To już ostatnie wspólne kilometry. Teoretycznie powinienem już być gdzieś koło Ufy, a nadal jadę w przeciwnym kierunku. To efekt doborowych kompanów w podróży. Ekipa LC, to trójka fantastycznie, pozytywnie zakręconych ludzi. Są świetnie zgrani i nieprawdopodobnie zorganizowani, a mimo wszystko nie jest to sztywny armijny dryg. Trzymają się planu z uśmiechem na ustach.
Dokręcenie kół, sprawdzenie oleju, podział ról przy porannej kawie-nie jest kłopotliwym obowiązkiem-jest miłą częścią wspólnej przygody. Z tym może mieć problem Robert, bo przecież „bez napinki”,
ale myślę, że znajda wspólny mianownik. Robert jest to człowiek, który ma fantastyczny brak złych emocji. To cecha, która czasami potrafi podnieść ciśnienie, ale w większości napiętych sytuacji,
działa jak balsam. Trochę filozof, trochę marzyciel, ale świetny kompan w podróży. Kompromisy i jeszcze raz kompromisy, są nieodłączną częścią podróży w większej grupie.
W naszym wypadku, nie były one bolesne i wymagające wielkiego poświęcenia . Tym bardziej jest mi źle, ze świadomością, że nasze drogi się już rychło rozejdą.
Jest nie do wytrzymania gorąco. Przebrnięcie prze Astrachań to horror komunikacyjny. Na trzech pasach, potrafi poruszać się siedem rzędów pojazdów. Pomimo, że toyota jest naszym taranem, nie jest łatwo. Ten stan rzeczy będę jednak musiał polubić. Kolejne rosyjskie miasta mi to zapewnią.Pot zalewa oczy…jakaś masakra. Świetnie się czyta słoneczne, upalne relacje w środku zimy, ale jak sobie przypomnę ten i kolejne dni to robi mi się słabo. Przekraczając most pontonowy na rzece Buzan(jedna z odnóg Wołgi, tworząca jej deltę), okazuje się, że przekroczyliśmy granice Azji. Nie mam pojęcia, czy jest to faktycznie geograficzna granica, ale tubylcy twierdzą, że tak. Most jest atrakcją sam z siebie. Jedzie się po mokrej i śliskiej stali. Koła co chwilę łapią uślizg. Wszystko faluje pod ciężarem jadących aut. Gdzieniegdzie na pojedynczym pontonie pracuje w maksymalnej wydajności pompa, zapobiegająca utonięciu segmentu…normalnie wesołe miasteczko. Trzydzieści kilometrów przed granicą kazachską rozbijamy się gdzieś w polu. Kąpiel w wodopoju dla krów, może mało higieniczna, ale przynosi ulgę. To nasz ostatni wspólny wieczór…więc się żegnamy , bardzo miło i skutecznie.