![]() |
Alpy 2019, szlakiem twierdz, kościołów i wulkanów (moje przywitanie z Afryką)
6 Załącznik(ów)
"Nadeszły długie zimowe wieczory, ja w dodatku leżę chory.
Wiosna jeszcze daleka, Afryka w garażu tęsknie czeka". Ale mi się zrymowało niestety to wszystko prawda... Chwilowo nie da się jeździć, lecz na osłodę można przecież podzielić się swoimi wspomnieniami a zatem zapraszam. Fata sprawiły, że w lipcu mój towarzysz wielu podróży SH300 umarł na silnik, więc musiałem szybko rozglądnąć się za czymś innym. Brałem pod uwagę najróżniejsze opcje "od sasa do lasa" (NC 750, Burgman 650, SH300, X-ADV, Tenere 700, i w końcu Afryka). Docelowo poszukiwany motocykl nie musiał być "naj" we wszystkim, raczej chodziło mi o sprzęt w miarę przemyślany, bez istotnych niedociągnięć. Celowałem też w pojazd z potencjałem czyli taki, który mi się szybko nie znudzi. Ostatecznie jest decyzja, jest motocykl ATAS DCT. Zdjęcia z kategorii znajdź podobieństwa i różnice. Stary oraz nowy. Załącznik 92286Załącznik 92287 Czasu ubywa jednak błyskawicznie. W końcu staje się jasne, że trzeba odłożyć wymarzony wyjazd do Turcji, bo nie zdążę tego wszystkiego sensownie zorganizować, a gdzieś jechać mus. Nie zamierzam przecież marnować tak ładnego lata. Wybór pada na rejon alpejski z uwagi na jego różnorodność. Szybko układam sobie listę zabytków i ciekawych tras, które chciałbym poznać, natomiast ich kolejność, noclegi, czy odległości dzienne pozostawiam tradycyjnie w rękach losu. Mapa z trasą wyjazdu 2019 Załącznik 92288 Od zakupu zdążyłem przejechać zaledwie 1200 km. Wycieczka będzie, więc jednocześnie sprawdzeniem moto w boju. Nazwałem to roboczo "przywitanie z Afryką" (ciekawe jakie będzie pożegnanie?). W co doposażyć Hondę? Co się jeszcze przyda? Kufry wiadomo, mocowanie GPS, jakaś mini torba na kierownicę. Dalej: trochę solidniejsze gmole i jeden z lepszych dodatków, czyli spacerówki. Są duże, solidne z wszechstronną regulacją. W praktyce okazały się naprawdę pomocne. Za ich sprawą enduro w dowolnej chwili przeistacza się wygodnego czopera. Uprzedzam ewentualne pytania, pomimo gabarytów, a także sporego dociążenia motocykla nie szorowały ani razu na żadnych winklach. Gmole Motortek plus spacerówki Kuryakan Załącznik 92290 Mała torba na drobiazgi i GPS Załącznik 92291 Zaraz, zaraz byłbym zapomniał, przecież to jest "normalny" motocykl. W tej sytuacji dotychczasowy zestaw naprawczy opon bezdętkowych staje się bezużyteczny i wędruje do kolegi. Ja potrzebuję dodatkowo zabrać: smar do łańcucha, dętki, kompresorek, klucze do kół. Dotychczas tego wszystkiego nie musiałem targać... Punkt dla SH300. Konieczna staje się regulacja zawieszenia, ponieważ obładowane moto zdecydowanie za bardzo się buja. Dobrze, że wszystko można łatwo ustawić pod siebie. Przy tej okazji dała o sobie znać jedna z zalet Afryki. Jeszcze tylko poziomowanie świateł i czym prędzej w drogę, bo dochodzi godzina 17. Oczywiście ignoruję sugestie domowników aby wyjechać następnego dnia rano. Nie praktykuję kopniaków pożegnalnych, za to konsekwentnie stosuję polewanie wodą. Jak do tej pory okazywało się ono bardzo skuteczne i na wyjazdach dopisywało mi szczęście. Mama jak zawsze nie żałowała wody Załącznik 92292 c.d.n. |
Część,
Poproszę linka do mocowania nawigacji. Pozdrowienia, D Wysłane z mojego Mi A2 przy użyciu Tapatalka |
Cześć,
to było coś takiego z SW-MOTECH: https://defender.net.pl/product-pol-...ki-Yamahy.html Dla mnie się sprawdziło. Do teraz nic się nie złamało, ani nie obsuwało. Pozdrawiam F |
Ile miał najechanych kilometrów SH?
Wiesz może, co się konkretnie stało w silniku? |
67 tys.
Silnik się zatarł. Podejrzewam, że przyczyną była uszkodzona pompa wody lub termostat. Do tego dochodzi przebieg i generalnie nie oszczędzałem go. Być może gdyby to się stało po sezonie to bym dał do remontu. |
Cytat:
Pozdrowienia D Wysłane z mojego Mi A2 przy użyciu Tapatalka |
U mnie nie ma.
Pozdrowienia F |
Gdzie i za ile się kupuje takie spacerowki i jak sie zachowują przy szlifie?
|
1 Załącznik(ów)
W Poznaniu za 800 zł.
https://www.lidor.pl/czarne-spacerow...num-1-1-4.html Co będzie przy naprawdę solidnym szlifie na asfalcie jeszcze nie wiem. Na razie wypróbowałem parkingówke na kamieniach oraz w terenie. Poprzesuwały się zwyczajnie w punkach regulacji. Później wystarczył tylko odpowiedni klucz, imbusy, wyregulować wszystko i są jak nowe z pudełka. |
Dzieki, już wiem o co chodzi. Mam gmole od Henry-ego z rurek chyba 22-23mm i testowane tańsze i prostsze spacerowki nie dawaly sie dostatecznie mocno dokrecić. Z tymi pewnie bedzie to samo, choc wygladają bardzo porzadnie. Te Twoje to odlewane czy kute?
|
Tego niestety nie wiem.
Może jest info na stronie producenta. Ew. można zapytać sprzedawcy z Lidor w Poznaniu. Podczas rozmowy z nim odniosłem wrażenie, że dobrze zna się na tym co sprzedaje. |
Przesiadką gruba a trasa tez niczego sobie jak widzę
|
Jak nie teraz to kiedy :)
|
2 Załącznik(ów)
Dzień 1.
Do Czech mam jakieś 150 km. Po drodze kupno winietki na Austrię aby było za pamięci i można jechać dalej. Kieruję się na nocleg do Ostrawy. Pod koniec dnia dopada mnie burza, a następnie zapada ciemność. Nic to, będzie idealna okazja do wypróbowania świateł, które doskonale wywiązują się z powierzonego im zadania. Mijając znaki drogowe mam nieodparte wrażenie jakby same świeciły. Dzień pierwszy był jedynym nocnym epizodem wyjazdu, później zawsze udawało mi się zaokrętować przed zmrokiem. Taka praktyka musiała zostać okupiona wcześniejszą pobudką, jednak wszystko w granicach rozsądku. W hotelu ucinam sobie dłuższą pogawędkę z recepcjonistką, miłośniczką motoryzacji (córką mechanika). Podczas rozmowy dowiaduję się, że moja puszka, którą poruszam się na co dzień to nie Szkoda, lecz pieszczotliwie - Szkodiczka. Burza na horyzoncie Załącznik 92183 Za sterami nocną porą Załącznik 92184 c.d.n. |
6 Załącznik(ów)
Dzień 2.
Zdążam na południe ku granicy z Austrią. Lubię jeździć do Czech. Urozmaicony pagórkowaty teren, dużo zakrętów i ruch jakby mniejszy niż w Polsce, a pogoda mnie dzisiaj rozpieszcza. Tą sielankę psują niestety drgania silnika wyjątkowo nieprzyjemnie przenoszące się na kanapę, podnóżki oraz kierę. Trzeba z konieczności robić częstsze przerwy ale co jest do cholery przyczyną? W głowie kłębią się bardziej lub mniej rozsądne teorie. Może winne są gmole, nastawy zawiasów, bagaż, ciśnienie w oponach, czy wreszcie diagnoza, której nie chcę do siebie dopuścić: ten typ tak ma. Zatrzymuję się w miejscowości Policka, gdzie dokonuję obchodu średniowiecznych murów obronnych. Mury obronne w Policka Załącznik 92185 Załącznik 92186 W trasie nad jeziorkiem jakich wiele w południowych Czechach Trzeba tylko uważać aby się moto nie gibnął Załącznik 92190 Wypoczęty kontynuuję spokojnie podróż. Około 16 zajeżdżam do przydrożnej knajpki aby się trochę posilić. Niespodziewanie podchodzi do mnie Czeszka i z tego co mówi domyślam się, że mam iść z nią do kamperu, bo jak twierdzi „muj manzel to nemuze udelat” (mój mąż nie daje rady). Na miejscu wszystko się wyjaśnia, trzeba tylko odkręcić wlew do zbiornika wody, czego dokonuję za pomocą mojego klucza zaciskowego. Niewiele to daje, ponieważ pompa całkowicie odmawia posłuszeństwa. Później każdy otrzymuje to na co zasłużył. Ja dostaję puszkę Budweisera, właściciel wypożyczali kamperów dostaje straszny opier.... Pod koniec dnia docieram do urokliwej mieściny Rozemberk nad Wełtawą. Ryneczek w Rozemberku nad Wełtawą Załącznik 92187 Widok na zamek z okna hotelowego Załącznik 92188 Zawsze po powrocie pytają mnie - a co dobrego jadłeś? Tu gulasz i knedliki nie mylić z polskimi knedlami Załącznik 92189 c.d.n. |
Czyta się ;)
|
8 Załącznik(ów)
Dzień 3.
Dzionek rozpoczynam od zwiedzania zamku malowniczo górującego nad miastem. Prohlidka jest po czesku ale przy odrobinie dobrej woli bez problemu można zrozumieć jakieś 80%. Nawiasem mówiąc większość tamtejszych zamków jest o tyle ciekawa, że w porównaniu do ich polskich odpowiedników, można w nich podziwiać autentyczne zachowane wnętrza i wiele interesujących artefaktów. U nas niestety dominują ruiny. Zamek w Rozemberku i spływy kajakowe Wełtawą Załącznik 92212 W trakcie rozgrzewania silnika obserwuję mniejsze lub większe kajaki leniwie wyłaniające się z za meandrów Wełtawy. Może bu tu kiedyś wrócić na taki spływ? To melodia przyszłości, aktualnie bardziej mnie interesuje jak pozbyć się denerwujacych wibracji kanapy. Próbuję standardowego (nie niskiego) ustawienia siedzenia, co minimalnie pomaga. W akcie desperacji zasiadam na rolbagu. Ooooooo ulga! Tak mi teraz dobrze, że nawet nie zauważyłem jak wjechałem do Austrii. Docieram do kolejnego obiektu na trasie - zamku Ort położonego na jeziorze. Zamek Ort (Austria) Załącznik 92213 Ukontentowany widokami coraz to potężniejszych gór wspinam się sprawnie na przełęcz Hochtor. Pomimo bliskości szczytów omijają mnie kaprysy pogody tak charakterystyczne dla tych wysokości. Poza tym jest nadspodziewanie ciepło powyżej 20 stopni. Na postoju spotykam bratnie dusze, a konkretnie małżeństwo z Czech. Oboje pracują w browarze Kozel. Motocyklista ma jedną z bardziej pożądanych fuch – zarabia na życie jako degustator piwa. W trakcie rozmowy rzecz jasna wymieniamy uwagi na temat sprzętów i ich właściwości. Spotkanie z czeskimi fanami Afryki, brakowało tylko piwa Kozel Załącznik 92214 Załącznik 92215 Mimo tej wysokości jest ponad 20 stopni, albo licznik temp. przekłamuje Załącznik 92216 Partyzancki upgrade kanapy Załącznik 92217 Przydało by się coś wypić oraz przekąsić jakiś owoc. Po zjechaniu z przełęczy udaję się do najbliższego marketu. Mocuję się przez chwilę z drzwiami ale po krótkiej chwili dociera do mnie, że sklep już zamknięty. Patrzę na zegarek 16.40. Dziwne, przecież nie weekend, może na dziś przypada jakieś lokalne święto czy tym podobne ale nie tam tak sobie pracują. Cóż, co kraj to obyczaj, szanuję zawsze odmienność tubylców niemniej ciśnie mi się na usta lekko zmodyfikowany fragment z Kingsajzu „porobili sobie socjal i w du…ch się poprzewracało”. Nocleg wypada mi w mieście Lienz niedaleko od włoskiej granicy. Pierwsza próba znalezienia sensownego hotelu okazuje się nieudana z uwagi na zaporową cenę. Właśnie miałem ruszać dalej lecz zatrzymał mnie starszy gość i łamanym angielskim zaproponował pokoik o jedną trzecią tańszy. Okazało się, że ma on „punkt obserwacyjny” w swoim sklepie na rogu skąd wyławia turystów wychodzących z sąsiedniego hotelu z kwitkiem. Wieczorem udaje się jeszcze na miasto spożyć kolację. Widok z okna hotelowego Załącznik 92218 Austriacka kolacja Załącznik 92219 c.d.n. |
Czyta się. Czekamy na ciąg dalszy.
D Wysłane z mojego Mi A2 przy użyciu Tapatalka |
Czekamy, czekamy :)
|
3 Załącznik(ów)
Dzień 4
Od rana cieszę się z perspektywy jazdy w Dolomitach i czym prędzej wyruszam w drogę. Spróbowałem rezygnacji z zasiadania na rolbagu. Ku mojemu zdziwieniu nie doszło do większego spadku komfortu podróżowania. Gwoli ścisłości w dalszym ciągu występowały wibracje ale nie były one na tyle dokuczliwe aby sięgać po radykalne środki. Być może coś się ułożyło albo najzwyczajniej w świecie ja się przyzwyczaiłem, w końcu dosiadam zupełnie nowego sprzęta. Tak czy siak kanapę w Afryce czeka nieuchronnie przeróbka, co niezawodnie zamierzam uczynić zimową porą. Jednym z celów wyjazdu w Alpy było sprawdzenie właściwości jezdnych motocykla na krętych górskich drogach obfitujących w liczne podjazdy, zjazdy, agrafki i tego rodzaju przyjemności. W połowie dnia nachodzą mnie następujące przemyślenia. Afryka radzi sobie całkiem nieźle, żaby nie powiedzieć wspaniale. Terenowy rodowód nie stoi w sprzeczności z więcej niż zadowalającą trakcją. Jest do dyspozycji odpowiednio mocny, a zarazem elastyczny silnik (wskazany tryb to tzw. sport dwa albo sport trzy). Stałem się w pełni zwolennikiem DSG. Pomijając ogólnie znane zalety tego rozwiązania szeroko opisywane na łamach testów „pstrykanie przyciskami” dostarcza mi po prostu maga zabawy. Trzeba tylko pamiętać, że przed wejściem w poważniejszy winkiel należy bezwzględnie przejść na manual. W razie zostania na automacie moto będzie utrudniał jazdę niepotrzebnie przerzucając na wyższy bieg. Do hamulców nie mam żadnych zastrzeżeń, nie dały się przegrzać, a abs nie interweniował prawie wcale. Zawieszenie pomimo utwardzenia było nadal stosunkowo miękkie. Nie wiem jaki pozostali Afrykanerzy ale mi to nie wadziło w żaden sposób. Pozytywnie zaskoczyły mnie też opony Dunlop założone na pierwszy montaż. Zdały egzamin celująco zwłaszcza podczas przejazdów na mokrym asfalcie. Czy turysta motocyklowy może chcieć dużo więcej? Kontynuując wyprawę przyglądam się napotykanym coraz częściej motocyklistom. Wielu nie ma żadnego bagażu, ewentualnie został on zredukowany do minimum. Z rozmów, jakie staram się z nimi prowadzić wynika, że lwia część motocyklowej braci ma zwyczajnie niedaleko, natomiast ci z odleglejszych rejonów wynajmują pokój na parę dni i dzięki temu nie są związani koniecznością targania majdanu ze sobą. Docieram do zamku Taufers w południowym Tyrolu, gdzie zwiedzanie odbywa się w języku niemieckim lub włoskim. Z dwojga złego wybieram opcję pierwszą. Oprócz średniowiecznej architektury wrażenia robią zabytkowe wnętrza wyłożone 500-letnim drewnem, o których z zaangażowaniem opowiadała miła przewodniczka w szatach z epoki renesansu. Zamek z pewnością ma swój klimat. Nie jest to typowy „obiekt dla dzieci i turystów”. Zamek Taufers (południowy Tyrol, Włochy) Załącznik 92252 Wnętrza zamku Taufers liczące ponad 500 lat Załącznik 92253 Kolejnym zabytkiem jaki miałem przyjemność odwiedzić był zamek w miasteczku Bruneck. Można go wyznaczyć jako destylację ale głównie z uwagi na gotyckie dzieła obronne, a nie jakieś szczególne wyposażenie. Jak to się często zdarza z braku laku uzupełniono go wystawami na tematy niezwiązane z historią Trolu. Dominowała, bowiem kultura indian, plemiona afrykańskie w różnych konfiguracjach, Tybet, Eskimosi itp. Nieco rozczarowany tankuję benzynę w „okazyjnej cenie” 7,5 zł/litr, więc aby szybko poprawić sobie nastrój udaję się na południe wybierając możliwie jak najbardziej kręte dróżki. W pełni wykorzystuję te 3 godziny, które zostały mi do zmroku. Ukontentowany zajeżdżam do hotelu na godzinę 20. Bardzo drogo, mimo to się skusiłem, ponieważ przekonała mnie kolacja oraz śniadanie zawarte w cenie noclegu. Zamek w Bruneck (południowy Tyrol, Włochy) Załącznik 92254 Te 3 fotki są niestety z Internetu. Jest to spowodowane awarią, która dosięgłą moją komórkę w tym dniu wyjazdu. c.d.n. |
Tyrol jest specyficzny, a przy tym fantastyczny.
Jeżeli ktoś włada językiem niemieckim to na Tyrolu nie musi pytać czy może mówić po niemiecku - oni na co dzień mówią po Tyrolsku, czyli to taka miękka wersja języka niemieckiego. Napisy są najpierw po niemiecku, a dopiero np. po włosku :) A'propos tankowania - paliwo tankuje się Austrii, przed wjazdem do Niemiec lub Włoch - jest najtańsze. Niechlubną cenę za litr Pb mają Italiańcy. |
Wszystko prawda.
|
Czyta się
|
No pięknie, ale co z tymi wibracjami? Na moim ATASie nie mam takich problemów.
|
U mnie wibracje ustąpiły mniej więcej po 3-4 dniach wyjazdu. Później coś tam delikatnie było ale nie tak jak na samym początku. Obecnie w zasadzie ich nie ma, nie licząc "normalnego" drgania. Zobaczę jeszcze na wiosnę przy załadowanym motocyklu.
|
21 Załącznik(ów)
Dzień 5
Dzień piąty rozpoczął się do kłopotu. Powodem była komórka, moje jedyne źródło pozyskiwania zdjęć. Aby oszczędzić Czytelnikom opisu żmudnych prób odblokowania elektronicznego ustrojstwa napiszę tylko tyle, że wymagały one telefonu do domu wykonanego z recepcji w celu ustalenia kodu. Było to zarazem pretekstem do porozmawiania ze Słowaczką pracownicą hotelu mieszkającą na stałe w Tyrolu. Żyje się jej tam dobrze, mieszkańcy są przyjaźni oraz niekonfliktowi, a chleją więcej niż Słowacy. O Polakach dyplomatycznie nie wspominała. Z niewiadomych do dzisiaj przyczyn komórki nie udaje się uruchomić. Może bym i przymknął na to oko jestem w końcu w centrum europejskiej cywilizacji, ale jak tu utrwalać wspomnienia? W miejscowości Bolzano uszczuplam znacząco swój budżet kupując mały aparacik i jadę na przełęcz Jaufenpass. Na przełęczy Jaufenpass (Włochy, Tyrol) Załącznik 92293 Afryka na przełęczy Jaufenpass Załącznik 92294 Postój na fotkę na przełęczy Jaufenpass, na szczęście jest gdzie się zatrzymać Załącznik 92295 Postój na obiad wybrałem spontanicznie. Nagle na winklu pojawił się mały taras mieszczący knajpkę. Odbijam i robię sobie short time. Miejsce dawało zarówno możliwość podziwiania malowniczej doliny jak i umożliwiało dogodną obserwację jednośladów pokonujących agrafkę. Słyszę jak siedzący obok mnie motocykliści wymieniają między sobą komentarze: zły tor, o ten nieźle, za szeroko, dobrze itd. Dzięki uprzejmości kelnera, który użyczył mi swojego telefonu próbuję kontaktu z Polską w celu ustalenia właściwego kodu. Moja komórka już od dawna żyła własnym życiem, dlatego jej ostateczne uruchomienie kosztowało mnie sporo nerwów i zmarnowanego czasu. Widok na dolinę z tarasu knajpki na przełęczy Jufenpass Załącznik 92296 Popijając kawę można jednocześnie przyglądać się jak kolejni motocykliści pokonują agrafkę Załącznik 92297 Myślę jednak, że o wiele ciekawszy dla Forumowiczów będzie wątek rzadko widywanego sprzętu, jakim jest Afryka z bocznym wózkiem. Zobaczyłem ją zaparkowaną na parkingu obok lokalu. Całość wyglądała z zewnątrz bardzo solidnie, prawie jak z fabryki. Dodatkowo zamontowano w niej specjalne połączenie umożliwiające pochylanie w zakręcie. Od razu wróciły miłe wspomnienia, gdyż dojeżdżałem kiedyś takich zestawów. Czerwona jawa 350 z koszem była moim pierwszym motocyklem w ogóle, później pojawił się jeszcze na krótko Trensalp. Niestety właściciela zmodyfikowanej Afryki nie zastałem w pobliżu, wiec nie sposób przekazać jego opinii. Afryka z bocznym wózkiem Załącznik 92298 Wiem, że trochę odbiegam od tematu wycieczki ale pozwolę sobie wkleić zdjęcia moich byłych wózków, o których wspominam w tekście relacji. Transalp rok 2012, Jawa 350 rok 1999 Załącznik 92299Załącznik 92300 Tym razem za najbliższy cel obieram muzeum motocykli. Na szczęście aby się tam dostać muszę wjechać na przełęcz Timmelsjoch, a następnie stamtąd wrócić tą samą drogą. Na szczyt docieram stosunkowo szybko. Parkuję kulturalnie po stronie włoskiej przełęczy aby nie płacić myta w Austrii, przechodzę grzecznie na druga stronę piechotą i udaje się do muzeum. Polecam szczerze ten przybytek każdemu miłośnikowi motoryzacji. Eksponatów jest multum. Co więcej, wiele pochodzi z okresu dwudziestolecia międzywojennego, są obecne również białe kruki motocykle sprzed I wojny światowej. Eksponaty cechuje pedantyczny stan utrzymania. Dzięki nim można prześledzić różne drogi, jakimi zdążała koncepcja jednośladu napędzanego silnikiem spalinowym. Po wizycie odnoszę nieodparte wrażenie, że konstruktorzy mieli dawniej nieco więcej odwagi w projektowaniu konstrukcji. Wiele z rozwiązań uchodzących współcześnie za standard kiedyś wcale nie było oczywistą oczywistością. Stad rodziły się oryginalne pomysły, ponieważ motocykle projektowano trochę metodą prób i błędów. Na przełęczy Timmelsjoch (Włochy) Załącznik 92301 Na przełęczy Timmelsjoch przed bramkami Załącznik 92302 Replika konstrukcji uważanej za najstarszy motocykl na świecie Załącznik 92303 Motocykle z początku XX w. przypominały trochę rowery Załącznik 92304 Oryginalny patent na umiejscowienie silnika z 1921 Załącznik 92305 Japońszczyzny jest mało ale za to w najlepszym wydaniu Załącznik 92306 Muzeum jest perfekcyjnie utrzymane Załącznik 92307 Przed wejściem do muzeum Załącznik 92308 Na przełęczy Timmelsjoch Załącznik 92309 Zjeżdżam z wysokich przełęczy w dolinę rzeki Adyga. Droga jest kręta i wiedzie głównie przez obszar zabudowany. Jedyne na co musiałem uważać to wszechobecne włoskie fotoradary, od których roiło się po drodze. Są odmienne od naszych, mają wygląd grubych, niskich pomarańczowych słupów. Podobno w Italii jest ich najwięcej w całej Europie. Wątpię jednak aby wszystkie funkcjonowały zgodnie z przeznaczeniem. Część jest ewidentnie zdezelowana i tylko niepotrzebnie straszy przyjezdnych. Z resztą jak przyjdzie zdjęcie-pamiątka to nie omieszkam zamieścić je ku przestrodze. W okolicach Merano nieodłącznym elementem krajobrazu są liczne sady owocowe z dominującą uprawą jabłek. W końcu samo patrzenie przestaje mi wystarczać i w przydrożnej budce „u chłopa” dokonuję zakupu większej ilości miejscowych produktów (jabłka, winogrona, suszona szynka). Starczą na dwa dni. Afryka w dolinie Adygi, w tle góry i wszechobecne sady jabłkowe Załącznik 92310 Sady jabłkowe w Tyrolu Załącznik 92311 Noclegu zacząłem wypatrywać w małym miasteczku Schlunders. Tu potwierdziły się po raz kolejny „dogmaty” motocyklowej turystyki. Primo, im mniejsza miejscowość na nocleg, tym lepiej. Secundo, im mniejszy hotelik, tym mniej zbędnej papirologii oraz taniej. Tercio, jeśli tylko wysilisz się na kilka zwrotów grzecznościowych w miejscowym narzeczu, to niemal zawsze jest przyjaźniej, ciekawiej i bezproblemowo. Niech jako dodatkowy przykład posłuży następująca sytuacja, że dzięki mojej krótkiej rozmowie po niemiecku z właścicielką pensjonatu dowiedziałem się o planowanym za 2 dni zamknięciu przełęczy Stelvio z powodu jakiegoś kolarskiego wyścigu. Pod koniec dnia udaję się na krótki spacer połączony z kolacją. Tym razem wybór padł na pizzę tyrolską. Kościół w Schlunders (Włochy) Załącznik 92312 Tyrolska pizza Załącznik 92313 c.d.n. |
7 Załącznik(ów)
Dzień 6.
Po kilku dniach od rozpoczęcia wyjazdu znalazłem się szczęśliwie w sercu alpejskiej krainy, gdzie niemal każda trasa jest ciekawa. Aby dostać się w okolicę Turynu miałem, więc kilka możliwości. Wybrałem wariant z przejazdem przez Stelvio, a później krótki wypad do Szwajcarii i z powrotem Italia. Ruszyłem stosunkowo wcześnie pomimo tego, że do rozpoczęcia podjazdu dzieliło mnie zaledwie kilkanaście kilometrów. Chciałem przede wszystkim uniknąć korków i jazdy w kolumnie, które w sezonie turystycznym zdarzają się nader często skutecznie ograniczając przyjemność z jednośladu. Plan udał mi się tylko częściowo i połowa drogi na szczyt przebiegała bardzo ślamazarnie. Postanowiłem sobie, że będę podchodził to tego z pełnym zrozumieniem, ot normalna sytuacja drogowa. Poza tym nie ma co narzekać. Mam tu przecież wszystko, czego tak bardzo brakuje mi w Polsce. Trasa jest wymagająca technicznie, co rusz pojawiają się wąskie, strome agrafki. Winkle są z prawdziwego zdarzenia. Po zaparkowaniu na wzniesieniu spotykam rodaków na motocyklach i ucinam sobie z nimi prawie godzinną pogadankę. Bite pół godziny zajmuje omówienie wad oraz zalet DCT i nie przeczuwam jeszcze, że będzie to główny temat moich rozmów z kolejnymi motocyklistami. Niektórzy są za, inni z góry krytykują ale mało kto właściwie próbował. Dwóch sympatycznych Polaków przyjechało z województwa świętokrzyskiego. Jeden z nich planuje wypad do Azji centralnej na trzy miechy. Też bym tak chciał kiedyś chciał… Afryka na przełęczy Stelvio (Włochy), jak widać pogoda dopisywała Załącznik 92355 Spotkanie z Polakami na szczycie Stelvio Załącznik 92356 Po wjeździe do Szwajcarii miejsce dominujących motocyklistów zajęli kolarze. Droga robi się szersza i można przyspieszyć w granicach prawa. Robię parę fotek pasących się krów i resztek lodowców po czym udaję się z powrotem w głąb Italii. Wyjeżdżam z wysokich gór, ponieważ zmierzam tego dnia dotrzeć pod Mediolan. Poruszałem się jakąś drogą szybkiego ruchu albo momentami autostradą (w sumie to już nawet nie pamiętam) wiodącą wzdłuż jeziora Garada. Okazała się ona w miarę szybka, jednakże ceną za to była jazda w tunelach i ekranach bez specjalnych widoków. Topniejący lodowiec (Szwajcaria) Załącznik 92357 Na tle lodowca (Szwajcaria) Załącznik 92358 Szwajcarskie krowy Załącznik 92359 Szwajcarskie krajobrazy Załącznik 92360 W okolicach późnego popołudnia zrobiłem się trochę głodny ale od czego mamy wspaniałą włoską kuchnie. Zajeżdżam do pierwszej lepszej knajpki – zamknięte. Trudno, próbuję dalej. Wariant powtarza się kilkakrotnie i w końcu przypominam sobie, że kiedyś słyszałem coś o tzw. sjeście. Zwyczaj ten ma się we Włoszech całkiem dobrze i jest niewątpliwie elementem tamtejszego stylu życia. Po prostu, żeby przekąsić coś na ciepło (pizzę, spaghetti itp.) trzeba czekać do samego wieczora albo trwonić czas na szukanie knajp, co na wycieczce mija się z celem. Pomijając ten drobiazg muszę przyznać, że kierowcy włoscy zrobili na mnie pozytywne wrażenie. W tej części kraju jeżdżą spokojnie. Generalnie wszystko w miarę z przepisami, nie trąbią, nie gestykulują przesadnie, nie krzyczą. Z konieczności zjadam ostatnie tyrolskie jabłka i zaczynam wypatrywać noclegu. Znajduję go na obrzeżu miasteczka średniej wielkości. Ku mojemu zdziwieniu cena jest zdumiewająco atrakcyjna w stosunku do jakości. Dostaję naprawdę dużo, płacę mało. Po paru chwilach od zameldowania w moim pokoju pojawił się recepcjonista z misą wypełnioną po brzegi różnymi owocami jako prezent. Nieśmiało przyjmuje. Następnego dnia gdy chciałem uregulować rachunek z wypite piwo z hotelowego minbaru dostałem kolejną niespodziankę „dla ciebie przyjacielu alkohol za darmo”. W tym miejscu ostatecznie upadł stereotyp Włocha – hotelarza bezwzględnie łupiącego obcokrajowców na wszystkie możliwe sposoby. Co prawda moi domownicy z uporem twierdzą, że to nie był prawdziwy Włoch ale ja zostaję przy swojej wersji. Na koniec dwa słowa o kolacji, ponieważ ta włoska różni się nieco od jej polskiego odpowiednika. Jest złożona z trzech lub czterech dań: przystawka, sałatka, danie główne i deser. Mi z tego rogu obfitości smakowały najbardziej pierożki ze szpinakiem, może dlatego, iż knajpa hotelowa była przeznaczona dla lokalsów. Stołowały się w niej brygady miejscowych robotników. A może dlatego, iż po całym dniu byłem zwyczajnie głodny. Mówią „głód najlepszy kucharz”. Włoskie pierożki ze szpinakiem Załącznik 92361 |
Dzieki za relacje i foty. Zacnie sie czyta
|
Cała przyjemność po mojej stronie :)
W miarę wolnego będę wrzucał opisy dalszych dni wyjazdu. |
Tego kolesia starszego ze zdjęcia na Stelvio, spotkałem w Rumuni wracał sam,wesoły ziomek
|
Cytat:
|
Mój znajomy podał mi kiedys taki sposób kalkulowania budżetu.
Jeśli na zachód od PL to należy liczyć od 1zl do 1,2zl na planowany kilometr. Jeśli na wschód od PL to należy liczyć 0,80zl na planowany kilometr. Pozdrowienia, D Wysłane z mojego Mi A2 przy użyciu Tapatalka |
A ja szacuje tak: na zachód 2 do 3 razy drożej niż podróże po Polsce a na wschód - tyle samo co w Polsce lub miejscami zdziebko taniej
|
Zgadzam się z kalkulacją znajomego dariusa.
To niestety droższa część Europy. Przez 17 dni przejechałem łącznie jakieś 6000 km, co kosztowało mnie nieco ponad 7000 zł. Czyli mniej więcej 410 zł za dzień. Myślę, że bliska prawdy będzie kalkulacja jeden dzień w strefie Euro = 100 Euro. A więc po kolei, puki jeszcze coś pamiętam. Nie jest zaskoczeniem, że Czechy okazały się najtańszym z krajów. Noclegi około 190 zł za pokój ze śniadaniem. Pełny obiad tak 50-60 zł. Wstęp do obiektu 15-20 zł. Paliwo podobnie jak w Polsce. Austria tu wiadomo znacznie gorzej. Nocleg około 350 zł. bez śniadania. Obiad w zależności od tego co zamówiłem 40-90 zł. Do tego winieta kupiona w Polsce 25 zł., Zakupy w spożywczaku (woda, owoce, oczywiście piwo) 60 zł., wstęp do zamku 45 zł. Muzeum motocykli tyle samo, myto za wjazd na przełęcz 113 zł. Paliwo w cenie akceptowalnej 5,5 zł./l. Włochy (południowy Tyrol) uważam za drogi, zwłaszcza w sezonie. Tu nocleg 300-360 zł. ze śniadaniem. Obiad tak 70-90 zł. Na wstęp do zamku trzeba przygotować 30-40 zł. Zestaw ze Szpara (woda, sok, owoce, piwo) 70 zł. Skrajnie kosztowne jest tankowanie we Włoszech 7,5 zł/l., więc tak jak kolega pisał w tym wątku, jeśli istnieje możliwość to dolewać na maksa gdzie indziej. Dalej Italia (okolice Turynu). Nocleg około 260 zł ze śniadaniem. Kolacja mniej więcej 60 zł. Jeśli była taka konieczność to za parking płaciłem 10 zł. Wstępy do obiektów kosztowały mnie od 40 do 50 zł. Noclegi we Francji posiadały bardzo duży rozrzut cenowy. Od minimum 200 do maksimum 350 zł. Najlepiej było w niewielkich pensjonatach "przy drodze", najgorzej w większych miastach i w tzw. "sieciówkach". Tam doliczają sobie do ceny dodatkowo 40 zł za parking. Śniadanie hotelowe we Francji to wyrzucone pieniądze. Chcą za jakiś mini rogalik i kawkę 40 zł. Zamiast tego ja kupowałem sobie w tej cenie własny zestaw śniadaniowy, który wystarczał mi spokojnie do popołudnia. Zakupy spożywcze w marketach są wg. mnie kosztowne, ponieważ żywność jest prawie o połowę droższa niż w naszym kraju. Za obiad we Francji liczą sobie jakieś 65-85 zł. a benzyna uszczupla budżet w tempie 6 zł/l. Moim zdaniem nie należy jednak odkładać tankowania do momentu znalezienia tańszej stacji. Te obsługiwane przez człowieka są często zamykane już o godzinie 17, a w innych wymagana jest płatność kartą, którą nie każdy dysponuje. Ceny wstępów do muzeów i zbytków zależą od jego rangi. Te tańsze to wydatek 20 zł., za te droższe trzeba zapłacić nawet 65 zł. Tyle kosztował mnie łączony bilet (obejmujący kilka wystaw i pokaz multimedialny) do rzymskiego teatru w Orange oraz bilet na kolejkę szynową prowadzącą na szczyt wulkanu Puy le Dome. Parkingi w miastach są drogie 8 zł za godzinę. Przejazd przez Szwajcarię był krótki, lecz to zupełnie wystarczyło abym utwierdził się w przekonaniu o wszechobecnej drożyźnie. Nie tankowałem tam, za to raz zapłaciłem za parking jakieś 40 zł za 2 godziny. Wstęp do opactwa St. Gallen kosztował 60 zł. Podróżując przez ten kraj warto dla świętego spokoju wykupić winietę, ja zaopatrzyłem się w nią w Niemczech. Dzieje się tak dlatego, że w Szwajcarii często są ustawione znaki drogowe zakazujące ruchu motocyklom, co zmusza do zmiany obranej wcześniej trasy. Dodatkowo utrudnieniem są nakazy jazdy złośliwie kierujące motorki wprost na autostradę lub na drogę z wymogiem posiadania winietki. Z rzeczy jedzeniowych zakupiłem jedynie kawę w Mc Donaldzie na stacji benzynowej, jabłko oraz trochę szwajcarskiego sera za łączną kwotę około 50 zł. Ceny w Niemczech są oczywiście odpowiednio wyższe niż u nas, ale nie należą do zaporowych. Nocleg 250-300 zł., ze śniadaniem. Raz jest ono wliczone w cenę, raz nie. Jeśli komuś szkoda czasu na chodzenie po marketach to można takowe zakupić, bo dają jeść normalnie (cena 40 zł.). Za obiad, od którego chce się dorzucić kawę, lub z kolację z piwkiem kasują mniej więcej 90 zł. Benzyna to wydatek od 5,2 do 6 zł. za litr. Wstęp do zamku 25 zł. Acha, byłbym zapomniał. Były też pamiątki dla rodziny. Trochę regionalnych wiktuałów, kilka ładnych folderów ze zdjęciami wulkanów i zabytków, jakieś tam drobiazgi. Wydałem na to około 500 zł. Tak więc generalnie tanio nie było. Jak widać lwią część pochłoneły noclegi, a do tego jedzenie też swoje kosztowało. Na moją "niekorzyść finansową" złożyło się też to, że wyjazd był trochę spontaniczny, bez wcześniejszej rezerwacji hotelów. Poza tym jechałem sam i nie miał się kto dokładać do kosztów pokoju. Jestem przekonany, że przy odrobinie planowania uczynionego przed podróżą dało by się znacząco ograniczyć niektóre wydatki. Pozostaje tylko kwestia typu wyjazdu: noclegi w hotelu, na kempingu czy "na dziko". Stołuję się w knajpie, czy gotuję sobie sam i tak dalej i tak dalej. |
Cytat:
|
Mieszkam 30 lat w IT i uważam że to jest jedno z droższych miejsc na jazdę motocyklem. Ale bez przesady z cenami.
W Dolomitach gdzie często jeżdżę na rower za nocleg ze śniadaniem płace od 20 do 30 euro za osobę, na Sycylii park Nebrodi, czy Madonie ze 25 ze śniadaniem, na Sardynii ( zimą ) w fajnych miejscówkach w górach nocleg, śniadanie i kolacja 40 euro, Calabria okolice parku narodowego Sila 20/25 ze śniadaniem, Marce/Abruzzo okolice parku narodowego monti Sibillini 25/30 ze śniadaniem. Za to w Bieczu pokój ze śniadaniem kosztuje 20 euro. Oczywiście są w miejscach które wymieniłem pensjonaty za 200/400 euro za pokój, jeżeli ktoś życzy sobie takich warunków to te kryteria wyceny kosztów nijak się też mają. W Włoszech wszystko zależy od znajomości, czy z polecenia, czy z ulicy. W tym samym barze kawa może kosztować 1.5 euro lub 15 euro. |
W pełni zgadzam się z tą opinią.
W Italii wcale nie musi być wszędzie bezwzględnie mega drogo. To nie Dubaj ani Londyn. Można przecież łatwo zarezerwować wcześniej, trochę poszukać, pokręcić się chwilę za czymś tańszym, z czegoś tam zrezygnować, tankować w niedalekiej Austrii i już. Broń Boże nie zniechęcajmy do wypraw przelicznikami, które są naturalnie zawodne. Czasem podchodzą, a czasem wręcz przeciwnie. Uważam, że do ruszenia gdziekolwiek powinno się ludzi zachęcać, a nie straszyć potencjalnymi kosztami. Ale skoro już padły pytania o kasę, to po prostu piszę szczerze ile mi konkretne ubywało, gdzie i na co. |
16 Załącznik(ów)
Dzień 7
Moimi celami na dziś są klasztor św. Michała pod Turynem oraz leżąca w jego niedalekim sąsiedztwie forteca Fenestrelle. Aby się tam dostać pokonuję dość spory i nudnawy odcinek z okolic Mediolanu. Jadę po płaskim z wykorzystaniem autostrady. W końcu porządnie upocony docieram na parking pod klasztorem. Tu wychodzą na światło dzienne pierwsze istotniejsze wady solidnie obładowanej Afryki. Niebezpiecznie jest postawić moto prostopadle do dużego nachylenia, ponieważ grozi to parkingówką. Tak mi się przynajmniej wydaję, dlatego ustawiam sprzęt nieco pod kątem. Może i by się nie gibnął ale zawsze ktoś może mu nieco dopomóc, a winny będę oczywiście ja. Płacić za motocykl czy nie płacić? Informacji zero. Wybieram sprawdzoną taktykę. Robię to co inni. Profilaktycznie kupuję bilet parkingowy i wsadzam go za szybę, dodatkowo robię zdjęcie komórką, aby w razie czego wszystko było jasne. Po powrocie z klasztoru jestem świadkiem awantury pomiędzy jakąś Włoszką, a gorliwym strażnikiem parkingowym, co utwierdza mnie w przekonaniu, że uczyniłem właściwie. Na pochyłościach wolałem parkować Afrykę nieco pod kątem Załącznik 92398 Przypinanie klamotów Załącznik 92399 Afryka ma jak widać fabryczne miejsce przeznaczone na bilety parkingowe, wrzucić łatwo, gorzej wyjąć..... Załącznik 92400 Opactwo św. Michała należące kiedyś do benedyktynów góruje malowniczo nad doliną. Watro je odwiedzić z uwagi na widoki jak i monumentalną średniowieczną architekturę. To tam kręcono słynny film Imię Róży z Seanem Connorym. Mnie zapadły w pamięć zwłaszcza romańskie znaki zodiaku wyryte na portalu liczące bagatela 1000 lat. Zwiedzanie ułatwiła bezpłatna broszura w języku polskim, natomiast za samo wejście trzeba zapłacić. Pomimo burzliwych dziejów opactwo jest nadal czynnym miejscem kultu sprawowanym przez zakon Rosminianów. Turystom rozdawane są chusty na ramiona, a w pewnych godzinach trzeba opuścić kościół na czas mszy, czego doświadczyłem osobiście. Widok na opactwo św. Michała (Włochy) Załącznik 92401 Widok na opactwo św. Michała z dalszej perspektywy Załącznik 92402 Romańskie znaki zodiaku sprzed 1000 lat Załącznik 92403 Mememto mori....... Załącznik 92404 Widok na dolinę z opactwa św. Michała Załącznik 92405 Do nowożytnej fortecy Fenestrelle nie mam daleko. Trochę kręcenia i już wjeżdżam na parking. Tu poszło bez zbędnych ceregieli. Żadnych parkometrów, kamer, strażników, szlabanów, bloczków. Przypinam tylko kurtkę, zapinam łańcuch na koło, chowam kask - gotowe. Obiekt jest bez wątpienia ciekawy, ponieważ składa się z szeregu kazamat oraz bastionów pnących się zygzakiem na szczyt wzgórza. Zabytek nie jest powszechne znany, dlatego też jedynym językiem, w którym można posłuchać o jego historii jest włoski. Nie zrażony tym faktem nabywam bilet wraz z angielskim informatorem i dokształcam się w przeciągu 30 min. jakie pozostały mi do wejścia. Zbiera się niewielka grupka tubylców w towarzystwie, której zaczynam obchód. Po 20 min. nagle „arrivederci” - koniec. Jak to myślę, mieliśmy przecież iść na samą górę. Zagaduję do przewodniczki po angielsku, ta oczywiście nie rozumie. W przypływie desperacji zwracam się do grupy - czy ktoś tu mówi po angielsku? Na ochotnika zgłasza się dwójka młodych Włochów. Okazało się, że to tyko jakaś przerwa i zaraz ruszymy dalej. Zostają moimi tłumaczami. Cierpliwie przekładają każde zdanie. Ponadto wymieniamy się różnymi uwagami, dowiaduje się chociażby o świętej wojnie Mediolan kontra Turyn, specjałach piemonckiej kuchni, ciekawych trasach, itp. W zamian rewanżuje się informacjami o Polsce. Poruszamy się w kazamatach po schodach, których jest tam w sumie ponad 3000. Stopniowo zaznajamiam się z historią fortecy, która nigdy nie była oblegana. Gdy pod koniec XIX w. zmieniły się sposoby walki, podzieliła ona los podobnych twierdz stając się kolejno więzieniem, magazynem, a w końcu muzeum. W środku nie ma nadzwyczajnego wyposażenia. Nie zmienia to faktu, że interesująca jest głównie architektura obronna. Forteca Fenestrelle (Włochy) Załącznik 92406 Forteca była kiedyś więzieniem ale powątpiewam aby raczyli tam osadzonych kawą Załącznik 92407 Ta owalna konstrukcja to piorunochron postawiony w sąsiedztwie składu prochu Załącznik 92408 Po twierdzy porusza się w kazamatach, schodów jest tam ponad 3000 Załącznik 92409 Widok z fortecy na dolinę Załącznik 92410 Razem z włoskimi przyjaciółmi Załącznik 92411 Wybiła godzina 18, a więc zgodnie z ogólnymi planami wyjazdu postanawiam nie jeździć do nocy, lecz ładować się do pierwszego wolnego hotelu. Nie trzeba było długo czekać i za jakieś 30 km znalazł się pokój. O godz. spożywam mega kolację. Przy okazji potwierdziła się bezgraniczna miłość Włochów do futbolu. Hotelik zajmowała drużyna trampkarzy i z tego, co zrozumiałem naczelnym tematem dnia był właśnie dzisiejszy mecz Juventusu Turyn z kimś tam. Jako że nie jestem specjalnym fanem tego sportu resztę dnia spożytkowałem naprawiając przetartą rękawicę, po czym dumny ze swojego dzieła poszedłem spać. W wolnym czasie drobne naprawy Załącznik 92412 Ważne aby nie dać sobie wmówić, że trzeba co chwilę kupować nowe. Nie kupuj - naprawiaj.... Załącznik 92413 c.d.n. |
10 Załącznik(ów)
Dzień 8
Dzisiaj chciałbym poznać dwie słynne francuskie przełęcze w wysokich Alpach col de lIseran i col de Izorad oraz to, co uda się dodatkowo zaliczyć po drodze. Ruch motocyklowy spory. W zasadzie im bliżej szczytów tym więcej jednośladów. Jako, że mamy niedzielę znaczna część bractwa pomyka sobie wybitnie weekendowo. Są i amatorzy dalszych podróży, których demaskuje bagaż załadowany na różne części motocykli. Przemierzając kolejne kilometry obserwuję pełen przekrój stylów jazdy. Od turystycznego, poprzez dynamiczny, a na wariackim kończąc. W pewnym momencie udziela mi się ten ostatni, tym bardziej, że pogoda wybitnie kusi. Przełączam tryb na sport 3, wciskam manual - ognia! Gaz, redukcja, awaryjne hamowanie, coraz większe pochylenia oraz rosnąca prędkość. Pomimo sporego obciążenia Afryka daje radę. Po godzinie takiej radochy nachodzą mnie czarne myśli. Do domu raczej daleko. A co będzie jeśli zaliczę szlifa? Perspektywa bliskiego spotkania ze służbą zdrowia powoduje u mnie gęsią skórkę. A jak skazuję kogoś z naprzeciwka to co policja, sąd? O nie, tylko nie oni. Powracam do normalnych prędkości. Nad Jeziorem Mont-Cenis (Francja) Załącznik 92431 Nareszcie trochę szybszej jazdy. Na przełęczy Mont-Cenis jest gość, który pstryka fotki wszystkim przejeżdżającym. Można je później pobrać z jego strony internetowej za opłatą Załącznik 92432 Col de LIseran znana powszechnie z wyścigów kolarskich Tour de France nie może pochwalić się dobrą nawierzchnią. W sumie w Alpach nie brakuje przełęczy o jeszcze gorszym asfalcie lub nawet płytach ale myślałem, że skoro gości tam prestiżowa impreza, to ktoś w końcu pomyślał o ulżeniu zawodnikom. Na szczęście dla Afryki takie problemy nie istnieją. Pomimo tego staję od czasu do czasu na podnóżkach, do czego zachęca konstrukcja motocykla. Osiągnąwszy szczyt podziwiam przez chwilę księżycowy krajobraz i kieruję się z powrotem do Włoch. Na przełęczy col de LIseran dominują motocykliści Załącznik 92433 Postój na zdjęcie na przełęczy col de LIseran Załącznik 92434 Jezioro Mont-Cenis Załącznik 92435 Obiad w przydrożnej knajpce Załącznik 92436 W tunelu doczepił mi się do błotnika jakiś nowobogacki goguś wielkim białym suwem. Dojeżdża, świeci długimi. Jest ostrzeżenie o fotoradarze i ograniczenia do 70, więc muszę się pilnować tyko, że nie ma mu gdzie zjechać. W końcu nieco przyspieszam, bo gościowi wyraźnie odbiło. Nagle widzę charakterystyczny błysk w lusterku. Orzesz ty bandyto! Mam tylko nadzieję, że jego też uwiecznili na zdjęciu. Po wyjeździe z tunelu jeszcze coś gestykuluje. Skręcam, więc na moment w prawo i puszczam pajaca przodem. Późnym popołudniem jestem znowu we Francji. Po minięciu miasteczka Briancon czeka mnie kolejna przełęcz col de Izorad. Tym razem asfalt super, jest dość stromo, co chwila trzeba pokonywać ciasne zakręty. Zaczyna lekko padać, zatrzymuję się aby wypić trochę wody, gdy z przeciwnej strony podjeżdża do mnie motocyklista na skuterze z pasażerką. Wyraźnie chcą się czegoś dowiedzieć tylko, że zapytania artykułują wyłącznie po francusku. Moje próby przejścia na inny język to jak rzucanie grochem o ścianę. Przechodzimy na język migowy. Kierowca pokazuje palcami raz to na niebo, raz to na drogę. Już wiem. Chce się dowiedzieć, czy w dole pada i czy warto zakładać na siebie strój przeciwdeszczowy. Odszukuję w swoim ubogim słowniku określenia adekwatnego do zaistniałej sytuacji. Wyraz petit (mało) natychmiast wywołuje uśmiech zadowolenia na twarzy podróżników. Po czym ruszamy każdy w swoją stronę. Krótki postój w drodze na col dIzorad (Francja) Załącznik 92440 Krajobraz col dIzorad Załącznik 92437 Niemal zawsze jadąc przez większą przełęcz cierpię na poważny dylemat. Co właściwie powinienem robić. Czy cisnąć ile fabryka dała, jednocześnie doskonaląc technikę jazdy? A może wręcz przeciwnie rozkoszować się pięknem otaczającej przyrody, lub wybrać jeszcze inną opcję np. skupić się na robieniu zdjęć. Dochodzę do konkluzji, że ideału nie ma. Najlepiej będzie przeplatać ze sobą różne warianty w zależności od bieżącej sytuacji. Docieram do zamku Quayras położonego w niedalekim sąsiedztwie przełęczy ale jest już za późno na zwiedzanie, dlatego automatycznie dopisuję go do listy moich celów w przyszłości. Zamek Quayras (Francja) musi na razie na mnie poczekać Załącznik 92438 Wąwóz w parku regionalnym du Cueyras (Francja) Załącznik 92439 Znalezienie noclegu przebiegło sprawnie. Mini hoteliki są zawsze najlepsze. Tu oczywiście silę się na francuski. Idzie nieźle i ku mojemu zadowoleniu błyskawicznie dochodzimy do porozumienia. Żadnych paszportów, zbędnych meldunków, nikomu niepotrzebnych rachunków, po prostu casch z ręki do ręki. Jest nawet specjalny garaż dla motocyklistów. Zaprowadził mnie do niego jakiś Francuz, z którym wdałem się w długą "dyskusję" na temat Yamahy FJR 1300 oraz braku dźwigni zmiany biegów w Afryce. Z mojej strony są to pojedyncze słowa i cały wachlarz języka migowego, natomiast mój rozmówca posługuje się piękną francuszczyzną. Mądre przysłowie mówi: jak ludzie chcą się porozumieć to język nie jest żadną przeszkodą. c.d.n. |
27 Załącznik(ów)
Dzień 9
Od rana obmyślam atak na col de la Bonette, która jest najwyżej położoną przełączą mojego wyjazdu (2715 n.p.m.). Wjeżdżając na nią od strony północnej korzystam z w całości z dobrodziejstw idealnego asfaltu, ciasnych technicznych winkli, a nade wszystko pogody. Coraz bardziej zaczynam wierzyć w ocieplenie klimatu. Na tak dużej wysokości jest prawie 15 stopni oraz zero wiatru. Jak by tego było mało to, drogi nie tarasuje żaden kamper ani podobne wynalazki, czyli można jechać sowim tempem. Chwilo trwaj. Po osiągnięciu szczytu zastanawiam się czy aby nie wrócić i nie wjechać sobie jeszcze raz ale ostatecznie porzucam tą opcję. Przełęcz col de la Bonette (Francja) Załącznik 92537 Krajobraz na przełęczy col de la Bonette wydaje się nieco księżycowy Załącznik 92538 W górnych partiach przełęczy krajobraz robi się nieco księżycowy z uwagi wyjątkowo ubogą roślinność. Miejsca do parkowania też nie ma za dużo. Zatrzymuje się w grupie motocyklistów, po czym ucinam sobie miłą gadkę z trzema Szwajcarami. Standardowo przyglądam się też stojącym na szczycie motocyklom. No nie, to już zakrawa na lekką przesadę. Ja rozumiem, że BMW może i jest niezłe ale żeby 90% sprzętów turystycznych musiało pochodzić z Monachium. Snuję teorię spiskową, że w innych krajach istnieje jakiś system dopłat do zakupu. Powiedzmy takie BMW plus, jako łapówka wyborcza od partii politycznej. BMW tu, BMW tam, BMW w lodówce, nie wiem zaiste co oni w nim widzą? Może ktoś wie? Załącznik 92539 Widok na Alpy z col de la Bonette Załącznik 92540 col de la Bonette od strony południowej Załącznik 92541 col de la Bonette od strony południowej Załącznik 92542 Żegnam fantastyczną przełęcz i kieruję się w okolice kanionu Verdon. W ogóle droga biegnie od tej pory cały czas w większym bądź mniejszym kanionie. Dochodzi godzina 13, tak więc postanawiam chwilkę odpocząć. Znakomitym pretekstem do dłuższej przerwy staje się nowożytna twierdza górująca nad zabytkowym miasteczkiem Entrevaux. Parking jest na szczęście za darmo, przypinam moto wraz z ciuchami, a następnie rozpoczynam długą wspinaczkę. Idę po schodach wijących się stromo zygzakiem. Jest gorąco jak diabli, pot spływa ze mnie strumieniami ale uwielbiam to. Z przyjemnością wspominam tamte chwile zwłaszcza teraz, kiedy doświadczam ohydnej zimowej pluchy. Twierdza jest wewnątrz pusta i nieszczególnie zadbana. Słusznie zrezygnowano ze strażnika, bo nie bardzo jest co zabrać "na pamiątkę". Aby wejść trzeba samemu zakupić w automacie żeton, który po wrzuceniu do kolejnego automatu uruchamia obrotowe drzwi. Wracam do miasteczka na obiad, po czym posilony udaję się w dalszą drogę. Nowożytna forteca wznosząca się nad miasteczkiem Entrevaux (Francja) Załącznik 92545 Brama na most prowadzący do starego miasta Entrevaux Załącznik 92546 Most w Entrevaux nad rzeką Var Załącznik 92547 Widok z cytadeli na miasteczko Załącznik 92548 Dolina rzeki Var Załącznik 92549 Wnętrze twierdzy nie jest szczególnie zadbane Załącznik 92550 Wąskie uliczki w Entrevaux Załącznik 92551 Odcinek do kanionu Verdon pokonuję sprawnie z jedną większą przerwą na zakupy spożywcze w markecie, na które składają się standardowo: owoce, jogurt, konserwa rybna, soki, woda oraz artykuł pierwszej potrzeby - piwo na wieczór. Podziwiając okolicę uświadamiam sobie, że jestem już ładny kawałek od domu. Miasteczka, wsie, a także przyroda różni się od ich polskich, czy nawet szerzej pojętych środkowoeuropejskich odpowiedników. Coraz bardziej przypomina to wszystko południe Europy. Jezioro Castillon (Francja) Załącznik 92552 Miasteczko Trigance w okolicach kanionu Verdon, tutaj już wyczuwa się "klimaty południowe" Załącznik 92553 Dla niewtajemniczonych to nie klamka sprzęgła ale dźwignia hamulca tylnego. Przy obładowanym motocyklu takie rozwiązanie okazało się bardzo pomocne. Załącznik 92556 Droga wokół słynnego kanionu Vendon jest niezmiennie zaliczana do topowych tras motocyklowych. Gwoli ścisłości przebiega ona nie na samym dnie kanionu, lecz wije się na jego obrzerzach, często dobiegając znacząco w bok, aby po paru kilometrach znowu przebiegać nad przepaścią. Oczywiście nie brakuje jednośladów, lecz miałem wrażenie, że jest ich tam mniej niż w wysokich Alpach. Przerwa na fotkę Załącznik 92554 Kanion Verdon (Francja) Załącznik 92555 Kanion Verdon Załącznik 92557 Miejsca postojowe na drodze przy kanionie Verdon są dość wąskie, raczej tylko dla motocykli... Załącznik 92558 Kanion Verdon Załącznik 92559 Rozpoczynam poszukiwanie noclegu. Wybór padł na hotelik w mikroskopijnej miejscowości o nieco przydługiej nazwie Saint-Martin-de-Brômes. Szybko ładuję się do pokoju, zdejmuje motocyklowe ciuchy, które po chwili napełniają wnętrze intensywną słodkawą wonią. Zamiast rozkoszować się tymi wątpliwymi aromatami idę na przechadzkę póki jeszcze nie zaszło słońce. Wioseczka wygląda na starą. Moje przypuszczenia potwierdza widok średniowiecznej wieży obronnej na niewielkim wzniesieniu. Podążam tam by zrobić parę zdjęć. W jej bezpośrednim sąsiedztwie położony jest kościółek oraz niewielki cmentarzyk. Postanawiam sprawdzić ile jest prawdy w stereotypach o Francuzach bezbożnikach. Jak wyglądają ich cmentarze na głębokiej prowincji i jak pielęgnują oni pamięć o zmarłych? Groby są generalnie zadbane. Nie ma zwyczaju stawiania zniczy, zamiast tego kładzie się małe kamienne płytki z sentencjami lub zdjęciami. Rośliny ozdobne mają najczęściej postać krzewów mogących wytrzymać długo bez podlewania. Jeden z nagrobków skłonił mnie do chwili refleksji, ponieważ należał do 29-letniego tragicznie zmarłego motocyklisty. Obok postawiona była tabliczka z listem pożegnalnym od jego rodziców... Widok mojego pokoju był każdego dnia bardzo podobny. Załącznik 92560 Średniowieczna wieża w Saint-Martin-de-Brômes (Francja) Załącznik 92561 Zachód słońca na tle średniowiecznej wieży w Saint-Martin-de-Brômes Załącznik 92562 Zabytkowy kościółek w Saint-Martin-de-Brômes Załącznik 92563 Cmentarzyk francuski Załącznik 92564 Nagrobek francuskiego motocyklisty Załącznik 92565 c.d.n. |
14 Załącznik(ów)
Dzień10.
Budzę się niespiesznie. Zgodnie z wczorajszą prognozą pogody dzień ma być ładny. Rzeczywiście w telewizji nie kłamali. Pogoda dopisuje, a ja rozkoszuje się urokami Prowansji. Jadę sobie spokojnie, gdzieniegdzie mijam pola lawendy. Nie jest chyba w pełni dojrzała, ponieważ więcej tam koloru zielonego niż lawendowego ale nic to. Kończą się góry i robi się już płasko. Może nie była by to tragedia, lecz pojawił się wyjątkowo silny wiatr zwany Mistral. Niestety jest on stałym elementem tego regionu Francji i motocyklista niewiele może przeciwko niemu zdziałać. To wredne wiatrzysko dmucha zawzięcie centralnie na moją prawą rękę. Afryką steruje się wówczas nieprzyjemnie, strasznie rzuca, znosi, trzeba kontrować, jechać wolno, często zjeżdżać na pobocze puszczając przodem ciężarówki, które tak jak polskie mają manierę dojeżdżania na centymetry do poprzedzającego pojazdu. Sytuację pogarszają dodatkowo trzy zacnych rozmiarów kufry. Jazda przypomina trochę walkę z wiatrakami (wiatrem), dlatego z radością zatrzymuję się w niedużej miejscowości Orange. Pola lawendy (jeszcze niedojżałej) w Prowansji (Francja) Załącznik 92606 W Orange postanawiam zwiedzić zabytki starożytności. Parkuję maszynę i udaje się do centrum. Nabywam łączoną wejściówkę, która umożliwia mi wejście do teatru rzymskiego, zwiedzenie sąsiedniego muzeum archeologicznego, a także obejrzenie w specjalnej sali multimedialnej prezentacji 3D ukazującej wznoszenie budowli. Aby rozumieć na co patrzę wyposażam się dodatkowo w audioguide (języka polskiego rzecz jasna nie ma). Teatr pochodzący z I w n.e. zachował się w dobrym stanie i nie trzeba się szczególnie domyślać jego oryginalnego wyglądu. Dodatkowo robi wrażenie swoim ogromem, trudno nawet uchwycić całość prymitywnym aparatem. Przy wyjeździe z miasta zatrzymuje się przy łuku triumfalnym liczącym 2000 lat. Zbytek został niedawno odnowiony, usytuowany jest centralnie na środku dużego ronda w otoczeniu platanów. Całość wespół z jaskrawo niebieskim niebem tworzy iście malowniczą kompozycję. Nie dziwie się teraz dlaczego liczni malarze tak chętnie upodobali sobie ten rejon Francji. Sam mam wrażenie jakby kolory są tu bardziej intensywne. Teatr rzymski w Orange (Francja) Załącznik 92607 Teatr rzymski w Orange Załącznik 92608 Zabytki z muzeum archeologicznego w Orange Załącznik 92609 Łuk triumfalny w Orange. Nie było żadnego Photoshopa. Niebo i kolory są wyjątkowo jaskrawe. Załącznik 92610 Mój triumf przy łuku triumfalnym. Szkoda, że nie można przejechać pod nim motocyklem... Załącznik 92611 Orange. Gra w bule ma się całkiem nieźle. Załącznik 92612 Po opuszczeniu Orange zdążam na północ do krainy wulkanów. Pojawiają się lekkie wzniesienia, Mistral wreszcie ustaje. Około 18 docieram do przepięknego miasta Le Puy-en-Velay, które wyznaczyłem sobie w Polsce jako główną atrakcję wyjazdu. Standardowo uzupełniam wiktuały mające posłużyć mi na śniadanie i przegryzki następnego dnia, po czym rozpoczynam szukanie noclegu. Znajduje go za drugim podejściem w jakiejś budżetowej sieciówce. Do zachodu zostało mi jeszcze trochę czasu, więc nie zwlekając udaję się na rekonesans. Wreszcie przydały się po raz pierwszy normalne sportowe buty do chodzenia. Pakując je miałem spory dylemat – brać czy nie brać. Warto – niewarto. W końcu zabrałem. Zajmuje to trochę cennego miejsca, nie przeczę ale do chodzenia - perfekt. Taka miła odmiana względem butów enduro. Miasto położone jest na szczytach wulkanicznych, dlatego nie dziwi fakt, że tamtejsze romańskie zabytki budowano z hojnym wykorzystaniem różnorakich skał. Wieczorem odbywają fantastyczne pokazy typu światło i dźwięk. Za pomocą laserów puszczanych na ratusz, katedrę oraz kościół św. Michała opowiadane są legendy oraz wydarzenia z dziejów le Puy-en-Velay. Obejrzawszy po kolei wszystkie udaje się na spoczynek. Le Puy-en-Velay. Wiele zabytków zbudowanych jest z wykorzystaniem skał wulkanicznych. Załącznik 92613 Miasto Le Puy-en-Velay położone jest na bardzo stromych zboczach. Wejście do katedry miało dawnej ułatwiać zastosowanie porowatej skały, przypominającej pumeks. To ten wąski czerwony pas kamieni pośrodku. Załącznik 92614 Uliczki Le Puy-en-Velay nocą. Załącznik 92615 Kościół św. Michała położony malowniczo na szczycie skały. Załącznik 92616 Pokazy światło i dźwięk na tle kościoła św. Michała Załącznik 92617 Poniżej link do pokazów w internecie. https://www.youtube.com/watch?v=zgTk2xGm1h8 Pokazy światło i dźwięk na tle katedry Załącznik 92618 Poniżej link do pokazów w internecie. https://www.youtube.com/watch?v=JXMjzv7mQKA Pokazy światło i dźwięk na tle ratusza Załącznik 92619 Poniżej link do pokazów w internecie. https://www.youtube.com/watch?v=7LvoiNCwZbs c.d.n. |
jak Ci się jeździło z DCT? w jakim trybie jeździłeś w bardzo krętym i zróżnicowany wysokościowo krajobrazie? u mnie zazwyczaj wygląda to tak
S1 niewielkie wzniesienia bez ostrych podjazdów S2 gdy jest już ostro pod górę ale zazwyczaj i tak przechodzę na manual jak już S1 nie daje rady. (solo z bagażami bez pasażerki) przy zjazdach S1 z drobnymi ręcznymi korektami. Tryb D parę razy próbowałem użyć ale w krótkim czasie podnosi mi ciśnienie i chętnie bym to zlikwidował całkowicie (w roczniku 2016 nie pamięta ostatnich ustawień) |
Z DCT jeździło mi się bardzo dobrze, głównie dlatego, że dawało różne opcje.
Czasem trzeba było się skoncentrować maksymalnie na drodze (w nocy, w deszczu, w koleinach) i wtedy DCT zdejmowało za mnie dodatkowy problem zmiany biegu. Sprzęt posiadam zaledwie od lipca, więc jeszcze "odkrywam" jego możliwości. Ja jeżdżę standardowo na S2, poniżej nie schodzę. Tylko parę razy jechałem trochę ostrzej na S3. Większość tras pokonywałem na automacie. Wtedy moto "jechało samo", a mnie nic nie obchodziło. Oprócz tego często pomagałem sobie przyciskami w zależności od sytuacji np. redukcja przy wyprzedzaniu albo przed wejściem w zakręt itp. W krętym, zróżnicowanym terenie zawsze staram się przechodzić na manual. Głownie dlatego, że jest większa frajda i moto nie zmienia biegu w zakręcie. U mnie jest tylko jeden problem, często zapominam zrobić to przed wjazdem na przełęcz. Później oczywiście przełączam ale mam krótkie palce i muszę za bardzo przesuwać dłoń w lewo. Przycisk A/M powinien być wg mnie umieszczony bardziej po prawej stronie. Tryb D :spac:- do likwidacji, albo ukryć go głęboko w menu tak aby nie dało się przypadkowo włączyć :) |
dla mnie zmiana biegu w zakręcie nie stanowi problemu ponieważ zazwyczaj nie jadę na granicy przyczepności i niech sobie zmienia ale chcieć bardziej ambitnie się pobawić to tylko manual, S2 przy rozpędzaniu jest ok..natomiast przy hamowaniu silnikiem zbyt szybko redukuje biegi.
Nie wiem czy zauważyłeś, że jeżeli zamkniesz gaz i hamujesz silnikiem to wystarczy "dotknąć" klaki hamulca a skrzynia redukuje o jeden bieg niżej, często to wykorzystuję przed zakrętami widząc iż jadę zbyt szybko albo zakręt i tak wymagał będzie redukcji biegu. Klamka hamulca jest pod ręką a przycisk po lewej wymaga jednak odrobinę uwagi . W górach DCT to super sprawa, czasem trzeba przejść na manual ale to margines... podczas jazdy nieraz grzebie w telefonie, nawigacji czasem włączam kamerkę lub ją przestawiam nawet na krętej trasie.... Zastanawiam się, skąd były te wibracje może to kwestia paliwa?? czekam na dalszą część relacji :) samotne wyjazdy to "reset do ustawień fabrycznych". |
Dzięki za radę. Kiedy tylko zrobi się znośnie to spróbuję pojeździć jak radzisz.
Ostatnio to mnie wręcz roznosi aby się gdzieś ruszyć tylko, że ma być coraz zimniej.... Wibracje są dla mnie do dzisiaj zagadką. Ostatnio na początku grudnia pokonałem dystans około 280 km po średnim asfalcie bez bagażu, jedynie z centralnym kufrem i było ok. Coś tam drgało ale wg. mnie to raczej normalka jak w każdym innym jednośladzie. Zgadzam się co do resetu. Wyjazd miał być z kolegą ale jak zawsze coś tam wypadło. Nie wiem jakim cudem ludzie jeżdżą większymi grupami..... Dalsza część będzie za chwilę, już wstawiam. |
25 Załącznik(ów)
Dzień 11
Po śniadaniu typu self service miałem do wyboru dwie opcje. Pierwsza to zwiedzić miasto w krótkich spodenkach, a następnie wrócić do hotelu jeszcze przed godziną 12. Druga, spakować się szybko, zaparkować poza strefą i działać bez żadnych ograniczeń czasowych, wolna amerykanka. Decyduje się na wariant nr 2, znajduje dyskretny parking, niby coś tam pisze o max 2 godzinach ale sądząc po kilku zakurzonych samochodach można bez większej obawy zostawić moto na dłużej. Na początek udałem się do kościółka św. Michała znajdującego się na szczycie stromej wulkanicznej skały. Dla mnie osobiście widok jak z bajki. Sam zabytek liczy mniej więcej tyle ile polska państwowość. Wewnątrz uwagę przyciągają romańskie freski i ciekawe detale architektoniczne. Oprócz nich w części muzealnej jest masa multimediów oraz interaktywnych wystaw, np. kręci się korbką, a na ekranie oglądamy wizualizacje pokazującą zmiany otoczenia kościółka począwszy od wybuchu pierwszego wulkanu, aż do XXI wieku. Kościół św. Michała w Le Puy-en-Velay (Francja). Załącznik 92666 Kościół św. Michała w Le Puy-en-Velay. Załącznik 92667 Archanioł Michał zaprasza gestem do wejścia. Załącznik 92668 Freski romańskie sprzed 1000 lat w kościele św. Michała. Załącznik 92669 W niedalekim sąsiedztwie znajduje się jeden z symboli miasta XIX-to wieczna figura NMP, podążam tam i ku swojemu zdumieniu odkrywam, że pomnik wykonano z metalu. Konstrukcyjnie przypomina statuę wolności w miniaturce. Oczywiście ładuję się do środka, jest ciasno, zwłaszcza w ciuchach motocyklowych i mam wrażenie jakbym poruszał się w łodzi podwodnej. Robię kilka fotek, w sklepiku zaopatruję się w parę pamiątek dla domowników, po czym schodzę w dół do rozległego kompleksu kościelnego. Znajduje się tam kilka muzeów, niestety nie mam czasu na wszystkie, odwiedzam, więc część klasztorną z urokliwym wirydarzem i samą monumentalną katedrę. W muzeum spodobał mi się patent na proste wyjaśnienie zwiedzającym jak nazywają się różne elementy służące do sprawowania liturgii. Jest rysunek przedmiotu i nazwa, dajmy na to pastorał, a obok jego wizerunek. Widok na górującą nad miastem figurę NMP. Załącznik 92670 Figura NMP jest wykonana z metalu. Załącznik 92671 Środek figury NMP przypomina nieco łódź podwodną. Załącznik 92672 Widok na katedrę i klasztor w le Puy-en-Velay. Załącznik 92673 Walka płci. Mnich i opatka wyrywają sobie pastorał symbol władzy. Załącznik 92646 Nagrobek opata. Pucołowata twarz świadczy o zamożności i dobrobycie. Załącznik 92647 Krużganki klasztorne. Załącznik 92648 Tablica informacyjna w muzeum, aby było wiadomo co jest co. Załącznik 92649 Polski akcent. Załącznik 92650 W le Puy-en-Velay uliczki są bardzo strome i dlatego na wielu z nich ustawiono pośrodku poręcze ułatwiające wspinaczkę. Załącznik 92651 Podróżnicza rutyna, smarowanie łańcucha i coś na zabicie małego głodu. Załącznik 92652 Żegnam się z uroczym Le Puy-en-Velay. Dalej naprzód. Mam zamiar zobaczyć jeszcze jeden z licznych romańskich kościółków, których według tego co piszą przewodniki jest w Owernii ponad setka. Wybór padł na Saint Nectaire, bo leżało po drodze. Kościół bez wątpienia interesujący, ponieważ utrzymano go w całości w jednorodnym stylu romańskim, dzięki temu znacznie lepiej odczuwa się âklimatâ kilkusetletniej budowli. Zwiedzanie na szczęście bezpłatne. Kościół Saint Nectaire (Francja) Załącznik 92653 Pozłacany relikwiarz nieznanego u nas świętego - św. Baudyna w Saint Nectaire. Załącznik 92654 Kieruje się w stronę niedalekiego kompleksu wygasłych wulkanów. Zmienia się krajobraz, coraz mniej pól, coraz więcej pastwisk. Droga przebiega łagodnymi łukami, z rzadka przelatuje się przez maleńkie wioseczki z opustoszonymi domami i wszystko byłoby fajnie, gdyby w ustawili w każdej fotoradaru. Ten region Francji jest generalnie żadko zaludniony. Chwila spokoju, daje to mi to pewną odmianę w stosunku do tego, czego na co dzień doświadczam w Małopolsce, gdzie dom stoi na domu. Wreszcie dostrzegam sylwetki wulkanów. Jadę pod najwyższy z nich Puy de Dome (1464 m.), zatrzymuje się na jakimś mega parkingu i wypatruję szlaku. Patrzę na drogowskaz, cholera nie jest najlepiej. Mamy godzinę 17, na szczyt trzeba maszerować jakieś 2 godziny, plus tyle samo z powrotem. Będę na dole na 22. Jakoś mi się to nie uśmiecha. Z chwili zadumy wydobywa mnie widok pociągu jadącego w stronę wulkanu. Czyżby można było się tam dostać kolejką? Idę do centrum informacji turystycznej, które przypomina sporych rozmiarów nowoczesną stację metra. Zakupuję bilet i po chwili ładuje się do pociągu. Kolejka jedzie jakieś 20 min. objeżdżając górę dookoła. Wreszcie jestem na szczycie skąd w spokoju, niespiesznie podziwiam pomniki przyrody. Kilka z nich bezsprzecznie wygląda jak klasyczne wulkany, mają charakterystyczne kratery, natomiast co do innych (mniejszych) to polemizował bym. Najwyższy z wulkanów Puy de Dome 1464 m. n.m.p. Załącznik 92655 Stacja kolejki wiozącej na szczyt wulkanu wygląda jak na pełnowymiarowym dworcu w dużej aglomeracji. Załącznik 92656 Wagony kolejki. Załącznik 92657 Widok na pasmo wygasłych wulkanów. Załącznik 92658 Tu nie ma żadnych niedomówień, widoczne są wyraźne kratery. Załącznik 92659 Krater Puy de Pariou. Załącznik 92660 Tu trochę trudniej doszukać się wulkanów, ale są. Załącznik 92661 Na szczycie Puy de Dome znajdują się ruiny świątyni Merkurego z czasów rzymskich. Załącznik 92662 Jestem z powrotem na parkingu. Teraz trzeba zastanowić się co czynić dalej. Ponieważ jutro chciałbym zwiedzić katedrę w Clermont-Ferrand to teoretycznie najroztropniej było by zaokrętować się właśnie tam. Jadę. Miasto nie jest maga duże, jakieś 150 tys. Francuzów i Bóg wie kto jeszcze, ale od razu wyszły na jaw jego upierdliwości. Generalnie im większe skupisko, tym więcej problemów. Tu zakaz wjazdu motocykli, tam zakaz zawracania, tu nakaz skrętu, tam z kolei niemożna parkować i tak w koło Macieju. Wreszcie znalazłem hotelik. Drogo, a na dodatek zaczynają cudować. - Płatność tylko kartą kredytową. - Nie mam karty, płacę gotówką, macie wolny pokój, ja mam ważny paszport, akceptuję cenę, gdzie jest problem? - Płatność tylko kartą kredytową. Gada babsko jak zacięta płyta. - Dlaczego tylko kartą? - Tam jest mini bar, możesz wypić i nie zapłacić. - Nie będę nic pił, możecie sobie zabrać te napoje. - Nie będziemy niczego zabierać. Złość we mnie narasta ale się hamuję. - To proszę sobie sprawdzić rano ten pokój przed moim wyjazdem, czy nic nie zginęło. - Nie. - To zostawię depozyt w gotówce. - Nie przyjmujemy depozytu, chcemy wyłącznie twoją kartę kredytową, możesz przecież zdemolować minibar, ukraść poduszkę albo wzniecić pożar. To już gruba przesada, babę naprawdę poje.... Na takie dictum obracam się na pięcie. Jestem generalnie bardzo tolerancyjny, szanuję lokalne zwyczaje ale żeby na wstępie zrównywać turystę ze złodziejem-wandalem to chyba nie fair. W następnym hoteliku powtórka z rozrywki. Dowiaduję się o długiej liście nieszczęść oraz plag egipskich, które za sprawą mojej skromnej osoby zwalą się niechybnie z całą mocą na ten obiekt noclegowy, jeśli tylko nie dostaną magicznej karty. W końcu udaje mi się jakoś zagadać recepcjonistkę. Młoda kobietka rozglądając się na boki czy nikt nie widzi nieśmiało wydaje mi klucze. Wchodzę do pokoju i parskam śmiechem. Tu nie ma nawet gwoździa, na którym można zawiesić spoconą kurtkę, a rzeczy są tak miernej jakości, że nie wręczył bym ich nawet wrogowi, a pilnują jak najcenniejszych skarbów. Gdybym wiedział wcześniej jak wygląda baza hotelowa w Clermont-Ferrand, to ominął bym miasto szerokim łukiem i zanocował normalnie na prowincji. Zaoszczędziło by się w ten sposób masę kasy i czasu. Nie wiem co na to inni podróżnicy ale ja na wyjazdach motocyklowych mówię dużym miastom oraz rozpuszczonym sieciom hotelowym moje stanowcze NIEEEEE! c.d.n. |
9 Załącznik(ów)
Dzień 12
Jedyny plus noclegu w tym mieście jest taki, że przebrany na sportowo mogę spokojnie pozwiedzać, zaopatrzyć się w jedzenie i wrócić do hotelu przed godziną 12. Najpierw kieruję się do czarnej katedry. Jej nazwa pochodzi od specyficznego koloru kamienia wulkanicznego użytego do budowy. Rzeczywiście wygląda niebanalnie. Odnoszę wrażenie, że jest okopcona od ognia lub strasznie zaniedbana wzorem niektórych krakowskich kamienic. Mam szczęcie, ponieważ ten ranek jest wyjątkowo słoneczny i witraże znajdujące się we wnętrzu mienią się różnymi kolorami. Zwiedzanie ułatwia darmowy przewodnik - broszura w języku polskim. Miłe zaskoczenie, tego zupełnie się nie spodziewałem. Z ciekawości patrzę czy ktoś się modli, czy tylko wpadł na chwilę jak ja. Są może dwie, góra trzy osoby, reszta od rana okupuje kawiarenki. Na placyku obok katedry znajduje się pomnik papieża Urbana II, który w roku 1095 ogłosił właśnie tutaj wezwanie do pierwszej krucjaty. Zastanawiam się, co o tym sądzi miejscowa społeczność muzułmańska. Oglądam posąg ze wszystkich stron czy aby nie ma śladów graffiti ale nie na razie stoi czysty. Czarna katedra w Clermont-Ferrand (Francja) Załącznik 92708 Gotyckie witraże w katedrze. Załącznik 92709 Pomnik papieża Urbana II inicjatora pierwszej krucjaty, ciekawe co o nim sądzą miejscowi muzułmanie? Załącznik 92710 Skoro już tu jestem to robię mały spacer do schowanej na uboczu romańskiej bazyliki Notre Dame du Port. Wewnątrz o dziwo znajduje kolejny przewodnik w moim macierzystym języku. Modlących zero. Po drodze do hotelu robię małe zakupy spożywcze na lokalnym bazarze. Bardzo smakowały mi francuskie winogrona, lecz ich cena była prawie trzy razy taka jak w Polsce. W ogóle mam takie spostrzeżenie, że jedzenie w tych okolicach do tanich nie należy. Romańska bazylika Notre Dame du Port w Clermont-Ferrand. Załącznik 92711 Lokalny targ, owoce bardzo smaczne ale drogo. Załącznik 92712 Powrót do hotelu, ekspresowe pakowanie, w drogę. Dzisiaj chciałbym dojechać do Niemiec, a może i zobaczyć coś ekstra. Postanawiam zrobić sobie przerwę w urokliwym zameczku dAulteribe. Niestety zamknięte. Wejścia są o trzy razy na dobę o jakichś dziwnych porach, więc z konieczności muszę zadowolić się kilkoma fotkami z zewnątrz. Zamek dAulteribe (Francja) Załącznik 92713 Zamek dAulteribe. Załącznik 92714 Omijam Lyon od północy i trasą Besancon - Belfort - Miluza zdążam do granicy. Do powyższych miast nie wjeżdżam, gdyż byłem tam w 2013 r. na moim nieodżałowanym skuterze SH300. Co pewien czas przejeżdża się przez wioseczki, w których czają się pułapki. Nie chodzi mi o fotoradary ale o bezsensowne znaki drogowe. Dla przykładu, poruszam się normalnie drogą "główną" przelatującą przez wieś, a tu nagle znak informujący o skrzyżowaniu równorzędnym. Pół biedy jak z mini uliczki po prawej stronie nikt nie jedzie. Gorzej jeśli pojawia się samochód. Zazwyczaj jego kierowca jest niezdecydowany, co dodatkowo pogarsza sytuację. Oczywiście za mną poruszają się sporej wielkości tiry i już nie wiem co gorsze, kolizja z mojej winy, czy zmiażdżenie na placek. W drugim przypadku jestem niewinną ofiarą. Pomimo tego wszystkiego jedzie mi się dobrze. Droga składa się z długich prostych z łagodnymi zakrętami. Jako, że przebiega ona przez tereny rolnicze, po bokach obserwuję głównie wielkie pola. Nie można się jednak zbytnio rozpędzić, a kusi. Na straży prawa czuwają groźne fotoradary. Z reguły pochowano je w szczerym polu lub w zagonach kukurydzy. Pamiętam jak takie ustrojstwo zrobiło mi fotkę 6 lat temu. Fakt, że do dzisiaj nic nie przyszło zadaje jaskrawy kłam różnym wypowiedziom (policjantów, polityków) o rzekomej absolutnej nieuchronności płacenia mandatów w krajach zachodnich. Droga w okolicach Besancon, do jazdy motocyklem świetna ale trzeba uważać na "pułapki" (Francja) Załącznik 92715 Droga w okolicach Belfort (Francja) Załącznik 92716 Pod koniec dnia przekraczam Ren i pojawiam się w Niemczech. Na stacji benzynowej zaopatruje się po kolei w piwo, paliwo oraz winietkę na Szwajcarię. Noclegu wypadło mi szukać po ciemku ale znalazłem go szybko w nadgranicznej miejscowości Lorrach. c.d.n. |
9 Załącznik(ów)
Dzień 13
Mój plan na dzisiaj to zwiedzić opactwo w Sankt Gallen, które położone jest na wschodnich rubieżach Szwajcarii. Aby do niego dotrzeć muszę przejechać niemal cały kraj z zachodu na wschód. Po chwili okazuje się, że podróż obfituje w nieoczekiwane korekty trasy. Winne są znaki zabraniające wjazdu dla motocykli ustawione nie wiedzieć czemu na licznych odcinkach mojej marszruty. Trzeba z konieczności szukać innej drogi. Pomykam tak około godzinki. Wreszcie zatrzymuje się u stóp potężnej fortecy Aarau. Wypatruję niewielki parking na tyłach i idę ku wejściu. Pomimo tego, że twierdza mieści co najmniej kilka różnych urzędów oraz instytucji to jak na złość dzisiaj jest nieczynne dla zwiedzających. Nie da się nawet zajrzeć na dziedziniec, gdyż trzeba znać kod do drzwi albo meldować się jakiemuś cieciowi. Odpuszczam temat. Potężna twierdza w Aarau nad rzeką Aare (Szwajcaria) Załącznik 92727 Domy w Aarau Załącznik 92728 Nie pozostaje mi nic innego jak tylko włączyć się w sznur aut poruszających się autostradą. Dobrze, że zaopatrzyłem się w winietkę jeszcze w Niemczech, jeden problem z głowy. Do Stankt Gallen docieram około południa. Tu czekały na mnie problemy z poruszaniem się motocyklem po centrum. Parkingi podziemne a jakże są ale nie dla jednośladów. Nawet nie próbuję tam wjechać, bo zaraz pojawi się donosiciel albo strażnik miejski względnie obydwaj. Złośliwe nakazy wykierowują mnie ciągle w odwrotnym kierunku do zamierzonego. Kręcę się bezużytecznie prawie godzinę. Wreszcie udaje mi się odnaleźć coś, co z grubsza przypomina miejsce przeznaczone dla motocykla, taki wąski prostokąt. Przypinam klamoty, a następnie udaję się w stronę opactwa benedyktynów. W przeciwieństwie do odwiedzonych niedawno kościołów francuskich, ten szwajcarski swoją architekturą wcale nie zdradza wyjątkowo starej metryki (założono go w VIII w.). Na zewnątrz, a także w środku dominuje ozdobny barok z XVII stulecia. Najciekawszą częścią kompleksu jest biblioteka przechowująca cenne rękopisy, które można podziwiać za słoną opłatą. Nie spodziewałem się, że w budynkach klasztornych funkcjonuje zwyczajna szkoła. Triumf świeckości nad religią podkreśla boisko sportowe postawione na miejscu dawnego wirydarza. Opactwo benedyktynów w Sankt Gallen (Szwajcaria) Załącznik 92729 Boisko w centrum zabudowań klasztornych w Sankt Gallen Załącznik 92730 Barokowe wnętrze katedry w Sankt Gallen Załącznik 92731 Zdążam z powrotem do motocykla. A niech to zaczyna lać. Postanawiam gdzieś przycupnąć na mały posiłek. Chowam się szybko do pierwszej lepszej knajpy. W zasięgu wzroku była turecka, gdzie zamawiam kebaba z kawą. Czekając, aż przyniosą ten wybitnie szwajcarski specjał rozmyślam nad tym co zaparkowało za oknem. Są to mianowicie rowery elektryczne z tablicami rejestracyjnymi. Dziwne, byłem w Szwajcarii na tygodniowej wycieczce SH-czem w 2016 roku ale czegoś podobnego jeszcze wtedy nie było. Przynajmniej ja nie pamiętam. Dla mnie takie podejście do nowoczesności to masakra. Zdaję sobie sprawę z tego, że ci ludzie nie chodzą na stronę bez kilku zezwoleń ale państwo policyjne też powinno mieć jakieś granice. Oczami wyobraźni już widzę naszych pomysłowych włodarzy, którzy "w trosce o bezpieczeństwo" wprowadzają podobne bzdury: prawo jazdy na hulajnogę oraz wrotki a na koniec kartę pieszego... Obym tego nie dożył. Przyspieszam tempo konsumpcji i chodu stąd. O zgrozo tablice rejestracyjne dla rowerów w Szwajcarii (zdjęcie z internetu ale tak to właśnie wyglądało) Załącznik 92732 Niestety deszcz nie ustaje. W tym miejscu warto pochwalić opony Afryki (Dunlop Trailmax), które wg. mnie spisują się rewelacyjne, zgłasza na mokrym. Pomimo tego uważam. Głupio było by zliczyć niepotrzebnego szlifa. Pojawiam się w znowu w Niemczech, lecz tym razem w innym landzie - Bawarii. Jest już godzina 19, czyli nadeszła pora szukania noclegu. Na szczęście przydrożny hotelik oferował wszystko to, czego turyście potrzeba. Szybko, sprawnie i na temat. Po prostu zjeżdża się z drogi, bez dodatkowych opłat parkingowych, zero formalności. Płatność za pokój oraz kolację przy wyjeździe. Nawet paszportu nie chcieli oglądać. To lubię. Szwajcarskie krajobrazy, bardzo ślisko. Załącznik 92733 W Bawarii też leje. Załącznik 92734 Przydrożny hotel w Niemczech. Załącznik 92735 c.d.n. |
Dla rowerów to mieli już ponad 20 lat temu te tablice.
Wysłane z iPad za pomocą Tapatalk |
Dzięki za info. Ciekawe kiedy będą u nas?
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:45. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.