DZIEŃ III 24.08.2011r 412km
Kurde, spanie w łóżku fajne jest ale pod szmatą przyjemniej. Czekamy aż słoneczko wygoni resztki wilgoci z naszych ciuchów i odpalamy ślicznotki. Wreszcie zaczynają się pasma górskie i jest trochę chłodniej. Wspaniałe winkle i piękna dziurawa droga to super odskocznia od przejechanej monotonii a i dupa tak nie boli. Niestety po około 70km fajna traska się kończy i znów proste odcinki, znów od 37 do 40 kresek na temperaturopokazywaczu, uff, można zdechnąć, nienawidzę gorąca (choć po kilku dniach się okazało, że to jeszcze lajf). Znów nuda choć widoki dużo zacniejsze. Wjeżdżamy do Sibiu. Na wjeździe wzdłuż drogi pas startowy miejscowego lotniska. Wrażenie zaje... bo właśnie obok mnie poderwał się samolot i nie powiem trochę mnie przestraszył przechodząc obok mnie, ale miałem wrażenie, że jedzie trochę szybciej ode mnie. Wreszcie docieramy do 7c czyli trasy Trassofgarskiej. Przejechałem ją już czterokrotnie ale zawsze robi na mnie duże wrażenie.
36.JPG
Na trasie jak zawsze dużo motocykli, GSy, Africzki, jakiś V Strom a nawet jeden Cruiser. 1/3 drogi pokryta nowym błeee asfaltem ale na stronie południowej piękne dziury i wyrwy w jezdni. Pod szczytem jak zawsze pasące się stada koni. Zawsze mnie dziwiło, że nikt ich nie pilnuje, a nawet nie są powiązane. Jako, że okolicę znam bardzo dobrze odpuściłem sobie podziwianie widoków a skupiłem się na większym odkręceniu, ach te winkle, morda się haha a serce raduje. Znów robi się fajowo, szczególnie gdy lekko się kiwa wypasione, klimatyzowane fury z facetami mającymi wielkie gały, że ktoś śmiał ich wyprzedzić. Chłonę soczystą zieleń i porównuję teraźniejszą Rumunię z tą z przed czterech lat, niestety bardzo się zmieniła ale cóż, każdy dąży do cywilizacji. Napotykamy kilka odcinków zwężonych do jednego pasa, bo drugi wybrał wolność i zwalił się w dół. Przed dwoma laty tego jeszcze nie było, cóż żywioł robi swoje. Zaporę, choć piękna przelatujemy bez zatrzymania, widziałem ją już wiele razy, szkoda czasu a słonysio coraz niżej. Pod koniec trasy zjeżdżamy na bok, trzeba się rozejrzeć za obozowiskiem. Kotwiczymy w uroczej, skalnej kotlinie nad strumieniem.
46.jpg
Jest woda, jest mycie i pranie. Rozkładamy się, robi się rześko i ciemno. Many ciśnie do wiochy po browar, że mu się chce?. Walę się przed namiotem z kubkiem zupy w garści. Wracają wspomnienia z przed czterech lat kiedy to Rumunię pokazał mi Izi. I znów mam przed oczami jego roześmianą gębę a przez całą wyprawę mam wrażenie jego obecności, bo on zawsze jest z nami.
Niebo rozświetlone milionem gwiazd, obok jeden z zamków Władka Drakuli, a wokół stada drących mordy świerszczy - sielanka - kocham Transylwanię. Wraca Many z browarem. Gul, gul, gul, dzień się kończy, następny dzień przygody, choć mam wrażenie, że ona dopiero nadchodzi.