Wiem że to nie miejsce i moje opowiastki ale jeżeli chodzi o jedzenie.

Wietnam centralny miasto też małe ok 2 mln-owe DaNang 3 europejczycy i godzina 22:00.
Na pomysł zjedzenia wpadł znajomy więc wytaszczył nas z noclegowni na miasto.
Pierwsza lepsza napotkana otwarta nasza no i .............właśnie.
Karty w dłoń a tu zonk krzoki i nic po angielsku czy w jakimkolwiek zbliżonym do normalnego pisma. Co tu robić a h..j bieremy na strzała. Po kilku minutach z uśmiechem na mordzie lekko zapoconu wietnamczyk podaje garnek pod nim ognisko i trzy miski, jako iż degustowałem się regionlnym piwkiem chłopaki zaczeli sami. Trzas, prysk coś w mordach strzela co u licha jakieś takie kuli co to jest patrze i jakoś mi się do gęby pchać tego odechciało. Dawać tu kelnera wpada zapeszony z piwkiem że niby brakło i się zaczyna co to jest ? gość wzrusza ramionami k...wa mać co to? łaciny też nie kama. Po 15 minutach załapał pokazuję mu miskę i rogi na głowie jest kiwa głową uf chłopaki spoko woła żrecie a gość pokazuje miskę, rogi na głowie i łapie się za jaja ...............
Konwulsjom nie było końca