![]() |
Podlasie 2023, czyli Zebra i Świnka zwiedzają Polskę
Gdzie w Polsce znajduje się strefa mroku, w której zwykłe rzeczy nie dzieją się zbyt często?
Co się dzieje, kiedy ludzie porzucają rozsądek? Gdzie produkowana jest najpyszniejsza cola na świecie? Tego wszystkiego i jeszcze więcej dowiecie się w tym sezonie programu "Zebra i Świnka zwiedzają świat", który tym razem zabierze nas na nasze polskie piękne Podlasie. Szczegóły już wkrótce! A tymczasem mam zaszczyt zaprezentować Państwu zwiastun pod tytułem "Urlopu dzień 1 - ile osób potrzeba, żeby nakłonić Świniaka do wyjścia z błota" |
No widać że dwie osoby wystarczą..a w ogóle to podziwiam stalową wolę tego Pana:)
pozdro:) |
A można było bokiem :p ;)
|
Cytat:
Cytat:
|
Zapisałem się do subskrypcji, będę podglądał... ;)
|
jaka cudowna katastrofa, zazdraszczam ;)
|
Oj tam, zaraz katastrofa, to przygoda.
Katastrofa może być jak nie daj Bóg ktoś z gołymi rękami i w t-shircie ochronnym pójdzie w kozły... No chyba, że cały stuf zdjęty by nie ubłobic. Tak tylko ględze, z troski o was. |
Cytat:
(Dzieci, nie róbcie tego w domu. To głupie i niebezpieczne! Za to jakie wygodne :haha2: ) |
Aśka jedziesz dalej z relacją.
Finał będzie zaskakujący :P |
Cytat:
|
Zawsze miło się czyta o Waszych wakacyjnych wyjazdach!
|
9 Załącznik(ów)
To co, może zaczniemy niezbyt oryginalnie od początku?
A więc było tak. Mnie się od kilku lat marzyło Podlasie - nie byłam nigdy, a kojarzy mi się z sielankowymi widokami, ciszą i spokojem (tak, tak, z Duchem Puszczy i Kopnięciem Łosia też, ale z alkoholi to ja piweczko poproszę ;) ) i chciałam zderzyć te wyobrażenia z rzeczywistością. O, tak żem to w głowie widziała, jak na przykład u tego człowieka na zdjęciach: https://www.facebook.com/profile.php?id=100069641093011 Maciek, zwany Princem z kolei mówił, że tam nic nie ma, nudy, płasko, przede wszystkim NIE MA MORZA, a to już dyskwalifikuje każdy rejon jako cel urlopowy. No i przecież przejeżdżaliśmy tamtędy w drodze na Litwę, więc tak jak byśmy byli. No ale cham się uprze i mu daj! Udało mi się przeforsować pomysł na kierunek, do ustalenia zostało jeszcze - czym. Po zeszłorocznym urlopie rowerowym mi było bliżej do dwóch kół bez silnika, ale po konsultacjach przyjęłam do wiadomości, że tam jednak sporo piachu i na rowerze idzie się zaje... zmęczyć. A zatem trzeba będzie odkurzyć motorki. Skleiłam sobie trasę - trochę wykorzystywana już wcześniej trasa wzdłuż Bugu, fragmenty TET plus łączące to wszystko nowe odcinki rysowane palcem po mapie. Wyszło ok. 1070 km do zrobienia. W tym roku z różnych przyczyn zaliczyliśmy tylko 2 czy 3 bardzo krótkie wycieczki wokół komina, więc wjeżdżeni byliśmy idealnie :D W ramach przygotowań kupiłam sobie nawet książkę o Podlasiu, z opisanymi miejscami gdzie warto zjeść, co warto kupić. Taką o Załącznik 126385 Trochę też poszperałam w internetach i pozaznaczałam na trasie co gdzie zobaczyć i gdzie chcę spędzić więcej czasu i pozwiedzać. Niestety dużo fajnych miejsc wypadło akurat w środku naszego "kółka", ale może jeszcze będzie okazja. No i tym razem postanowiłam wszystko zaplanować tak, żebyśmy tym razem dla odmiany nie wrócili do domu fizycznie wykończeni ;) Odcinki dzienne były krótkie, a dodatkowo tylko w 2 punktach mieliśmy tylko po jednym noclegu, a tak, to plan zakładał odpoczynek od siodła, relaks i zwiedzanie. Najbardziej ambitny plan mieliśmy na pierwszy dzień, czyli wtorek 4 lipca, bo do zrobienia 265 km, żeby dotrzeć do campingu NARVA w Puchłach, gdzie już byliśmy 2 lata temu wracając z Litwy. Czemu tam? Bo po pierwsze bardzo fajne miejsce z miłymi ludźmi, a po drugie wcześniej nie ma pól namiotowych na naszej trasie. Nie ma i już. Nie mamy pańskiego pola namiotowego i co nam pan zrobisz? I to właśnie dnia pierwszego wpakowaliśmy się w tę kałuże ze zwiastuna. Nie wiem co tam się wydarzyło w tym roku... W sumie to nasza 3 wizyta u niej i zawsze była mniej więcej tej samej wielkości, ale nie generowała problemów. Za to w tym roku na dnie było bagno po kostki, które jak już złapało, to nie chciało puścić. Dlatego zresztą zaliczyłam siad tyłkiem w kałuży - bo chciałam iść, większość ciała poszło, a noga została w miejscu i skończyło się, jak się skończyło ;) Na szczęście powerbank w kieszeni nie ucierpiał. A! Właśnie! Niestety szybko po starcie spod domu zauważyłam, że gniazdo nie ładuje telefonu i że generalnie nie jest to dobrze. No ale człowiek nie jest taki, co by sobie nie poradził - wsadziłam powerbank do kieszeni spodni i tym sposobem zostałam tymczasowym gniazdem zapalniczki ;) O dziwo nawet zazwyczaj pamiętałam przed zsiadaniem z motocykla, żeby odpiąć się od kabla. Teoretycznie plan zakładał, że gdzieś jak będziemy już w miejscu noclegu, to Maciek miał się zająć tematem i posprawdzać kabelki, ale to by się wiązało z koniecznością hałasowania. No a po co to komu? Jak jesteśmy w ładnym cichym miejscu, to się nie chce hałasować. Także patent powerbankowo-kieszeniowy był grany przez całą wycieczkę. Tak to wyglądało nad Bugiem Załącznik 126377 A tu chciałam Państwu przedstawić Zygmunta II. Zygmunt I jeździł ze mną na rowerze, ale ostatnio postanowił zwiedzać świat na własną rękę. Zygmunt II też będzie docelowo rowerzystą, ale wcześniej chciał poczuć jak to jest być motocyklistą. Załącznik 126378 Tu wiadomo. Trzeba trzymać jakiś poziom. Załącznik 126379 I kilka obrazków z obozowiska i okolic. Prince to się nawet ubrał pod kolor cerkwi! Załącznik 126380 Załącznik 126381 Załącznik 126382 Załącznik 126383 A w Narwi na stacji benzynowej mają takie atrakcje Załącznik 126384 Camping NARVA w Puchłach nieustająco polecamy https://goo.gl/maps/QfA9zcMCaBNSp7vK8 |
2 Załącznik(ów)
Start- motorki załadowane na dwa tygodnie. Plan to banalne szuteki. Można by je łyknąć pewnie i skuterem. Poziom trudności żaden, toteż bez zbroi, ochraniaczy itp. Gdyby nie te odległości to robilibyśmy ten rejon na rowerkach, w krótkich spodenkach i trampkach. Motorki tylko wyglądają bojowo- bo oponek stwierdziłem, że nie ma już czasu wymieniać a i tak trzeba je domęczyć i wywalić. WR dostała serwis filtrowo, zaworowo olejowy i wymianę przełożeń na szybkie. A BRP duży bak z którym wygląda jak welonka z wodogłowiem w ciąży- nienawidzę tych wielkich baniek. Na więcej nie starczyło czasu. Stad nie wiedziałem ze gniazdo ładowania USB padło i ze dźwignia zmiany biegów wymaga podkręcania https://lh3.googleusercontent.com/pw...-no?authuser=0
No i klamka sprzęgła zaczyna trzeszczeć :mur: |
41 Załącznik(ów)
To jeszcze kilka obrazków z dnia pierwszego.
Załącznik 131900 Załącznik 131901 Załącznik 131902 A to są łapki pieska i kotka sprzed ponad stu lat! Załącznik 126560 Pod wieczór jak weszłam do namiotu, to dostałam lekkiego zawału. Załącznik 131903 Na szczęście to tylko kawałek krzaczka :haha2: Motorki opłukane i gotowe do drogi Załącznik 126563 Na drugi dzień mieliśmy zaplanowane ledwie około 140km do Krynek i głównie wykorzystując TET. Z TET mieliśmy styczność wcześniej tylko raz kilka lat temu na krótkim odcinku i nie było to powalające przeżycie, więc i teraz nastawienie miałam takie sobie - ale w sumie ludzie piszą, że ładna trasa, więc ok. Dajmy jej szansę. No więc trasa być może i jest ładna, ale jest to niemal sam asfalt (znów). W związku z tym częściowo na spontanie, a częściowo rysując w Locusie nową ścieżkę podczas postojów, żeby nie zostawić całych kostek na asfalcie już drugiego dnia :mur: Pierwsze zwiedzanie to ruiny kościoła w Jałówce. Kościół budowano w latach 1910-1915, a w 1944 Niemcy postanowili go wysadzić. Cytując wikipedię: "Odbudowa zrujnowanego kościoła została odłożona do lepszych czasów." Czyli raczej prędko to nie nastąpi ;) Załącznik 131904 Załącznik 126565 Załącznik 126566 Oczywiście znaleźliśmy sobie zwierzątko do miziania Załącznik 131905 Druga atrakcja to Kruszyniany i Tatarska Jurta. Na podstawie nazwy spodziewałam się czegoś nieco bardziej speluniarskiego :haha2: a to ładna restauracja. Faktycznie jedzenie palce lizać. Maciek zakochał się w kompocie z rokitnika. Ja byłam zachwycona wszystkim, co zamówiłam :D Załącznik 126568 Załącznik 126569 Obok sprzedawali też takie pyszne tatarsko-tureckie słodycze. Sprytnie nigdzie nie napisali ceny, w efekcie za kilka kawałków słodkiego szczęścia zapłaciliśmy 110 zł, czyli właściwie tyle samo co za dwudaniowy obiad dla dwóch osób w Jurcie, ale co tam, raz się żyje i było faktycznie bardzo dobre :D A potem dojechaliśmy do Krynek. Maciek byłe lekko załamany, że właśnie tam zaplanowałam nam 2 noclegi i zwiedzanie :haha2: Ale ostatecznie chyba mu się podobało. Ja byłam zachwycona! Niespełna 2,5 tysiąca mieszkańców i cudowny klimacik. Wbiliśmy do pierwszego napotkanego sklepu z przesympatyczną Panią za kasą - gorąco polecam ten właśnie nieduży sklepik przy ul. Granicznej 4. Przy rondzie oczywiście są większe sklepy, ale po co komu większe sklepy? Załącznik 126570 Nie mieliśmy tam namierzonego noclegu, więc zapytaliśmy Panią w sklepie, która skierowała nas do Fazendy przy ul. Grodzieńskiej 111. Bardzo fajne miejsce z dużym ogrodem, ogniskiem z grillem, jest nawet nieduży basen jakby ktoś chciał. Załącznik 126572 Załącznik 126573 No i zwierzątka oczywiście :D Kotek jest przytulaśny, a piesek niezmordowany w zabawie i obydwa przeuroczy. Są jeszcze 2 inne pieski, jeden to taki staruśki ratlerek do ukochiwania :) Załącznik 126571 A co warto zobaczyć w Krynkach? Krynki! Ja lubię takie klimaty. Stare domy w różnym stanie, ciche uliczki, kwietne ogródki. Poza tym mają nawet basen miejski i boisko do piłki nożnej. Załącznik 126598 Załącznik 126597 Załącznik 126574 Załącznik 126575 Załącznik 126576 Załącznik 126577 Załącznik 126578 Załącznik 126593 Jest największe w Polsce rondo z 12 zjazdami, a na jego środku park z wypożyczalnią książek. Załącznik 126595 Jest taki piesek - tabliczka nie kłamie! Załącznik 126596 Mają własnego Krakena. Załącznik 126594 Cmentarz prawosławny. Załącznik 126579 Załącznik 126580 I cmentarz żydowski. Załącznik 126581 W kościele obraz z jakimś panem, który dzieli się z pieskiem kanapką :D Załącznik 126582 Oraz obraz naszych czasów ;) Załącznik 126583 Jest stacja benzynowa - dość zaniedbana, ale za to benzyna jaka tania! Załącznik 126584 Załącznik 126585 Załącznik 131906 Załącznik 126586 I ruiny dworku de Virionów. Nie ufajcie lokalizacji wskazanej na mapach googla. Za to Locus pokazuje prawdę. Załącznik 126587 Załącznik 126588 Cóż, to nie Litwa, żeby miało nie być śmieci... Załącznik 126590 A teraz padnie odpowiedź na jedno z pytań zadanych we wstępie. Otóż najlepsza cola na świecie produkowana jest w Krynkach i nazywa się Krynka Cola. Polecanko! A mi jest smutno, bo póki co nie udało mi się znaleźć opcji, żeby to kupić z dostawą do Warszawy :( Załącznik 126591 Załącznik 126592 |
Podlasiaki obiecywali ze przywiezo zgrzewkie na Biały Brzeg. Tak było! Nie pamietam kto obiecał ale na pewno słowa dotrzyma :)
|
Cytat:
|
Zdjęcia nieoczywiste..ja też lubię takie klimaty. A Podlasie to już w ogóle..w sumie z Siedlec jestem..
|
Cytat:
|
Byliście tak blisko Karakul :) tylko Nas nie odwiedza się na jeden dzień :)
|
25 Załącznik(ów)
Cytat:
Załącznik 126895 Skoro zwiedziliśmy już Krynki, wybawiliśmy pieska i wyukochiwaliśmy śmiesznego kotka, to czas ruszać dalej. Punktu docelowego brak - mniej więcej gdzieś w okolicach Sejn wypadałoby coś znaleźć, ale czy bliżej, czy dalej, to nie ma większego znaczenia. Ja niby uważam, że spokojnie można było znaleźć jakieś fajne miejsce nad jeziorem i poczilować przez jeden dzień mocząc nogi w wodzie, ale Maciek stawia opór, że bez sensu tak po prostu delektować się przyrodą. Po drodze do zwiedzenia mamy Lipsk, gdyż mają tam dużo bunkrów z linii Mołotowa. Co ważne mają też Biedronkę ;) Generalnie zgodnie z mapą wokół całego miasta porozrzucane są pojedyncze punkty, wybieram więc takie, gdzie jest największe skupisko - żeby nie trzeba było co chwila odpalać moturów, tylko raz się zatrzymać i zwiedzić 3 bunkry na raz. Miejsce znajdujemy, ale bunkrów nie xD jest za to dziura w ziemi oraz góra gruzu i piachu. Robimy obchód w poszukiwaniu zagubionych atrakcji - jedynie kawałek dalej za polem wypatrujemy bunkier ukryty w krzakach, ale też nie ma jak dojść nie depcząc rolnikowi zboża. Załącznik 131911 W międzyczasie zjawia się człowiek w ciężarówce i pyta czego szukamy. Tłumaczy, że tu bunkrów to akurat nie było (najpierw uznajemy, że co ma innego mówić, jak pewnie je wykopał, ale później doczytuję na mapie googla i faktycznie moja wina - te punkty były oznaczone jako "wykop pod schron dwukondygnacyjny"...). Miły człowiek z ciężarówko pogadał z nami chwilę i powiedział gdzie warto podjechać, żeby faktycznie zobaczyć jakieś bunkry. Ruszamy więc w dalszą drogę - bunkrów nie znaleźliśmy, ale cóż. Bywa i tak. Prawdę mówiąc nie szukaliśmy też jakoś bardzo intensywnie. Cenne info na temat Lipska - stacja benzynowa obok sklepu Krówka działa, wbrew temu, co piszą mapy googla. Ten dzień upływa nam pod znakiem kompletnie niczego. W Gibach robimy postój na jedzenie i decyzję gdzie chcemy nocować. Uznajemy, że skoro ma to być miejsce byle doczekać do rana i ruszyć dalej, to nie ma co kombinować i wybieramy najbliższy camping o wdzięcznej nazwie "Campercamp". Wbijamy na miejsce, a tam dzieci na koloniach. Ale miła Pani z jeszcze milszym pieskiem tłumaczy nam, że dzieci o 22 i tak mają ciszę nocną, a miejsce na namioty jest tam na dole w bezpiecznej odległości od domków. Schodzimy we wskazane miejsce, a tam niewielka plaża, pomost, miejsce na ognisko i drzewa. Wracamy więc do Pani zapytać czy dobrze poszliśmy. Tak, to właśnie tam. Dziwne, ale ok, w sumie to byle dotrwać do rana, a poza nami nikogo z namiotem nie ma. Maciek bierze się za rozbijanie namiotu, a ja wracam do Gib do bankomatu i sklepu. Trochę posiedzieliśmy na mniejszym pomoście, nacieszyliśmy się zaskrońcami, które zaczęły wychodzić na deski, żeby ogrzać się w ostatnich promieniach słońca, potem jeszcze krótki spacer wzdłuż brzegu jeziora i chwilę później okazuje się, że jest to jakaś mekka wędkarzy i zjeżdżają się kolejne ekipy z namiotami. Przed nami lądują panowie z wypasioną terenówką, wypasionym wielkim namiotem (który chyba był świeżym zakupem i stoczyli z nim długą i nierówną walkę, że aż mnie korciło, żeby wyłączyć serial, który sobie spokojnie oglądaliśmy w namiocie, i obserwować ich zmagania; ale jednak uznałam, że mogłoby im być przykro ;) ) oraz wypasionym reflektorem, który ustawiają prosto w nasz namiot. Maciek chciał coś jeszcze z zewnątrz przynieść, wyszedł z namiotu prosto w ten snop światła i mówi do ludzi, że może by jakoś inaczej to ustawili. "A przeszkadza w czymś?" żachnęli się sąsiedzi. Wtedy dostali po oczach światłem trzymanej w maćkowej dłoni latarki i usłyszeli krótkie "tak". Aluzja została zrozumiana :D Noc nie była fajna. Jeden z wędkarzy na pomoście zostawił urządzenie do robienia PING! (prawdopodobnie jakiś sonar informujący o przepływającej rybie), które schował dopiero po godzinie 23. Panowie z wypasionego namiotu z kolei do późna siedzieli przy ognisku. Generalnie każdy ma prawo spędzać urlop po swojemu, ale problemem była wielkość terenu biwakowego - po prostu wszystko było na wcisk. Rano oczywiście na pomoście pojawiły się dzieci z kolonii, miejsce opuściliśmy więc bez żalu i nie będziemy tęsknić. No, może trochę za pieskiem. Piesek był fajny. Następnym punktem wycieczki miały być mosty w Stańczykach i gdzieś tam w okolicy mieliśmy szukać miejsca na kolejne 2 noce. Za Sejnami wjechaliśmy na TET i znowu, kurde, asfalt. No to na szybko nabazgrałam alternatywną trasę, gdzie niestety po chwili dobiliśmy się od znaku z zakazem wjazdu - a wiedzieć Wam trzeba, drogie dzieci, że jednak starałam się unikać wjeżdżania za takie znaki. W efekcie dojechaliśmy znowu do TET, a tam droga leśna! Oho! - myślę sobie - jaka ładna droga! Aż muszę przeprosić w myślach autora trasy! Kilka kilometrów dalej znaleźliśmy się na asfalcie... Na odcinku przejeżdżającym przez Suwalski Park Krajobrazowy wreszcie zaczyna się coś dziać, w efekcie jak po takiej ilości asfaltu i szutrów nagle natrafiam na strumyk z brzegiem zabezpieczonym betonowymi kręgami, to nawet łapię zawiechę i zebranie się na odwagę, żeby pokonać tę przeszkodę zajmuje mi dobre kilka minut xD Zaraz za strumykiem utykam z kolei w błocie, ale do tego czasu Maciek, który akurat ten odcinek jechał przodem, zdążył zaparkować kawałek dalej na stabilnym podłożu i wrócił z odsieczą. I wiecie co? Ledwie kilkanaście metrów przejechał i już mi linkę sprzęgła zepsuł, urwis jeden! Załącznik 1268723 Nastraszono mnie, że jak się całkiem urwie, to będzie bardzo źle. Ba! Że już jest bardzo źle! Próbujemy się zorientować jakie mamy opcje, ale zasięgu brak - zresztą przecież i tak nikt nam nie dostarczy tej linki do trzeciej krowy od lewej na drugim wzgórzu licząc od kępy krzaków. Dostaję więc propozycję zamiany motorków, ale zostaję na Zebrze. Mam prikaz, coby zapomnieć o istnieniu klamki sprzęgła. Jest to o tyle przykre, że klamka sprzęgła jest moim emotional support animal i (choć to pewnie kiepski nawyk) cisnę ją kiedy tylko cokolwiek zaczyna się dziać albo trzeba wykonać jakiś manewr. I już całkiem niedługo po starcie, kiedy trafiamy na zakręt ponad 90 stopni, więc przy prędkości maluśkiej, dochodzę do wniosku, że to się nie uda. Motur w zakręcie zaczyna się krztusić - no jak nic za mała prędkość i brak wciśniętego sprzęgła, będzie katastrofa, nie dojedziemy tak nigdzie! A nie. Ok. Tylko zapomniałam odkręcić kranika przed startem z postoju :D Bez problemów, choć z duszą na ramieniu, docieramy do mostów w Stańczykach. Zasadniczo plan zakładał, że nocleg gdzieś kawałek dalej, żeby z bazy móc na piechotę obejść Stańczyki, Kiepojcie i może coś jeszcze w okolicy (nie ma nic spektakularnego jakby co, ale jest na przykład dużo malutkich starych cmentarzy poukrywanych po krzakach). Sytuacja moturkowa sprawia jednak, że nie chcemy nadwyrężać linki sprzęgła oraz moich nerwów, pytamy więc Panią na straganie z pamiątkami na moście czy jakiś nocleg tu gdzieś jest. Pani kieruje nas do agroturystyki kawałek niżej. NIŻEJ, co oznacza, że doturliwujemy się tam bez odpalania silników, znowu oszczędzając linkę sprzęgła ;) Wcześniej jednak zwiedzamy mosty, w rzeczce na dole natykamy się na bobra :D Więc nastrój od razu lepszy - pierwszy raz widziałam bobra z zaledwie kilku metrów. A w ogóle to drugi, bo raz już jednego spotkałam, ale był jakieś 100 metrów ode mnie :( Załącznik 126873 Załącznik 126874 Załącznik 131912 I ten nocleg polecam całym serduszkiem. Gospodyni i jej zięć przesympatyczni ludzie. Główny budynek przejęła jakaś pielgrzymka, więc my zostajemy ulokowani w budynku obok obory i jest tam super. Jest kuchnia, łazienka, bardzo duży pokój. Osobno jeszcze jeden pokój też z własną łazienką. A nad łóżkiem taki piękny wyhaftowany obraz. Naprawdę jestem nim zachwycona. Przecież ileż to czasu i uczucia trzeba było wsadzić, żeby zrobić ten portret. Załącznik 126876 Załącznik 126877 Załącznik 126878 Załącznik 126879 Załącznik 126880 Jest sobotnie popołudnie, więc Maciek ze Świnką pędzą kilka kilometrów do Przerośli do sklepu. Co kupić? Niewiele, bo Gospodyni na hasło "placki z jabłkami" mówi, że mąkę, cukier, olej i jajka to ona ma. No nic, to chociaż coś do picia kupi. W ogóle śmieszna sprawa z tymi Stańczykami, bo tam nie ma zasięgu. Kompletnie. Po zasięg trzeba iść na wieżę widokową (albo na mosty). Następnego dnia okazuje się, że zasadniczo wszędzie wokół, na każdym pastwisku, w każdym lesie i nad każdym jeziorkiem zasięg jest. Nie ma go tylko w samych Stańczykach :D W ogóle Stańczyki to hotel, 2 gospodarstwa, z czego jedno z agroturystyką, w której nocowaliśmy, i mosty. No i wieża widokowa oczywiście. Niedziela upływa nam na pieszej wycieczce do mostów w Kiepojciach. Próbujemy najkrótszą drogą, czyli po starym nasypie kolejowym. Sprawę utrudniają elektryczne pastuchy ogradzające pastwiska i miejscowo cholernie gęste krzaki. W międzyczasie organizujemy też telekonferencję z moim bratem, który pokazuje nam co leży na biurku u nas w mieszkaniu, żeby Maciek sprawdził czy dobrze pamięta, że tam gdzieś leży linka sprzęgła. Leży! No to trzeba nam wysłać paczkomatem :) Ustalamy, że nie ma co siedzieć tyle czasu w Stańczykach. Następny w planach jest Goniądz i właśnie tam odbierzemy linkę. To tylko 150km i to do tego TET, który nauczeni doświadczeniem poprzednich dni zakładamy, że jest niewymagający i nudnawy. Dodatkowo modyfikuję lekko trasę i wychodzi około 130km z zakazem naciskania sprzęgła ;) Ale póki co spacery i próby zaprzyjaźniania się z okoliczną fauną. Załącznik 126881 Załącznik 131913 Załącznik 126883 Załącznik 126884 Załącznik 126885 Załącznik 126886 Załącznik 126887 Załącznik 126888 Załącznik 126889 Załącznik 126890 Załącznik 126891 W poniedziałek rano wyruszamy w trasę - chociaż to ja mam nawigację, początkowo prowadzi Maciek, bo trasa prowadzi przez Przerośl, w której przecież w sobotę był w sklepie, więc zna drogę. Kiedy na Locusie trójkącik oznaczający nas zaczyna poruszać się po czerwonej kresce trasy, przejmuję prowadzenie. Ale zaraz. Przecież już dawno powinniśmy być w Przerośli, tymczasem jesteśmy buk wie gdzie. Oddalam więc mapę na telefonie i okazuje się, że jedziemy trasą, którą do Stańczyków przyjechaliśmy, czyli kompletnie nie tam, gdzie powinniśmy jechać. Dobra, nawrót pod sklepik, który przed chwilą mijamy - sklepik jest na podjeździe, więc będzie można ruszyć bez naciskania sprzęgła. Po wyrzuceniu z siebie pretensji, że jakim cudem źle nas poprowadziłeś, idę usiąść i przeanalizować sytuację. Załącznik 126892 Znajduję punkt, w którym Maciek źle skręcił i rzucił nam pod koła pierwszą kłodę, którą ja później nieświadomie uzupełniłam o kolejne. Błąd pierwszy Załącznik 131914 Ok. Wyznaczam najprostszą trasę, którą dojedziemy do TET i ruszamy dalej. Zestresowana linką sprzęgła i poirytowana poranną wtopą prowadzę dzielnie, jedzie się całkiem sprawnie i bezproblemowo. Maciek wymyśla patent na bezsprzęgłowe pokonywanie skrzyżowań i widząc, że zbliżamy się do drogi z pierwszeństwem wyprzedza i jeśli jest wolne, to staje na skrzyżowaniu, żebym wiedziała, że mogę jechać. Więc tak jedziemy sobie spokojnie kiedy nagle dostrzegam znak "Stańczyki mosty 10km". Myślę sobie "co?". A chwilę później wjeżdżamy do Przerośli. Do tej Przerośli, do której rano miał nas prowadzić Maciek, bo był w niej w sklepie. "CO?" Po dwóch godzinach i 70 przejechanych kilometrach jesteśmy 5km od punktu startowego... "Johnny Bravo enters The Zone Where Normal Things Don't Happen Very Often". Tak, to właśnie w okolicach Stańczyków znajduje się polska strefa mroku. Polski trójkąt bermudzki, w który jak wpadniecie, to już nigdy nie uda Wam się wydostać. NIGDY! NIIIIIIIIIIIIGDYYYYYYYYYYYY! A przynajmniej nieprędko ;) Czego się wtedy nauczyłam? Żeby robić porządek w narysowanych trasach. Kiedy moja narysowana dojazdówka dobiła do TET, jakoś kompletnie mi to umknęło i nie zauważyłam, że miałam wtedy do wyboru niebieską kreskę w prawo albo niebieską kreskę w lewo. Zauważyłam tylko tę w prawo. I tak oto kółko się zamknęło... Błąd drugiâ Załącznik 131915 Podsumowanie dnia? Zamiast 130 zrobiliśmy 192km, podczas których użyłam klamki sprzęgła 9 razy. Na rynku w Goniądzu zjadamy lody, załatwiamy nocleg 500m dalej i oddychamy z ulgą, że po pierwsze udało nam się wyrwać z trójkąta bermudzkiego, a po drugie linka nie zerwała się całkiem. Strasznie długi ten odcinek, więc opowieść o Goniądzu zostawiam na później ;) |
27 Załącznik(ów)
No dobra, czas kończyć ten urlop ;)
A więc Goniądz. Pokój mamy jakby luksusowy. Załącznik 131411 Motorki zaparkowane na placu zamykanym bramą kutą w winogrona. Załącznik 131412 Załącznik 131413 Mam nadzieję, że żaden Goniądzanin się na mnie nie obrazi za te słowa, ale w sumie to niewiele tam jest do roboty. Załącznik 131414 Załącznik 131415 Załącznik 131416 Załącznik 131417 Dlaczego zatem zaplanowałam tam aż 3 noclegi? Otóż po pierwsze chciałam zaliczyć spływ Biebrzą, gdyż jeszcze nie byłam na spływie kajakowym. Po drugie obok jest Twierdza Osowiec, którą uznałam za wartą zwiedzenia. I tak sobie wymyśliłam, że jeden dzień na kajaki, drugi dzień na zwiedzanie i spadamy dalej. Po pierwszej nocy o 4.30 nad ranem budzi mnie dziwny dźwięk. Takie brzrzrzrzrzrz, ŁUP! brzrzrzrzrzrz, ŁUP! brzrzrzrzrzrz, ŁUP! Myślę sobie - zwarcie w bramie, silnik chce ją otworzyć, ale kłódka blokuje. Nie. No nie pasuje jednak. Brzrzrzrzrzrz, ŁUP! Co jest?! Brzrzrzrzrzrz, ŁUP! Czy jest jakieś takie urządzenie elektryczne do łupania drewna? Brzrzrzrzrzrz, ŁUP! K...a! W końcu udało mi się jeszcze na chwilę zasnąć, a rano zgooglałam. To się nazywa łuparka elektryczna. Celem zaliczenia spływu udajemy się do Pana Artura, który założył firmę Ar-Tour, co uważam za majstersztyk językowy, i wypożycza kajaki oraz rowery. Pan Artur wywozi nas więc w górę Biebrzy i puszcza na wodę. Okolica piękna, mijamy bardzo dużo mniejszych i większych nor różnych zwierzątek. Łabędzie z młodymi. Pogoda dopisuje. Na brzegu widać głównie trzciny. Tyłki bolą od siedzenia. Nurt właściwi nie istnieje, więc nie pomaga w przemieszczaniu się. Zajęło nam to chyba ponad 3 godziny i cieszę się, że atrakcja zaliczona, ale jednak jeśli jeszcze gdzieś się na spływ wybiorę, to na ciekawszą rzekę ;) Załącznik 131418 Załącznik 131419 Załącznik 131420 Czy Maćkowi podobał się spływ? Ciężko powiedzieć ;) Załącznik 131421 Szczęśliwie udaje się dotrzeć do bazy, gdzie na plaży obok w najlepsze trwa piknik wojskowy. Załącznik 131422 A do paczkomatu z kolei równie szczęśliwie dotarła linka sprzęgła. Załącznik 131423 Z cyklu "po tygodniu na Podlasiu" Załącznik 131424 Po drugiej nocy o 4.30 nad ranem budzi mnie dziwny dźwięk. Takie brzrzrzrzrzrz, ŁUP! brzrzrzrzrzrz, ŁUP! brzrzrzrzrzrz, ŁUP! Myślę sobie - zamorduję człowieka i każdy sąd mnie uniewinni! Zamykam okno i jakoś zmuszam się jeszcze do zaśnięcia. Znowu udajemy się do pana Artura z firmy Ar-Tour :D tym razem po rowery i pędzimy do twierdzy. Ważna wskazówka - zdecydowanie warto umówić się wcześniej telefonicznie. Ponieważ sąsiedzi z pokoju obok nastraszyli nas, że twierdza nieczynna, bo ptasia grypa, to zaczęłam szukać informacji i o zamknięciu nic nie znalazłam, ale o zapisach telefonicznych owszem. Osowiec jest czynną jednostką wojskową, więc wejść tam można wyłącznie z przewodnikiem. Teoretycznie można przyjść pod bramę i dołączyć do grupy, ale czasami grupy są już na tyle duże, że więcej osób nie przyjmują. Sama twierdza bardzo spoko. Niestety w związku z powyższym nie można wleźć wszędzie i zajrzeć wszędzie, no ale cóż... Przewodnik nam się trafił performer-gawędziarz. Wiedzę o twierdzy ma ogromną, bo ileś książek i książeczek o niej napisał, ale strasznie dużo czasu poświęcał na robienie przedstawienia dla dzieciaków i nie tylko. Zagadywanki czy chłopcy mają dziewczyny. Wręczanie paniom łusek po nabojach, że jak na nich zagwiżdżą, to mężom stanie na baczność... No takie letko zalatujące żenadą, ale gawiedzi się podobało. Załącznik 131425 Załącznik 131426 Załącznik 131427 Załącznik 131428 Po zwiedzeniu twierdzy szybki obiad w pobliskiej restauracji o wystroju pamiętającym jeszcze poprzedni ustrój oraz z całkiem dobrym jedzeniem i przemiłą obsługą. Polecanko. I w drogę zwiedzać ścieżki dydaktyczne. Ziarno prawdy w plotkach sąsiadów było - niektóre trasy faktycznie były zamknięte z powodu ptasiej grypy. Kawałek dalej są jeszcze bunkry, po których można sobie swobodnie połazić. Oraz takie otoczone fosą, w znacznie lepszym stanie zachowania, ale za to obstawione wzdłuż jedynej zarośniętej cierniami ścieżki wielkimi tablicami, że teren prywatny i spadać. Najpierw postanawiamy je zignorować, ale przy mniej więcej 10 uznaję, że jak ktoś wydał aż tyle kasy na te tablice, to może jednak uszanować ich treść. Do tej pory żałuję, ale trudno. Dwójka ludzi, którzy byli z nami w twierdzy poszła tam zwiedzać i z daleka widzieliśmy jak sobie tam chodzą, więc jakby co wygląda na to, że nie ma wilczych dołów ani innych pułapek - jakby ktoś chciał wiedzieć ;) Załącznik 131429 Załącznik 131430 Załącznik 131431 Z wycieczki wracamy tak idealnie, że tuż przed miejscem docelowym spadają na nas pierwsze krople deszczu. Po drodze mijam uśmiech na drodze. Maciek zarzuca mi kłam, więc muszę wrócić i zrobić zdjęcie. Załącznik 131432 Po trzeciej nocy o 4.30 nad ranem budzi mnie dziwny dźwięk. Takie brzrzrzrzrzrz, ŁUP! brzrzrzrzrzrz, ŁUP! brzrzrzrzrzrz, ŁUP! Wściekła wstaję, żeby zamknąć okno, ale że z okna mam widok wzdłuż drogi na most nad Biebrzą, to widzę, że wieczorny deszcze spowodował poranne mgły. Uznaję więc, że skoro już nie śpię, to niech chociaż coś dobrego z tego będzie i idę na spacer. Załącznik 131433 Załącznik 131434 Załącznik 131435 Kiedy wracam z wycieczki nastrój mam trochę lepszy dzięki widokom, ale jednak nadal wściekła jestem na tego cholernego dziada, który musi rąbać drewno akurat 0d 4.30 do 5.30, potem pół godzinki przerwy, zapewne na kawę, znowu rąbie i przed 7 nastaje cisza. Myślę sobie - pójdę go opieprzyć. I nawet podchodzę do ogrodzenia, ale po pierwsze facet mnie nie zauważa zajęty pracą, a po drugie to tak sobie zaczynam myśleć, że może on po prostu przed 7 musi wyjść gdzieś w pole do roboty i to jedyna chwila, kiedy może to drewno porąbać... Odpuszczam więc i wracam do pokoju. A potem od właścicielki naszego apartamentu dowiadujemy się, że nie, facet jest na emeryturze i kompletnie nie ma nic ciekawszego do roboty, po prostu jest złośliwym dziadem, bo już mu próbowali zwracać uwagę. Ale i tak są postępy, bo wcześniej używał piły łańcuchowej xD Załącznik 131436 Załącznik 131437 I tak oto koło 10.30 żegnamy się z Goniądzem. Do domu mamy jakoś koło 350km i kilka miejsc do zwiedzenia, więc ten ostatni odcinek jest zaplanowany na 2 dni jazdy, ale bez konkretnego punktu noclegowego, bo akurat jest taki fragment Polski, gdzie nie istnieją pola namiotowe ani agroturystyka. Nieważne, tym będziemy się martwić później. |
:lukacz:
|
Takie opisy to już nie częste, miło poczytać, pomarzyć, planować. :):Thumbs_Up:
|
:Thumbs_Up: Elegancko. :)
|
Cytat:
|
Cytat:
A o bunkrach - dlaczego są powysadzane ? Nie Niemcy, nie Rosjanie, nie II Wojna... Według lokalnego miłośnika historii - po wojnie było masa niewybuchów/niewypałów (to różne pojęcia) i coś z tym trzeba było zrobić. Saperzy pozbierali, ale w okolicy brak (było) poligonu, gdzie można było to dziadostwo bezpiecznie zdetonować. Zapadła decyzja, że te bunkry / schrony doskonale się do tego nadają. I poszły w pi... Fajna wycieczka :Thumbs_Up: Dzięki za relację ! |
Cytat:
Szacun za troskę o konia :) |
Aska , Maciek jakoś tak słabo widze zadowolony z tego spływu kajakiem:D
|
:Thumbs_Up: Super okolice, mosty w Stańczykach tez można blisko odwiedzić. Dawno nie byłem nad Wigierskim, ale chętnie odwiedzę ponownie jak tylko czas pozwoli.
|
Cytat:
|
Cytat:
Się czeka na dokończenie i się będzie czytać oczywiście. |
Cytat:
Cytat:
|
Jak to było z tym 9 krotnym użyciem sprzęgła ? ;)
takie długie proste były ? |
Cytat:
|
42 Załącznik(ów)
A zatem ostatni kawałek drogi do domu.
Załącznik 131610 Po drodze mamy zaplanowane kilka atrakcji. Pierwsza to Pan Tadeusz i jego drewniane ptaszki w miejscowości Trzcianne. Pana Tadeusza znalazłam w książce i uznałam, że bez drewnianego ptaszka nie ma co wracać do domu. Jeśli chcecie go znaleźć, to jest to normalny dom, a my Pana Tadeusza zastaliśmy akurat na podwórku, na które weszłam nieśmiało, bo nie wiedziałam czy to tak wypada się komuś pakować bez uprzedzenia... Na szczęście nie zostaliśmy wygonieni i zaprowadzono nas do piwnicy. Jak to szło z tym niechodzeniem z obcymi ludźmi do piwnicy? Załącznik 131611 A w piwnicy same cuda Załącznik 131612 Załącznik 131613 Załącznik 131614 Załącznik 131615 Po długich zachwytach i rozważaniach odjeżdżamy z mysikrólikiem, rudzikiem i bobrem. Załącznik 131616 Punkt drugi to Tykocin. Akurat przybywamy o takiej porze, że do następnego wejścia jest 40 minut. Maciek zamawia sobie kawę, a ja kupuję białasa, którego miałam na liście atrakcji do zaliczenia na Podlasiu, choć planowany był w innym miejscu. No ok. Taki cebularz. Ale jak mówicie, że specjalny, podlaski, to kimże ja jestem, żeby to kwestionować ;) W międzyczasie doczytujemy też, że zamek w Tykocinie to nie jest stary, tylko odbudowany niedawno i odpuszczamy czekanie. Choć szacun, że komuś się chciało współcześnie zamek stawiać (nie, wy gnoje od zamku w Stobnicy, Wam się należy dożywocie w kamieniołomach, a nie szacun!) Za to następna atrakcja nie rozczarowuje. Ruiny browaru Glogera są schowane w krzakach, przez które trzeba się przedrzeć, ale miejsce super. Warto zachować czujność, żeby nie stanąć na czymś, co się może zarwać ;) Jest dom mieszkalny i obok rzeczony browar. Fajne. Dla mnie się to podoba! Mam nadzieję, że jeszcze trochę postoi zanim ktoś to postanowi zniszczyć do reszty albo ogrodzić płotem. Załącznik 131617 Załącznik 131618 Załącznik 131619 Załącznik 131620 Załącznik 131621 Załącznik 131622 Załącznik 131623 Załącznik 131624 Załącznik 131625 Załącznik 131626 Załącznik 131627 Załącznik 131628 Załącznik 131629 Załącznik 131630 Załącznik 131631 Załącznik 131632 Załącznik 131633 Załącznik 131634 Załącznik 131635 Załącznik 131636 Załącznik 131637 Załącznik 131638 Załącznik 131639 Załącznik 131640 Załącznik 131641 Załącznik 131642 Załącznik 131643 Załącznik 131644 Załącznik 131645 W każdym razie za nami jakieś 100km i koniec atrakcji. Do domu jeszcze jakieś 250km i brak perspektyw na pole namiotowe. Rozważamy co robić i, choć przyszło mi to z trudem, zgodziłam się na nocleg na dziko gdzieś nad Bugiem. Że generalnie jedziemy do domu i jak znajdziemy ładne miejsce, to tam się rozbijamy z namiotem. Plan jest, no to jedziemy. I tak sobie jedziemy i w sumie jedzie się całkiem spoko. Wypatrywanie odpowiedniego miejsca spadło na Maćka, więc tak czekam na sygnał od niego. A on nic. Zatrzymuję nas w końcu na chwilę i mówię, że według mapy to nam się zaraz ten Bug skończy, a miejsce na nocleg nie zostało wybrane. Człowiek na Świni mówi, że dobra tam, jedziemy, pomyśli się później. Zatrzymujemy się na chwilę w lesie pod Wyszkowem i rozważamy opcje. Ostatecznie uznajemy, że dobra, ciśniemy do domu. Najwyżej końcówkę ogarniemy asfaltem (wszakże tym razem Zebra nie zgubiła ogona z tablicą i światłami, więc policja na asfalcie nam nie straszna ;) ). Trochę inne nastawienie ma Świnka, która stawia opór przy odpaleniu, ale po długich walkach udaje się ją namówić do dalszej współpracy i wracamy na szlak. Stresik jest, bo kończy nam się zapas prądu. Nasze obydwa telefonu lecą na oparach i niestety zapasowe wiaderko z prądem też wyschło. Ale póki co lecimy. Oprócz prądu kończy się też benzyna, więc o 20.18 meldujemy się na Orlenie. Korzystamy z możliwości podładowania urządzeń i w efekcie schodzi nam się tam 40 minut (ta googlowa oś czasu to świetna sprawa ;) ). Jest 13 lipca, dzień długi, ale i tak powoli zaczyna się kończyć. Zaznaczam więc na mapie miejsce na wysokości Wołomina, w którym będziemy podejmować ostateczną decyzję - czy dalej terenem czy wbijamy na asfalt. Jest bardzo malowniczo, zaczynają wychodzić mgły, wieczór przyjemny, jedzie się dobrze, jesteśmy na szlaku, który znamy, bo wiele razy już nim jechaliśmy. Rzut beretem od domu. Zatrzymuję się w wyznaczonym miejscu i sugeruję, że mimo wszystko może już asfalt. Asfaltem to 38km. Trzy kwadranse i ukochujemy kotki. Sugestia zostaje jednak odrzucona, a faktem jest, że jakoś bardzo się przy niej nie upieram. Ustalamy, że dojedziemy do Rembertowa, to jakieś 15km dobrze nam znanej trasy. I stamtąd już asfalt (bo inaczej się nie da). Tam jest taka śmieszna droga, która jest zawsze wysypana różnego rodzaju tłuczniem. W sensie są tam różne śmieci, całe cegły, całe bloczki betonowe, pół umywalki... no wszystko. Myślałam zawsze, że ktoś to wysypuje, żeby tę drogę utwardzić, ale później dowiem się, że nie, to rolnik, który tą drogą wywozi gnojówkę na pole wywala śmieci, żeby nikt oprócz niego tamtędy nie jeździł. Ale ale! Nie wyprzedzajmy faktów! Więc jedziemy tą śmieciodrogą, za którą jest już normalna ładna gruntówka. Ładne mgły, ładna droga, ładnie się jedzie - choć niezbyt szybko, bo zmęczenie, wieczór i w ogóle, są krzaki, więc mogą wybiegać zające. Przejechaliśmy tak dokładnie kilometr od miejsca, w którym podejmowaliśmy decyzję, kiedy nagle słyszę dziwny dźwięk. Szybkie zerknięcie w lusterko, Maćka nie ma, no to się zatrzymuję, odwracam, no leży. Normalna sprawa. Enduro często leży i zaraz się podnosi. Tyle tylko, że to enduro się akurat nie podnosi. Tryb panika aktywowany. Biegnę i widzę jak leży, jak dziwnie ma głowę, tryb panika przechodzi płynnie w tryb histeria. Jak dobiegłam zaczął się lekko ruszać i coś tam mamrotać, więc szybki nawrót do motocykla, przy którym zostawiłam telefon. Kurwa, jak źle biega się w butach enduro. 112 i biegiem z powrotem do człowieka z wypadku. Tak, wypadek był, potrzebna karetka. A Ty nie wstawaj! "Alleefszszystkowposzszszątku... dajmichwwwilę... nietszszebakaretky... zrassspojedziemydodooomu..." Trzeba i przestań się ruszać! Tłumaczę Pani ze 112 gdzie jesteśmy. Maciek w tym czasie jakimś cudem dał radę ściągnąć kask i podczołgać się do leżącego motorka, żeby się o niego oprzeć. Za chwilę dzwoni straż pożarna. Raz jeszcze mówię gdzie jesteśmy - na szczęście jest to droga gruntowa na przedłużeniu drogi "normalnej", która ma swoją nazwę i w ogóle, więc jestem w stanie wytłumaczyć. Zaraz po straży dzwoni pogotowie - tłumacze to samo. Za chwilę policja - a nie, nie, panów nie potrzeba, ale dzięki za troskę ;) W międzyczasie Maciek pyta mnie skąd przyjechaliśmy. No ok, mój motocykl stoi przodem w jedną stronę, jego motocykl leży przodem w drugą stronę, można się zamotać. To mówię, że stamtąd. Nie nie. Skąd przyjechaliśmy, gdzie byliśmy. Stres nie pomaga w zrozumieniu pytania, więc próbując zgadnąć o co chodzi mówię, że ostatnio to byliśmy na stacji benzynowej. Nie. Dlaczego my tu jesteśmy. No, wracamy z urlopu na Podlasiu. Aha. Tak? I długo byliśmy? Prawie 2 tygodnie. Aha. No aha... dziękuję... wskazówka na skali histerii wywaliło mi już kompletnie. Ku mojemu zaskoczeniu za chwilkę pojawia się cywilna terenówka ze strażakiem - też cywilnym. Mam wrażenie, że od czasu wypadku nie minęło nawet 10 minut, a on już jest! I dobrze, bo może mnie wesprzeć w trudnym zadaniu powstrzymywania Maćka przed wstawaniem. Za chwilę docierają jeszcze 2 wozy strażackie na bombach. Rany, jacy to są mili ludzie! Maciek od razu dostaje kołnierz, żeby głową nie ruszał. Robią krótki wywiad, boli bark, była utrata pamięci, i zasadniczo zajmują się zagadywaniem nas, trzymaniem Maćka, żeby nie wstał i ogólnie byciem miłymi ludźmi. W międzyczasie zapadła już noc, więc mgły i światła wozów robią naprawdę ładne widoczki. Trochę problem, bo znowu kończy nam się prąd, obydwoje mamy po dosłownie kilka procent baterii. Maciek próbuje sobie przypomnieć jak się nazywa "ten kolega od ikserki", bo ktoś będzie musiał zabrać motocykl. Ale jak się nie pamięta, że się właśnie było na urlopie, to ciężko przypomnieć sobie takie detale jak imię. W końcu sobie przypomina i dzwoni, ale kolega też na urlopie. A jak się nazywa ten drugi kolega od ikserki? Drugi kolega (dzięki Lucky Luke!) oferuje pomoc busem i że w ogóle dawać znać czy ma po nas jechać, czy po mnie ma jechać, czy dam radę wrócić. Uznajemy, że dam radę wrócić i że póki co spoko. Z najmilszymi strażakami świata już w międzyczasie ustaliłam, że oni tę Świnkę z tobołami PRZEPCHNĄ KILOMETR PO ŚMIECIODRODZE, żeby ją przechować u siebie w remizie. W ogóle to tych strażaków jest chyba kilkanaście osób, sytuacja nie wymaga już żadnego działania z ich strony, więc po prostu zajmują się rozładowywaniem sytuacji i łagodzeniem stresu - w sumie to głównie mojego, bo psychicznie chyba trzymałam się znacznie gorzej niż faktyczna ofiara wypadku. Opowiadają różne historyjki, żarciki. Tylko żarciki na temat poziomu lekarzy w wołomińskim szpitalu, do którego ma trafić Maciek, kwituję, że jednak jeszcze troszkę na to za wcześnie ;) Jeden, który też jeździ w offie, opowiada, jak kiedyś jego kolega na quadzie wpadł do rowu i połamał żebra i przyjechała policja i kazała mu dmuchać w alkomat. I nie dali sobie przetłumaczyć, że połamane żebra i branie głębokiego wdechu nie za bardzo do siebie pasują. W końcu dzwoni też pani z pogotowia. "Karetka nie może was znaleźć". "No nie wiem jak dokładniej wytłumaczyć dojazd, strażacy już są, powinno być nawet światła widać z daleka..." "Nie, proszę pani, proszę mi nic nie tłumaczyć, proszę wyjść po karetkę. Karetka stoi w Grabiach". "Ale w Nowych czy Starych?" Jebnięcie słuchawką. Problem, że jesteśmy dokładnie w połowie drogi między miejscowościami Grabie Stare i Grabie Nowe. Jak mam wyjść po karetkę? Dokąd? W którą stronę? Jak się do tej pory starałam trzymać dzielnie, tak ta prukwa z pogotowia rozbiła mnie kompletnie. Strażak z terenówki mówi, że spokojnie, on pojedzie po karetkę. Ja tymczasem zaczynam ryczeć, na co Pani Strażaczka pyta czy mnie przytulić. Mówię, że tak. Pani Strażaczka jest o ponad głowę ode mnie niższa i ogólnie malutka nawet w stroju strażackim, więc w sumie to ją po prostu wchłaniam i zalewam łzami. A sprawa z karetką wyglądała tak - relacja strażaka, z którym rozmawiałam kilka dni później, wersja skrócona. Znalazł karetkę od strony tej śmieciodrogi i mówi, żeby pojechali za nim. A ci z mordą do niego, że oni taką drogą jechać nie będą. Ale pojedziemy od drugiej strony, tam jest normalna droga gruntowa. A JAK ROZWALIMY ZAWIESZENIE W KARETCE, TO ZAPŁACISZ? Tam jest lepsza droga. ALECOŚTAMCOŚTAM. Czy mam rozumieć, że odmawiacie udzielenia pomocy i mam zadzwonić na centralę, żeby przysłali inny zespół? No dobra. Spróbujemy pojechać. I dojechali. Z pomocą strażaków wpakowali Maćka na nosze i do karetki. Tam poczuł się od razu lepiej i nastrój jakoś się nawet poprawił. Czy miało to coś wspólnego z podaną natychmiast morfiną? Niczego nie możemy wykluczyć! Jeszcze w przebłysku rozsądku podrzucam jednej z ratowniczek ładowarkę do telefonu, żeby nasza ofiara mogła podładować telefon i żeby był z nią kontakt. I pojechali. Dochodzi godzina 23. Wozy strażackie też udają się na zasłużony odpoczynek. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie Załącznik 131646 Kilku strażaków wyrusza w pieszą podróż ze Świnką. Zostaję ja i człowiek z terenówki. Upewnia się czy na pewno dam radę dojechać. Mówię, że raczej tak. Pakujemy mu do bagażnika to, co zostało na drodze (plecak, kask, jakieś kawałki odpadnięte od motocykla) i każe jechać za sobą, odprowadzi mnie na drogę do Warszawy. Przez gruntówkę jedziemy powoli, a głęboki piach i stres zdecydowanie nie pomagają w jeździe ;) Udaje nam się wydostać na asfalt gdzie zaraz pojawia się przed nami karetka. Czy ona stoi? CZY ONA STOI?! DLACZEGO ONA STOI?! Przecież karetki z ofiarami zatrzymują się jak się dzieje coś złego! A nie,ok, tylko wolno jadę, bo dziury w asfalcie. Całą drogę do domu muszę gadać do siebie na głos, bo inaczej zaraz stres powoduje, że zaczynam ryczeć. Więc mam ponad 30 km jazdy z gadaniem w kółko "Odstawić motocykl pod garaż. Iść do domu po pilota od bramy. Napisać do Łukasza, że wszystko w porządku. Napisać do mamy, że wróciłam wcześniej i że nie musi rano przychodzić do kotków (ale tak, żeby się nie zorientowała, że stało się coś złego). Pójść wsadzić motocykl do garażu." I tak w kółko. Fajna zabawa. Nie polecam ;) Do domu dotarłam przed północą, ale realizacja tak dokładnie opracowanego planu zajmuje mi kolejne 2 godziny, gdyż stres. W międzyczasie dostaję meldunek ze szpitala, że wypis o 8 rano. No to budzik na 6, okładam się kojącymi kotkami i próbuję coś pospać. Rano informacja, żeby jeszcze nie jechać, bo musi poczekać na obchód. Po obchodzie o 8 będzie wiadomo czy wypis czy nie. Ok. W międzyczasie zaczynam kombinować skąd wziąć człowieka z samochodem, żeby pacjenta dostarczyć do domu. Szef mówi, że spoko, ale musimy przed 12, bo po 12 wyjeżdża na urlop. Z Wołomina informacje szczątkowe i niekonkretne. Jeszcze nie wiadomo. Jeszcze nie przyjeżdżać. Czy mam jechać motocyklem i zawieźć wygodne rzeczy, bo zostaje w szpitalu? Czy załatwiać auto, żeby go odebrać? Nie wiadomo. W końcu koło 10.30 uznaję, że tak nie może być, że on tam sam siedzi, pakuję jakieś dresy, trampki i wsiadam na Radiana. A dalej kilka romantycznych godzin na wołomińskim SORze. Szpital w remoncie, więc w ogóle nie było łatwo go znaleźć. Ale jest. Leży sobie na łóżku na korytarzu ze złamanym obojczykiem i po wstrząśnieniu mózgu. Nadal w butach enduro, bo pracownicy szpitala są od ratowania życia, a nie od dbania, żeby pacjenci nie spędzali kilkunastu godzin w plastikowych butach do kolan. O swoich wrażeniach może sam napisze, ja tam spędziłam jakieś 4 i pół godziny i w zupełności mi wystarczyło ;) Jakiś pacjent przywiązany do łóżka drze się bez przerwy. Ogólnie ludzie bardzo sympatyczni. Czy kompetentni? No nie wiem, chociaż nie mam też za bardzo porównania. Miał dostać ortezę. Lekarz, który miał ją dobrać, gdzież zaginął. W końcu jakaś pani (salowa? pielęgniarka? w każdym razie na pewno nie lekarka) powiedziała mi, żebym może poszła do innego skrzydła do sklepiku rehabilitacyjnego, bo sklepik zamykają o 15 xD To poszłam, akurat nikogo nie było, postałam pod drzwiami. W końcu przyszła pani i wszystko mi wyjaśniła z tą ortezą. Skracając historię - pożyczyliśmy wózek i zawiozłam pacjenta do sklepiku, gdzie pani mu założyła ortezę, choć to duże słowo, gdyż był to taki pająk przeciwko garbieniu się. Udało się załatwić wypis, nawet płytę ze zdjęciem RTG wydębiłam od nich, spakowałam motocyklowe bambetle zdjęte z ofiary wypadku, które ledwo udało mi się upchnąć na kanapie Radiana, ofierze zamówiłam ubera do domu, dowiozłam go na tym wózku na parking (ej, wiecie jak trudne jest prowadzenie wózka inwalidzkiego?!) i akurat udało się tak zgrać, że zostawiłam motocykl w garażu i spotkaliśmy się pod blokiem. Załącznik 131916 Ja jeszcze z bezcennym towarzystwem Lucky Luke'a i jego busa zaliczam łikendową wycieczkę do remizy strażackiej celem odebrania motorka i przekazania flaszki i bomboniery. Nadal nie mogę wyjść z podziwu jacy to super ludzie. I można by pomyśleć, że tu się kończy historia, ale dalej było jeszcze weselej - czyli zderzenie człowieka z NFZ, wersja skrócona mocno xD Maciek dostał skierowanie na wizytę kontrolną u ortopedy, która ma się odbyć tydzień po wypadku. W związku z tym różne szpitale miały do zaoferowania terminy na: listopad, październik i wrzesień. Gdzieś po drodze Maciek się dowiedział, że obowiązek przyjęcia na wizytę po tygodniu ma szpital, w którym był na SORze. Więc jeśli mnie pamięć nie myli szpital w Wołominie oferował październik. Owszem. Mają obowiązek go przyjąć - ale na SORze, a nie tak normalnie na umówioną wizytę xD Czyli pan przyjedzie, posiedzi sobie kilka albo kilkanaście godzin i zobaczymy co da się zrobić. Odpuściliśmy. Po drodze wizyta u lekarza POZ po zwolnienie (dał na tydzień, wszak obojczyki dość szybko się zrastają xD), bo SOR nie wypisuje L4. Więc jak się nie udało zapisać do ortopedy, to po tygodniu poszedł znowu do POZ, tym razem inny lekarz, więc dał dłuższe zwolnienie, a przy okazji strzelili mu drugą fotkę obojczyka. I dał najśmieszniejsze skierowanie świata: Załącznik 131648 Lekarką nie jestem, ale wyszło mi, że po tygodniu kawałki kości są ustawione gorzej, niż bezpośrednio po wypadku. Zdjęcie z SORu Załącznik 131649 Zdjęcie po tygodniu: Załącznik 131650 zresztą nic dziwnego, bo pacjent niewspółpracujący i ciągle macha tą ręką... No to panika. Gdzieś tam po znajomościach wysyłałam zdjęcia i wszyscy mówią, że wygląda dobrze. Ale jak niby dobrze, jak się kości rozjechały?! Zaciągnęłam go na ostry dyżur ortopedyczny w szpitalu prywatnym. Kupa kasy, a lekarz też mówi, że jest ślicznie, nie trzeba drutować. O tyle dobrze, że przynajmniej uzasadnił swoje zdanie oraz pokazał jak prawidłowo mam mu zakładać pająka. W międzyczasie udało się załatwić wizytę u ortopedy. Lekarka też mówi, że jest spoko, że tak ma wyglądać. I tak na każdej kolejnej kontroli. Nadal im nie wierzę, ale nie będę dyskutować przecież... Efekt? Kości się owszem, zrosły, ale w taki sposób, że aktualnie w obojczyku jest wystający haczyk. Dzienki, spaniały NFZ! Załącznik 131651 A co się wydarzyło na drodze gruntowej między Grabiami Nowymi a Grabiami Starymi? Nie wiadomo. Ślady na motorku wskazują, że on nie poleciał bokiem, ale dachował przywalając w ziemię lampą i dopiero potem przytarł kierownicą - zegary zostały wyrwane, radiator połamany, a przecież to wszystko jest schowane za lampą. Moja wersja jest taka, że musiał przednim kołem przydzwonić w coś, co wystawało z ziemi i spowodowało natychmiastowe zatrzymanie przodu. Profesjonalna rekonstrukcja zdarzeń: Wydaje mi się, że na drodze widać było ślad po wyrwanym czymś i łuk, który mógł narysować tył motorka. Strażacy też mówili, że coś podobnego widzieli i zgadywali podobnie do mnie, ale potem postawili tam wóz strażacki, więc nawet gdybym miała do tego wtedy głowę, to już nie było jak sprawdzić. Na pewno żadna linka, pręt - bo nic w szprychach nie zostało. Być może kiedyś agenci Mulder i Scully zajmą się tematem. No wiem. To był długi odcinek :dizzy: |
Ło matko współczuję, niezła jazda.
|
Finał okazał się iście zaskakujący... niestety :vis:
Lubię Cię czytać (i oglądać też), lecz takiego zakończenia się nie spodziewałem. Najgorsze to, że było już tak blisko domu. Mam nadzieję, że wszystko wróciło do normy, a kolec w obojczyku nie doskwiera! Żeby zakończyć optymistycznie powiem, że opis wycieczki świetny, zaś - trzymający w napięciu finał - mistrzowski! :bow: Zwłaszcza te emocje okraszone humorem! A tak na marginesie: słabo pojechać na urlop i go potem nie pamietać ;) |
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
|
Tak sobie czytam, oglądam, nawet miałem zagaić aby kilka fot
przekleić do tematu "fajne dziewczyny i motory";) ....a tu nagle zwrot akcji jak filmach Smarzowskiego, od komedii, sielanki po dramat:eek: Wyjątkowe zakończenie. |
Łoj... nie spodziewałem się takiego dalszego ciągu - ja coś tam o kuniu, a tu takie rzeczy... Musiało być ciężko - współczuję... Dobrze, że jakoś w miarę dobrze się to skończyło (myślę o samej akcji ratunkowej - chwała Strażakom). NFZ- cóż dodać... Powinno się zakazać pracy i na NFZ i prywatnie. Ja musiałem taką "lojalkę" podpisać - o zakazie konkurencji. Oczywiście tym, którzy chcą być w służbie zdrowia - podnieść zarobki.
Jak dobrze, że w tej całej trudnej sytuacji spotkałaś dobrych ludzi o dużej empatii - Chwała Dobrym Strażakom. Zdrowia poszkodowanemu i wszystkiego najlepszego Wam obojgu. BTW - ja zawsze mam na moto jakieś źródło ładowania - czy to gniazdko zapalniczki i ładowarka USB, czy samo USB. To pomaga :) |
Aska jak urlop się udał to wszystko ok. zdrowia :)
|
Wiem,jak cięzko prowadzi się wózek,woziłem teściową....
Prince Twardy jest ,Daje radę :at: Morfina.... fajna sprawa :D Zdrufka życzę a w tych otwartych kadziach słaba fermentacja ;) fota do kalendarza http://africatwin.com.pl/attachment....1&d=1706606130 |
Cytat:
Cytat:
Cytat:
W zasadzie do tej pory nie odzyskałem pamięci tego co sie wtedy odje**ło. Czasem gdzieś na granicy snu zdarza mi sie uchwycić tylko moment już w locie głową na przód świadom ze w powietrzu czeka mnie jeszcze kilka metrów a dalej już tylko gówniane lądowanie, bo już nic sie nie da zrobić. Tak. To ten moment ;) Cytat:
Chociaż ten kołnierz mogli sobie podarować. Przez to ekipa z karetki jak i spece z SORu przyjęli za pewnik ze mam coś z karkiem, kręgosłupem i lepiej nie dotykać :D Zdjęliśmy to okropieństwo dopiero po powrocie. Myślicie żeby im to oddać? Czy w ogóle zanieść do byle karetki albo remizy? W szpitalu tez było fajnie. Mili ludzie. Niestety w nocy obsługa chciała zamordować jedną panią po jednej stronie korytarza i takiego pana po drugiej stronie ode mnie. Ale nie udało im sie. Para czubów darła sie wniebogłosy całą noc do rana. Prawie nie mogłem zasnąć ;) |
Łepetyna to nasz główny komputer i ciężko go zdiagnozować, a jak kiepsko działa to same problemy , zdrowia Prince. :)
|
Cytat:
A w ogóle jeszcze anegdotka, o której zapomniałam. Wczoraj wprawdzie mówiłam Maćkowi, żeby dodał to do swojej opowieści, ale okazało się, że nie pamiętał, że coś takiego miało miejsce, czyli poszło z autopilota. Zanim przyjechali strażacy i zanim doczołgał się do motorka, to wprawdzie nie pamiętał ostatnich dwóch tygodni, ale pamiętał, żeby mi powiedzieć, że mam zakręcić kranik :lol8: I strażacy się później martwili, że czuć benzynę i czy się nie wylewa z leżącego motocykla, a ja mogłam ich zgodnie z prawdą uspokoić, że nie, trochę poleciało na początku, ale teraz już kranik zakręcony :cool: |
Jak widać są rzeczy ważne i ważniejsze :D
|
Dziwne że w locie nie zakręciłem ;). No i dziekuje za życzenia zdrowia. Ale tak serio to było pół roku temu a ja po 6 tygodniach wróciłem normalnie do pracy;)
|
:D:haha2: Dobre, sprzęt co by nie mówić jest najważniejszy.
|
Cytat:
|
1 Załącznik(ów)
W ramach lekkiego odgrzania kotleta. Byliśmy niedawno obejrzeć miejsce zdarzenia. No naprawdę nie wiem co się mogło wydarzyć akurat na tym odcinku drogi...
I niestety moich rękawiczek już nie było ;) Załącznik 133041 |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:20. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.