baba_od_motylków ];->
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Poznań
Posty: 30
Motocykl: "Błękitka" 600V
Online: 14 godz 25 min 0
|
znów ode mnie 
-„Chcesz jeszcze lody? Te wiśniowo-czekoladowe wyglądają pyyysznie.”
Stali pod niewielką budką, wciśniętą między dwie zabytkowe kamienice starego rynku Braszowa. Stali oni i chyba połowa mieszkańców, zwabieni szyldem „najlepsze lody w mieście”.
Zdecydowanie wyglądały jak najlepsze lody w mieście, ale Bartka mina wyraźnie sugerowała, że bezpieczniej będzie wyjść z kolejki i udać się na spacer. Dokładnie chwilę wcześniej skończyli pałaszować obiad składający się z sałatki ziemniaczano-szpinakowej, zapiekanki mięsnej z wyraźnymi wpływami kuchni węgierskiej i…słynnej Ciorby de Butry.
-„Ty chcesz to jeść, przecież to flaki…to jest zupa z brzucha!!!”
-„Hehe dokładnie - trafiłeś w dosłowne tłumaczenie tej nazwy.” J
Basia obiecała sobie, że bez Ciorby de burty nie wyjedzie z Rumunii i koniec. Za dużo się o niej naczytała i nasłuchała, żeby teraz nie spróbować. Warto tu jednak zaznaczyć, że Ciorba de butra w niczym nie przypomina poczciwych polskich „flaczków” – jest bardzo maślana, przez co lekko słodka, złamana smakiem papryki, kwaśnej śmietany i octu…bardzo specyficzna.




Sam Braszów to miasto kontrastów. Zanim wjedzie się na starówkę trzeba przemknąć przez szerokie, pięciopasmowe ulice nowoczesnego centrum, ze szklanymi wieżowcami, szybkimi samochodami i ludźmi w garniturach, ale starówka…Ta wygląda jakby przeniesiona w czasie – niewielka, cicha, przytulona z jednej strony do zielonego wzgórza, nie miała szans na wielki rozwój. I dobrze, pozostał tam klimat, małego miasteczka, nad którym pieczę sprawował wielki Czarny Kościół (Biserica Neagră).
25.08.2010
Było wcześnie i na campingu panował jeszcze spokój. Wstawało się bardzo przyjemnie. Nikt tym razem nie zasnął na szyszce, więc obyło się bez porannego „ałaaałaałlłałaaaaa”. Do tego wczoraj przezornie ustawili wyjście namiotu na wprost zielonych wzgórz otaczających okolicę, a kawa z takim widokiem smakowała wspaniale. Pili ją w ciszy. Widać było, że Bartek odpłynął myślami w niedaleką przyszłość...
-”Zbieraj się filozofie, dziś przed nami dużo roboty.” Szurnięcie w łokieć wyrwało go z zamyślenia.


Kolejny na trasie był Zamek w Bran. Mroczna siedziba groźnego Draculi. Miejsce rodzimych legend i tajemnic…
-„Jak myślisz, będą ciężkie, zamszowe kotary w oknach i ponure lochy?”
-„Mhm, i jeszcze dużo czosnku i ekipa filmowa z Hollywood.”
-„Śmiej się…podobno gdy rozkopali jego grób, w środku był tylko szkielet konia i pierścień, a po nim ani śladu… .”
Jednak jak to bywa z miejscami owianymi legendą, całe zastawione było stoiskami z pamiątkami, kolejkami do wejścia, kolejkami do toalet, kolejkami do bankomatów, kolejkami po picie i kolejkami, bo tak.
A zamek? A zamek był uroczy…dokładnie tak – u-ro-czy. Przytulny, malutki, wybiałkowany, z drewnianymi podłogami. Nawet dzisiaj dałoby się w nim zamieszkać. Mimo to ferajna postanowiła dość szybko zakończyć zwiedzanie. Tłumy nie dały się skupić na finezyjnie wykonanych klamkach, koronkowych ornamentach, mistrzowsko wykonanych, metalowych okuciach, czy rzeźbionych meblach.




-„To co? Do Rasnov?”
Chwile się wahali czy chcą ponownie pchać się w ścisk, ale jeden rzut oka do przewodnika i sprawa była jasna. Z Bran do Rasnow był rzut beretem…
Ledwo zdążyli zdjąć kaski z głów, gdy za plecami usłyszeli znajomy, metaliczny warkot.
-„Wybieracie się na górę? Wydaję mi się, że razem będzie raźniej?” – Siwy pan zsiadający z choppera absolutnie nie miał zamiaru tracić czasu na turystyczne konwenanse.
-„Pewnie, że się wybieramy!”.

dla rozrywki - znajdź Tadzika 
Grupa zwiedzająca pod wezwaniem przedniego koła już w połowie podejścia do warownych budowli, liczyła osiem osób. Wszyscy słuchali opowieści siwego pana, którego historie przyprawiały o zawrót głowy. Zadawało się, że był wszędzie, że znał każde miejsce, że spotkał każdego człowieka na Ziemi.
„Czy ja kiedyś będę mógł opowiedzieć choć połowę takich historii?”
„Chciałabym przeżyć tyle przygód.”
Było prawie pewne, że w głowach pozostałej grupy pod wezwaniem kłębią się te same myśli. Siwy pan odwrócił się w ich stronę…
-„ Dzieci, macie jeszcze czas…ale najważniejsze, to robić co się kocha i nie słuchać tych, co mówią, że nie warto…cała reszta popłynie już z serca… .” Wydawało się, że siwy pan czyta im w myślach…




Wyjechali z Rasnow zdecydowanie za późno. Dzień pod koniec sierpnia nie był już taki długi, a było już głębokie popołudnie i zastanawiali się czy zdążą.
-„Próbujemy? Musimy spróbować…”
Basia tylko kiwnęła głową.
Trzeba przyznać, że nie jechali przepisowo – musieli jak najszybciej dostać się do Pitesti i zahaczyć o ostatnią na trasie stację benzynową…
Kiedy dojechali do skrzyżowania dróg była osiemnasta…
-„Jesteśmy za późno, kurczę jesteśmy za późno, nie przejedziemy…”
-„Nie denerwuj się, mamy jeszcze 3 godziny do ciemnego…lepiej wyobraź sobie ten zachód słońca, który nas czeka…”
Uspokoił się, ale pod skórą czuć było napięcie. To już nie było zdenerwowanie, to było uczucie podobne do tego, które odczuwają dzieci przy wigilijnym stole, zerkając ukradkiem pod choinkę…
Na skrzyżowaniu skręcili w lewo…Była 18:20 gdy minęli znak z informacją
„Droga 7C, długość: 157 km (?-różne źródła), najwyższy punkt: 2034m n.p.m., zimą zamknięta dla ruchu kołowego.”
|