Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16.02.2010, 00:19   #20
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
Domyślnie

Jakoś po tym jak opisałem Wam mój wyjazd rusałką przedwcześnie zakończony w Radzyminie tak mnie naszło, żeby dokończyć temat. Jakoś tak gadaliśmy z kolegą i zachaczyłem o sprawę. Spytał krótko - kiedy? Patiomkin, który słyszał rozmowę też się podłączył. No i tak było nas trzech. Niestety nie udało się kruszynce złatwić rejestracji. W piątek spotkaliśmy sie już we czterech.
P1010009.jpg
Barteam trampkiem,
P1010006.jpg
Ja i Patiomkin z Ferdkiem na plecaku Omegą ;-). Od rana chyba co godzinę przeglądałem prognozę pogody. Wyglądało, że może padać i tu i tam. Rozważałem drogę na Białystok. W sumie główna. Jakby padało to odśnierzą. No ale spory ruch, ciężarówki no i jakoś tak mało sympatycznie. Niby jedziemy na zlot do Giżycka , ale nie ma pewności czy aby on na pewno jest. Zero napinki jedziemy dokąd nam się podoba. Jak nam się przestanie podobać to lądujemy i koniec pieśni. W końcu bawić się można wszędzie. Patiomkin jakby rozumiejąc powagę sytuacji wzioł klucze od działki, co ją ma po drodze. Ostatecznie ruszająć stawiamy na los. Jedziemy na Ciechanów. Z dala od działki coby nie było pokusy. Ruszamy. Wszystko wygląda superowo. Czarna droga i nic nie pada.
P1010015.jpg
W mieście szybko gubimy "serwisówkę" z chłopakami. Na światłach żartujemy sobie z Michałem, że mamy samochodową obstawę jak Borman z McGregorem. Trasa na Gdańsk też jest czarna, choć samochody plują takim zparszywiałym błotkiem. Już pod Zakroczymiem szybe mam uwaloną zamarzniętym barankiem z błota. Na wysokości Płońska opuszcamy Gdańską siódemkę i jeżdzamy na żółtą do Ciechanowa. W sumie też jest czarna. Dochodzę do jakiejś ciężórawki i zbieram się do wyprzedzania. Pusto, to łycha. UUUUU zabujało. Od tej pory zaczynam uważać na ruchy gazem. Niby czarno, ale jest -9 st. Zaczynam sztywnieć na kierownicy. Nie z zimna tylko z napięcia. Właściwie zimno to mi nie jest. No może troche w prawą nogę. Czemu w prawą ? Właściwie cały ten wyjazd to wina Maćki. Tak mi namąciła w głowie o tych termoaktywnych ciuchach, że postanowiłem sprawdzić czy to działa. W sumie można się ubrać na cebule. Każda kolejna warstwa powoduje coraz to większe ograniczenia ruchu. Na sobie mam ten komplecik thermo Brubecka. Raczej cienki sweterek i na to kutrkę. Wciągnięcie kondona okazało się dobrym pomysłem. Na miejscu ciuchy miałem jak z pralki wyjęte. Czego nie dało się powiedzieć o kondoniku. Zawsze miałem problem z marznącymi rękami. Mimo grzanych rączek zawsze było żle. Grube rękawiczki to nie czuć grzania. Cienkie to marzną z wierzchu. Tak czy siak zawsze łapy miałem sztywne a palce zmarznięte. Tym razem dzięki uprzejmości Olki pożyczyłem Motomówki. Czy jak im tam. I nie to żebym reklamował (bo mnie adminy pogonią) ale patent jest w piteczkę. Zakłada się na kierownice jednym ruchem. W dziurę wkąda się łapy w zwykłych letnich rękawiczkach i jest git. Ogrzewanie na 1 góra 2 z czterech stopni i jest bosko. Nie przemakają, a jak są niepotrzebne to nie zajmują więcej miejsca w kufrze niż grube rękawiczki. Jedyny mankament to dość kiepsko się operuje kciukiem. Tu przytocze słynne powiedzenie Lorda Farquada. "Zapewne wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie na które jestem gotów". Jeszcze jeden z patentów który zastosowałem na wyjazd to zaciągnołem profilaktycznie membrany na skarpetki. Na wsiaki pożarny jakby z góry nie ufając w wodoodporność moich nowych bucików. Jedyną wpadą ubraniową było założenie cieniutkich pantofelkowych skarpet. Wracając do drogi już się nauczyłem miekko operować gazem i ciągniemy dalej. W Ciechanowie jest już wyraźnie gożej. Jest błotko pośniegowe, ale dajemy rade. Dalej kierujemy się na Przasnysz. Tu pojawiają sie białe pasy ze śniegu na drodze. Ciągle jest jeszcze trochę czarnego wyjeżdzonego kołami samochodów. Zaczynam podziwiać wysokie bandy w zaspach wycięte pługiem. Wyprzedzac raczej się boje. Nie chce wjeżdzać na białe pasy śniegu. Turlam się za jakąś plandeczaną cięzórawką. Trochę to monotonne i nudne. Z letargu wyrywa mnie pacyna w łeb. Dobrzeże to tyko śnieg. Zkończyło się na strachu. Pecyna zpadła z plandeki prosto na głowę. Całe szczęście że to nie lód. Trochę odpuściłem. Co chwila pojawiają się nawiane z pola śnieżne języki. Te najnowsze rozpylają sie po każdym przejeżdzie. Te starsze są już ubite i mało przyjemne. Na każdym takim napinam się jak od siły trzymania kierownicy polepszała się stateczność. W pewnym momecie zbliżając się do takiego białego placka puszczam gaz. Lece. Najpierw lewym sjadem. Potem prawym. Nogi ciągne już po ziemi. Usiłuje opanować. Nie jest łatwo. Na krawędzi drogi w tym miejscu jest wysoka banda wycięta plugiem. Nie wiem czy tak pomyślałem czy samo się tak stało. Ale jakoś tak wyszło, że zbliżyłem się do niej chyba za bardzo. A może to co innego. Nie wiem. Koniec końców tył wyprzedził przód i lecimy nie jedno na drugim ale obok siebie. Wstaje. Próbuje postawić motor. Ląduje na pysk. Nie da się ustać. Niby czarne, a to czysty lód. Dojeżdża Michał. Stawiamy we dwóch. Strat nie odnotowano. Wypijamy herbatkę i dalej. W Przasnyszu na stacji dopada nas nasza "serwisówka". Wyciągali ciężarówkę z pobocza.
027.jpg
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem