O poranku zachęcający widok za oknem, ruszamy zatem w teren.
Sinop to czarnomorska mieścina, która próbuje w ostatnich sezonach zagarnąć turystów z oddalonej o ponad 300 km na zachód Amasry. Idzie jej tak sobie, a przynajmniej będąc tam na początku lipca nie zauważyliśmy żadnego turysty... I dobrze.
Na plażach kręcą się tubylcy, lokalny zaopatrzeniowiec rozwozi wodę mineralną chińskim czopkiem, a na wzgórzu jest końcowy dolmuszy (rewelacyjna w swej prostocie i ekonomii forma transportu publicznego - bus odjeżdża dopiero wtedy, kiedy wszystkie miejsca są już zajęte).
A skoro przy transporcie jesteśmy - pamiętacie stare Renówki, które były później produkowane w Rumunii jako Dacia tzw.
Rumunka lub
Cyganka? Na wschód od Stambułu to auto jest synonimem transportu rodzinnego, rolniczego i ogólnobudowlanego. Nie wiedziałem nawet, że było tyle wersji tego ewenementu.
Po drugiej stronie cypla są ruiny fortecy, na ruinach siedzą baby i patrzą na nas jak na kosmitów. Plaża znajduje się w radosnym sąsiedztwie warsztatów samochodowych, a właściciel budki z zimną wodą i browarem robi tutaj interes życia.
Znajdujemy kawałek niezaśmieconej przestrzeni i oddajemy się typowym czynnościom charakterystycznym dla niedzielnych turystów, czyli moczeniem tyłków w morzu, leżeniem na piachu i esemesowaniem do banku, czy przelew już wpłynął.
Co ciekawe, lokalesom śmieci nie przeszkadzają zupełnie. Kilkadziesiąt metrów od nas wśród sterty plastikowych butelek rozłożył się lokalny "charizmatik" strzaskany na mosiądz, a wśród śmieci i szmat przy ruinach radośnie relaksuje się rodzinka z dziećmi.
Nic zatem dziwnego, ze i takie rzeczy nie robią na nich wrażenia.
Wystarczy tego plażowania, szczególnie że jego skutki w postaci zjaranej skóry i pęcherzy na kostkach będę boleśnie odczuwał do końca naszej eskapady (o udarze słonecznym nie wspominając, ale ten ustąpił już o 2-giej w nocy, więc luz).
Z dziennikarskiego obowiązku (hehe, se posłodziłem...) należy jeszcze nadmienić, że Sinop słynie z przemysłu stoczniowego, zarówno tego małego...
...jak i w skali 1:1.
I jeszcze jedno - Sinop to pierwsze napotkane przez nas miasto, gdzie przed każdym posterunkiem policji i żandarmerii stoi mundurowy z bronią automatyczną. Dziwne o tyle, że nie jest tu ani blisko do granicy, ani do zapalnych etnicznie regionów. Być może boją się ataków delfinów - zombie, nie wiem.
(w kolejnym odcinku będzie o klasztorach wiszących na skałach, chłopcach chodzących pod rękę i udawaniu terrorystów pod granicą z Armenią)