Dzień 13
Ruszamy na własną wycieczkę meksykańskim pekasem

do Tulum, pięknych majowskich ruin na morskim klifie. Daleko nie jest, jakieś 100 km chyba niecałe, ale bus jedzie 2 godziny. Taniutko jest, coś koło 7$ na osobę. A jak luksusowo! Nawet miejsca się wybiera na monitorze w kasie.
Kolejny dowód na ogromne kontrasty meksykańskie. Nowoczesność obok biedy... Dworzec autobusowy w Cancun wygląda jakby kosmici wylądowali. Tak pasuje do reszty...
Mamy mały problem ze znalezieniem naszego autobusu, nic nie rozumiemy z komunikatów, kierowcy krzyczą wszyscy na raz. W końcu wyławiamy w ogólnym harmidrze "Tulum" (z akcentem na ostatnią sylabę) i okazuje się, że nasz bus jedzie do Mexico City. Jedyne 28 h

. Wsiadamy, szczelnie się zawijamy (klima jak zwykle ustawiona na 18 stopni) i jedziemy.
Tulum jest fajne. To już zdecydowanie nie kurort jak Cancun. Trochę turystów jest, ale zdecydowana większość przyjeżdża wyłącznie do ruin z wycieczkami, więc w mieście jest tylko trochę packpakersów.
Kupujemy od razu bilet powrotny, i dobrze, bo są ostatnie miejsca.
A to Tulum:
Nie chce nam się iść kilka km w ten ukrop, więc bierzemy taxi do ruin. Całe 50 pesos

Tak to ja mogę jeździć

a taksówkarz nawet Polskę kojarzy, papieża widział i "Walesa" też kojarzy.
W samych ruinach pełno tego:
A to same ruiny: (oczywiście te w tle)
Tulum było podobno najdłużej zamieszkałe, do XV w. Było to miasto-port, położone na dość wysokim klifie. Na konkwistadorach musiało robić wrażenie.
Niektórzy zwiedzają inaczej:
A ludziom pewnie i tak najbardziej podoba się plaża. Swoją drogą można sobie fajną przerwę w zwiedzaniu zrobić:
Co też zaraz czynimy:
Pod wieczór wyganiają nas z plaży (zamykają cały kompleks), wracamy więc do miasta. Prosimy taksówkarza o podrzucenie do lokalnej knajpy no i mamy. Pytamy kelnerkę o menu, a ta ciągnie nas za rękę, odkrywa wszystkie gary i pokazuje z uśmiechem mówiąc "menu". No to wybieramy

Za 50 pesos zestaw dnia, wraz z sokiem świeżo wyciśniętym. Patrząc na kuchnię stwierdzamy, że jak teraz nie dostaniem rozstroju żołądka, to już chyba wcale
Wystrój w sztucznych kwiatkach:
A obok był warsztat motocyklowy:
I fryzjer:
I musimy wracać na dworzec. Znowu nie możemy trafić na nasz bus. Podjeżdża jeden z napisem Cancun, ale kierowca twierdzi (chyba, hiszpańskiego w końcu nie znamy) , że to nie nasz. To gdzie nasz? Przyjeżdża w końcu, trochę spóźniony. Po nocy wracamy do hotelu, załapujemy się jeszcze na proszoną polsko - amerykańsko -profesorską kolację i idziemy spać.