baba_od_motylków ];->
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Poznań
Posty: 30
Motocykl: "Błękitka" 600V
Online: 14 godz 25 min 0
|
Wróciliśmy
Odcinek niestety bez zdjęć...tak jakoś wyszło, że tego dnia, to aparat miał wakacje, nie my :>
Odcinek 7
27.08.2010
- „O której będzie prom?”
- „Za 15 min albo za godzinę.”
- „A od czego to zależy?”
- „No, jak przypłynie.”
Dogadanie się z Panią sprzedającą bilety okazało się niemożliwe. Na szczęście zostali jeszcze celnicy.
- „O której będzie prom?”
- „Za godzinę albo za dwie.”
- ? ? ?
Granica rumuńsko – bułgarska była prawdziwą zagadką i to nie tylko dla przybyłych. Wiadomo było, że prom pływał co godzinę, a jak miał przerwę to co dwie, ale nikt nie wiedział, kiedy to było „co godzinę” albo „co dwie”.
Ferajna skryła się w cieniu TIRa - jedynym cieniu na betonowej płycie służącej za poczekalnię i przystań promową na raz. Czas odmierzali wypitymi puszkami coli. Im mniej zostawało lei w portfelu, tym pełniejszy był pęcherz, a promu jak nie było tak nie było. Minęło pierwsze 15 min, potem cała godzina i ta jeszcze druga i nic. Po trzeciej puszcze coli Basia zaczęła dreptać wokół DL-a.
-„Możesz iść, promu jeszcze nie widać.”
-„A jak przypłynie, przecież musze iść daleko.”
-„No gdzie Ci taki wielki prom przypłynie w pięć minut?”
5 minut później…
-„Basia biegnij, już nas ładują na pokład…”
Taaaak, wielkie bułgarskie promy przypływają znikąd w pięć minut… .
Przeprawa przez rzekę Dunarea trwała całe…15 minut i w swej istocie przypominała…doświadczenie ze smażeniem jajek na patelni, oczywiście w tym wypadku jajkami byli pasażerowie. Był nawet moment, kiedy Basia nieomal przysięgła nigdy więcej nie serwować sadzonych jajek, gdyż wykonanie tej potrawy wydało jej się zbyt barbarzyńskie. (Barbarzyński to jedno z jej ulubionych słów, ze względu na powiązanie z imieniem ).
Wjeżdżając do Bułgarii trzeba wykupić ubezpieczenie, zarówno dla siebie, jak i dla pojazdu. Niestety przesympatyczny strażnik graniczny nie mógł odnaleźć cennika na motocykl. Przewrócił stos papierów na biurku, podrapał się chwile po głowie, wytarł pot spod czapki, spojrzał wymownie na Tadzika i zapytał:
-„Jak wypiszę wam ubezpieczenie na trzy osoby to będzie dobrze?”
Do tej pory zachodzą w głowę, czy tym samym ubezpieczony został Tadzik czy DL…
Kiedy wyjechali na pierwszą bułgarską drogę zrozumieli sens ubezpieczenia. Odcinek trasy do Serbii dziurawy był jak ser szwajcarski i z powodzeniem mógłby konkurować z najsłynniejszymi trasami na Ukrainie. W niczym to jednak nie przeszkadzało, ferajna miała swój cel - trzeba było przekroczyć granicę serbska i dojechać jak najdalej się dało, pod granicę z Czarnogórą.
Każde z nich miało swoje wyobrażenie o Serbii. Gdzieś tam z tyłu głowy czaiły się wpojone przez media stereotypy, zaraz obok siedziała ciekawość, a ona często kumpluje się z obawą. Spodziewali się bunkrów i pozostawionych sobie samym pamiątek wojny. W głowach huczały słowa wywiezione z domu „możecie jechać wszędzie, tylko proszę nie wjeżdżajcie do Kosowa.” Czy słusznie? Granica okazała się małym domkiem pośrodku niczego. Odprawa szła powoli, ale sprawnie. Bez problemów, bez pytań, za to z nową pieczątką w paszporcie  .
Główna droga zaznaczona na mapie na czerwono okazała się nieprzejezdna i drogowskazy odprowadziły ich na cienką białą nitkę, wijąca się wśród sadów i pastwisk. Ohh na szczęście. Jakież tam były widoki, jakie kolory. Nie wytrzymali…gdy dojechali do wzgórza porośniętego jabłoniami (?) z widokiem na wieś schowaną w dolinie, musieli zatrzymać się na pięciogwiazdkowe śniadanie – ostatni raz jedli takie na rumuńskiej Bukowinie. Na stół (rozłożoną na trawie bluzę) wjechały resztki rumuńskiego pasztetu z puszki, wyśmienity rumuński ser, kiełbasa paprykowa i pieczywo (w przyzwoitej jeszcze świeżości ). Było tam pięknie, wręcz sielankowo. Wydawało się im, że w takim kraju nie myśli się o wojnie…jakże się wtedy mylili.
Prawdą jest, że na całej trasie spotkali tylko jeden walący się już bunkier, za to mnóstwo nowych budynków. Że drogi po których jechali opatrzone były tabliczkami „wybudowanie z pożyczki unijnej, dla lepszego rozwoju kraju”. Prawdą jest że nowoczesnością stacji benzynowych, stojących obok tych dróg, daleko przewyższyli nasz kraj, że asfalt jest gładki, a ruch samochodowy niewielki. Prawdą jest też fakt, że gadżetami i pieniędzmi ludzkiej pamięci się nie uciszy…
Powietrze było nadal gorące, a słońce już dawało znać o końcu dnia. Spojrzeli na mapę i zdecydowali, że dojadą już tylko do Cacak. Mogliby pociągnąć i spróbować dojechać do Użic, ale nie…coś im mówiło, że Cacak to będzie to…
Miasto nie było duże, ani specjalnie urokliwe, ot takie miasto po prostu.
Korzystając z ostatnich chwil przed zmierzchem zaczęli szukać hotelu i…jedna ulica, druga ulica, rynek, plac, skrzyżowanie, rondo, kolejna ulica…nic. Z minuty na minutę robiło się ciemniej, a im w oczach stawały sceny z Krajowej… O nie, nie chcieli tego powtarzać, tym bardziej, że zmęczenie już powoli zamykało im powieki.
-„Trzeba działać rozsądnie, stań gdzieś rozejrzymy się po okolicy i znajdziemy jakiś punkt odniesienia.”
-„Tak jest pani logistyk ”
Basia zsiadła z motocykla i pognała szukać punktu odniesienia. Znajdowali się przy czymś, co zakładając zbieżność słów serbskich z polskimi, mogło być akademią techniczną lub sportową – to już coś. Zrobiło się ciemno…
-„Mam punkt, możemy zacząć szukać…”
-„No, ale co Ty chcesz teraz szukać i po co Ci ta akademia?”
-„Jeszcze nie wiem, ale…”
Za plecami zawarczał silnik motocykla. Odwrócili się…
-„Hej, potrzebujecie pomocy? Widzę, że jesteście z daleka, pewnie szukacie noclegu. Jesteście głodni?”
Przed nimi stał wysoki brunet, który próbował porozumieć się łamaną angielszczyzną…
Oj tak, dla tych dwojga dzień się jeszcze długo nie skończy…
|