Teraz krótkie wprowadzenie nt nomenklatury drogowej z naszej mapy:
drogi czerwone - drogi główne
drogi pomarańczowe - drogi główne ale jakby trochę mniej
drogi żółte - drogi niespodzianka, albo fajne, albo szuter albo dziury po asfalcie
drogi białe - szuter, blotko, dziury po dziurach i takie tam wynalazki
dróg poniżej białych mapa nie zawierała, co nie znaczy że nimi nie pojechaliśmy
OK, do rzeczy:
wpadamy se do Rumunii na wysokości Carei i tamże stajemy. Jesteśmy nieco rozczarowani tym, że celnicy rumuńscy nas zlali. Choć może świadczy to, że mamy uczciwe twarze. Z miejsca atakuje nas cygańska panda (nie wiecie? staje i napiera: Pan da, Pan da...). Windykujemy jakiś bankomat, bo z lei mamy: złotówki, euro i niepoliczalną ilość forintów.
I tu uwaga - nie bierzcie do Rumunii lei (lejów) kupionych w Polsce. Bank policzył mi po 0,98 pln za leja, a w kantorze liczą po.... 1,25pln/Lei..
Jako, że kac mija, lecimy na pomarańczową na Tasnad, planując żółta na Cehal. W Tansnadzie się gubimy, zatem na Cehal planujemy wbić białą... Taaaa..... niewinnie wyglądający podjazd zmienia się w niezłe zoo. 450 metrów wjeżdżam wpychany przez Cleo 30 min, zjeżdżam 30 min a pozostałe 30 czyszczę moto z tego czegoś co go oblepiło ; )
Zweryfikowawszy plan, dobijamy do Smileu Silvaniei i atakujemy żółtą na przełęcz pod Magura Priei - ok 30 km po szuterku, kamyczkach i wykopach drogowych, jako ze chłopaki zaczynają kłaść asfalt (choć są dopiero na etapie robienia dziur w drodze). Trasa niezbyt stromo - acz konsewentnie - pnie się w górę, aby z przełęczy roztoczyć widok. Ładny widok.
Szybki zjazd w dół, szukanie miejsca pod namiot kończy się zabraniem nas do fajnego, acz jeszcze budowanego ośrodka, gdzie możemy się rozbić za frii. Właścicielka widząc zmarzniętą Cleo, przynosi nam po 100ml palinki, którą ja wypijam na 2 razy ze skrzywieniem, a Cleo na raz bez skrzywienia, co budzi popłoch u Pani Rumunki ; )
Dygresja - był niezbyt ciepły za to mokry wrzesień i góry - w nocy ok 4-7 st. C. Namiot stal się zatem awarią. Ale noclegi w kwaterach prywatnych po 30pln/os są fajne, tanie i dość dostępne.
Obudzeni o poranku waleniem ulewy pojechaliśmy dalej na Huedin, a tam na żółtą coby przez Belis dotrzeć do Gilau.
Za przełęczą przy Belis, oczom naszym ukazuje się jeziorko Fantanelelor.
Jako, ze zaczyna lać na serio spadamy, a że :
"...ciemność widze, widze ciemność..." mylę drogę i zamiast na żółtą wbijam na się na białą - choć jeszcze o tym nie wiem ; )
Jedna przełęcz szutrowa, druga, podjazdy, zjazdy, generalnie w cipkę, choć dystans się nie zgadza. Generalnie w świetnych humorach lądujemy w Albac - ok 90km od miejsca docelowego, co budzi nasze lekkie zdziwienie - ale ADV to ADV. Przestaje padać. Hura. Spotykamy fajnego gościa - startował w 2002na KTM w Dakarze.
Gadamy chwilę, z tym że mało się rozumiemy, bo on po niemiecku, a my po angielsku i rosyjsku.
Szybki asfalcik przez Campeni, Abrud i jakąś przełęcz w kierunku na Zlatną. Pod przełęczą usiłują zaatakować nas goniące i rzucające się na i pod motocykl bezpańskie półdzikie psy, wiec mówię Cleo, coby następnym razem je kopała ile ma siły. Faktycznie, następnym razem kopnęła, ile miała siły w podkutym bucie enduro. Tylko zamiast psa, trafiła mnie......
W Zlatnej szybka kawa na rozgrzanie (bo jest mokro i zimno) - stajemy w najgorszej budzie, gdzie leje się i z dachu i z kibla, a Pani Kelnerki nie interesuje co robimy, co jemy itd. Sądzę, że zareagowała by dopiero na wyjecie własnej flaszki....
Odbijamy w ostro pnącą się w górę białą szutrówkę i po 27 km lądujemy w Geoagiu.
Potem tylko szybki strzał białymi do Sebes, i w ulewnym deszczu logujemy się w schronisku w Capalna na początku trasy 67C, czyli Transalpiny. To nasz sprytny plan na jutro...
cdn