13 lipca 2010 rok
Poranek:
Budzik ustawiony na czwartą nad ranem obudził raczej sąsiadów w przyległych pokojach zamiast mnie... - Ja używając opcji drzemka kimałem do 5...
Jak już udało mi się zwlec z wyra (pomimo niskiej ceny bardzo wygodnego) - a może to tylko ja byłem tak zmęczony... zapakowałem cały mój dobytek na Kobyłkę, i postanowiłem jednak skorzystać ze śniadania (+30minut)
W okolicach godziny 6 rano wziąłem między nogi Afri i wyruszyłem w nieznane...
Cel na ten dzień był prosty:
- dojechać do Cherbourg'a...
Trasa dość prosta... kawałek po Belgii reszta po Francji...

GPS już od Holandii był sprawny (miałem zainstalowane mapy) więc jazda była nudna - Kasia mówiła jak jechać, ja jechałem (pantoflarz

:0)
W okolicach godziny 8 przejechałem granice belgijsko-francuską...
jakiś czas potem pierwsze tankowanie u smakoszy żab i innych ślimaków...
I tu mi się przypomina śmieszna anegdota z Francji (Paryż rok 2009)
w pośpiechu aby zdążyć na autobus na lotnisko pytamy się przechodniów o drogę:
- " excuse me. do you speak english

"
- " a little bit..."
- "how can we get into this place:" (pokazujemy miejsce skąd odjeżdżają autobusy)
- odpowiedź w płynnym francuskim z podaniem każdego szczegółu... - szkoda że z naszej grupy nikt nie mówi w tym pięknym języku...
Efekt: zakup nowych biletów do Irlandii (120euro za lot w następnym dniu)
- nie, że to wina Francuzów, że się spóźniliśmy... winnych już wyznaczyłem z ekipy... ale fakt, że ktoś mówi po angielsku używając francuskiego to mnie zawsze chyba będzie rozbrajał
I tak samo na stacjii benzynowej

"Can I pay by card

"
wielkie O_o na twarzy ekspedientki ... "Ok Ill pay by cash"
8,3 litra wlane do Afri 12 euro zapłacone.
Jadąc przez Francję doszedłem do wniosku, że skoro prom mam dopiero o godzinie 18 dnia następnego to mogę się trochę wyluzować i odpuścić jazdę w celu przejazdu...
Przystanki robiłem częściej, jechałem wolniej... miałem dość autostrad...

pozowane zdjęcie z samowyzwalacza...

Mój pierwszy (drugi) posiłek tego dnia.