chyba jako pierwszy dotarłem ze ślubu
Dzięki Mateo za "miejsce dla plecaka takiego klocka 90kg jak ja"
A teraz do rzeczy:
Motocyklistów od kościoła do "rynku" było koło 50 (niech mnie ktoś poprawi jeśli chodzi o dokładną ilość).
Najpierw przejazd grupą pod dom Jojny. Tam trochę hałasu narobiliśmy, ale czego się dziwić
Potem przejazd po pannę młodą (po drodze popsuł się jeden motocykl - Harley oczywiście

).
Dojechaliśmy. Tradycyjnie parenaście motocykli naraz odkręcało manetki (pare ścigaczy było więc orkiestra była zacna).
Dalej przejazd pare kilometrów do kościoła już z panną młodą.
Pod kościołem aleja motocykli prowadząca do kościoła na nasypie jakimś.
Młodzi się pobierali a my przed kościołem debatowaliśmy, podpisywaliśmy prezenty i dzieliliśmy się ryżem ... tak tak, to był ryż, którym potem w młodych ciskaliśmy niemal z całych sił. Muszę przyznać, że co poniektórzy chowali ryż do kieszeni, chyba nie do końca wierząc, że będzie kiełbaska, ale proszę im to wybaczyć
Młodzi obrzuceni, wyściskani z bramy kościoła zaczeli się przemieszczać w kierunku ślubowozu (chyba to było 500 SEL cabrio).
Trasa paradowa przez całe miasto w kierunku rynku/głównego deptaka. Po drodze zagłuszyliśmy skutecznie odbywający się w pobliżu ślub gdzie miałem wrażenie, że ślub odbył się po to, aby zalansować się Ferrari oraz Hummerem, pozostali z tyłu za nami. Przejazd był bardzo dobry, większość oczywiście na czerwnym świetle. Tutaj należą się podziękowania szczególnie dla dwójki cyklistów (V-storm oraz Dr-ka), którzy naprawdę sprawnie blokowali ruch abyśmy spokojnie mogli całą chmarą przejechać za młodymi.
Nieobyło się bez incydenty, gdy na ulice wyszły mohery (tym razem to oni zapatrzeni w nas wtargneli na pasy na czerwonym świetle), ale po chwili gdy dojechaliśmy do tych świateł i cała gromada gromkim rykiem okazała im swoją dezaprobatę - oj głośno było - mohery ustąpiły z przejścia.
Dojechaliśmy na ten deptak, na chwilę zaparkowaliśmy, pamiątkowe zdjęcie z młodą parą a potem do ichniego punktu zabawowego, gdzie szampana nam dali. Bardzo nam było przykro, że nie zezwolili trochę pojeździć po tym ośrodku, bowiem był niemal jak tor crossowy (trochę więcej drzew było) no ale cóż. Poziom utrzymaliśmy.
Następnie ekipa chyba zaczeła robić się głodna, więc cała wataha czarnuchów przez całe miasto ponownie się przebiła aby dotrzeć na miejscie wyżerko/noclegowo/pijalni.
Ośrodek położony przy zbiorniku (i przy okazji stawie hodowlanym) p-poż.
Grill, dyskusje, piwo, pare mocniejszych %%% i było miodzio. Świetna ekipa. Wspaniała atmosfera i tylko jeden KTM otarty, ale do samego końca było fajnie.
Z Mateo wyjechaliśmy po 10 albo trochę później aby udać się do naszych domów.
Reszta zostala na polu walki z zapasami, także nie martwcie się o nich, nie zginą napewno.
Zdjęcia z komorki się ściągają właśnie, także zaraz gdzieś to umieszczę.
to tyle. Jeszcze raz cieszę się, że mogłem wziąść udział w takim spędzie czarnuchów.
Podziękowania i wszelkie dobre życzenia raz jeszcze młodej parze!