Dementuję: prąd nie chodzi w nocy po ulicach, wojny się nie gwałcą, a dzieci nie jedzą krów...czy jakoś tak.
Wstaję chwilę po wschodzie słońca.

Po pierwsze mój materac leży centralnie w słońcu, więc się robi patelnia migiem...
100_0476.jpg
...a po drugie tabuny much też się obudziły i zaczęły być delikatnie mówiąc irytujące.

Zwlekłem się i poszedłem rzucić okiem na okolicę o tej barbarzyńskiej porze.
100_0472.jpg
Tam spałem
100_0471.jpg
100_0473.jpg
W sumie jest fajnie, pusto, cicho, jeszcze nie ma upału. Jakiś inny świat niż wczoraj zastałem.

Krzątam się chwilę po plaży, potem wracam do wiaty i zaczynam się powoli pakować. Koło 8mej chciałem ruszyć. Po dłuższej chwili zwleka się reszta ekipy (część spała na sąsiednich materacach, część w swoich namiotach). Odbywam miłą gadkę z jednym z instruktorów (też motórzysta,

), szkoda, że wczoraj wieczorem poza stwierdzeniem "fajna Afryka", więcej nie powiedział, byśmy mieli więcej czasu na rozmowę.

Teraz on jedzie po zakupy do miasta, a ja spadam atakować Albanię. No cóż, taki lajf.

Żegnam się i wyginam w trasę.
Wszędzie jeszcze pusto, samochodów nie ma, ludzie się nie krzątają, tylko mój wydech zakłóca okolicę.

Lecę opłotkami omijając Ulcinj i kieruję się na Sukobin. Przed granicą jeszcze tankowanko do pełna i zakupki, co bym nie uschnął po drodze. Plan obejmuje dostanie się nad Jezioro Ochrydzkie w Macedonii. Albanię biorę tylko tranzytem, bo na planowane traski górskie nie będę się pchał sam, bez kostek. Poprostu kiedyś tu wrócę w wersji off.
Podjeżdżam na granicę, stoi kilka samochodów do każdego okienka, więc ustawiam się na końcu i poczekam, długo przecież to trwać nie będzie. Widzę, że ludziki z puszki obok mnie coś do mnie machają i pokazują na budynek na granicy. Nie łapię wogóle o co kaman, a oni dalej sugestywnie placami w tą samą stronę. Przyglądam się i nic specjalnego nie widzę, budynek a obok przejście dla pieszych między budkami pograniczników. trwa to chwilę, ja już zdurniałem do reszty i nie kumam nic. Nagle wychodzi pogranicznik i pokazuję, że motori tamtędy, czyli przejściem dla pieszych.

Niby luz, ale jakoś tak ostrożnie podjeżdżam i wbijam się w wąski przesmyk. Podjeżdżam do jednego okienka, pusto, do drugiego, znowu pusto. No to staję i czekam, aż ktoś wyjdzie lub pogoni. Po chwili przychodzi pogranicznik, bierze papiery, skanuje, ogląda i każe jechać dalej.
No i jestem w Albanii. Poszło nad wyraz sprawnie.
100_0477.jpg
Zaraz za granicą jest fajna tablica z zabytkami i ciekawostkami albańskimi
100_0478.jpg
Naginam na Shkoder, nuda i gorąc. Jak dojeżdżam do Shkoderu termometr przy drodze pokazuje: 9:30 35stC.

Będzie hardkor, a dziś się nie będę wznosił z nizin za dużo.

Lecę dalej, droga nic specjalnego, puszki jeżdżą, widoki słabe, no cóż to w końcu trasa na stolicę.
100_0479.jpg
Po godzinie zjeżdżam na stację coby w cieniu się schować.

Temperaturowa M A S A K R A.
100_0480.jpg
100_0481.jpg
Stacja duża, stanowisk od groma, a nie ma żadnego sklepiku, budki, tylko gość siedzi sobie na krzesełku i przyjmuje płatności do łapy. Dobrze, że mam pełny bak. Do Macedonii może styknie.

Siedzę w cieniu chwilę, wcinam jakieś ciasteczka na śniadanie i popijam obrzydliwie gorącym sokiem z butelki. Normalnie na słońcu beton/asfalt parzy przez grube podeszwy butów.
Po dłuższej chwili zbieram się w sobie i ruszam na podbój Tirany. Już coś przeczuwam, że będzie ciężko...ale co zrobić? Co większe miasteczko to się robi rzeźnia, korki, trąbienie, pchanie gdzie się da. Dobrze, że na motórze jest łatwiej uciec z takiego syfu.
Dojeżdżam do bram Tirany, ruch gęstnieje, włączam super czułą funkcję: "oczydookołagłowy" i szturmuję.
100_0483.jpg
Dużo samochodów ma angielskie lub niemieckie blachy, podejrzewam, że gdzieś ok. połowy populacji.
Brnę dalej w miasto, nawi mnie prowadzi, a ja nie wnikam, mimo, że coś mi śmierdzi...nie mam siły w tym upale...
Wpadam w nieeeezły korek. Na 5 pasach stoi z 7 rzędów puszek.

Nawet rower się nie zmieści między nimi, a żar leje się z nieba, asfaltu, chłodnic i wszystkiego dookoła...
100_0485.jpg
Stolica...