Piątek i sobota w Bijsku to rozmowy z ks Andrzejem i poznawanie miasta. Ciągle, albo prawie cały czas leje. Czasem pada tak mocno, ze kanalizacja nie wyrabia…
Zmieniam opony na kostki, a „szosowo terenowe” zostawiam u księdza, z myślą, że przydadzą się jeszcze jakiemuś motocykliście (bo są jeszcze w bardzo dobrym stanie).
Podziwiam też architekturę Bijska, w tym przydomowe ogródki, dzięki którym mieszkańcy są samowystarczalni.
łażę po mieście robię zdjęcia i pije kwas… odpoczywam…
Można też wypatrzyć okazje na rynku nieruchomości…
a tego grajka spotkałem w centrum, w podziemnym przejściu… gość nieziemsko wymiatał na gitarze
w kierunku Mongolii ruszam w niedzielę o poranku . przede mną Ałtaj…
O Ałtaju mówi się, że wygląda jak druga Szwajcaria. Z całym szacunkiem dla Szwajcarii, Ałtaj jest dużo piękniejszy… o dziwo drogi są idealne, winkle cudne, widoki zapierające dech w piersi…
Jako, że do granicy nie mam daleko, robię coraz więcej przerw na poleżenie w trawie…
zaczynam tez kombinować i zamiast korzystać z pięknego asfaltu, szukam skrótów …
a jako, że nie tylko ja jadę skrótami, to spotykam tam sympatyczną rodzinkę
aż w końcu na drodze mojego skrótu pojawia się wezbrana rzeka i mostek… mostek w 95 procentach wygląda bardzo dobrze…
pozostałe 5% muszę sobie dobudować…
potem już jest łatwiej… przejeżdżam przez Aktash i jadę do Tashanty.
Chcę znaleźć miejsce do spania jak najbliżej granicy, by rano w poniedziałek jak najszybciej wjechać do Mongolii…
miejsce znajduję w opuszczonym hangarze, do granicy mam jakieś 80-100 metrów.
W hangarze rozkładam namiot, a po chwili pojawiają się 3 terenówki z francuzami, których zapraszam do mojej miejscówki.
po chwili pojawia się też land rower z dwoma Irlandczykami…
silnik ich samochodu wygląda tak:
z Francuzami i Irlandczykami robimy kolację i pijemy whiskey
i robimy pamiątkowe zdjęcia

czekam już na następny dzień … w końcu wjadę do Mongolii.