Uwaga! Te krótkie relacje NIE BĘDĄ spójne, NIE BĘDĄ prowadzone regularnie, a informacje w nich zawarte NIE BĘDĄ rzetelne ani ze sprawdzonego źródła!!
Jakiś czas temu wylądowałem w Grenoble, mieście w sercu francuskich Alp. Słynnego z wypadku polskich pielgrzymów i zamieszek w murzyńskiej dzielnicy. W momencie podejmowania decyzji o wyjeździe wiedziałem, że jak w Alpy to tylko z Afryką! Nie słuchając rad i zdrowego rozsądku udało mi się zapakować wszystkie potrzebne rzeczy po czym w deszczu i chłodzie wyruszyłem do Francji.
Grenoble jest jednym z najbardziej płaskich miast we Francji, znajduje się na 200 m n.p.m. mimo to otaczają go góry sięgające 3000 m n.p.m. Najciekawsze co w Grenoble obleciałem w jeden weekend. Zaczynając od targowisk, które teraz odwiedzam co tydzień, poprzez starówkę, kończąc zdobyciem bastylii.
Sam wszedłem na piechotę, dla leniwych i mniej skąpych ode mnie zostaje wjechanie wyciągiem, czyli tzw. Les Oeufs (czyt. JAJAMI, które były symbolem zimowych igrzysk olimpijskich w 1968 roku) lub wjechanie drogą asfaltową – gdzie się ta droga zaczyna nie wiem..
Cotygodniowe targowisko z przeróżnym żarciem: warzywa, sery, oliwki, wędliny, mięso (w tym konina, króliki, przepiórki itd itp), ryby, owoce morza, pieczywo, kwiaty.. Jako, że handel mam we krwi to chodzę co tydzień po warzywa i cholernie miło się spaceruje po takim targu. Efektu dodaje facet z wąsikiem, który gra na akordeonie francuskie melodie i stoi z przyklejonym uśmiechem do twarzy (czy to z papierosem czy bez..).