11.11.2010
7.30 pobudka, szybkie śniadanie, pakowanie i ruszamy na zwiedzanie gruzowiska

Motocykl Piotra nie odpala, nie wnikając w szczegóły odpalamy na pych. Sławek jedzie swoim Advenczerem na myjnię a my pośmigać między "greckimi" kolumnami. Wjeżdżamy od tyłu, od strony wież. Nikt nie pobiera żadnych opłat, nikt nie pilnuje.... totalna samowolka. Robimy kilka fotek.
Szybka rundka między kolumnami i udajemy się na wzgórze na którym stoi cytadela.
Z góry roztacza się piękny widok nie tylko na starożytne miasto ale również na okoliczne góry. Można się zapomnieć i spędzić tu sporo czasu gdyby nie natrętni sprzedawcy pamiątek. Zmywamy się czym prędzej. Musimy dziś dojechać do Jordanii bo jeden z nas dostał tylko wizę tranzytowa ( Sławek był w Izraelu i by pojechać z nami na prędce wyrobił nowy paszport - ale w Warszawie wizy mu nie chcieli sprzedać, sporo więc ryzykował), która była wystawiona na 2 dni.
Do granicy ok 350 km, jest dopiero 11:30 więc postanawiamy trochę jeszcze pomarudzić. Robimy więc co chwilę sesje zdjęciowe, zaliczamy przydrożny szczyt na którym posilamy się.
Słońce pali, więc ruszamy czym prędzej – jadąc wiaterek daje jakąś namiastkę komfortu – nie wiem jak wytrzymują tu motocykliści w lipcu czy sierpniu.
Marudziliśmy tak, że o 14:30 do granicy mamy jeszcze ponad 200km a tymczasem , a jak , nie inaczej, kolejna awaria - w Yamasze Piotra ginie prąd

Stawiamy na regulator napięcia. Jako, że zapasowy też nie działa ( Piotr nie był pewny jego sprawności) daję mu swój zapas. Tez lipa

Robimy więc podmiankę akumulatorów i znajdujemy w ten sposób przyczynę- aku pewnie zakończył żywot wczoraj na pustyni... Kupujemy nowy, od Tico, taki 35Ah

który ląduje na siedzisku pasażera i czym prędzej mkniemy na granicę – nie chcemy się narażać na nieprzyjemności. Udaje się – Jordania wita nas o 23:45. Przekraczamy granicę, dojeżdżamy do pierwszego większego miasta i szukamy noclegu. Zajmuje nam to ponad godzinę, zresztą gdyby nie pomoc jordańczyków którzy zaprowadzili nas pod drzwi „hotelu” pewnie byśmy nic nie znaleźli.
Jest 1:30 , siedzimy w obskurnym pomieszczeniu, bez ciepłej wody w łazience, w zasadzie ciężko to nazwać łazienką.... wychodek, tak , to lepiej pasuje. Omawiamy plan na jutro i w podłych nastrojach kwadrans przed 2 kładziemy się spać. Może jutro się wyśpimy ? Kto wie, może ...
Dystans : 450km.