Ja tez tak ostatnio sprzęta w błocie utopiłem. Tylko że narazie śmigam w ramach treningu przed afryką (10 lat po asfalcie w terenie niewiele daje) Kawą KLR650 a to jest tylko 180kg. Dzidowałem przez nieznany las po deszczu. Były same kałuże czasem nawet po 20 metrów długie wiec tylko gazu dodawałem jak widziałem wodę. W ten sposób przeleciałem przez mała rzeczkę której nie zauważyłem bo wyglądała jak jedna mniejszych kałuż tylko że była głęboka na metr. Ucieszony że udało mi się to przejechać stanąłem 2 metry za rzeczką bo było błoto po ośki które mnie zatrzymało. Jak się później okazało dobrze ze mnie zatrzymało bo 3 metry dalej była już większa rzeczka i motocykla by nawet nie było widać jak by poszedł na dno. Bylem sam, motocykl po oski w błocie i musiałem go jeszcze zawrócić. Myślałem ze płuca przy tym wypluje ale po chwili udało mi się je przekonać ze na zewnątrz niema nic ciekawego i nie maja po co wychodzić. Po 10 minutach walki klęcząc w błocie położyłem motocykl na boku i tak go przeciągnąłem kawałek. Wszystko trwało ponad pół godziny a nad głową latało mi 10000000 komarów. Niestety musiałem jeszcze tą pierwszą rzeczkę pokonać a na rozpęd nie było szans. Dojechałem przednim kołem do brzegu i tak już motocykl został bo nawet nie miałem siły myśleć żeby go wyciągać znowu samemu. Zadzwoniłem po kolegę i poszedłem 2 km po do najbliższego miejsca które mu mogłem wytłumaczyć przez telefon. Przyjechał ciągnikiem ale też nie dojechał bo się zakopał wcześniej. We dwóch już moto łatwo wyszło z wody i nawet odpalił od tyka. Nic nie zalało. Wymęczyłem się wtedy za cały rok chyba ale nie było tak źle. Nauczka żeby jeździć z kimś zawsze wtedy jest łatwiej we dwóch. Oczywiscie tak byłem wykończony że pomyślałem o zrobieniu zdjęć dopiero po powrocie z kolegą.
|