SYRIA
Na granicy syryjskiej byłem odpowiednio nabuzowany gdyż każdorazowe płacenie za wjazd 100$ nie za bardzo mi się uśmiechało. Postanowiłem być twardy na tyle, żeby nie płacić albo przynajmniej wiedzieć za co.
Ale po kolei. Granica jak granica. Tylko ludzie pokrzykują nieco głośniej, a właściwie to na wszystko i wszystkich drą swoje mordy. Ot taki sposób komunikacji. Pierwsza kontrola, dokąd i po co, potem druga paszportowa i w końcu jakiś naczalnik każe postawić motki z boku i udać się w wir biurokracji.
Na pierwszy ogień ubezpieczenie. Ważne jest 30 dni i kosztuje coś koło 30$.
Wygląda to tak
Ważne jest to, że nie będziemy musieli więcej za nie płacić przy następnym wjeździe do Syrii. A planowanych wjazdów mamy trzy. W miarę bezboleśnie gość wypisuje kwity i po 30 minutkach jesteśmy ubezpieczeni
Idziemy do policjanta wbić pieczątki do paszportów. Pierw "custom" odpowiada. Ale my nie mamy nic do oclenia. "Custom" i nie gadać.
Idziemy i pierwsze pytanie: "czy macie triptik?" Jaki triptik? Normalny, macie triptik czy nie? Nooo, nie mamy. To idźcie do banku i zapłaćcie 100$ za triptik.
A więc jednak. Za wjazd trzeba płacić 100$. Upewniam się, że za każdym naszym wjazdem trzeba będzie płacić 100$. Ale o co chodzi. Walczę jak lew. Przecież teraz już będę miał ten pieprzony triptik. Zapłacę za niego 100 baksów! Nie szkodzi. Za każdym wjazdem trzeba płacić za wypisanie dokumentu który zastępuje triptik i basta.
Ten najdroższy dokument wygląda tak:
No ale gdybym miał triptik to bym nie płacił? Pytam. Tak. To dlaczego go nie mam i co to do cholery jest ten triptik

Po pół godzinie dyskusji w róznych językach okazuje się, że tajemniczy triptik to nic innego jak CPD.
TUTAJ Chomik się przy nim napocił
Mając CPD przy wjeździe płaci się 10$. Jeżeli ktoś zamierza kilka razy przekraczać granicę syryjską warto to przekalkulować.
Jeszcze jedna uwaga. Za obesrany triptik można płacić tylko w jednej walucie. Albo w dolarach albo w funtach. Tych syryjskich. Przy ostatnim wjeździe miałem 50 dolców w funtach i chciałem drugie tyle dołożyć w dolarach. Nie dało rady. Wypisują jakiś ważny kwit który musi być opłacony jedną walutą.
Wszędzie ze ścian patrzy na nas dumna twarz ichniego wodza i jego tatusia. Sterty jakiś bezsensownych akt, papierów i innej egzotyki. Przypomniały mi się dawne nasze granice.
Po załatwieniu triptiku lecimy do policji, gdzie ważny generał z pagonami wszystko sprawdza i stempluje. We wszystkich krajach arabskich sporym ułatwieniem dla nas było specjalne okienko dla innostrańców. Obok w okienkach straszny tłok a przy naszym max 2-3 osoby.
Jeszcze kontrola ostateczna czy nikt wcześniej nie popełnił jakiegoś babola i pijemy syryjską coca-colę. Całość trwała 3 godziny.
Walimy na stację zatankować. Po tureckiej benzynce ze 6,50zł syryjska za 2 zeta jest miłą niespodzianką.
Plan na dziś to Dayr az Zor. Do przejechania 300km. Spokojnie i bez nerwów przemieszczamy pustynię. Czasem sobie ją nawet zwiedzamy
Dojeżdżamy do miasta. Stoję na moście i patrzę na rzekę, którą tylko znałem z opowiadań na lekcji geografii. To Eufrat. Dumny jestem z siebie
Znajdujemy hotel w centrum i idziemy wszamać jakąś syryjską szarmę lub jak kto woli sharmę. Dostajemy szybkiej sraczki więc wracamy do hotelu. Spijamy kilka piw i grzecznie lulu.
Następnego dnia cel to granica z Jordanią. Do obejrzenia kilka tematów więc nie ma co się ociągać. Wyjeżdżamy i po jakimś czasie jesteśmy w Palmirze.
Mnóstwo staroci na rozległym terenie. Wjeżdżam motocyklem i oglądam wszystko z siodła. Nikt mnie nie przegania, nawet widziałem tubylców co na swoich piździkach wożą turystów. Ogólnie bardzo przyjemnie choć temperatura już ponad 40 stopni.
Powyżej ruin jest cytadela. Włażę i widok jest imponujący.
40 minut jeżdżenio-zwiedzania mi wystarcza. Ciśniemy dalej do Damaszku. Cały czas znaki nas informują, że Irak jest tuż, tuż.
Droga jak droga. Pustynia jak pustynia. Lecimy bez przeszkód. Po drodze zatrzymujemy się w Cafe Bagdad na zimną wodę, choć gość koniecznie chciał nam zapodać gorącą herbatę.
Dojeżdżamy do Damaszku. Istny koszmar. Nie tylko komunikacyjny bo do tego już się przyzwyczailiśmy. Wszędobylski syf, zero oznaczeń na drogach, szarość i płacz. Pewno w Damaszku jest wiele ciekawych zabytków, meczetów i innych rzeczy, ale po godzinie miotania się mamy to w dupie. Jedziemy w kierunku Jordanii. Do niespodziewanych rzeczy, które spotkały nas w Damaszku należały zakupy na targu z owocami.
Podchodzę i ładuję kilka brzoskwiń, śliwek i biorę dwie puszki czegoś do picia. Pytam ile. Uśmiech się i mówi, że nic. Dziękuję nam, że u niego kupujemy i życzy nam szerokiej drogi. W syryjskich warunkach to rzadkość. To raczej biedny naród, który przycina gdzie tylko może. Zwłaszcza turystów.
Dojeżdżamy na granicę. Szybka odprawa wyjazdowa i już tablica nas informuje, że jesteśmy w Jordanii.
Podczas planowania podróży do Jordanii zdecydowanie polecam każdemu nocleg na granicy pomiędzy Syrią i Jordanią. Znajduje tam się mega wypasiony hotel ze sklepem wolnocłowym. Koszt hotelu to 34$ a koszt nawalenia się dwóch osób nie przekroczył 15$.
Następnego dnia w dobrych humorach wjeżdżamy do Jordanii.