono żeby ich nie robić. Szary kamień z patyną sprzed wieków i parę obrazów, ale atmosfery z wnętrza kościoła nie jestem w stanie opisać. Wszystkie modlitwy, prośby i błagania zanoszone tam często na bosaka przez wieki tworzą coś niesamowitego - coś czego nie można dotknąć ani zobaczyć, ale się doskonale wie że tam jest mistyka, którą czuje się całym ciałem. Poczułem się trochę tak jakbym miał tam audiencję ze Stwórcą. Po wyjściu musiałem usiąść bo nogi miałem jak z waty.

Załącznik 74863
Spodnie u kobiet nie załatwiają sprawy musi być dyżurna spódnica.

Powoli wracamy, mieliśmy jeszcze plan dzisiaj dojechać do Shatili bo to tylko jakieś 250 km, ale ponieważ nie jesteśmy fanami jazdy nocą po górskich szutrowych serpentynach, więc po spotkaniu się z Rumcajsami, jeszcze jedną noc śpimy przy twierdzy Ananuri nad jeziorem Zinwalskim.

Załącznik 74864
Znana rzecz dla wszystkich miłośników Kaukazu - dedykowana śmiechu warte -przyjaźni gruzińsko – rosyjskiej.

Załącznik 74865
Jedno chinkali, drugie, dziesiąte i świnia jak nic z przodu wyskoczy.

Załącznik 74866
Śmiej się Grzechotnik, śmiej, rano jak się obudzisz to minę będziesz miał inną.

Na wieczór program jest jak zwykle ułożony, czyli kolacja ,regular i wieczorne Polaków rozmowy. W nocy mieliśmy tak zwaną pompę, czyli „nocne moczenia aniołków’’.

Załącznik 74867
Wieczorem niektórzy mieli problem z utrzymaniem moczu.

Mieliśmy plan początkowy żeby do Gruzji wybrać się w czerwcu, ale po rozmowach z ludźmi, którzy już byli w tym kraju i dostali błon pławnych między palcami od deszczu, zamieniliśmy termin wyjazdu na sierpień - podobno najbardziej suchy miesiąc. Może i było słońce, ale nie tam gdzie akurat my byliśmy. Buty zaczynały wydzielać dziwną woń i obrastać mchem.
Następnego dnia jedziemy do Kachetii, regionu słynącego z najlepszych winnic, konkretnie do miasteczka Signagi. Zaczynamy się wspinać fajnymi szutrami, droga dosyć szeroka, ruch prawie całkowicie zanika, mijamy ruinki kościołów ale poddawane konserwacji
Załącznik 74868

a nawet trafiamy na wybieg z pokazem mody pięknych kobitek.
Załącznik 74869

Załącznik 74870

Załącznik 74871

Załącznik 74872
Taka piękność nr 2 to prawie jak pies bernardyn z baryłeczką rumu.

Jedziemy cały czas pięknymi opłotkami,
Załącznik 74873

zawieramy lokalne znajomości i pobieramy nauki z mechatroniki
Załącznik 74874

próbujemy na czym jeżdżą tubylcy
Załącznik 74875

ciągle nie zapominając o podziwianiu cholernie starych zabytków
Załącznik 74876
Przy tym kościółku były prowadzone prace konserwatorskie przez pana, który kończył uczelnię w Krakowie.

Pogoda zrobiła się jakaś kapryśna i niestety wyszło słońce - zero stabilizacji.
Załącznik 74877

Przesuwamy się coraz bardziej na wschód, nagle zza zakrętu wyłoniła się pani matka a po chwili pojawił się on - wielki, dostojny pan ojciec, bydlątko gabarytami niewiele ustępowało naszemu żubrowi, dobrze że było roślinożerne.
Załącznik 74878
Bawół kaukaski.

No i pogoda się ustabilizowała, wzrosła wilgotność do tego stopnia że kondony czas wyjąć po raz trzeci tego dnia. W pewnym momencie widzę małą brązową tabliczkę informującą o jakimś zabytku umiejscowionym gdzieś na bocznej ścieżce, no to sru i do góry, Tak wściekłego i ostrego podjazdu na tym wyjeździe to jeszcze nie mieliśmy - same krótkie i ostre zakręty z luźnymi i mokrymi otoczakami, a wszystko po to żeby zobaczyć zarośniętą w krzakach małą basztę. Po wyjściu z tej sterty klamotów na takim strasznym zadupiu natykamy się na rodzinkę z Krakowa jadącą dżipem wynajętym w hotelu Opera - świat jest mały. Szutry się kończą i wskakujemy na asfalt, po kilkudziesięciu minutach jesteśmy pod katedrą Alawerdia. Piękny kościół twierdza z szóstego wieku, drugi co do wielkości kościół w Gruzji (50m) otoczony murem warownym chroniącym przed najazdami łupieżczymi np. Czeczenów. Zabytek około 20 km od Telavi.

cinas67 25.10.2017 08:40

Widzę, że namieszałem strasznie, zdjęcia się nie otwierają, wszystkich zainteresowanych przepraszam .
Po południu posprzątam i mam nadzieję że dalszy ciąg jakoś pójdzie:confused:

cheniek 25.10.2017 09:24

Spokojnie. Wątki połączyć to dla moderatora nie powinien być problem. Fajna relacja. Czekam na ciąg dalszy !

cinas67 28.10.2017 14:54

37 Załącznik(ów)
No to jedziemy dalej...

Jesteśmy w Signagi, fajne miasteczko położone na bardzo pofałdowanym terenie i fantastyczny hostel z przemiłymi właścicielami. Rezygnujemy dzisiaj ze spania pod namiotem, bo chcemy podsuszyć trochę siebie i nasze manele. Coś słyszę, że mój robal zaczyna zacierać z radości pazurki – Cinas bądź czujny bo jak nie to przed dziesiątą wylądujesz kołami do góry - tak sobie powtarzam, ale on ma względem mnie kompletnie inne plany. Faktycznie zaraz po przekroczeniu bramy przemiły gospodarz informuje nas, że w cenie wynajęcia pokoju jest poczęstunek w postaci butelki wina, herbaty i dla każdego po solidnym stakańcu czaczy znakomitej – żaden tam regular.
Załącznik 74988

W hostelu znowu, można znaleźć ludzi z całego świata, nie przesadzam od Amerykanów, przez Izraelczyków, Francuzów i Węgrów.
Załącznik 74989

Po zniszczeniu prezentów podarowanych w geście przyjaźni przez Lado, przyszła kolej na utylizację naszych zasobów, po czym został załączony program "świńska noga’’ co zaowocowało poznaniem lokali o bardzo wątłej reputacji, oraz odwiedzeniem domu w którym produkuje się rzeczy bardzo ostre jak i niesamowicie łatwo palne. Znowu się udało rano wstać - jest śniadanko i błogosławiona herbata.
Załącznik 74990

Żydzi przygotowują się do porannej modlitwy, i aż miło było na to patrzeć z jakim spokojem i szacunkiem przystępują do tego obrzędu.
Załącznik 74991

Podczas śniadania zaczyna padać, najpierw delikatnie, ale już po chwili mamy poważną regularną ulewę, trochę nas to niepokoi bo mamy zaplanowane na dziś David Garedża, musimy tam dojechać i wrócić stamtąd tego samego dnia. Cały kolejny dzień w deszczu - nie bardzo nam się to uśmiecha.
Załącznik 74992

Załącznik 74993

Idę po poradę do starej gruzińskiej szamanki będącej zarazem matką właściciela hotelu i pytam czy tam dokąd jedziemy będzie padało. A ona tak - ,,Cinas, tam prawie nigdy nie pada, to są tereny pustynne, będziecie mieli tam słońce i tylko słońce, wiem co mówię bo ja stamtąd pochodzę” Na takie diktum ucieszony poleciałem przekazać reszcie ekipy tę radosną nowinę, że tam prawie nigdy nie pada - no właśnie, jak się potem okazało - PRAWIE robi kolosalną różnicę. Powoli przestaje padać, wyziera nieśmiało słońce, wiec zostawiamy ślad po sobie i w drogę.

Załącznik 74994

Załącznik 74995
Jeszcze jak zwykle namiar na bardzo dobrą miejscówkę - hotelik nazywa się Nato&Lado, jest dosłownie kilkadziesiąt metrów od ścisłego centrum Signagi. Nocleg na sali wieloosobowej to 20 lari na twarz. Zaczynamy podróż w pięknym słońcu

Załącznik 74996
zaliczamy po drodze jakąś twierdzę,

Załącznik 74997
a przy okazji podczas postoju częstujemy się pozostawionym przez kogoś na stole połówką arbuza, był to najsmaczniejszy arbuz zjedzony przez nas podczas tego wyjazdu. Może dlatego ze był za darmo.
Załącznik 74998

Stwórca robi nam jakiegoś psikusa i produkuje nam fantastycznie błękitne niebo z dodatkiem niespotykanie wysokiej temperatury.
Załącznik 74999

Z każdym przejechanym kilometrem krajobraz robi się coraz bardziej nostalgiczny, ubywa, drzew i krzewów, a w miejscach ich pojawiają się łagodne pagórki porośnięte tylko niską, wyschniętą trawą.

Załącznik 75000

Załącznik 75001
Zjeżdżamy z drogi i pakujemy się nad płyciutkie bajoro, nad którym znajdujemy pasterza niemotę, pomimo wychylenia na podciśnieniu dwóch kubków piwa i wypaleniu ćmika nie pisnął ani słowa, a próbowaliśmy po gruzińsku, rusku, po polsku, a Grzechotnik to nawet coś wycharczał w swoim narzeczu czyli po śląsku - dupa jeża na nic nasze starania.

Załącznik 75002

Załącznik 75003

Uczestnicy wyjazdu w komplecie.
Załącznik 75004

Załącznik 75005

Załącznik 75006

Załącznik 75007

Dojeżdżamy powoli do Udabano z knajpą Oasis Club prowadzoną przez Polaków. Pomysł na taka knajpę w tym regionie i po drodze do tak znaczącego zabytku to strzał w dziesiątkę, poza jednym - żarcie cholernie drogie i mówiąc delikatnie takie se.

Załącznik 75008

Załącznik 75009

Załącznik 75010

Załącznik 75011

Załącznik 75012

Załącznik 75013

Załącznik 75014
praktycznie polskie drzwi

Dojeżdżamy do David Garedża, jest to cały zespół monastyrów położonych na zboczu góry Garedża, z jej szczytu rozpościera się fantastyczny widok na Azerbejdżan i Armenię. Kompleks klasztorny leży częściowo po stronie gruzińskiej i azerskiej i jest ciągłym zarzewiem konfliktu miedzy tymi państwami. Minister spraw zagranicznych Gruzji stwierdził, że byliby skłonni do wymienienia innego terytorium na resztę David Garedża ze względu na historyczne i kulturowe znaczenie tego miejsca dla Gruzinów. Baku z kolei nie chce tego puścić ze względów militarnych.
Jakoś to słoneczko zbyt ostro świeci jak na tę porę dnia, coś z nim jest nie tak, no dobra zostawiamy te anomalia pogodowe przy motorze, idziemy zwiedzać zabytek wykuty w skale.
Te cienkie pionowe i ukośne linie to wykute w skale zbrocza do zbierania deszczówki.

Załącznik 75015

A tutaj z trochę bliższej perspektywy
Załącznik 75016

Tak wygląda sam klasztor

Załącznik 75017

Załącznik 75018

Załącznik 75019
Obowiązkowe chusty na głowę dla kobiet przed wejściem do klasztoru

Resztę ekipy dopadło zmęczenie i nostalgia a ja wykrzesałem jeszcze trochę energii i sru 400 m w pionie do szczytu, ku przestrodze innym nie róbcie tej trasy w marnych sandałkach. Idąc po drodze na górę powietrze zrobiło się gęste i lepkie, zaczęły ciąć wszystkie możliwe owady, oj wiedziałem już wtedy, że Pon Bucek sykuje jakąś małą imprezkę dla mnie. Po wdrapaniu się na samą górę ,ujrzałem fantastyczną panoramę na Gruzję, Azerbejdżan i Armenię.
Poobracałem się dookoła, nakręciłem jakiś filmik, podrapałem się po jajkach z zachwytu nad pięknem tego regionu ale jak zobaczyłem kolor nieba to sobie powiedziałem –„ Łoj Cinas ty to dzisiaj suchy na ranczo nie wrócisz” jak sobie rzekłem tak się stało.
Najpierw zerwał się suchy porywisty wiatr, kręcący się jak smród po gaciach w każdym możliwym kierunku, potem w niebie mieli jakieś zwarcie bo zaczęło się na sucho błyskać, a ja dopiero w połowie góry jestem i nagle jak nie dupnie gradem – wtedy to zrobiło się ciekawie. Rozpocząłem zjazd na stojąco, chwytając się wszelkich możliwych roślinek coraz szybciej mijanych, przy czym moje ruchy wskazywały na stan jak bym za bardzo dokarmił swojego robala, ale dopiero jak przysiadłem na dupsku i grad zaczął spełniać rolę kulek z łożyska, wtedy to osiągnąłem fantastyczne przyspieszenie i nie najgorszą szybkość. Jadąc i biorąc miedzy nogi co drobniejsze wystające korzenie, kamienie i kępy traw, pomyślałem sobie, że dobrze że mam już dorosłe dzieci bo po tym slajdzie mogłoby stać się niemożliwym poczęcie potomstwa i że jak nic zmieni mi się barwa głosu na sopran. Dodatkowo zastanę najprawdopodobniej fantastyczną atmosferę w ekipie za to, że opóźniłem wyjazd i uniemożliwiłem ucieczkę przed gradem. Nic bardziej mylnego - po dotarciu na miejsce zobaczyłem dwa motory wprowadzone pod wiatę, a Oko i Grzechotnika pękających ze śmiechu. Włączyła im się potężna głupawka, tylko Rumcajsy uciekły bo wystraszyli się burzy i gradu.

Załącznik 75020

Załącznik 75021

Załącznik 75022

Załącznik 75023
Jak szybko i niespodziewanie pojawiło się to dziwne zjawisko tak też szybko świat się uspokoił. Mnich z Dawid Garedża stwierdził, że od kiedy tu jest, czyli od trzynastu lat nigdy podobnego zjawiska nie widział

Załącznik 75024
W miejscach gdzie normalnie podczas dużych opadów przelewa się przez drogę woda, teraz tam leżała warstwa gradu wysoka na pół metra.

cinas67 31.10.2017 20:06

50 Załącznik(ów)
Doganiamy Rumcajsów i jedziemy do Tbilisi. Dość łatwo znaleźliśmy hotel „Opera” prowadzony przez Polaków, z fajnym bezpiecznym parkingiem. Właściciel na wieść, że przyjechaliśmy z Polski na kołach, sam od siebie obniżył cenę o dwadzieścia procent. Wnosimy manele i heja do miasta na nocną wyżerkę.
Załącznik 75064

Załącznik 75065
sprzedaż owoców prosto od producenta

potem dopadło nas zmęczenie całodziennej jazdy i coś tam jeszcze
Załącznik 75066

Załącznik 75067

Załącznik 75068

Rano śniadanko i szybkie wyjście do miasta w czwórkę. W czwórkę a nie w piątkę bo „Maślane oczy” postanowił jeszcze raz spotkać się z Nino, wzięło go jak nic! Postanawia podjechać do Gori, żeby spotkać jeszcze raz adresatkę miłosnej strzały, mamy spotkać się gdzieś na trasie. Zaczynamy zwiedzać piękne miasto Tbilisi

Załącznik 75069

Załącznik 75070

Załącznik 75071

Załącznik 75072

Załącznik 75073
Łaźnie Tureckie

Najstarsza część starego miasta z najbardziej znaną łaźnią
Załącznik 75074

Miasto sprawia wrażenie jakby ktoś wielką ręką pozbierał różne cząstki z całego świata, wyznań, kultury, architektury, zachowań ludzkich, kuchni, kolorów, zapachów i wrzucił do jednego gara, zamerdał chochelką, po czym obrócił gar i wszystko wykiprował nad brzegiem rzeki Kury. Człowiek z jednej strony czuje się tu egzotycznie i ma oczy wywalone jak przy zaparciu, a z drugiej ma się odczucie fajnego miejsca gdzie dobrze się czuje i chce tu przyjechać ponownie.

Załącznik 75075

Załącznik 75076

Załącznik 75077
zaliczamy fajny ogród botaniczny, na którego szczycie stoi żelazna dama Gruzji Św Nino, przed nami piękna panorama Tbilisi

Załącznik 75078

Załącznik 75079

Załącznik 75080

Załącznik 75081
czy ja już coś wspominałem o nowoczesnej pojechanej architekturze tego kraju?

Załącznik 75082
nasze kobitki

Warsztat tkania i naprawy dywanów na świeżym powietrzu
Załącznik 75083

Załącznik 75084

Dość charakterystyczny gruziński nosek
Załącznik 75085

Załącznik 75086
Grunt to miło spędzać czas w pracy

Załącznik 75087
Dla smaku samych warzyw i owoców warto się wybrać do tego pięknego zakątka świata, o wszelakich destylatach już nie wspomnę

Załącznik 75088
u nas koty podwórzowe, tam żółwie

Kończymy zwiedzanie miasta,heja do hotelu, pakujemy graty, szybka kawa i w trasę -jest godzina siedemnasta a my mamy do przejechania prawie trzysta pięćdziesiąt km nad Morze Czarne. Wyjazd ze stolicy idzie nam bardzo sprawnie i dopóki Bozia świeci nam słońcem jedzie się fantastycznie, gorzej gdy robi się na dworze czarno, zaczynają się serpentyny a światłami świecę wiewiórkom po jajach.
Załącznik 75089

Jadąc w stronę morza po drodze zgarniamy Grzechotnika z mętnym spojrzeniem i strzałą sterczącą jeszcze z tyłka.
Do Kobuleti (niedaleko Batumi) dojeżdżamy przed drugą w nocy. Rozstawiamy namioty, a Grzechotnik bierze się za to co umie robić najlepiej, czyli drinki. Ale jak tu coś wymyślić z niczego? Zostało trochę „regulara”, 1,5 l piwa i jakieś śmieszne resztki kwasu winnego zwanego szumnie winem. Ale zaraz zaraz…jak się tak bardziej zagłębić w nasze bagaże i przerzuci kilogramy naszych śmierdzących ciuchów, to można znaleźć przeróżne komponenty do stytrania drinków. Malutka bo malutka - ale liczy się że jest - buteleczka spirytusu o zapachu ziół, kilka tabletek Plusza musującego, cytryna i sok pomidorowy w postaci kilku nieświeżych i pogniecionych na miazgę pomidorów. Był jeszcze Persil w płynie, ale nie było jakoś ogólnej zgody na użycie tego środka. O kolorze i smaku nie będę się rozwodził, bo kolor był obrzydliwy, a smak jeszcze gorszy.

Załącznik 75090
poranna mobilizacja

Załącznik 75091
Ostatnie chwile przed pożegnaniem Rumcajsów

Rumcajsy zawracają i jadą na Tbilisi a potem dalej przez Rusy do domu, a my przez Batumi, Turcję też do domu. Aż żal, że tak piękny kraj musimy już opuszczać. Dojeżdżając do przejścia granicznego gruzińsko - tureckiego mamy coraz większe rozterki - a może da się wygospodarować jeszcze jeden dzień na pobyt w Batumi? Srał pies na brukselkę - najwyżej pociągniemy trochę szybciej w drodze powrotnej – zostajemy na dzień lenistwa. Dzwonię do Borki, u którego spaliśmy jak wjechaliśmy do Gruzji – „Cześć Borka, tu Cinas, bajker z Polszy, chcieliśmy u Ciebie znowu przenocować, można? Da, da klucz pod wycieraczką, zapraszam” Uwijamy się w parę minut i jesteśmy już gotowi do wyjścia na miasto.


Załącznik 75092
jedziemy marszrutką do centrum Batumi

Zaraz przy nabrzeżu jest targ ze świeżymi rybami, kupujemy ryby dla Oka, a dla Grzechotnika i dla mnie stertę wspaniałych małży, zbieramy cały ten majdan i idziemy do knajpy, która graniczy przez płot z targiem. Tam nam to wszystko smażą, gotują i podają ze świeżą sałatką i całkiem niezłym gruzińskim piwem
Załącznik 75093

Załącznik 75094
Może nie wielkie świnie, ale małe prosiaki nam z przodu wyskoczyły.

Idziemy zwiedzać miasto – przedziwne budowle!
Załącznik 75095

Załącznik 75096

Załącznik 75097

Załącznik 75098
Fajne czyste miasto jak na warunki gruzińskie, z ładną promenadą i wielką ilością turystów - a propos turystów
Załącznik 75099
rowery tylko dla nich.
A dlaczego tylko dla turystów? Bo podobno Gruzin widziany na rowerze to synonim głupka i idioty, któremu rozum odebrało albo, któremu zabrakło kasy na paliwo do swojego samochodu.

Załącznik 75100

Załącznik 75101

Wracamy na naszą plażę w Batumi, po drodze odwiedzając sklep z dopalaczami w płynie.
Załącznik 75102
Nasilone działania robala, którego nosi Grzechotnik

Potem mieliśmy czas na słodkie lenistwo i byczenie się, każdy robił to co robi najlepiej -Oko pisze pamiętniko–reportaż
Załącznik 75103

Grzechotnik robi drinki – czyli otwiera kolejne butelki doskonałego wina, a ja jestem ten od bacika. Potem postanawiamy wysłać wiadomość w świat i zaznaczyć swoją tutaj obecność.

Załącznik 75104
bierzemy butelkę i piszemy pospiesznie wiadomość typu ,,My tu byli”

Załącznik 75105
i wysyłamy umyślnego

Załącznik 75106
z zadaniem dostarczenia wiadomości na statek pocztowy

Załącznik 75107

Załącznik 75108
Moja żonka w kapeluszu marki ,,glon’’,który może podróżować wymiętolony w kufrze, ale wystarczy gada wyjąć, skropić wodą i znowu ma piękny fason - jak zdechła meduza wyrzucona w portowy szlam.

Załącznik 75109
Gruzja ma fajne terminale, w których można załatwić wszystkie opłaty domowe, zaliczyć gry losowe, wymienić kasę, doładować telefon, wysłać prezent i cholera wie co tam jeszcze

Rano zbieramy się szybko, żegnamy się z naszym gospodarzem i jedziemy zaliczyć ostatni posiłek w Gruzji. Znowu zaglądamy na targowisko rybne, i próbujemy wybrać z tej całej masy przeróżnych stworów morskich
Załącznik 75110

Załącznik 75111

Załącznik 75112

a potem w knajpie czekamy na przyrządzenie tych wspaniałości
Załącznik 75113

Na koniec przed wyjazdem robimy jeszcze w Batumi pokaźne zakupy czegoś na wieczorne rozmowy Polaków, bo przed nami długa, sucha Turcja. No i dopadło nas - dopadło i trzymało przez ładnych parę dni - smutek, nostalgia i pies wie co jeszcze, a wszystko to po opuszczeniu Gruzji.

tyran 31.10.2017 21:22

Pięknie!!!

cinas67 05.11.2017 20:35

23 Załącznik(ów)
kończymy...
Wjeżdżamy do Turcji, znowu czujemy się jak byśmy wjechali do piekarnika, wyschnięte trawy i koryta rzek i niemiłosiernie suchy porywisty wiatr

Załącznik 75206
Nawet cień nie dawał wyczekiwanej ochłody

Załącznik 75207
Smakowały gorzej niż wyglądały


Załącznik 75208
Personel przy pracy


Załącznik 75209
Co rano ten sam problem - jak to całe cholerstwo spakować?

W drodze powrotnej Oko zgłasza wniosek na walnym - czy aby dalibyśmy radę spędzić jedną noc w Stambule? Wniosek został przyjęty, no to pakujemy się do tego mrowiska.
Im bliżej centrum starego miasta tym robi się coraz głośniej, szybciej, ciaśniej i bardziej nerwowo. Lubię to! Po prostu malinowy sad! Trochę czasu marnujemy na początku szukając noclegu w dzielnicy targowej, w końcu jednak udaje nam się znaleźć na małej mapce dzielnicę hosteli i przejeżdżając dwie ulice pod prąd oraz wykonując paradny przejazd chodnikiem przy ulicy Dywanowej (najgłówniejszej starego miasta) pełnym ludzi docieramy pod Sinbad hostel.
Wjeżdżając na tenże chodnik poczułem że Oko włączyło sygnalizator - Cinas popełniasz wykroczenie,zatrzymaj się!! A ja po dojechaniu na miejsce pytam - jakie wykroczenie? Czy widziałaś twarze mijanych ludzi, co one wyrażały? Otóż nic, Turek patrząc na nas myśli sobie – jadą ludziska środkiem chodnika, widocznie muszą - szerokiej drogi.
W hotelu szybki prysznic mała przepierka rzeczy niewąchalnych i heja idziemy spiesznie zobaczyć największy i najstarszy kryty bazar w tej części świata.

Załącznik 75210

Załącznik 75211

Załącznik 75212

Żeby to całe pieroństwo zobaczyć to trzeba by było tam spędzić kilkadziesiąt godzin, a nie tak jak my coś ponad trzy godziny. Może i dobrze, że nas zaczęto wypraszać z powodu zamykania bazaru (dość wcześnie, bo o 19) bo po pierwsze - nachalność sprzedawców jest do tego stopnia uciążliwa, że po moim dwunastym NIE CHCĘ! i braku reakcji z jego strony mam ochotę tego koziego syna ogłuszyć jego własnymi kierpcami,
po drugie – ichnia kocia muzyka wykonywana dość głośno w zamkniętym pomieszczeniu do tego stopnia ogłupia, że twoja żona robi z tobą i twoimi pieniędzmi co tylko zapragnie, nie jesteś w stanie oponować i jesteś jak ten baran na rzeź prowadzony.
Po trzecie - w nawiązaniu do punktu drugiego - toż to już ostatni moment, żeby wyrwać się z tego miejsca gdzie twoja żona jest poddana nieustannemu mamieniu, a co za tym idzie, twój portfel jeszcze godzinę temu - piękny, zaokrąglony i pękaty teraz ma grubość karty kredytowej i zapadnięty brzuszek jak u modelki na wybiegu.
No i po czwarte - robal i ja mamy wspólny interes do załatwienia. Po wyjściu z bazaru przypominamy obładowane dromadery, zaliczamy pyszną kolacje i zanosimy te wszystkie manele do hostelu. Wieczorem idziemy zwiedzać Meczet Błękitny i Hagia Sophię. Widywało się już wiele budowli sakralnych, od maleńkich, drewnianych, starych, zniszczonych kościółków, w których modlitwy i błagania siedzą gdzieś między belkami, krokwiami i pod grubą warstwą mchu, po olbrzymie bazyliki, w których kapie złoto i święci z malowideł zezują na ciebie, jakoś tam trudniej usłyszeć mi Pana Boga. Meczet Błękitny jest specyficzny - niby wielki, kamienny, olbrzym o powierzchni niezłego boiska wyłożonego największym dywanem na świecie, a jednak wewnątrz zastaliśmy oprócz turystów, całą masę ludzi żarliwie modlących się do swojego pana Boga, a może do tego samego? Tylko inaczej nazwanego. To taka nasza bazylika św. Piotra.
Wychodzimy, idziemy z Grześkiem poszukać sklepu z karmą dla robala. Minęło sporo czasu zanim udało nam się zlokalizować odpowiedni minimarket, i znowu cena szokuje! Chcieliśmy spożyć trunek nie gdzieś zamknięci w dusznym pokoju, lecz na łonie natury, obserwując życie nocne Stambułu, ale jak to zrobić żeby zarazem nie wylądować w pierdlu za niemoralne zachowanie? Jest wyjście - drogocenny płyn wlewamy do buteleczek po małych wodach i uzupełniamy tonikiem - z takim zestawem śmiało i legalnie możemy już położyć nasze ciała miedzy innymi ludźmi na trawniku między Błękitnym Meczetem i Hagią Sophią. Cholernie miły wieczór. Rano przed wyjazdem idziemy jeszcze raz zobaczyć te piękne świątynie w świetle budzącego się dnia.

Załącznik 75214
Meczet Błękitny

Załącznik 75215
Hagia Sophia

Załącznik 75216

Załącznik 75217
Zawsze chylę czoła przed wspaniałą pracą rzemieślników sprzed wieków

Wyjeżdżamy ze Stambułu bezproblemowo i kierujemy się na Edirne, a potem na przejście graniczne. I znowu zmiana planu - zgłodnieliśmy, a mamy fajną knajpkę w Bułgarii, wiec jest decyzja - nadkładamy 350 km i lądujemy w mieścinie Topola nad Morzem Czarnym, parę kilosów od knajpy.

Załącznik 75218

Załącznik 75219
Nasza noclegownia
Bardzo fajny camping, za bardzo przyzwoite pieniądze, jedyny minus to woda w sanitariatach o zapachu i smaku wód, które znamy z naszych uzdrowisk leczniczych – żelazowe, siarczkowe czy jakieś tam inne. Mycie zębów - połączenie pasty i śmierdzącej wody – ohyda. Rano malutkie korytko i jedziemy na wytęsknione owoce morza do restauracji Dalboka.

Załącznik 75220
knajpka nad samym morzem

Załącznik 75221
mały aperitif przed posiłkiem

Załącznik 75222

Załącznik 75223
Po coś takiego nadłożyliśmy 350km

Czas się zbierać, niestety, dzisiaj musimy dojechać do Sighishoary w centrum Rumunii, a to coś koło 600 km.

Załącznik 75224
Na promie przez Dunaj

Załącznik 75225
Mięsko pięknie zagrzane na afrykańskim kolektorze

Załącznik 75226

Załącznik 75227
Wytwory rumuńskich rzemieślników.

Pod wieczór docieramy do pięknego, starego miasta Sighisoara na pole campingowe mieszczące się w centrum, niezła, bezpieczna miejscówka, jedyny minus - czasem może brakować miejsca pod namioty. Jeśli ktoś tam wyląduje to bardzo polecam spacer na cmentarz położony na wzgórzu – warto. Następnego dnia jedziemy do miasta Tokaj nad rzeką Tisza, dopada nas wielki smutek z powodu kończących się wspaniałych wakacji.

Załącznik 75228
Rano powstaje ostatnia bardzo wypaśna jajecznica

Pozostało nam delektować się ostatnimi kilometrami do domu w Pszczynie. Jeden z naszych najwspanialszych wyjazdów, może dlatego, że najdłuższy - chociaż nie długość jest tu ważna a raczej intensywność i nasycenie każdej chwili czymś dla nas nowym, zachwycającym, nieznanym. Podczas tych 8500 przejechanych kilometrów poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi. Gruzja nas zaczarowała, Turcja zachwyciła tak mocno, że to nie było nasze ostatnie zdanie na ich temat. O miejscach jakie mieliśmy okazję zobaczyć mówi ogrom zdjęć, a o ludziach, których spotkaliśmy na szlaku mówimy i będziemy mówić często. Jest mnóstwo zakręconych wariatów podróżujących w różnoraki sposób, per pedes, na rowerze, oczywiście na motorach, ale też fajni są Ci zapuszkowani.
To jedna grupa ludzi, druga, to ci którzy mieszkają tam, są nas ciekawi, a przede wszystkim życzliwi, przyjaźni. Mama Neno – cud kobieta, gość na stacji benzynowej częstujący nas herbatą i stary Turek częstujący ciastkami i klepiący mnie po zbroii, Borka wpuszczający obcych ludzi do domu, jabłka podarowane na śniadanie… i tak można wymieniać długo, nie tylko w Gruzji ale na całej trasie. Ameryki pewnie nie odkrywam, że kluczem do nawiązywania kontaktów jest pogodna, uśmiechnięta paszcza i wyciągnięta prawica, wtedy wszystko da się załatwić a i miłe wrażenie na koniec spotkania można zostawić za pomocą małej żubróweczki.
Jakie jedzenie mieliśmy na tym wyjeździe? Powiem tak - kiedyś słyszałem, że motocyklista podczas jazdy spala w cholerę kalorii, porównywalnie tyle co kolarz. Wiem, wiem, mowa tu o jeździe wyczynowej, niestety to pierdu pierdu. Konsumpcja pysznych, lokalnych specjałów sprawia, że urywający się guzik od spodni rujnuje mi prawie lusterko w Afryce i bez wykonania dodatkowej dziurki w pasku jazdy nie będzie. Do Polski wróciło 3,5 kg obywatela więcej! Dzięki za kolejny udany wyjazd mojej kochanej połówce (tym razem bez skojarzeń alkoholowych) i rewelacyjnemu kompanowi naszych wszystkich wypraw Grzechotnikowi…a także gadatliwym Rumcajsom z Lasówki - a co tam - ja tez pogłaszczę się po główce.

Załącznik 75229
już czas, już czas, myć zęby i iść spać…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:49.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.