![]() |
1/2 tet ro 2023
10 Załącznik(ów)
Jak obiecałem tak wrzucam kilka zdjęć i wspominek z tegorocznego wypadu na rumuński TET.
Inicjatorem wyprawy był kolega Bonczek. Wyznaczył termin i zaczął judzić na lokalnej grupie. Tułaczka, kierunek nieważny byle offem i z namiotem lub hamakiem, a może Bałty, a może Skandynawia, do ustalenia. Jak któregoś razu wpadł do mnie na kawę to nam wyszło że może jednak Rumunia. Chwilę później odezwał się do mnie kolega Kefir - wziąłby jakiś długi weekend wolny i może byśmy zrobili jakiś kawałek polskiego TETa? Sprostowałem go że nie długi weekend tylko cały tydzień i nie kawałek polskiego TETa tylko połowę rumuńskiego - odpowiedź była zwięzła, "ok". Quorum zatem mamy, dopinamy urlopy i logistykę, dzień przed wyjazdem motamy sprzęty na przyczepkę, chłopaki śpią u mnie na kwadracie, pobudka o 5 rano i wyjazd o 6. Z Trójmiasta to ładny kawałek drogi, obawiamy się trochę tego co może nas spotkać na Zakopiance więc decydujemy się cisnąć siódemką przez Biesy. Podróż w zasadzie bez niespodzianek, raz tylko gdzieś na Węgrzech jedna z CRFek chciała się wyswobodzić ale jeden z chłopaków w porę zauważył luźną taśmę, szybka poprawka i lecimy dalej. Na przejściu węgiersko-rumuńskim kolejka, wyglądało na zmianę celników bo nic się nie posuwało, wszystkiego wyszło prawie godzina ale wreszcie wjechaliśmy. Było już po zmroku, dobrą chwilę temu Kefir zmienił mnie za fajerą i to jemu przypada finisz po ciemku krętymi drogami po rumuńskich wioskach no ale trudno - to kierowca rajdowy i młody jest, da radę :) Do pensjonatu dojeżdżamy koło 1 w nocy (Rumunia kradnie 1h zmianą strefy czasowej), budzimy recepcjonistę, zestawiamy motki, kwaterujemy się, piwko i inne substancje, toaleta i spać bo jutro wreszcie DZIDA! Rano śniadanie mistrzów i pogawędki z lokalesami. Właścicielka pensjonatu robi w jakimś korpo w HR, kojarzy moją firmę. Jej mąż.to lokalny policjant. No i dobrze bo mamy zamiar przechować u nich furę i przyczepkę przez tydzień. Nie chcą za to kasy, obiecujemy zatem że będziemy do nich kierować znajomych. Od słów do czynów przechodzimy natychmiast, przekazujemy namiar Michałowi który z żoną rusza z kraju dzisiaj, też kieruje się na Baia Mare i nie ma jeszcze zarezerwowanego noclegu. No to już ma, razem z miejscem na przechowanie auta i przyczepki. Właściciel-policjant pokazuje na mapie jakieś widokowe trasy, jeszcze krótka miła pogawędka z jednym z gości, Bogdanem (to chyba najpopularniejsze rumuńskie imię) i odpalamy bo nagrzani jesteśmy do granic możliwości. Zaczynamy od miejscówki poleconej przez właściciela pensjonatu. Fajna trasa, dużo podjazdów, pogoda super, przyroda piękna i inna niż ta znana nam kaszubska, wspinamy się na jakiś grzbiet, fotka, łyk górskiego powietrza, entuzjazm, jesteśmy królami życia. Walimy na ten TET, w planie na dzisiaj przejazd przez sekcję oznaczoną jako "Here be dragons!", niby coś trudnego, koniecznie chcemy mieć tam foto :) Życie szybko weryfikuje nasz entuzjazm, 2-3 razy gubimy szlak i zaczynamy się stromo wspinać w górę strumienia po gładkich otoczakach, zawrotka, potem strome i grząskie odcinki już na odnalezionym tracku, robi się 16-ta a do dragonsów jeszcze kilkanaście kilometrów. Decydujemy się na odwrót, jedziemy TET "pod prąd" jakieś 20km, super odcinek, płaski ale kręty i kamienisto-błotnisty, lądujemy w miejscowości Desesti, wybieramy knajpę i rozsiadamy się.przy stole. Właściciel poleca nam po zupie i jednego hamburgera do podziału na 3 osoby. Wie co mówi, zupy gulaszowe są przepyszne a hamburger jest wielkości futbolówki i waży ze 2 kg. Idzie zmrok więc na dziko już się dzisiaj raczej nie rozbijemy, pytamy właściciela o jakiś kemping w okolicy albo kwaterę na wiosce. Mówi że zaraz gdzieś zadzwoni a jeśli nie będzie miejsca to awaryjnie możemy się rozbić tutaj przy knajpie, zostawi nam zapalone światło i otwarty kibel. Decyzja oczywista, to proszę nigdzie nie dzwonić i podać nam palinkę i kilka piw, tym razem już alkoholowych. Następnego dnia pobudka o 6 rano bo umówiliśmy się z właścicielem że pójdziemy z nim na jego ranczo, nakarmić zwierzaki. Spacerek i miła pogawędka, Daniel wyglądał na spokojnego i wycofanego gościa a okazuje się że jest byłym zawodowym szczypiornistą i przez długie lata stał na bramce gdzie nacierały na niego stukilogramowe dryblasy i rzucały mu piłką w ryj. Po drodze zbieramy grzyby na śniadanie, na ranczu karmimy ptactwo, owce i kozy, robimy sobie selfie z zahipnotyzowanym jagnięciem, Daniel pokazuje nam dom który rozebrał kilka wsi dalej i przeniósł na ranczo po to żeby żadne drzewo nie zginęło przez jego budowę. Wracamy, na śniadanie omlecik z grzybkami, kawa, pakowanie i dzida bo przecież potrzebujemy tej sweet fotki z hardkorowym odcinkiem rumuńskiego TET. Tym razem będziemy atakować dragonsów od północy. Osmand pokazuje tam jakiś dojazd nieutwardzoną drogą, na wszelki wypadek nie patrzymy na poziomice żeby nie doszło do nas jaką głupotę robimy :) Wszystko okazuje się na miejscu, wpadamy na stromy szlak wyłożony kamieniami wielkości od baby hebdów do telewizorów, w godzinę pokonujemy jakieś 200m wysokości a Osmand pokazuje do celu jeszcze 1200, pot z nas leci hektolitrami, każdy przynajmniej po jednej glebie na koncie, u mnie przy pierwszej poddał się prawy handbar i tylko cudem ocalała klamka hamulca, zatrzymuję towarzystwo i forsuję decyzję że sweet fotki z dragonsami nie będzie. No i dobrze, to gówno zabrało nam już dwa całe dni a trzeba robić jakiś TET. Teleportujemy się asfaltem kilkanaście kilometrów dalej, wracamy na TET, jedziemy przez Maramuresz i szukamy miejscówki na rozbicie namiotów. Po drodze pauzy na fotki i nagrania, Kefir decyduje się wystąpić w materiale filmowym ze zjazdu kamienistą drogą rozrytą przez 4x4, zjeżdżamy z Boczkiem na dół, szepczemy "o kurła" na widok tego jak od dołu wygląda ten zjazd, odpalamy kamery i czekamy pół godziny aż po kilku glebach kolega wreszcie do nas dotrze. Ciśniemy dalej, przy trasie jest kilka fajnych grzbietów, wjeżdżamy na jeden z nich, szybki rekonesans i decyzja - zostajemy. Kefir jedzie 20 km w jedną stronę do wioski na zakupy a my z Bonczkiem rozbijamy namioty i pstrykamy fotki z zachodem słońca. Kefir wraca po ciemku z browarem i deserem, wędliny na ognisko nie było więc zalewamy lio, jeszcze nocne pogawędki i fotki rozgwieżdżonego nieba, trzeba spać bo rano trzeba wstać. Rano dochodzi do nas odgłos dzwonków. Jest coraz wyraźniejszy. No tak, na pobliskich wzgórzach było kilka chat pasterskich, pewnie są tędy przeprowadzane zwierzęta. Takoż się okazuje, mija nas dwóch pastuszków, trzy pasterskie psy i ze dwieście owiec. Pstrykamy foty, pakujemy się i na koń. Pogoda cały czas dopisuje, czyste niebo, cieplutko, TET jest coraz piękniejszy i to sprowadza nas na kilkaset metrów gdzie zaglądamy w obejścia ludziom w kolejnych mijanych malowniczych wioseczkach, to wciąga nas na 2 kilometry gdzie możemy się nieco schłodzić i popatrzeć na świat z góry. Dzisiaj jest wszystko, szybkie szutry, kręte techniczne kamieniste odcinki, widoczki, nawet kilkanaście kilometrów asfaltowych agrafek. Robimy miliony fotek i posuwamy się powoli na południe tego pięknego kraju. Szybko robi się wieczór i chwilę po 18 decydujemy się powoli szukać noclegu. Dzisiaj może dla odmiany z dostępem do jakiejś wody :) |
O, wreszcie znów coś do poczytania i pooglądania. 👍
Kierunek fajny i klimat jest! |
Cytat:
Kontynuuj Waść :D |
Czekamy czekamy, bo emocje są:-)
|
Pięknie, zwłaszcza że właśnie wróciłem z Rumunii, przejechaliśmy trasę ACT.
Jak się sprawowała mała crfka? Przyznam że coraz częściej o niej myślę. |
piękne zdjęcia i wyjazd i wogle super :D
CRF300 z tą krótką jedynką jest zajebista w takim trudnym terenie gdzie palce ze sprzęgła nie schodzą. MEGA honda to zrobiła. |
10 Załącznik(ów)
No dobra, ale zanim zrobiła się ta 18-ta to miało miejsce jeszcze kilka drobnych rzeczy o których warto wspomnieć żeby dalsze części historii trzymały się tzw. kupy. Kilka godzin wcześniej zrobiliśmy sobie krótką pauzę.w przydrożnym barze żeby przez chwilę schronić się przed smażącym słońcem i uzupełnić piwiony *. Tam dosiadła się do nas dwójka Litwinów z którymi już poprzedniego dnia dwukrotnie mijaliśmy się na trasie. Podzieliliśmy się wrażeniami z trasy, chłopaki poopowiadali chwilę o tym jak to przez 5 godzin pokonywali 20 km w okolicach odcinka „here be dragons!” (jak dobrze że odpuściliśmy i to gówno zabrało nam tylko po kawałku dwóch pierwszych dni tripu), pocmokali przez chwilę z zachwytu nad Bonczkowym KTM’em po czym dosiedli swoje T7, strzelili z przelotów i zniknęli. 2h później dojechaliśmy ich na skrzyżowaniu gdzie mieli kolejną pauzę i jak tylko nas zauważyli to zaczęli bardzo żywo gestykulować. Odmachaliśmy im grzecznie i pojechaliśmy dalej bo było już późne popołudnie a na telefonie Kefira, który zainwestował w jakąś wypasioną wersję OsmAnda, czerwona kreska wiodła jeszcze długie kilometry i przecinała poziomice 2000m. Kilkanaście minut później dojechaliśmy do jakiegoś parkingu gdzie kończył się asfalt, zaczynała kamienista ścieżka a całość.była zaakcentowana jakąś tablicą z różnymi poprzekreślanymi piktogramami. Jeden z tych piktogramów przedstawiał motocykl crossowy jadący na tylnym kole. Nie daliśmy się zanadto rozwijać poczuciu konsternacji i zgodnie uznaliśmy że jest to zakaz dzikowania po szlaku dwupakami który nas nie dotyczy bo mamy normalne silniki :) i zamierzamy pojechać ten odcinek na siedząco. Tak też wjechaliśmy, jak później miało się okazać, na teren Parku Narodowego Gór Kelimeńskich i zaczęliśmy podjazd na szczyt Retitis. Po kilkunastu kilometrach kamienistego podjazdu dotarliśmy na wspomniane wcześniej 2000 m, poeksplorowaliśmy chwilę okolicę, zrobiliśmy krótką pauzę pod krzyżem na szczycie, foto, papierosek, siku w krzaki i rozpoczęliśmy zjazd. Niebawem naszym oczom ukazały się jakieś dziwne formy terenu, po dokładniejszym przyjrzeniu się pod zachodzące słońce zrobiło się jasne że to musiało wyjść spod ręki człowieka, wyglądało na jakiś kamieniołom lub kopalnię odkrywkową, jak później doczytałem były to pozostałości po kopalni siarki Gura Haiti. Jak to trafnie opisuje ktoś.w opiniach na google, jeśli pominąć w dyskusji katastrofę ekologiczną, zanieczyszczenie terenu pozostałą na powierzchni siarką, toksyczne wody z osadnika i składowisko odpadów, to krajobraz jest faktycznie niezwykły. Robimy kilka fotek i zjeżdżamy dalej do podnóża szukać noclegu bo robi się rzeczony wieczór.
Na końcu zjazdu mijamy jakieś siedlisko skąd słychać muzykę.i majaczą ludzkie głowy. Proponuję powrót i zasięgnięcie języka w sprawie ew. obozowiska na nocleg. Schodzimy z Bonczkiem z maszyn, wchodzimy na teren posesji, widzimy zbliżający się do nas roześmiany korowód więc uśmiechamy się, machamy przyjaźnie kończynami górnymi, mówimy grzecznie dobry wieczór i próbujemy nawiązać dialog. Niestety nie udaje się ponieważ zostajemy złapani za ręce i wciągnięci do tanecznego koła. Pląsamy tak przez chwilę to w jedną to w drugą stronę, trochę niezdarnie bo w butach MX i trochę zadusznie bo Bonczek to nawet kasku zdjąć nie zdążył. Długo w tym kasku pozostać nie mógł bo po chwili przy korowodzie pojawia się roześmiany mężczyzna (pewnie jakiś Bogdan) z tacą pełną kieliszków palinki. Walimy na obie nóżki i bronimy przed przymusową degustacją Kefira który stał z boku i całą tą historię nagrywał. Bronimy bo przecież ktoś.musi podskoczyć 20 km w jedną stronę do sklepu po kilka piw, kiełbę na ognisko i ciastka na gastrofazę. Tzn. chyba prawie bronimy bo pamiętam tekst w rodzaju „dobra, pij, po jednym dasz radę pojechać”. W pląsającym towarzystwie kilka osób mówi płynną angielszczyzną (pozazdrościć Rumunom poziomu znajomości tego języka) więc prosimy o audiencję u szefa obiektu z którym ustalamy możliwość rozbicia się na jego ziemi. Oprócz zgody słyszymy że możemy użyć do ogniska drewno z jednej z kilkunastu ustawionych nieopodal 2-metrowych pryzm. No i wypas, jeszcze tylko potwierdzamy lokalizację strumienia, przekazujemy Kefirowi listę zakupów i można zakładać obozowisko. Rozkładamy niespiesznie namioty, bierzemy dwie długie sztachety z pobliskiej pryzmy, wstawiamy je na pionowo w handbary dwóch motków, rozwieszamy linkę do suszenia/wietrzenia, patrzymy przez chwilę na przebiegającego obok nas źrebaka (wygląda jakby nagle doznał olśnienia że najbardziej soczysta trawa jest tuż obok naszego obozowiska), wzruszamy ramionami, zabieramy biodegradowalną chemię, rzeczy do prania i lawirując pomiędzy zaschniętymi krowimi plackami udajemy się do szumiącej nieopodal łaźni. Czas trwania procesu ablucji jest wprost proporcjonalny do temperatury wody, chociaż muszę przyznać że Bonczek zaimponował mi zanurzając się na chwilę po samą szyję w nurcie strumienia. Brr! Zostaję na miejscu chwilę dłużej żeby pozwolić odtajać palcom u nóg i zrobić szybką przepierkę. Wracając słyszę z oddali pyrpyrpyr i słuch mnie nie myli - wraca Kefir z plecakiem pełnym wałówy na wieczór. Szybko poszło, podobno do samej wioski szutrostrady no i wiadomo, kierowca rajdowy :) Pokazujemy mu gdzie rozstawiliśmy jego namiot, zapewniamy że woda w strumieniu cieplutka, rozpalamy ogień, czekamy aż przejdzie hipotermię na swoich zasadach, smażymy kiełbę, wtranżalamy ciastka, uzupełniamy piwiony, oglądamy gwiazdy, gadamy o życiu i na koniec wycofujemy się.na wcześniej nadmuchane pozycje. Następnego dnia z letargu unosi nas najlepszy budzik - promienie wspinającego się nad okoliczne drzewa słońca. Zwijamy niespiesznie obozowisko a ja czochram jeszcze przez chwilę pasterskiego owczarka który już wczoraj niepewnie zataczał kręgi w okolicach naszego obozowiska w nadziei na chociaż końcówkę.tej pysznej kiełbasy z ogniska. Po chwilach kilku ruszamy, najpierw tą szutrostradą przemierzaną wczoraj w te i wewte przez Kefira, potem krótkim asfaltowym odcinkiem do wioski i następnie z powrotem w góry. Tym razem TET częstuje nas długim szutrowym odcinkiem wzdłuż strumienia, są wyboje i zacieśniające się.zakręty, można szlifować technikę ale jednak widokowo szału nie ma. W późnej porze obiadowej trasa wypluwa nas w jakiejś większej wiosce, zajeżdżamy do knajpy pod którą już stoi kilkanaście motocykli, zajmujemy stolik, zamawiamy paszę i uzupełniamy wszystko czego naszym organizmom brakuje. Siedzimy przy schodku który okazuje się zdradliwy nawet dla obsługi, tuż przy nas jedna z kelnerek wywija dramatycznego orła, pizza i spaghetti mieszają się w powietrzu i spadają na płytki, podrywam się (siedziałem akurat przy krawędzi stolika) i podaję jej rękę, ona w pierwszym odruchu chce to wszystko sprzątać ale widzę że krwawi z łydki więc wyganiam ją na zaplecze a sam przełykając ślinę.:) ogarniam na grubo temat zanim zjawią się jej koleżanki żeby całość posprzątać. Jak już pojedliśmy to i świat się zrobił piękniejszy, trasy zaczęły znów wieść przez malownicze wioski, ustalamy z Bonczkiem że może spokojnie dzidować a my z Kefirem i tak na którymś skrzyżowaniu w końcu do niego dojedziemy, to się rozdzielamy to spotykamy, chłoniemy wszystko pełną klatą, robimy zdjęcia i kręcimy sobie nawzajem video z dynamicznych przejazdów (na jednym takim odcinku była nawet jakaś wieczna błotnista kałuża którą Kefirowi udało się spektakularnie wyłapać), trollujemy trójmiejską społeczność adventure pięknymi fotkami i pytaniami jak tam w robo. Znów szybko robi się wieczór, w okolicach magicznej godziny 18 zaczynamy szukać jakiejś.fajnej widokowej miejscówki w której moglibyśmy zjeść.kabanosa i uzupełnić wiadomo co. Robimy relaksujący półgodzinny popas i zaczynamy powoli myśleć o noclegu. Szybki rzut oka na naszą lokalizację.i wychodzi nam że czeka nas jeszcze jakiś atak szczytowy. Logistycznie może się okazać ciasno więc żeby nie generować.niepotrzebnej napinki ustalamy że nie będzie obrazą majestatów jeśli dzisiejszy nocleg będzie miał miejsce gdzieś na kwaterze. No to co… no to wio na ten szczyt! * piwiony - życiodajne składniki mineralne piwa (w tym wypadku oczywiście bezalkoholowego) |
Cytat:
|
Ten odcinek za Satu Mare to chyba jedyny kawałek fajnego offu w rumuńskim tetcie
Także żałujcie że wymiekliscie. Potem tylko szuterki, czasami dziurawe górskie drogi. Sympatyczne asfalty też. Pod piktogramami przed PN Gór Kelimanskich nie było już "cennika"? Może coś zmienili ale chyba mieliście więcej szczęścia niż rozumu. W 2021 kary zaczynały się od 2000 RON za sam wjazd. |
Bardzo ciekawa reakcja.
Trochę off... jakiego namiotu używacie na moto wyprawach? Coś dla jednej jak i dwóch osób. |
Fajny trip. Dobre foty. Też gdzieś tam spotkałem te piktogramy o zakazie jazdy moturem:)
https://i.imgur.com/VpZx7cS.jpg Fajnie byłoby spróbować na takiej CRF-ie. |
Cytat:
|
Nielegalna :) co w Rumunii jest nielegalne jak się lokalni watażkowie dogadali.
To mimo uroku, wciąż dziki kraj. |
1 Załącznik(ów)
Cytat:
Cytat:
A o tym że nie mamy co żałować odcinka za Satu Mare (a.k.a. dragonsów) to możesz się sam przekonać jak następnym razem będziesz w okolicy. Atakowaliśmy to jak poniżej. Tylko zrób proszę foty - nam to nie wpadło do głowy :) |
A czemu nie skończyłeś?
|
Dobre pytanie. Myślę że moja podświadomość mnie do tego prowokuje, teraz będę musiał odsiać kolejną dziesiątkę fotek, przypomnieć sobie co tam się działo, obejrzeć video z kasku Bonczka, pogadać z chłopakami, spisać to wszystko... Same przyjemności :)
Wrócę tu za kilka dni. |
Fajnie się czyta i ogląda, foty miodzio, przygody primasort ;)
|
Cytat:
|
10 Załącznik(ów)
Atak szczytowy był szybki, kilka km kamienistej dojazdówki i stromy podjazd na finiszu, szast prast i jesteśmy na 1500-metrowej górce Viscolul. Na szczycie jest indiański totem, ślady zwiniętego niedawno obozowiska, drewniany stół i zamknięty na głucho jakiś budynek mieszkalny - wygląda jak chata łowiecka albo jakieś sezonowe mini schronisko ale nie podchodzimy na przeszpiegi bo czas nagli. Robimy kilka fotek, dosiadamy motocykle i ruszamy w dół. Zjazd jest magiczny, najpierw stromy singiel w dół, wśród falujących wysokich traw, z pięknym widokiem na okoliczne szczyty i resztę krajobrazu, aż po horyzont. Potem prosty odcinek przez połoniny, poniżej kilka krętych singli z zanurzaniem się w iglaste zagajniki gdzie o tej porze (okolice 20-tej) na przemian ktoś gasi i zapala światło w goglach. Zakończenie jest równie epickie bo u podnóża, na wypłaszczeniu, przez kilkanaście kilometrów ciągną się szybkie szuterki wiodące wśród uprawnych pól. Odkręcamy manety i fruniemy przy zachodzącym słońcu pomiędzy polami z których tu i ówdzie zjeżdża jakiś rolniczy pojazd albo zwierzęcy zaprzęg. Ja chyba odkręciłem najbardziej bo mi chłopaki zniknęli w lusterku (nie żebym ze swoją lichą CRF300 stanowił wyzwanie dla rajdowca Kefira czy młodego gniewnego Bonczka na szarżującym dziku, po prostu standardowo przez 90% wyjazdu wpieprzałem się na prowadzącego bo nie lubię jak mi się kurz przykleja do soczewek czy innych filtrów powietrza) ale chwile uniesienia szybko się kończą - ledwie się na chwilę zdekoncentrowałem a tu ścieżka odchodzi ostro w lewo a przede mną wyrasta jakieś czarne bagno. Dopiero co sobie radośnie esowałem przy 100km/h a tu trzeba awaryjnie hamować. Jestem w dynamicznym prawym złożeniu :) więc dociskam do powerslide’a ale że prawy wychodzi mi gorzej plus droga na zakręcie jest wyboista to całość kończy się równie dynamicznym prawym lowsidem. Trzasnąłem trochę goglami w handbar, dobrze że już na sam koniec figury to i impet był jakiś niespecjalny, leżę jeszcze kontrolnie przez kilka sekund, szybki reboot mózgu i system check, wygląda na to że jest ok więc wstaję.otrzepuję się i zabieram się za robienie fotek, czyli normalnie w takiej sytuacji. Chłopaki po kilku chwilach dojeżdżają, dźwigamy wspólnie motka i każdy korzysta z pauzy żeby sobie coś odpalić - Kefir efajka bo go ssie a ja telefon bo właśnie pojawił.się zasięg GSM i można poszukać jakiegoś kimania. Po kilku zaciągnięciach mamy już klepnięty nocleg w okolicznej miejscowości Miercurea-Ciuc, przełączamy nawigacje z OsmAnda na Google Maps a nadgarstki z god mode na old mode i dostojnie pyrkamy w kierunku bazy. Na miejsce trafiamy chwilę po zmroku i chwilę przed opadem. Właściciel miał już na nas czekać ale gdzieś zamula z rodziną, obdarzamy go zrozumieniem bo jest końcówka długiego weekendu wtorek, dzień wolny od pracy w związku ze świętem Wniebowzięcia NMP (Adormirea Maicii Domnului). Po kilku kolejnych „będę za 5 minut” na WhatsAppie pod domek wreszcie podjeżdża auto, wychodzi z niego elegancko ubrany właściciel którego imienia nie pamiętam (pewnie Bogdan) i jego piękna żona ze śpiącym śniadym pacholęciem w ramionach. Zaczynamy smalltalka, wchodzimy na posesję (bramę już sobie wcześniej otworzyliśmy i sprzęty już tam na nas czekają), pytamy piękną żonę Bogdana czy w mieszkaniu jest pralka, piękna żona Bogdana odpowiada że tak, natomiast Bogdan kątem oka obcina nasze ubłocone ciuchy i wystosowuje sprostowanie że jednak pralki nie ma :) Po kilku minutach rozmowy Bogdan mięknie, przyznaje że sam jest motocyklistą i że w jednym z apartamentów ma lśniącą pralkę automatyczną i detergenty, wymieniamy jeszcze kurtuazyjne uprzejmości o pięknym kraju i pięknej żonie i kwaterujemy się. Dzisiaj może być moja kolej na wycieczkę po zakupy :) Deszcz i ciemno ale przynajmniej blisko więc zajeżdżam do najbliższego Lidla i wracam z kilkoma kilogramami wieczornego niezbędnika na plecach. W międzyczasie chłopaki ogarnęły już pranko więc pozostaje tylko umyć dupę (ciepły prysznic!) i można się zająć konsumpcją, wspominkami i krótkim rzutem oka co tam może nas czekać następnego dnia.
A’propos następnego dnia to właśnie mi się przypomniało że dnia poprzedniego przejeżdżaliśmy przez wąwóz Bicaz. Miejscówka faktycznie robi jakieś tam wrażenie ale że był długi weekend z piękną pogodą to wrażenie to zostało skutecznie zniwelowane przez nieskończone sznury wlokących się z nadzieją na znalezienie miejsca parkingowego aut. Nie zatrzymaliśmy się ani razu i nie zrobiliśmy żadnej foty, jest chyba tylko kawałek video z kasku klnącego na to wszystko Bonczka. Wygody noclegu w kwaterze całkiem nas rozbestwiły, poza tym prognoza wskazywała na zakończenie przejścia frontu w godzinach południowych więc śpimy długo, wstajemy niespiesznie, przeżuwamy pieczołowicie i chwilę po jedenastej zaczynamy grzać sprzęty. Odpalamy jakoś w południe tuż po ustąpieniu opadów i ruszamy z powrotem w kierunku TET. Kilometry mijają szybko bo początkowe odcinki są podobne do tych jakimi zakończyliśmy wczorajszy dzień - szerokie szutry wzdłuż upraw. Raz na jakiś czas polują na nas wesołe pasterskie burki ale za każdym razem zostają w tyle bo już dawno opracowaliśmy do perfekcji odkręcanie manetki w takim momencie żeby psiejskie obliczenia kąta natarcia poszły w pizdu. Teren przechodzi w malowniczą dolinę, po obu stronach zalesione zbocza a my przecinamy kolejne zahibernowane wioski z pięknymi domkami z ciemnego drewna. Jedno zgrupowanie takich domków zwraca naszą uwagę, są identyczne, jakby ktoś postawił pieczątkę kilkanaście razy, całość otoczona drucianym płotem z zakrzywionymi słupkami, brama wjazdowa przystrojona jakimiś sztandarami - czort wie czy to jakaś jednostka wojskowa czy zakład karny, brak tam żywej duszy jak wszędzie dokoła, specyficzne klimaty. Po południu droga przechodzi w wyboisty i kamienisty trakt wśród strumienia. Na początku witamy to z jakimś tam entuzjazmem bo zawsze to urozmaicenie po kilku godzinach wijących się szutrów ale po kolejnej godzinie entuzjazm zaczyna ustępować - no kurde, trochę jednak nuda. Po dwóch godzinach wreszcie wjeżdżamy do jakiejś miejscowości, no i dobrze, trzeba ogarnąć jakąś paszę bo trochę nas to wszystko zgłodniało. Przejeżdżamy przez jakiś drewniany mostek a drewniane mostki jak to drewniane mostki przeważnie zbudowane są przy użyciu m.in. gwoździ. Zwycięzcą loterii jest Kefir, ma trochę puste oczy ale ja nie daję się rozpanoszyć zwątpieniu, wysyłam Bonczka do pobliskiego GS’u po piwo, znajduję ładny trawiasty rów z małą ilością krowich placków, kładziemy sprzęta na bok, witamy się z Bogdanem który wyrósł spod ziemi, zamieniam z nim kilka zdań po niemiecku (tak, panowie „a na niemieckim forum AT to to, tamto i owamto…”, swobodnie rozumiem i mówię w tym języku), pokazuję mu że też mamy kompresor i zabieramy się do wymiany dętki. Po chwili pojawia się Bonczek z zakupami więc mamy akceleratory i cała akcja pójdzie sprawnie ale tak czy inaczej z godzinę nam to wszystko zajęło. Bogdan pojawił się jeszcze na montaż koła, upewnił się trzykrotnie że nie potrzebujemy pomocy po czym rzucił krótko po niemiecku coś w rodzaju „no to Wam pomogę” i padł razem z nami na kolana przy tylnej osi. Międzynarodowe siły sprawnie osadziły koło z powrotem na miejscu, wysłałem jeszcze Bonczka do pobliskich zabudowań żeby oddał drewniany klocek który wcześniej pożyczyłem (niech też sobie pogada z młodą Rumunką, a co) i ruszyliśmy do najbliższej knajpy na szybką szamę. Jedzonko jak zwykle smaczne, tanie i podane przez ładną młodą Rumunkę, zregenerowaliśmy się, i bardzo dobrze bo chwilę później TET znienacka piznął nam pod koła przejazd przez mały bród zakończony stromym gliniastym podjazdem. Rzucam kilka razy okiem przed siebie, zoomuję OsmAnda w te i wewte, osadzam się w czasoprzestrzeni i ruszam. Robię podjazd na jedynce, dwa razy muszę odruchowo zrzucać gicze z podnóżków po tym jak mi tył odjeżdża na jakimś korzeniu wystającym z błota, w myślach poklepuję Kefira krzepiąco po plecach (jedzie na stockowych IRC i od czasu jak wczoraj dałem mu się przejechać na swoich MC360 to na każdej fajce zaczął im się podejrzliwie przyglądać a do tego ta guma sprzed chwili) i wygrzebuję.się na szczyt podjazdu który kończy się wesołym trawiastym rowem. Objeżdżam to i staję nieco dalej na podwyższeniu, gaszę sprzęta i nasłuchuję jakiegoś łutututu albo pyrpyrpyr. Nie dochodzi ani jedno ani drugie, na komórce brak zasięgu, podjazd zbyt długi i śliski żeby tam wracać pieszo, chłopaki mają quorum do targania swoich sprzętów więc robię szybki rekonesans - okazuje się że jestem na jakimś cmentarzu. Po kilku długich minutach pojawiają się bohaterzy, pierwszy z nich oczywiście wpada prosto w ten trawiasty rów i prawie upuszcza motka, pauza na fajka, beka z podjazdu zakończonego cmentarzem, trochę nas te okoliczności zmęczyli więc będziemy powoli szukać jakiegoś noclegu. Tak się sprawy potoczyli że ni ch*** nie ma szansy na nocleg w plenerze więc niestety będzie druga z rzędu kwatera. Mi i Kefirowi jest to w sumie obojętne natomiast w młodych oczach Bonczka widać tlącą się iskierkę rozczarowania. Trudno, znajduję nocleg w miejscowości o dźwięcznej i nota bene zgrabnie wieńczącej ten dzień nazwie Nehoiu, zajeżdżamy po zmroku pod kwaterę, okazuje się nią mieszkanko w centrum miasteczka, na parterze dziesięciopiętrowego bloku z wielkiej płyty wciśniętego pomiędzy dwa spożywczaki, atmosfera trochę gęsta ale po pięciu minutach się z nią oswajamy, rozsiodłujemy konie, robimy szybkie zakupy w jednym ze spożywczaków, zagadujemy ładne Rumunki czy tu bezpiecznie i jak wygląda nocne życie w miasteczku, chichoczemy się przez chwilę z tego pierwszorzędnego dowcipu, wracamy na kwaterę, toaleta, piwki, używki, po godzinie zarządzam nocny spacer po mieście. Idziemy kilkaset metrów na drugi koniec, spoglądamy z wysokiego mostu (musi być niezły widok za dnia), wracając siadamy jeszcze na murku przy lokalnej młodzieży, gadamy chwilę ale po kilku minutach chłopaki z powrotem kierują swoją uwagę na dziewczyny, rozmowa się przestaje kleić więc odpuszczamy. Wracamy na kwaterę, podsumowujemy dzień, ja spoglądam na telefon i odczytuję wiadomość od Michała i Agaty, są kawał za nami, piszą że nie wjechali na ten szczyt który im wczoraj zachwalaliśmy bo to park narodowy i kary sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych. Aha, czyli ci Litwini na skrzyżowaniu to wcale nie po to tak energicznie nam wymachiwali ręcami żeby nas pozdrowić. No cóż, trudno, po raz kolejny się udało. W ramach mentalnej rekompensaty za nadużywanie wygód, następnego dnia wstajemy chwilę po 7 i odpalamy przed 9. Tym razem od początku jest genialnie, mocno pofałdowany teren, kręte szutrowe i kamieniste ścieżki, piękna pogoda, malownicze widoczki, skansenowe wioski z pięknymi rzeźbionymi bramami jakby każde domostwo chciało wygrać konkurs na bramę miesiąca (te bramy to chyba też wyznacznik statusu społecznego gospodarza), co rusz mijamy idące swobodnie konie i zaprzęgi wyładowane sianem aż pod niebo. Miodzio. Pierwsze dwie godziny wskazują na to że to będzie świetny dzień. Czy następny odcinek opowieści to potwierdzi - sami ocenicie już za kilka miesięcy :D |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:20. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.