Dzięki wszystkim tradycyjnie za uwagę. Jorge - gdybym potrafił znaleźć słowa, żeby opisać to co nas spotyka może i byłbym skłonny coś napisać, ale na wódkę zawsze możesz liczyć

. Wieczny, nasz KTM jest już co najmniej w 2% chiński, czekamy, aż przeniosą fabrykę do Indii, na pewno będzie łatwiej z częściami. Olu - dzięki za pamięć, Lupus, Twoje wskazówki jak zwykle nieocenione, wyrazy dla Ukajali, przekażemy ale dopiero przy następnej okazji bo tymczasem jesteśmy już w San Pedro de Atacama w Chile skąd serdecznie wszystkich pozdrawiamy.
Wracam jeszcze do Peru. Peru to ogromny kraj. Z Pucallpa licząc czas i pieniądze postanowiliśmy jechać prosto do Cusco. Z północy na południe Peru idą dwie drogi. Jedna wzdłuż wybrzeża, czyli panamericana, druga przez Andy. Wybraliśmy tę krótszą (~1200km) i jak liczyliśmy - ciekawszą wiodącą przez góry. Pierwsze dwa dni to przyzwoite asfalty, potem ni z tego ni z owego mimo, że nasze prymitywne mapy mówiły co innego zaczeły się ... szuty. I ciągneły się i ciągneły przez te góry następne 600km opadając i wznosząc się w kółko czasem na ponad 4000m. W takich okolicznościach przyrodywiele dni zajeło nam dotarcie do Cuso. Nasz pochód na południe spowalniały liczne fiesty i gościnność ludzi, którzy zapraszali nas do zabawy.
01.JPG
03.jpg
03a.JPG
03b.JPG
03c.JPG
03d.JPG
04.jpg
05.jpg
07a.JPG
09.JPG
09b.JPG
10.JPG
12.JPG
13a.JPG
13b.JPG
13d.JPG
13e.JPG
W końcu, wyczerpani ale szczęśliwi dotarliśmy do stolicy Inków - Cusco. Stamtąd już niedaleko do Machu Picchu, które każdy turysta będący w tej części śwaita powinien zobaczyć. A nie jest to proste szczególnie przy małym jak nasz - budżecie. Archeologowie spierają się co do funkcji użytkowych 'zaginionego miasta' ale dla mnie na pewno Inkom chodziło o to aby miasto było trudno zdobyte. I tak pozostało do dziś. Motorem się tam nie dojedzie bo otoczono go rezerwatem.Najprościej jest dojechać pociągiem ale ten kosztuje 80USD w obie strony (około 80km). Potem trzeba wejść na górę albo zapłacić około 10USD za 15 minutową przejażdzkę specjalnym autobusem (tych rezerwat nie dotyczy) w jedną stronę. Samo wejście do miasta Inków to już betka - bilet wstępu jedynnie coś ponad 50USD. Warto byłoby wynająć też jakiegoś przewodnika bo w samym mieście brakuje jakichkolwiek informacji (o braku kibli nie wspominająć) i szary turysta niewiele się dowie patrząc na poukładane na sobie kamienie. Wiem, jestem trochę złośliwy ale jakby nie
patrzeć ktoś robi niezłą kasę na 'światowym dziedzictwie'. Co by nie mówić miasto i jego położenie są imponujące i odwiedza je 2500 osób dziennie. Tak czy inaczej my jak wielu innych szwędaczy podeszliśmy do tematu od 'dupy strony'. Dojechaliśmy motocyklem do elektrowni wodnej po drugiej stronie 'starej góry' do której prowadzi skądinąd ciekawa droga. Stamtąd pokonując przeprawę koszykową przez rzekę, idziemy jakieś 15km wzdłuż torów kolejowych i dochodzimy do kampingu leżącego u podnóża góry. Rano dwugodzinny spacer na szczyt i już jesteśmy w osławionym Machu Picchu. Niestety nie skorzystaliśmy tu z rady Lupusa, żeby wchodzić tzw Inca Trail bo ta czterodniowa zabawa kosztuje chyba coś około 80USD od osoby za
sam wstęp na szlak.
14.JPG
14a.jpg
17.jpg
18.JPG
20.JPG
21.JPG
21a.JPG
22.JPG
Wróciliśmy do Cusco. Moto wymagał conajmniej wymiany łańcucha i o dziwo udało się znaleźć chiński łańcuch w naszym rozmiarze za jedyne.... 35PLN. Zaryzykowałem, tym bardziej, że namówił mnie do tego jeden z czołowych w Peru endurowców, który za śmieszne pieniądze zmienił nam olej w lagach i w ogóle. Tak urządzeni ruszyliśmy w stronę Boliwii, aby z Copacabany podziwiać lazur jeziora Titikaka...
23.JPG
24.JPG
26.JPG
27.JPG
29.JPG
31.JPG
32.JPG
33.JPG
35.jpg