![]() |
Rajd Bajka 1000, czyli "czy wr250f nadaje się na turystyczne enduro?" odcinek 2
2 Załącznik(ów)
Uf, cóż to był za wypoczynek! Film to będzie tym razem pewnie koło Wielkiej Nocy, bo tyle materiału do ogarnięcia, ale wcześniej - relacja.
Na dobry początek będzie epilog. Jak wiadomo w urlopie najważniejsze jest to, żeby porządnie odpocząć. Więc ostatniego dnia byłam już tak wypoczęta, że aż się pierwszy raz w życiu po prostu popłakałam ze zmęczenia. Załącznik 108300 Ale od początku. Ponieważ w zeszłym roku moja Zebra dotarła w towarzystwie Prince'a i jego Świnki z Warszawy aż nad polskie morze, to na ten rok postanowiliśmy zachować się jak poważni, dorośli i odpowiedzialni ludzie i zabrać moje hard enduro z interwałami serwisowymi liczonymi w motogodzinach na wycieczkę TET przez Litwę na łotewskie plaże. Przygotowaliśmy i siebie (szczepienia na ostatnią chwilę tak, że drugiego dnia urlopu mijały 2 tygodnie od drugiej dawki) i motocykle. Prince pracowicie dłubał w motorkach, ale ja się nie znam, więc może on opowie. Dla mnie najważniejsze, że WułeRka dostała wtyczkę USB, dzięki czemu nie musiałam pilnować stanu baterii w telefonie, który robił za nawigację, i doładowywać go na każdym postoju prądem z wiaderka. Jaki to jest luksus! (Nie wiem dlaczego się przekręciło...) Załącznik 108322 CDN |
:lukacz:
Czekam z niecierpliwością na ten fpierdol :D. Skąd się bierze takie fajowe różowe koszulki z napisem? Chcem takom. |
Cytat:
|
Nie chcę pistacjowej. Chcę taką jak ma Aśka.
|
Cytat:
Wysłane z mojego M2101K6G przy użyciu Tapatalka |
Kto powiedział że to dla mnie?
|
1 Załącznik(ów)
Jeśli celem była droga to tej drogi było jednak za dużo. Ogromna większość to nużące szutry- chociaż piękne. Ile można wiwijać tyłem na kamykach. Po 15 skrętach miałem dość a wyszło, ze chce czy nie chce i tak sie robią.
WR okazuje sie zdecydowanie za łatwym motorkiem na takie trasy. Tzn nie ma gdzie nawiązać walki z torem. Po piaskach jakie by nie były można nie podnosić tyłka i przejechać z jakaś śmieszną prędkością. :mur: Błotnym kałużom, dziurom, koleinom Asia sie nie kłaniała. Krótko- za łatwo i przez to nużąco. Prędkość przelotowa pod 80km/h, Można oczywiście jechać dużo szybciej, ale jak to nam sie kilka razy zdarzyło a to zwierzątka wypadają z lasu a to kombajn właśnie wyłania sie z bocznej, albo łada leci na wędkowanie. Kurzawa okropna. Celowanie w to zeby nie dostać sie w chmurę pyłu spod koła yamahy zajmowało mi najwięcej uwagi. Załącznik 108302 |
4 Załącznik(ów)
Cytat:
Zanim wyruszymy jeszcze kilka słów o planowaniu. Na wyjazd planowaliśmy przeznaczyć ok. 12 dni - od poniedziałku do następnego piątku. Niedługo przed wyjazdem rozmawialiśmy o trasie i wtedy właśnie uświadomiłam zszokowanego Prince'a, że na tę plażę to nie mamy 700 km, tylko jakieś 1500. Bardzo się zmartwił. Ja natomiast zmartwiłam się również, bo wprawdzie wiedziałam ile to km, ale dopiero po wypowiedzeniu tego na głos zdałam sobie sprawę z tego ile to jest DNI. Pojawiły się pierwsze wątpliwości i tu uznaliśmy, że to jednak droga będzie celem, a nie łotewskie plaże i dokąd dojedziemy, tam będzie dobrze. Choć ja to w ogóle nie byłam pewna czy gdziekolwiek pojedziemy, bo na tydzień przed wyjazdem rozchorował nam się jeden z kotów i zaczęła się nerwówka czy uda się go wykurować przed wyjazdem. Udało się! Dlatego na dzień przed wyjazdem drugi z kotów zeskoczył z wysokości, z jakiej nigdy nie skacze, i przez chwilę wyglądało jakby uszkodził sobie łapkę... Ale wracając do tematu. Już wcześniej ustaliliśmy, że w Kownie robimy postój serwisowy plus zwiedzanie. Miałam też na wszelki wypadek narysowaną trasę alternatywną - od granicy do Kowna 120, zamiast TETowych 400 km. Z Warszawy do granicy z kolei miałam zlepek różnych tras - kawałek taki co już nim jechaliśmy, dalej wzdłuż Bugu trasa od kolegi, który prowadził tamtędy jakąś wycieczkę dużych i ostatni kawałek mój autorski. Żeby zwiększyć swoje szanse na zobaczenie morza szukaliśmy też jakiegoś transportu, który mógłby zabrać motury do domu bez naszego udziału, żebyśmy mogli dojechać jak najdalej i nie musieć zachowywać zapasu czasu na powrót - wszak moją 250tką nie wskoczę na asfalt, żeby nagdonić trasę, bo raz, że motur się umęczy, a dwa, że z jej prędkością maksymalną i tak zbyt wiele nie zyskamy ;) Niestety wszyscy chcieli za to strasznie dużo piniondzów :( DZIEŃ 1 Ponieważ zawsze w dniu wyjazdu pojawiały się różne komplikacje i wyjeżdżaliśmy dopiero koło 15, a nawet 17, tym razem postanowiliśmy wystartować bladym świtem, żeby jak najdalej odjechać od domu pierwszego dnia. Dlatego już po godzinie 13 byliśmy w siodłach :haha2: Załącznik 108305 Załącznik 108323 Pierwszy dzień upłynął dość spokojnie. Ja wprawdzie zaliczyłam 2 gleby, i to obydwie w błocie... Za pierwszym razem w dużej i dość głębokiej kałuży przednie koło wbiło mi się w grząski grzbiet między koleinami, skręciło mi kierowcę w kierunku krzaków, więc zatrzymałam motur, sytuacja była opanowana, stanęłam na prawej nodze trzymając pion i... poczułam jak się wtapiam w tę czarną maź. Bardziej i bardziej i bardziej aż wreszcie byłam już tak nisko, że Zebra mnie przeważyła i skończyło się leżeniem. Szczęśliwie kierownica wycelowała w stały grunt, a nie w wodę, bo z ładowarką mogłoby być kiepsko, jakbym ją zalała już pierwszego dnia ;) Po początku obwitującym w błoto, piachy, lasy, łąki, pola, piachy w lesie, piachy na łąkach i piachy na polach, dotarliśmy w końcu do trasy wzdłuż Bugu i tu zawód wielki. "trasa wzdłuż Bugu" kojarzyła mi się z czymś niebywale malowniczym, jakieś kręte ścieżki przez nadrzeczne łąki i w ogóle. No więc nie. To było chyba kilkadziesiąt km prostego szutru wzdłuż wału. Na tyle nudne, że jak wreszcie zobaczyłam kałużę uznałam ją za świetną rozrywkę i zalałam się aż po kask ;) Dodatkowo kiedy chciałam sprawdzić jakie mamy przed sobą opcje noclegu okazało się, że żadne :D żadnych pól namiotowych, campingów, google nawet agroturystyki żadnej nie pokazało. W międzyczasie zjechaliśmy wreszcie z szutrów i wpakowaliśmy w wielkie błotne kałuże - ale przynajmniej wreszcie jakieś urozmaicenie. Pod Ciechanowcem zobaczyliśmy piękny szyld "pokoje do wynajęcia". Niestety, wszystko zajęte, ale pani skierowała nas na ciechanowicki rynek do sklepu, którego właściciele mają też na górze pokoje do wynajęcia. No... Wszystkie zajęte. Ale miła pani mówi, że mają też salę bankietową kawałek dalej i że tam mają teraz wszystko wolne. I tak oto cali ubabrani kurzem i ogromną ilością błota pierwszą noc spędziliśmy tak: Załącznik 108324 Załącznik 108307 |
Cytat:
Pozdr rr |
Nie wiem którędy tam wzdłuż Bugu lecieliście ale szutru to ja tam nie widziałem. Kręta ścieżka (trasa pograniczników) leci wzdłuż samej rzeki od momentu jak Bug jest rzeką graniczną. Łąki też są ale doopy nie urywa. Generalnie nie polecam. Szkoda prądu chyba że ktoś musi taki projekt zrealizować.
|
Cytat:
|
19 Załącznik(ów)
Wracając do tematu...
Dzień 1 zakończyliśmy umiarkowanie imponującym wynikiem 201 km. Kilka obrazków z drogi. Topienie w błocie na początek dnia: Załącznik 108539 Załącznik 108540 Załącznik 108541 Okrutnie nudne szutry: Załącznik 108546 Topienie w (bardzo śmierdzącym) błocie na koniec dnia: Załącznik 108542 Załącznik 108543 Załącznik 108544 A tak prezentuje się moje centrum dowodzenia wycieczką: Załącznik 108538 DZIEŃ 2 ...wita nas słońcem i kotkiem. Załącznik 108603 Załącznik 108548 Załącznik 108549 Ja na śniadanie wrzucam Ketonal, bo w krzyżu wyraźnie poczułam zbliżające się kolejne urodziny. Lekko mnie to stresuje, bo 2 lata temu w związku z tym, że mój głupi kręgosłup strzelił podczas zabawy z psem, przez niemal cały pobyt nad morzem chodziłam jak kaleka, a wrócić musieliśmy asfaltem. Szczęśliwie w tym roku okazało się, że to tylko jednorazowy i krótkotrwały dyskomfort. Za to Maciek przy którymś z postojów wczepia mi się w przednie koło i diagnozuje łożysko do wymiany. Nie powinno być problemu z dostaniem, bo to jakiś standardowy typ, ale uznaje, że zdecydowanie lepiej kupić je jeszcze w Polsce, bo na Litwie to cholera wie jak będzie z dostępnością, skoro w Kownie mają aż jeden serwis motocyklowy (a przynajmniej tyle udało mi się znaleźć). Załącznik 108604 Ten dzień przynosi nam też niestety trochę asfaltu, ale za to nie ma tego dłuuuuuugieeeeegooooo szutru. Widoki są piękne, polne drogi, trochę łąk, jeden przejazd przez rzeczkę, którą pokonujemy "na emeryta", bo poprowadzili przez nią drogę dla traktorów wyłożoną betonowymi płytami, które pokryły się śliskim wodnym życiem, plus nurt jest nawet w miarę żwawy. Cóż. Tym razem nie będzie fontanny spod kół 🙁 Załącznik 108545 Kawałek dalej łuk w prawo, po wewnętrznej krzaki, po zewnętrznej malownicze pola, a w połowie zakrętu traktor z naprzeciwka :dizzy: ratuję się ucieczką w krzaki, szczęśliwie bez żadnych efektów ubocznych, ale stresik był. Załącznik 108556 Bez dalszych przygód docieramy w porze obiadowej do Sokółki. Jest sklep rolniczy, więc Prince wbija na pewniaka po łożyska. I wychodzi zasmucony. W drzwiach mija się jednak z człowiekiem z reklamówka Inter Carsu, pyta o lokalizację i prędko pędzimy pod wskazany adres, bo zaraz zamknięcie. Wbija na pewniaka do IC i już za chwilę... wychodzi zasmucony. Ok. Obok jest jeszcze jakiś sklep z takimi cudami, więc na pewno tam się uda. No... jednak nie. Ale nic to, mamy jeszcze kawałek Polski do przejechania, na pewno znajdziemy te łożyska. W końcu to typówki, nie? Za to pizzę w Sokółce mają naprawdę spoko - tylko sobie kukurydzę i oliwki wymieniliśmy na czosnek 😉 Załącznik 108555 Przy okazji okazuje się, że pizzeria jest obok szkółki judo i nasze motury robią za atrakcję dla niemal każdego dzieciaka wchodzącego na trening 😃 "one mają rejestracje?" "nieee, no co ty, to krosy, krosy nie mają rejestracji". No dobrze kombinujesz młody, ale jednak nie do końca - tablice są, tylko odrobinkę przykryte błotem 😉 Dzień drugi kończymy na campingu Jałowy Róg nad Czarną Hańczą. Do wyboru mamy rozbić namiot na dole nad samą rzeką albo wynająć domek na górze. Zamawiamy piwo i rozważamy wszystkie za i przeciw. Domek kusi swoim folklorem. No ale po coś ten namiot taszczymy, co nie? No i tam tak ładnie nad samą wodą. Ale te domki takie fikuśne... Ale finansowo średnio opłacalne (domek+dostęp do prysznica to 50 zł od osoby; może i nie bardzo drogo, ale za komfortowy pokój z łazienką i czyściutką pościelą w Ciechanowcu płaciliśmy po 60 :rolleyes: ). Schodzimy sobie na dół, żeby z bliska obejrzeć drugą opcję, mordujemy trochę komarów i jednak bierzemy domek 😉 W domku mieszczą się 2 łóżka, a między nimi a ścianą z drzwiami zostało akurat tyle miejsca, żeby położyć plecak. Ale w sumie czego więcej potrzeba? Załącznik 108605 Załącznik 108606 Załącznik 108553 Załącznik 108554 Dzień 2 zamykamy wynikiem 258 km. P.S. Naprawdę nie wiem dlaczego zdjęcia się przekręcają... i na telefonie i na komputerze są prawidłowo, a po załadowaniu robią salta :( |
Elegancko.
Podobny dylemat z łożyskiem miałem i ja przed granicą z Litwą. Nawet ją pokonaliśmy ale zawróciliśmy do PL i właśnie w IC kupiliśmy, by... nie wymienić, bo okazało się " nie te":) Ale jak mówi kolega: co to za wycieczka jak coś nie spier... Tak, że ten. Dobrze się czyta. |
Cyta siem.
Ja wole jednak wycieczki takie co mogę mieć wyjebane w mechanikie :) |
Dzisiaj wieczorkiem zdjęcia zrobię widzialne bez łamania karku ;)
|
Cytat:
A czy jest coś, co mogę zrobić, żeby one się ładowały prawidłowo? Wiemy, że umią, bo niektóre są dobrze przecież. Cytat:
|
Cytat:
|
Cytat:
|
40 Załącznik(ów)
DZIEŃ 3
Przed podróżą idziemy na chwilę nad rzekę, pooglądać rybki i takie tam. Załącznik 108718 Załącznik 108674 Załącznik 108675 Załącznik 108676 Na szybko klecę w Locusie trasę do Sejn. Gadamy chwilę z właścicielem przybytku, który wpędza nas w lekki stresik pytaniem czy sprawdzaliśmy czy nie ma problemów z przekraczaniem granicy. Cóż. Sprawdzaliśmy. Jakieś 2 tygodnie temu... Dochodzimy do wniosku, że teraz to się już nie ma co zastanawiać, za kilka godzin sami dowiemy się jak jest. Ciekawostka - po drodze z Jałowego Rogu do Sejn jest ponad dziesięciokilometrowy odcinek szerokiego szutru przez las prostego jak w mordę strzelił. Aż dziwnie się to jedzie ;) W ogóle - jak wiadomo - te rejony obfitują w szutry, ale takie jakieś lepsze, niż te przy Bugu. Ciekawsze i jednak na zmianę z innymi rodzajami dróg. Załącznik 108677 Z Sejnami wiążemy spore nadzieje - po pierwsze zakupy w najbardziej dochodowej Biedronce w Polsce (serio, niektórzy Litwini wychodzą z niej nie z jednym, ale z kilkoma wyładowanymi po brzegi wózkami zakupowymi), po drugie zakup łożysk. Przecież, jak już wcześniej ustalono, nie będzie problemów z dostanie, bo to standardowy typ. Co nie? Niestety, jeden sklep najwyraźniej przestał istnieć, a kiedy Maciek poszedł popytać w okolicy, mnie dopada pierwszy urlopowy deszcz. Szczęśliwie znika równie szybko, jak się pojawił - choć zostawi po sobie bardzo malownicze chmury. W miejsce deszczu pojawia się Prince. Oczywiście bez łożysk. Wyjeżdżając z Sejn znajdujemy najpiękniejszy w Polsce sklep rolniczy zlokalizowany w młynie z 1921 roku. W środku niestety mniej oszałamiający, ale z zewnątrz jest na co popatrzeć. Załącznik 108678 No ale łożysk do mojej Zebry ni majo :( I tak oto bez nowych łożysk kierujemy się do przejścia granicznego w okolicach Berżnik. Berżników? :confused: W okolicy miejscowości Berżniki. O. Zaraz za nią zaczyna się droga szutrowa wjeżdżająca w końcu w las, szeroka i dość równa. Przy niej kawałek dalej znak, a nad nią baner jak na festynie. Cóż. Można powiedzieć, że problemów z przekroczeniem granicy nie stwierdzono ;) Za to zaraz za znakiem droga przestaje być równym szutrem i - choć nadal tak samo szeroka - zmienia się w typową leśną drogę z dziurami i kałużami. Co zauważamy nie jako jakąś przykrość, ale jako ciekawostkę. Załącznik 108679 Załącznik 108680 Załącznik 108681 Oczywiście przegapiłam "nasz" zjazd w lewo, ale ponieważ wcześniej analizowałam okolice i wiem, że zaraz będzie następny, to nie zawracamy. Tym sposobem znajdujemy się na całkowicie prostej i bardzo szerokiej drodze z głębokiego piachu. Załącznik 108682 Pojawiają się na niej górki i dołki, ale przez jakieś 5 km jest to tyłek do tyłu i trzymanie manety, żeby się nie zapaść, a ja już się zastanawiam jak pięknego orła wywinę, kiedy w końcu będzie trzeba zwolnic i z niej zjechać - bo trzeba Wam wiedzieć, drogie dzieci, że ja sobie zupełnie nie radzę ze zmianą kierunków i prędkości w głębokim piachu :Sarcastic: Szczęśliwie zjazd wypada akurat na górce, a na górce jest trochę stabilniej i udaje się wykonać ten przerażający manewr bez przygód. A potem było już tylko lepiej... Oczywiście niewielka w tym moja zasługa, bo rysując trasę jestem w stanie sprawdzić jedynie z grubsza czy faktycznie jest tam droga, czy nie jest asfaltowa i czy nie prowadzi przez jakiś park krajobrazowy - ale znowu jestem z siebie dumna, bo znowu wyszła mi piękna trasa. Lasy, pola, łąki, jeziora, ścieżki, którymi ostatni raz ktoś jechał w czasach elektryfikacji wsi, komuś przejeżdżamy przez gospodarstwo, ale macham panom siedzącym na ławeczce - odmachują ręką, a nie widłami i pochodniami, więc chyba nie mają pretensji. Załącznik 108699 Załącznik 108700 Załącznik 108701 Załącznik 108683 Załącznik 108684 Załącznik 108685 Załącznik 108686 Załącznik 108687 Załącznik 108688 Załącznik 108689 Załącznik 108690 Załącznik 108691 Załącznik 108692 Załącznik 108693 Załącznik 108694 Załącznik 108695 Załącznik 108696 Załącznik 108697 Raz się prawie wywracam, bo za dużo rzeczy na raz - wąska kręta ścieżka, krzaki wpadające w gogle, ogarnianie nawigacji. Za późno się orientuję, że skręcamy właśnie o tu, głupie hamowanie, droga, w którą skręcam, prowadzi do góry, jest przeorana wzdłuż śladami potoków deszczu, które najwyraźniej niedawno temu płynęły, w tym wszystkim jeszcze kamienie. I finalnie utrzymuję pion, ale pakuję się w krzaki :D Zanim przestaję się śmiać, Prince już ciągnie Zebrę za ogon, żeby nas wyciągnąć z krzaków i ustawić z powrotem na dróżkę ;) Był też slalom między słupami energetycznymi. Nadal się zastanawiam czy puszczenie drogi slalomem, a nie prosto z jednej strony, miało jakiś cel czy to tylko po to, żeby się nie nudzić podczas jazdy ;) Załącznik 108709 Cywilizacji tyle, co nic. Miejscami musimy przejechać kilkaset metrów asfaltowymi drogami, pięknymi, równymi, szerokimi... i praktycznie pustymi. Oczywiście całe mnóstwo słynnych litewskich szutrostrad. Załącznik 108710 Przez łąki z czarnoziemami docieramy nad jezioro Duś, które odrobinkę mnie zawiodło, bo na mapach googla droga była żwirowa, a teraz jest równy asfalt, ale powiem Wam, że i tak było warto! Wbijamy na górkę (żeby wystarczyło później zepchnąć Świnkę z góry na dół celem odpalenia i żeby dzięki temu Maciek nie musiał jej kopać ;) ) i delektujemy się okolicą. Przed sobą mamy jezioro, które jest naprawdę duże i bardzo malownicze. Za sobą - pasące się krowy i spacerujące bociany. A wszędzie wokół kwitnąca łąka. Zdecydowanie nie ma na co narzekać! Załącznik 108698 Załącznik 108703 Załącznik 108704 Korzystając z pierwszego postoju na obcej ziemi bierzemy się za włączanie roamingu. Prawdę mówiąc takie z nas obieżyświaty, że ostatni raz za granicą byliśmy kilka lat temu, kiedy podczas urlopu na Dolnym Śląsku zahaczyliśmy o Czechy. Pamiętam, że wtedy roaming włączył się sam (i to nawet nie proszony, bo tam, gdzie nocowaliśmy, silniej łapało sieci czeskie niż polskie, więc nawet w Polsce telefony działały na czeskich sieciach). Nie jestem mistrzynią obsługi nowoczesnych technologii, więc chwilę zajmuje mi nawciskanie odpowiednich guziczków, żeby złapać zasięg. Z telefonem Maćka mamy jakiś grubszy problem, ale dochodzimy do wniosku, że zajmiemy się tym później. Niechętnie, ale porzucamy naszą malowniczą łąkę na wzgórzu, jezioro, krowy i bociany. Kilka razy okazuje się, że mapa mapą, a życie życiem. Raz musimy zawrócić, bo droga po prostu znika i absolutnie nie widać sensu jechania "na dziko". Raz jedziemy sobie drogą między zbożem zgodnie z mapą, tylko ślady wyjeżdżone przez koła samochodów robią się coraz węższe, coraz bledsze... próbuję jechać miedzą, ale jest zbyt wąska, zbyt wyboista i zbyt zarośnięta. Niestety wynosimy w butach kilka kłosów. Nieładnie, ale naprawdę droga po prostu zanikała stopniowo, więc trudno było w porę zareagować - no i w sumie to do końca jedziemy cieniem, jaki został po drodze, więc teoretycznie nie wjechaliśmy po chamsku człowiekowi na pole! Załącznik 108712 Raz wywalam się w zastygniętej koleinie i ląduję na ziemi między kłosami zbóż. Przywaliłam łokciem i dobrze, że byłam w zbroi, bo ja naprawdę nie wiem jak te biedny roślinki w tym rosną. Kolor piachu, a twarde tak, że równie dobrze mogłabym walnąć o beton. A raz wpierdzielam się w zaorane pole, bo na mapie mam jeszcze dobre kilkaset metrów prostej drogi, która dopiero później ma skręcić w prawo, ale za lekkim wzniesieniem okazuje się, że jednak psikus, aktualnie droga odbija już, teraz, natychmiast. Prędkość była za duża na reakcję, ale na szczęście na zaoranym polu nie narobiłam nikomu żadnych szkód, za to śmiałam się z siebie dość długo. W pewnym momencie jadąc przez las zauważamy przy drodze stojące samotne quady. Okazuje się, że to lokalne chłopaki się bawią i najprawdopodobniej słysząc, że się zbliżamy, postanawiają podnieść dla nas drzewo, które zwaliło się na drogę. Cóż, dziś nie będzie narzekania na dzisiejszą młodzież ;) Załącznik 108707 Były też i takie miejsca, gdzie droga nagle znikała, ale przecinając łąkę udawało się dotrzeć do najbliżej istniejącej ścieżki. Załącznik 108711 Na kilku ścieżkach spotykamy stada krów, które musimy minąć w takiej odległości, że niemal wystarczyłoby wyciągnąć rękę, żeby je pogłaskać. Oczywiście zwalniamy tam do prędkości minimalnej i staramy się robić jak najmniej hałasu (co wychodzi nam raczej kiepsko, ale liczą się chęci!). Fajne jest to, że większość ma nas w nosie. Niektóre faktycznie widać, że się stresują, ale niektóre wręcz wyglądają na zaciekawione :) Załącznik 108705 Załącznik 108706 Ostatecznie jeśli chodzi o litewski TET, to wykorzystujemy jakieś 8 km przy samym Kownie :cool: Kawałek przed miastem, w którym przecież mamy spędzić 2 noce, sprawdzam szybko oferty na Booking i zaklepuję nam pokój w hostelu za szalone 36 eurasów za 2 noce dla 2 osób. Nie wiem co mam napisać o tym miejscu, bo teoretycznie spoko, bo pokoje takie raczej typowo pracownicze, ale łazienka czysta i w ogóle. Nawet ręczniki dostaliśmy. Właściciel od razu powiedział, żebyśmy motocykle wstawili za bramę, więc miło. I wiaderko i płyn do prania filtrów powietrza pożyczył. Więc znowu miło. I po polsku mówi, a to wygodne, bo choć przed wyjazdem chciałam być porządną turystką i nauczyć się chociaż mówić po ichniemu podstawowych zwrotów jak "dzień dobry" czy "dziękuję", to ten język jest dla mnie kompletnie nie do pojęcia - jeszcze o ile wersja pisana wydaje się nawet podobna miejscami, wręcz wygląda jakby dodawali tylko "os/as" (telefonas) albo "ai" (pomidorai) na koniec polskich słów, tak to, co słychać kiedy mówią nie tylko nie przypomina mi żadnego znanego języka, ale również kompletnie nie łączy się z tym, co widzę napisane (na przykład kiedy lektor w autobusie czyta nazwy przystanków, które są napisane na rozkładzie). Wracając... Niby wszystko ok, ale właściciel miał specyficzne poczucie humoru, którego kompletnie nie rozumiałam i nie widziałam dlaczego nagle wybucha śmiechem i klaszcze w ręce, a do tego zdarzyły mu się dość niestosowne żarciko-propozycje. Więc w sumie ok, ale jeśli jesteś samotną kobietą, to może przenocuj gdzie indziej, bo o ile nie podejrzewam, żeby miało dojść do czegoś złego, to po co narażać się na takie dziwne teksty? Ale jeszcze zanim dojechaliśmy do hostelu, żeby dowiedzieć się tego wszystkiego, to bardzo duże wrażenie robi na nas zapora na Niemnie. Głównie za sprawą dolnej części rzeki, która jest niby uregulowana, ale jednak nie do końca. Niby pod zaporą, ale nadal bardzo szeroka. Niby z obydwu stron ograniczona murami, ale jednak pomiędzy nimi znajduje się szeroki i urozmaicony świat rozlewisk i kwitnących łąk. A do tego industrialne zabudowania elektrowni wodnej. Tego dnia niewiele już jesteśmy w stanie zrobić, zanim padniemy. Idziemy jeszcze tylko do supermarketu po jakieś zakupy i dochodzimy do wniosku, że oesu jak tu drogo. Szukamy jakichś lokalnych przysmaków, ale głównie trafiamy na suszone ryby, więc ostatecznie kończymy na chlebie, wędzonym topionym serze, jakichś czosnkowych chrupkach i czekoladzie z kaszą gryczaną i bananami :eek: o dziwo - całkiem dobra. Załącznik 108719 Ja jeszcze zdążyłam zrobić szybkie pranie, żeby zdążyło wyschnąć na balkonie zanim znowu wyruszymy w podróż, próbujemy odpalić netflixa, ale po niespełna 15 minutach po prostu idziemy spać, tak jesteśmy wypoczęci od tego urlopu :D Załącznik 108720 |
Pani kochana. A kto lubi ppiochy ? ;)
|
Aśka Ty masz dobrze z Maćkiem, a to serwis motóra zrobi , a to za łożyskami chodzi , z krzaków wyciągnie...
|
W życiu bym nie przypuszczał w zamierzchłych czasach że nam się po tej kolcenterowej rzeźni taka pełnokrwista Amazonka - podróżniczka objawi ��
Mam nadzieję, że Radian też jeszcze żyw, Pozdrawiam, Mariusz. |
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Radian ma się świetnie, wozi mnie na co dzień :) A w ogóle to w pewnym sensie zrobiłam film z urlopu. Wprawdzie z innej jego części, ale zapraszam do oglądania (i słuchania) |
Świetne!
Takie... inne! :Thumbs_Up: |
1 Załącznik(ów)
Cytat:
Kazała mi coś napisać. No to już jest ;] |
Widuję go czasami na Sadybie i coś mi ten wystający warkocz przypominał ale ja jestem już za stary na zaczepianie blond motocyklistek
|
43 Załącznik(ów)
Cytat:
W uzupełnieniu do relacji z dnia 3 - ujechaliśmy 215 km i było to bardzo przyjemne 215 km. DZIEŃ 4 Mniej tekstu, więcej obrazków, bo dzień był to serwisowo-zwiedzaniowy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się, że wybrany przez nas najtańszy na bookingu hostel w mieści jest zlokalizowany jakieś pół godziny spacerkiem od jedynego w mieście serwisu motocyklowego :D Ponieważ nigdy nie doczekałam się odpowiedzi na wysłanego kilka tygodni wcześniej maila, po prostu postanowiliśmy uderzyć do nich z buta. Patrząc na stronę internetową miałam obawy, że tak duży i profesjonalny serwis po prostu nie będzie sobie życzył obcych pałętających się po warsztacie i dlatego nie odpisali. Załącznik 109099 No więc nie :D Ledwo ich znaleźliśmy, bo nawet nie mają żadnego oznaczenia przy wjeździe na teren, gdzie się znajdują i naprawdę trzeba wiedzieć gdzie szukać, żeby znaleźć. Zresztą jak się już trafi w odpowiednią bramę, to na terenie też trzeba się bardzo dokładnie rozglądać, bo warsztat jest w takim zaułku, również bez żadnego drogowskazu. Załącznik 109098 W warsztacie zastaliśmy mechanika i właściciela, wytłumaczyłam o co cho i czy moglibyśmy skorzystać z kawałka miejsca, kupić olej i czy może wie czy gdzieś jest szansa, żeby dostać łożyska. Zgodził się na szczęście, a w sprawie łożysk zadzwonił do kolegi, który prowadzi sklep z łożyskami i okazało się, że ma. Do sklepu 10 minut na piechotę. Fajne są takie nieduże miasta ;) Trochę tylko szkoda, że 2 łożyska kosztowały w sumie 22 ojro, no ale lepiej mieć drogie łożyska, niż nie mieć żadnych, co nie? A skoro już kamień spadł nam z serca, mogliśmy spokojnie wrócić do hostelu po motury. Spacerem ofkors. Załącznik 109103 Załącznik 109151 Załącznik 109152 Załącznik 109153 Załącznik 109107 Załącznik 109154 Plan zakładał natychmiastową wymianę oleju i filtra, wybicie łożysk (żeby dla pewności z nimi udać się do sklepu i potwierdzić też empirycznie, a nie jedynie po numerkach) i zostawienie naszego zwierzyńca, żeby silnik Zebry wystygł przed sprawdzaniem luzów zaworowych. Załącznik 109155 Załącznik 109156 Załącznik 109102 A my w tym czasie tańce, hulanki, swawole! Czyli autobusem na stare miasto ;) W związku z tym, że mieliśmy odpoczywać po 3 dniach fizycznie meczącej jazdy wyszedł nam spacer na w sumie jakieś 17 km :vis: Tu kilka słów o Kownie na podstawie tego krótkiego pobytu, czyli mało obiektywnie i kompetentnie. Rada praktyczna nr 1 - jeśli chcecie jeździć komunikacją, to albo trzeba kupić jakąś kartę, którą się jakoś doładowuje i chyba jakoś odbija/kasuje w autobusie, albo wbijacie do autobusu przednimi drzwiami i dajecie kierowcy 1 euro i za to dostajecie bilet. Polecam tę drugą opcję. Kowno wydaje mi się mocno fascynujące, bo ma to, co urzekło mnie kilka lat temu w Wilnie - zderzenie starych drewnianych domków z blokowiskami z wielkiej płyty i ze szklanymi biurowcami. Perełki z każdej możliwej epoki i budynki tak brzydkie, że aż fascynujące. Pełny przekrój. Pokręciliśmy się trochę po starym mieście i okolicach. Ponieważ jestem wielką fanką zaniedbanych starych budynków, to miałam tam swój raj. Zresztą trochę żałuję, że nie mieliśmy jeszcze ze 2 dni żeby pochodzić po mieści i zajrzeć w każdą możliwą bramę i inną dziurę. Oczywiście sporo jest też ładnie odpicowanych kamienic, urokliwych knajpek i kawiarenek. Załącznik 109157 Załącznik 109158 Załącznik 109111 Załącznik 109112 Załącznik 109113 Załącznik 109114 Załącznik 109159 Załącznik 109160 Załącznik 109117 Załącznik 109118 Załącznik 109161 Załącznik 109162 Załącznik 109163 Załącznik 109164 Załącznik 109123 Załącznik 109125 Załącznik 109165 Załącznik 109127 Załącznik 109166 Załącznik 109129 Załącznik 109167 Załącznik 109131 Załącznik 109168 I najwęższe chodniki, jakie w życiu widziałam :dizzy: Załącznik 109172 Oraz pierwszy raz w życiu widziałam tak poprowadzoną rynnę. No ładnie, ale nie jestem przekonana czy aby na pewno praktycznie Załącznik 109169 Oczywiście z rzeczy istotnych... Załącznik 109137 Ja zaczęłam się robić głodna, ale ponieważ czas nas zaczął gonić, bo warsztat zamykają o 18, postanowiliśmy najpierw skończyć zabiegi przy moturze, a później na spokojnie znaleźć jakieś pyszne jedzenie. I tutaj rada praktyczna nr 2 - w Kownie restauracje w zdecydowanej większości zamykają o 18, więc jeśli chcecie zjeść coś bardziej wyszukanego, to nie zostawiajcie tego na wieczór... My nastawialiśmy się na jakieś pyszne tradycyjne litewskie potrawy. Niestety po 18 były otwarte już tylko kebabownie i pizzeria w centrum handlowym. Wybraliśmy to drugie, zamówiliśmy pierogi licząc, że może będą choć trochę "lokalne", ale niestety nie. Dobre, ale to po prostu pierogi jak wszędzie :( Planowaliśmy jeszcze tego dnia skoczyć na tamę, ale nogi nam już tak weszły w tyłki, a komunikacja miejska oferowała podróż niewiele krótszą, niż jakbyśmy szli na piechotę, więc ograniczyliśmy się do pieszo-rowerowego mostu nad Niemnem. Bardzo było ładnie. Załącznik 109133 Załącznik 109134 Załącznik 109135 Załącznik 109170 Aha. No i Kowno to też niestety ostra trauma. To zdjęcie z naszego hostelu akurat. Załącznik 109171 Przez cały dzień zastanawialiśmy się też co dalej. Poprzedniego dnia napisał człowiek, że może nam zabrać motocykle z Łotwy do Warszawy za w miarę akceptowalną cenę. Tylko że już wiedzieliśmy, że na Łotwę to się nie uda. Narysowałam więc trasę na plaże litewskie. Wyszło ok. 320 km w jedną stronę, to 2 dni spokojnej jazdy, a jeśli będą same szutry, to pewnie do zrobienia w jeden. Ale zakładając, że 2 dni - to mamy 3 dni nad morze, znowu dwa dni do Kowna i w Kownie pakujemy motocykle człowiekowi na pakę, a siebie do autobusu. Jest dylemat. Niby tyłki bolą i trochę by się chciało wracać, no ale moooooooooorzeeeeeeeeee i plaaaaaaaaaaaażeeeeeeeeeee. A w sumie odległość Kowno-morze-Kowno wychodzi tyle samo, co Kowno-Warszawa. No ma to sens. Brzmi dobrze. Maciek nie jest nastawiony zbyt optymistycznie, ale ja im więcej o tym myślę, tym bardziej mi się taka opcja podoba. A potem sprawdzam pogodę dla Kłajpedy na te 3 dni, które mielibyśmy na leżenie na plaży i okazuje się, że 2 z nich będą deszczowe i burzowe. Dzięki, pogodo! Cały czas upał i słońce, ale jakbyśmy chcieli poleżeć na plaży to nieeee.... I tak oto uznaliśmy, że robimy odwrót i lecimy do domu. Na wieczór jeszcze tylko Prince uprał filtry powietrza. Z jakimś dziwnym wyrzutem w głosie opowiadał później, ze jego filtr cały zapylony, a mój czyściutki jakby świeżo założony. Naprawdę nie rozumiem dlaczego :confused: :D |
Ło co chodzi z tą traumą? I czemu muszę laptopem obracać? :D
Czyta się. |
1 Załącznik(ów)
Cytat:
Cytat:
Mam nadzieję, że zbliżenie co nieco wyjaśni ;) |
Żeby papieru w kibel nie pchać?
По этому есть мусорные ведро. 😁 |
No czyta się.
|
Cytat:
|
Zbieram obrazki nieruchome do dalszej opowieści oraz obrazki ruchome do filmiku i trochę się z tym schodzi, ale znalazłam to oto nagranie. Ogólnie wycinam sobie z nagranych filmów kilkunastosekundowe kawałki, żeby je później skleić w całość, ale to jest tak dobre, że sama już kilka razy puszczałam sobie całość i pomyślałam, że i Wam się może spodobać - zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację za oknem ;)
Endżoj! |
50 Załącznik(ów)
No dobra, lecimy z tym koksem!
DZIEŃ 5 Zgodnie z ustaleniami zaczynamy powrót do domu. Trasę modyfikuję tylko na tyle, żeby już ludziom przez zboże nie przelatywać... Może mało ambitnie tak wracać po własnych śladach, ale skoro trasa jest tak piękna, to po co kombinować? Zwłaszcza, że regeneracja sił poszła nam raczej tak sobie. Żegnamy się więc z Kownem. Załącznik 111858 Pogoda dopisuje, trochę nawet za bardzo, bo w związku z upałem dość szybko kończy nam się picie i Maciek odmawia przerwy na zwiedzanie opuszczonego gospodarstwa - nadal żałuję, że jednak nie poświęciliśmy na to chwili. Załącznik 111859 Załącznik 111860 Załącznik 111861 Załącznik 111862 Załącznik 111863 Załącznik 111865 Znowu przejeżdżamy przez podwórko miłych Litwinów, znowu wzbudzamy entuzjazm ich zagrodowego pekińczyka. Załącznik 111896 Załącznik 111897 Gdzieniegdzie natykamy się na własne ślady, które zostawiliśmy jadąc przez błoto, które niedługo później zastygło w upale zachowując wzór kostek do czasu następnego deszczu. Załącznik 111870 Załącznik 111871 Załącznik 111872 Załącznik 111873 Załącznik 111874 Załącznik 111875 Załącznik 111876 Przekazuję kamerę Maćkowi, żeby urozmaicić nieco ujęcia ;) Wprawdzie pożałowałam tego w momencie, kiedy akurat jechałam jako druga i przejeżdżaliśmy obok gospodarstwa, z którego wyleciały 3 małe teriery, takie białe w brązowe łatki, i skubane wyglądały przekomicznie, kiedy tak pędziły za XRką próbując użreć ją w oponę :D Potrzebujemy też pilnie uzupełnić zapas płynów, więc na googlu próbuję znaleźć jakiś sklep. No ni ma. Nie mamy pańskiego sklepu i co nam pan zrobi? Uznaję więc, że spróbujemy znaleźć sklep z największej z mijanych przez nas miejscowości. Czyli Świętojeziory, liczba mieszkańców 274. Załącznik 111906 17 Jakichkolwiek znaków na sklep oczywiście brak, więc idę na żywioł, na podstawie widoku na mapie dochodzę do wniosku, że to powinno być tu w lewo i tak oto wśród uroczych drewnianych domków trafiamy na uroczy drewniany domek z jakimś jednym słowem na szyldzie. Bingo! Po drodze natykamy się na wycinkę drzew. Na drodze stoją ciężarówki załadowane drewnem, uznaję, że z prawej jest jednak odrobinkę więcej miejsca i próbuję się przeciskać. Niestety auto z przodu stoi akurat bliżej prawej, więc zjeżdżam na lewo, a tam otwarte drzwi szoferki :dizzy: Nieładnie tak komuś ruszać samochód, a może w środku zostawił kluczyki i mu je zatrzasnę? Uznałam, że jakoś się przecisnę pod otwartymi i w tym momencie nadbiega z tyłu miły człowiek i zamyka drzwi. Bardzo panu dziękujemy! :D Załącznik 111866 Załącznik 111867 Załącznik 111868 Załącznik 111869 W ogóle od rana miałam dylemat moralny. Kiedy przed urlopem rozmawiałam z szefem o wyjeździe, pytał dokąd i którędy jedziemy. Jak zobaczył trasę, to stwierdził, że "o, a tutaj obok Sejn to my będziemy w łikend". Wtedy powiedziałam, że "haha, w łikend to my będziemy na Łotwie". Tymczasem jest piątek, a my wieczorem będziemy jednak z powrotem w Polsce. Zastanawiam się więc czy wypada czy nie wypada... Relacje mamy bardzo dobre, no ale może jednak nie wypada? Znowu robimy postój nad jeziorem Duś. Tym razem rozbijamy się nad samym brzegiem. Woda jest niesamowicie wręcz przejrzysta, słoneczko praży, postanawiamy się więc trochę pomoczyć przed dalszą podróżą. Są tam też śmieszne rybki, które pływają za człowiekiem jak podwodne pieski. No dobra, wiem, że chodząc wzbijamy to, co leży na dnie i rybkom łatwiej wyłapać takie pływające pyszności, ale i tak uważam, że to urocze. Załącznik 111877 Załącznik 111878 Załącznik 111879 Załącznik 113394 Załącznik 113395 Załącznik 113396 W końcu uznaję, że trudno, najwyżej odmówi, z roboty zwolnić nie powinien i przed 16 piszę do szefa z pytaniem czy oni tam u siebie będą już w piątek czy dopiero w sobotę. Będą wieczorem. A możemy Wam się rozbić na jedną noc w ogródku? Tam, gdzie oni nocują, niestety nie, ale zostajemy przydzieleni do ogródka pod domem przyjaciół rodziców dziewczyny mojego szefa. Spokojni o nocleg delektujemy się jeszcze chwilę ciszą litewskiego jeziora, ale kiedy nieopodal zaczyna rozkręcać się jakiś festyn z litewskim odpowiednikiem disco polo, pakujemy bambetle i lecimy dalej. Załącznik 111884 Załącznik 111885 Załącznik 111887 Załącznik 111888 Załącznik 111890 Załącznik 111891 Załącznik 111892 Postanawiamy też, że dłuuuuugą piaskową prostą pod granicą ominiemy zgodnie z moim pierwotnym planem - dzięki temu uciekniemy z niej już po ok. 100-200 metrach. Ale ja przecież nie umiem manewrować na piasku... W ostatniej chwili zerkając na mapę decyduję, że nie skręcimy w piach, tylko przetniemy tę drogę i znajdziemy sobie jakiś miły leśny dukt za nią. Dlatego uważam, że Locus jest super. Zresztą w ogóle nie używam go w trybie nawigacji, bo wtedy pojawia się gruba różowa krecha, która zasłania niuanse tuż przy drodze. A tak, kiedy po prostu widzę na telefonie mapę z narysowaną ścieżką i z moją lokalizacją, to mogę sobie na bieżąco w trakcie jazdy wprowadzać korekty. Tym sposobem całkiem długi kawałek lecimy wzdłuż słupków granicznych Załącznik 111907 - i tu anegdotka. Mapa googla pokazuje faktycznie lot wzdłuż granicy, ale według zapisu z Locusa byliśmy niemal kilometr na wschód od niej :confused: Trochę im się Polska zmniejszyła na korzyść Litwy Załącznik 111902 Jeszcze tylko skręt w prawo i jesteśmy w kraju ojczystym. Załącznik 111898 Wpadamy jeszcze do Sejn na tankowanie i szybkie zakupy, nawet piwo na wieczór kupiłam, żeby się zrelaksować po drodze. Bazgram na szybko trasę z Orlenu do miejscowości, w której mamy się stawić - okazuje się, że offroad zaczyna się natychmiast za parkingiem Stokrotki. Później nieco zepsuli dobre wrażenie, bo spora część drogi to świeżutko położony beton (tak, beton). Cóż. To tylko kawałek. Załącznik 111893 Załącznik 111894 Załącznik 111895 Okazało się, że na miejsce dotarliśmy przed szefem mym, ale rodzice jego dziewczyny witają nas na miejscu i prowadzą do sąsiada, u którego pozwolono nam przekimać. Podziwiamy tereny, gadamy o pierdołach i wreszcie zjawia się też szef z rodziną i psem, którego wprawiłam w niezłą konsternację - bardzo się z pieskiem lubimy, ale zawsze widzimy się albo w biurze albo ewentualnie gdzieś na ulicy. A tu nagle ja? Tutaj? Jak to? Śmieszny był widok jak się w piesku miesza radość z niedowierzaniem. Zakończywszy powitanie oni wracają do swojej miejscówki, a my do rozbijania namiotu - wreszcie się przydał i nie taszczyliśmy go bez sensu! A teraz będzie lokowanie produktu - dmuchany materac od Majfrendów to naprawdę spoko opcja. Zwłaszcza jak już wypracowałam sobie sposób jak używać worka do nadmuchiwania. Załącznik 111903 Na odchodne nasz gospodarz pyta jeszcze czy nie będzie nam przeszkadzało jeśli pogra sobie na fortepianie. Chwilę później przerywamy to, co robiliśmy, żeby po prostu poleżeć na trawie słuchając koncertu. Po całym dniu w kurzu i hałasie motocykli wydaje się to niemal surrealistyczne. No po prostu coś pięknego. Załącznik 111904 Po koncercie postanawiamy skoczyć nad jeziorko, bo wszyscy zachęcali, że woda ciepła i choć oczywiście możemy skorzystać z prysznica, to polecają też kąpiel w jeziorze. Tyle tylko, że słońce już zachodzi i przestało być gorąco, no ale ok, Prince marzy o kąpieli w jeziorku, ja jestem mniej entuzjastycznie nastawiona, ale zobaczymy. Po drodze jeszcze mizianie konika i meldujemy się na pomoście. Załącznik 111900 Załącznik 113397 Załącznik 111899 Jest pięknie, ale już chłodno, woda czarna i ja stanowczo odmawiam kąpieli. Maciek też jakoś stracił zapał Dłuższą chwilę delektujemy się spokojem i ciszą, którą przerywają pojawiające się nagle krzyki córki szefa i jej koleżanki - ekipa też wpadła na pomost witać się z jeziorkiem. Dorośli z pomostu, dzieci jak to dzieci, krzycząc i skacząc do wody. Chwilę pogadaliśmy o otaczającej nas rzeczywistości i zarządziliśmy odwrót do bazy. Tego wieczora jednak prysznic wygrał z jeziorkiem. Załącznik 111901 Na werandzie zaczęła się posiadówka i zastanawialiśmy się co robić, jak żyć. Czy wypada się wprosić? Czy może jednak wypić piwo i odpalić Netflixa? A może przeanalizować trasę na następny dzień - czy dalej wracamy po śladach czy może spróbować ten odcinek polecieć TET? W efekcie po jakichś 3 minutach od kiedy wróciłam do namiotu po prostu tracimy przytomność. Piątego dnia pyknęło nam równe 200 km. |
Cytat:
Ale Locus najlepiej nadaje się do tras gpx/kml. Fajne enduro! :Thumbs_Up: |
To jezioro to "Dusia". Nie wiem jak to u nich działa ale u nas nawalały by tam skutery wodne, za nimi narciarze, pomiędzy żaglówki a tam nawet kajaka nie było. Cisza, spokój, krystaliczna woda - pięknie. Ogólnie po chwili jazdy na Litwie miałem taką myśl ze pier**e te krajowe offy, tety-srety z betonowych płyt i dziurawego asfaltu, ten cały nasz krajowy gnój, gdzie co chwila domki, ogrodzenia, wraki pasatów i gnijącego sprzętu rolniczego a pomiędzy stare pralki. Tam tego nie ma- lecisz cały czas przyrodą. Ae jak wyżej- problem pojawia sie jak trzeba uzupełnić np płyny. Jednak kwas chlebowy mnie rozczarował.
|
My już dobrobyt z pańska i z wiejska siągnelim. Tam widocznie nie...
|
Cytat:
|
39 Załącznik(ów)
Witam Państwa serdecznie w nowym roku! I wracamy do czasów, kiedy było ciepło, a dzień był długi.
DZIEŃ 6 Budzimy się i... kompletnie nie chce nam się jechać. W relacji z dnia piątego całkowicie umknął mi dość istotny szczegół (ciekawe, jak to pamięć skupia się na tych miłych aspektach, pomijając te mniej miłe ;) ). Mianowicie z każdym kolejnym dniem jazdy byliśmy coraz bardziej zmęczeni. Niby nie robimy żadnych męczących manewrów, a jednak kilka dni z rzędu jazdy od rana do wieczora robi robotę. Dlatego 6 dnia budzimy się koło 8 i nie chce nam się. Słońce nie praży, ale temperatura jest bardzo przyjemna, w ogóle jest bardzo przyjemnie. Załącznik 112555 Załącznik 112557 Przez chwilę nawet rozważamy czy nie zostać tam do następnego dnia, nasz Gospodarz mówił wieczorem, że jak mamy ochotę, to możemy zostać na kilka dni. Więc myślimy o tym jeziorku, o konikach u sąsiada, a potem niechcący podsłuchuję rozmowę, że dziś przyjeżdża córka z dziećmi i uznajemy, że jednak czas się zbierać. Zbieramy się więc, ale absolutnie niespiesznie zaczynając od godzinnej posiadówki na pomoście i oglądania jak jaskółki zbierają nartniki rozbryzgując brzuszkami wodę. Fajne to było. Załącznik 113403 Nadal nie jesteśmy też pewni czy wracać swoim śladem czy TET. Kusi mnie ten TET, ale ostatecznie jednak postanawiamy nie kombinować. Jesteśmy na to już zbyt zmęczeni (od tego są urlopy, co nie?) i chcemy wracać do kotków. Chwilę po godzinie 12 żegnamy się z moim szefem, resztą towarzystwa oraz psem i wracamy na szlak. Załącznik 112558 Załącznik 113401 Zaczynamy bajkową zarośniętą leśną dróżką, która z czasem robi się coraz mniej zarośnięta i ostatecznie zmienia się w klasyczną szutrówkę. Tego dnia chyba nie wydarza się nic spektakularnego, więc możemy spokojnie delektować się widokami. Ja w związku ze zmęczeniem jadę nieco wolniej, niż obydwoje byśmy chcieli. Maciek nieco się w związku z tym nudzi, więc coraz częściej wyprzedza, żeby się pobawić przy większej prędkości i czeka kawałek dalej albo przy najbliższym rozstaju dróg. Kurzy mi przy tym okrutnie, ale nie mogę mieć pretensji - przez większość czasu to ja jego zakurzałam bez litości. Załącznik 112522 Załącznik 112523 Załącznik 112524 Załącznik 112525 Załącznik 113398 Załącznik 112527 Załącznik 112528 Załącznik 112529 Załącznik 112530 Załącznik 112531 Załącznik 112532 Tak! Tu JEST droga! I tej wersji będę się trzymać! Załącznik 112533 Załącznik 112534 Załącznik 112535 Załącznik 112536 Załącznik 112537 Załącznik 112538 Załącznik 112539 Załącznik 112540 Załącznik 112541 A wiecie jak wygląda kasza gryczana zanim zostanie kaszą? Załącznik 113402 W Sokółce robimy postój na obiad - oto tenże obiad niesiony przez Maćka. Załącznik 113405 Ponieważ jakoś nie znaleźliśmy na trasie do domu miejsca, w którym chcielibyśmy spędzić kilka dni i odpocząć, i w efekcie chcemy do tegoż domu dotrzeć jak najszybciej, to oszczędzamy czas gdzie się da, żeby jak najdalej dojechać - stąd hot dog na stacji zamiast normalnego jedzenia. Problem jest też taki, że googiel nie pokazuje nam kompletnie żadnego pola namiotowego ani choćby agroturystyki w okolicy, w której z grubsza będziemy pod wieczór. Nic. Nie ma. Stawiamy więc na camping NARVA - bliżej, niż byśmy chcieli dojechać, ale przynajmniej jest, no i musimy zjechać tylko 2 km z trasy, więc nie ma co wybrzydzać. Po drodze jeszcze sobie myślę, że może trzeba było zadzwonić zarezerwować miejsce, ale natychmiast zaśmiewam się sama z siebie. Haha, no miejsce na polu namiotowym rezerwować. Co za pomysły w ogóle! Zresztą muszę przyznać, że mózg generuje wiele różnych głupot, kiedy połączy się coraz większe zmęczenie z miejscami dość nudną szutrową drogą. Kolejny raz ubawiam się przednie, kiedy jadąc drogą szutrową przez las, gdzie z obydwu stron zaraz za szutrem jest trawa, krzaki i drzewa, mijamy znak ostrzegawczy z wykrzyknikiem i z tabliczką o treści "miękkie pobocze z lewej strony drogi". Yhym, bo z prawej krzaczorki są twarde niczym głaz! Szczęśliwie docieramy na miejsce, jest sobota 24 lipca, pogoda dopisuje, więc nic dziwnego, że zaraz za bramą stoją 2 auta, a ludzie z nich właśnie meldują się w rejestracji. Ponieważ widać, że trochę to potrwa, postanawiamy przejść się w głąb terenu i zobaczyć co tam fajnego mają. Uszliśmy ledwie kilka metrów, kiedy dobiega do nas miła pani i pyta czy my się planujemy rozbijać na ich polu namiotowym. Zgodnie z prawdą mówimy, że tak i że chcieliśmy się rozejrzeć czekając na naszą kolej do zameldowania. A pani na to, że to ona bardzo prosi trochę poczekać, bo nie mają już miejsca i że zaraz rozlokują tych ludzi przed nami i da nam znać czy jeszcze uda się nas wcisnąć. Wracamy więc do motocykli lekko zdenerwowani, bo w okolicy poza tym jednym campingiem nie ma żadnej alternatywy. Po dość długim oczekiwaniu w niepewności w końcu przychodzi do nas miła pani i mówi, że no problem jest, bo już jest ciasno, no a nie mogą ludzi upychać jak sardynki, no bo trzeba jednak jakiś komfort gościom zapewnić \\zamieramy w przerażeniu, rozpaczy i rezygnacji\\ ale po chwili rozmowy i chyba widząc, żeśmy NAPRAWDĘ strudzeni wędrowcy, dodaje, że jeśli nam to nie będzie przeszkadzało, to możemy się rozbić o tu, obok bramy, do budynku z łazienkami w sumie niewiele dalej, niż z właściwego pola namiotowego zlokalizowanego z tyłu //o rany jaka ulga//. Załącznik 113399 Zameldowani, namiot rozstawiony, no to czas na zwiedzanie. Bunkrów nie ma, ale... no, sami wiecie. Załącznik 112543 Załącznik 112544 Załącznik 113400 Załącznik 112546 Kolacja mistrzów ;) Załącznik 112547 Ciekawostka. Mokradła nam Narwią (i nie tylko tu) są utrzymywane w odpowiednim stanie dzięki pasącym się tam koniom. Załącznik 112548 Chciałam się z jednym zaprzyjaźnić, ale mnie ignorował :( Chwilę później okazało się dlaczego - to klacz i ona zdecydowanie wolała zaprzyjaźniać się z Maćkiem, nawet spodnie chciała mu zjeść! Załącznik 112549 W końcu uznajemy, że pora wracam, idziemy sobie tą drewnianą ścieżką i nagle słyszymy za sobą głośne tupanie. To drugi konik postanowił też się nią przejść. Na pewno jest zbyt wąsko, żeby nas minął, więc ja to już się nawet zaczęłam martwić czy to już pora uciekać na bok w okradła, bo nie ma się co kopać z koniem, ale na szczęście kuń rezygnuje z wycieczki ;) Załącznik 112550 A wiecie co robiły nasze zadki przez te kilka dni jazdy? Załącznik 113404 W rowie przy drodze wypatruję też pięknego prawdziwka. I kawałek obok następne dwa. Dusza grzybiarza krzyczy "BIERZ!", resztki rozsądku podpowiadają "zostaw, co z nimi niby zrobisz?". Ze smutkiem, ale zostawiam te piękności na miejscu. Załącznik 112554 I tak oto kończymy ten dzień, Załącznik 112551 ujechawszy jedynie 180 km. A pole namiotowe polecamy gorąco, bo naprawdę przemili ludzie. O, tutaj https://goo.gl/maps/gNqagQT3FhuqxGfs9 |
10 Załącznik(ów)
Dobra, czas kończyć zanim dostanę bana za wstawianie postów bezpośrednio pod swoimi poprzednimi postami 😉
DZIEŃ 7 To była śmieszna noc, bo co jakiś czas budziły nas te bestie, które towarzyszyły nam wieczorem - i nie chodzi o koniki, tylko o komary. Przelatywały tuż nad głową, więc człowiek się budził, żeby je ubić, a wtedy okazywało się, że faktycznie są tuż obok ucha, ale na zewnątrz namiotu. Dobry namiot, grzeczny namiot, nie wpuszczał potworów do środka. Załącznik 113388 Ja jednak budzę się myśląc o czymś zupełnie innym, niż te krwiożercze bestie. Prawdziwki... te cholerne prawdziwki... Ale przecież rosną tuż przy drodze, którą może i prawie nikt nie jeździ, ale ludzie spacerują tamtędy. Na pewno ktoś je zabrał. Nie siedzą tam biedne, samotne, niekochane... Mój wewnętrzny grzybiarz jednak wygrywa tę walkę i po ogarnięciu się z grubsza idę sprawdzić. Kurna. Są. No to biere! Ograniczyłam się do tych mniejszych, bo łatwiej będzie jakoś upchnąć. Wymyśliłam, że potrzebuję torby materiałowej (żeby nie skisły w folii) i zawieszę je na wierzchu na plecaku. Powinno się udać. Niestety nie udało mi się zdobyć torby materiałowej, ani nawet papierowej, za to ucięłam sobie dłuższą pogawędkę z właścicielem "naszego" campingu, o życiu, polityce, naturze, turystyce, Warszawie i okolicznych lasach. A potem przekroiłam moje piękne grzyby i okazały się robaczywe, więc problem transportu rozwiązał się sam. Załącznik 113387 Do domu jeszcze szmat drogi, wiemy, że zmęczenie zbierane pieczołowicie przez ostatnie dni nie pomoże, więc ogarniamy się w miarę wcześnie i przed 10 jesteśmy znów w drodze. O dziwo jedzie mi się całkiem miło, niemal kompletnie nie pamiętam jak bardzo już nie mam sił. Z drugiej jednak strony jak teraz zajrzałam do osi czasu, żeby poskładać okruszki do opowieści, to kompletnie nie mogę sobie przypomnieć po jaką cholerę byliśmy na dwóch stacjach benzynowych w odstępie 34 km. W ogóle byliśmy na stacjach benzynowych? Nie wiem. No jak googiel mówi, że byliśmy, to byliśmy, ale najwyraźniej mózg już mi leciał na oparach i nie zanotował. Może Prince będzie coś pamiętał. Pierwszy postój wart zapamiętania zaliczyliśmy po godzinie 13 - jechało mi się przyjemnie, ale żeby nie nadwyrężać organizmu robimy postój nad Bugiem. Pół godzinki relaksu nad wodą i można lecieć dalej! Załącznik 113382 Załącznik 113383 Załącznik 113384 Tyle tylko, że.... te pół godzinki odpoczynku przerwało w jakiś sposób dopływ energii, więc wsiadam na motór i kompletnie nie mam ochoty ani siły jechać. No ale co robić? Trzeba jechać. Jesteśmy akurat gdzieś w połowie tego makabrycznie nudnego szutrowego odcinka prowadzącego wzdłuż wału, który to odcinek tak bardzo znudził nas pierwszego dnia. Czasem więc urozmaicamy sobie drogę i kiedy pojawia się ścieżka prowadząca na drugą stronę wału, korzystamy z okazji, żeby pojeździć ścieżką po łące, zamiast nudnym prostym szutrem. W końcu jednak zarządzam, że koniec urozmaiceń, bo czas ucieka, zmęczenie narasta, a my wcale nie ujechaliśmy jakoś bardzo daleko. Ponieważ ten kawałek jest tak prosty i nudny, to nie obserwuję zbyt bacznie nawigacji, czasem nawet Maciek jedzie przodem, no bo gdzie się niby zgubić na prostej drodze wzdłuż wału? No cóż. W pewnym momencie patrzę na ekran telefonu i zauważam, że jednak można się zgubić na prostej drodze wzdłuż wału, bo oznaczający nas trójkącik przemieszcza się po mapie heeeen daleko od czerwonej linii zaplanowanej trasy. Akurat Maciek na Śwince leci przodem, mija skrzyżowanie dróg i wybiera oczywiście tę wzdłuż wału, ja jednak wiem już, że prowadzi ona w kompletnie złym kierunku, dogonić go nie dogonię, więc staję z nadzieją, że zauważy i zawróci. Zauważył i zawrócił, ja w tym czasie obejrzałam sobie na telefonie okoliczne ścieżki i wybrałam tę, która najszybciej doprowadzi nas z powrotem na ślad. I tak oto jedziemy sobie drogą szutrową, która zmienia się w drogę polną, która zmienia się w ścieżkę, która to czasem znika, żeby pojawić się znowu kawałeczek dalej, a która ostatecznie doprowadza nas do miejsca, w którym dowiadujemy się, że "droga najkrótsza", to nie zawsze to samo, co "droga najszybsza". Ja kompletnie nie chcę żadnych nawet najmniejszych wyzwań. Chcę do domu. Maciek dzielnie idzie sprawdzić czy przeszkodę wodną, która to radośnie rozpościera się przed nami, da się przejechać i po szybkim taplaniu w błotku wyrokuje, że jedziemy. On przodem, ja za nim. Wiadomo, że na miękkim podłożu najważniejsze jest, żeby się nie zatrzymać, bo wtedy się człowiek z moturem zapada i tyle go widzieli. I właśnie dlatego, kiedy widzę, że Maciek zaczyna walczyć przy drugim brzegu, dopada mnie zwątpienie i się zatrzymuję. Próbuję ratować sytuację, ale oczywiście tylko ją pogarszam i zakopuję tylne koło na amen. W czarnej śmierdzącej brei, która wlewa się też do butów. Jest bosko. Maciek w tym czasie skończył kąpiel błotną Świnki i przybywa z odsieczą. Najpierw próbuje pomagać siedzącej na motocyklu mi, ale szybko zgodnie uznajemy, że ja to sobie już pójdę, a on zajmie się resztą. No dobra. Trochę pomagam ciągnąc za uchwyt, ale ostatecznie idę sobie na drugi brzeg czekać aż Maciek z Zebrą też tam dotrą. I to czarne śmierdzące błoto wlewające się do butów... I komary. I upał. I zmęczenie. Zaraz. To jak to szło z tymi urlopami? Że one są po to, żeby wypoczy... wypo... wypoczywać? Jakoś tak chyba. Na szczęście udało się w końcu wrócić na nudny prosty szuter i próbowałam nadgonić. Nie jest to proste, kiedy człowiek czuje, że nie może szaleć, bo w takim stanie ciała i umysłu w razie jakiejkolwiek sytuacji wymagającej szybkiej reakcji po prosto nie ogarnie. Ale staram się, droga prosta, więc co niby miałoby się dziać? No dobra, to martwe zwierzątko, które chyba było bobrem, leżące przy drodze sugeruje, że jednak nie ma co szaleć. Zdecydowanie nie chcę mieć bobra na sumieniu... I tak sobie lecimy, i nic się nie dzieje, i lecimy, i nic się nie dzie... CHRRRRRRRRRUP! GRZDĘK! ŁUP! i co mi tak nagle przywaliło w tylne koło i dalej się tam tłucze?! Załącznik 113407 Za chwilę dociera Maciek ze zgubionym przeze mnie ogonkiem. Czyli plan awaryjny, na który bardzo liczyłam, że pod koniec po prostu wbijemy na asfalt i pojedziemy do domu, właśnie legł w gruzach. O ile tablicę jakoś by się dało przymocować, tak o brak świateł policja mogłaby się przyczepić, zresztą trochę straszno na dojazdówkach do Warszawy bez świateł stopu... Cóż było zatem robić. Trzeba było jechać. A wiecie jak wygląda motocyklowe załamanie nerwowe? O tak (słowem wyjaśnienia: Misie, o których mowa na nagraniu, to nasze kotki) Dodam, że wydarzyło się to w miejscowości o wiele mówiącej nazwie Wywłoka. I w sumie dobrze, że od kilku dni nie padało, bo tam na dole to ogólnie płynie rzeczka. Później na szczęście już żadnych przygód nie było. Tylko okropne i narastające zmęczenie. Z jednej strony chciałam być jak najszybciej w domu, z drugiej - kompletnie nie miałam siły przyspieszyć. Dodatkowo nie wiedzieć po co Mazowieckie jest najwyraźniej zbudowane z piachu, a im bliżej warszawy, tym jest go więcej, a po piachu wiadomo, że trzeba szybko. A jak się nie ma siły jechać szybko, to się człowiek jeszcze bardziej męczy. Bardzo chciałam już przestać jechać, ale przecież rozbijanie namiotu 80 km od domu, to jakiś absurd. I tak oto, kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę jakieś 50 km od domu, na znanej nam już drodze, bo kilka razy jeździliśmy tą trasą na wycieczki, nastąpiła sytuacja, o której pisałam we wstępie do relacji. Zsiadłam z motocykla i było mi źle. Maciek jeszcze coś zaczął marudzić na prędkość jazdy czy coś, i jeszcze mówić, żebyśmy podjechali na piaskową górkę, którą będziemy mijać niebawem. A w ogóle to skończyła mu się benzyna całkiem i musimy natychmiast na stację, a do stacji musimy zawrócić i nadrobić kawałek. I ja tak słuchałam. I tak sobie stałam. I byłam taka zmęczona. I po prostu się popłakałam. Absurdalne uczucie, ale w sumie mogło być gorzej - mogłam na przykład zemdleć albo położyć się i czekać na śmigłowiec LPR. I naprawdę niewiele mi brakowało do tego, żeby postawić na wersję ze śmigłowcem. Zebrałam się jednak do kupy, zrobiliśmy nawrót na stację i dalej do domu. Trochę na bieżąco prostowałam trasę, którą miałam narysowaną, bo uznałam, że po jakichś małych miasteczkach może nie będą się chować podstępni policjanci czekający na motocykle bez tablic i tylnych świateł. Dość szybko okazało się też, że Maciek nie zalał zbyt dużo benzyny i w efekcie nagle znikł mi z lusterka. Ale dzięki temu zaliczyliśmy taką zastępczą plażę - skoro nie udało się dojechać nad morze... Później jeszcze tylko walka z yntelygentnymy światłami na skrzyżowaniu, jeszcze trochę błota, jeszcze trochę piachu, jeszcze jedno przełączanie Świnki na rezerwę rezerwy(czyli kładzenie na boku i przelewanie resztek benzyny na stronę z kranikiem), jazda bez tablicy i tylnych świateł przez dość zatłoczony most południowy (Anny Jagiellonki, znaczy się), wjazd w dziki korek na Przyczółkowej (niedziela wieczór, wszystkie wjazdy do Warszawy stoją), przejazd na wprost pasem do jazdy w prawo bez tablic i tylnych świateł przed radiowozem i koło 21 zameldowaliśmy się w domu. Kotki najbardziej w tej sytuacji doceniły śmierdzące bagnem i potem ciuchy motocyklowe. Załącznik 113389 Dzień siódmy (ostatni) zakończyliśmy z nabitymi 275 km. I było to naprawdę ciekawe 275 km. Naprawdę miałam dość. Nigdy w życiu nie czułam takiego zmęczenia. Wiem jak to jest, jak po bardzo intensywnym wysiłku fizycznym człowiek ma siłę tylko leżeć na podłodze. Ale nigdy wcześniej nie zaliczyłam czegoś takiego - zmęczenia zbudowanego z malutkich cegiełek układanych pieczołowicie przez kilka dni. Ciekawe doświadczenie, choć chyba wolałabym już go nie powtarzać ;) Natomiast urlop i tak uważam za MEGA UDANY i żałuję jedynie kilku drobnych rzeczy - że nie zatrzymaliśmy się przy tym opuszczonym gospodarstwie, że nie dotarliśmy podczas spaceru po Kownie na tamę, że kupiliśmy ten jagodowy kwas chlebowy... ;) Jasne, że szkoda, że nie dotarliśmy do morza. Szkoda, że byliśmy tylko 7 dni. Ale co z tego? Było super :D A jak już wróciliśmy do domu, to następnego dnia rano zaczęło padać i padało tak przez kolejne 3 dni, więc może nie tak najgorzej wyszliśmy na tym skróceniu urlopu :confused: Kiedy już przestało padać postanowiliśmy chociaż skoczyć na działkę - morza tam nie ma, ale za to jest rzeka. Też mokre, więc spoko. Załącznik 113385 Załącznik 113406 Jeśli kiedyś się zastanawialiście jak wygląda panionk jedzący kocią karmę, to wygląda on tak :D P.S. Hej, a znacie opaleniznę w stylu ęduro? :D Załącznik 113391 |
BARDZO miło się czytało i oglądało.
Najbardziej zapamiętałem rybki jak pieski i żeby w wakacje omijać szefa :) Oraz stanęły mi przed oczyma gnijące passaty wśród pralek na zagraconych podwórkach. W sumie szczera prawda. Zapragnąłem nie przejeżdżać już więcej przez Litwę a faktycznie tam pojechać. Jeszcze raz dziękuje za lerację! M |
Cytat:
A Litwę szczerze polecam! Byliśmy krótko, ale wrażenie zrobiła bardzo pozytywne. No, może traumatyczne zalecenia toaletowe stanowiły rysę na tym pięknym obrazku... ;) Cytat:
|
1 Załącznik(ów)
Skoro nie udało się w zeszłym roku moturkami, trzeba było zrealizować plan nieco innymi metodami... ;)
Załącznik 117718 |
Łotwa. Pięknie. 👍
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:30. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.