Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27.11.2010, 15:36   #166
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,669
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 7 godz 30 min 48 s
Domyślnie

Motorki oczywiście wylądowały w na posadzce w hotelowej recepcji. A my po ciepłej kąpieli pojawiliśmy się rano na peti deżaner. Śniadania nie są najmocniejszą stroną Maroka. A śniadanie, jak mówił mój tato, to podstawa. Jeszcze jakieś drobne naprawy, dopompowywanie kól i możemy ruszać.



No to jedziemy na tę pistę. Scott napisał w Morocco Overland, że to trudniejsze niż cokolwiek co można znaleźć w jego książce. Że trzeba być przygotowanym na to, że czasem droga jest nieprzejezdna i jedyne pojazdy jakie w ogóle można na niej spotkać to motocykle i terenówki, które szukają wyzwań. Napisał, że parę razy próbował, ale w końcu przejechał tę drogę motocyklem. Okupił to jednak krzywą felgą, zruinowanym zawieszeniem i dziurą w skrzyni korbowej. I że cieszył się jak dziecko, że nie pojechał załadowanym dużym GSem tylko małą tenerką. Sprawdzimy... Scott zapowiada, że 54 kilometry mamy pokonać w 5 godzin. Nie ma żartów.







Pierwszy odcinek znamy z wczoraj więc jedziemy bez większych problemów, kilometr za kilometrem w górę.
Dojeżdżamy do rozjazdu na 38 kilometrze w niecałą godzinkę i zatrzymujemy się. Tu rozchodzą się MH5 i MH10 po to, by spotkać się 17 kilometrów dalej. Proponuję podzielenie grupy. Namawiam Artka i Pekaesa by pojechali MH10, którą wczoraj pokonaliśmy z Franzem. Jest prześliczna i niespecjalnie trudna. Reszta ekipy pojedzie „na skróty” starą drogą MH5. Jak długo można jechać 17 kilometrów? Umawiamy się za półtora godziny w miejscu, w którym łączą się obie drogi. Początek nie jest trudny, ale daje się zauważyć, że mniej pojazdów tędy jeździ. Nie ma żadnych śladów opon i wiem że nie zwiastuje to niczego dobrego. Pchamy się dalej, ale już sobie myślę, że jak będzie za trudno to zawrócimy. Ważne żeby wiedzieć kiedy... Na razie jednak droga nie ma w sobie nic ekstremalnego. Dość łagodnie wznosi się w górę, ale wiem że przełęcz ma blisko 1900 metrów. Jesteśmy otoczeni przez wysokie góry i nawet nie próbuję się domyślać którędy mamy jechać, wygląda na to że się nie da, ale już wiele razy w górach tak mi się wydawało. Rozstaliśmy się na 1300 więc trzeba wyjechać 600 metrów do góry. Niby nie tak dużo wspinaliśmy się przecież na różne czterotysięczne przełęcze a i kilka miało powyżej pięciu kilometrów.







Jeżdżenie po górach to zupełnie inna bajka niż pustynie, błota, piachy. Jeśli mam wybierać to zawsze wskażę na góry - tam nie sposób się nudzić. Nie tylko pogoda, ale i droga może się zmienić w okamgnieniu. Kiedyś na Urdele wjechałem z pasażerką i bagażem – na siracach, innym razem nie dałem rady sam, na lekko będąc na kostkach. Kizył Art między Kirgizją a Tadżykistanem wspominam jako niezły hardkor z września 2006, później przejeżdżałem ją kilka razy bez większych kłopotów. Tutaj w Maroku teren jest bardzo surowy, Jebel Sarhro przez który przejeżdżamy to część Antyatlasu. Po jego przejechaniu będziemy już w Atlasie Wysokim. Bezpośrednie sąsiedztwo z Saharą daje podobne „bogactwo” roślinności. Nie ma drzew, ani nawet krzaków. Przynajmniej nie będzie w co przypieprzyć. Są za to kamienie, ba spore głazy.



Mam koło z KTMa, Puszek również. Wiele złego słyszałem o obręczach, oględziny puszkowej felgi potwierdzają, że to jakaś pomyłka była. Moja choć dużo starsza wygląda jednak bez zarzutu.
Od dwóch dni ślizga mi się rolgaz, klej którym była sklejona grzana manetka pod wpływem saharyjskiej temperatury puścił i muszę co kilkanaście minut wracać w położenie zero, bo na odkręcanie nie pozwala naciągnięty kabel zasilający. Zjeżdżam z niewielkiej górki, coś szarpnęło przodem, motocyklem zarzuciło, pociągnąłem gaz i nic... Z lewej strony jest ze 4 metry spadku i w tamtym kierunku podąża moja babcia. Wszystko trwa sekundę, może dwie. Wystarczy jednak, by się spocić. W ostatniej chwili oddzielam się z motocykla i na czterech kończynach uciekam w prawo. Leżąca na prawym boku babcia ze zgrzytem sunie w stronę „przepaści”. Zatrzymuje się jednak na jej skraju, przednie koło wisi już poza drogą. Było blisko końca przygody i początku następnej. Nadjeżdża Marek, a za chwilę Puszek. Marek pomaga mi wyciągnąć Afrykę na drogę, Puszek pomimo moich próśb najpierw zdejmuje kask i ustawia go na swoim motocyklu uruchamiając kamerę, by uwiecznić ten moment. Dostaję piany, aż się gotuję w środku. W dupie mam taką pomoc. Nawet nie próbuję trzymać języka na wodzy i znowu pada między nami cięższa wersja „odejdź szybko”. Wkur... przez Puszka nie potrzebuję pomocy, jestem tak wpieprzony, że wolałbym ją samemu zrzucić niż z nim wyciągać. Wtedy dopiero zrozumiałem czemu tak strasznie ciskał się Mateo w Himalajach, gdy Jojna ustawił się z aparatem w najtrudniejszej kamiennej sekcji i zamiast mu pomóc w przejeździe pstrykał fotki jak się wywraca. Razem z Markiem wyszarpujemy motocykl na gumy. Babcia straciła fason i jedno oko. Ale wygląda jeszcze hm... bardziej bojowo. Puszek ocalał.



Dojeżdżamy na 47 kilometr, po prawej stronie stoi kilkumetrowy obelisk z napisem 1710 metrów, upamietnia jakąs zwycięską bitwę Legii Cudzoziemskiej z Berberami w 1933 roku. Demontuję manetkę z gazem i poprawiamy ją z Franzem. Teraz niestety będzie zbyt ciężko wracała.





Ruszamy w dół do sporej kotliny i zaczyna się robić trudniej. Na drodze jest sporo luźnych kamieni, powoli zsuwamy się niżej i niżej. Franek przemyka szybko wyprzedzając mnie bez kłopotów. Jak dla mnie trochę za odważnie, a może to ja jestem w lekkiej panice po niedawnej przygodzie? Reszta też jedzie wolniej. Droga doprowadza nas do rzeki, w której kompletnie zanika. Wody oczywiście nie ma, są jednak duże kamienie i musimy się mocno nagimnastykować klucząc między nimi.
Co chwila się zmieniamy na prowadzeniu, widać że mamy nieco inną technikę jazdy. A może raczej powinienem napisać: mamy różne braki w technice jazdy. Franz jednak wyraźnie radzi sobie najlepiej z nas.







http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0328.JPG

Przejeżdżamy kilkaset metrów rzeką, droga „odnajduje” się po prawej stronie. Jesteśmy na 1500 metrów, dookoła jednak wyłącznie góry, widać też wysoko po prawej stronie wyciętą w skale półkę – tamtędy mamy jechać. Zaczyna się walka nie na żarty, co chwila ktoś upada, jęczy z przygnieciona nogą. Zatrzymujemy się co kilkaset metrów zbierając siły. Już wiem, że przegięliśmy, jest po prostu za trudno. Takie zabawy można uprawiać gdzieś niedaleko domu, a nie 4000 kilometrów od niego. Wszyscy jednak wolą wjeżdżać niż wjeżdżać, o powrocie nie ma chyba mowy. Zresztą nie pada ani jedno słowo, by zawrócić.









Wyobraźni mi nie brakuje, ale nie wiem jak ktoś tędy miałby przejechać autem. Jeszcze na MH10 minęliśmy się z kilkoma lekkimi katami, którym towarzyszyła terenówka, ale widać wyraźnie, że wybrali łatwiejszą trasę. Zakręt za zakrętem, wyżej i wyżej, zostało jeszcze jakieś 5 kilometrów; naprawdę mamy dość. I wtedy dojeżdżam do końca drogi. Jakaś nawałnica przeszła tędy i zabrała 10 metrów terenu. Przejechać się nie da na pewno, stok jest mocno nachylony i może w kilka osób dałoby się to jakoś przeprowadzić, a może rozsądniej byłoby się wycofać? A bo to wiadomo co będzie dalej?







Berber pojawia się oczywiście znikąd, pokazuje że kilkaset metrów stąd jest detour. Objazd jest jeszcze trudniejszy, męczymy sprzęgła, walimy osłonami o kamienie, ale wciąż dalej i dalej. Wreszcie opuszcza mnie strach i łapię rytm. Odkręcam trochę mocniej i od razu jedzie się lepiej, w lusterku widzę Franza więc wszystko ok. Po kilkunastu kolejnych minutach wdrapujemy się na przełęcz i widzimy znane nam z wczoraj okolice. Jeszcze tylko 300 metrów luźnych kamieni.







Nie możesz się tu przewrócić. Nie teraz.
Myślę niby pozytywnie, ale jednak o upadku. I walę się z motorka 10 metrów przed końcem kamieni. Jeden wielki zgrzyt, osłona zmasakrowana. Chyba nie uda mi się sprzedać tego motocykla jako nieużytkowanego w terenie. Franek pomaga postawić go na koła i po minucie jesteśmy z Artkiem i Pekaesem. Setnie się wynudzili czekając tu na nas. Nadjeżdża Zbychu, też ma dość wrażeń na dziś. Na Puszka i Marka czekamy prawie godzinę. W końcu docierają i oni. Puszek wygląda kiepsko, mówi że jest fizycznie skończony. No łatwo nie było. Na pewno blisko końca możliwości moich i motocykla. Przegięliśmy, ale znowu się udało. Chris Scott ma w ryj.





Jak to zwykle bywa brak zdjęć z najtrudniejszych odcinków, walczyliśmy o życie i nie było czasu myśleć o fotkach. Musicie wierzyć, że łatwo nie było. Stawiam whisky każdej ekipie która to przejedzie sprzętami afrykopodobnymi, powiedzmy bicylindrycznymi
Planowałem tego dnia dojechać do Tinerhir. W najbliższej miejscowości mieliśmy skręcić w MH4 i szutrem doskoczyć do wąwozu Todra. Pekaes złapał jednak po kilku kilometrach gumę, trochę to wszystko trwało, a poza tym nie było już parcia. Mieliśmy dość, ręce bolały jak diabli. Jeszcze wczoraj z dumą pokazywałem swoje hm... delikatne dłonie komentując odciski kumpli i radząc by nie trzymali tak mocno kierownicy. Dziś wszystkie wyglądały już tak samo. Dołączyłem do „twardzieli”.
W Ikniouen pojechaliśmy prosto do Boumalne przy wąwozie Dades. Asfaltem i długimi prostymi. Za to nocleg był tego dnia haj lajf. Znaleźliśmy hm... pałac i stargowaliśmy na 150 dirhamów za twarz, ze śniadaniem i kolacją. Nie spaliśmy w lepszych warunkach w Maroku. No może poza Franzem, który tę noc spędził w jadalni...
Nie przeszkadzały mu ani bębny, ani śpiewy Berberów.









__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.

Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 27.11.2010 o 15:50
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem