W końcu dojechałem do celu. Jak to zwykle bywa, samo miasteczko nie jest zachwycająca. Szpony komercji dużo bardziej, niż gdzie indziej złapały to miejsce. Jest sympatycznie, ale, w związku z popularnością miejsca, jest tam sporo turystów i wszystkiego, co zorganizowanej turystyce towarzyszy. Stragany z błękitnymi delfinkami, na których zmienia się tylko napis, dodają swojskości dalekim miejscom. Małe żółte rączki wysyłają je na cały świat, a my je tylko podpisujemy – Łeba, Zakopane, Istambuł, Marakesz – to się nazywa globalizacja?
Na miejscu można skorzystać z wielu uciech – lot balonem i podglądanie biwaków, quady z przewodnikiem, nocleg w skalnym hotelu itp. Nie skorzystałem.
W Goreme, jeśli nie jest się jednostką aspołeczną, warto zwiedzić Open Air Museum. Minusem, w stosunku do miejsc, w których dotychczas byłem, są, pomimo braku sezonu, turyści. Tym razem japońskie małe żółte rączki dzierżą małe srebrne aparaty, mają w uszach słuchawki z antenką (motorola) i słuchają przewodnika kręcąc głowami jak odpustowe wiatraczki. Mam 185 cm wzrostu, co w Europie nie poraża, ale wśród gości muzeum czułem się zabawnie. Odzwyczajony od tłumów uciekłem stamtąd dość szybko.
|