Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Coś z innej beczki czyli na rowerze do Danii. ;-) [Lipiec 2010] (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=7129)

Wójcik 05.08.2010 18:59

Coś z innej beczki czyli na rowerze do Danii. ;-) [Lipiec 2010]
 
Wiem, że siedząc w pracy fajnie jest poczytać relacje z podróży kogoś kto jest albo niedawno wrócił z wyprawy dlatego też postaram się napisać trochę o mojej wyprawie. Nie wiem czy kogoś to zainteresuje bo nie będę pisał o jeździe na motorze… Ponieważ podróżuję na różne sposoby a w tym roku wybór padł na rower opiszę jak wraz z moją dziewczyną pojechaliśmy na rowerach z Warszawy ,,przez Bałtyk’’ i Szwecję do Danii. Za cel obraliśmy miasto Billund a dokładniej Legoland, który się tam znajduje. Cała wyprawa była zorganizowana na tak zwanego ,,wariata’’, więc zacznę od początku… ;-)
12 lipca 2010
W godzinach popołudniowych podjęliśmy decyzję, iż pragniemy pojechać gdzieś na rowerach. Wybór padł jak już pisałem wcześniej na Duński Legoland jako, że zawsze go chciałem zobaczyć a nigdy nie było okazji. Datę startu zaplanowaliśmy na 14 lipca około godziny 6. Tutaj jeszcze pozwolę sobie wtrącić, iż moja Dziewczyna- Natalia dość dużo jeździ na rowerze, była już na kilku wyprawach rowerowych co prawda trochę mniejszych ale zawsze już mniej więcej widziała co Ją czeka i przede wszystkim ma rower a nawet dwa i cały potrzebny sprzęt. No właśnie był tylko taki problem, że ja jeszcze wtedy nie byłem posiadaczem żadnego pojazdu jednośladowego napędzanego siła ludzkich mięśni… I w sumie to nigdy nie jechałem dalej niż 100km na rowerze. Ale to nic przecież ja się wyzwań nie boję a rower i tak planowałem kupić… Z takim optymistycznym nastawieniem usiadłem wieczorem do komputera w celu sprawdzenia kilku dość istotnych kwestii. Otóż na samym początku okazało się, że trasa, którą zaplanowałem musi ulec zmianie, gdyż promy do Kopenhagi nie pływają z Trójmiasta tylko ze Świnoujścia, które jest prawie dwa razy dalej… Pod wpływem szybkiego przestudiowania rozkładów jazdy promów, cen itd. stwierdziłem, że wygodniej Nam będzie popłynąć do Ystad i przejechać jeszcze dodatkowe 100km przez Szwecję. Ok była już trasa, co prawda ,,lekko’’ zmodyfikowana, ale to nic. ;-) Jeszcze kilka kwestii związanych z tym co gdzie warto zobaczyć i ile mniej więcej to kosztuje i już zmieniła się data w kalendarzu…
13 lipca 2010
Posiedziałem jeszcze trochę przed komputerem a potem szybko prysznic i spać bo zapowiadał się pracowity dzień. Po przebudzeniu od razu zabrałem się za załatwienie wyjazdowych spraw. Najważniejszy był zakup sprzętu rowerowego no i samego roweru. Najpierw pojechałem kupić sakwy, które znalazłem dzień wcześniej w Internecie gdyż sklep był jakoś krótko otwarty. Po powiedzmy 2 godzinach byłem już właścicielem czarnych nieprzemakalnych sakw rowerowych. Stwierdziłem, że czas najwyższy kupić rower! Ruszyłem więc samochodem na drugi koniec Warszawy. Po godzinie dość wolnej jazdy w upale podjechałem po Natalię gdyż mieszkała niedaleko sklepu rowerowego a potem mieliśmy jeszcze kilka spraw do załatwienia. Ruszyliśmy razem w stronę sklepu rowerowego nagle przypomniałem sobie, że moje ubezpieczenie (karta Euro26) się skończyło jakiś czas temu więc po drodze zahaczyliśmy jeszcze wyrobić mi nową kartę. Po wejściu do lokalu przypomniałem sobie, że w sumie to nie mam zdjęcia… Ale na szczęście nie byłem sam! W kobiecej torebce zawsze wszystko się znajdzie!!! ;-) Pani w biurze podróży zaczęła proces wyrabiania mojej karty. Pozwolę sobie w tym miejscu opowiedzieć Wam pewną historię związaną z tą Panią. Otóż Natalia jakieś pół roku wcześniej w tym samym miejscu wyrabiała taką samą kartę i niby wszystko ok, ale już za pierwszym razem jak wpadła mi w ręce Jej karta dostrzegłem pewien błąd: w rubryce ,,Studies at’’ miała wpisane ,,High Shool Warsaw’’. Trochę głupio wygląda na takiej karcie ,,Shool’’ zwłaszcza jak pokazuję się ją za granicami Naszego Kraju. A jednak dość często się ją okazuje np. żeby mieć bilety ulgowe do muzeów. No ale nic, mówi się trudno i płynie się dalej… Powróćmy do Pani wyrabiającej kartę. Po kilku minutach otrzymuję kartę i od razu moją uwagę przyciągnął pewien bład… Pewnie domyślacie się jaki… Otóż nie! W ,,Studies at’’ było: ,,High School Warsaw’’ natomiast w rubryce ,,Name’’ ujrzałem ,,Mihał Wójcik’’. ;-) no więc grzecznie powiedziałem Pani, że chyba wkradł się mały głód i popełnił mały błąd jak Pani się odwróciła. (oczywiście powiedziałem to trochę inaczej, można rzec bardziej urzędowo…) ;-) Wymieniliśmy z Natalią kilka uśmiechów i czekaliśmy dalej na rozwój wydarzeń. Pani po kilku telefonach, odklejeniu zdjęcie z karty, wydrukowaniu nowych danych i po zresetowaniu systemu wydała mi nową kartę tym razem bez błędu. ;-) Ruszyliśmy po rower. Znalazłem wypatrzony wcześniej rower. Krótka jazda testowa i decyzja: ,,biorę’’ nawet udało się wytargować jeszcze licznik gratis. Tyle, Pan ze sklepu oznajmił, że jak chce licznik w gratisie to muszę zapłacić gotówką. Poszliśmy więc do bankomatu (na szczęście mogę wypłacać z wszystkich bankomatów i to bez prowizji wiec luz). Po powrocie do sklepu licznik był już zamontowany. Jeszcze tylko kilka papierkowych formalności i po kilku chwilach stałem się właścicielem nowego środka transportu. Zrobiłem już duży krok w przygotowaniach ale to jeszcze nie koniec. Zostały jeszcze jakieś pierdoły czyli dętki, światełka, jakieś zapięcie itp. Ale stwierdziłem, że w sumie to jak już robimy takie zakupy to mógłbym od razu kupić lustrzankę bo nosiłem się z takim zamiarem już jakiś czas. Więc doszedł kolejny punkt programu: wybrać i kupić lustrzankę. Po drodze do domu zajechaliśmy jeszcze obejrzeć aparaty. Po kilkuminutowej rozmowie ze specem od aparatów wybrałem model, który będzie dla mnie najlepszy i na dodatek był w promocji. Pomyślałem: SUPER! Wykazałem chęć nabycia go, ale okazało się że no niestety akurat nie ma go na stanie… ,,No trudno nic straconego jest jeszcze kilka takich sklepów w Warszawie’’- tak sobie pomyślałem. Pojechaliśmy do mnie do domu zostawić rower i samochód bo wiadomo, że na Afryce dużo szybciej wszystko załatwimy… ;-) Przesiedliśmy się na motor i ruszyliśmy. W tak zwanym międzyczasie przypomniało mi się, że wypadałoby jeszcze kupić trochę duńskich pieniędzy. Pojechaliśmy więc najpierw do kantoru. Okazało się, że akurat korony się skończyły… Jak wsiadaliśmy no Afrykę to zadzwonił mi telefon. Dzwonił mój Kolega z którym parę dni wcześniej byłem kupić samochód. Myślałem, że będzie chciał pogadać o samochodzie czy coś takiego. Odebrałem i usłyszałem coś w stylu: ,,Cześć Michał. Żyjesz?’’ Trochę mnie to zdziwiło czemu miał bym nie żyć skoro odebrałem telefon… Po chwili wyjaśnień okazało się, że ktoś tam widział jakąś stłuczkę z udziałem Afryki takiej jak moja. I tu pojawia się pytanie: Czy to ktoś z forum??? Pojechaliśmy wreszcie do drugiego kantoru. Niestety tam Pani miała tylko 50koron co też nas nie urządzało. Dopiero w trzecim kantorze znalazły się korony w zadowalającej Nas ilości. Kupiliśmy. Kolejny punk z głowy. Następnie kupiliśmy dętki, światełka, zabezpieczenie, butle z gazem i sandały dla Natalii. Potem okazało się jeszcze w 3 sklepach, że nie ma upatrzonego przeze mnie aparatu. Dopiero w się znalazł po drugiej stronie Wisły po poszukiwaniach telefonicznych. Więc szybko przejechaliśmy całą Warszawę bo sklep zamykali za pół godziny. Udało się na chwilę przed zamknięciem kupiłem wymarzony aparat. Jeszcze tylko karta pamięci pokrowiec itd. Koniec zakupów. Godzina 21,30. Szybko znowu przez cała Warszawę bo trzeba się jeszcze spakować przygotować rowery itd. Odwiozłem Natalię. Szybko znowu na trzeci koniec Warszawy, a nawet trochę po za nią. Jak wróciłem do domu było po 23. Zacząłem przygotowywać rower i się pakować. Położyłem się spać po 2.30.

Wójcik 05.08.2010 19:02

kurcze wyszło tego trochę dużo... :dizzy::fool2: zdaję sobię sprawę, że może to być nudne. piszcie jak bedzie do d... i nie bedzie Wam się chciało tego czytać. ;-)

Wójcik 05.08.2010 19:13

8 Załącznik(ów)
14 lipca 2010
Nadszedł dzień wyjazdu. Umówieni byliśmy, że o 6 będę samochodem u Natalii, potem przyjedziemy do mnie i stąd ruszymy na dobre. Na wszelki wypadek umówiliśmy się ze ten kto się pierwszy obudzi dzwoni do drugiej osoby żeby nikt nie zaspał… Obudziłem się. Patrzę na telefon, nikt nie dzwonił. Patrzę na zegarek, a ten wskazuję 8,15… I w taki sposób zaspaliśmy obydwoje… ;-) Akcja zaczęła się z drobnym opóźnieniem bo oczywiście wbiliśmy się w najgorsze korki… O 12 byliśmy gotowi do wyjazdu. I wreszcie ruszyliśmy. Trochę byliśmy zmęczeni poprzednim dniem i strasznym upałem, ale to nic My się tak łatwo nie poddajemy! ;-) Jadąc przez przedmieścia Warszawy ciągle dostrzegaliśmy ludzi którzy dość dziwnie się na Nas patrzą. Zupełnie nie wiem czemu. W końcu chyba zupełnie normalne jest, że dwoje ludzi jadzie na rowerach zapakowanych jak wielbłądy przez miasto w najgorszy upał i to jeszcze w kaskach. ;-) Nasz pierwotny plan przewidywał dojazd do Świnoujścia w 4 dni co dawało około 140km dziennie. Wiedzieliśmy, że to dużo ale niby czemu miałoby się nie udać? Jechaliśmy więc z nastawieniem, że fajnie by było jak byśmy dzisiaj mimo opóźnienie zrobili te 140km bo pewnie następny dzień będzie gorszy. Jechaliśmy dość szybko bo ze średnią 20km/h. Myślałem że przynajmniej przez jakiś czas utrzyma Nam się taka prędkość, a tu kiszka. Już po godzinie zaczęła spadać. Wyjechaliśmy już na dobre z ,,Warszawy i okolic’’, jechałem pierwszy a Natalia za mną. Co jakiś czas odwracałem się żeby zobaczyć czy wszystko ok i czy nie jadę przez przypadek sam. Z którymś z kolei obrotem zauważyłem, że Natalia stoi na poboczu jakieś 100 metrów za mną.
Zatrzymałem się. Po chwili dojechała. Okazało się, że przebiła dętkę. Oczywiście narzędzia miałem na samym dole sakwy, pod wszystkimi innymi rzeczami. Wypakowałem wszystko i wyjąłem łyżki do opon. Natalia w tym czasie zdjęła wszystkie bagaże. Po chwili dętka została wymieniona bez żadnych problemów. (szkoda, że w motorze nie jest to takie miłe i przyjemne…) Ale i tak przez to rozpakowywanie i pakowanie straciliśmy jakieś pół godziny. Ruszyliśmy dalej. Jechało się dobrze tylko samochody mijające Nas na centymetry były trochę irytujące a ciężarówki nawet niepokojące. Tam gdzie się dało jechaliśmy poboczem a chwilami nawet były ścieżki rowerowe, jednak większość z nich była zarośnięta nierówna i pełna krawężników, których pokonywanie nie jest takie łatwe jak jedzie się takim zapakowanym rowerem, nie mówię tu już o tym, że łatwo przebić dętkę. (o czym się jeszcze przekonam) ;-) Wraz z upływem czasu jechało mi się można by rzec coraz ciężej. Prędkość średnia spadła Nam do 18km/h. Postanowiliśmy zrobić nieco dłuższą przerwę. Po około półgodzinnej przerwie ruszyliśmy dalej. Trochę zaczęło mnie boleć prawe kolano, z którym w zasadzie od zawsze miałem problemy. Ale to nic. Był też miły akcent gdyż minęły Nas jadące z naprzeciwka 3 Afryki wyposażone w kufry. I tu pojawia się kolejne pytanie: może ktoś z forum?? Jakieś 80km od Warszawy zaczęły się bardzo fajne ścieżki rowerowe i przede wszystkim nie było już tak gorąco co spowodowało iż jechało się przyjemniej, jednak pojawiły się również wzniesienia. Teren nie był już równy teraz były albo zjazdy albo podjazdy. Te pierwsze były całkiem przyjemne ale podjazdy były bardzo męczące... ;-) Tak sobie jechaliśmy aż poczuliśmy potrzebę zatrzymania się na przerwę, zaopatrzenia się w wodę i wzmocnienie się przez zażycie substancji chłodzących zwanych potocznie lodami. Zatrzymaliśmy się w jakiejś wsi której nazwy nie pamiętam. Wieś jak to wieś kilka domków i sklep. Kupiliśmy wodę i odpoczywając przed sklepem konsumowaliśmy lody. Pomijam fakt, że kilka osób konsumujących piwo patrzyło na Nas dziwnie. I tak jedliśmy te lody aż tu nagle wyszedł Pan ze sklepu i zaczął wypytywać: skąd jedziemy?, gdzie jedziemy?, czy Nam się chcę? I jeszcze kilka podobnych pytań. My oczywiście odpowiadaliśmy ciesząc się, że kogoś interesuje to co robimy. Pan opowiedział Nam że On jakieś 15 lat temu to też tak jeździł tyle że na motorach. Nie pamiętam już dokładnie na jakich ale chyba mz albo ws. Porozmawialiśmy chwilę oczywiście pochwaliłem się, że też zdarza mi się jeździć na takim zacnym motorze jak Honda XRV 750 Africa Twin RD04. Ale Panu to chyba nie dużo mówiło bo schował się do sklepu. Zacząłem się zastanawiać czy może czegoś nie powiedziałem co Go obraziło… Ale na szczęście po chwili wrócił z kiścią bananów i dał Nam żebyśmy sobie zjedli. Zaskoczeni grzecznie podziękowaliśmy a Pan znowu zniknął i tym razem wrócił z drożdżówkami ,,na śniadanie’’. Podziękowaliśmy, pogadaliśmy jeszcze chwilę i ruszyliśmy dalej w stronę zachodzącego słońca. Gdy zrobiło się zupełnie ciemno pojawiły się stada muszek, które wlatywały wszędzie… Do oczu, do uszu, do nosa, do ust itd. Do tego wjechaliśmy na jakąś główniejszą drogę bez pobocza więc stwierdziliśmy, że starczy. Wbiliśmy się w jakieś zarośla i rozstawiliśmy namiot. Przed snem stwierdziliśmy jeszcze, że nie ma się co mordować i trzeba do Świnoujścia dojechać w 5 dni a nie w 4. Na liczniku mieliśmy trochę ponad 120km.

Południowiec 05.08.2010 19:42

super jazda :D sam jeżdżę na rowerze ale akurat na coś takiego to bym się chyba nie zebrał pedałując :bow: zamawiam dalsze części bo fajnie się czyta a przecież to ledwo za Warszawą jesteście, a gdzie tu do Danii :D

Boski-Kolasek 05.08.2010 21:05

Dawaj bracie bo az mi sie pedalowac zachcialo, a mowie Cie robie to prawie codziennie tylko niestety najczesciej w deszczu i jakos mnie ten czar gdzies uwiadl....... a kolano prawe mam tez zjechane hahah, od deski oczywiscie a poprawione przez rower i moto!!!
Dobra relacja, pzdr dla Natali.

Wójcik 05.08.2010 22:33

13 Załącznik(ów)
15 lipca 2010
Obudziła Nas potwornie wysoka temperatura panująca w namiocie. Szybko się więc zebraliśmy i ruszyliśmy dalej w stronę Bydgoszczy. Na początku jechało się nieźle. Jednak z upływem czasu tak jak przypuszczałem wcześniej jechało się coraz trudniej. Do tego doszły roboty drogowe i ruch wahadłowy. Wyobraźcie sobie pas ruchu taki, że akurat mieści się ciężarówka, żadnego pobocza, odcinek powiedzmy około kilometra i korek samochodów czekających na wjazd z każdej strony i nagle 2 biednych rowerzystów, którzy nie mieli innej możliwości ominięcia tych robót drogowych. No więc było ciekawie, osobówki raczej nie miały problemu żeby Nas ominąć natomiast z ciężarówkami było różnie… Niektóre grzecznie za Nami jechały, inne natomiast za wszelką cenę starały się Nas wyprzedzić nie biorąc pod uwagę Naszego bezpieczeństwa. Ale powiem Wam, że na tych 5 (chyba) kilometrowych odcinkach ruchu wahadłowego była taka motywacja, że prędkość Nam nie spadała poniżej 30km/h. ;-) Natomiast potem już było dużo ciężej zwłaszcza, że zaczęły się znowu dość długie podjazdy i o dziwo praktycznie brak zjazdów, a przecież jechaliśmy nad Morze a nie w Góry… ;-) W pewnym momencie stwierdziłem że na pewno coś mnie hamuje i dlatego mi się jedzie tak ciężko a Natalii wcale nie. Obejrzałem rower dookoła ale nic nie zauważyłem co miało by mi utrudniać jazdę. Czuliśmy się okropnie. Zjechaliśmy na przerwę do jakiejś przydrożnej knajpy. Zjedliśmy obiad wypiliśmy litry herbaty mrożonej i posiedzieliśmy odpoczywając. Nie mogliśmy się zebrać do wyjścia i w ten sposób przesiedzieliśmy jakieś półtorej godziny. Ale w końcu jakoś udało Nam się ruszyć dalej i wcale nie jechało się lżej… Po około 2 godzinach zjechaliśmy na kolejną przerwę, picie, siku i takie tam… Ruszyliśmy dalej i po około 50metrach złapałem gumę… No więc wróciliśmy i zaczęła się akcja wymiany dętki. Poszło sprawnie. Stwierdziłem, że sprawdzę jeszcze czy na pewno nie mam zaciśniętych żadnych hamulców choć szczerze mówiąc w to nie wierzyłem bo niby czemu w nowym rowerze i to nie z marketu miały by być źle ustawione hamulce. Ku mojemu zdziwieniu tylne hamulce rzeczywiście były lekko zaciśnięte. Szybka regulacja i jazda testowa wykazała, że jednak z poluzowanymi hamulcami jeździ się lżej… ;-) Pod czas dokonywania czynności serwisowych podjechał do mnie facet samochodem i zapytał o jakąś tam drogę. Ciekawe czy wyglądałem na kogoś kto jest tambylcem i zna świetnie tamtejsze drogi? ;-) Ruszyliśmy dalej i nagle na niebie pojawiła się niewiadomo skąd ciemna burzowa chmura. Zaczęło lekko padać. Ubraliśmy się przeciwdeszczowo i ruszyliśmy dalej. Z nieba lunął deszcz a chwilami wspomagał go grad. Jechaliśmy w takich warunkach jakieś 5 minut po czym chmura zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła, ale mokre buty zostały… Stwierdziliśmy, że fajnie by było stanąć na polu namiotowym, mieliśmy do wyboru albo Toruń albo Bydgoszcz. Z okazji Naszej kiepskiej formy, mokrych butów i moich urodzin zdecydowaliśmy się na Toruń. Zamiast jechać dalej zostaliśmy w Toruniu i zwiedziliśmy dokładnie starówkę. Bardzo ładne miasto. Jadąc na kemping jakieś 300metrów od niego złapałem kolejną gumę. No ale trudno stwierdziłem, że zmienię rano no kempingu. Jeszcze tylko rozstawienie namiotu, kolacja i wymarzony prysznic a potem spać. Na liczniku prawie 220km.

Wójcik 05.08.2010 22:48

12 Załącznik(ów)
16 lipca 2010
Rano po śniadaniu zabrałem się za zmianę dętki. Coś tak mi nie pasowało ale jakoś tam ją założyłem. Połataliśmy wcześniej przebite dętki i ruszyliśmy. Zahaczyliśmy po drodze o sklep rowerowy w celu nabycia jeszcze jednej dętki na czarną godzinę. Zdążyliśmy wyjechać z Torunia i nadeszła ów czarna godzina. Znowu przebiłem dętkę. Tym razem narzędzia miałem na wierzchu więc miało pójść szybko. Nie ukrywam, że byłem dość mocno podirytowany tym że pod czas ostatnich 50km 3 razy musiałem wymieniać dętkę. No ale co zrobić. Zdjąłem koło, dętkę i patrzę a tam taki mały napis 26’ a ja mam 28’. Patrzę na pudełka od tych dętek i na jednym i na drugim widnieje napis 28’. Najwyraźniej ktoś podmienił zawartość pudełek. Byłem na tyle podirytowany, że stwierdziłem, iż teraz zrobię tak, że już nie przebiję więcej na tym wyjeździe dętki. Rozciąłem tą za małą dętkę robiąc z niej dodatkową opaskę oddzielającą nową gumę od felgi. Dodam, że tym razem chyba znowu wyglądałem na tambylca bo kolejny raz jak zmieniałem dętkę ktoś zapytał mnie o drogę gdzieś tam. ;-) Po kolejnej stracie czasu ruszyliśmy dalej. I jechaliśmy goniąc stracony czas aż do chwili gdy dostrzegliśmy w Solcu Kujawskim drogowskaz koloru brązowego z dinozaurem wskazujący kierunek do JuraParku. Stwierdziliśmy, że w sumie to co nam szkodzi jak już tu jesteśmy to zobaczmy te całe dinozaury to przy okazji trochę odpoczniemy. I spędziliśmy trochę czasu w lesie pełnym dinozaurów. Przyznam, że było fajnie i ktoś musiał się napracować robiąc te całe dinozaury. ;-) Po dinozaurach ruszyliśmy dalej goniąc jeszcze bardziej czas. Trzeciego dnia już Nas wszystko bolało, to znaczy mnie tyłek, kark, i kolana, a Natalię: pupa, krzyż i zaczęły Jej drętwieć palce u rąk. Obiecałem więc, że jak przejedziemy 120km (bo zależało Nam żeby w ciągu tych 5 dni dojechać do Świnoujścia) to nocujemy w hotelu. Jechaliśmy wiec i jechaliśmy i jechaliśmy… Aż zrobiło się zupełnie ciemno. Zatrzymaliśmy się według wyliczeń zostało nam jeszcze jakieś 30km co przy średniej 16-17km/h oznacza prawie 2 godziny. Ubraliśmy się, włączyliśmy światełka i ruszyliśmy dalej, bo My się tak łatwo nie poddajemy. Trochę obawialiśmy się tej jazdy w nocy po drodze która nie ma pobocza zwłaszcza, że kierowcy raczej nie przywiązują uwagi do sposobu omijania rowerzystów. Spotkało Nas straszne zaskoczenie! Wszyscy mijali Nas tak jak należy… Jak trzeba było to zwalniali i czekali aż przejedzie samochód jadące z naprzeciwka, Ci jadący z przeciwka wyłączali światła drogowe wiec jednym słowem szok!!! Przypuszczamy, że było to spowodowane tym, że kierowcy nie wiedzieli co przyjdzie im omijać, nie wiedzieli co masz 6 światełek czerwonych, część z nich miga i to każde i w innym rytmie i jeszcze stado białych, żółtych, pomarańczowych i czerwonych odblasków i do tego białe światła z przodu… ;-) Chwilę przed 24 udało Nam się dotrzeć do miejscowości: Sępólno Krajeńskie gdzie znaleźliśmy hotel o turystyczno-podróżniczym standardzie i średnio niskiej cenie. Mimo zapewnień Pana z recepcji, że rowery możemy zostawić przy tylnym wejściu i nic im nie będzie stwierdziliśmy, że wolimy się prześlizgnąć zabierając rowery do pokoju. A Pan był tak zainteresowany, że nawet nie zauważył… Ciekawe czy jak byśmy zostawili rowery i ktoś chciałby je wynieść to Pan recepcjonista by to zobaczył… Tego dnia po obserwacjach z dni poprzednich stwierdziłem, że rodzaj nawierzchni z jakiej jest zrobiona droga ma wielkie znaczenie na opory, które powodują, że jedzie się lekko albo ciężko podejrzewam, że w pojazdach silnikowych ma to wpływ na spalanie… Ale odczuć to można dopiero jak się jedzie na załadowanym rowerze kilkaset kilometrów. ;-)

Boski-Kolasek 06.08.2010 06:28

uffff ciezko idzie ale prawie jak t-34!!!!!!!!! do przodu!!!!

ich 06.08.2010 09:58

fajna sprawa taka podroż czekam na cd.....
powodzenia:o

7Greg 06.08.2010 10:20

Jestem pełen podziwu. Mnie na rower nawet za pół litra się nie wsadzi. ;)

ps.
Rozbijaj tekst na akapity bo się mega ciężko czyta.

andrzej 76 06.08.2010 10:21

fajna sprawa.
też trochę jeżdżę na rowerze,
bywając nad Bałtykiem zawsze "robię" półwysep Helski
-niezła ścieżka rowerowa.
pozdrawiam

Wójcik 06.08.2010 19:13

5 Załącznik(ów)
17 lipca 2010
Wstaliśmy wcześnie nie do końca wyspani, ale czas Nas naglił. Zebraliśmy się szybko i uszyliśmy w drogę. Ten dzień to był kryzys. Jechało Nam się fatalnie. Mocno wiało i to prosto w twarz, dużo podjazdów i generalnie ciężko się jechało. Dookoła szalały burze przewracając drzewa i zalewając piwnice, ale Nam szczęśliwie udało się burze ominąć.
W połowie dnia zatrzymaliśmy się w miasteczku, którego nazwy nie pamiętam w restauracji ,,Klubowej’’ na zasłużony odpoczynek. W lokalu wyciągniętym z lat 80 XX wieku trwały widoczne przygotowania do wesela. Jak na złość dla Pani Szefowej zrobił się wielki ruch ale nie można przecież odmówić głodnym klientom… Myśleliśmy że kilka osób, które były na sali to już szczyt możliwości bo wesele trzeba przygotować, okazało się, że nie. Gdy wychodziliśmy weszła grupa bardzo krzykatych kajakarzy, średnia wieku jakieś 55lat. Zebraliśmy się czym prędzej i uciekliśmy od tego męczącego towarzystwa. Współczuje ludziom, którzy mieli tam później wesele gdyż jak wychodziliśmy to większość obrusów przygotowanych na wesele było już poplamionych… :-/
Ruszyliśmy dalej. Po pewnym czasie zaczęło się dość poważnie zanosić na burzę więc zjechaliśmy na stację benzynową żeby przeczekać deszcz. Zdążyliśmy zejść z rowerów i zaczęło padać. W ten weekend był zlot motocyklowy w Toruniu więc na stacji po chwili oprócz naszej dwójki było jeszcze kilku motocyklistów. ;-) Przeczekaliśmy burzę i ruszyliśmy dalej. Tego dnia po okropnych mękach dojechaliśmy do Połczyna Zdroju. Nocowaliśmy w wynajętym za małe pieniądze pokoju gdyż byliśmy wykończeni. Na liczniku 460km.

Wójcik 06.08.2010 19:27

10 Załącznik(ów)
18 lipca 2010
Do Świnoujścia zostało Nam 140km i jakieś 15 godzin do odpłynięcia promu. A jeszcze trzeba kupić bilety, zrobić ostatnie zakupy w Polsce i znaleźć ten cały prom… Ruszyliśmy, co prawda z pewnym opóźnieniem względem planu, ale najważniejsze, że ruszyliśmy. Nie byliśmy pewnie czy się wyrobimy na ten prom, ale bardzo chcieliśmy się wyrobić bo następny prom rano a to by oznaczało stratę dnia i 2 nocy.
Jechaliśmy możliwie szybko podziwiając co chwile poprzewracane drzewa i uszkodzone jezdnie przez burze, o których słyszeliśmy poprzedniego dnia. Po dość długiej i męczącej jeździe udało się, dojechaliśmy. Na parkingu przed promem spotkaliśmy Czechów, którzy jechali starymi Triumphami (samochodami) jechali do Szwecji.
Kupiliśmy bilety, ostatnie zakupy (45 minut stania w kolejce w sklepie/kantorze) i nareszcie wsiadamy na prom. Jeszcze półtorej godziny czekania i ruszyliśmy. Zajęliśmy sobie miejsce na tak zwanych ,,fotelach lotniczych’’. Jeszcze na chwilę trzeba wejść do Internetu, pozałatwiać pewne sprawy (np. zakup centralki do Afryki, zasięgnięcie wiadomości co ze stelażami pod kufry, na które czekałem już około 2 miesięcy) No i wreszcie odpłynęliśmy. Podziwialiśmy jeszcze przez chwilę Świnoujście z rufy promu i poszliśmy spać.

graphia 06.08.2010 19:38

jaaacie.... dawaj dawaj dalej.....

Wójcik 06.08.2010 19:57

18 Załącznik(ów)
19 lipca 2010
Obudził Nas kobiecy głos zapraszający na śniadanie (oczywiście płatne), więc wstaliśmy i zaczęliśmy się zbierać bo już było widać ląd. Wyjeżdżając z promu gdzieś tam między ciężarówkami wzbudziliśmy powszechne zainteresowanie, a nawet chyba współczucie. ;-)
Przepakowaliśmy się szybko i ruszyliśmy na podbój Szwecji. Zwiedziliśmy Ystad. Wszystko zupełnie inaczej niż u Nas. Spokój, porządek, wszędzie rowery i to za zwyczaj niczym nie spięte, po prostu sobie stały i nikt ich nie ruszał. Bardzo podoba mi się to w jaki sposób ludzie żyją na południu Europy… Miasto okazało się bardzo ładne z resztą jak większość tamtejszych miast. Niestety widać było na murach polskie między innymi niecenzuralne wyrazy- to zostawię bez komentarza…
Ruszyliśmy w kierunku Malmo. Znaki informowały Nas że t jakieś 65km. Stwierdziliśmy, że to będzie Nasz cel na dany dzień, bo w końcu trzeba też coś zwiedzić a nie tylko gnać do przodu zwłaszcza, że byliśmy troszkę zmęczeni poprzednim dniem i nocą trochę pewnie też. Mniej więcej w jednej trzeciej drogi zjechaliśmy na odpoczynek do miasta Skurup. Tam udało mi się dorwać informację turystyczną i dowiedziałem się wszystkiego co było mi potrzebne oraz dostałem mapy i ulotki. Postanowiliśmy odwiedzić muzeum ,,faceta, który kolekcjonował wszystko’’ jak to określiła Pani w informacji turystycznej. Zainteresowało mnie to dość mocno, więc zaraz ruszyliśmy. I po kilku minutach byliśmy na miejscu. Rzeczywiści Pani w IT miała rację. Facet kolekcjonował wszystko!!! Zaczynając od starych samochodów i motorów przez zabawki i sprzęt strażacki do wideł i kapeluszy… ;-) Bardzo pozytywne miejsce. ;-)
Jadąc dalej wyznaczoną ścieżką rowerową zaliczyliśmy trochę szutrów. Pewnie bardziej by mnie cieszył ten fakt gdybym jechał Afryką… Na rowerze raczej nie było to to o czym marzyłem. Ale muszę przyznać, iż mimo, że jechało się ciężej czułem większą przyjemność z jazdy.
Wieczorem dojechaliśmy do Malmo. Zwiedziliśmy między innymi starówkę, port, wielkie parki i zobaczyliśmy most łączący Szwecję z Danią (chyba najdłuższy most w Europie, około 20km). Pojechaliśmy na kemping, który o 22 był już zamknięty ale na rowerach nie było problemu żeby wjechać. Po ciemku rozstawiliśmy namiot. Szybki prysznic, jedzonko i odpoczynek. Malmo okazało się również bardzo ładnym miastem choć widać było, że to nie co większe miasto. Po za tym trochę Nas przeraziły ceny… np. woda 0,5l- 19koron czyli prawie 10zł. No niestety nikt nie mówił, że będzie tanio…

Wójcik 06.08.2010 20:15

9 Załącznik(ów)
20 lipca 2010
Wstaliśmy, oczywiście zjedliśmy śniadanko i zabraliśmy się za pakowanko. Powalczyliśmy jeszcze trochę z przednią przerzutką Natalii, ale niestety poddaliśmy się bo zaczęła się rozwalać linka i Natalia została z 2 biegami z przodu.
Pojechaliśmy w stronę mostu, choć i tak, nie sądziłem żebyśmy mogli po nim przejechać na rowerach bo na mapie oznaczony był jako autostrada. Tak też się okazało. Musieliśmy przejechać przez most pociągiem. Przynajmniej zobaczyliśmy go z bliska i w nagrodę znaleźliśmy czeresienkę. ;-) No i zaczęło się szukanie stacji kolejowej. Trochę czasu Nam to zajęło. Ale znowu Szwecja mi zapulsowała bo podjechałem do takiej starszej Pani spytać się o drogę i tak niepewnie powiedziałem do Niej czy mówi po anglicku a Ona do mnie, że tak i że przecież w Szwecji to wszyscy mówią po angielsku. ;-) To bardzo Nam ułatwiło wszystkie poszukiwania dróg, kempingów, stacji kolejowych itd. Gdy dotarliśmy do stacji to przyszedł czas kupowania biletów. Ponad 150zł za 2 osoby i 2 rowery za przejechanie odcinka 25 czy 30km… Trochę drogo ale nikt nie mówił, że będzie tanio. ;-)
Pociąg oczywiście się spóźnił ale to nic bo stojąc na peronie spoglądaliśmy na dziwnych ludzi, których tam nie brakuje. Wsiedliśmy do pociągu w Szwecji a wysiedliśmy w Danii dokładniej w centrum Kopenhagi . Zwiedzanie zostawiliśmy sobie na drogę powrotną, odwiedziliśmy tylko informacje turystyczną i pizzerię na oknie, której był napis (coś w stylu) ,,płacisz 65koron i jesz ile chcesz’’ a byliśmy wtedy głooodniii. ;-) Najedzeni wyjechaliśmy z Kopenhagi obierając kurs na zachód.
Pod wieczór dojechaliśmy do kempingu położonego nad jeziorem w miejscowość Rosklide. Oczywiście tamtejsze pole namiotowe a raczej parking dla luksusowych kamperów i przyczep kempingowych, których jest tam masa był zamknięty. Ale jak poprzednim razem udało Nam się przejechać obok szlabanu. I wreszcie odpoczynek.

graphia 06.08.2010 20:47

Mają tam zajebiste rzeźby na ulicach... nie ma tam Papieża i Piłsudskiego? Jakiś skandal normalnie..... :-)

Boski-Kolasek 06.08.2010 23:03

no Skandynawia.......

lord 06.08.2010 23:30

oglądając kiedyś rower z bliska zauważyłem, że nie ma silnika - a nawet nie ma miejsca na silnik - czyli pomysł dość ekstrawagancki. Ponadto słyszałem, że jak się na tym jedzie to człowiekowi się jakiś nerw uciska między nogami i na starość kuśka nie staje. Czyli na dokładkę chuj**two strasznie niebezpieczne dla zdrowia.

graphia 06.08.2010 23:39

rower..... temat rzeka.... nie tylko dla urologów :D

Wójcik 06.08.2010 23:49

12 Załącznik(ów)
21 lipca 2010
Wstaliśmy trochę później niż zazwyczaj, gdyż udało Nam się rozstawić namiot pod drzewami dzięki czemu udało się uniknąć porannej sauny w namiocie. ;-) Ruszyliśmy dalej na zachód, ale już po chwili zatrzymał Nas festiwal wikingów. Zboczyliśmy więc na chwilę z trasy i wstąpiliśmy do wioski wikingów. Zobaczyliśmy to co było do zobaczenia i ponownie zaczęliśmy pedałować.
Jechaliśmy sobie grzecznie aż tu nagle pojawiło się po prawej stronie coś w stylu wielkiej wyprzedaży garażowej. Oczywiście nie mogliśmy przepuścić takiej okazji i przejechać obojętnie obok… To znaczy ja mogłem, ale w sumie to gdzie mi się śpieszyło? Wylądowaliśmy w stosie rzeczy, których ktoś chciał się pozbyć. Oprócz Nas był właściciel tego całego bałaganu i dwie starsze panie. Po chwili sprzedawca zapragnął zrobić sobie zdjęcie z Natalia. No dobra co Nam szkodzi- stwierdziliśmy. I po chwili pan trzymając w rękach jakieś dziwne przedmioty ustawił się do zdjęcia. Cyk i było po strachu. Teraz już można było rzucić się w wir robienia zakupów. Po chwili sprzedawca zniknął w oddali, a starsze panie a dokładniej jedna z nich władając biegle anglickim rozpoczęła rozmowę. Oczywiście padło stado pytań w stylu: a skąd jedziecie? a do gdzie? rower to wasz jedyny środek transportu? Itd. po chwili rozmowy Panie pokazały Nam dość dużą metalową skrzynkę z jakimś napisem i powiedziały, że jeżeli chcemy coś kupić to trzeba sobie to wziąć i wrzucić tam odpowiednią sumę pieniędzy. Podziękowaliśmy za wytłumaczenie i Panie zniknęły.

I tutaj pozwolę sobie ponownie zareklamować północną część Europy: tam jest tak popularna uczciwość jak u Nas nieuczciwość. Przedstawie to na prostych przykładach. Przy drogach jest stado straganów np. z warzywami, których nikt nie pilnuje, są wypisane ceny i stoi puszka na pieniądze. Chcesz coś kupić to wrzucasz pieniądze, bierzesz to za co zapłaciłeś i odjeżdżasz. U Nas nierealne. Nie dość, że od razu ktoś by zabrał pieniądze razem z puszką i towary to jeszcze prawdopodobnie oberwałby stragan (tak mi się przynajmniej wydaje). :-/ Drugi przykład: wszędzie jest zaparkowane stado rowerów, i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że zazwyczaj rowery te nie są do niczego przypięte, po prostu stoją i czekają na właścicieli. U Nas po 5 minutach najprawdopodobniej pozostawiony w taki sposób rower doczekałby się nowego właściciela… Trzeci przykład: wyobraźcie sobie supermarket przed, którym stoją towary z cenami i nikt ich nie pilnuje. Chcesz coś, to bierzesz, wchodzisz z tym do marketu i płacisz. Moim zdaniem to u Nas też raczej by nie funkcjonowało… A tam tak jest. Ale za to mają straszny bałagan w każdym większym sklepie, i nie chodzi tu o to, że jest brudno tylko o to, że towary z różnych dziedzin są strasznie pomieszane. Np. Chciałem kupić jogurt pitny. Udałem się więc do działu gdzie w wielkich lodówkach było mleko, sery, kefiry itd. szukam i szukam, obszedłem cały dział ze trzy razy a tu nic. Jogurtów pitnych brak. No trudno, widocznie w tym sklepie nie ma jogurtów- pomyślałem i ruszyłem dalej. I nagle przechodząc przez dział przemysłowy normalnie mnie zamurowało. Otóż stała tam lodówka z jogurtami… I tak jest z prawie wszystkim. Więc jeśli kiedyś traficie do Duńskiego marketu i chcecie coś szybko znaleźć to zacznijcie tego szukać tam gdzie byście tego nigdy nie ustawili jak byście wystawiali towary w tym sklepie. ;-) Ale za to należy im się wielki szacunek za szeroko pojętą ekologie. W każdym sklepie jest automat skupujący butelki i to nie tylko takie szklane po piwie, te ich automaty odkupią od Was każdą butelkę obojętne czy szklaną czy plastikową, dużą czy mała, ładną czy brzydką, z nakrętko lub bez. Jednym słowem ekologia ful serwis. ;-) Dobra wracam do rowerów.

Po pewnym czasie spędzonym na wyprzedaży ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy przed siebie aż nagle coś zobaczyłem. To coś tak mnie zaintrygowało, że aż musiałem zawrócić i wjechać kawałek w blokowiska. Otóż ujrzałem tam najfajniejszy motocykl jaki można gdziekolwiek zobaczyć. ;-) Na pewno się nie domyślacie jaki…. ;-) (Może ktoś z forum się do niego przyznaje?) Natalia trochę zazdrosna rzuciła coś w stylu: ,, Twoja Afryczka pewnie za Tobą tęskni stojąc w garażu’’. ;-) Pogadała jeszcze trochę, że to moja druga dziewczyna i takie tam… Ale spoko i tak wiemy, że to było tylko trochę na serio bo Natalia też bardzo lubi naszą Afrykę. ;-) Zrobiłem zdjęcie Duńskiej Afryce i ruszyliśmy dalej. No i powiem, że to była jedyna Afryka jaką widziałem w Szwecji i Danii natomiast Hond Goldwing widziałem chyba za 100, no przynajmniej 15 dziennie i to większość z przyczepkami. ;-)
Znowu czekała Nas przeprawa pociągiem przez kolejny długi most. I znowu na bilety wydaliśmy prawie 150zł… Po wyjściu z pociągu zwiedziliśmy jeszcze pospiesznie miasto Nyborg, no i zjedliśmy jeszcze lody i też nie była tania impreza gdyż ceny zwykłych lodów na patyku zaczynają się od 10-15 koron czyli od 5-7zł. No ale jak szaleć to szaleć, kupiłem jeszcze trochę żelków na wagę (których jest w każdym sklepiku pełno) na wieczór. W końcu ruszyliśmy w dalszą drogę.
Około godziny 23 dotarliśmy do miasta Odenese gdzie czekał na Nas kemping. Tylko jeszcze trzeba go było znaleźć a mieliśmy tylko mapę całej Danii, fakt, że były na niej pozaznaczane pola namiotowe, ale znaczek oznaczający kemping zajmował powiedzmy jedną dziesiątą miasta powiedzmy wielkości Torunia … Na szczęście trafiliśmy na jakieś dziewczyny idące chyba na imprezę, które dały Nam kilka wskazówek. No i udało się chwile przed 24 dotarliśmy na pole namiotowe. Oczywiście nie zdziwiło Nas wcale, że szlaban był zamknięty a 99% kempingu zajmują luksusowe Duńskie przyczepy kempingowe, które wyglądają jak by tam stały przynajmniej od miesiąca. Gdy kończyliśmy rozstawiać namiot z nieba zaczął padać deszcz, który przyspieszył Nasze ruchy. Jeszcze tylko kolacja i spać, na prysznic nie mieliśmy siły, zwłaszcza że do pryszniców było dobre 5 minut, pozostawiliśmy więc go a nawet je na rano…

graphia 07.08.2010 00:04

no i ok..... ta ich uczciwość to pozorna jest... przecież wszyscy oni to okrutni poganie :D

KOKOS 09.08.2010 19:45

Fajne. Ja w tym roku też byłem na "wyprawie" rowerowej z Passau do Wiednia :D

Wójcik 09.08.2010 22:20

7 Załącznik(ów)
22 lipca 2010
Wstaliśmy, umyliśmy się, zjedliśmy, spakowaliśmy się i ruszyliśmy bo do celu podróży zostało jeszcze jakieś 130km. Ponieważ musieliśmy jeszcze załatwić parę spraw przez Internet spytaliśmy w recepcji gdzie znajdziemy kawiarenkę internetową, Pani nie dość, że wszystko świetnie wytłumaczyła to jeszcze dała Nam mapę i zaznaczyła na Niej trasę, którą musimy jechać do biblioteki w, której jest dostępny Internet i dalej jak wyjechać z miasta w kierunku Billund. Wszystko się zgadzało. Szybko i darmowo (co też było miłym zaskoczeniem) załatwiliśmy internetowe sprawy i ruszyliśmy w drogę.
Duńczycy, którzy bardzo dbają o bezpieczeństwo zwłaszcza rowerzystów (wszędzie są ścieżki rowerowe i wszyscy kierowcy zawsze za wszelką cenę chcą przepuszczać rowerzystów ;-) i to jest fajne) chyba myśleli budując tamte drogi, że to będą najbezpieczniejsze drogi bo nikomu nie będzie się chciało co chwilę zjeżdżać w dół po to żeby zaraz znowu podjechać pod górę… ;-) Poważnie strome i długie podjazdy oraz wiatr wiejący raz w bok raz w twarz tego dnia strasznie Nas męczyły. Ale do celu było już blisko więc jakoś tam poruszaliśmy się do przodu.
Dojechaliśmy do miejscowości Middelfart gdzie czekał Nas kolejny duży most ale ten już udało Nam się przejechać na rowerach bo może i był duży ale nie jakoś strasznie długi. Dojechaliśmy aż do miasta Kolding gdzie troszkę się pogubiliśmy ale udało Nam się zatrzymać jakąś pędzącą na rowerze Dziewczynę, która Nas pokierowała. Faktycznie naprowadziła Nas na drogę, która wiodła w kierunku naszego celu, ale okazało się, że to jakaś boczna droga która prowadziła przez stado wiosek i była znacznie dłuższa… Ale w sumie to fajnie wyszło bo tamtędy jechało się bardzo fajnie. Cały czas otaczały Nas piękne widoki.
Ale coś za coś przez to, że nadrobiliśmy trochę kilometrów zrobiło się ciemno a do Celu jeszcze jakieś 30km. Stwierdziliśmy, że zatrzymamy się na polu namiotowym, które było jakieś 25km przed Billund a następnego dnia wstaniemy wcześniej i pojedziemy rowerami bez tobołków do Legolandu a wieczorem wrócimy na to samo pole namiotowe. Plan był jasny więc skierowaliśmy się na malowniczo położone pole namiotowe, rozstawiliśmy namiot, umyliśmy się, zjedliśmy małe co nieco i poszliśmy spać.

Wójcik 09.08.2010 22:50

18 Załącznik(ów)
23 lipca 2010
Wstaliśmy, szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy w stronę Legolandu. Po godzinie pedałowania dotarliśmy do celu. I od razu w mojej głowie pojawiło się pytanie: czy warto było męczyć się przejeżdżając na rowerze 1030km po to żeby stanąć w wielkiej kolejce do kasy w rozkrzyczanym tłumie? ;-)
No ale powiedziało się A to trzeba było powiedzieć i B. Stanęliśmy więc w kolejce, ale żeby nie tracić czasu zostawiłem Natalię w kolejce a ja poszedłem zaparkować i zabezpieczyć rowery. Stojaki były puste wstawiłem więc Nasze rowery i jak to byłem przyzwyczajony zacząłem je spinać naszymi 4 zapięciami… Nawet nie wiecie jakie miny mieli Duńczycy, którzy stawiali obok mnie rowery… ;-) No ale nie moglibyśmy pójść na cały dzień do Legolandu i zostawić rowery tak jak oni zostawiają bo cały czas chodziłyby po Naszych głowach różne dziwne myśli powodując ogólny stres… ;-) Spiąłem więc rowery i oddałem się przyjemności stania w mega kolejce. ;-) Po pewnym czasie i wręczeniu pewnej kwoty pieniędzy udało się uzyskać wymarzony świstek zwany biletem.
No i zaczęło się, ruszyliśmy do klockowej krainy, którą zawsze chciałem ujrzeć. Nie będę opisywał co robiliśmy przez cały dzień bo wtedy poumieralibyście z nudów. Ogólne wrażenia: generalnie liczyłem na to, że w Legolandzie będzie dużo różnego rodzaju kolejek górskich i tego typu atrakcji, trochę się przeliczyłem bo takich konkretnych atrakcji dla trochę większych dzieci było może z osiem. Ale po pewnym czasie zrozumiałem, że miasta, wsie, lotniska, porty, samochody, rakiety, statki, ludziki zbudowane z klocków lego to jest kwintesencja Legolandu. I naprawdę warto było się przyjrzeć temu małemu światu zbudowanemu z klocków, bo wszystko w nim żyło. Samochody jeździły, statki pływały, rakiety startowały a nawet wiatraki wytwarzały prąd!! ;-) Generalnie bardzo Nam się podobało! Po zaliczeniu wszystkich możliwych atrakcji począwszy od wolnej kolejki przez bale wodne, kolejki górskie, oceanarium, kino 5d, zawody wozów strażackich, lanie się wodą między statkami piratów, kończąc na robotach, które dosłownie nami rzucały i sklepie pełnym wszelakich klocków opuściliśmy tuż przed zamknięciem tą bajkową krainę. Oczywiście zrobiliśmy duużooo zdjęć.
Godzinka na rowerze i ujrzeliśmy znowu Nasz namiot.

Wójcik 09.08.2010 23:20

2 Załącznik(ów)
24 lipca 2010
No i rozpoczął się powrót. Trochę Nam się nie chciało wracać ale na szczęście na drogę powrotną zostawiliśmy sobie jakieś tam atrakcje. Jadąc w stronę powrotną staraliśmy się jechać innymi drogami bo co to za radocha jechać dwa razy tymi samymi drogami? ;-) Pierwszego dnia powrotu generalnie nie działo się nic ciekawego. Po prostu jechaliśmy przed siebie aż do Odenese.

graphia 10.08.2010 00:01

ech... kiedy u nas rowerzystów będzie traktowało się choć trochę lepiej od psów na drodze :(

Wójcik 10.08.2010 00:39

6 Załącznik(ów)
25 lipca 2010
Ruszyliśmy rano z kempingu bo mieliśmy w planach wstąpić do czegoś w stylu naszego fokarium gdzie były tresowane foki i morświny a potem dotrzeć aż pod Kopenhagę bo czas nas gonił. Aby dotrzeć do tego całego fokarium musieliśmy zboczyć z drogi na Kopenhagę i dojechać do miejscowości Karteminde. Niby była tam prosta droga ale los Nas podkusił żebyśmy nie jechali drogą tylko jakąś tam wyznaczoną ścieżką rowerową. Niestety okazało się, że ścieżka ta była dość słabo oznakowana i zamiast zrobić 15km i dojechać do celu w godzinę zrobiliśmy ponad 30km i jechaliśmy 2 godziny… ;-) No ale w końcu udało się obejrzeliśmy pokazy fok, morświnów, obejrzeliśmy muzeum. I ruszyliśmy dalej. Znowu czekała Nas przeprawa przez most więc znowu trzeba było znaleźć dworzec i kupić bilety… Ponieważ zaczęło się robić późno a zależało Nam żeby dotrzeć tego dnia pod Kopenhagę podjęliśmy decyzję, że pojedziemy pociągiem nieco dalej niż tylko za most. I tak też zrobiliśmy. Ale nie wiem czy to była słuszna decyzja… Bo okazało się, że znalezienie drogi do kempingów położonych pod Kopenhagą zajęło Nam dość dużo czasu… ;-) Ale w końcu się udało. Rozstawiliśmy namiot i padliśmy.

Wójcik 10.08.2010 00:54

12 Załącznik(ów)
26 lipca 2010
Wstaliśmy, zaplanowaliśmy zwiedzanie Kopenhagi, zebraliśmy się i ruszyliśmy. W mieście byliśmy już po niecałej godzinie pedałowania. Pozostało tylko odnaleźć obiekty, które chcieliśmy zwiedzić. Krótka jazda na orientację i jakoś szczęśliwie się udało dojechać do stacji na której kilka dni wcześniej wysiadaliśmy z pociągu a z tamtego miejsca droga była już prosta.
Zwiedziliśmy muzea: Rekordu Guinnessa, Andersena i coś co nie wiem czy było muzeum ale nazywało się ,,Belive it or not?’’; i w sumie to trzecie moim zdaniem było najciekawsze. Były tam różne rzeczy, które były pod jakimś względem nietypowe, niesamowite i ogólnie szokujące. Całkiem fajny obiekt. Muzeum Andersena może i ładnie zrobione ale raczej nudne… A muzeum rekordu Guinnessa chwilami było ciekawe a chwilami nudnawe, ale ogólnie Nam się podobało. Została jeszcze starówka i symbol Kopenhagi- pomnik ,,Małej Syrenki’’. Co prawda doszły mnie już wcześniej wieści, że Syrenka wyjechała na wakacje do Szanghaju, ale mimo wszystko postanowiliśmy sprawdzić czy może przez przypadek nie wróciła.
Ruszyliśmy więc zaczynając od czegoś w stylu Warszawskiego Nowego Świata, krótko mówiąc strasznie dużo artystów (od różnych grajków przez mimów do człowieka bez twarzy… ;-)) jeszcze więcej gapiów i brak możliwości przemieszczania się na rowerach. Potem przejazd przez starówkę i port.
W porcie spotkała Nas miła niespodzianka otóż spotkaliśmy starą znajomą- ,,Pogorię’’- polski żaglowiec, na którym byliśmy kiedyś na Szkole pod Żaglami. Dojechaliśmy do miejsca, w którym powinna siedzieć Mała Syrenka ale niestety Jej miejsce zajął wielki ekran, na którym niby było wyświetlone jej zdjęcie ale tak naprawdę to nic nie było widać. Na ale przynajmniej się przekonaliśmy, że rzeczywiście syrenka wyjechała do Szanghaju. Hmmm… A może zamiast do Szanghaju to popłynęła do Warszawskiej Syrenki na ploty? Rozpoczęliśmy powrót do centrum. Jeszcze tylko stare ,,płacisz 65koron i jesz ile chcesz’’ i przyszedł czas pożegnania z Kopenhagą.
Jakimś fartem udało Nam się wsiąść do pociągu zatłoczonego jak poczciwa Warszawska SKM-ka jadącego przez most do Malmo. W Malmo przesiadka w Pociąg jadący do Ystad bo czasu zostało mało a prom na Nas pewnie by nie poczekał… Wysiedliśmy w Ystad.
Odebraliśmy bilety na prom, zrobiliśmy ostatnie zakupy i zapakowaliśmy się na prom. Zaparkowaliśmy rowery i ruszyliśmy do części dla pasażerów w celu odnalezienia tak zwanych ,,foteli lotniczych’’. Szukaliśmy i szukaliśmy. Pamiętaliśmy, że trzeba przejść przez bar żeby dotrzeć do tych całych foteli. Ruszyliśmy więc do baru, ale pan w garniturze stojący przed nim powstrzymał Nas mówiąc w Naszą stronę coś w stylu: ,,ze śpiworami wstęp wzbroniony’’. ;-) Zapytałem więc gdzie są te całe fotele skoro nie za tym barem. Pan powiedział, że na ,,Skanii’’ a teraz jesteśmy na ,,Polonii’’. Jednym słowem akurat nie trafiliśmy na prom z ,,fotelami lotniczymi’’. Zapowiadała się długa noc w Sali telewizyjnej… Jednak przerażała mnie ta perspektywa na tyle, że znalazłem coś na podobieństwo foteli lotniczych przy recepcji. Jednak po niecałej godzinie nie wytrzymałem poszedłem szukać jakiegoś innego miejsca. I znalazłem coś w stylu Dworca Centralnego- stado ludzi śpiących na podłodze na szerszym odcinku korytarza… Bingo! Krzyknąłem w myślach. Pobiegłem po Natalie i już po chwili leżeliśmy na podłodze na Dworcu Centralnym. Praktycznie od razu zasnęliśmy.

Wójcik 10.08.2010 00:59

2 Załącznik(ów)
27 lipca 2010
Obudził mnie męski głos i dłoń na ramieniu. Bardzo uprzejmy pan usuwał wszystkich z podłogi bo to było miejsce na brudną pościel… Na szczęście do Świnoujścia zostało trochę ponad pół godziny więc akurat się trochę ogarnęliśmy, trochę popatrzyliśmy przez okna i znaleźliśmy się w porcie.
Wyjechaliśmy z promu. Trzeba było znaleźć dworzec kolejowy. Zajęło Nam to dobrą godzinę ale udało się. Kupiliśmy bilety i zostało Nam jeszcze trochę czasu więc pojechaliśmy do portu jachtowego i na śniadanko. Zrobiliśmy niezbędne zakupy na podróż i stawiliśmy się na peron.
Do naszego pociągu zostało jeszcze pół godziny. Grzecznie czekaliśmy aż pani Konduktorka z innego pociągu zaczęła z Nami rozmowę. Pytała o pociąg, na który czekamy i starała się Nas przekonać, że Jej pociąg jest lepszy. Na początku broniliśmy się zawzięcie, ale w ostatecznej rozgrywce przegraliśmy. Pani przekonała Nas, że mimo iż trzeba będzie się przesiąść w Poznaniu to wyjdzie Nam taniej szybciej i wygodniej bo pociągi Inter Regio mają wagony przystosowane do rowerów a pociągi Przewozów Regionalnych nie. No i uwierzyliśmy i pojechaliśmy pociągiem Pani, która dostała pseudonim ,,Generał Golonka’’ … Nie pytajcie czemu. To długa historia. A jak ktoś jest strasznie ciekawy to odsyłam do bajki pt: Toy Story. Pierwszym pociągiem jechało się super. Mało ludzi, miejsce na rowery, basen, sauna, korty tenisowe, kino 3d, kasyno itd. ;-)
Natomiast w Poznaniu okazało się, że pociąg do Warszawy jednak nie ma wagonu przystosowanego do przewozu rowerów no i było więcej ludzi… No i już nie było tak fajnie. Ale jakoś udało się dojechać do Warszawy.
Pozostało jeszcze zwrócić niewykorzystane bilety. Tu powinienem zamieścić opis na kilka stron jak to cyrki były przy zwracaniu biletów ale daruje sobie… Dla ciekawskich: jeszcze się nie udało… :-/ bo nie było jakiejś tam pieczątki , Paniom w okienku nie wystarczył list od Generała Golonki… Przynajmniej szybko się obudziliśmy ze skandynawskiego snu… ;-)
Potem jeszcze tylko trzebabyło przedrzeć się z Zachodniego do Piastowa. Jakoś udało Nam się bezpiecznie dojechać do domu choć nie było to łatwe… No i to tyle mej opowieści… ;-)
PS. Podziwiam wszystkich, którzy to wszystko przeczytali… ;-)

graphia 10.08.2010 01:06

ja przeczytałem i także pozdrawiam..... skandynawski sen - dobre :D

Wójcik 10.08.2010 01:27

1 Załącznik(ów)
jeszcze mapka. ;-)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:48.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.