01.08.2011, 01:00
|
#20
|
Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
Online: 9 godz 10 min 21 s
|
Bo szczęście to trzeba mieć...
Pora na ocene sytuacji. Jest Wojtek, ale brak motura.
- Co jest to cholery ? Gdzie motur ?
- Pojechał windą. Jest piętro niżej.
- Jaką windą ? Jakie piętro niżej? Nie wiem co żeś palił, ale bierz tego mniej...
Teraz dopiero dostrzegamy, że na krąwędzi drogi jest lej wyplukany wodą. Idzie ostro w dół. Na dole leży motur Wojtka. W sumie prawie prosta droga...
- Jak, do diabła, żeś to zrobił ?
- Sam chciałbym to wiedzieć. Jadę sobie za wami, aż tu nagle sru i lecę windą w dół. Motor gdzieś został, a ja dalej lecę. Jakby mi się ta winda urwała. Zanim się wydrapałem na górę myślałem, że ducha wyzionę.
Wiążemy do kupy wszystkie wolne linki i taśmy bagażowe. Wojtek mota je za bagażnik i próbujemy wyciągać.
P1050930.jpg
- Nie tak, nie tak. Tam wiąż.
Nie wiadomo z kąd znalazł się jakiś lokalny pasterz. Mówił coś po swojemu. Nie do końca wszystko dało sie zrozumieć, ale wyraźnie domagał się wiązania za wahacz, przy osi koła. Nie wiem z kąd On to wie, ale na pewno ma rację. Nie wiem właściwie czemu wiązaliśmy za bagażnik. To nie miało najmniejszego sensu. Zamotalismy za oś. Gostek na końcu naszej liny zasadził swój kosturek i tak mogliśmy ciągnąć we trzech do góry. Wojtek starał się utrzymywać motur na kołach. W pionie, bo w pionie, ale na kołach. Metr po metrze wyciągamy cholerę w górę. Początkowo szło słabo, bo ciągle się o coś kleszczyło. Im bliżej góry tym łatwiej. Trening czyni mistrza. W końcu obaj są na górze. Znaczy i motor i Wojtek.
P1050938.jpg
Pora na ocenę strat. Właściwie nie ma żadnych zniszczeń. Nie do wiary ale tak jest. Wojtek cały. Nawet humoru nie stracił. Motorek nawet klamki nie złamał. Dopiero teraz gdy akcja została zakończona powoli dociera do mnie co się stało. A tak naprawdę, to co się stać mogło. Nie wiem w sumie czy to kwestia umiejętności czy szczęścia. Jednak w życiu trzeba mieć pewien kredyt od opatrzności. Właściwie wjechał do studni. I to takiej gdzie ściany wyznaczają drzewa. Leciał ileś tam metrów dół. Najpierw razem z maszyną a potem sam. Zaliczył strzał z procy przez kierownicę i to nie w poziomie, a w pionie i nic . Zupełnie nic. Pożegnaliśmy się z Sergiejem. Jak pojawił się z nikąd tak szybko zniknoł i tyle go wiedzieliśmy.
Ruszamy dalej. Ma się już ku wieczorowi. Zaopatzenie w prowiant mamy zrobione. Czas rozejżeć się za jakąś fajną miejscówką na spanie. Właściwie apartament przychodzi sam. Wyjeżdżamy z lasu na zarąbiste przestrzenie.
P1050955.jpg
Ogromna łaką. Pod lasem kilka zwalonych, a może zciętych drzew. W sumie nie ważne jak to się stało, ale opału mamy w opór. W dole pod nami wioska i banie cerkwi złocące się w blasku chylacego się za chmurki słońca. A wokół góry, góry, góry. Absolutny czad. W głowię się pętli;
P1050943.jpg
- A jeśli dom kiedyś będę miał to w takim miejscu koniecznie.... i będzie bukowy koniecznie, pachnący i serdeczny. Wieczorem usiąde, wiatr gra, a zegar na scianie gwarzy....
Jedziemy przez wysoką trawę na miejsce naszego biwaku i tylko Wojtek musi jeszcze efektownie zakończyć dzień.
- Zgadnijcie jak ?
- Lotem nad kierownicą?
- Brawo dla tego pana.
Zalicza sporą dziurę i lot nad kierownicą. Niewiem czemu, ale jemu chyba jeszcze było mało. W wysokiej trawie nic nie było widać. Ale tam była. Jakby czekała specjalnie tylko na niego. Łąki w cholerę we wszystkich kierunkach. A On trafił na swoje.
Rozstawiamy biwak, ognisko i jest bosko.
- A zegar na ścianie gwarzy dobrze się marzy Panie zegarze ....
Ostatnio edytowane przez czosnek : 04.08.2011 o 00:50
|
|
|