Jak co rano pakowanie i w drogę.
Z Fagaras na Soars, Bardenie, Agnita i w Ighisu Vechi na żółtą, coby przed Mihaileni odbić na białą na Vilea Vilor. Po drodze mijamy sielskie widoki
Siedmiogrodu, biedne wioski oraz straszymy krowy.
Trochę motam się w rejonie Mihaileni - za cholerę nie mogąc znaleźć białej. W końcu wskazuje ja nam autochton, choć wymaga to od niego blisko 2 kilometrowego marszu. Na prawdę miłe to i bezinteresowne. Wskazana biała bardziej wygląda na drogę dla bydła do pól ale co tam.... Szybki zakręt, krzaki i rzeczka i..... wpadamy w cygańską enklawę:
Posiawszy zamieszanie, lecimy dalej, przez koleiny, pola, dziurawe mostki itd. Niestety, droga rozwidla się kilkanaście razy ginąc w polach i lasach - trzeba by próbować każdej z kilkunastu dróżek, a na to nie możemy sobie pozwolić.... Szkoda, ale wracamy na żółtą i walimy na Seica Mare tak, aby dotrzeć do Vilea Vilor z drugiej strony.
Docieramy do Vilea Vilor, gdzie wg przewodnika jest chłopski zamek - rewelka na światową skale, cóż, jest taki:
Spadamy na Medias /ładne/ w kierunku Sigishoary, po drodze zahaczając o fajny zameczek, do którego droga wiodła przez cygańskie slumsy, a nasze pojawienie było takim zaskoczeniem, że nie prawie nie zdążyli wysłać dzieci na żebry (poza jednym). Drugie dziecko przyszło z ciekawości.
Wpadamy do Sigishoary, logujemy się na kempingu, gdzie spotykamy Claire and Tony'ego. Ona - angielka, on - nowozelandczyk. Sprzedali wszystko co mieli, kupili dwa Transalpy, byli w drodze trzeci miesiąc. Trzeba mieć jaja, żeby podjąć taką decyzje.
Spotykamy też Czechów na V-stormach, dzielimy się opiniami n.t. Mitasów (ja E07, oni E10) i wieczorem wbijamy na miasto. PIĘKNE - trochę jak Praga.
Jeszcze nie wiem, że to ostatni dzień życia lewego lusterka......