Wątek: Wypad na AT
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.07.2008, 18:28   #10
7Greg
 
7Greg's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,492
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
7Greg will become famous soon enough
Online: 5 miesiące 1 dzień 10 godz 49 min 10 s
Domyślnie

UKRAINA


Rano ostatnie buziaki z lepszymi połowami i w drogę. Jazda przez Polskę wyglądała dosyć monotonnie. Pizda ogień, tankowanie, pizda ogień. W Warszawie zajechaliśmy do Pawła (kumpel z którym byłem w Norwegii) na drugie śniadania. Pojechaliśmy do pierogarni na pierogi z pieca. Były niezłe, jeżeli tak można powiedzieć o pierogach :-)

Potem ogień do Lublina i do Dorohuska. Polska granica poszła migiem. Na ukraińskiej zaczęły się papierki. Jako, że postanowiłem, że na tym wyjeździe na granicach nie będę dawał żadnej kasiory dla "pomagierów" (w końcu nie po to chodziłem do szkoły, żeby jakiś lokales mnie kroił ) zacząłem wir biurokracji. Na ukraińskiej granicy i tak nie było tego wiele. Karta migracyjna, policja, celnicy, a co jest w kufrach, a kuda wy?, a skolko maszina stoit? itp. 30 min później byliśmy na Ukrainie. Postanowiliśmy jechać do zmroku. Nocleg wypadł w okolicach Żytomira w jakimś przydrożnym motelu. Na parkingu moc tirowców dyskutujących o drogach, przewożonych towarach, winietach, celnikach i diabli wiedzą o czym jeszcze. Załapaliśmy się na ostatni pokój z małżeńskim łożem. No cóż, daliśmy radę :-) choć dupa bolała mnie tego dnia, ale od czegoś innego

Następnego dnia celem był już Krym. Kiedyś mój znajomy pracujący w Kijowie powiedział mi, że Krym to Majorka czy Hiszpania wschodu. Że cała ruska wierchuszka tam jeździ i same pozytywy. Więc nie mogło się obyć bez odwiedzenia tego miejsca.

Dojechaliśmy do początku Krymu. Odległości robią swoje Trafiliśmy do ormiańskiego motelu w którym byliśmy jedynymi osobami, które tam spały. Warunki były zupełnie przyzwoite a do ciekawostek można zaliczyć miękkie deski na klopie. Jakieś takie pompowane czy co Wieczorem trafiliśmy na imprezę w jednej z "kabin" gdzie piliśmy z jakimiś lokalnymi mafiozami. Opowiadali nam, że byli w Polsce w Łodzi. A w Łodzi to jest mafia. Nie wiem czemu takie mieli zdanie, może niech Łodzianie się wypowiedzą :-)

Wracając do "kabin". W owym "gotelu" były 2 pokoje 2 osobowe do kimania i z 10 innych pomieszczeń gdzie stał stół i krzesła. Pytam się co to jest? Właściciel mówi że to do jedzenia. Mówię mu, że u nas to jest jedna duża sala z kilkoma stolikami i tam wszyscy jedzą. On mówi, że u Ormian tak się jada. I faktycznie, około godziny 20 zaczęły się zjeżdżać samochody, a goście pakowali się do zarezerwowanych budek. W jednej z takich budek spędziliśmy wieczór :-)



Generalnie kobieta siedząca koło mnie była otwarta na wszelkie propozycje, więc jakby ktoś, kiedyś przejeżdżał to bez owijania w bawełnę

Następnego dnia walimy już do tej "Hiszpanii". Raz ciach i w okolicach obiadu lądujemy koło Jałty. Po drodze małe konsultacje z policją. Na moje 20 hrywien potężnie komandir się zaśmiał. Mówi "dawać 20$ i nie dyskutować". Daliśmy i pojechaliśmy dalej. Postanawiamy gdzieś się zamelinować i następnego dnia pojeździć bez kufrów po Krymie. Wylądowaliśmy na wschód od Jałty w jakiejś turystycznej miejscowości. Kwatera prywatna bardzo przyzwoita, tylko gość który nas witał (60lat + rajtuzy) wzbudził nasze lekkie obawy. Zupełnie niepotrzebnie, okazał się byłym oficerem KGB, który trochę nam poopowiadał o tym i tamtym.
Tego dnia poszliśmy na słynną czarną plaże gdzie konsumowaliśmy lokalny browar.

Następnego ranka wsiedliśmy na motocykle bez kuferków z zamiarem eksploracji Krymu. Pierw musieliśmy zmienić tylko opony z naszych "dojazdówek" na TKC80. Wulkanizację znaleźliśmy dopiero w Jałcie. Tylne koła poszły raz, dwa. Większe problemy pojawiły się z moim 21 calowym przodem. Nie wchodził na żadną maszynę. Kolo zabrał się do roboty łyżkami. Serce mi się krajało jak patrzyłem na to co on robi. Nie będę tu szczegółowo opisywał, ale po godzinie miałem przód gotowy. W GSie poszło szybko bo przód też ma 17cali.

Ruszyliśmy zwiedzać kurorty, bo to co widziałem do tej pory lekko mnie niepokoiło. Myślę sobie, że gdzieś ta Majorka musi być. Wpakowaliśmy się w samo centrum Jałty i innych miejscowości turystycznych. Niestety z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zostałem nabity w butelkę. Żadnej Majorki, ba nawet Hiszpanii nie znalazłem. Znalazłem tylko zwykły Ukraiński syf tyle, że w większym czasem buraczanym wydaniu.
Kupa aut i ludzi, straszne korki. Taka tylko różnica, że na Majorce korki robią czyste Mercedesy a turyści to fajne laski. Tu korki tworzyły Kamazy i łady z kurami, a ludzie to babiny w chustkach i ruskie dresiarze. Ogólnie po 2 godzinach miałem dość.
Postanowiliśmy coś zjeść. Wpadliśmy do jakiejś restauracji, nie powiem, było smacznie i przyjemnie.



I tu odnalazłem Hiszpanię. W rachunku. Zapłaciliśmy prawie 2 stówy za obiad. Na Ukrainie! Miałem naprawdę dość.

Spyliliśmy gdzieś na pustkowie, do lasu.
Znaleźliśmy fajne traski, szutry, dziurawe drogi itp.
Generalnie polecam drogę z Bakczysaraju do Jałty. Kupa zakrętów i przejazd przez przełęcz z naprawdę niezłymi widokami.



Potem chcieliśmy jeszcze z Jałty pojechać do Alushty żółtą drogą przy górach.
I tu pierwsza niespodzianka. 15km od Jałty napotkaliśmy na bramę do lasu. Pani w chuście pyta czy mamy przepustki. Jakie przepustki ? pytam. No normalne. To jest Krymskyi zapovidnyk i trzeba mieć przepustkę. Trochę jeszcze podyskutowałem i niestety się wycofaliśmy.
Potem nasz rajtuzowy KGBowiec powiedział, że to miejsce gdzie był podpisywany słynny pakt i tam mają swoje posiadłości najbogatsi i najznamienitsi i niestety tam nie wjedziemy. Może gdybym o tym wiedział wcześniej coś bym wykombinował. Nie wiem. Ktoś tam wjechał Chwalić się

Wróciliśmy do naszego rajtuziarza, gdzie znowu piwkowaliśmy i miło spędzaliśmy czas.

rano wyjazd. Cel - Kosa Arabatska. To taki 100km odcinek wąskiej plaży pomiędzy wodami. Coś jak nasz Hel

Na trasie znaleźliśmy spanko, kufry won i jazda na plażę. Było nieźle, naprawdę Jazda po plaży, błotach, trawach i kompiel w cieplutkiej wodzie.









Po tej całej Majorce troszkę się zregenerowałem.

Następnego dnia tniemy do Kerczu. To port z którego płyniemy do Rosji.
Niestety na pierwszy prom się nie załapujemy ale drugim już się udało. Granica w miarę sprawnie. Natomiast w kasach panienka tak się zachowuje jakby każdy musiał mówić w jej języku. Ponieważ nie wszystko zrozumiałem mówię że "nie mnożka gadam po rusku". Ona na to, że ona też. Bo ona mówi po ukraińsku. Ech, szkoda gadać. Naprawdę Ukraina niczym mnie nie zachwyciła, zainspirowała czy tam co innego. Nie będę tu się znęcał nad nimi bo wiem, że niektórym się tam podoba. Są to tylko moje prywatne i subiektywne odczucia.

Po godzinie płynięcia promem byliśmy w Rosji.

Ostatnio edytowane przez 7Greg : 27.02.2009 o 02:46
7Greg jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem