Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23.12.2010, 00:34   #33
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Raniutko ruszamy na północy wschód, czyli ku domowi. Etap pierwszy równiutko 1000 km do Avignon. Jakoś tak mi się ładnie ten Avignon kojarzy z mostem (byle nie z piosenką Kombii...) i chcemy to zobaczyć. 1000 km autostradami, czyli tak liczymy 7-8 h. Ale nie wzięliśmy pod uwagę, że jest weekend, a my jedziemy wzdłuż wybrzeża... Chyba pół Francji się tam wybrało.... W okolicy Narbonne zaczynamy żałować, że żałowaliśmy kasy na AutoZug, bo właśnie w Narbonne władowalibyśmy moto w zug i obudzilibyśmy się prawie w domu, czyli w Berlinie... A tu korek przed nami, totalnie stojący , na jakieś 20-30 km. Wszyscy wiemy, że moto się zasadniczo mieści między autami, ale R1150GS mieści się jakby nieco mniej. Ogrania nas lekkie zwątpienie, czy boxer to aby na pewno najlepszy motor na świecie (na co dzień P. dałby się za to zabić). Okazuje się, że korek jest spowodowany bramkami, których jest chyba ze 20, ale i tak nie dają rady. My jak zwykle służbowo, poza kolejką
Po tym wszystkim muszę nieco dojść do siebie:


Ale nieco mi w tym przeszkadzają modły na dywanikach Francuzów o nieco smaglejszej karnacji...
Pod wieczór docieramy do F1 pod Avignon, powoli już ciemnawo, więc zwiedzanie zostawiamy na jutro. Kolacja w McDonalds, który jest 100 m. Kolejka do kasy prawie jak korek na autobanie Gdzież ten słynny kulinarny gust Francuzów?

Rano zaczynamy od okolic Avignon: najpierw słynny rzymski akwedukt: Pont du Gard. Jest wcześnie rano, i jesteśmy przed tłumami turystów. To dość duża atrakcja i sam wjazd na parking kosztuje chore pieniądze. Ale jakiś miły pan wychyla się z budki, sugeruje, że możemy śmiało przecisnąć się obok szlabanu. Po czym dodaje "I've never seen you"
Akwedukt jest ogromny i prześliczny:


A to małe czarne z boku to ja:


Następnie Avigon i pałac papieży:

Jakoś te zdjęcia za ładne nie wyszły... Pałac jest ogromny i nie da się go za cholerę zmieścić...
A w zasadzie, zgodnie z nauką polskiego kościoła, to byli anty-papieże W XIV wieku, kiedy się musieli ewakuować z Watykanu... Robi to duże wrażenie, szczególnie w środku

Całe stare miasto jest ciekawe, w końcu to XIV wiek

No i słynny most w Avinionie. Nie weszliśmy na niego, bo chyba go lepiej widać z daleka, niż jak się na nim stoi:


I jeszcze po drodze Orange (strasznie mi się podoba, jak to się wymawia "orąż") z kolejnym rzymskim amfiteatrem, ale podobno jedynym w całości zachowanym w Europie. I faktycznie robi wrażenie. I znowu to małe coś w dole to ja


W Orąż usiłujemy zjeść coś tamtejszego, niestety w knajpach vis a vis najlepiej zachowanego rzymskiego amfiteatru w Europie nie ma nie-francuskich menu....wrrrr.... Na migi tłumaczę, że chcę coś prowansalskiego i prostego. Dostaję rosół z małżami aż zielony od rozmarynu. Ocena ogólna: fuj.

Po drodze jeszcze jedna przygoda z paliwem po francusku. Nie chce nam się za często zatrzymywać i w zasadzie jedziemy "od baku do baku". GS posiada całkiem porządny wskaźnik poziomu paliwa, a znaki na autobanie informują co kilka km, za ile stacja. Tak już widzę, że na następną powinniśmy zjechać, za jakieś 2 km. Nagle moto robi pff, pff, zwalnia i staje. Że co proszę? ? Od czego jest kierowca? ? ? Ja mam pilnować paliwa? ? I co teraz? Po jakiemu będziemy prosić o pomoc? Ciekawe ilu kierowców wozi ze sobą kanister! Zsiadam z chęcią mordu w oczach (na szczęście przez ciemne okulary nie widać), a mój szlachetny małżonek się cieszy. Moja chęć mordu narasta zdecydowanie. A on się cieszy, bo w końcu może sprawdzić, czy faktycznie jak się bardzo GSa przechyli, to jeszcze trochę paliwa zleci z zakamarków &%$#! Przechylamy ile się da i faktycznie działa. Dojeżdżamy te 2 km. Po następnych 200 znowu zaczynam się do P. oddzywać
No nic, trzeba grzać dalej, kolejny nocleg w znanym nam już hotelu w Miluzie z przemiłym recepcjonistą Na szczęście już wiem , od której dają śniadania Tym razem jednak śniadanie będzie późne, bo poprzednim razem P. wypatrzył na moje nieszczęście Musee National - Cite de l'Automobile, które mieści 450 starych aut... Diabli nadali... Z doświadczenia wiem, że zwiedzanie tego typu przybytków może zająć 3/4 dnia, a my mamy przecież dojechać przez całe Niemcy do domu. Ale cóż. Zaciskam zęby i jestem najlepszą żoną pod słońcem. Umawiamy się na 12tą przed hotelem, mam być zwarta i gotowa do wyjazdu. A P. leci zwiedzać:


Coś koło 13 ruszamy w ostatni etap: 950 km do domu. Wszystkie ciuszki na grzbiet , bo jest tylko 20 stopni.
Gdzieś za Norymbergą zaczyna być chmurzaście i zimno, a od Lipska regularnie leje. Kondomy na się i jedziemy na Olszynę. Mój "ulubiony" odcinek zjazd z A18 do domu to 50 km przez las pełny zwierzaków i bardzo nie lubię jeździć tamtędy nocą. Zawsze mam wizję bliskiego spotkania z sarną... Ale co zrobić... Tuż przy zjeździe tankujemy polskie paliwo, patrzę na termometr: 8 stopni.... To już wiem, czemu nie mogę portfela rozpiąć i tak się trzęsę... A gość na Shellu uprzejmie pyta, skąd tak po nocy jedziemy. No to ja mu na to, że z Gibraltaru Pewnie pół roku to kolegom opowiadał...
Na podwórko zajeżdżamy po północy, zdezorientowany pies sąsiada nawet zapomniał, że zawsze poluje na nasze nogawki od spodni, moto do garażu, kufry byle gdzie, my do wyra. Po 5 min. P. wstaje: "bez malinówki się nie obędzie". Dwa mocne łyki i zasypiamy.

Dedykacje są zwykle na początku, ale...

Poświęcam ten tekst Przemkowi, który odszedł pół roku po tej wyprawie. Tam u góry też muszą być żółte GSy...
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem