Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18.01.2011, 22:26   #47
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
Domyślnie

Zanim otworzyłem oczy czuje dotyk i zapach mięciutkiej i pachnącej pościeli. Czuje, że tuż za moimi plecami ktoś leży i przekręca się właśnie na drugi bok. Powoli otwierające się jedno oko dostrzega porozrzucane po podłodze ubrania….Myśli ganiają po głowie z prędkością błyskawicy. Co ja kurde, wczoraj robiłem?. Ani chybi jestem z kimś w hotelu. Poznałem wczoraj kogoś Nic nie pamiętam. Jak może mieć na imię? Nic nie pamiętam. Chyba był jakiś alkohol Kurde, nic nie pamiętam….. Powoli z ostrożna obracam się na drugi bok. I jakby mnie ktoś w łeb kłonicą strzelił. O nieeeee Miron, tylko nie Ty………. No nie, nie tego oczekiwałem. Obudziłem się do końca.
P1000482.jpg
No dobra już wszystko kumam. Złombol, Rumunia, na Słowacji nieźle padało. Chyba nie jest najgorzej. Przynajmniej nic nie piecze. Wokół leżą porozrzucane suszące się ciuchy. Ciuchy już suche, jednak buty mokre. Goretex jednak jest szczelny. Przy pomocy suszarki do włosów susze buciki w łazience. Hotelowe suszarki mają to do siebie, że działają póki trzymasz guziczek. Puszczasz i się wyłącza. Nie dla nas takie zabezpieczenia. Kawałek plastra załatwia sprawę i już mamy automat.
P1000489.jpg
Pora na śniadanko. Właściwie po wczorajszej makreli wydłubywanej scyzorykiem z puszki wszystko byłoby dobre. A co dopiero te frykasy. Półmisek (nie talerz) wędlin i mięsiw różnej maści. Co tu dużo się rozpisywać. Ropuch powiedziałby krótko. Jest w cipeczkę. Nawet teraz jak pomyślę, to ślina cieknie mi z pyska. Najbardziej w pamięci utkwił mi ser. Taki żółty i suchy kruszący się. Nie wiem jak to opisać, ale był czadowy. Brało się kawałek, odkruszało się część i… mniam, mniam. Normalnie odlot w kosmos. Kurde, może czegoś tam dosypywali Potem na dobicie deser owocowy. Normalnie masakra przy makreli z puszeczki.

Ale nie o tym miało być. Po śniadaniu ruszylimy kulbaczyć kunie. Start był już tylko kwestią czasu. W końcu ruszylim. Zaczęło się od górskich serpentynek. Nawierzchnia spoko. Jak ktoś opanuje łykanie ciężarówek to reszta nie ma znaczenia. Osobówki wciągamy seriami. To znaczy ja z Mirelką i Lenny. Mazurek nie. Mieliśmy taki jeden pojedynek z Navarrą gnojarą. Gość ewidentnie się gotował jak łykała go banda wiejskich motocyklistów. Do tego obładowanych tobołami jak cyganie. No akurat tu w Rumunii chyba to nie specjalnie kogoś dziwi. Jak tylko łyknęliśmy gościa to zaraz było odzew. Koleś dusił dzidę i w obłokach czarnego dymu wyprzedzał co się dało. Jak nas łyknął na podjeździe, to za jakiś czas przysnął za ciężarówką. Wtedy nam się udawało go załatwić i tak w kółko, aż do wiosek przed Pitesti. Gdzie ewidentnie jego pilot nawigator, nieźle włochaty, niczym Chewbacca (załogant Hana Solo) zakończył obliczenia trasy. Droga zrobiła się deko prostawa, znikły góry i zakrętasy. W obłokach czarnego dymu dokonał przeskoku w nadprzestrzeń i tyle gom widzieli.

Reszta szła pięknie. Oczywiście gdyby nie zgubił się Mazurek. Czekaliśmy na leszcza w Pitesti.
Chyba przegięliśmy z tymi wyścigami z gnojarrą. Pokonaliśmy jakieś 80 km i zgubiliśmy zarówno Mazurka jak i Lennego. Jazda krętą, jak chiński smok, drogą była tego warta. Za którymś razem jak czekaliśmy na Mazurka po porostu nas opierdzielił. Czujecie temat ? My na niego czekamy, a on nas opierdziela.

- Jacyś popierdzieleni jesteście. Najpierw wyprzedzacie ciężórawki z narażeniem życia, a potem sobie stajecie.
- Miron, po cholerę stajemy? –

Tym razem to chyba przegiął. Prostujemy gaz i nie czekamy na nikogo. Od tej pory wszystko idzie znacznie lepiej. Efekt jest taki, że stoimy na przedmieściach Pitesti, a ich nie ma. Po jakimś czasie pojawił się Lenny. Mazurka nie ma. Mieliśmy tankować na pierwszej stacji. Lenny minął nas o włos i stanął. Petrol mu się skończył. To chyba nie pierwsza taka akcja na tej imprezie. Temat mamy obcykany. W końcu telefonicznie namierzyliśmy Michała. Znowu będzie się zżymał, że się zgubiliśmy – wszyscy ;-). Po kilkunastu minutach jest. Nie zjechał na stacje gdzie na niego czekaliśmy. Nie odważył się pokonać ciągłej. Pojechał dalej.

Ja pierdziu. Jemu też kiedyś skończy się paliwo. A olej mamy my. Na pewno zatrzyma się na pierwszej stacji. Wierzymy w to. Co nam pozostaje. Dalsza droga którą odjechał Michał. Okazuje się niestety autostradą. Nie ma zjazdów i takich tam. Stacje nie są jak u nas co piętnaście kilometrów. Jednak na pierwszej go nie ma. Tankujemy i kombinujemy, co dalej. Dzwoni po pół godziny.

- No co jest, leszcze, znowu się zgubiliście ? Na chwile nie można was samych zostawić.
- Gdzie ty jesteś do kuwy nędzy. Jest prosta droga. Miałeś stanąć na pierwszej stacji.
P1000492.jpg
No dobra. Wytłumaczyliśmy mu gdzie się zgubiliśmy i gdzie nas odnajdzie. Tymczasem zalegliśmy w cieniu stacji popijając zimną kolkę i czekając na szefa ;-). W sumie taka pozycja ala „królowie życia” mi pasuje. Na chodniku tuż przy szczocie. Byle humor nie opuszczał.

Tera będzie takie wtrącenie, a’la myśl uboczna
A propos humoru; dziś miałem używać głównie mleka. Nie udało się. To mleko jakieś czerwone. Nieźle daje. Ale przynajmniej znam wytwórcę. Niezłe jest. Maciek twierdzi, że życie jest zbyt krótkie aby pić byle co. Założył sobie winnicę i swoje pije. Gapie się na księżyc i myślę co wam by tu jeszcze napisać. Jakoś słabo z czytaniem. Chyba same roboty tu chodzą, Nikogo to nie rusza. W każdym razie nie na tyle żeby jakieś słówko komentarza od siebie napisać.
P1000493.jpg
Na stacji pojawia się złombolowy poldek. Laska myje szybki. Lenny z Mironem też chcą mieś umyte szybki. Coś się dzieje. Chwile później dociera Mazurek i jedziemy dalej.

Autostrada to nie jest to co tygryski i MZki lubią najbardziej. W każdym razie moja. Było już trochę ta hajłejką przejechane i przyszło mi do głowy zmierzyć się z ciężórawką. Właściwie to nie miałem wyboru. Chłopaki byli już przed nią, to i ja musiałem. Zabieram się z vervą. Jak dochodzę skurczybyka to czuje, że mam pałer. Oczywiście za osłoną kontenera. Rwę do przodu. Dochodzę do ciągnika i dostaję wiater w nos.
P1000497.jpg

Nie jest łatwo z takim naporem sobie poradzić. Prostuje gaz w opór. Nie bardzo wiem o czym mówią jak nadają, że Etezeta poleci 140. Ja z oporem dochodzę do 110. Normalnie jakby mi ktoś ręczny zaciągnął. I wtedy się zaczęło. Najpierw takie ziuuuuu i taniec pingwina na szkle. Silnik stanął na dębowo. Zablokowało tyle koło. A ja lecę slajdami to w prawo to w lewo. W normalnej sytuacji zaciąga się sprzęgło i leci na luzie. Tylko ja, kuźwa, nie mam już tego sprzęgła. W myślach przeprowadzam kalkulacje. Co lepsze? Koła ciężarówki czy bariera rozdzielająca pasy? Jasne, że lepsza bariera. Najwyżej się o nią roztrzaskam, ale nie zmłuci i nie rozwalcuje. Tylko co ja sobie wyliczam, jak i tak to nie ja o tym decyduje. Ale choć pomarzyć dobra rzecz. Widać jeszcze ktoś mnie lubi. Nie nadeszła jeszcze moja pora.

Dziwnym zrządzeniem losu udaje mi się jakimś cudem opanować ten swoisty breake dance. Stanąłem na poboczu i próbuje jakoś się opanować. Ręce latają i nic nie mogę zrobić. Myślę sobie jak nic trzeba będzie otwierać silnik i zrobić użytek z osełki. Po chwili postoju kopię. Maszyna o dziwo odpala i chodzi. Normalnie jestem pod wrażeniem sprzętu. ETEZETE UBER ALLES. Po co mam rozbierać skoro daje rady.
P1000503.jpg
W końcu postanawiam czegoś się nauczyć. Żadnych ułańskich szarzy na ciężórawki. Powoli, ale do przodu. Odpalam i jadę. Zapinam osiem dych i lecę. O dziwo plan się sprawdza. Doganiam chłopaków. Stoją i czekają. W przelocie wyjaśniam im moją taktykę.

Nie zatrzymuje się przecież i tak mnie dogonią. Winę już jakiś czas, ale ich nie ma. Jadę już sześćdziesiątką i dalej ich nie ma. W końcu do Bukaresztu jest już kilkanaście kilosów. Zatrzymuje się na poboczu. Jasne, że na autostradzie nie wolno. Ale co mam robić. Nie ma ich. Ja nie mam nawet mapy. Niemożliwe żebym, aż tak pruł. Leżę w cieniu pod drzewkiem, a ich nadal nie ma. Minęło chyba z pół godziny. Są. Wreszcie, bo już się niepokoiłem. Okazuje się, że Mazurek też zatarł i to dwa razy. Normalnie dzień bez zacieru dniem straconym.

Teraz kolej aby zmierzyć się z obwodnicą Bukaresztu. Ponoć to jakaś okropna masakra. Na rozjeździe spotykamy innych złombolistów. Oni prują przez miasto. My wolimy ominąć. Nie wiemy kto na tym lepiej wyszedł. Obwodnica okazuje się jednym wielkim korkiem Tirów. Mamy to w pompie. Właściwie prawie całą obwodnicę pokonujemy ….poboczem. Jeden dwa i dzidaaaaa. A co, wiejskie motocyklisty szutra siem nie bojom. Normalka. U nas w Sulęcicach wszystkie drogi piaskowe. To i na rumuńskich piochach damy rady. I dajemy. Do czasu gdy zostaje Lenny. Wracam. Co jest? Pokazuje w ręku aparat z otwartą klapką od baterii. Zgubił baterię czy jak? Ale jedzie, to chyba jest oki.

P1000512.jpg

Potem dopiero nam opowiedział jak wyciągał go z pod kół ciężarówki. Powoli dojeżdżamy do Ruse. Tam już granica na Dunaju. Za nią Bułgarija. Jeszcze jedna scena kaskaderska i będziemy na moście.

Na zjeździe z górki nie przyuważyłem co się stało. Mazurek wyjeżdżą z rowu, a Lenny pruje za barierką pasem pod prąd. Potem mi opowiedzieli; o gościu co przyciął konia i z furą wszedł im wprost na kolizyjny. Lenny, żeby nie zaparkować na kobyłce salwował się ucieczką na pas pod prąd. Mazurek złapał rowa, żeby nie zalutować we furę z gnojem. Zajeżdżamy na most. Myśleliśmy, że to granica. Nic z tego. To punkt poboru opłat za przejazd mostem. Nas czeka miła niespodzianka. Motury za free. Reszta buli monetą. Przejazd mostem i wielkość rzeki robią wrażenie. Jeszcze odprawa paszportowa i jesteśmy w Bułgarii.
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem