![]() |
[Alpy Zachodnie, 2020] Jak nieszczęśliwe złożenie przypadków, w zakochanie się obróciło
3 Załącznik(ów)
W tym roku niedostatek wyjazdów i relacji, co oczywiście jest podyktowane świrusem, ale powoduje ogólne wk@#!§&nie narodu i dyskusje idą w złym kierunku.
Mam nadzieję, że moje bazgroły rozgrzeją serca braci wyprawowej i nakierują myśli na właściwe tory:-) PROLOG: Z małego nieszczęścia, wielkie plany i ... kolejne nieszczęścia Planowałem wypad do mojej destynacji od conajmniej dwóch lat. Ale jak to w życiu, zawsze coś. W Październiku zeszłego roku, tj. AD 2019, wszystko już było dopięte na ostatni guzik, ale ... no właśnie coś. Wywaliłem się, połamałem żebra. Koniec końców, skończyło się ponad 2 miesięcznym rozbratem z motocyklami. Szczęście w nieszczęściu, ubezpiecznie zapłaciło za naprawę moto i zwróciło za ciuchy. Tyle dobrze. Ja wydobrzałem po około 8 tygodniach. Mając dużo czasu i trochę wolnej kasy + ta z ubezpieczenia, zacząłem ćmić o azjatyckich stanach. Z uwagi na ograniczenia czasowe, raczej planowałem przelot, niż jazdę na kołach. Pozostała kwestia czy transport motocykla czy wynajem. Dla mnie taniej, wychodził wynajem z uwagi na dodatkowe koszty transportu do PL + koszt T1. Dogadałem się wstępnie z Dragonami i spokojnie kompletowałem sprzęt, trochę pisałem tutaj o sprzęcie i eksperymentach z bagażem, i ciuchy. Zacząłem przygotowania kondycyjne i zaplanowałem podszkolenie się z jazdy Enduro w marcu. Jeszcze w maju wyjazd kontrolny na TET na Sardynię, żeby sprawdzić sprzęt i w lecie wio :at: Przyszły ferie zimowe, wyjazd na narty, jednak ja już żyłem szkoleniem Enduro, ale... no właśnie, znowu peszek. Wywaliłem się na nartach jadąc z dziećmi po śmiesznie łatwym stoku przy idealnych warunkach. Jeżdżąc na nartach kilkanaście lat, do tego momentu, nie miałem poważniejszej kontuzji. Tym razem, złamana ręka w nadgarstku. Nosz, ku#@a! Na granicy obłędu dzwonię i mówię, że na szkolenie nie przyjadę. Szukam, pytam czy ktoś nie chce wziąć terminu. Jest początek marca, problem świrusa właśnie nabrzmiewa, czego będąc zaaferowany swoją sytuacją, zupełnie nie odnotowałem. Nic dziwnego, że nikt nie chce przejąć terminu! Myślałem, no nic kasa pójdzie w błoto. Życie jest dziwne, i czasem wróg twój, zdaje się twoim przyjacielem, ale w tym momencie moje myśli zbyt jasne nie były. Od tego momentu sytuacja ze świrusem poleciała jak z bicza. Miałem lecieć do Andaluzji w poniedziałek, w niedzielę zdaje się, Hiszpania zamknęła przestrzeń powietrzną, loty anulowane, szkolenie przesunięte na następny rok. Myśle: przynajmniej kasa, nie pójdzie zupełnie w kanał, co sprawiło, że trochę lepiej mi się zrobiło na duchu. W środku swirusa po 6 tygodniach od wypadku, zdejmują mi gips. Prawa ręka jak kołek. Prawie 0 ugięcia. W międzyczasie podreperowałem się trochę mentalnie, wiec chcę walczyć ... ale fizjo zamknięte przez swirusa. Sprawdzam, i o dziwo, jeszcze tydzień i mogę startować z fizjo. Maseczki obowiązkowe, ale mogę działać. Umawiam się do pobliskiego zakładu na 1 wizytę. Ma dobre oceny w googlu. Idę, a tam fizjoterapeutką okazała się przepiękną dziewczyną. Jej bałkańskie geny sprawiają, że jest bardzo w moim typie. Myślę, przynajmniej będę przychodził chętnie. Tutaj nieskończenie się myliłem. Pierwsza sesja luz, od drugiej do ostatniej, na każdej z 18 wyłem z bólu,z epizodami, że w trakcie fizjo nie mogłem się zdecydować czy zesrać się w gacie czy zgrzygać na moją atrakcyjna fizjoterapeutkę. Chyba dzięki konsternacji, utrzymuję wszelkie płyny w środku. Z ręka jest lepiej. Dziewczyna jest dobra w tym co robi, ale po ostatniej sesji, bez żalu się żegnam z nadzieją, że nie będę musiał ponownie oglądać jej, bądź co bądź, przyjemnej aparycji. Jest 2 połowa maja. Oczywiście Sardynia anulowana, ale kasa nie przepadła. Powoli zaczynam jeździć na moto. Nawet po szosie nie jest łatwo. W ręce odzyskałem około 70% zakresu ruchu i jest ciagle dość słaba. Awaryjnego hamowania bym nie wytrzymał i po 4h jazdy, czuje wyraźny ból. Ale wraca pomysł, z września poprzedniego roku, żeby w końcu pojechać w zachodnie Alpy. Jest już data otwarcia granic i nic nie wskazuje żeby się nie dało. Urlop zaklepany od 4 lipca 3 tygodnie, bo przecież miałem do stanów lecieć. Czasu na Włochy i trochę Francji jest dość. Zapowiada się niespieszny wyjazd. Czad. Przed wyjazdem postanowiłem dać jeszcze szansę NATce w terenie. Po obuciu jej w bojowe opony i wyjeździe na pobliski TET, doszedłem do wniosku, że przyspieszę moje poszukiwania lżejszego moto. Rozważania na ten temat, opisałem tutaj. Tak czy inaczej 2 dniowy wyjazd, po długich miesiącach siedzenia w domu, był przyjemną odmianą. Załącznik 102574 Załącznik 102575 Trochę popróbowałem różnych duali i po próbach, wyszło mi, że poszukiwania zawężam do 701 albo 690 od 2019. Nie bardzo chciałem nowe moto, z uwagi na utratę wartości, ale silnik w tych maszynach jest jedwabny jak na singla. Husqa wydaje się trochę gładsza, w sposobie oddawania mocy. Była nawet u pobliskiego dilera 701 demo z nalotem 50km. Myślałem, wezmę ja na dzień i zobaczę jak się sprawuje w terenie. Z ręka w międzyczasie było lepiej, a kalendarz wskazywał połowę czerwca. Defacto otworzyli granice w międzyczasie. Diler się zgodził na wynajęcie, a jak ją wezmę to cena wynajmu pomniejsza cenę zakupu, która jak na praktycznie nowe moto, nie jest zła. Fajnie. Diler uczula mnie, żeby nie pałować, bo moto na dotarciu. Słuchając prośby dilera, grzecznie pojechałem polatać trochę na okoliczny odcinek TET, ten sam co objechałem na NATce. Niezbyt to trudny teren z duża ilością odcinków po czarnym. Było za to dość gorąco. Motor petarda. Po około 200km, nic mi nie przeszkadza, tak żebym go nie chciał. W porównaniu do NATki w lesie, jak sarenka przeskakuje po korzeniach. Motorka nie wykładam nawet raz, nawet jednej ryski nie nabył. Myślę: w razie âWâ mogę oddać z czystym sumieniem dilerowi. Bliżej końca dnia, na podjazdach jakaś taka słaba mi się wydaje, no i wentylator chodzi jak szalony, ale jest gorąco, ja też spocony jak mops. Nic, dzień się kończy, pora wracać do domu, a jutro podjechać do dilera i powiedzieć ze biorę! W drodze powrotnej na 1 napotkanym czerwonym świetle, odpuszczam gaz a motocykl sam hamuje. WTF!? Zatrzymuje się i w końcu czuje woń spalonego sprzęgła albo hamulców. Zsiadam z moto i próbuje zepchnąć na chodnik, żeby oblukać co się spiermandoliło. Motocykl ledwo się toczy. Odpalam i z ledwością podjeżdżamy pod krawężnik. Szybki lookens. Tylny hamulec ugotowany. Tarcza filetowa. Śruba regulacyjna od dźwigni, nie była skontrowana poprawnie. Śruba wykręciła się na wertepach i hamulec coraz bardziej się zaciskał. No nic, czekam aż wszystko przestygnie. Wkręcam śrubę ręką i wracam do domu. W domu łączę w głowie kropki. Nowy motocykl na dotarciu, obciążony ponad miarę ciągłym hamowaniem. Tylna tarcza do wymiany, klocki i pewnie płyn. Może łożysko od strony tarczy tez dostało. Zacisk był tak gorący, że ślina się gotowała. Zapada decyzja, nie chce tej sztuki, za duże ryzyko. Trochę niezręczna sytuacja! Jadę do dilera z duszą na ramieniu. Mówię, że moto zajebiste, ale jest problem z hamulcem. O dziwo Panowie podchodzą profesjonalnie. Przepraszają, za kłopot. Pytają czy biorę, mówię że nie tę sztukę. Pytam czy mogą nowe mi sprowadzić, co oznacza, że zapłacę cenę z cennika. Jestem już pewny że chcę ten motocykl i jestem podjarany perspektywą alpejskich szutrów, wiec przeboleję pełną cenę. Dzwonią dnia następnego i informują, że nowe będą mieli dopiero z rocznika 2021. Nosz ... wiadomo co! Dzwonię, ślę maile, po okolicznych dilerach. Nikt nie ma! Pogodzony, że pojadę na NATce, na początku lipca dzwoni do mnie diler, oddalony około 70km od mojego domu, że rezerwacja się zwolniła i mają wolną sztukę. Szybka negocjacja, oczywiście już tak korzystnie nie jest, ale... przynajmniej trochę akcesoriów dostaję w cenie. Ubezpieczenie, rejestracja. W międzyczasie kupuję wszystko co miałem zaplanowane jako akcesoria, bo po sytuacji z brakiem moto nie zamawiałem niczego, żeby mnie nie wkurwiało walając się po regałach. Moto do odbioru dopiero 11 lipca. W sumie miałem dużo roboty, więc luz. Dwa tygodnie, na pobliskie Włochy powinno ciagle wystarczyć. No i jest.. Załącznik 102573 |
Gratulacje- piękna. I historia sama w sobie też niczego sobie...;)
Niech służy szczęśliwie. |
Dobrze że ten poj..ny rok dobiega końca. Ale czytając Twoją relację to ja nie mogę złego słowa napisać.Fajny motór, zdrówka i Wesołych Świąt.
|
A ja myślałem, że to zakochanie to, to...
...no, że to o to dziewczę o bałkańskich genach chodzi :D |
Cytat:
|
Wywrócił się na Huśce i znów trafił na rehabilitację :)
|
Dobrego, gorsze początki
11 Załącznik(ów)
Więc odebrałem, sobota 11.07, pogoda nienajgorsza. Jadę do domu, z zamiarem wpierdzielania na szybkości obiadu, zostawienia fantów i ruszenia w górki, żeby trochę motonga przetrzeć. Wieczorem jest plan pośrubkować trochę, coby niezbędne fanty przyczepić. Wszystko idealnie. Nawet nikt mi głowy nie zawróci, bo słomianym wdowcem w międzyczasie zostałem. Kochana małżowinka, za wczasu wybłagana o urlop na stany, sama z latoroślą na urlop pojechała. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w sklepie i odbieram handbary. Zgodnie z planem wieczorkiem zawijam do garażu. Pierwsze 300km pękło.
Plan długofalowy jest taki, żeby moto przetrzeć jeszcze w niedzielę, nakręcić akcesoria i w poniedziałek po drodze do Italii, już byłem umówiony na 1 przegląd po 1kkm. Trochę ambitnie na tej ławeczce, ale już zdarzało mi się uzyskać 1 poziom wtajemniczenia do tytułu stalowego tyłka, a jak będzie 800 toteż będzie ok, wiec myślę: dam radę. Szybko się przebieram i lecę robić przy moto. W tym momencie odnotowałem, że lewa strona motonga jakaś taka błyszcząca. Zasadniczo wcześniej nie zauważyłem, ale najwyraźniej skądś oleum bije. Ze stanu praktycznie nie ubyło, ale motong tłusty jak nic. Wydaje się, że spod pokrywy zaworów ale, że wszystko obrzygane, to nic na 100% powiedzieć się nie da. Jadę na myjnię, krótka runda wokół miasta i ... pokrywa zaworów cieknie. Ale nie spod uszczelki, co początkowo podejrzewałem, a ma mikro pęknięcie, może na 8mm długie. Załącznik 102578 Stwierdzam, naprawię. Wszystko pod kontrolą. Jestem w garażu, mam aluminiową plastelinę epoksydową do klejenia tego typu usterek. Montuję płytę pod silnik, szybkę, odtłuszczam porządnie pokrywę zmywaczem do hamulców. Ugniotem niewielką kulkę, przykleiłem, bro i w kimę. Generalnie się nawet nie zdążyłem przejąć, że się zjebło nowe moto. Jutro próba. Dzień następny, niedziela 12.07, powitałem koło 9:00. Poprzedni zakończyłem w garażu koło 1:00, a potem jeszcze uczciłem sukces chyba trzema browarami. Błąd #1! Ale któż jest bez winy, niech puszką rzuca... tylko pustą, bo po pierwsze primo bezpieczniej, a po drugie primo się nie zmarnuje :-P Lecę na czarnylas. Zatrzymuję się co chwila, żeby sprawdzić czy trzyma. Pierwsze kilka postojów trzyma się, może ze 30 min jazdy. Myśle będzie dobrze. Wyleciałem na górki i winkle czarnylasu. Dobrze znana mi trasa. Pogoda petarda. Może 11:00 się zrobiła w międzyczasie. Motong pogina po winkielkach pięknie. Szyba trochę pomaga, nie dmucha mnie już tak strasznie. Nie gonie go. Nawet chyba na mandat by nie wystarczyło. Kolejna pauza na sprawdzenie... łatki brak, a olej zaczyna wyłazić. Wówczas się trochę jednak zdenerwowałem. Przygodni koledzy Niemiaszki, którzy obstawili parking, po mojej wiązance po Polsku, nawet nie podchodzą zapytać co się podziało. Może lepiej! Wracam ... Po powrocie, koło 12:00 może 13:00, myśle sobie: albo trzeba tę pokrywę zmatować papierem trochę, żeby ta epoksy-plastelina się trzymała lepiej, albo myśleć nad innym rozwiązaniem. Na matowanie się nie decyduję, bo pewnie gwarancji mi potem nie uznają. Jakiś czas temu budowałem dom i wówczas używałem taśmy aluminiowej do uszczelniania okien połaciowych i membrany przeciw wilgociowej na poddaszu. Kleiło się to pięknie i myśle, że na temperaturę na pokrywie zaworów wystarczy. Sprawdzam w internetach. Tesa jest do 140oC. Na pokrywie zaworów, nie będzie tyle. Ale jest mały problem z kalendarzem, jest Niedziela! Wszystko pozamykane a takiej taśmy na stanie nie mam. Myślałem jeszcze o gorilla-tape, ale ta raczej od temperatury by odeszła, wiec rezygnuję. Niedzielę zamykam więc wynikiem może 100km. W poniedziałek raczej bez szans na przegląd rano. Może po południu, ale raczej wtorek. Co oznacza kolejny dzień opóźnienia. No co robić. Przykręcam resztę fantów, kończę się pakować. Czekam do poniedziałku, wiec idę popływać w rzece, bo jest mega gorąco. Piwko, kima. Dzień kolejny, poniedziałek 13.07, zaczynam o 8:00 wizytą w markecie budowlanym. Mam taśmę, lecę do garażu, odtłuszczam pokrywę, zaklejam. W międzyczasie dzwonię do dilera, wysyłam zdjęcia. Mówią, że zamówią na podstawie zdjęć, ale to potrwa kilka tygodni. Od tego momentu się zaparłem. Pomyślałem, pojadę na tym motongu, choćby ... skały srały. Odpuściłem przegląd, bo nie mają terminów na wtorek. Myślę, zrobię po drodze. Zazwyczaj z drogi na taki olejowy, zawsze udawało mi się wepchnąć. Jazda próbna, może ze 150km. Trzyma. Sukces. Do garażu, zakładam dopiero co kupione i już zapakowane blizard enduristan. Przejażdżka. Coś śmierdzi...plastik jakby. Zdejmuję torby, ale te całe. Na wydechu brak śladów. Poprzedniego dnia zamontowałem jeszcze osłonę termiczna tak żeby praktycznie stykała się z boczkiem plastikowym. Patrzę, szukam. Nic nie widzę. Postanawiam zdjąć boczek od wydechu. Okazuje się, że tam praktycznie nie ma podparcia, jedna nędzna gumka na wydechu. Boczek oczywiście przypalony od wydechu. Załadowane torby załamały go na tyle, że stykał się pewnie okazyjnie z wydechem. Już pewnie 14:00 była, a ja dalej nawet nie blisko bycia w drodze. Myśle ... jakby dociąć osłonę termiczną od enduristana, to może by weszła pod boczek. Znowu do marketu, tym razem po kątówkę. Na wycinanie brzeszczotem nawet się nie siliłem, bo za dużo cięcia, a do tego momentu kątówki się nie dorobiłem. Docinam, podcinam, szlifuję ... wchodzi. Załącznik 102579 Ale punkt w którym się plastik załamał, jakiś daleko od osłony. Przymierzam boczek dalej się załamuje. Odpuszczam, jest już mega późno, a ja od trzech dni w kuckach przy motocyklu. Szukam jeszcze jakiś dystansów gumowych, na stronach marketów budowlanych, ale nic nie znajduję. Padam może o 1:00. Sen najlepszym doradcą i we wtorek, 14.07, rano, wpadam na pomysł, żeby użyć gumki od ori osłony silnika, która trafiła na półkę w Sobotę, po założeniu płyty od AXP. Po nawiercaniu otworu w osłonie i delikatnym przycięciu gumki, pasuje jak ulał. Roboty przy tym w piśmie nie wiele, ale w realu proces był iteracyjny i wymagał założenia i zdjęcia kilka razy boczka, żeby przyciąć gumkę i dopasować położenie osłony. Przy okazji jeszcze osłonę przyciąłem delikatnie. Zakładam boczek, ładuje bagaże, spinam wszystko. Jazda próbna. Jest git, i około 16:00. Moto gotowe wyglada tak. Załącznik 102580 Stwierdzam, że ostatnie kilka dni, âpęduâ w kuckach, wymęczyło mnie. Mam już conajmniej 2a dni opóźnienia. Dzwonię do szefa i ustalam, że do roboty wrócę w środę, a nie w poniedziałek jak początkowo zgłaszałem, wiec w teorii mam cały czas dwa tygodnie urlopu. Ufff. Umawiam się na bro z kolegami. Błąd #2. Następnego dnia, Środa 15.07, po kilku konsultacjach z alkoholomierzem, około 11:00 ruszam. Trasa ma prowadzić przez Szwajcarski TET, do Włoch i dalej od wschodu na zachód Włoskim TET, a następnie na południe w okolice Genui. Jak się uda, to kawałek Francuzkiego TET zrobię. Powrót raczej asfaltem bez zbędnej zwłoki, ale tez bez przesadnego pośpiechu, był zaplanowany na 2a dni. Kilometerki lecą niespiesznie. Jura Szwajcarska wita mnie pięknym krajobrazem i niezła pogodą. Trasa ślizga się po pograniczu Szwajcarsko-Francuzkim. W porze obiadu, trafiam na przecudne miejsce, gdzieś przy drodze. Załącznik 102585 Załącznik 102586 Załącznik 102584 Ryzykuje, i pytam po angielsku czy dostanę coś do jedzenia. Starsza Pani, która wyglada na właścicielkę, odpowiada, że jest ryba i zupa. O dziwo po Angielsku i bez bardzo mocnego akcentu francuskiego, który czasem uniemożliwia zrozumienie co nadawca miał na myśli. Przynosi jedzenie, bardzo dobre. W między czasie Pani plotkuje z przyjaciółkami, które zawitały z dziećmi na obiad, wino i kawę. Ja obserwuję je, a one mnie. Właścicielka się przysiada i rozmawiamy chwilkę o życiu. A gdzie,a że korona. Ja prawię komplementy na temat miejsca i jedzenia. Proszę o wizytówkę, bo pomyślałem, że małżowinie miejsce by się spodobało. Pani mówi, że niestety ale w tym roku otworzyli tylko na tydzień czy na dwa, żeby licencji nie stracić. Nie ma nawet wizytówek jeszcze, ale zaprasza serdecznie za 2 lata, jak skończą przebudowę. Magia, myślę. Dokładnie w dobrym miejscu i dobrym czasie się znalazłem. Musi los chciał mnie tu zaprowadzić, a te wszystkie opóźnienia miały doprowadzić do tego. Pokrzepiony dobrym jedzeniem, kawą, ciastem i pogodzony z losem ruszyłem dalej. Załącznik 102587 Załącznik 102588 Przeleciałem przez St. Imier, gdzie już od kilku lat się wybieram, żeby odwiedzić muzeum zegarków Longines. Ale nie tym razem. Chmury nachodzą, późno wyjechałem, napieram. Deszcz w międzyczasie zrobił się całkiem konkretny. Jadąc sobie po wiejskich okolicach, nawet nie kłopotałem się używaniem sprzęgła. Quick shifter działa jak marzenie. Dojechałem w okolice Le Bemont. Zwykłe skrzyżowanie na którym chciałem w lewo skręcać. Z lewej wolne z prawej lecą osobówki, myśle zatrzymam się na lewoskręcie i poczekam na okienko z prawej strony. Sprzęgiełko, hamulec delikatnie, noga wysunięta a moto zamiast gładko zwalniać, szarpie i pyk, zgasło na środku drogi. Puszczam sprzęgło, myśle udusiłem dziada. Jeszcze raz ściskam sprzęgło, a ono leciutkie. I jeszcze raz, to samo. Wciskam próbuje się odepchnąć z nogi. A gdzie tam. Zasprzęglone cały czas. Szukam luzu, spycham na pobocze. Krótkie oględziny, sprzęgło zdechło. Dzwonię na assistance Husqvarny. Informują mnie, że ktoś z TCS się ze mną skontaktuje. âFajnieâ! Pan dzwoni, mówi ze za godzinę dopiero. Dobra idę się przynajmniej wylać. Po około 50 min pan przyjeżdża, ładujemy moto. Załącznik 102581 Niestety nie działa strona husqvarny z wyszukiwarką dilerów. Kilka telefonów do Husqvarny i TCS, i decyzja: Pan jedzie do domu a motocykl na plac TCSu, bo w międzyczasie zrobiła się 17:00, najbliższy diler otwarty do 17:30 a oddalony o 45min jazdy. Zatem na stację i koleją żelazną do domu. Oczywiście browar. Zaskakująco pogodzony byłem z losem w tym czasie. Moto miało na zegarach 650km. Załącznik 102583 W trakcie drogi myślę czy nie wrócić do domu i rano nie ruszyć NATką. Po drodze zgarnął bym bagaż i tyle. Nie podejmuję decyzji. Czekam co ranek przyniesie. Idę w kimę. Czwartek 16.07, zaraz po 7, dzwoni do mnie TCS i mówi ze moto w drodze do dilera Jutzi Motorsport. Załącznik 102582 No to na stronę, sprawdzam, otwarte od 8:00, wiec prysznic, śniadanie i 8:15 dzwonię. Panowie informują, że na 90% to wysprzęglik i że nie mają. Ale może będą mieli w ciągu dnia. W międzyczasie doedukowałem się, i to słaby punkt tego motorka. Ale jak mówią, że będą mieli to czekam. Myśle, zamówię oberona. Jak przyjdzie przed naprawą to git, jak nie to najwyżej poczeka na mój powrót. Szybki telefon, oberon nie ma o-ringów, czekają już ze 3 tyg. Nie wiadomo kiedy będą, bo corona, bla, bla ... dziękuje i się żegnam. Czekam jak na szpilach. Dzwonię przed 12:00. Będą mieli wysprzęglik, podobno jakaś poprawiona konstrukcja. Pytam grzecznie czy płyn się mógł do oleju dostać!? Mówią, że mógł. Pytam czy wymienią olej. Nie ma czasu, naprawa gwarancyjna nie przewiduje. Ulało mi się. Na spokojnie, ale emocje było pewnie słychać. Opowiedziałem w skrócie gościowi historię, którą powyżej opisałem. Wysłuchał. Ustaliliśmy, że mam w piątek rano przyjechać na około 10:00. Moto ma być gotowe. W sumie, fajne chłopaki, mogli mnie zlać. |
Fajna opowieść się zapowiada...
Z tą fizjoterapią to - być może - jest drugie dno.... Podobno w Bułgarii - kiwanie głową na "Tak" - znaczyło kiedyś "Nie", a kręcenie - "Tak"....?? - Boli ? - kiwamy na Tak.... Czekam na ciąg dalszy... No i Zdufka ! |
Cytat:
|
A ja myślę, że moto kolejny raz się zje....ło, nie pozwoliło wyjechać na wymarzony urlop. Wrócił do NATki i kolejny raz się w niej zakochał;)
|
Świetna opowieść!
|
Pióro lekkie, historia emocjonująca. Czyta się z niecierpliwością CeDeeNu. :)
Wysłane z mojego Hammer_Energy_18x9 przy użyciu Tapatalka |
Dawaj dawaj :)
|
Super się czyta:)
|
W drodze :at:
13 Załącznik(ów)
W piątek rano 17.07, lecę na kolej żelazną. Ranek pochmurny, ale nie pada. Ponad dwie godzinki i 2 przesiadki później, wysiadam koło 10:20 w Walkringen. Wioska jakich pełno. Tu dygresja, wioski w CH mają sporo cech małych miasteczek gdzie indziej, jak:
1. każda wiocha w ch zdaje się mieć szkołę podstawową, a dzieci chodzą same do szkoły, jak my w PRL i jeszcze latach 90, w zasadzie to do przedszkola 5-latki mają już same chodzić, 2. praktycznie każda średniej wielkości wiocha ma stację benzynową, 3. no i prawie w każdej średniej wielkości jest poczta. Ta dodatkowo ma dilera Husqi i Kata. Nawet niemały. Nieźle! Podchodząc do budynku, widzę mechanik wyprowadza moją Huśkę. Mówi, że właśnie skończył przegląd robić i jedzie na jazdę próbną. No chili olej wymienili, a po moich stękaniach dnia poprzedniego, okazało się, że nawet 1 przegląd zrobili. Od razu mi się humor poprawił. Wchodzę, gadka szmatka, a dokąd, a skąd pochodzę, ale widać chłopaki zarobieni. Gość na recepcji, cały czas na telefonie. Mechanicy na 3 stanowiskach, każdy ma co robić. Łażę oglądam. To co widzę, to pełno crosów. Sporo 2T. Widać które czekają na zabiegi, a które już po. Czyste dalej od wejścia, brudne przy wejściu. Prawie 0 maszyn ADV. Gdzie oni jeżdżą wszyscy w offie, w środkowej Szwajcarii, pozostaje dla mnie tajemnicą, bo wraca moja Husqa. Wszystko dobrze nic nie cieknie. Proszę jeszcze żeby, sprężynę nakręcili trochę mocniej, bo pod bagażem siada trochę za nisko. Zakładają torby, ja płacę. Pokazuję im jeszcze moją doraźną naprawę pokrywy zaworów. Nie wierzą, że chce tak jechać do Włoch :-) Pytam mechaników co jeszcze może klęknąć w tym motongu? Mówią, że zdarza się skrzynia czy elektronika. No i nagminnie to cholerne sprzęgło, ale to co zamontowali, to już na oringu i ma być już dobrze. Mówią jeszcze, że oberonem już nic nie poprawię. Doradzają natomiast, żeby olej zmieniać częściej, co 3-4 tysie, i nie wierzyć w 10kkm interwały. Mówią, że serwisują 690 z nalotem 60-80 tysi do których nikt nie zaglądał i że silnik jest pancerny. Szczególnie eur4, bo poprawili napęd zaworów. Mam nadzieję. Zobaczymy. W międzyczasie kończą a gość z recepcji pokazuje mi swoją 701. Oklejona cała na czarno-zielono, z wieżą rally od nomad chyba. Fajna, ale nie w moim guście. Wyprowadzają moją. Załącznik 102616 Poprawiam bagaże i wio. W międzyczasie jest już dobrze po 11. Lecę w kierunku TET. Tak przebiega trasa tego dnia. Załącznik 102617 Byłem tak zajarany, że nawet nie mam jednego zdjęcia z pierwszego odcinka. Ten motong jak działa, to jest przekozacki. Oczywiście na razie tylko asfalty. Zatrzymuję się na obiad koło 13. Tu znowu dygresja. Większość knajp w Szwajcarii jest przeciętna. Wszystkie drogie. Płacę 27chf, za jednodaniowy obiad, z sałatką i kawą. Lecę dalej. Nie gonię, bo fotopstryki potrafią w szczerym polu wystawić, no i zaczyna padać. Pierwsze zdjęcie robię, jak deszcz zgania mnie pod dach, żeby nałożyć portki przeciwdeszczowe. Pada dość obficie, a widać że za chwilę się rozjaśni. Postanawiam, przeczekać. Jestem na Glaubenbergpass. Bar pod namiotem, wszystko zamknięte. Pewnie świrus. Załącznik 102618 Deszcz po około 30 min ustaje i lecę dalej. Szybkie zdjęcie pod wodospadem. Załącznik 102619 No i widoki robią się ciekawe, znaczy w końcu coś widać. Załącznik 102620 Dalsza cześć dnia, jest dość pochmurna i zrobiło się zimno. Wyżej nawet w okolicy 3oC. Koło 20:00 na Sustenpass, mam dość. Chmury wiszą nisko. Na przełęczy w nie wjeżdżam i robi się naprawdę zimno. Twardo jednak szukam miejsca na biwak. Po prawej stronie, na niewielkim spadku, łąki wyglądają obiecująco. Boczną drogą, w stronę głównej, wspina się defender. Zjeżdżam, pytam czy mogę rozbić namiot na łące. Wyglądam zza defendera, i widzę strumień. Idealnie. Gość odpowiada dialektem, z którego nic nie rozumiem. Proszę grzecznie żeby nadawał w hochdeutsch. Gość kiwa głową i dalej napierdala w gwarze tylko wolniej. W końcu, kleję. Musze się cofnąć 3km w kierunku przełęczy i po lewej mogę się rozbić. Dziękuję, żegnam się. Śmieszny to kraj. Nie dość, że 4y języki mają, to jeszcze niemiecki ma co najmniej kilka gwar. Zawracam i wspinam się w stronę przełęczy. W końcu trochę poniżej drogi dostrzegam dwa kampery. Musi to tu. Zjeżdżam z głównej i podjeżdżamy kawałek szutrową drogą, żeby nie rozbijać się zaraz koło kamperów. Droga jest ślepa, prowadzi na pastwisko. Po drodze mijałem mały strumień. Nieopodal spokojnie szumiące wody rozbijam obóz na poboczu i kończę dzień. Sukces. Załącznik 102621 W Sobotę 18.07 budzę się przed 7:00. Niedługo potem słyszę pierwsze motorki jadące na przełęcz. Pogoda piękna. Chmury się rozeszły, ale w nocy było rześko. Załącznik 102622 Nawet na wschód słońca się załapuję, zza gór, ale jednak. Załącznik 102623 Myśle, że nad ranem w okolicy 0 mogło być, ale szronu brak. Moja kołdra, pozwoliła mi w ciepełku noc przespać. Wrzuciłem na siebie tylko getry, podkoszulkę z długim rękawem z merino i grube skarpety. Susze namiot, wilgoci od groma. W międzyczasie kawa i śniadanie. Zbieram się i przed dziewiąta ruszam. Nie jestem mistrzem szybkiego pakowania biwaku rano. To jeden z powodów dlaczego podróżuje zazwyczaj sam. Moja trasa tego dnia wyglada tak. Załącznik 102624 Słońce grzeje mnie przyjemnie. Po szybkiej kawie #2 w przydrożnym barze, ruszam w kierunku Furki. Kilka razy planowałem ją przejechać, ale dotychczas się nie złożyło. Zatrzymuję się w miejscu gdzie stara droga łączy się z nową. Stara niestety zamknięta dla ruchu zmotoryzowanego. Szkoda, wyglada fajnie. Załącznik 102625 Jest tam też monument dla księcia rosyjskiego, nazwiska nie pomnę, który uratował Uri przed najazdem złych Włochów :-) Monument jest opisany cyrylicą i w zdecydowanie rosyjskim stylu. Wykuty w skale, wysoki na około 15m. Trochę się dziwię, bo Szwajcarzy zazwyczaj skromniej upamiętniają swoich bohaterów. W końcu zauważam, że monument ufundowany przez ambasadę Rosji. Wszystko teraz się zgadza. Sama furka zapiera dech w piersiach. Przede mną dziwny duet na blachach z Ticino. Jedna to Yamaha 600 albo 660. Przepraszam ale nie jestem znawcą. Drugi motek to nowy goldwing . Chłopaki jadą jakby byli we Włoszech. Korzystam z okazji i jadę z nimi. Pomykamy bardzo żwawo, jak na Szwajcarię. Nawet ruch nie jest jakiś duży. Korzystam z dobrodziejstwa quick-shiftera i objeżdżam ich w pakiecie z osobówką. Wszystko idealnie. W końcu zatrzymuje się na przełęczy. Panowie z ticino dołączają po chwili. Gadają po włosku. Nie rozumiem zbyt wiele, wiec postanawiam nie zagadywać, tylko lecieć dalej. Jeszcze pstryk. Załącznik 102626 Teraz wiem dlaczego tak dużo osób ciągnie na Furkę:-) Jadę niespiesznie w kierunku Włoch. Cały czas tylko asfalty. W końcu w okolicy Arona wlatuję na 4, a potem szybko na 3 odcinek włoskiego TET. Trasa prowadzi lasami i przez pola. Załącznik 102627 Niekończące się połacie ryżu i kukurydzy. Załącznik 102628 Drogi gruntowe wysypane żwirem, najczęściej prowadzące wzdłuż kanałów nawadniających, przeplatane asfaltem. Krajobraz raczej płaski. Jest ciepło, nawet bardzo. To miła odmiana po poprzednim dniu, ale chwalę sobie, że mam tylko jersey wrzucony na zbroję. Odkręcam miejscami, tam gdzie warunki pozwalają. Banan nie schodzi mi z ryja. Cieszę się motorkiem i jazdą. Cieszę się tak bardzo, że na obiad wrzucam kawałek salami z chlebem, w cieniu drzewa. W końcu odnotowuję, że słońce jest jakoś nisko. Okazuje się, że jest już chwilę po 22:00. Szybki lookens na navi i widzę jezioro, Lago di Viverone, ze 30 min drogi. Myśle: może uda się rozbić gdzieś na brzegu!? Nie udaje się. Brzeg szczelnie ogrodzony. Koło 23 rezygnuję z dalszego poszukiwania biwaku na dziko i praktycznie już po ciemku, wjeżdżam na pole namiotowe. Zaletą jest to, że jest nad samym jeziorem. Niestety same rodziny z dziećmi. No trudno, nie będzie z kim pogadać. Kolacja, bro, prysznic i w :spac:. Piękny dzień! :D |
Miło się czyta. Bardzo fajna relacja.
|
Pierwsze smaki szutrów alpejskich
19 Załącznik(ów)
W niedzielę 19.07 budzę się się przed 7:00. Leżę jeszcze conajmniej 30min w namiocie, zanim słyszę pierwsze dźwięki życia campingowego. Zamki, zgrzyt, garnki, stuk... wstaję. To jeden z powodów dlaczego nie przepadam za campingami. Z wolna robię kawę i drobne śniadanie. Pranie które rozwiesiłem dnia poprzedniego jeszcze mokre. Nie dziwne, nie minęło zbyt wiele czasu, ale jest dość ciepło i słońce zaczyna dogrzewać, więc postanawiam poczekać. W międzyczasie idę popływać. Jezioro nie jest wielkie, a woda dość rześka. Na 10 min pływanie wystarczy.
Załącznik 102886 Przyjemnie. W drodze powrotnej do namiotu, obowiązkowa we Włoszech kawa i rogalik. Załącznik 102887 Już rankiem notuję stan błogiego zadowolenia!:-) Problemy z dni poprzednich, wydają się, z tej perspektywy niemal opowieścią zasłyszaną od kogoś. Reset się rozpoczyna. Jeszcze prysznic i w drogę. Ślad z tego dnia prowadzi tak. Załącznik 102890 Teren nadal płaski. Z rzadka napotykam ludzi spacerujących albo na koniach. Za każdym, jak widzę jeźdźców w siodle gaszę silnik i albo czekam aż przejadą, albo przelatuje na luzie, żeby nie stresować zwierząt. Wszyscy uprzejmie dziękują, nikt się nie denerwuje. Fajnie. Napotykam trochę zabytków w lasach w bardziej lub mniej zaawansowanym stopniu rozkładu. Załącznik 102891 Załącznik 102892 Szybko robi się dobrze po południu i nauczony poprzednimi doświadczeniami w Europie południowej, szukam miejsca na obiad, mimo że nie jestem bardzo głodny. W miasteczko Rivarolo Canavese jeżdżę od knajpki do knajpki z Google. Większość zamkniętych. W końcu trafiam do tratoria. Sami lokalesi. Karta po włosku. Zamawiam menu. Pyszne. Dwudaniowy obiad z deserem, piwkiem i kawą coś z 15 eur. Wychodzę napchany niemożliwie i jadę dalej. Trasa prowadzi przez lasy. Powoli krajobraz robi się pagórkowaty a w oddali majaczą góry. Napotykam przeprawę przez kanał, może 3m szeroki. Przelatuję z marszu. Nawet zdjęcia nie zdążyłem zrobić. Szczęśliwie okazuje się niezbyt głęboki i dobrze, że zaatakowałem na niewielkiej szybkości, bo dno jest raczej grząskie. Łapie oddech i za 50m wpadam na duże błoto. Postanawiam nie kusić więcej losu i robię rozeznanie. I całe szczęście. Kałuża która z daleka nie wyglada zbyt strasznie, w środkowej części ma ok 60 centów głębokości. Załącznik 102893 Jakby się, koło zapadło, a zapadło by się w tym błocie na bank, to mógłbym nabrać wody. Po drugiej stronie widać, że jakiś 4x4 stoczył tu niemałą walkę. To tłumaczyło by głębokość. Przeprawiam się bokiem przez las. Teren podmokły, więc trochę ćwiczeń, i przejeżdżam na druga stronę sadzawki. W okolicy 16:00 teren robi się bardziej górzysty Załącznik 102894 i zaczynają się szutry. Załącznik 102895 W okolicy Forno Cavanese, podjeżdżamy pod wiatrak, który zdaje się być lokalną atrakcją. Niestety dalej ślad TET prowadzi przez zamknięty odcinek, znaki i dodatkowo szlaban zamknięty na solidna kłódkę. Za wąsko, żeby śmignąć bokiem a będąc samemu ... odpuszczam. Robię mały objazd asfaltami i w końcu dojeżdżam do drogi pomiędzy Mezzenile a Viu (SP 219), która wije się w górę w kierunku przełęczy. Asfalt czym wyżej tym bardziej zmęczony. Widok mnie oczarowuje i koło 18 znajduję idealne miejsce na biwak. Cofam się do doliny z zamiarem zakupienia flaszki wina i jakiegoś pieczywa, żeby uczcić odpowiednio ten widok. Wcześniej zapomniałem zrobić zakupy. Jest niedziela i schodzi mi niemal godzinę, żeby w końcu zrobić zakupy w barze w Ceres. Cały bar pomaga tłumaczyć. Wszyscy mówią po angielsku, tak jak ja po włosku. Niemiecki, jeszcze gorzej. W końcu dochodzimy do porozumienia. Uścisk dłoni, nikt tu zdaje się nie przejmować świrusem, żegnam się i pędzę na moja upatrzoną pozycję. Było warto. Biwak z widokiem, wodą i nawet zdezelowanym kiblem. Załącznik 102896 Wieczorne włoskie niebo, funduje mi jeszcze spektakl światło-cieni. Załącznik 102897 Załącznik 102898 Pięknie. Jestem bardzo kontent. Idę spać chwile po zmroku. W poniedziałek 20.07, z uwagi na dzień roboczy, postanawiam pospać dłużej. Pewnie, nie bez wpływu było świętowanie widoku dnia poprzedniego:-) W nocy miało padać, ale chyba nie spadła ani kropla. Biorę prysznic, z przenośnego prysznica który zabrałem po raz pierwszy ze sobą. Jest super i trafi do mojego ekwipunku na dłużej. Pozwala przewieźć wodę na biwak, schłodzić browar albo wino, umyć naczynia jak pod kranem zawieszony na kierownicy motonga i no i oczywiście wziąć prysznic. Tu potrzebny jest jakiś wyższy punkt mocowania. Dolewam wody zagryzanej na gazie, wygodny się zrobiłem. W trakcie kąpieli pozdrawiam na golasa kolarzy wspinających się z rana na przełęcz. Mój prysznic wyglądał tak. Załącznik 102899 Powoli się zbieram i ruszam w drogę. Jeszcze ślad z tego dnia. Załącznik 102900 Przełęcz i droga SP 219 jest malownicza. Warto odwiedzić! Zjeżdżam do Viu i zażywam przepyszne włoskie capucino z rogalikiem. Wczorajsze kręcenie się po okolicy, zajarzyło światełko rezerwy. Zasięg tego motonga to około 300km. 250 do rezerwy i potem jeszcze 3 litry, przynajmniej tak mi się wydaje. Postanawiam się zatankować. 1 stacja, w okolicy, nie akceptuje żadnej mojej karty ani gotówki. Kolejna jest nie po trasie i przynajmniej 20 min jazdy. No trudno, jadę. Sytuacja z nieakceptowaniem płatności, powtarza się. Kolejna stacja jest w Ceres. Powinienem dojechać, ale w międzyczasie zrobię kółko wokół góry. Dojechałem. Do baku wlazło 12,8 litra. Przejechałem 310km. Dobrze wiedzieć na przyszłość, no i pozwala mi to jeszcze raz przejechać SP219 :at: Na obiad tego dnia nie starczyło mi czasu. Lecę, żeby nadgonić czas, stracony na kręcenie się za paliwem. Sceneria coraz bardziej górzysta. Żadnych zakazów. Nikt się nie przypiermandala. Pięknie. Dygresja: przez kilka dni we Włoszech, nie spotykam żadnego motocyklisty na TET. Nie przypominam sobie nawet, żebym natknął się na 4x4 czy quada. W kolejnych dniach to się zasadniczo zmieni, ale na razie cieszę się pogodą, trasą i samotnością. Załącznik 102901 Pogoda stopniowo się piermandoli i wjeżdżam w chmury. Droga jest szutrowym łącznikiem pomiędzy SP32 a SP24. Całość ze 30km długości. Na trasie napotykam jakiegoś pickupa i trochę kóz mutantów. Na ten czas jawiły mi się jak żywcem wyjęte z obcego. Załącznik 102902 Chciałem zobaczyć na tym odcinku Sanktuarium della Madonna degli Angeli, ale mgła jest taka, że nie zauważyłem budynku ani zjazdu. Rozjaśnia się dopiero, po drugiej stronie przełęczy. Nieźle, nawet już nie w najwyższym punkcie, a ciagle dość wysoko. Załącznik 102904 Droga jest dobrze utrzymana i nie ma szczególnie trudnych odcinków. Załącznik 102903 Do przejechania na dużym moto bez większych problemów. Powoli zmierzam w kierunku Oulx odbijając co chwile od SP24 na szutry. Dzień leci jak z bicza. Szutry, widoki, wioski ... Załącznik 102907 ... i o 20:00 staje przed takim znakiem. Załącznik 102905 Włosi nie szczędzą materiału na znaki. Robię tylko fotę i mimo, że chciałem spać tego dnia na dzikusa na monte Jafferau, postanawiam się cofnąć do Oulx i poszukać jakiejś kwatery. Zatrzymuje się w B&B Edelweiss w Oulx. Dość drogo, ale jest pralka, bezpieczny garaż dla motorka i pyszne śniadanie w cenie. Robię użytek z pralki, i piorę spodnie, jersey i porządnie bieliznę. Okazuje się, że jestem bardziej zmęczony niż początkowo przypuszczałem , więc jem kolacje w pokoju, piwko i w kimę. |
To lubię, takie podróże i takie relacje, dzięki!
|
To jest kurde konkret. Nowe moto i w palnik! Aż się morda cieszy no i nie ukrywam chce się tam pojechać.
Czekam na ciąg dalszy bo ten zapowiadany tłok nieco studzi zapał :) Dajesz ! M |
Jafferau i Colle del Sommeiller
19 Załącznik(ów)
Poranek we wtorek 21.07 wita mnie piękną pogodą. Zdjęcie z tarasu B&B.
Załącznik 102943 Śniadanie zamówiłem na 8:00. Całkiem niezłe z wyjątkiem tego, że Pani która prowadzi B&B zapomniała o bułkach. Próbujemy konwersować ale idzie średnio. Pani mówi słabo po angielsku, nic po niemiecku a mój włoski nie wychodzi poza dzień dobry, do wiedzenia i przepraszam. Zjadam dziękuje i idę sprawdzić pranie. Cześć rzeczy jeszcze delikatnie mokra. Postanawiam poczekać aż wyschnie. W międzyczasie sprawdzam rady właścicielki B&B, żeby jechać na monte Jafferau od strony miasteczka Salbertrand. Niestety przez tunel można tylko w środę i sobotę, odwrotnie niż na strada dell'assietta która w środę i sobotę jest zamknięta dla ruchu zmotoryzowanego. Wjeżdżam od strony Sovoulx, gdzie wczoraj wycofałem się spod znaku, który pisał chyba jakiś eseista. Ciekawe jest to, że bez tłumaczenia Google nijak to ogarnąć. Niby zakaz ruchu i ślepa ulica. Dopiero po przetłumaczeniu okazuje się kiedy obowiązuje a kiedy nie. Dobrze robię że nie jadę przez tunel. Robię panoramę na której widać komitet powitalny dla tych co zdecydowali się nie zastosować do zakazu. Załącznik 102925 Jest tu też auto, którego właściciel chyba myślał, że każdy Land Rover to defender. Załącznik 102926 Zjeżdżam do ruin fortu al Seguret. Celem zrobienia kilku fotek. Załącznik 102927 Ucinam pogawędkę z kobitą z Toyoty. Właśnie zwijają obóz. Dobrze się gada, mówi płynnie po angielsku. Zaczyna mi brakować towarzystwa najwyraźniej. Ale po chwili widzę, że chcą już jechać, więc się żegnam. Odjeżdżając prowadzi partnera z zewnątrz na nawrocie. Przy wykręcaniu najeżdżają kołem na samą krawędź urwiska. Ja bym się bał, oczyma wyobraźni od razu widzę to tak. Załącznik 102928 Ale serio to widać, że wiedzą co robią. Zerkam jeszcze na blachy. Zürich. Świat jest mały. Chwile kontempluję piękne okoliczności przyrody. Wskakuje na moto pędzę dalej na Jafferau. Krajobraz powala. Wyjeżdżam ponad linię lasu. Chmury rzucają na góry łaty cienia, jak na gigantyczną krowę. Załącznik 102929 Podoba mnie się, to co widzę. Gdzieniegdzie jeszcze majaczą płaty śniegu. Huśka też jakby uśmiechnięta. Załącznik 102930 Dnia poprzedniego wyszorowałem i nasmarowałem jej łańcuch, może dlatego :) Dygresja: we wszystkich moich poprzednich moto miałem olejarkę. Do Huśki stwierdziłem, że jakoś ten pomysł mi nie pasuje. Oooo, jak się myliłem. Ablucje łańcucha za każdym razem zajmują mi z godzinę, zanim dojdę do rezultatu który mnie satysfakcjonuje. Olejarka była pierwszą rzeczą, którą zamontowałem zaraz po powrocie. Po drodze mijam kilka terenówek, które kurzą przepotwornie. Większość kierowników tych 4x4, jak widzi moto, robi miejsce żeby nie męczyć motocyklisty za sobą. Spotykam na postoju gościa w CR-Vce na holenderskich blachach. Jedzie sam. Dziwię się, bo znam to auto bardzo dobrze i moim zdaniem nie nadaje się w teren. Rzucam okiem i widzę porządne koła z oponami AT i puszka stoi jakoś wyżej. Pytam się z ciekawości co modyfikował i jak się sprawdza w terenie. Mówi, że dłubnął zawieszenie, ale poza tym std. benzyna 2.0. Ma jej brakować momentu na podjazdach. To akurat dobrze wiem. Mówi też, że auto pancerne poza tym. I z tym się zgadzam, choć moja młodsza i z mniejszym nalotem. Dojeżdżam pod budynki u stup Jafferau. Robię kilka fotek. Załącznik 102931 Lecę na szczyt, gdzie są ruiny fortu. Załącznik 102932 Tam robi się tłoczno, trochę motocyklów i terenówek. No i jest już 11:00, wiec zwiedzanie fortu zostawiam sobie na następny raz. Jadę w dół w kierunku Gleise. To pierwszy odcinek, gdzie naprawdę cieszę się, że jestem na Huśce a nie na NATce. Zjazd jest dość stromy, a droga słabo utrzymana. Sporo wielkich kamieni. Zjeżdżam ostrożnie i udaje mi się nie wywrócić. :D Po drodze wymijają mnie 3 Niemcy. Nowa tenerka, DR 350 i jakiś inny lekki singiel ze starej Japoni. Spotykam ich na dole ponownie. Gość w T7 zagotował tylny hebel i dźwignia mu wpadła. Zjechał ale się wyjebał. Nic mu nie jest, moto też nie ma wielkich uszkodzeń. Tenerka jest praktycznie nowa, pierwszy wyjazd robi. Mają co prawda trochę bagażu, ale powiedziałbym, że mniej niż ja. Dziwne, może za dużo hamulcem a za mało silnikiem robił!? Zjeżdżam do Bardonecchia na obiad. W tratoria próbują mnie zrobić, na jakiś inny rachunek. Prawie dwa razy taki, jakiego się spodziewałem. Mała draka. Kelner przeprasza, ale jakoś tracę motywację żeby dać mu napiwek. Tego dnia miałem zaplanowane jeszcze wjechać na Colle del Sommeiller. To jest dopiero czad. Załącznik 102933 Lecę prawie bez zatrzymania na samą górę. W międzyczasie uiszczam 5Eur za wjazd na drogę. Dziewczyna w budce, wyglada na niemiłosiernie nieszczęśliwą. Nawet cienia uśmiechu. Za to z mojej mordy, uśmiech nie schodzi. Ilość agrafek na szutrach poraża. Jestem tak nakręcony, że prawie zdjęć nie robię. Jest trochę pieszych, trochę terenówek i motków. Przy pieszych wszyscy zwalniają w miarę możliwości żeby nie kurzyć nadmiernie. Super. Góra zaśnieżona. Na szczyt nie da się podjechać. Gość ładowarką odgarnia śnieg, ale do szczytu brakuje jeszcze kilkaset metrów. Dojeżdżają dwaj Włosi na scramblerach. Nie mówią w żadnym znanym mi języku, ale robią fotę. Załącznik 102934 Zjeżdżam do wodospadu i robię przerwę. Okoliczności przyrody piękne. Załącznik 102940 Ludzie w każdym wieku spacerują. Jak zwykle rozbrajają mnie dziadkowie. Ja na motku upocony niemożliwie, a oni jak na spacerze bez cienia zmęczenia. Chciałbym mieć ich moc i miłość, jak dożyje takiego wieku! Załącznik 102941 Jest koło 16 ale okoliczności przyrody są tak piękne a ja tak pozytywnie naładowany, że postanawiam zakończyć tu dzień. Idę do knajpy i kupuję małe bro. Jest nieskończenie pyszne. Załącznik 102942 Pytam nawet kelnerkę, co to za browar. Jakieś niemieckie, ale nie zapisałem i zapominam. :D Trudno. W międzyczasie dostrzegam, po drugiej stronie strumienia miejsce na biwak. Jest mały mostek z zakazem ruchu, ale pytam w knajpce czy mogę przejechać motkiem na druga stronę i rozbić się na noc. Mostek widać w prawej części zdjęcia. Załącznik 102944 Kelner mówi, że można. Noooo, idealnie. Po chwili namysłu Kupuje w barze litr tego pysznego browaru w butelki plastikowe i kawał chleba. Pozostałe produkty mam. Robię się mistrzem robienia zakupów w barach :D Przejeżdżam przez mostek. Są stoły biwakowe i strumień nieopodal. Dłuższą chwile szukam miejsca, bo teren służy też za pastwisko i okazuje się być gęsto zaminowany. W międzyczasie przyjeżdża rolnik i drze mordę, że zakaz i czy nie widziałem. Nawet z moją znajomością włoskiego zrozumiałem. Przepraszam i wyjaśniam, że pytałem w restauracji i powiedzieli, że ok. Trochę się uspokaja i mówi, że rozbić się mogę, ale motek musi zostać po drugiej stronie strumienia na parkingu, co nie bardzo mi się widzi, a w połączeniu z zaminowanym terenem zniechęca mnie do lokalizacji ostatecznie. Nie zdążyłem się jeszcze rozłożyć za bardzo wiec luz. Przypominam sobie, że niżej w dolinie widziałem obóz terenówek przy zalewie. Wciągam na siebie zbroję, jersey, kask i tam się udaję. Decyzja okazuje się nad wyraz udana. Jest miejsce na ognisko, woda ze strumienia, jezioro i wodospad w tle. Nawet udaje się trochę chrustu z brzegów jeziora zebrać i jest ognisko. Załącznik 102935 Po chwili do doliny wślizgują się chmury. Tłoczą się i piętrzą, próbując przedrzeć się na drugą stronę grani. Załącznik 102936 Jem kolację i z samozadowolenia popełniam samojebkę. Załącznik 102937 Załącznik 102938 To był naprawdę piękny dzień! No i oczywiście wszystkiego dobrego w nowym roku! Dobranoc |
Strada dell'Assietta
9 Załącznik(ów)
W Środę 22.07 śpię długo i zbieram się niespiesznie. Czuję lenia tego dnia, nie zrobiłem nawet jednego zdjęcia. Lipa!
Ślad z tego dnia wygląda tak. Załącznik 103369 Ruszam chwilkę przed 10;00. Poprzedniego dnia chciałem przejechać strada dell'assietta, bo w środę pomiędzy 9:00 a 17:00 jest zamknięta dla ruchu zmotoryzowanego. Dodatkowo po południu ma padać. Jest jednak nadzieją na rozpogodzenie od 16:00. Postanawiam pokręcić się trochę po okolicy, zjeść obiad i zaatakować na wieczór assiettę. Dzień jest bardzo długi, więc myślałem, że spokojnie dam radę przejechać na drugą stronę. Zaczyna padać około 13:00, wbijam więc w Oulx do tratorii. Tratoria w ogrodzie, na stołach ceraty, jedzenie pyszne! Czekam aż przestanie padać i zrobi się nieco bliżej 17:00. Leje do 16:00, więc mam wymówkę, żeby siedzieć i napychać się pysznościami. 16:30 ruszam na assiete. Ludzi mało, motków w ogóle, ale napieram. Dość mokro ale błota się nie spodziewam. Pierwszy większy podjazd, wygląda niezbyt strasznie, bo droga świetnie utrzymana. Jest za to długi i bardzo stromy. Widać z dołu, że ma dwie części. Postanawiam zaatakować pierwszą na rozpędzie. Mokry szuter w połączeniu z mocno już zmęczonym TKC 80 na tyle, powodują że w 2/3 podjazdu koło zaczyna mi buksować i staję. Jak jest stromo zdaję sobie sprawę dopiero teraz. Ledwo trzymam równowagę i próbuję zawrócić motocykl. W dodatku prognoza się nie sprawdziła i zaczyna znowu padać. Odpuściłem sprzęgłem i zawróciłem na tyle że moto stanęło prawie w poprzek. Jeszcze trochę machania kierownicą i już mam spadek z przodu. Ruszam i nie zauważam większego kamienia. Przednie koło trochę się ślizga a trochę przechyla całe moto na lewy bok, tak że motocykl skręca poza drogę. Jeszcze dobrze nie siadałem, więc do hamulca nie dostaję. Ląduję w trawie na poboczu. Uszczerbku na zdrowiu nie stwierdzam. Podnoszę moto, wydaje się całe. Próbuję podjechać jeszcze raz ale sytuacja się powtarza z wyjątkiem, wyjebki. No cóż, tego dnia nie pisana była mi assietta. Zjeżdżam z powrotem do Oulx z zamiarem wymieniania tylnej opony na coś z bieżnikiem. Przejeżdżając dnia poprzedniego widziałem, że przy stacji benzynowej jest wulkanizacja i mieli sporo opon enduro. Zajeżdżam, zamknięte a na drzwiach numer telefonu. Dzwonię. Pan po włosku coś szumi i przekazuje telefon żonie. Ta całkiem nieźle mówi po angielsku. Niestety nie pomogą, bo są poza mieściną przez 4y dni. No tak, stacja działa bezobsługowo 24h/d więc czemu nie. Pytam jeszcze gdzie najbliższa wulkanizacja albo serwis motocyklowy. Mówią, że w kierunku turynu z 1h jazdy, ale dziś już za późno. Zrezygnowany zwracam się jeszcze po radę do wujka google. Jedyne co znajduję, to wypożyczalnia sprzętów enduro. Dzwonię. Jakoś się dogaduję. Gość ma oponę na tył w rozmiarze do Huśki. W międzyczasie deszcz przybrał na sile. Teraz to już leje. Myślę może dobrze, że odpuściłem. Kupuję metzelera 6 days. Wymiana idzie po grudzie jakoś. Gość jakby robił to pierwszy raz w życiu. Jakoś się udaje. W międzyczasie tłumaczy mi, że biznes musiał zamknąć, jak KTM zabierał się za zakup GasGas, z którym ów człowieczek współpracował. Faktycznie prawie same maszyny gasgas w garażu stoją. Przykre. No nic płacę, daję jeszcze napiwek, bo przecież po wieczorze i musiał zamknąć biznes. Wycofuję się do dobrze znanego B&B Edelweiss. Na miejscu okazuje się, że bez Booking cena jest prawie 30% niższa. Idę jeszcze na kolację i w kimę. W czwartek 23.07 ruszam koło 9:00. Ślad z tego dnia wygląda tak. Załącznik 103370 Pogoda jest niezła, nie pada, ale jest mocno mokro, bo w nocy dłuższy czas jeszcze lało. Tankuję tylko i jadę atakować assietta. Na podjeździe, na którym dnia poprzedniego skapitulowałem, obieramy trasę bokiem przez las. Kończy się tak :D Zjeżdżam i podjeżdżam drogą na której skapitulowałem dnia poprzedniego :D Assietta cudowna. Szuter trochę mokry, dzięki czemu prawie w ogóle się nie kurzy. Załącznik 103371 W miarę progresu okazuje się, że spotykam coraz więcej motocyklistów. Mijam nawet dwóch gości na vespach. Zastanawiam się jak oni zjadą tym szlakiem, którym ja ledwo podjechałem!? Szacun. Załącznik 103372 Na jednym z podjazdów czuję, że tył zaczyna tańcować, niewspółmiernie do jakości nawierzchni i użycia manetki. Zatrzymuję się, w pełni odsłonięty teren, przy parze na GSie. Z tyłu kapeć. Nosz $%#@a. Pan z GSa wypożycza mi pompkę nożną. Ja wziąłem tylko rowerową ręczną, zresztą pierwszy i ostatni raz. Dobijam powietrza ale słychać, że powoli schodzi. Ruszam wentylem i już wiem, że skończy się na wymianie dętki. Gość dnia wczorajszego musiał ja przyszczypać i jak ruszam wentylem to uchodzi bardziej albo słabiej. Alternatywnie, mogłem ją przekręcić oponą na podjeździe. Postanawiam na resztce powietrza zjechać niżej w cień. Ujeżdżam kilkaset metrów i znajduję trochę cienia i dogodne miejsce do wymiany. Załącznik 103373 W międzyczasie pojawia się lokales, który pomaga mi w zmaganiach. Załącznik 103380 Umowny Włoch, przepraszam ale imienia nie zapisałem a oczywiście zapomniałem, zaproponował nabić oponę swoją pianką nbaprawczą. Już prawie bierzemy się za robotę, kiedy okazuje się, że wentyl odseparował się od reszty dętki, więc z napełniania piankę nici. Mam dętkę na przód, więc zmieniam. Jeszcze robię z gorilla-tape i starej dętki opaskę, bo stara się poddała na tym krótkim odcinku, do tego stopnia, że część została gdzieś na assietta. Ponaprawiałem. Zatrzymuje się 4x4 i dobijam powietrza z kompresora, co mnie bardzo cieszy, bo zacząłem machać pompką, ale szło jak krew z nosa. Załącznik 103375 Dzwonię do człeka, co mi poprzedniego dnia zmieniał oponę. Nie odbiera, oczywiście! No nic, zjadę na dół i poszukam opcji. Umowy Włoch, tłumaczy mi jeszcze jak zjechać, żeby nie jechać po tej stromiźnie co rano pokonałem. Droga okazuje się mega łatwa. Teraz wiem gdzie vespy pojechały. Na dole kolejny telefon do człeka od oony. Dalej nie odbiera. Szukam i ze 40 min drogi, po stronie francuskiej znajduję serwis motocyklowy. Pytam po angielsku czy ma dętkę na tył do husqvarny 701. Mówi bardzo słabo po angielsku i przyznaje, że nie rozumie, ale żeby przyjechać i coś poradzi. Warsztat nazywa się Nico Moto a na miejscu okazuje się, świetnie wyposażonym serwisem motocyklowym. Widzę dużo opon, akumulatory, co tam jeszcze. Polecam! Pan sprzedaje mi ekstra grubą dętkę michelina i nową opaskę na felgę. Całość może 15-20 min. Jest już po 17:00. Postanowiłem zaatakować jeszcze raz Assiettę tego samego dnia. Lecę jak wiatr. Assietta przepiękna. Ruch, żaden, no bo kto normalny pcha się o 18:00 na przełęcz. Załącznik 103376 Przejeżdżam ją na zgrzaniu, na zaliczenie i o około 21:00 rozbijam się na polu namiotowym po drugiej stronie przełęczy. Załącznik 103377 Okazuje się jeszcze, że w tym całym zamieszaniu zgubiłem moją kolację gdzieś po drodze. No trudno mam jeszcze worki liofilizowane, więc głodować nie będę. Na szczęście, piwko było lepiej zabezpieczone. Powoli dociera do mnie, mimo zaliczenia średniego dnia, w sumie drugiego z rzędu, jak bardzo podoba mi się to miejsce. Ludzie zasadniczo przyjaźni, małym wyjątkiem był rolnik z somelier. Trasy przepiękne. Miejsca do jeżdżenia i biwakowania dość, nawet znalezienie czegoś na dzikusa nie stanowi większego problemu. Trochę mi szkoda przejechania na szybkości Assietty, ale już wiem, że na pewno tu wrócę :spac: |
Uwielbiam te tereny, na Assietta byłem chyba 4 razy i zastanawiam się jak Ty tam trafiłeś takim stromym podjazdem :-)))
Polecam tez dolinę Agentera, zaraz obok Sestriere - chyba że byleś :-) |
1 Załącznik(ów)
Cytat:
Załącznik 103387 |
czyta się :Thumbs_Up: i uprasza o krótsze przerwy w relacji :)
|
Cytat:
|
Cytat:
|
Niezmiennie, zawsze w drugą niedzielę lipca. Tylko w zeszłym roku się nie odbyła :-(
|
Co to za offtopy!? ;)
Tu ludzie w napięciu na dalszą część czekają! :D Pisz Pan dalej! Jest ciekawie. |
co tu dużo pisać po prostu bajka , zazdroszczę , kolego maże o takiej wyprawie , tak na marginesie po przejechaniu całej tej trasy uważasz ze AT nie dała by rady ?
|
Cytat:
1. Zaplanować 2. wytłumaczyć partnerce(-owi), jak jest na stanie, że to niezbędne dla zdrowia psychicznego 3. Trenować 4. Spakować się 5. Pocałować latorośl(e), jeżeli jest(są) na stanie 6. Jechać i mieć radochę Większość, pewnie 99%, do przejechania na AT. Ale... niezależnie od motocykla i kierownika, szczególnie jak jedziesz sam, przy wątpliwościach czy dasz radę, lepiej zawrócić i nie żałować, niż się przeliczyć, połamać, a potem żałować. Oczywiście to moja filozofia. W grupie jest inaczej, bo możesz, zazwyczaj, liczyć na pomoc kogoś z grupy. |
Sorki za wcinke. Da się objechać te tereny na Transalpie, Tenerce i NAT. Wiem bo to zrobiłem, a do wielkoludów nie należę :-)
Wysłane z mojego SM-G980F przy użyciu Tapatalka |
Na południe, na południe
10 Załącznik(ów)
Na wstępie dziękuję za dobre słowa. Niestety na tygodniu trzeba w ciągu dnia jakieś głupoty robić, więc czas ograniczony. Z drugiej strony, pisanie pomaga mi zwalczać Zimowa Depresję Motocyklisty, więc ooo...
Piątek 24.07 wita mnie mieszaną pogodą. Trochę chmur, trochę słońca. Na śniadanie wrzucam owsiankę z zestawu rezerwowego jedzenia liofilizowanego. Dygresja: nie jestem fanem, ale jedzenie liofilizowane nie raz już mi się przydało w sytuacji awaryjnej. Dnia poprzedniego dla przykładu zgubiłem kolację wraz ze śniadaniem. Zabieram 3-4 paczki. Tym razem w zestawie wylądowała owsianka od polskiego Lyo z owocami. Byłem zaskoczony, naprawdę dobra, no i nie jadłem owsianki już kilka lat. Trasa z tego dnia wygląda tak. Załącznik 103494 Powoli rutyna, czyli zbieram biwak, biorę prysznic, napełniam pralkę tonego halika (copyright by Emek) i wio. Na chwilę żegnam się z szutrami i asfaltem transferuję się w oklice Perosa Argentina. Drogi od głównych do bocznych, wszystkie przyjmene. Ruch nie wielki. Można pocisnąć. Jednak to co naprawdę się nie nudzi w tej okolicy, to szutry. Gdzieniegdzie napotykam pozostałości po aktywności armi w tym regionie. Ten, Forte Serre Marie, wydaje się być ciągle terenem wojskowym, ale wojaków na miejscu nie stwierdzam. Załącznik 103485 Po drodze co jakiś czas się zatrzymuję, żeby wymienić wodę w pralce, napić się i napełnić butelkę. Na źródełka można się natknąć co kilka/-naście km, a w wyższych partiach, bez problemu ze strumienia można ciągnąć, więc wody nie trzeba ze sobą na zaś wiele wozić. Załącznik 103496 Bliżej 13 sytuacja pogodowa nieubłagalnie przechyla się w niewłaściwym kierunku. Najpierw wjeżdżam w chmury, Załącznik 103487 by za godzinkę doświadczyć dość wartkiego deszczu. Nie zwalnia on wszak, z dobrego humoru kierownika i uczestnika wycieczki w jednej osobie. Załącznik 103497 Jako, że pora już nawet za późna jak na obiad, parkuję przed restauracją hotelową w Torre Pellice, która wg ustaleń wujka google jest jedynym otwartym miejscem o tej porze, w tej mieścinie. Wszystko niby wygląda ok, ale jedzenie jakieś takie bleee. Dygresja: statystycznie, częściej zdarza się mi wtopa w restauracji niż w zwykłej tratorii/pizerii. Podobnie miałem w Oulx, gdzie na kolację odwiedziłem restaurację. Dziwne. Powinno być zgoła odwrotnie, nie!? Czekam aż przestanie trochę padać. Rozjaśnia się chwilę przed 16, posiedziałem, pogadałem ze znajomymi, którzy w międzyczasie pytali a gdzie pojechałem. Fajne takie pogaduszki, łączą mnie z niechcianą rzeczywistością i naprawdę doceniam swoje obecne położenie :D. Motam się trochę ze znalezieniem drogi powrotnej na ślad TET i chyba pierwszy raz przejeżdżam świadomie na zakazie. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko, że szukałem z 15 min objazdu bez zakazu, ale poległem. Na szczęście bez konsekwencji. Druga część dnia jest zgoła odmienna pogodowo. Zostawiam za sobą chmury, deszcz i muszę zmierzyć się z Włoską rzeczywistością. Załącznik 103489 Przej#!@$e, ledwo daję radę :D Pewnie dlatego czas leci jak z bicza i szybko robi się po 17 a najbliższa trasa, tak na oko, do 19-20 powadzi przez środek niczego. Oczywiście będąc w mieście, nie zrobiłem zakupów. Szybka konsultacja z uznanym wujem i znajduję market w pobliżu. Okazuje się być otwarty chyba we wszystkie dni tygodnia ... ale w piątek nie. Pogodzony z faktem, że skonsumuję, drugi dzień z rzędu, żarcie z wora, ruszam dalej i nieopodal napotykam restaurację. W zasadzie na ostatnich metrach asfaltu. Miejsce nazywa się Parco Montano i wygląda na zamknięte, na co dobitnie wskazują krzesła postawione na stołach. Stwierdzam, podjadę bliżej, a może ...? W momencie jak stoję przednim kołem prawie w drzwiach przybytku, wylatuje Włoch i próbuje przekrzyczeć silnik. Zrozumiałem tyle: bla, bla,bla, bla bla. Bum,bum,bum. Bla, bla parking. Ostatni wyraz, wsparty gestem ręką ze wskazaniem na parking przy głównej drodze, dobitnie wskazuje co należy zrobić. Wycofuje się na parking, ale ani myślę odpuścić. Może salami z chlebem uda się nabyć, a jak los da to może jakieś piwko albo wino się znajdzie. Bar w środku wygląda tak. Załącznik 103490 Za pomocą mieszanki angielskiego i niemieckiego, przy czym gość odpowiada po francusku albo włosku, dochodzimy do porozumienia. Z początku szło w las bo chciał robić kanapki, ale jest kawał salami, ser owczy, tu na trop naprowadził mnie za pomocą dźwiękonaśladownictwa, no i czerwone wino. Woła mnie jeszcze na zaplecze, żeby zapytać ile chcę wina, wskazując na dwie półlitrowe butelki pet. Kiwam głową, ze będzie ok i już wiem, że jadę dokąd się da, bo poranek może nie być lekki. Szynkarz zawija jedzenie w torbę papierową i całość waży chwilę w ręce. Moment jak z filmu. Przewija mi się przez głowę: pewnie ze 20 albo może 30 będzie winszował, ale myślę co tam, więc cały czas szczerzę się jak głupi do sera! W sumie adekwatnie do sytuacji :D Zapada wyrok ... 9 ojrków. Czad. Jedzenia jest na 2a dni. Więcej bym w supermarkecie zapłacił, a wszystko okazuje się wyśmienitej jakości. Salami jest nie w pełni dojrzałe, z bardzo dużych kawałków mięsa w kiszce. Wino pyszne i takiż sam ser. Dalsza droga, to dość szorstka droga górska pomiędzy pastwiskami. Gdzieniegdzie widzę przyczepy albo tamtejsze "bacówki". Jest koniec dnia i nawet psy nie mają ochoty na gonienie za mną z zamiarem odgryzienia kończymy. W pewnym momencie wjeżdżam na teren kamieniołomu. Widzę zjazd na wyrobisko i zaraz podjazd po drugiej stronie, oba dość strome. Na przeciwnej flance stoją robotnicy, widać zwijają się. Chwilę myślę, ale machają rękami przyjaźnie, żeby jechać, więc przejeżdżam. Wyobrażam sobie, że wcześniej mogliby nie być tacy spolegliwi, bo krajobraz wskazuje, że kruszą materiał materiałami wybuchowymi. Po dłuższej chwili chwili dojeżdżam do hotelu, który wygląda jak resort narciarski w remoncie. Miejsce nazywa się Rocce Bianche, i z parkingu oferuje spektakularny widok na dolinę. Zdjęcie niestety nie oddaje piękna tego miejsca. Załącznik 103491 Kontent, popełniam jeszcze samojebkę, no bo z flagą i w ogóle ... Załącznik 103492 Wyjazd z tego miejsca jest dziwny. Znaki wskazują, że droga jest zamknięta dla motocykli, więc stoję, pewnie z rozdziawioną japą, pod znakiem który jest bardzo wysoko. Na 100% wyglądałem jak dziecko, przed pomnikiem samolotu :confused: Dostrzega to lokales w pandzie, i pokazuje żeby jechać. Kciukiem w górę dziękuję a on pozdrawia ręką. Około 19:00 prawie decyduję się na biwak na dzikusa. Załącznik 103493 Choć miejsce jest piękne, niestety nie ma nigdzie w około wody. Dodatkowo jest dopiero 19 a przecież wiozę litr czerwonego. Rezygnuję i jadę dalej. Dzień kończę około 21 na na campingu w Paesana. Po rozłożeniu się, słyszę polskie głosy. Chłopaki przyjechali wspinać się. Mają w srocz sprzętu wspinaczkowego i tyle żarcia liofilizowanego, że chyba planują zostać na miesiąc. Już cieszę się na wieczorną biesiadę, niestety panowie twierdzą, że muszą się kłaść, bo jutro rano ruszają w góry. Zwiedzony, odkrywam jak pyszne wino sprzedał mi szynkarz, co wymiernie poprawia mi nastrój. Idę :spac: |
Co to się z tymi wspinaczami porobiło. Widzę, że banan z gęby nie schodzi i o to chodzi. Super relacja.:Thumbs_Up:
|
przyzwolenie na nirwanę
15 Załącznik(ów)
W Sobotę 25.07 budzę się koło 8 rano. Napotkani na kempingu wspinacze, prawie już spakowani ale jeszcze nie ruszyli. Znowu czekam, aż wyschną rzeczy, uprane dnia poprzedniego. Wszystko dość długo schnie, bo powietrze jest bardzo wilgotne, po obfitych opadach dnia poprzedniego. Ruszam koło 10:00. Ślad z tego dnia wygląda tak.
Załącznik 103573 Jeszcze muszę tylko zatankować. Historia z brakiem możliwości nabycia pysznej benzynki, powtarza się tego dnia. Trochę się kręcę i w końcu tankuję. Przy okazji spotykam w barze sporą grupę włochów napierających po TET w przeciwną stronę, niż ja. Pytam jak droga na południe, oni mnie jak na północy. W sumie z poprzedniego dnia to tylko jeden odcinek był trudniejszy. Nie opodal kamieniołomu, napotkałem trochę większych kamieni na spadku. Pokazuję im video z tego odcinka na telefonie. De facto w tym miejscu udało mi się odkręcić lusterko gałęzią, co udokumentowałem na filmie. Coś tam szumią pomiędzy sobą. Dziękują i żegnamy się, a ja delektuję się kawą. Na ślad wracam koło 10:30. Prowadzi mnie głównie przez lasy. Z rzadka napotykam małe brody albo kaskady, które napełniły się po wczorajszych opadach. Załącznik 103582 Dygresja: przyzwolenie we Włoszech na jazdę w offie na moto, jest widoczne a czasem można się spotkać z namacalnymi oznakami afirmacji tych aktywności. Załącznik 103575 Jednocześnie panuje kultura na szlakach. 4x4 puszczają motki, wszyscy zwalniają przy pieszych, żeby nie kurzyć i starają się nie straszyć koni. Bardzo mnie się to podoba. Pierwszą połowę dnia spędzam jadąc przez lasy, od czasu do czasu napotykając miejsca zapomniane przez ludzi. Załącznik 103576 Załącznik 103583 Koło 13:30 zatrzymuję się przy kapliczce San Bernardo Comba Albetta na odpoczynek i małą przekąskę. Jest tam też jakby schronisko. Załącznik 103578 W środku ktoś zostawił pół flaszki czerwonego z kartką, żeby się częstować. Nie korzystam, ale miłe to. Jest też ciekawa tablica/kartka. Na zdjęciu młody chłopak. Tłumaczenie google mówi mniej więcej tyle, że jazda po górach pozwala mu doznać wolności i trzymać się z daleka od barów. Jest jeszcze napisane, że jak wraca do domu czuje się zrąbany i szczęśliwy. Piękne, rozumiem to! Rozumie to moje ciało. Widok jest nieustająco piękny. Załącznik 103579 Trasa dalej prowadzi mnie na Colle di Gilba. Załącznik 103580 Załącznik 103584 Na miejscu kilka terenówek. Dwóch gości na trialach odpoczywa. Jakaś grupka gra w kule na drodze. Totalny relaks. Trochę mi się udziela i kładę się w cieniu kapliczki na trawie. Chyba nawet oko mi się zamyka na chwilę, bo notuję znienacka że pykło 20min. Koło 15:00, zatrzymuję się w restauracji kempingowej Campeggio Cianabie na obiad. Dużo lokalesów. Jedzenie bardzo dobre. Słońce grzeje, ludzie z kempingu cieszą się basenem, a ja cieszę oczy widokiem i widokiem :drif: Tego dnia zaliczam jeszcze strzał elektrycznym pastuchem w plecy w następujących okolicznościach. Zatrzymuję się, przed pastuchem poprowadzonym w poprzek drogi, żeby krowiszcze nie zwiały. Zamierzam odpiąć przejechać i zapiąć grzecznie za sobą. Przy zsiadaniu z motonga, noga zsuwa mi się w bruzdę, tracę równowagę i pstryk ... kawy już nie potrzebuję. Koło 18 wjeżdżam na Colle Bicocca. Widoki oszałamiają. Załącznik 103585 Jest i gdzie pojeździć, z czego z radością korzystam. Załącznik 103586 Czuję już niemal symbiozę z Huśką i pozwalam sobie na coraz więcej. Dzień powoli kończy się. W pięknym świetle natykam się jeszcze na kościółek, który dobitnie sygnalizuje swoją obecność wieżą. Tak jakby się starał, żeby o nim nie zapomniano. Załącznik 103587 Jest przepiękny, a popołudniowe światło tylko podkreśla jego urodę. Załącznik 103588 Widok z tego miejsca równie urzekający. Załącznik 103589 Dzień kończę o 21 na kempingu przy drodze Camping Park Valle Maira. Załącznik 103590 Osiągnąłem w tydzień błogostan. Colle Bicocca jawi mi się najpiękniejszym miejscem, które zobaczyłem tego dnia. Oferuje takie widoki, że zatrzymywałem się co chwilę, żeby pstryknąć lub zwyczajnie popodziwiać. Cieszę się tym co zobaczyłem i perspektywą pozostania na drodze, jeszcze przez kilka dni. Idę :spac: |
Opowieść rodem z klasyka "a może by tak rzucić wszystko i wyjechać w bieszczady". Gratuluję, super wypad.
|
Pięknie, super się czyta i ogląda.
|
11 Załącznik(ów)
W Niedzielę 27.07 ruszam niespiesznie, koło 10. Bo najpierw śniadanie, suszę jeszcze pranie, składam obóz. Po 11 wjeżdżam na Colle Fauniera.
Załącznik 108266 Załącznik 108267 Pięknie i ja ucieszony, do czasu⌠Załącznik 108268 Koło 14:00 małżowina wysyła SMSa. Zatrzymuje się, czytam. Tylko krótkie pytanie, o której będę w domu, bo ona z latoroślą przedziera się przez wrogie terytorium między Odrą a Renem. Chwilę myśle⌠czytam jeszcze raz. No tak, wyraźnie oczekiwanie że dziś będę w chacie. Jak to się stałoâŚ!? Odtwarzam w myślach cały ciąg zdarzeń i dość szybko następuje kłapnięcie ręką w moją czołówinkę. Po obsuwie z motocyklem, szefa poinformowałem,że dwa dni później będę, ale mgr domowego nie. No trudno. Słowo się nie rzekło, trzeba napierać do domu. Sprawdzam nawigację, ponad 550km. Jak pominę autostrady włoskie to koło 22 dobiję do chaty. Od teraz prawy nadgarstek zablokowany w pozycji 120km/h. odpuszczam go tylko w przerwach na tankowanie i co mniej więcej godzinę żeby cyknąć fotkę jak się zmienia krajobraz :at: Załącznik 108277 Gorąco na równinach. Temperatura lekko przebija trzydziestkę. Załącznik 108278 Załącznik 108271 Załącznik 108272 Załącznik 108273 Załącznik 108274 Załącznik 108279 Około 22:30 kupuje dwa czy trzy piwka na lokalnej stacji. Załącznik 108280 Metzeler 6 days nawet się nie stopił w tym żarze na asfalcie. Podsumowanie, trochę ponad tydzień i prawie 3kkm. Dupa boli sowicie po sprincie do domu. Małżowina zadowolona, bo dojechałem przed nią. Bardzo ją kocham, ale mam nową miłość, nawet dwie. - Huska ujęła mnie do żywego. W terenie daje radę a na autostradzie można trzymać 120 bez problemu. Wybaczam jej wszystkie początkowe nieporozumienia. -Alpy zachodnie, cudowne trasy szutrowe z przełęczami na ponad 2 a czasem blisko 3k m n.p.m. zapierają dech w piersiach, nie raz :p. Ludzie wyluzowani. Łatwo z nimi odnaleźć dialog, mimo nieznajomości języka. Jedyne czego żałuję, to że tak późno się tu wybrałem. Ale podobno dojrzała miłość smakuje lepiej :-) zawitam tu pewnie jeszcze nie raz, nie dwa âŚ. |
:Thumbs_Up: fajne foty
|
EPILOG: Powroty w miejsca które ...
19 Załącznik(ów)
Zgodnie z tytułem wątku, zakochałem się w Alpach Zachodnich. Z mojego miejsca codziennej niedoli, oddalone są o zaledwie kilka godzin jazdy. Dzięki temu, wykorzystując wydłużone weekendy. zawitałem tam w rok od opisanego wyjazdu jeszcze dwukrotnie. Raz we wrześniu'20 i kolejny w lipcu'21 (wyjazd na stella alpina). Przy okazji poznałem cudnych ludzi i zobaczyłem miejsca które wcześniej pominąłem. Jako, że napisałem już wszystko co chciałem napisać o tym miejscu, zostawię kilka zdjęć z pozdrowieniem i nadzieją, że włoski pęd aby dorównać w regulacjach Niemcom i Austriakom nie zmieni tego miejsca zanadto.
Wrzesień'20 Załącznik 112393 Załącznik 112384 Załącznik 112385 Załącznik 112386 Załącznik 112387 Załącznik 112388 Załącznik 112389 Załącznik 112390 Załącznik 112391 Załącznik 112392 Lipiec'21 Załącznik 112394 Załącznik 112395 Załącznik 112396 Załącznik 112397 Załącznik 112398 Załącznik 112399 Załącznik 112400 Załącznik 112401 Załącznik 112402 |
Oj, Stella Alpina, taki zlocik co poznałem dobrego kompana. A później ten odłożony wyjazd co nie doszedł do skutku w maju. Też z tym dobrym kompanem, tym razem we wrześniu.
Dzięki 😀 Wysłane z mojego SM-G980F przy użyciu Tapatalka |
Alpy Zachodnie, no i ten Dobry Kompan.
Wysłane z mojego SM-G980F przy użyciu Tapatalka https://uploads.tapatalk-cdn.com/202...cc087dd365.jpg |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:14. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.